banner

Ochrona wolności tak przed zewnętrznymi wrogami, jak i przed współobywatelami jest jedyną funkcją państwa. Chodzi o zachowanie spokoju i porządku publicznego, zmuszenie do poszanowania prywatnych umów i popieranie wolnego rynku.
Milton Friedman

 

Czarnecki do zajawkiKorporacje stanowią punkt wyjścia dla tego, co zwiemy korporatokracją. Naczelną dewizą tych ponadnarodowych koncernów jest totalna pogoń za zyskiem. Cechuje je potęga – zwłaszcza finansowa, co sprawia, że instytucje te bywają mocniejsze niż rządy wielu państw; swoista psychopatia wynikająca z maksymalizacji zysku, ucieczka od odpowiedzialności oraz tzw. trilateralizm (czyli otwarta współpraca między największymi światowymi korporacjami mająca na celu kontrolę i zarządzanie krajowymi gospodarkami na skalę światową). Etymologicznie określenie korporacja pochodzi z łaciny – corporatio – i oznacza związek, połączenie, asocjację.
Na przełomie lat 40-tych i 50-tych XX w. rozpoczęły się procesy przekształcania korporacji narodowych (a z nimi i systemu kapitalistycznego w USA) w mega globalne organizmy. Miało na to wpływ wiele czynników: m.in. upadek Pax Britanica, początki dekolonizacji oraz powstanie dwubiegunowego świata, w którym ZSRR i USA prezentowały odrębne i konkurencyjne modele rozwoju człowieka.

Zniszczona, osłabiona wojną Europa Zachodnia straciła swoją dotychczasową pozycję na rzecz USA, co na pewien czas zmieniło i wzmocniło kapitalizm. Przejawem nowych trendów był plan Marshalla (European Recovery Program), który z jednej strony pomógł w odbudowie Starego Kontynentu, ale z drugiej stał się źródłem hegemonii amerykańskich koncernów oraz dominacji USA w świecie zachodnim. To jest też fundament dzisiejszych transnarodowych mega korporacji z siedzibą za oceanem.

Tę twarz kapitalizmu odmieniła konkurencja, jaką był dla niego do połowy lat 70-tych tzw. realny socjalizm, ale i wspomnienia wielkiego kryzysu oraz wojny. Stępiły one jego antypracownicze, antyludzkie, egoistyczne i wyłącznie prozyskowne oblicze. Transnarodowe mega koncerny też musiały to brać pod uwagę, licząc się z dominacją rządu USA.

Kolaps Związku Radzieckiego, upadek alternatywy dla żarłocznego kapitału i związanego z nim rynku, razem z triumfem poglądów Friedricha von Hayeka (neoliberalna szkoła ekonomiczna) spowodowały, że na placu pozostał jeden hegemon – USA, przyznający sobie z racji siły militarnej i potencjału ekonomicznego prawo decydowania o całym świecie. Również w kwestiach etycznych, moralnych, politycznych etc. Towarzyszyła temu narracja wyższości kapitalizmu nad socjalizmem.

Ale nawet taki zdeklarowany antykomunista, krytyk marksizmu i przeciwnik obozu realnego socjalizmu jak Jan Paweł II po 1989 roku przestrzegał przed bezkrytycznym i pełnym pychy celebrowaniem tego sukcesu. „Kryzys marksizmu nie oznacza uwolnienia świata od sytuacji niesprawiedliwości i ucisku (….) Jeśli przez zwycięski dziś kapitalizm rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy sytemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca” (encyklika Centesimus annus, 1991).

Pozostały pytania

To, że w starciu dwóch koncepcji „rynek” zwyciężył „kolektyw” nie oznacza, że ów rynek jest doskonałym, pożądanym przez miliardy ludzi na świecie rozwiązaniem systemowym. Świetnie to ujmuje wypowiedź Octavia Paza podczas wręczania mu literackiej Nagrody Nobla (1990), odnosząca się do kolapsu bloku radzieckiego: „Upadły złe odpowiedzi, pozostały dobre pytania”.

Jedność jest jednak zawsze fałszywym mitem. Tak naprawdę to żądanie, aby wszyscy byli tacy sami, podporządkowani hegemonowi, podlegli jego wpływom i władzy. A zwłaszcza, żeby paśli sprzyjający mu kapitał. Bo czym jest full spectrum dominance, jak Amerykanie z dumą nazywają swoją hegemonię w świecie, zwłaszcza w przestrzeni masowej informacji i kultury (amerykanizacja zastąpiła westernizację z epoki kolonializmu europejskiego)?

Jak stwierdził Roberto Quaglia, włoski filozof i pisarz, to „Hollywood jest najwspanialszą propagandą w dziejach świata. Przekazuje on do miliardów mózgów na całym świecie własne kanony rozumienia rzeczywistości, które zawierają – choć nie tylko – sposoby myślenia, zachowania, ubierania się, jedzenia i picia, aż do tego jak wyrażać swój sprzeciw”. Podobnie, choć w innych sferach, czynią to: McDonald’s Corp., Tommy Hilfinger Corp., Uber Technologies Inc., Disney ABC Television Group, CNN News Network, Harley-Davidson Inc. etc. A przecież „totalizm, niezależnie od barw, jakie może przybrać, pojawia się wtedy, gdy zaczynamy wierzyć, że wszytko jest możliwe za naszego życia, tu i teraz” (Chantal Delsol, Esej o człowieku późnej nowoczesności).

Na tę sytuację nakłada się jeszcze niesłychanie szybko postępująca rewolucja technologiczna, jaka zachodzi w świecie od ok. 40 lat. Chodzi o kwestie związane z informatyką, miniaturyzacją, sposobem przekazywania informacji, interpersonalną komunikacją, globalizacją mediów itd. Dziś to są także problemy z wirtualną przestrzenią, biotechnologią, robotyzacją produkcji i stojącą za progiem sztuczną inteligencją.

Upadek socjosfery

Upadek realnego socjalizmu (czy jak niektórzy twierdzą – systemu komunistycznego, choć jest to termin błędny i obarczony politycznymi konotacjami) wiąże się z załamaniem w skali globalnej (głównie w krajach Zachodu i byłego bloku radzieckiego) tzw. socjosfery, czyli zabezpieczeń, udogodnień, praw pracowniczych i związanym z tym poczuciem poprawy jakości życia. Socjosfery zbudowanej podczas istnienia dwóch konkurencyjnych bloków nie tylko militarnych, ale przede wszystkim społeczno-politycznych (chaos i nieprzewidywalność rynku kontra planowa gospodarka z naciskiem na zabezpieczanie potrzeb socjalnych ludzi pracy najemnej).
Niczym nie ograniczany i nie związany konkurencją ideologiczno-systemową megakapitał mógł powrócić do sytuacji sprzed I wojny światowej, gdy niepodzielnie panował na Ziemi wiejąc (niczym Św. Duch Augustyna Aureliusza) „kędy chce”. Wzmocniły dodatkowo silnie ten trend: zwycięski i dogmatycznie wdrażany na całym świecie neoliberalizm - traktujący człowieka jako element rynku i zysku, prezentowany medialnie jako clou rozwoju całej ludzkości oraz powolny zanik prerogatyw i roli państwa w organizowaniu życia społecznego, produkcji, kultury etc.

Okres 10 lat od upadku muru berlińskiego do 11.09.2001 (atak terrorystyczny na WTC w Nowym Jorku) był szczytem sukcesu Zachodu (zarządzanego z Waszyngtonu), a zarazem początkiem ostrej fazy kryzysu systemu. Zwycięskim neoliberalnym dogmatykom wydawać się mogło - jak Fukuyamie - iż sen o ostatecznym sukcesie demoliberalnego i silnie rynkowego systemu jest ostateczny i absolutny. Różowe okulary i brak sceptycyzmu w tej warstwie były i są porażające.

Demokracja liberalna w wąskim, łacińsko-atlantyckim stylu i wymiarze, jest szklanym sufitem tej mentalności. To taka demokracja liberalna, która kojarzy się milionom z wykluczeniem ekonomicznym, niepewnością, chaosem, przypadkowością, ale i z otwartością na różnice kulturowo-obyczajowe. Trzymająca z korporacjami, ale zamykająca oczy na postępującą pauperyzację ludzi pracy najemnej. To głównie młodzi, ofensywni i preferujący agresywny sukces indywidualny przedstawiciele tzw. klasy średniej - w tym też zwodzeni medialnym szczebiotem o wędce, „braniu spraw w swoje ręce”, mnóstwie szans - tworzyć mieli (i w jakiejś mierze tworzą) tę nową elitę.

Przed nami - wieki ciemne

Okres powolnego schyłku hegemonii Zachodu, trwającej od 250-300 lat (a de facto od 1492 roku, czyli odkrycia Ameryki przez Kolumba), zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Powoli wyłania się nowa jakość, nowy system, nowa struktura populacji. Z całym bagażem zależności, funkcjonowania, wewnętrzny relacji itd.
Wielu myślicieli i naukowców, komentatorów i znawców tematyki, przewiduje (per analogiam ze schyłkiem i upadkiem Imperium Romanum) okres tzw. wieków ciemnych, do chwili kiedy nie wyłoni się całkiem nowa jakość i związany z nią porządek. Te wątki pojawiają się u L. Thurowa, Z. Baumana czy A. Fursowa.

Początek „wieków ciemnych”, jakich doświadczył w I tysiącleciu Zachód Europy to nie jest rok 476, czyli abdykacja ostatniego zachodnio-rzymskiego cesarza Romulusa Augustulusa, ale 550 r. n.e., kiedy przestaje działać ostatni akwedukt rzymski (upadek rzymskiej technosfery).
Dziś za taki symboliczny akt jak rok 476 w stolicy Imperium, kiedy schodzi ze sceny ostatni cesarz Augustus Romulus, można przyjąć walące się nowojorskie wieże. Dla mnie jednak bardziej znaczącym dla funkcjonowania powojennego ładu i zdobyczy zachodnich Europejczyków jest wspomniana abdykacja socjosfery wobec ataków kapitału i porządków korporacyjnych, upadek powszechnej edukacji, a z nią – zdolności do racjonalnego i krytycznego myślenia.

Takie czasy można określać jako dramatyczne intermedium w systemach, kiedy załamaniu ulegają technosfera, sfera socjalna i sfera kultury. Charakteryzuje je brutalizacja, upadek więzi socjalno-społecznych, regres w prawie i wartościach spajających wspólnoty. Świat - do tej pory uporządkowany - ulega fragmentacji, tak w sferach indywidualnych jak i grupowych. Górę biorą emocje, afekty, namiętności, fobie, uprzedzenia, dawne urazy.

Te procesy przebiegają wolno, często niezauważalnie w życiu jednostki, a przy ograniczonych zdolnościach do krytycznej analizy rzeczywistości (wskutek upadku edukacji, zwłaszcza humanistycznego wykształcenia) niewielu zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
Znajdziemy się zatem ponownie w sytuacji jak u schyłku Imperium Romanum, kiedy następowało powolne spadanie. W „wiekach ciemnych”, jakie nastały po wspomnianym 550 roku n.e. technologie i umiejętności wytwórcze ludzi nie zniknęły. Przyczyną regresu była dezorganizacja struktury państwa (w zasadzie zachodniej części Cesarstwa, gdyż Bizancjum kontynuowała tradycje rzymskie przez kolejne 1000 lat, choć z bardzo zmiennym skutkiem) i dezintegracja społeczna.

Zachodni Europejczycy, pogrążając się na stulecia w „wiekach ciemnych”, utracili zdolności organizacyjne, a spadek jakości życia zmusił ich do zabezpieczenia wpierw podstawowych potrzeb egzystencjalnych: wyżywienia, domu, odzienia, wychowania dzieci itd. „Nawet najpotężniejsi feudalni magnaci żyli na poziomie znacznie ustępującym poziomowi życia przeciętnych obywateli Rzymu”- pisze Lester Thurow w Przyszłości kapitalizmu. Powszechne rozbójnictwo na drogach, chaos, kompletny brak bezpieczeństwa i towarzysząca im przemoc skutecznie pogłębiały ten stan rzeczy. Analogie z dzisiejszą sytuacją są nader klarowne. Thurow, pokazując powolny, rozciągnięty na wieki, schyłek potęgi Rzymu, porównuje tamte procesy do trawiących dzisiaj zachodni świat.

Ciekawy jest głos w tej materii „papieża lewicy europejskiej”– Jürgena Habermasa: stawiając pytanie o racjonalność działania na dzisiejszej scenie politycznej, przywołuje on proces tworzenia wspólnot narodowych. W XVIII i XIX w wyniku tych zmian wspólnotowość wykroczyła poza granice wsi, miasteczka, regionu. Horyzont zainteresowań ludzi, a wraz z nim ludzkie poznanie wyraźnie się poszerzyły.
W tym kontekście Habermas przywołuje rolę elit, edukacji i powszechnej oświaty, (jaką te elity ordynowały ludowi), admiracji dla nauki i postępu. Dziś nad światem „dominują pozostające poza zasięgiem władzy politycznej imperatywy funkcjonalne ogólnoświatowego kapitalizmu, którego siłą napędową są nieregulowane rynki finansowe” (Die Zeit, lipiec 2018).
Jednak „papież lewicy europejskiej” poza tę jasną i znaną już powszechnie tezę nie wychodzi we wspomnianym eseju. Bo aby okiełznać demona neoliberalizmu i uwolnić się od wszystkich z nim związanych przypadłości, trzeba zanegować cały system supremacji rynku nad pracobiorcą, kapitału nad humanizmem, zysku nad człowiekiem.

Imperium ponowoczesne

Głos Habermasa jest w zasadzie potwierdzeniem tworzenia się nowej globalnej elity, owej korporatokracji, będącej siłą ponadnarodową, ponadwspólnotową, ponad dotychczasowymi podziałami klasowymi, rasowymi, językowymi i religijnymi. To jest nowa klasa panów, kasta braminów i wajśjów (w jednym), rasa „soft Űbermenschów”. I podział jest podobny do wczesnośredniowiecznego: z jednej strony wąska, schrystianizowana łacińska elita feudalna i niewielka część ludowych mas jej bliskich, a z drugiej - na wpół pogański, na wpół chrześcijański, zdany na wichry historii, tkwiący w upadku i ciemnocie (w stosunku do poziomu rzymskiej technosfery i kulturowych osiągnięć Imperium Romanum) tzw. lud.

Transnarodowe korporacje tworzą nie tylko nowe imperium, ale jego nowy typ - imperium ponowoczesne, jak USA nazywa Colas oraz Hard z Negrim. Według nich, Stany Zjednoczone ewoluują ku globalnej strukturze, której podstawą nie jest naród, lecz ponadnarodowe mega korporacje (przeważnie amerykańskiego chowu).
Jest to system, w którym władza jest sprawowana za pośrednictwem państw skupionych wokół Waszyngtonu, powiązanych z nim kulturowo, politycznie, ekonomicznie. Jego centrum pracuje nad politycznymi koneksjami dla wspomnianych mega korporacji i namaszczenia państwowych elit, swoiście korumpowanych i absorbowanych dla potrzeb transnarodowej korporatokracji (a de facto – jest to budowa nowej, imperialnej elity).

Hegemon władzę sprawuje poprzez swoje dwa centra – Waszyngton z Białym Domem oraz agendami rządu USA i Nowy Jork – którego symbolem były wieże WTC. Dziś z tej symboliki „miękkiej” dominacji pozostała Wall Street. Nowy Jork dla przyszłej, zhomogenizowanej kultury światowej jest swoistym centralnym laboratorium.
W jednym z wywiadów Henry Kissinger (początek lat 90. XX wieku) zaznaczył jak zawsze cynicznie, ale i realistycznie, że globalizacja to proces mający zabezpieczyć interesy amerykańskie – militarne, polityczne jak i gospodarcze. Interesy korporatokracji, składającej się wtedy głównie z mieszkańców USA.

Jednak trzeba zwrócić uwagę po raz kolejny na rosnące znaczenie korporatokracji, która w swych imperialnych i władczych zapędach wykracza już poza narodowe i państwowe, (czyli etnicznie i terytorialne) rozumienie Imperium. Imperium amerykańskie już od lat 50-60. XX wieku mimo dwubiegunowego i ideologicznie podzielonego świata decydowało się na instalację w państwach konkurencyjnego bloku (radzieckiego) skorumpowanych politycznie, wojskowo i ekonomicznie elit.

To uzależnienie postępowało poprzez stypendia, granty, fundacje, studia na uczelniach amerykańskich (w placówkach związanych z promocją American Way of Life) itd. Tu widać, iż ów podział był formalny, a uzasadnienia ideologiczne były tylko woalką, pod którą panowała amerykańska dążność do unilateralizmu.
Ameryka „może sprawować rządy tylko za pośrednictwem innych państw lecz największym dla niej zagrożeniem jest to, że państwa wokół niej orbitujące stracą legitymizację właśnie za sprawą swego związku z imperium” (L.Panitch/S.Gindin, Global Capitalism and American Empire).

Ciekawą tezę stawia Alejandro Colas (Imperium). Imperium po-nowoczesne to tylko władza imperialna, nie imperialistyczna, a fenomenalna siła wojskowa USA jest w tym wypadku tylko impulsem do sprawowania władzy i czerpania korzyści przez własny – transnarodowy już – megakapitał. To coś na kształt tego, co Rafał Woś (Dziecięca choroba liberalizmu) nazwał nomenklaturą gospodarczą, sprzężoną z władzą polityczną. Sytuacja, jaka miała miejsce w Polsce Ludowej, czyli scalenie władzy politycznej i gospodarczej (PZPR i menedżment) z jednoczesną izolacją od tzw. ludu. Tak pojęta imperialność i transnarodowość korporatokracji jest więc formą nomenklatury.
Radosław S. Czarnecki

Jest to druga część eseju pt. „Korporatokracja”. Pierwszą zamieściliśmy w numerze 5/19 SN.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji.