Nasze rozważania sprzed miesiąca zakończyliśmy konkluzją na temat kroków podejmowanych przez niektóre państwa w celu rozpoczęcia dedolaryzacji gospodarki i tym samym polityki. Jest to prosta droga do ostatecznego przełamania hegemonii jednej cywilizacji, jednej kultury, jednego modelu rozwoju świata. Abyśmy mogli podjąć autentycznie celne i skuteczne działania na rzecz globu dotyczące klimatu, demografii, rosnących nierówności i pogłębiających się stratyfikacji itd. – świat musi z jednobiegunowego przejść na wielosektorowość i rzeczywistą multikulturowość. Porzucić kulturowy imperializm oraz neoliberalną wersję ludzkiego bytu.
Zaprawdę Bóg jest moim Panem i waszym Panem.
Czcijcie go. To jest droga prosta.
Koran, sura Maria 19,36
Globalna religia pieniądza
Na potwierdzenie konkluzji, którą zakończyliśmy tekst przed miesiącem (a także w jakimś sensie odniesionym do zacytowanej jako motto sury) może warto przytoczyć uwagę Marka Chlebusia. To członek Komitetu Prognoz PAN, twórca modeli socjologiczno-ekonomicznych i politologicznych, autor kilku książek poświęconych tej tematyce. Uważa on, że „w ostatnich dziesięcioleciach, kapitał globalizował się nie tyle w wyniku gry rynkowej, ile poprzez wymuszenia prawne i polityczne. Używając Stanów Zjednoczonych Ameryki, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Banku Rozrachunków 10 Międzynarodowych i Światowej Organizacji Handlu, wielki kapitał narzucił światu nowy dekalog, który miał służyć jego ekspansji i dominacji - tzw. Konsensus Waszyngtoński.
W wyniku rozmaitych nacisków i szantaży Konsensus stał się globalną religią panującą, wpisywaną w porządki prawne państw i organizacji międzynarodowych. Dekalog Waszyngtoński jest adoracją pieniądza, finansów, handlu i własności. Nie może się w pełni przyjąć w kulturach mających inne fetysze, jak na przykład siłę. W takich kulturach pieniądz i handel mają mniejsze znaczenie, a własność można łatwo stracić, podobnie jak życie.
Wiara w Konsensus, jeśli jest tam przyjmowana, to raczej powierzchownie i instrumentalnie, jak choćby w Chinach, które zamiast ten dekalog czcić, używają go do własnych celów. Chińczycy tym razem odrobili lekcje. Przestudiowali starannie finanse świata zachodniego, czego przejawem są choćby książki Song Hongbinga, i zastosowali Konsensus do globalnej optymalizacji, której co prawda miał od początku służyć, no ale przecież nie Chinom. Nie bacząc na to, Chińczycy zaczęli rozgrywać i wygrywać światowe rynki, jak gdyby były ułożone pod nich, odbudowali w oparciu o nie bogactwo i siłę, a nawet przewagę techniczną.
Do elit cywilizacji Zachodu coraz bardziej zaczęła docierać świadomość, że ta gra może być przegrana. Związek Radziecki też miał kiedyś dojść do podobnych wniosków na temat swojej rywalizacji ze światem zachodnim, wtedy wygrywającym. Jego analitycy wyliczyli, że jeśli w latach 70-tych XX wieku ZSRR nie zaatakuje Europy, to później już nie da rady jej całej podbić. Podobno jednak Breżniew był wtedy tak schorowany, że nie dał się namówić na atak, a po jego śmierci miało być już na to za późno.
Jak będzie teraz z Ameryką? Ile zostało jej jeszcze czasu na skuteczne zaatakowanie Chin? Zresztą kim? Rosją, Japonią, Koreą, Tajwanem? Bo chyba nie samodzielnie? A może dałoby się te Chiny osłabić jakoś inaczej: dywersją, sabotażem, katastrofą, epidemią ? Ale jak to się wyda? (Marek Chlebuś, „Lęk przed przyszłością” [w]: Tygodnik Spraw Obywatelskich nr 69/17/2021 z dn. 27.04.2021*). I w tym tkwi także pogarszający się stan i jakość demokracji w skali całego globu.
Preludium upadku Zachodu
Pandemia CoV-19 oraz wybuch wojny pomiędzy Rosją i Ukrainą może być interpretowany jako preludium do ostatecznej rozgrywki z hegemonią świata zachodniego (głównie w płaszczyźnie politycznej i finansowo-bankowego dyktatu, choć nie można pomijać i różnic kulturowych). Atak Rosji na Ukrainę tylko przyśpieszył i unaocznił nadchodzące starcie: zbliżającą się zmianę pogrążającego się w kryzysie systemu (i świata zachodniego, który go stworzył i globalnie kultywował). Na te zagrożenia zwracało uwagę ostatnimi czasy wielu otwartych i obiektywnych, realistycznie patrzących na procesy w świecie naukowców, analityków czy komentatorów, m.in. znany politolog amerykański prof. John Mearsheimer.
FED pod dzisiejszym kierownictwem ma zamiar walczyć z inflacją poprzez zmniejszenie miesięcznych zakupów skarbowych i zabezpieczonych hipoteką papierów wartościowych za 120 miliardów dolarów. Planuje również podwyżkę stóp procentowych w tym roku. Jednak nawet jeśli do tego dojdzie (co w perspektywie jesiennych uzupełniających wyborów do Kongresu USA byłoby zabójcze dla ekipy Joe Bidena), to stopy procentowe pozostaną i tak na historycznie niskich poziomach. Bank Centralny USA zaangażowany mocno w działania na rzecz zmian klimatycznych – czego chce obecna ekipa w Białym Domu - nieuchronnie zwiększyć musi tzw. podatek inflacyjny (jak nazywają tę operację jej przeciwnicy). To Amerykanie o niższych dochodach, ale też i biedniejąca w oczach tzw. klasa średnia, będą głównymi ofiarami tego ukrytego i regresywnego podatku.
Stany Zjednoczone, mimo spadku zaufania do ich demokracji w świecie i wyraźnej utraty wiarygodności, nadal pozostają jednym z wiodących państw na Ziemi. Także w przedmiocie gospodarczego i finansowego znaczenia w skali globalnej. Dlatego trendy i przewidywania co do rozwoju sytuacji na amerykańskim rynku wewnętrznym nie są bez znaczenia dla całej ludzkości. W wyniku decyzji FED w ostatnich dwóch latach podaż dolara podwoiła się w porównaniu z jesienią 2014 r. Nawet ludzie z dala od ekonomii rozumieją, że dolar amerykański i jego światowa pozycja idą ku zagładzie. I najprawdopodobniej upadek tej waluty nastąpi po totalnym pęknięciu baniek na giełdach. Ten sam los czeka najprawdopodobniej inne kluczowe waluty – euro, funt brytyjski, jen japoński.
Warto dodać w kontekście prowadzonych tu rozważań, iż tuż po kryzysie związanym z upadkiem Lehman Brothers, wartość amerykańskich akcji wynosiła ok. 13 bilionów dolarów. Dziś jest to ponad 50 bilionów dolarów, co stanowi wzrost o prawie 400% i ponad dwukrotność całkowitego PKB Stanów Zjednoczonych. Sam Apple Corp. to 3 biliony dolarów. To tylko jeden z przykładów, do jak niebotycznych rozmiarów rozdęta została bańka akcji, kredytów i pozostałych tzw. produktów finansowych. To olbrzymie zadłużenie niczym miecz Damoklesa wisi nad gospodarką amerykańską i nad całym światem.
Oczywiście są ekonomiści i tzw. spece od polityki finansowej (różnego rodzaju komentatorzy oraz analitycy będący na żołdzie tych podmiotów, którym zależy na dalszej sprzedaży tych produktów i utrzymaniu owej sytuacji w skali makro i mikro) głoszący teorie, iż zadłużenie nikomu nie szkodzi, bo państwo nie może zbankrutować. I że można się zadłużać w nieskończoność.
Większość ekonomistów jednak zgodna jest co do tego, że kolejny ogólnoświatowy kryzys finansowy jest nieunikniony – pytanie tylko kiedy i w jakiej formie dotknie nas wszystkich. Pandemia dodała nowego impulsu przyspieszającego ów kryzys: gwałtowny wzrost zadłużeń państw, kłopoty w gospodarce związane z przerywaniem łańcuchów dostaw surowców, materiałów i półproduktów.
Pożegnanie mitu
Kluczowe znaczenie dla przyszłości dotychczasowego systemu finansowego będzie więc miał rozwój sytuacji gospodarczej i społecznej w Stanach Zjednoczonych, które przeżywają bardzo trudny okres. Z wielu względów. Nie chcą jednak zrezygnować ze swej hegemonii i cały czas ich elita polityczna kombinuje, jak swoje wewnętrzne, gigantyczne problemy (nie tylko z zadłużeniem) przerzucić na resztę świata. Inflacja w USA, (która według niektórych znawców przekroczyła już 10%), napędzana m.in. przez nieporozumienia i tarcia w waszyngtońskich centrach władzy, kolosalne wydatki kryzysowe oraz przez bezprecedensową politykę FED (prawie zerowe stopy procentowe i masowy zakup krajowych obligacji o wartości miliardów dolarów po to, aby utrzymywać bańkę niby-koniunktury na powierzchni) przygotowały podatny grunt pod nieuchronne załamanie rynku.
Fetysz, jakim stał się dotychczasowy system akcji i ich wzrostów, (mający świadczyć o dobrej kondycji gospodarki oraz klimacie inwestycyjnym), prowadzi na absolutne manowce. Główne banki centralne, takie jak FED, EBC w UE i Bank Japonii, dążyły do bezprecedensowych zerowych stóp procentowych, luzując zakupy obligacji celu ratowania głównych instytucji finansowych. Zdaniem wielu speców od finansów i ekonomii, ma to niewiele wspólnego ze stanem realnej gospodarki. Chodzi tylko o ratowanie zysków akcjonariuszy oraz menedżmentu banków i finansowych instytucji.
Rezultatem takiej polityki jest szybko rosnąca inflacja i hiperbańka spekulacyjna na giełdach. Dziś amerykański indeks cen towarów i usług konsumenckich nie obejmuje kosztów zakupu i finansowania domów, a także podatków od nieruchomości czy utrzymania i ich modernizacji. A te wskaźniki rosły mocno w Ameryce podczas minionego roku.
Fetysz rynku akcji podtrzymują stale zwolennicy rynkowego leseferyzmu, pokazując stały wzrosty akcji, podkreślając ich rekordowość, będącą ich zdaniem dowodem kwitnącej gospodarki i wspanialej koniunktury. To jawne oszustwo, nicujące cały system turbokapitalizmu od samego początku, gdyż było to powodowane właśnie zerowymi stopami procentowymi. Polega to na tym, że firmy zaciągają pożyczki przy niskich stopach, aby nie rozszerzać standardowych inwestycji na tyle, by odkupywać z rynku własne akcje. To spowodowało np. ostatnimi czasy kolosalny wzrost akcji w firmach takich jak Microsoft, Dell, Amazon, Pfizer, Tesla itd. To manipulacja, którą kocha menedżment korporacji, posiadający akcje własnych firm. W niektórych przypadkach zyski sięgnęły miliardów dolarów, nie tworząc równolegle żadnej realnej wartości w gospodarce czy w przestrzeni społecznej.
Zadłużenie świata jest problemem od wielu lat. Wydawało się jeszcze w końcu ub. wieku, iż dotyczyć to będzie tylko tzw. krajów rozwijających się czy rynków wschodzących. Ale dziś widać, że to zagrożenie dotknęło wszystkich. Praprzyczyny tej sytuacji trzeba szukać w decyzji Waszyngtonu (prezydentura Richarda Nixona) z 15.08.1973 zawieszającej wymienialność dolara na złoto i tym samym likwidację systemu Bretton Woods. Ostatecznym ciosem dla niego było porozumienie w sprawie płynnego kursu dolara i oparcie innych walut o dolar USA.
Banki na świecie z czasem zmieniły swoją dotychczasowa rolę: z działań wspierających finansowo inwestycje w gospodarce przeszły do dystrybucji własnych ofert - tzw. produktów finansowych podlegających obrotowi. Dzisiaj ponad 95% wszystkich transakcji finansowych to rozliczenia pomiędzy bankami i innymi instytucjami finansowymi. Indywidualny czy uspołeczniony klient przestał być dla banków ważnym podmiotem. Stał się nawet obciążeniem. Doprowadziły do tego właśnie owe zerowe czy nawet ujemne stopy procentowe.
M.in. może dlatego jeden z głównych strategów i admiratorów świata neoliberalnego (ze wszystkimi jego przypadłościami i negatywnym skutkami, które miał wyrównać z czasem rynek i jego „niewidzialna ręka”) Jeffery Sachs w jednym z wywiadów (dla madryckiego El-Pais) mógł powiedzieć: „wróciłem do myślenia i pisania o USA. Zdałem sobie sprawę, że Stany znalazły się w wielkim kryzysie, który teraz stał się kryzysem światowym. Stany mają broń, siłę i władzę, stoją na centralnej pozycji w systemie ekonomicznym. Jeśli coś pójdzie nie tak, jak w czasie kryzysu 2008 roku, to cały świat poniesie tego kolosalne koszty”.
Radosław S. Czarnecki
*Marek Chlebuś pisał o tym także w Sprawach Nauki, Nr 5/21 – Lęk przyszłości - https://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/306-prognozwanie-el/4494-lek-przyszlosci