banner


Czarnecki do zajawkiMinotaur to postać z mitologii greckiej. Przedstawiany jako człowiek z głową byka (lub ciało byka z torsem i głową człowieka) został zrodzony ze związku Pazyfae, żony Minosa i byka zesłanego przez Posejdona.
Minos, król Krety, obiecał złożyć rasowego byka w ofierze, jednak tej obietnicy nie dotrzymał. Posejdon zemścił się sprawiając, by Pazyfae zapałała do byka miłością. Czyli miłość zabroniona, trefna. Zrodzony z tego aktu potwór został zamknięty przez króla Krety w zaprojektowanym przez Dedala Labiryncie, który znajdował się pod pałacem w Knossos.
Od pokonanych w wojnie Ateńczyków Minos zażądał, aby w ofierze Minotaurowi przysyłano co dziewięć lat siedmiu młodzieńców i siedem panien. Jedną z ofiar miał być królewicz Tezeusz, którego zadaniem było zabicie Minotaura strzegącego Labiryntu. Tezeusz wykonał zadanie, a córka Minosa, Ariadna, uratowała mu życie darowanym kłębkiem nici, które ułatwiły mu znalezienie drogi powrotnej z Labiryntu. Stąd przypowieść o nici Ariadny.

„Dopóki większość rządów europejskich i brukselskich decydentów pozostaje schwytana w szpony ideologicznych służebnic martwego Globalnego Minotaura, dopóty walka o wewnętrzna reformę UE jest skazana na porażkę”.
Yanis Varufakis

Termin Globalny Minotaur ukuli podczas rozmów, debat uniwersyteckich i pisania kolejnych tekstów trzej ekonomiści: Yanis Varufakis (przez chwilę był politykiem) oraz Joseph Halevi i Nicholas Theocarakis jeszcze w 2003 roku. Potem Varufakis napisał i wydał (w 2011) książkę pod takim tytułem. To jest po prostu niezwykle plastyczne i symboliczne porównanie opisujące system dominacji amerykańskiej na świecie poprzez określoną politykę gospodarczą, fiskalną, a przede wszystkim poprzez dyktat wąskiego pojmowania ekonomii na topowych uczelniach i w globalnym mainstreamie. Oczywiście był on przedłużeniem słabnącej i chwiejącej się już pod koniec lat 60. i na początku lat 70. XX w. hegemonii Ameryki.

Neoliberalny Minotaur – bo tak trzeba ów globalny twór nazywać – dziś wyraźnie chyli się ku upadkowi. I nie jest to spowodowane - zdaniem Varufakisa - chciwością bankierów, złymi regulacjami w sektorze finansów czy spiskowym teoriami dziejów (których nie brakuje i które są bardziej lub mniej prawdziwe). To przede wszystkim porzucenie systemu z Bretton Woods, dzięki której to operacji wprowadzającej chaos i niepewność do globalnych finansów, Waszyngton niczym Minotaur otrzymywać począł daniny i bonusy od całego świata w postaci płynącego do USA kapitału. Poza tym liczne wojny i prowokowanie konfliktów, w które USA się angażowały w imię „wprowadzania wolności i demokracji” doprowadziły gospodarkę amerykańską na skraj załamania. Dziś, po ogłoszonej epidemii CoV-19 i lockdownach z nią związanych oraz wojnie na wschodzie Europy widać to wyraźnie.

Ekonomia najwyższą formą ideologii

Mechanizmy tak działającego światowego hegemona doskonale opisała swego czasu Naomi Klein w Doktrynie szoku. Również Yanis Varufakis zwraca uwagę w przedmowie do swojej książki na znaczenie odejścia od systemu Bretton Woods dla późniejszych kryzysów oraz dzisiejszej systemowej zapaści światowej gospodarki i finansów.

Varufakis pisze dalej o neoliberalizmie, który to de facto jako prąd myślowy i zarazem doktryna ekonomiczno-polityczna a za nimi – filozofia, wywarł w wyniku amerykańskiej hegemonii decydujący wpływ na rozumienie procesów społecznych, zwłaszcza gospodarki: „dzisiejsza naukowa ekonomia jest złudzeniem zbliżonym raczej do astrologii niż astronomii i bardziej podobnym do zmatematyzowanej religii niż matematycznej fizyki. Stała się dyscypliną reprezentującą w naszych czasach najwyższą formę ideologii”.

Kompletnie pomylono neoliberalizm (który w swej istocie jest konserwatywną, antypostępową, dehumanizującą kulturę i relacje interpersonalne formą postrzegania świata a przede wszystkim - człowieka) z postępowym, esencjonalnie oświeceniowym nurtem myślenia jakim stał się liberalizm. Skutkuje to dziś odrzucaniem tych wartości, jakie niosło sobą główne przesłanie liberalizmu i przesuwanie się społecznych sympatii, życzliwości i poparcia dla rozwiązań bardziej autorytarnych, rozumianych jednoznacznie i niosących sobą stabilne rozumienie rzeczywistości.

Neoliberalne monstrum pożarło w swej żarłoczności i przy pomocy powolnych kapitałowi mediów, niczym mitologiczny Minotaur, wszystkie możliwe przestrzenie życia społecznego. Dlatego należy stwierdzić, iż współczesna walka, czy nawet wojna, które obserwujemy – a może lepiej: starcie mające w perspektywie przyszłość naszego gatunku i dalszy rozwój człowieka – odbywa się na forum najszerzej rozumianej kultury. Bo człowiek jest zanurzony i determinowany przez kulturę.

Prof. Andrzej Walicki, filozof i znawca klasycznie pojmowanego liberalizmu, wykładowca wielu renomowanych uczelni światowych określił ten system jako rynkowy fundamentalizm, traktujący dorobek ludzkości jakby nie istniały: Powszechna Deklaracja Praw Człowieka (1948) i Europejska Karta Społeczna (1961).
Bezwzględne bogacenie się garstki uprzywilejowanych z tytułu urodzenia, posiadanego kapitału czy elitarności – sybarytyzm i egoizm klasowy – prowadzone w wyniku narzuconego reszcie zbiorowości niczym nieograniczonego kontraktu i zadekretowania prymatu rynkowych zasad jest zawsze drogą negującą, niszczącą postęp społeczny.

Liberalny teoretyk Thomas Hill Green już w końcu XIX w. wyprowadził z tak rozumianego pojęcia liberalizmu wniosek, iż prywatna własność jest wolnością wtedy, gdy „wyzwala siły wszystkich ludzi do czynienia wspólnego dobra” (A. Walicki, „Zapisane w dzienniku”, „Zdanie” nr 3-4 (70-171)/2016).

Ku nowemu średniowieczu

W jednym z wywiadów Walicki stwierdził, że wolny rynek i tworzone przez niego stosunki społeczne oraz relacje międzyludzkie (czyli kultura) w neoliberalnej opcji są niczym fundamentalistyczna wiara religijna. Trzeba dodać, iż wiąże się to z obecnością dogmatów, elitarną egzegezą objaśniającą owe dogmaty „maluczkim”, liturgią i rytuałami. Tym samym sądzi, iż tak rozumiany liberalizm nie może być uznany za wystarczający nośnik tej uniwersalnej i postępowej idei, bliskiej w swej rudymentarności postępowym ruchom społecznym (p. „Przegląd” z dn. 13.03.2008). Królestwo Globalnego Minotaura jest wstecznictwem, degradacją rozwoju i postępu społecznego, kulturową dekadencją całego, pooświeceniowego dorobku człowieczeństwa. Jak wielu komentatorów określa współczesne czasy, jest to droga ku nowemu średniowieczu (R. S. Czarnecki „Czy grozi nam nowe Średniowiecze ?” (www.racjonalista.pl)

Totalna komercjalizacja i promująca ją reklama, będące efektem rosnącej roli Minotaura w narzucanej globalno-homogenicznej kulturze spowodowały, iż taka forma i model życia są kontestowane przez coraz znaczniejsze kręgi społeczeństw w różnych częściach świata. Jest to też podyktowane tym, że komercjalizację utożsamia się z nachalną westernizacją, czyli z glajchszaltowaniem kultur lokalnych, często rudymentarnie różnych od doświadczeń ludzi Zachodu.

Cierpi na tym również istota samej demokracji jako systemu organizacji i funkcjonowania zbiorowości oraz państw (R.S. Czarnecki, „Agonia demokracji”, „Sprawy Nauki” Nr 3/268/2022). Dawniej, w epoce kolonialnych podbojów takie kultury zostały najczęściej fizycznie i brutalnie wytępione. Przykłady ludów przedkolumbijskiej Ameryki, Aborygenów w Australii, czy choćby Guanczów z Wysp Kanaryjskich (pierwsze masowe ludobójstwo i absolutne wykorzenienie lokalnej kultury dokonane świadomie i celowo przez chrześcijańskich Europejczyków) są świadectwem takich, choć w innej formie charakterystycznej dla tamtych czasów, metod i celów.

Dziś to jest profanowanie i wyśmiewanie wartości nie-zachodnich przez globalne media i towarzyszące temu polityczne naciski możnych zachodniego świata. I na tym najczęściej bazuje ów protest społeczeństw przeciwko komercjalizacji i glajchszaltowaniu miejscowych upodobań i przyzwyczajeń, często uwarunkowanych przez wieki. I tym popularność i poklask zdobywa tzw. populizm. Nie oznacza to, że często owe wartości i rytuały winne być admirowanie i stawiane za wzorzec postępowania. Ale rozumieć, znać źródła ich pochodzenia, przyczyny takich, a nie innych ludzkich reakcji i zachowań, nie oznacza wcale ich akceptacji. Rozumna, racjonalna debata i wymiana poglądów – zgodnie z szacunkiem dla każdej osoby ludzkiej i tego co ona sobą niesie – jest clou postępu i rozwoju całej ludzkości.

Neoliberalizm zrodzony w kręgu kultury anglosaskiej – która się różniła do tej pory od myśli Europy kontynentalnej (dziś elity europejskie zaraziły się do głębi myśleniem neoliberalnym czyli anglosaskim) – narzucił jednocześnie swoiste rozumienie wolności. Sprowadzono je wyłącznie do jednostkowych, komercyjnych działań człowieka mających na celu pomnażanie jego dóbr materialnych, a przez to stawanie się coraz bardziej szczęśliwym, zadowolonym i „wolnym”. Kłania się tu wspomniana myśl Thomasa Greena.
Wspólnota, zbiorowość mają zaniknąć, sczeznąć, być anihilowane. Społeczeństwo ma stać się tym samym wyłącznie klubem wolnych jednostek od czasu do czasu wspierających słabszych, nieprzystosowanych, nie radzących sobie w ostrej konkurencji prowadzonej wedle naturalistycznych i rynkowych reguł. Mają to być zbiórki, akcje charytatywne, tzw. dobroczynność. Czyli średniowieczne jałmużnictwo, gdzie w ten sposób możni i bogaci zaspokajali swe wielce chrześcijańskie sumienia i choćby formalnie, symbolicznie, z łaski pańskiej zaprzeczali jezusowej sentencji o uchu igielnym i wielbłądzie.

Emanacją i materialnym dowodem na takie myślenie jest wypowiedź niegdysiejszego premiera Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher o tym, iż „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Są tylko pojedynczy mężczyźni, kobiety i rodziny”. Jest ona sama w sobie taką samą frazą, fundamentalistyczną i totalną, choć w wymiarze á rebours, jak wyśmiewana i postponowana przez liberalno-demokratyczne elity za swoją jednostronność sentencja Włodzimierza Majakowskiego zaczynającą się do słów: „Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą”.

Zdemontować państwo

Rozumienie w taki sposób społeczeństwa wyklucza lub ogranicza do minimum prerogatywy zbiorowości do organizowania się w państwo. Czyli coś, co ma patrzeć i rozumieć rzeczywistość szerzej, bardziej uniwersalnie, nie tylko poprzez egoistyczne dążenia jednostek. Ma ono również organizować i kierować życiem społecznym, aby stawało się ono dla wszystkich coraz lepsze, bardziej ustabilizowane, transparentne i przyjazne dla każdego obywatela. Neoliberalna narracja, wynikająca z prowadzonego od kilku dekad dyktatu przy pomocy ekspertów, mediów, a zwłaszcza elit politycznych starała się narzucić obraz państwa jako „nocnego stróża” pilnującego wyłącznie „prywatnej własności” (przede wszystkim posiadaczy megakapitału).

Anglosasi powołują się w uzasadnieniach swej wyższości cywilizacyjnej na priorytet, jakim darzą wolność, która ma być jakoby immanencją ich odwiecznej kultury, (a tym samym dla królującego tam indywidualizmu przechodzącego w egotyzm, zarażającego dziś wartości cywilizacji planetarnej swym toksycznym oddechem). Ich zdaniem, akt wydany 15.06.1215 zwany Magna Charta Libertatum, czyli Wielka Karta Swobód (Wielka Karta Wolności) to słuszny sprzeciw możnowładców sprzeciwiających się samowoli króla Jana bez Ziemi i uciskowi
podatkowemu.
Była to specyficzna, charakterystyczna dla tamtych czasów w swej esencji, umowa między królem a jego wasalami (immanentna w lwiej części z układów charakterystycznych dla feudalizmu). Ograniczała władzę monarszą, głównie w dziedzinie skarbowej (nakładanie podatków za zgodą rady królestwa) i sądowniczej (zakaz więzienia lub karania bez wyroku sądowego), określając uprawnienia baronów, duchowieństwa i zakres swobód klas wyższych.

Ale de facto był to akt, który utwierdził na wieki hierarchiczny i skrajnie paternalistyczny, a stąd – mocno elitarno-indywidualistyczny w swej formie, sposób organizacji wyspiarskiego społeczeństwa. To zaowocowało w późniejszym czasie brutalną, bezwzględną, skutkującą masową bezdomnością, biedą, głodem i upodleniem angielskich „underclass”, (czyli tych co nie mieścili się w elicie parów, baronów, książąt i wyższego duchowieństwa, a potem – klasie tzw. bourgeois) akcją zwanej ogradzaniem. To z kolei po latach spowodowało dramatyczne przeludnienie w miastach, pęczniejących od nadmiaru mieszkańców, migrujących tu wyrzuconych z racji przymusowego wywłaszczenia ze swych wiejskich posesji. Sytuacja robotników najemnych, czyli jak to opisywał w połowie XIX w. Karol Marks – proletariatu angielskiego, była właśnie wynikiem takich procesów społecznych oraz polityki własnościowej sprzyjającej wyłącznie elitarnym dążeniom klas panujących.

Ta fetyszyzowana dziś na różne sposoby w kulturze anglosaskiej Magna Charta w swym medialno-społecznej emisji jest moim zdaniem tym samym, co tablice z przykazaniami narzucającymi wartości i zasady postępowania Izraelitom przekazane Mojżeszowi na Górze Synaj przez Jahwe. Miały one dotyczyć nie tyle ludzkości jako takiej, nie człowieka jako „miary wszechrzeczy” (Protagoras z Abdery), a wąsko rozumianej plemiennej tradycji społeczności koczowników i wędrowców przez pustynie Bliskiego Wschodu, podbijających tereny, na których już była od wieków obecna inna, często wyższa kultura niż owych stojących na niższym stopniu kulturowego rozwoju, zdobywców. Ci „inni” wedle starotestamentowego przekazu, spoza określonej plemiennie tożsamości, nie mogli się mieścić w tych humanitarnych (jak na owe czasy) zasadach.
Również podpisujący Magna Charta angielscy możnowładcy traktowali siebie, niczym starotestamentowi mozaiści, jako plemię, czyli naród wybrany, predestynowany do władzy i tym samym do decydowania o losie tych „innych”.

Kulturowy regres

I całą historię cywilizacji Zachodu możemy po dziś dzień łącznie z neoliberalną obsesją i wynikającymi zeń swoistym fundamentalizmem, traktować jako kontynuację przekazu judeochrześcijańskiej formy wierzeń religijnych (tu też się mieści islam ze wszystkimi swoimi, tak mocno krytykowanymi przez euroatlantyckich demoliberałów, przypadłościami, gdyż jest to kontynuacja tzw. tradycji religii abrahamowych). To jak na razie nieusuwalny, mimo różnych zapewnień i retoryki, podstawowy rys tej kultury, jej projekcja dla reszty świata, dla innych cywilizacji i kultur. I dlatego należy mówić przede wszystkim o konfrontacji na polu kultury, gdyż chodzi nie tylko o ekonomię i sposoby gospodarowania, o finanse czy bankowość, ale o człowieka; kim ma być i co ma stanowić jego nadzieje. I jaka ma być nasza, gatunkowa, przyszłość.

Tak jak przynależność i wiara w Jahwe antycznych Izraelitów oraz wspomnianych angielskich baronów wymuszających na Janie bez Ziemi w XIII w. podpisanie korzystnego tylko dla nich dokumentu, tak współcześni neoliberałowie, strojąc się w piórka liberalizmu, (by móc uchodzić za postępowców i progresistów) żądają, by ich traktować jak elitarne, wybrane plemię ustalające uniwersalne i dogmatyczne zasady. Dla ludzkiej populacji.

Osuwanie się świata rzymskiej cywilizacji w mroki średniowiecza stanowiącego synonim dramatycznego kulturowego regresu i społecznej degradacji ówczesnego świata rzymsko-greckiego (hellenistycznego) uważanego dziś za punkt wyjścia dla zachodniej cywilizacji musi być znaczącym memento dla świadomego i myślącego samodzielnie człowieka XXI wieku. Analogiczne procesy – zwłaszcza dogmatyzacja według zasad religijnych tworzących w pierwszym tysiącleciu cywilizację Zachodu (liberalizm w wersji neo- jest kolejną dziejową mutacją monoteizmu judeochrześcijańskiej proweniencji) – doprowadziły ją do cywilizacyjnej anihilacji, z której potem wychodzono przez kilka stuleci. Nie na darmo mówi się o „ciemnych wiekach” średniowiecza. Czy chcemy – my ludzie XXI wieku, świadomi i ponoć racjonalni oraz doświadczeni przez historię – tę drogę powtórzyć?
Radosław S. Czarnecki

Jest to pierwsza z dwóch części eseju Autora -"Konanie Minotaura". Drugą zamieścimy w numerze marcowym SN.