W kontekście prowadzonych rozważań nad nieładem światowym i jego skutkami tak w skali makro jak i mikro warto zwrócić uwagę na ciekawą myśl wyrażoną przed laty przez bułgarsko-francuskiego myśliciela Tzwetana Todorowa w książce Nowy nieład światowy. Napisał on ją w obliczu napaści koalicji zachodnich państw pod egidą amerykańską na Irak w 2003 r. Jednak stygmat i wpływy tej agresji, sposób jej prezentowania w mediach mainstreamowych oraz triumfalizm i megalomania przywołujące z mroków historii kolonialną epokę przewag „białego człowieka” odcisnęły niezbywalne piętno na świadomości ludzi i klimacie politycznym na całym świecie. W kręgu kultury euroatlantyckiej przede wszystkim. Jest w tym wielki udział urabiania myślenia przez neoliberalną retorykę i wszechobecną narrację opartą o tę toksyczną i wybitnie szkodliwą ideologię.
Wzrost nietolerancji wobec osób mających odmienne zdanie jest oznaką odchodzenia od demokratycznych standardów. Skutki mogą być okrutne, szczególnie, gdy medialni. zachodni ajatollahowie, za których uznać można kierujących środkami masowego przekazu wydadzą fatwę przeciwko tej czy innej osobie publicznej.
Tzwetan Todorow
W świecie przypadkowych, rozproszonych interakcji i związków, gdzie wszystko jest na chwilę, szybko i doraźnie, nie może już być stałych, trwałych i wieczystych układów, sojuszy, związków. Wszystko będzie właśnie przypadkowe i tymczasowe. Do określonego celu i zysku, dla aktualnego interesu. W jednym obszarze dotychczasowi partnerzy będą sojusznikami i beneficjentami układu, w innej konfiguracji i sytuacji – przeciwnikami, wrogami a nawet – nieprzyjaciółmi. I to też będzie na chwilę. W danym momencie i wedle danego, przewidywanego interesu.
Mętnie, chaotycznie, tymczasowo
Z tego tytułu ci co patrzą na współczesność z pozycji euroatlantyckiej i jej trwającej od 500 lat hegemonii (dotarcie Krzysztofa Kolumba do Ameryki) są w grubym błędzie. Sakralizują ten stan, uważając go za jedyny i najlepszy z możliwych. Doktryna, której elity i mainstream bez reszty się oddały, powoduje ograniczenie w postaci braku zdolności wyjścia poza te zawężone opłotki. Efektem tego będzie m.in. kruszenie się tak stałych sojuszy i aliansów jak NATO czy UE, co dziś wydaje się abstrakcją. Bo w świecie rynkowo-neoliberalnych zwyczajów i praktyki, wszystko jest przygodne (Richard Rorty), płynne i mętne (Zygmunt Bauman), naznaczone chaosem, czyli przeciwieństwem stałości (Naomi Klein).
Przyszłość więc należy do otwartych i płynnych związków czy aliansów, w których jeden uczestnik (bądź kilku członków), nie mając interesu w zbiorowych decyzjach, podejmuje działania mogące być czymś przeciwnym dla kolektywnego rozumienia potrzeb. Może być też tak, że poszczególni uczestnicy takich sojuszy czy związków należeć będą do innych, analogicznych organizmów, posiadających przeciwstawne interesy (choć w innych przestrzeniach zainteresowań czy działań). Przykłady – proszę bardzo: Polska i Węgry wobec wielu decyzji Brukseli (UE), Włochy a zabiegi Francji, aby pakt północno-atlantycki interweniował w Nigrze czy należące do BRICS Chiny i Rosja, których interesy w dziedzinie militarnej współpracy są niesłychanie kompatybilne, zaś w obliczu ich obecności w środkowo-azjatyckich, poradzieckich republikach już niekoniecznie.
Efektem tych planetarnych procesów jest postępująca dedolaryzacja światowego handlu i współpracy międzynarodowej. Do wielu dotarło już, że system, właśnie dzięki rozproszeniu, podąża ku stworzeniu kilku tzw. klastrów (czy stref) walutowych. Będą to działające równolegle, choć w miarę zamknięte obszary z jedną walutą, bazujące na rynku i populacjach wielkości 0,3-0,5 miliardów ludzi. Tym samym czasy nieograniczonej i naiwnej globalizacji oraz związanego z nią przepływu kapitału, który niczym Duch Święty u Augustyna Aureliusza miał „wiać, kędy chce”, odejdą w niebyt. O takiej formie zbliżającej się współpracy międzynarodowej wspomniała nawet wiceprezes i dyrektor generalny Banku Światowego Kristalina Georgijewa podczas ostatniego azjatyckiego forum ekonomicznego.
Takimi próbami, na razie bez zapowiedzi i otwartych deklaracji, zdają się być zarówno projekty zwane AUKUS (świat anglosaski, gdzie Amerykanie zachowają priorytet dolara), BRICS, czy Szanghajska Organizacja Współpracy. Peryferiami dla struktury AUKUS będzie wówczas to, co pozostanie na gruzach Unii Europejskiej, która jak dziś widać jest rozrywana przez lokalne interesy, oparte właśnie na doraźnych zyskach, tożsamościowo i narodowo zorientowanych dążeniach. Elity brukselskie nie potrafiły właśnie w wyniku owego neoliberalnego genu, jaki skolonizował ich świadomość, wyjść poza kaganiec założony przez doktrynalne dogmaty.
Demokracja albo liberalizm
Oczywiście musi powrócić do tak zorganizowanych stref wytwórczość, choć w innej formie, niż podczas szalonej i naiwnej globalizacji. Czasy, w których produkcja była wyprowadzona poza teren hegemona w obszary, gdzie wytwarzało się tanio i dużo, a później sprzedawano z wielkim zyskiem na bogatym Zachodzie, odejdą w zapomnienie. To z kolei niesie ze sobą wiele innych, nieprzyjemnych, często dramatycznych, skutków.
Po pierwsze – degradację wielu członków wspomnianej egoistycznej klasy średniej w społecznej hierarchii. To z kolei spowoduje kryzys systemu i zmianę preferencji politycznych tych zdegradowanych (vide - sytuacja w Niemczech w latach 20-tych XX w.). Czyli - barbaryzacja jak sugerował cytowany w I części tekstu Richard Rorty.
Po drugie – kryzys systemowy właściwy gospodarce kapitalistycznej (a nie tylko jak w początku lat 70-tych XX w., czy w 2008 r.) wywołać musi głębokie zmiany społeczne, a za nimi – polityczne. Jeśli klasa średnia, która po II wojnie światowej w obszarze kultury euroatlantyckiej była nośnikiem demokracji, ma zostać w znaczącej mierze zdegradowana i ograniczona, tym samym demokracja zostanie w znaczącym stopniu przeformatowana, o ile nie unicestwiona. (Może do tego doprowadzić w jakiejś mierze oprócz wszechobecnych zasad rynkowych, także przebiegająca równolegle barbaryzacja). Nazywanie obecnego ustroju politycznego demokracją liberalną już świadczy o ewolucji i zmianach pojęciowych, gdyż określenie „demokracja” nie może mieć żadnych przymiotników. Bo czy demokracja ateńska była demokracją, czy tylko jakąś jej mało uniwersalną wersją? Ponadczasowość i wszechstronność zapewnia demokracji wyłącznie bezprzymiotnikowość odrzucająca jakiekolwiek wykluczenie.
I na dodatek jeszcze warto przypomnieć jeden epizod z obecnego stulecia, mocno związany z neoliberalnym sznytem i sposobem myślenia. To oswojenie wojny jako dopuszczalny przez demokratyczny i uniwersalny porządek sposób rozwiązywania konfliktów. Wojna – zwłaszcza zwycięska - powoduje zawsze wzrost poziomu agresji i nienawiści, gdyż segreguje zbiorowości na naszych i obcych, których trzeba unicestwić, na zwycięzców i przegranych, którym nie przysługuje prawo głosu. A co za tym idzie - rodzi nacjonalistyczno-patriotyczne, ksenofobiczne wzmożenie. Te przewidywania Tzwetana Todorowa na kanwie napaści Zachodu na Irak po kilkunastu latach się spełniają globalnie. Widać to jak na dłoni. Duża i nie do przecenienia tu była rola skomercjalizowanych mediów, nastawionych na zysk kapitału nimi władającego.
Media – narzędzie zniewolenia
Media, które przestały informować - stały się prokuratorem, sędzią i katem w jednym. Pracujący w nich funkcjonariusze – na pewno nie obiektywni obserwatorzy i zdystansowani komentarzy - wartościują, segregują (nasz - obcy), hierarchizują, wydają wyroki. Ich opinie są certyfikatami obecności we współczesnej demokracji nazywanej – jak na ironię – liberalną i brzmią jak fatwy czy papieskie anatemy z okresu, gdy Kościół katolicki niepodzielnie władał światem zachodnim. Zarówno fatwę jak i anatemę kojarzy się jednoznacznie z autorytarno-nakazowym sposobem myślenia i taką też praktyką. Czymś przeciwnym do klasycznych zasad liberalnych i przede wszystkim do istoty oświecenia, które było buntem przeciwko takiemu myśleniu i wszystkiemu co z nim związane, zwłaszcza z formą sprawowania władzy i relacji władzy ze społeczeństwem. Demoliberalni „bolszewicy” – jak ich nazywa Todorow – uzurpują sobie prawo do wszechmocy i prawdy objaśniania świata, szermując pojęciem wolności, a tym samym ograniczając jej zakres wyłącznie do swojego sposobu rozumienia i praktykowania.
Demoliberalne media są więc niczym ajatollah Chomeini potępiający i nakazujący zabicie Salmana Rushdiego za obrazoburcze – jego zdaniem – frazy książki Szatańskie wersety. Czy dziś, z takim sposobem prowadzenia debat publicznych i wydawania opinii o politycznych przeciwnikach oraz ich zwolennikach nie zbliżamy się do takiego właśnie rozumienia wolności wypowiedzi? Do wolności polegającej na indywidualnej recepcie na dziejącą się rzeczywistość, stanowiska, jakie zajmuje mainstream? O sposobie i formach prowadzenia dyskusji w mediach społecznościowych, nakręcających de facto nienawiść i stygmatyzację, za którymi idzie wykluczenie inaczej myślących poza nawias akceptacji i partnerstwa nawet nie ma co mówić. A w taki sposób prowadzą dyskusję osoby do tej pory uważane za poważne, racjonalne, zdystansowane, uważające się za wzór postępowania i widzenia rzeczywistości.
Zatruwanie człowieczeństwa
Liberalizm, który kwitnie na wszystkich ustach i we wszystkich głowach (ponoć), zrodził się z potrzeby współpracy, narzuconej przez religijną tolerancję, która nastała po okresie wojen religijnych, jakie wstrząsnęły Starym Kontynentem. Ta dzisiejsza wersja, praktykowana, jest jego karykaturą. I wynika właśnie z tych rynkowych, konkurencyjnych, apriorycznych zasad, gdzie konkurenta trzeba się pozbyć, unicestwić, zagnać do kata, uciszyć przez stygmatyzację.
Idea postępu i humanizmu oparta o racjonalne, realistyczne zasady pękła jak bańka mydlana z powodów chaosu i przypadkowości tworzonych przez rynek i jego bałwochwalczą doktrynę. Zza tej – wskutek chaosu i neoliberalnych żądań prawdziwości dla swoich racji –„złudnej, oświeceniowej wizji harmonii rodu ludzkiego wyłania się obraz społecznych konfliktów, wykluczenia i nieprzystosowania miliardów ludzi, zarówno w skali globu, jak i w obrębie społeczeństw poszczególnych krajów. Dla nich słowo postęp nie ma dziś dawnej, optymistycznej, pełnej nadziei, otoczki znaczeniowej” (Stefan Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Przyszłość obleczona jedynie w zyski coraz węższych elit, okraszona ich sybarytyzmem i błogostanem, powoduje utratę dla tych rzesz nadziei, optymizmu i myślenia o lepszym jutrze. Stąd społeczeństwa, które miały być obywatelskimi, otwartymi, humanistycznymi, obróciły się w zbiorowości konsumentów. Czyli bezwolnych jednostek sprowadzonych tylko do tego, by kupować, stymulowanych przez wszechwładne reklamy. Świadomość infantylnego dziecka-konsumenta kierującego się emocjami, instynktami i chwilowym zauroczeniem, tak charakterystyczna dla „zakupizmu” jest czymś absolutnie przeciwstawnym obywatelskości, gdyż ta charakteryzuje się odpowiedzialnym, racjonalnym sposobem życia. Więc nie myśl, nie planuj, nie waż. Wszystko i tak jest chwilą, żyj nią. Jak swego czasu napisano w Vancover Sun - „Kupuj aż do upadłego, to współczesny imperatyw moralny” (Benjamin R. Barber, Skonsumowani).
Owe elity, działając w oparciu o neoliberalne, rynkowe dogmaty, poczęły dążyć do wykluczenia pewnych elementów rzeczywistości, czyli „prościej, pozbyć się nielubianych i niechcianych kategorii ludzkich. Wynalezione i doskonalone na pierwszym etapie ery nowoczesnej narzędzia i sposoby (jak asymilowanie niższych kultur do wysokich) już się nie nadają do zastosowania, a od sztuki pogodnego kroczenia w jednym weselnym orszaku z uśmiechem na twarzy wraz z obcymi, z niechcianymi sąsiadami pospołu, zdołaliśmy się oduczyć. Zamiar przerobienia świata i pozbycie się raz na zawsze tych wszystkich, którzy się przeróbce opierają, lub których przeróbka się nie ima lub się nie opłaca, spełnić się musi, jako że ci, którzy się tej przeróbki podjęli stanowią szczyt stworzenia, a wszystkie inne niżej posadowione twory albo się doń podciągną, albo sczezną” (Zygmunt Bauman, wywiad, Przegląd Powszechny Nr 9/2003).
I dlatego też wojna jako sposób rozwiązywania sporów, konfliktów czy zachowania hegemonii, a także wspomniany makiawelizm, stały się dopuszczalnymi zasadami. Mimo, iż są z definicji sprzeczne z głoszonymi kanonami demokracji, wolności i praw człowieka. Czyli z klasycznie rozumianym oświeceniem. Demokracja to dialog, zrozumienie, chęć i zdolność do kompromisu. I wynikająca stąd właśnie –a nie apriorycznie zadekretowana odgórnie – tolerancja. Bo to tolerancja we współżyciu i współpracy przekreśla jakąkolwiek stygmatyzację i wykluczenie. I jest synonimem rozmów na płaszczyźnie partnerstwa, zakładającego pluralizm i różnice poglądów, z których z kolei wynika szacunek do innego człowieka. Próba zrozumienia interlokutora (co nie jest jednoznaczne z akceptacją), porzucenie insynuacji oraz (przede wszystkim) wizji biało-czarnego świata jest esencją tak rozumianego systemu i towarzyszących mu pojęć. Bo „sekret wolności tkwi w kształceniu ludzi, podczas gdy tajemnica tyranii polega na utrzymywaniu ich w ignorancji." (Maximilien de Robespierre)
Radosław S. Czarnecki
Od Redakcji: Pierwszą część tego eseju - Skutki światowego nieładu (1) zamieściliśmy w numerze SN 1/24