banner

Kontynuujemy opowieść o ziemskich wymiarach Sagittariusa i Betelgezy. W kontekście tej opowieści warto przytoczyć to, co w XVII w. stwierdził Benedykt Spinoza, iż dążymy do czegoś, pożądamy tego, nie dlatego, iż uważamy to za dobre, lecz dlatego poczytujemy owo coś za dobre, gdyż tego pragniemy. I uważamy to coś za naszą wartość (B. Spinoza, Etyka).
Tak samo jest z popularnymi i powszechnie promowanymi liberalnymi standardami. I dlatego ci, którzy się temu sprzeciwiają, winni być zwalczani i eliminowani, gdyż zagrażają tym nadziejom i dążeniom. A że przeczy to zasadom takim jak wolność myśli, swoboda słowa, pluralizm, to już zupełnie inna sprawa.



Albo zaczniemy współpracować, albo zginiemy.
Gracjan Cimek

 

Czarnecki do zajawkiZnany historyk rosyjski Andriej Fursow uważa, iż obecnie Zachód znajduje się w takim stadium jak Rzym z początku II w. n.e. (panowanie cesarza Trajana). Siły i moce Imperium uległy zahamowaniu, osiągnięto określone granice wzrostu i poczęto budować mury dla obrony stanu posiadania, który generował dobrobyt i stabilność. To były wały: Antonina i Hadriana na Wyspach Brytyjskich, limesy między Renem a Dunajem, fortyfikacje w Afryce (w prowincji Africa Proconsularis) czy na Bliskim Wschodzie.
Jednak wiele symptomów wskazuje, iż dezintegracja i kres dominacji cywilizacji zachodniej (trwającej symbolicznie od 1492 r., czyli dotarcia przez Kolumba do Nowego Świata) jest o wiele dalej posunięta niż sądzi rosyjski historyk.

Stosując przyjętą przezeń perspektywę i odwołując się do historii Rzymu, dziś mamy do czynienia z czasami, jakie nastąpiły po ostatnim zrywie klasycznego Imperium Romanum, jakim był okres panowania Dioklecjana (przełom III i IV w. n.e.). Bo w czasach konstantyńskiej sławy i splendoru towarzyszyły Imperium wyraźne trendy charakterystyczne dla epoki schyłkowej. I było to nie tylko symboliczne przeniesienie stolicy na Wschód, nad Bosfor, do Konstantynopola (a zasada była taka: gdzie cesarz, tam serce imperium). Dotyczyło to przede wszystkim etykiety dworskiej i sytemu rządów - coraz bardziej upodobniających się do wschodnich, zwłaszcza perskiej satrapii. Imperium Romanum sterowało coraz bardziej ku orientalnym rozwiązaniom - zarówno w sposobie sprawowania władzy, jak i społecznej organizacji.

Dziś, gdy centrum świata od kilkunastu lat (a na pewno w ostatniej dekadzie) przenosi się znad obszaru atlantyckiego (czy euroatlantyckiego) nad Pacyfik, ta tendencja i analogia jest widoczna wyraźnie. I chodzi o jego wschodnie – Japonia, Korea, wybrzeże Chin, Indochiny, Indonezja a przede wszystkim takie nowe centra jak Szanghaj, Hongkong i Singapur - jak i zachodnie wybrzeże (widać to wyraźnie w optyce amerykańskiej, gdzie następuje wędrówka kapitału, centrów naukowych, bankowości itd. na zachodnie Wybrzeże USA, nad Ocean Spokojny).

Takie oznaki śmierci dominującej cywilizacji – oprócz zagrożeń klimatycznych, antropologiczno-demograficznych, biologiczno-epidemiologicznych – w euroatlantyckim świecie są wyraźnie widoczne (zwłaszcza w jej europejskim elemencie składowym). Obserwuje się bowiem permanentny „upadek innowacyjności, załamanie autorytetu elit panujących i nauki (co w kulturze Zachodu odgrywa niebagatelną rolę), rozpad społecznej harmonii (S. Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Towarzyszy temu powszechna dekadencja, smutek i pesymizm, gdyż brak jest perspektyw rozwoju i postępu, indywidualnych i zbiorowych szans na poprawę dobrostanu i jakości życia. Dobrze, tanio, sympatycznie już było – mówią reprezentanci rządzących elit różnych proweniencji.

I nadszedł postmodernizm…

W kulturze zachodniej, zwłaszcza europejskiej, niezwykle negatywną rolę – powodującą destrukcję wartości, symboli, znaczeń i drogowskazów cywilizacyjno-kulturowych – odegrał postmodernizm. Niczym mroczne, mistyczne i eklektyczne kulty wschodnie w Imperium Romanum (Baala, Izydy, Kybele, manicheizm czy mitraizm), wypierające z mentalności cnoty i wartości stanowiące osnowę kultury rzymskiej, tak i postmodernizm spowodował, że pękła humanistyczna idea ludzkości i człowieka jako pozytywnego kreatora wszechrzeczy. Tym samym zanegowano wartość postępu i rozwoju jako takich, a to było esencją Oświecenia.

Utopia (jako pojecie ogólne) i idee z nią związane stały się synonimami grzechu, porażki, sromoty. Przypisano im pejoratywną i szatańską niemal rolę w dziejach człowieka (dziś to widzimy w skrajnych ruchach i ideach, uzurpujących sobie absolutyzm i niepodważalność, jak np. wokizm, skrajny feminizm, wojująca ekologia, etc.).
Analogiczne procesy obserwujemy pochylając się nad historią Imperium Rzymskiego: naukę i wiedzę zastąpiła gnoza, w pluralistycznej kulturze królować począł najpierw mocno sceptyczny i pesymistyczny w swym wymiarze stoicyzm, zaś na jego bazie swe totalne rządy, rugujące wszystko, co nie mieściło się w jego optyce, zajęło chrześcijaństwo i Kościół.

Czy dziś - gdy demoliberalny system prawny wyłącza i blokuje według widzimisię, bez prawomocnych wyroków sądowych, źródła niezależnych od mainstreamu informacji, chce skazywać ludzi za lajki w sieci pod opozycyjnymi wobec obowiązującego politycznie przekazu - nie przypomina to czasu rządów Teodozjusza i szalejącego chrześcijaństwa? Ono wtedy – jak dzisiejszy mainstream, choć w innej formie, bo przy pomocy dekretów cesarskich i brutalności hord mnichów (tzw. parabolani) jak np. podczas II soboru w Efezie (zwanego „rozbojem efeskim” - 431 r. n.e.) - uciszało, tępiło, rugowało z przestrzeni publicznej wszystko, co inne i wszystkich „innych”. Tragiczna historia filozofki aleksandryjskiej Hypatii (IV/V w. n.e.) i stosunku do niej patriarchy Cyryla jest też przykładem rozkładu, jaki postępował w kulturze schyłkowego Rzymu. To coś na kształt światła i jego pulsacji, jakie widzimy śledząc proces gasnącej Betelgezy.

Immanuel Wallerstein zadał podczas jednego ze swoich wykładów takie oto pytanie: jak za tysiąc lat będziemy pamiętać XX-wieczny kapitalizm: czy zaowocuje on krótkim i gwałtownym momentem przełomu, w wyniku załamania się wykładniczego wzrostu w przeciwieństwie do asymptoty rozwoju przedkapitalistycznego, czy będzie to coś zupełnie innego?
System ten, zdaniem Wallersteina, wyrwał obszary świata ze strefy niekapitalistycznej i zamienił je w swe peryferia, rozwiązując problem taniej siły roboczej i źródła surowców. Czyli elementów napędowych swego rozwoju. Ekspansja kolonialna miała następujące etapy: najpierw ekspansja kolonialna i eksploatacja połączona z ową peryferyzacją, a potem organizacja miejscowych elit kompradorskich, które by współpracowały z centrum i hegemonem nad eksploatacją podbitych i uzależnionych obszarów.
Ale po II wojnie światowej z racji sytuacji globalnej zaczęła się dekolonizacja (dekompozycja systemu). Po niej jednak, po 1991 r., Sagittarius zaczął karmić się ponownie. Kolonizację nowych regionów świata umożliwił upadek muru berlińskiego – pojawiły się nowe możliwości. Nie na długo - w 2008 r. znów powrócił kryzys i trwa cały czas, pogłębiając się. Na dodatek system kojarzony z Zachodem utracił zdolność realizacji swych celów i funkcjonowania. Czyli eksploatacji peryferii, bliższych i dalszych.
Celnie ów proces, jaki przebiegł w Europie Środkowo-Wschodniej przedstawia w rozmowie w Club Alpbach Poland w dn. 12.10.23 bułgarski filozof i politolog Iwan Krystew (choć z wnioskami i przewidywaniami trudno się zgodzić).

Ajatollahowie zachodnich mediów

Betelgeza i jej wybuch jest niejako w naszych rozważaniach metaforą konsekwencji nadmiernej konsumpcji (dóbr, wzrostu zachowań charakterystycznych dla sybarytyzmu, egoizmu i hedonizmu w sferze psychologicznej i społecznej) i zarazem wypalenia wspomnianych możliwości ekspansji i rozwoju. Symboliczną wizją jest to, co przedstawia w epilogu znakomity film Marco Fereriego pt. Wielkie żarcie (bohaterowie kończą swoje żywoty w ekskrementach i wymiocinach).

Obserwowany wybuch nietolerancji, ksenofobii, fundamentalizmu tak obcych liberalizmowi sprzed dekad, świadczy ponadto o załamywaniu się samej idei demokracji. Kolosalną rolę spełnili „ajatollahowie zachodnich mediów”– jak ich nazywa bułgarsko-francuski filozof Tzvetan Todorow. Wydają bowiem stosowne fatwy przeciwko każdemu, kto nie wpisuje się modne i pożądane przez nich i ich mocodawców trendy, powodują śmierć publiczną, stygmatyzację i społeczne wykluczenie (T. Todorow, Nowy nieład światowy).

System, który swe sztandary i retorykę ozdobił obficie pojęciami wzniosłymi i humanistycznymi – demokracja, wolności obywatelskie, swoboda słowa, liberalne wartości (czyli nieprzemocowe, zarówno w wymiarze fizycznym jak i symbolicznym) – kona w oparach fundamentalizmu, eksportując go za pomocą mediów i kulturowej westernizacji. Wyklucza, stygmatyzuje, pozbywa się nielubianych, źle słyszalnych, niechcianych czy drażniących elitarne uszy inaczej brzmiące hasła, napomnienia, sposoby interpretacji świata i procesów w nim zachodzących.

Dziś nie zabija się, nie unicestwia nikogo, wystarczy że spuszczone ze smyczy liberalne media uczynią z takiej osoby pariasa, moralnego złoczyńcę, agenta obcego mocarstwa i zdrajcę. Analogia z przypadkiem Hypatii nasuwa się sama. Bo – jak wspomniał Zygmunt Bauman – przeciwnie do głośnej narracji i wbrew głoszonym wartościom, nie chcemy maszerować pospołu z sąsiadem głoszącym inne przesłanie, wyznającym inne wartości, mającym czelność mieć swoje, odrębne zdanie. Ten system i cywilizacja, która go promuje ma „zamiar przerobienia świata” niczym pierwotni chrześcijanie chcieli go zbawiać w imię nauk Mistrza z Nazaretu (interpretowanych wedle ich mniemania).

System chce „tym samym pozbyć się raz na zawsze tych wszystkich, którzy się tej przeróbce opierają, lub których ta przeróbka się nie ima”. I albo się to nie opłaca, albo nie wychodzi, albo używa sił przemocy. I to jest jeden z powodów przygotowujących wybuch Betelgezy, jako reakcja na to, że ci, którzy się podjęli przeprowadzenia owej przeróbki (czyli dokonania określonej inżynierii społecznej) chcą stanowić szczyt stworzenia, a wszystkie inne niżej usadowione, czyli gorsze twory bądź byty, albo się do niego podciągną, zasymilują, albo sczezną (Z. Bauman, Przegląd Powszechny, nr 9/2003).
Gdy dodatkowo wzbudzono na wskutek dramatycznego rozwarstwienia kwestie socjalne rodem z XIX w. i gdy wróciły obrazy z Emila Zoli, Karla Dickensa czy Jacka Londona, będące efektem żarłoczności i ślepoty systemowego Sagittariusa, ten pesymistyczny scenariusz, musi prędzej czy później nastąpić.

Żarliwym i zamkniętym w kręgu mentalności charakterystycznej dla demoliberalnego dyskursu, obrońcom tej cywilizacji warto przytoczyć słowa hiszpańskiego myśliciela Fernando Savatera na autorytatywne argumenty elit euroatlantyckich, iż kultura Zachodu przynosi demokrację, a z nią postęp i rozwój. W końcu na tej podstawie Josep Borell, prominentny polityk UE określił Zachód jako „ogród”, a to co poza nim jako „dżunglę”. „Łatwo nam mówić, że demokracja przynosi rozwój, stwarza szanse. Ale np. boliwijski Indianin nie zna takiej demokracji, zna tylko gwałty i nadużycia. To tak, jakby od kogoś, kto zobaczył w pałacu jedynie ubikację i śmietnik, wymagać by podziwiał pałac” (F. Savater w rozmowie z A. Domosławskim, Gazeta Wyborcza z dn 6-7/03/2004). To opis tego, co zdarzyło się w świecie podczas ostatnich 2-3 dekad.

A co z prawami człowieka?

Przy okazji tej hegemonii sprofanowane zostały, gdyż używało i używa się ich w czysto utylitarnym, politycznym i doraźnym wymiarze, takie pojęcia jak wolność, swoboda słowa, pluralizm poglądów, demokracji czy wreszcie Prawa Człowieka.

Łączenie kapitalizmu i realizowanej pod systemowe plany globalizacji z demokracją i Prawami Człowieka okazało się dramatyczne dla obu tych pojęć - uniwersalnych, humanistycznych, niosących nadzieje i wizję lepszej przyszłości. Już na przełomie wieków (XX i XXI) dwaj filozofowie i intelektualiści zwrócili uwagę na negatywną rolę i szkody niesione przez Prawa Człowieka w takiej optyce, z jaką się stykamy (i tego co z nimi wiążemy).

Wiktor Osiatyński: „poważne wątpliwości budzi wtargnięcie filozofii Praw Człowieka w sferę prywatną. Owe prawa obwinia się o rozmywanie poczucia obowiązku, wzrost roszczeniowości i spadek poczucia odpowiedzialności nie tylko za sprawy publiczne, lecz również za własne czyny, decyzje, a nawet za własne życie” (W. Osiatyński „Czy zmierzch praw człowieka” [w]: Gazeta wyborcza z dn. 6-7/12/2003).
A Leszek Kołakowski przestrzegał: „są cywilizacyjne i duchowe szkody, jakie fanatyzm Praw Człowieka może wyrządzić. Oprócz niemądrych pretensji prywatnych podnoszonych w imię tych praw, oprócz absurdalnej wiary, że każdy z nas ma prawo do szczęścia, istnieją inne niepożądane cechy naszej kultury, które z upowszechnieniem Praw Człowieka są związane” (L. Kołakowski, Bez Dogmatu nr 59/2004). I tu trafił w sedno problemu, którego ten tekst dotyczy.

Amerykański dziennikarz i bloger, Chris Hedges (Scheerpost, „Faszyzm przybywa do Ameryki”, 10/10/2023) uważa, że pożegnalnym prezentem dla ludzkości i jednocześnie ostatnim oddechem liberalizmu utożsamianego w USA i świecie zachodnim z Partią Demokratyczną będzie schrystianizowane państwo quasi-faszystowskie, lub wręcz faszystowskie. „Klasa liberalna, istota władzy korporacyjnej zniewolona przez przemysł wojenny i siły bezpieczeństwa, niezdolna lub nie chcąca złagodzić przedłużającej się niepewności ekonomicznej i nędzy klasy pracującej, zaślepiona obłudną, przebudzoną ideologią, która cuchnie hipokryzją i nieszczerością, pozbawiona jakiejkolwiek wizji politycznej, jest podstawą, na której chrześcijańscy faszyści, zjednoczeni wokół Donalda Trumpa tworzą kultowy tłum i budują swój przerażając ruch”. To jest w naszych rozważaniach ów wybuch Betelgezy niszczący dotychczasową kulturę i cywilizację Zachodu.

Ale co humanistyka i klasycznie rozumiani demokraci tudzież liberałowie, socjaliści (i najszerzej rozumiana racjonalna lewica) mogą zaproponować w obliczu nowego średniowiecza, jakie nadchodzi, które już stoi „u bram”? Możemy za prof. Andrzejem Szahajem, usilnie poszukiwać na nowo wspólnoty, która nas nie zniewoli i jednocześnie stworzy i wymyśli taki indywidualizm, który nie zmieni nas w egoistycznych drani. Ale czy mamy na to jeszcze czas?
Profesor Adam Karpiński proponuje odwołanie się do kanonów filozofii mądrościowej. „Dotychczasowy sposób myślenia o świecie materialnym, sposób podporządkowujący go człowiekowi i następnie ten sam sposób przenoszony do stosunków społecznych - czyli że każdy człowiek traktuje innego człowieka dokładnie tak samo jak inny element przyrodniczy – musi ulec zmianie. I następnie ów zmieniony sposób powinien być dopiero zastosowany do świata przyrodniczego” (A. Karpiński, „Filozofia przyszłości”, Człowiek i Kultury).

Obie tezy są cenne i niosące nadzieje. Sądzę, że do nich należy dodać coś, co można nazwać odwrotem od naszego cywilizacyjno monopolu na posiadanie i szerzenie dobra. I równolegle takim zmianom musi być poddana globalnie - właścicielsko i merytorycznie – struktura mediów. Bo jak napisał w Global Research były doradca finansowy, a dziś niezależny publicysta, Oscar Silva-Valladares, ten demiurg, jakim są w dzisiejszym świecie media „służą tylko temu, kto jest ich właścicielem”. I działają w jego interesach, generując potrzebne i uchodzące za prawdę opinie. Dla konsumentów (jak mówi Silva-Valladares: dla tłumu) medialnych przekazów prawdą jest przecież to, co nieustanie słyszy się i czyta.
Radosław S. Czarnecki

Pierwszą część tego eseju zamieściliśmy w numerze SN 5/24 – Sagittarius A* i Betelgeza (1)