banner

 

Łódź podwodna ma to do siebie, że co jakiś czas powinna wynurzyć się na powierzchnię. Gdy obserwujemy dzieje ostatnich II tysiącleci w historii Europy, to samo widzimy z ideami gnostycyzmu, które permanentnie, gdy horyzont zaciemnia się z racji kryzysu, wychylają się z mroków historii. Jak widać, są one cały czas obecne w mentalności, głównie klas rządzących i elit intelektualnych, które zabiegają o tworzenie swoistych dworów owych klas.
Wybranie, antydemokratycznie pojmowana elitarność, przekonanie o własnej nieomylności wraz z linearnym rozumieniem biegu historii przez Europejczyków daje właśnie takie rezultaty. I to różni ich od kultur azjatyckich, gdzie przeważnie dzieje realizują się w wersji cyklicznej. Czyli stale, w powracającym kole czasu (R. S. Czarnecki, Linearność i cykliczność, Sprawy Nauki nr 8-9/232/2018) „Europa a Azja”(1), oraz Misyjność Zachodu, tolerancja Wschodu (2), SN nr 10/2018).

 


Grupa dominująca narzuca wszystkim innym swe idee, swój kanon, służące jej celom odczytania historii.
Jej władza dominowania nad konkurencyjnymi punktami widzenia ma rzekomo umożliwiać uroszczenie, iż ideologia partykularna ma status uniwersalnej, transcendentnej prawdy. To jest parodia wspólnoty niosąca sobą milczące założenie, że wszyscy jej członkowie powinni myśleć w podobny sposób. (Christopher Lasch)

 

Czarnecki do zajawkiWspółczesne elity liberalne też tak się pozycjonują, nie zważając na uwagę Wittgensteina, iż czy coś jest lub nie jest błędem – jest dane w określonym systemie. Podobnie jest z błędem w grze, który w jednej jest nim, a w innej nie - zależnie od reguł danej gry. A ewolucja wszystkiego przecież postępuje. Tak jak pluralizm kultur, wartości, poglądów, estetyki etc., będący istotą równoprawności całej naszej cywilizacji.

Panta rhei – jak mówi l Heraklit z Efezu. I dotyczy to również hegemonii czy dominacji takiej bądź innej elity, grupy czy zbiorowości. A one, te elity czyli klasa rządząca, uważa się za niezbędną, konieczną, odwieczną. Jako coś fundamentalnego, włączonego zgodnie z „końcem historii” Fukuyamy, w ład światowy. I stąd są niczym Kościół czystych Montanusa (II w. n.e.) - jednego z przedstawicieli takiej formy myślenia o społeczeństwie. I zachowują się niczym późnoantyczni pneumatycy implantowani w kolejne epoki i kultury, co jakiś czas wynurzający się z otchłani niczym tytułowa łódź podwodna.

Oazy dobrobytu i pustynia beznadziei

Osoby cieszące się przynależnością do nowej arystokracji umysłu, pozycji społecznej, jakości materialnego życia, kreowania nowych trendów i mód, gromadzą się w centrach, wysysając z interiorów wszystkie soki, także intelektualne. Interior tym samym staje się niczym pustynia, a centra skupiające elitę i oferujące coraz mniejszej liczbie osób możliwość awansu społecznego (pod warunkiem akceptacji reguł gry tych elit) powodują, iż stają się one oazami dobrobytu i postępu, wyspami na oceanach beznadziei, upodlenia, stygmatyzacji i wykluczenia.
To nasuwa skojarzenie z rozważaniami Jeana Baudrillarda na temat pustyni, jej uroku, a zarazem grozy i przerażenia, jakie ona budzi. Taka sytuacja jego zdaniem rodzi się z procesów „koncentracji orgii” i nieodwracalnego, permanentnego wywłaszczania coraz liczniejszych środowisk z ludzkich praw. Czyli postępującej dehumanizacji. (J. Baurdrillard, Ameryka). Tym samym mamy do czynienia ze stagnacją, a w zasadzie degradacją płacy realnej, erozją praw pracowniczych, eskalacją nierówności ekonomicznych.

Kolejnym efektem postępujących stratyfikacji społecznych jest pogarszanie się stanu zdrowia obywateli w interiorze, na peryferiach, gdyż zależy on coraz bardziej od grubości portfela. Poza tym postępujący chaos, brak minimalnego poczucia stabilizacji rodzą falę schorzeń związanych z psychiką, zaburzeniami osobowości oraz ucieczkę w alkoholizm czy narkotyki.
Z drugiej strony obserwuje się postępujący, będący lustrzanym odbiciem tych procesów ekstremizm, fundamentalizmy różnej maści, przede wszystkim religijne, wybuchy zachowań mających szokować społeczeństwo.

Wracając do rozważań Baudrillarda o pustyni: odwrócenie się oaz od interioru łączy centra siecią powiązań z globalnymi rynkami, cyfryzacją, szybkimi pieniędzmi, blichtrem bogaczy i ich ekstrawagancjami (jak zawsze podczas kryzysów i postępującej dekadencji). Cytowany Christopher Lasch sądzi iż „nic z tego nie może wróżyć pozytywnego dla demokracji” (Bunt elit). Obraz staje się coraz ciemniejszy, jeśli weźmiemy pod uwagę upadek debaty publicznej. Demokracja bowiem winna się opierać na żywej wymianie idei, poglądów i opinii w ramach publicznej debaty. Idee związane z własnością, wolnością słowa, swobodą myśli i głoszeniem niepopularnych tez powinny być dystrybuowane jak najszerzej.

W dogmatycznym domku

Ale te współcześnie dominujące grupy i klasy, narzucając wszystkim swe idee, swój sposób rozumowania, mające służyć ich celom, nawet w odczytywaniu i interpretacji historii, w spojrzeniu na kulturę, schematach i metodach myślenia pokazują, że ich żądza dominowania (wedle reguł rynkowych, które zdominowały totalnie świadomość) nad konkurencyjnymi punktami widzenia jest niewyczerpana. Powoduje ona, iż ten typowy partykularyzm zdobywa status uniwersalnej i absolutnej prawdy. Elity schroniły się w nowy dogmatyzm, w nową ortodoksyjno-liberalną religię, (choć znając historię myśli ludzkiej zakrawa to na oksymoron), unikając dzięki temu racjonalnej debaty i takich argumentów, które są sprzeczne z głoszonymi przez nich quasi-prawdami.

W ten sposób zasady racjonalności, charakterystyczne dla ostatnich dekad postępu, uległy osłabieniu. Zwiędły pod wpływem kulturowych trendów promujących płytką emocjonalność i afekty. Tym samym wzmogły się, także dzięki komercjalizacji mediów, ekscytacje sprawami czy wydarzeniami, które są błahe, nieistotne, a w perspektywie mijającego czasu stają się nic nieznaczącym drobiazgiem. I to też jest znamię kryzysu cywilizacyjno-kulturowego w racjonalnym, realnym wymiarze.

Wbrew pozorom, to postmodernizm swym stemplem postawionym na kulturze i umysłowości Zachodu spowodował zmierzch oświeceniowego racjonalizmu i optymizmu poznawczego. To z kolei wywarło powrót do myślenia magicznego, manichejskiego, w codziennym życiu. Szerzyć się poczęły na powrót okultyzm, ezoteryka, wróżbiarstwo, mity najróżniejszej proweniencji, spirytyzm etc.
Równolegle postępowała deprecjacja nauki, gdyż uległa ona dogmatyzacji i komercjalizacji, zgodnie z narracją i zaleceniami elit. A siły ciemne, mroczne, powracają zazwyczaj, gdy mamy do czynienia z kryzysem, wtedy, gdy następuje załamanie się istniejącego systemu, a dotychczasowy porządek społeczny rozsypuje się w proch.

Potrzeba Szatana, czyli rzecz o fundamentalizmie

Dziś system neoliberalnego kapitalizmu, stanowiący - jak się zdaje elitom zachodnim - clou rozwoju tego porządku, chyląc się ku upadkowi w efekcie cywilizacyjno-kulturowego kryzysu wydobywa – wydawałoby się dawno zapomniane – demony przeszłości, często rodem z wieków ciemnych.
To m.in. dlatego powróciło do codziennej praktyki dychotomiczne spojrzenie na genezę gnostycko-manichejską. Absolutyzacja antynomii Dobra i Zła wykreowała na powrót potrzebę realnego istnienia szatana, jako ześrodkowania wszelkich fobii, uprzedzeń, złych uczuć i namiętności z tym związanych. Pogłębia się, dająca zawsze opłakane efekty dychotomia my-oni (S. Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).

Kolejnym mitem przywołanym z otchłani dziejów myśli ludzkiej, kreującym realność przez rządzące elity, jest mit absolutnego wroga oraz towarzyszące mu zawsze pojecie „narodu wybranego” (tu – elity wybranej z wybranych, na wzór antycznych pneumatyków). Te mity tkwią w mentalności, w kulturze zachodnich Europejczyków mniej więcej od powstania chrześcijaństwa na gruzach Imperium Romanum. Doskonale się wpisały zarówno w idee gnostycko-manichejskie, jak i esencję judaizmu, rozprzestrzenionego na terytorium Cesarstwa.

Wspominany w I części eseju Łódź podwodna gnostycyzmu Leszek Kołakowski (Jeśli Boga nie ma) napisał, iż „przy założeniu absolutnego umysłu prawomocne jest używanie pojęcia PRAWDY i przekonanie, że ona może być zasadnie orzekana o naszej wiedzy”. Także o naszych decyzjach, o naszej narracji, wyborach. Tym samym dążymy do doskonałości i określenia naszego bytu jako czegoś absolutnego. I to jest warunek owej PRAWDY stającej się czymś fundamentalnym, przypisywanym głoszącym to elitom.

Ale w takim razie wkraczamy na pole rozważań o fundamentalizmie. To termin dotyczący nie tylko zjawisk związanych z wierzeniami religijnymi, jak się powszechnie sądzi. To skłonność do spojrzenia na świat cechująca się elitaryzmem, dogmatyzmem, moralizmem, swoistym prozelityzmem, czyli szerzeniem swojej wiary oraz poglądów wszelkimi możliwymi i dostępnymi metodami. Tu także mieści się antynomiczne rozumienie Dobra i Zła (absolutny dualizm aksjologiczny), z którego wynika znowu modna satanologia powodująca demonizację tych, których klasyfikuje się po stronie absolutnego Zła (D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm).

Taki rozwój sytuacji powoduje w poza zachodnim świecie, (i nie tylko, gdyż stratyfikacja i hierarchizacja postępują także w społeczeństwach do tej pory uważanych za modernistyczne, nowoczesne itd.), postępy antyokcydentalizmu, antydemokratyczne, predylekcję ku autorytaryzmowi i wybiórczego stosunku do rozwoju czy demokracji, utożsamianych z ową wybraną, pyszną i fundamentalnie, ekskluzywnie myślącą i postępującą elitą.

Skasowana prawda, czyli intelektualne oszustwo

Postęp i rozwój, a także towarzyszące im różnorodność i pluralizm świata, o który tak w „złotej erze kapitalizmu” te demoliberalne elity Zachodu walczyły i je promowały (E. Hobsbawm, Wiek skrajności), stanowiły granice określające wyższość tamtego systemu. Dziś, gdy te granice i kanony są nagminnie deptane przez dawnych admiratorów, zamienionych samoistnie w ortodoksyjnych kaznodziejów i fundamentalistycznych szermierzy jednomyślności, owa prawda wyparowała z przestrzeni publicznej. Uznano, że prawdy jako takiej (podobnie jak autorytetu) nie ma, gdyż zależna jest ona od interpretacji rzeczywistości przez jednostkę.
Jednocześnie w debacie publicznej zaczęto kreować siebie na aprioryczne autorytety i mandatariuszy liberalno-demokratycznej prawdy. A to jest niekonsekwencja i hipokryzja, intelektualne oszustwo. „Jest coś takiego w rzeczywistości, co nam mówi: „Nie, tego nie możesz powiedzieć”. Negacja jest dziś, w takich wypadkach, najbliższa prawdzie. Prawdą jest to, iż nie możesz czegoś powiedzieć, gdyż przekracza to pewne granice. Często ustanowione przez nas samych” (U. Eco, Kant and the Platypus).

I te elity, pozycjonujące się w publicznej przestrzeni w taki sposób, i określające siebie jako nośniki liberalnych oraz demokratycznych wartości, jednocześnie kastrują wszelką krytykę, wykluczając i stygmatyzując krytyków, bądź opozycjonistów. Czyli to, co jest niezgodne z ich wizją liberalnej demokracji, ale jest kompatybilne, utożsamiane i rozumiane do tej pory jako klasyczne, podstawowe niepodzielne prawa człowieka.

To samo dotyczy funkcjonowania państwa prawa, a przede wszystkim humanizmu. Taki model spojrzenia na świat, procesy w nim zachodzące, ludzi, kulturę wyłącznie wedle jednej optyki z równoczesnym tłumieniem (a nawet prześladowaniami) wszelkimi metodami innych wizji jest nie tylko powrotem do dzikiej cenzury, ale świadczy o żywych inklinacjach totalitarnych środowisk, które przedstawiały się dotąd jako antytotalitarne, antyautorytarne i jednoznacznie prowolnościowe i demokratyczne (R. S. Czarnecki, „Kiedy nasze zasady wykluczają inne racje”, Sprawy Nauki nr 2/247/2020). 

Ta natrętna aksjologia, ten manichejski rys narastający coraz silniej od kilkunastu lat w publicznej narracji, że świat realny jest niezmiennym zmaganiem Dobra i Zła, (gdzie to, co uważamy za rzeczywiste jest nie podlegającym dyskusji dobrem), przeczy absolutnie wszelkim oświeceniowym ideom, postrzeganym jako uniwersum, do którego mamy dążyć w naszym rozwoju - traktując nawet z przymrużeniem oka meandry, jakimi myśl oświecenia wędrowała. Najlepiej to obrazuje zestawienie myśli klasyków filozofii i europejskiej kultury z różnych epok, ale mówiących o tym samym.

Roman Ingarden napisał, że „coś takiego jak sprawiedliwość, wolność, skrucha, miłosierdzie, ofiarność, uczciwość itd., a z drugiej strony np. upór, okrucieństwo, nienawiść, głupota, surowość, brutalność itd. istnieją w ogóle jako wartości pozytywne lub coś pozytywnie wartościowego, bądź negatywne, jako wartości idealne” (Książeczka o człowieku). W optyce, jaka jest przyjęta w tym materiale należy od razu przywołać myśl Barucha Spinozy, który w takim kontekście, wiele dekad przed Ingardenem stwierdził, iż „dążymy do czegoś. Chcemy, pragniemy, podążamy do czegoś nie dlatego, że uważamy to za dobre, lecz przeciwnie, dlatego poczytujemy coś za dobre, że tego pożądamy, tego chcemy, tego pragniemy” (Etyka). Może byłoby to wszytko do przyjęcia, skoro taka jest może natura człowieka wzmagana przez kult rynku i zysku (czyli sukcesu) tyle, że ta nachalna narracja o absolutnym dobru oraz uniwersalnych wartościach związanych z naszymi działaniami, decyzjami, sugerowanymi (bądź narzucanymi siłą) trendami, jest w świetle doświadczeń z niedalekiej przeszłości nie do przyjęcia. A poza tym przeczy podstawowym kanonom, które te same środowiska jeszcze nie tak dawno głosiły.

Mimo zwycięstwa wolności i demokracji w wyniku m.in. zaprezentowanych tu procesów, pojedynczy człowiek jeszcze może mówić co chce, ale jego opinia, jeśli okaże się sprzeczna z opiniami mainstreamu - określającym swoją pozycję jak to nazywa Jean Baudrillad (W cieniu milczącej większości) „opinią milczącej większości” (a to czysta uzurpacja, będąca symulakrem) - zostanie zakwalifikowana jako sprzeczna z political correctness i wyrzucona poza nawias debaty publicznej. Uciszona, zagłuszona stygmatyzacją, bądź hejtem. Bo dzisiejsza dyskusja publiczna, w erze mediów elektronicznych, wszechwładnych elit (o manichejsko-gnostyckim sposobie myślenia) i stojącym za nimi globalnym mega kapitale, przebiega tak, iż owi demagodzy politycznej poprawności mówią co ma myśleć ta mityczna milcząca większość, która ich niby popiera (sondaże, rankingi, badania). Gdy w jakiejś mierze te przesłania odbijają się echem od owego tłumu, ci demagodzy śmiało twierdzą, iż wyrażają powszechne nastroje społeczne. Groźna i totalitarna w swej istocie to tendencja i praktyka (T. Judt, Źle ma się kraj).


W podsumowaniu warto przytoczyć jedynie praktyczną stronę tych niekorzystnych, wręcz toksycznych, tendencji obecnych w życiu publicznym. Otóż Annalena Baerbock, minister spraw zagranicznych Niemiec, wiodącego kraju UE i mającego ambicje być tak postrzeganym na świecie, podczas spotkania ze swoimi wyborcami, miała powiedzieć, iż dziś po wyborach, kiedy zagłosowaliście na nas, idźcie do swoich, codziennych spraw, a nam (politykom wybranym przez was) dajcie spokój. My wiemy co mamy robić, jak rządzić.
To jest typowy objaw ekskluzywizmu i fundamentalistycznego sposobu myślenia. Absolutnie antydemokratyczny i urągający zasadom społeczeństwa obywatelskiego oraz samej obywatelskości jako takiej. Czy tak realizowana demokracja nie podcina gałęzi na której siedzi? Zarówno w tej praktycznej jak i w wymiarze kodowanych matryc w świadomości społecznej.

Czy tak funkcjonujące elity są zdolne do przewidywania efektów swych decyzji? Nie, nie mają już nic do wniesienia w życie publiczne, do ogólnoludzkiego rozwoju, do postępu myśli ludzkiej. Ten system kostnieje od przynajmniej 2-3 dekad i nie ma oprócz elitarnego ekskluzywizmu oraz „wsobności” nic do zaproponowania. A to świadczy z perspektywy historii, iż elity kreujące i stojące na czele owego systemu wypełniły swą dziejową misję (o ile taka kiedykolwiek istniała). Gdy społeczeństwa się wypalają, o czym świadczyć może przede wszystkim uwiąd intelektualny ich elit, nadchodzi zawsze pora, by przekazały kaganek cywilizacji w ręce innych ludzi, religii czy grup etnicznych ( W. Laqueur, Ostatnie dni Europy).
Radosław S. Czarnecki

Jest to druga część eseju Autora Łódź podwodna gnostycyzmu. Pierwszą zamieściliśmy w SN 8-9/24 Łódź podwodna gnostycyzmu (1)

 

Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.