banner

Prymitywne rozumienie zyskowności i fetysz indywidualnego poziomu życia (hedonizm, by nie rzec – sybarytyzm) dla udowadniania swej lepszej, uprzywilejowanej pozycji społecznej są również charakterystycznymi składnikami przestrzeni, w której króluje kundlizm. Kontynuując nasze rozważania nad tym zjawiskiem nie można pominąć wpływu implementowanego u nas po 1989 r. ustroju społeczno-politycznego i towarzyszącym mu promowanych przez elity zjawiskom na wykwit tej odrażającej i toksycznej antycnoty zwanej kundlizmem.

 

W oczach chciwego narodu wolność nie będzie niczym więcej niż tylko niezbędnym warunkiem prowadzenia bezpiecznych operacji finansowych. A tym samym ograniczona będzie do personalnych lub grupowych zysków.
Markiz de Condorcet

 

Czarnecki do zajawkiSystem, jaki zaczął funkcjonować nad Wisłą po 1989 r. otworzył niesłychanie wiele przestrzeni dla rozwoju kundlizmu. Zwłaszcza, gdy kapitalistyczny kult rywalizacji, konkurencji, mających doprowadzić do maksymalizacji zysków a jednocześnie do eliminacji konkurencji nałożył się na postsarmacką, postfeudalną świadomość. Rozumienie istoty nowego ustroju i systemu organizacji i funkcjonowania społeczeństwa zatrzymało się na poziomie XIX. w. i romantycznych omamów trapiących polskie społeczeństwo.

Dość dobrze ten stan opisał Stanisław Lem mówiąc, iż aby w Polsce szczęśliwie żyć, musi się mieć pieniądze i miedziane czoło. Inaczej nic z tego nie może wyjść. Wszelako ażeby gruntownie to pojąć i wyciągnąć z tej diagnozy wnioski, trzeba krzty trzeźwego, antynostalgicznie nastawionego względem przeszłości, rozumu. O rozum i racjonalność było i jest u nas prawie zawsze trudno, co generuje brak rozwagi i odwagi mówienia rzeczy niepopularnych, idących wbrew świętym symbolom wdrukowanym w zbiorową świadomość. A to już sprzyja pokątnemu rozumieniu takich uniwersalnych pojęć jak prawda, tolerancja, pluralizm itp.

Najmita jak towar

W gospodarce rynkowej jednym z towarów jest człowiek. Nikt temu nie może zaprzeczyć, gdyż to tzw. przedsiębiorca, zwłaszcza ten zatrudniający najemną siłę roboczą, kupujący pracę, zdolności, umiejętności, wiedzę pracownika wedle zasad rynkowych, traktuje tym samym najmitę jako towar. To typowy i klasyczny – o czym nadwiślańskie pięknoduchy nie chcą wiedzieć i tej relacji zrozumieć - kanon tego systemu. I on m.in. generuje prezentowane zjawisko kundlizmu.

Wielu tzw. pracodawców (nie lubię i sprzeciwiam się takiej interpretacji rynku, gdyż przedsiębiorca nic nikomu nie daje, on kupuje to, co wyżej wymieniłem), przedkłada zwykły towar nad towar jakim jest człowiek. Czyli robi hierarchię towarów. Wpierw reguluje należność wobec np. energetyki, dostawców, fiskusa itd. Zaspokaja swoje potrzeby i marzenia. Pracownik poczeka. Czeka wiele miesięcy. Nawet rok. Staje się, również w swoich oczach towarem poślednim. Opłacanym na końcu.

Nasz systemowy, współczesny, kapitalistyczny kundlizm ma taką właśnie, niewolniczą i feudalną de facto twarz. W Europie, zapatrzonej w neoliberalne miazmaty, w wieku XXI to coraz częściej norma. Smutne to, ale prawdziwe. Smuci fakt, że ci dłużnicy nie używają tu sumienia. Dlatego uważają, że mają je czyste.

Jeden z głównych guru liberalizmu i klasyk doktryny miał stwierdzić, iż „Skłonność do podziwiania, niemal wielbienia bogatych i możnych, przy jednoczesnym gardzeniu lub przynajmniej lekceważeniu ludzi biednych jest wielką przyczyną niszczenia naszych uczuć moralnych” (A. Smith, Teoria uczuć moralnych). W ogóle pogarda, odraza, uprzedzenia rodzą agresję, która z kolei przejawia się stygmatyzacją tych Innych. Tu – biednych, wykluczonych, tych którym się nie udało, którzy nie nadążają za spławikiem rzuconym wędką przez rządzących, czy sprawujące rządy dusz elity stojące na brzegu rzeki zwanej ludzkim bytem. Esencja przytoczonej tu sentencji Adama Smitha jest dla rozważań nad dzisiejszym kundlizmem w sferze moralno-etycznej, może jej zasadniczym elementem. Przede wszystkim w Polsce, gdyż nasze elity, włodarze dusz i umysłów często przywołują uniwersalne, wzniosłe idee, wartości czy zasady, mówiąc o godności człowieka i solidarności.

Wieczny sarmatyzm

Ci „dumni Polacy i Polki”, którzy są „leniwi, bierni, zamknięci w absolutnych przekonaniach o swoich racjach” ciągle tkwią w sarmatyzmie, „najciemniejszym okresie” dziejów Polski, jego kulturze, prowadzącym w stronę kolejnych tragedii i klęsk narodowych. Sarmacja ze swoimi obyczajami, światopoglądem i mentalnością tworzy swoisty, toksyczny i wiodący zawsze na polityczne manowce model „że jesteśmy najlepszym i najważniejszym wśród narodów świata”. (p. Olga Lipińska, „Jesteśmy nieznośnym bachorem Europy”, Przegląd, 24-30.01.2022). Niczym Izraelici wiedzieni przez Mojżesza do Ziemi Obiecanej narodem wybranym przez swego Boga.

Kabotynizm – to wynika wprost z cytowanego wywiadu – tworzy w naszym kraju specyficzne pole, niezwykle płodne dla tych szkaradnych, etycznie obleśnych postaw i zachowań. To jest tym bardziej skandaliczne, iż wszystko u nas ocieka sosem wzniosłych, moralnie unisono wypowiedzianych zaklęć.
I nawet, gdy wydaje się, że już, już powinien nastąpić przełom, porzucenie postsarmackiej i postfeudalnej kultury powracają stare, ukryte w zakamarkach zbiorowej świadomości, demony. Doskonale to opisuje polski liberał starej szkoły, wykładowca akademicki renomowanych uczelni na świecie prof. Andrzej Walicki: „Martwi mnie uległość społeczeństwa polskiego wobec form przemocy zbiorowej. To samo działo się w heroicznym okresie Solidarności. Wymuszano konformizm pod groźbą środowiskowych anatem i ostracyzmów, krytyczny sąd traktowano jako rodzaj odstępstwa. Organizowano nawet coś w rodzaju antykomunistycznej indoktrynacji. Miało to wówczas uzasadnienia w etosie moralnej walki, ale pozostawiało po sobie fatalną tradycję nietolerancji wobec eksprzeciwników oraz przypisywanie kombatantom zbiorowej wyższości moralnej i wynikających zeń uprawnień” (A. Walicki, „Katolicyzm nie był jedyną tradycją Polski”,Europa, 2006). Ta konstatacja pokazuje zarówno genezę wielu zachowań i postaw tak charakterystycznych dla kundlizmu, ale jednocześnie wskazuje kolejne pola dla jego rozwoju, hodowli nowych, współczesnych faz tego zjawiska.

Deklaracje o demokracji, tolerancji, admiracji pluralizmu i swobody słowa, a przede wszystkim o szacunku dla wolności wobec tej powszechnej przemocy symbolicznej zbiorowości, nie trawiącej inności, nie mogącej się pogodzić z nonkonformizmem i nie dającej zgody na indywidualne zdanie jest według mnie właśnie przykładem, iż kundlizm ma się u nas wyśmienicie.

Skryty totalitaryzm

Omawiając problem kundlizmu nie sposób pominąć zagadnienia zwanego przemocą symboliczną i idącą z nią równolegle tzw. mowy nienawiści. Rozwój technologii sprzyja tej formie przemocy. Za jej twórcą, Pierrem Bourdieu, winniśmy zauważyć, iż jest to miękka metoda narzucania ludowi przez możnych, przez klasy panujące, takich wartości i sposobu widzenia rzeczywistości, który leży w interesie owych klas. Oczywiście, działając na świadomość oraz podświadomość kastruje się zarządzany w ten sposób lud z rozumienia rzeczywistych procesów zachodzących w świecie. Pozbawia się go racjonalnej oceny, a tym samym tworzy się sytuacje niejako naturalne będące korzystnymi, pożądanymi, leżącymi w interesie dominujących klas.

W tym systemie są to posiadacze kapitału i zarządzający nim, w ich imieniu, menadżerowie. Podporządkowany i tak manipulowany lud postrzega rzeczywistość społeczną w kategoriach stworzonych przez owe grupy i koterie. I tak legitymizacji podlega ich hegemonia.
Esencją owej przemocy jest arbitralne wszczepienie do świadomości podporządkowanych tak dobranych treści – zwłaszcza dotyczy to kultury - iż nie tylko przyjmują oni je za swoje, ale się z nimi utożsamiają, reagując emocjonalnie na wszelkie odstępstwa.

To czysta manipulacja i celowa dezinformacja zwana dawniej inżynierią społeczną, choć prowadzona zza kulis wolności oraz demokracji, a przy pomocy technologicznych osiągnięć ludzkości. I jest to czynione w imię wzniosłych, powszechnie akceptowanych, haseł. To totalitaryzm realizowany w o wiele bardziej perfidnym i absolutnym wymiarze niż przedstawiała to literatura. M.in. dotyczy to Jeremy’ego Benthama (Panopticon, albo dom nadzoru), George’a Orwella (Rok 1984) czy Michela Foucaulta (Nadzorować i karać).
Metaforycznie pobrzmiewa też ta groźba u Jeana Baudrillarda (Ameryka), kiedy referuje on swe doznania z pobytu na pustyni: ona swym pięknem, surowością, ale i ogromem stwarzającym minimalizację osoby ludzkiej wobec tych kolosalnych obrazów powoduje, iż doznania te obezwładniają i urzekają. W efekcie czynią człowieka bezwolną, poddaną (z racji ogromu i niezrozumienia z czym mamy do czynienia) chwili, biomasą. To są wspomniane emocjonalne reakcje jednostek zdominowanych, zaszczepionych symboliką swych „Panów”.

I nie chodzi tu o przewagę – jak uważał Bourdieu – kapitału symbolicznego, kulturowego posiadanego przez klasy hegemonistyczne. To efekt niebywałej koncentracji kapitału oraz jego splot ze sferą medialno-cyfrowo-informacyjną. A to stwarza nieznane dotychczas pola dla manipulacji, dezinformacji, zakresu i głębokości wspomnianej przemocy symbolicznej. Co musi z kolei przy określonej świadomości społeczeństwa polskiego rodzić przestrzeń dla rozkwitu kundlizmu. Kult rynku oraz najszerzej promowany sybarytyzm nieodłącznie rodzić musi klientyzm. Czyli jedno ze źródeł kundlizmu.

Klientyzm – polskie „prawo naturalne”

Klientyzm to najskuteczniejsza z form utrwalania i sprawowania hegemonii. Zdominowani nie dostrzegają nawet, że owa przemoc powoduje określoną hierarchizację, ponieważ są przekonani, iż jest to normalny, zadekretowany „od zawsze” porządek. Obojętnie, czy dany z nieba, ustanowiony przez Absolut, czy po prostu „prawo naturalne”. To się realizuje m.in. przez określoną edukację , sakralizację władzy i służącego jej mainstreamu, ezopowy język przekazu, etykiety i materialne gadżety luksusu jako coś predestynującego do elitarności, swoiste zdystansowanie, patos i hieratyzm immanentny elitom oraz niedostępność owych wyżyn dla „prostaczków”.

Nawet demokrację i wolność wyboru sprowadzono do mechanicznego aktu – macie uczestniczyć w glosowaniu, wrzucić kartę do urn wedle reklam i przekazu medialnego, a potem dajcie sobie spokój, zajmijcie się swoimi sprawami, my za was zadecydujemy - bez względu na to, jaki jest wynik tego glosowania. Bo politycy różnych szczebli są i tak, mimo pozornych różnic, z tej samej klasy i przynależą formalnie i mentalnie do tej samej elity.

Bronisław Łagowski w jednym ze swych felietonów zwrócił uwagę na zapomniane pojęcie sykofantii. W starożytnej Grecji był to system donosów obywatelskich, dobrowolnych i ochotniczych, który z czasem stał się półformalną instytucją. Dziś w polskiej przestrzeni sykofantów nazywa się sygnalistami, hejterami lub trollami. Sykofanci demokrację poniżali, upadlając ogół obywateli, angażując ich emocjonalnie w spektakle oskarżycielskie i czyniąc w tej sposób współoszczercami. Każdy pod jakimś względem wybijający się ponad przeciętność człowiek, każdy kto miał zdanie czy sąd niekompatybilny z ogólnie przyjętymi trendami, bądź modami, który zdobywał się na odwagę jawnie polemizować z tzw. opinią publiczną, skupiał na sobie uwagę. Wskutek absurdalnych zarzutów jedni byli skazywani na wygnanie, inni na śmierć.

Temistokles, genialny strateg spod Salaminy (ta bitwa uchodzi za jedną z najważniejszych w dziejach Europy), musiał uciekać z Aten, a Sokrates oskarżony przez zawziętych sykofantów wypił cykutę. Ci mali, zawistni, autorytarni osobnicy (dla których tylko ich wizja świata jest dopuszczalna) – mimo szermowania wzniosłymi terminami i pojęciami – wykarczowali ateńską scenę polityczną z jednostek wybitnych. Z osobistości mających poczucie własnej godności i posiadających indywidualne, subiektywne i różne od poglądów gawiedzi, zdanie.

To są uniwersalne procesy i sytuacje, gdyż takie niskie skłonności tkwią głęboko w osobowości ludzi, bez względu na epokę i systemy polityczne. Trzeba tylko określonej atmosfery stworzonej przez społeczne stosunki lub władze, aby taki proceder wybuchnął z mocą tornado. I efekty takich działań niosą sobą także ponadczasowe, tragiczne i dehumanizujące skutki.

Dla sykofantii rzeczywistość jawi się jako sprzysiężenie mrocznych sił, wyposażonych w transcendentalną, demoniczną moc. W walce z nimi nie potrzebne są zasady demokracji i metody politycznych debat. Potrzebna do ich pokonania jest krucjata. Wymaga to zawieszenia wszelkich demokratycznych reguł i dobrych obyczajów, gdyż demonowi, Lucyferowi, orkom (czy ich akolitom) odebrać należy człowieczeństwo i pozbawić wszelkich atrybutów związanych z cywilizowanymi formami nie tylko debaty publicznej, ale i społecznego współżycia. Skazać należy na śmierć cywilną i publiczny niebyt. Czy współczesny medialno-cyfrowy totalizm sprzyjający i generujący takie zachowania nie jest egzemplifikacją kundlizmu?

Podsumowując te rozważania należy stwierdzić, że jedynym z głównych źródeł intelektualnego i emocjonalnego kundlizmu jest nadmiar emocji i afektów w sferze publicznej. Już w latach 70. XX w. prof. Jan Szczepański zwracał na to uwagę. Kult rynku i nacisk na wartości z nim związane odkryły nowe możliwości dla rozkwitu skundlenia. Polityka w naszym kraju „rozgrywa się w sferze emocji i ciągle się sądzi, że rozwój kraju zależy od postaw patriotycznych, zaangażowania, oddania bez reszty sprawie, ofiarności etc. I ciągle w wychowaniu i propagandzie kładzie się nacisk na emocje.
Jest to z jednej strony nieefektywne, gdyż ludzie żyjący w podnieceniu emocjonalnym zużywają się znacznie szybciej, emocje często przeradzają się w przeciwieństwa, trwają krótko. A zatem jako metoda sterowania długofalowym, wynikiem jest nieskuteczna.

Z drugiej strony, jest to igranie z ogniem, gdyż pobudzenie emocjonalne może zawsze przynieść nieprzewidywane skutki” (J. Szczepański „Jakie widoki otwiera przed nami 30-lecie naszych przemian”, Polityka, 42/1974).
Szczepański pisał to w 30. rocznicę PRL. Dziś mamy 30-lecie III RP - czy te uwagi straciły na aktualności? Polski typ osobowości, umysłowości, spojrzenia na świat i ludzi oraz procesy kształtujące rzeczywistość niewiele lub w ogóle się nie zmieniły. Chodzi oczywiście o negatywne emocje królujące w publicznej przestrzeni, które w połączeniu z ową bałwochwalczą czcią rynku (i tego co się z nim wiąże) są źródłem rozwoju i poszerzania bazy dla kundlizmu.
Radosław S. Czarnecki

Od Redakcji: Jest to druga, ostatnia część rozważań Autora nt. polskiego kundlizmu. Pierwszą zamieściliśmy w numerze grudniowym SN 12/24.