banner


Czy to nowe średniowiecze?

 

Średniowiecze nie jest epoką. Średniowiecze to nazwa ludzkiej natury.
Julia Zeh

 

Czarnecki do zajawkiSkrajnie monistyczna utopia, która wskutek ideologii neoliberalnej pogrąża demokrację w „nowych wiekach ciemnych” jest jednocześnie porażką liberalnego (w wersji klasycznej) pluralizmu. Tzw. wolnorynkowa koncepcja organizacji społeczeństwa – bo tak na to co od 3-4 dekad się dzieje należy patrzeć – prowadzi na absolutne manowce, wypacza wszelkie przestrzenie życia, sprowadzając ich funkcjonowanie do relacji kupno-sprzedaż pisze Andrzej Walicki („Dziedzictwo liberalizmu i jego neoliberalna deformacja” [w]: W kręgu ludzkich spraw).
To, co jest poza neoliberalnymi koncepcjami, jego zdaniem wskutek „technopolu” i środków masowej komunikacji, będących w posiadaniu wspomnianych amorficznych sił, jest deprecjonowane, wyrzucane poza nawias debaty publicznej i uznawane (jak w średniowieczu czynił Kościół rzymski) za groźne dla obowiązującego porządku społecznego, herezje.

Inny przedstawiciel klasycznej myśli liberalnej, Isaiah Berlin, uważał neoliberalne szaleństwo za groźną społecznie fikcję niosącą poważne zagrożenia (Ramin Jahanbegloo, Rozmowy z Isaiahem Berlinem). „Technopol” i jego rosnące możliwości sprawcze tylko owe zagrożenia wzmagają, czyniąc je coraz bardziej dotkliwymi dla człowieka i całej ludzkości.

Liberalna demokracja i jej bezkrytyczni akolici stali się Kościołem, a nawet – sektą. Sekta jest grupą społeczną, bądź ruchem, który wyłania się zazwyczaj z szerszej zbiorowości o ustalonych zasadach. Charakteryzuje ją zawsze rygoryzm i fundamentalizm oraz odrzucanie każdej obcej doktryny (w Kościele – religijnej, ale jak widać rozpoznanie w tej mierze jest uniwersalne) jako z założenia błędnej. W sekcie wyłania się zawsze gremium kierownicze, które jest silnie wyalienowane ze zbiorowości i które dąży do jej całkowitego podporządkowania.
Taka organizacja prowadzi do permanentnej „wojny ze światem” i innymi, istniejącymi porządkami (nie tylko moralnymi). W tym kontekście termin sekta jest użyty jako przenośnia i zwraca uwagę na dalsze procesy polityczne, kulturowe, społeczne prowadzące do coraz większej alienacji owych grup. A to jest jak najbardziej zgodne z interesem owych amorficznych, ponadpaństwowych, wszechplanetarnych sił, o których wspomniano przy okazji przedstawienia książki Böckersa i Schreyera Wir sind die Guten, czyli sprowadzenie ludzkości do biomasy, niewyedukowanych, biednych i zagubionych ludzi, których poznanie zostało ograniczone do potrzeb egzystencjalnych, ewentualnie do doświadczania – zabawcie się na śmierć – ciągłej rozrywki z tytułu uwikłania w „kulturę obrazu”.

Niemiec Klaus Schwab, guru wielce wpływowego forum z Davos, jedna z czołowych osób kształtujących i reprezentujących owe amorficzne siły zakłada (a tym samym przewiduje), że tzw. nowa rewolucja przemysłowa mająca przebiegać w ramach wyznaczonych przez cyfrowy „technopol” oraz doktrynę neoliberalną, według której cała działalność człowieka ma być dochodowa i służyć pomnażaniu kapitału, zmieni absolutnie świat. Widać więc wyraźnie ku czemu owe siły prowadzą ludzkość i ku czemu dąży ta rewolucja (Klaus Schwab, Czwarta rewolucja przemysłowa). Można domniemywać, że coraz bardziej będziemy żyli w świecie symulakrów, czyli cyfrowej fikcji (Jean Baudrillard, Symulakry i symulacja). Podsunie nam to świat obrazów i wirtualna przestrzeń, w której społeczeństwo się zanurzy i która się stanie częścią naszej gatunkowej jaźni. Z niego siłą rzeczy musi zniknąć bieda, wykluczenie, stygmatyzacja wynikająca z tych właśnie powodów, dehumanizacja, smutek i dekadencja systemu. Wszyscy mają być radośni, uśmiechnięci, bawić się. Wystarczy że jesteśmy, o jutrze nie myślmy, gdyż są osoby które wiedzą i widzą rzeczywistość lepiej. Są do tego predestynowane, gdyż są demokratami lub wynajętymi przez nich ekspertami. Czy nie jest to stratyfikacja społeczna rodem ze średniowiecza?

Dyktat tzw. elit

Etyczno-moralnie uzasadniany, wynikający z monistycznej utopii, dyktat środowisk uważających się za elity i demokratyczno-neoliberalny mainstream, sprowadził przez swój fundamentalizm (w niektórych przypadkach to czysty fanatyzm) samą istotę demokracji i publiczną debatę do sfery infantylizmu. Redukcjonizm, polegający na ograniczeniu demokratycznych zasad i celów do wąsko, grupowo pojmowanych interesów tożsamościowych i tak pozycjonujących się mikrośrodowisk, doprowadził przestrzeń publiczną do swoistego obskurantyzmu. To wszystko zaciera klasowe i społeczne różnice. A to one, stanowiąc o jakości codziennego bytu, kształtują stosunek ludzi do rzeczywistości.
Im bardziej pogłębia się wielopłaszczyznowy kryzys systemu (i będzie się pogłębiał), a człowiek traci to, co do tej pory zbudował (bo chwieje się fundament jego egzystencji), tym sprawy światopoglądowe i tożsamościowe przesłanki będą znaczyć coraz mniej. Tak sterowany przez mainstream i „kulturę obrazka” przekaz infantylizuje świadomość i zainteresowania ludzkiego poznania.

Jakby poboczem, Schwab zaznacza, iż owe zmiany będące efektem cyfrowego (nieuchronnego) dyktatu – bo do tego wirtualizacja życia się sprowadzi – mogą być również wykorzystane do działań sprzecznych z interesem obywateli. Mogą oni bowiem utracić swoją podmiotowość poprzez jakieś, bliżej nieokreślone przez niego, wykluczenie. Jednak ze zrozumiałych względów nie rozwija tego tematu, gdyż właśnie działalność sił, których Niemiec jest głównym reprezentantem powoduje owe wykluczenia, stygmatyzację i pogłębianie się społecznych stratyfikacji w wymiarze globalnym i lokalnym. A ten dyktat poprzez monopolizację przekazu przez wspomniane amorficzne siły ma na celu powiększanie ich dobrostanu, mnożenie ich zysków i przez to postępującą alienację od problemów biomasy, która miała stanowić społeczeństwo obywatelskie. O klasie średniej, która niegdyś była nośnikiem wartości demokratycznych i liberalnych, a którą nadchodzące zmiany mocno zdegradują społecznie i materialnie, już nikt nie wspomina.

Cóż za korzyści może wynieść ludzkość, gdy człowiek będzie obznajomiony z podstawowymi elementami obsługi komputera, ale „kultura obrazka” nie będzie wyzwalać w nim potrzeby poszerzania i pogłębiania realnego – nie wirtualnego - poznania? A co z krytycyzmem, będącym immanencją inteligencji człowieka, czyli zdystansowanego stosunku do świata rzeczy, idei, wartości? „Technopol” w służbie środowisk, które zachowują się mimo głoszonych wartości niczym fundamentalistyczny Kościół, przekonując że tylko ich prawda was, ludzi różnych ras, kultur, wyznań religijnych i moralności, jest w stanie wyzwolić, powtarzają - tylko innym językiem – to, co narzucała w średniowieczu kościelna narracja. Bo tylko prawda (nasza) was wyzwoli. Musicie ją przyjąć, bo my, głoszący ją, mamy mandat od siły wyższej (Ewangelia wg św.Jana, J 8, 31-47).

By nie być gołosłownym, wystarczy przypomnieć wiodące hasło neoliberalizmu i zbudowanego na nim całego systemu, że innej alternatywy nie ma niż poddanie się siłom rynku (TINA, ang. There Is No Alternative, akronim oznaczający program konserwatystów brytyjskich za rządów Margaret Thatcher). Użyto go do uzasadniania polityki cięć socjalnych, ograniczania wyborów politycznych i oczekiwań elektoratu w związku z dokonanymi wyborami. Taka koncepcja prowadzenia polityki jest niszcząca z racji fundamentalizmu rynkowego dla podstawowych kanonów demokracji.
Ze względu na pogłębiające się nierówności duża część elektoratu znalazła się na przegranej pozycji z tytułu konsensusu elit (Christopher Lasch, Bunt elit i zdrada demokracji). I tu tkwi toksyczność rynkowego fundamentalizmu. Tym samym sens i sprawczość głosowania stały się puste, ponieważ żadna z głównych sił nie była w stanie zakwestionować owej zmowy (nieformalny, wirtualny kartel partyjny). Rodzi to zniechęcenie, apatię, alienację i brak zainteresowania sprawami publicznymi. Np. w jesiennych (2024) wyborach w Bułgarii, kraju Unii Europejskiej, wzięło udział ok. 30-33% uprawnionych do głosowania, a w Mołdawii gdzie decydowało się czy ten kraj może starać się o przystąpienie do Unii Europejskiej – jedynie 51%.

Samobójstwo demokracji

Taka jest współczesna sytuacja demokracji liberalnej po ponad 4 dekadach niepodzielnego królestwa rynkowych dogmatów, wzmacniana w efekcie szybkiego postępu technologii cyfrowych i wirtualizacji świata. Rozwieranie się nożyc dochodowych oraz postępujących możliwości kreowania swego życia i dobrostanu prowadzą do sytuacji kwalifikowanych do niedawna jako absolutna science fiction.
Już ponad dekadę temu Donald Norman, amerykański psycholog i badacz integracji człowiek-komputer prorokował, iż planowanie dziecka w czasach niczym nieograniczonego cesarstwa technologii i sztucznej inteligencji przy pogłębiającej się „kulturze narcyzmu” i indywidualizmu sprzężonych z konsumpcjonizmem (efekt „kultury obrazka”) zacznie przypominać zamawianie różnego rodzaju gadżetów przez Internet. Dumni rodzice, których będzie na to stać z racji zgromadzonego bogactwa, będą wybierać z listy dostępnych opcji cechy fizyczne dziecka – kolor oczu i włosów, strukturę kości, zdolności poznawcze, wzrost, wagę ciała itd. A w dalszej kolejności, zapewne także za odpowiednią opłatą, (gdyż sprywatyzowane według neoliberalnych zaleceń usługi medyczne, przy rosnących kosztach tych technologii będą dostępne wyłącznie dla bogatych) można będzie planować zdrowie potomków, intelekt i predyspozycje do określonych profesji etc. Tak zaprogramowany i dobrany algorytmami sztucznej inteligencji (AI) człowiek może zdaniem współczesnej wiedzy żyć i 150 lat.

Rodzi się jednak szereg pytań – nie tylko etycznych i prawnych - czy to będzie dozwolone. (Prognozy:30 myślicieli o przyszłości). Czy manipulacje na genotypie przy szybkim rozwoju sztucznej inteligencji i rosnących finansowych barierach dostępności do wysublimowanych usług medycznych nie spowoduje powstania dwóch gatunków człowieka?
Postępująca komercjalizacja, pogłębianie się różnic w jakości życia wraz z rosnącą rolą „technopolu” musi w perspektywie do tego doprowadzić. Będzie wąska, wyselekcjonowana, żyjąca w alienacji z wielu powodów, grupa elitarnych nadludzi (jak to prorokował jeszcze w XIX w. Fryderyk Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra) i cała reszta populacji pogrążona w walce o egzystencję na minimalnym poziomie.

Nie na darmo wielu komentatorów mówi o tzw. złotym miliardzie, czyli ok.15-20% globalnej populacji składającej się z nadludzi i ich obsługi. Reszta znajdzie się po przegranej „stronie mocy”, wiodąc nędzny byt cofający ich w średniowieczną codzienność. Już w I dekadzie obecnego stulecia zdiagnozował i przestrzegał przed takimi zagrożeniami oraz rozwojem sytuacji hiszpański filozof Fernando Savater pisząc, że „największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji jest to, że znajdzie się pod kontrolą niewielkiej grupy ludzi, że w podziale dóbr będą miały udział tylko nieliczne kraje. A reszta świata będzie pożerana przez wszechobecną przemoc, fundamentalizmy i fanatyzmy” (Fernando Savater, Proste pytania). Państwa narodowe w dotychczasowym kształcie, wedle zamiarów owych sił, mają zanikać, rozpływać się niczym pojedynczy news w wirtualnej przestrzeni, a ich miejsce zajmą siłą rzeczy środowiska, bądź megakorporacje pretendujące do hegemonii w zglobalizowanej przestrzeni.

Chleba i igrzysk?

Ważnym dylematem, który stanie przed owymi wedle koncepcji Nitzschego nadludźmi będzie forma utrzymania w stanie degrengolady i wzmożenia emocjonalnego całej reszty zbiorowości. Czy nie zaistnieje potrzeba stworzenia humanoidalnego cyborga lub nowoczesnego Golema stojących na straży tak zaistniałego porządku i stosunków społecznych? Prace nad humanoidalnymi robotami już są daleko zaawansowane w niektórych krajach, a gdy się połączy je z AI efekt może być piorunujący i mało dziś przewidywalny.

To jest starcie dwóch koncepcji planetarnego społeczeństwa (będącego w jakimś sensie efektem i celem globalizacji oraz tak proponowanego rozwoju ludzkości). Przebiega ono nie tyle na polu technologii, co kultury. Gdy kultura, w najdrobniejszych elementach, staje się przedmiotem konsumpcji i ma podlegać prawom rynku (a one są ukierunkowane głównie na zysk), musi karleć, zawężać horyzonty, powodować spojrzenie z „żabiej perspektywy” (bajki Ezopa, La Fontaine’a, Andersena itd.).
Laureat Nagrody Nobla z ekonomii Herbert Simon zauważył już przed pół wiekiem, że „bogactwo informacji tworzy ubóstwo uwagi” co tym samym wymusza powierzchowność myślenia, brak zdolności do koncentracji na istocie zagadnień, a tym samym lichość analiz o przyczynach poszczególnych zjawisk i wydarzeń.
Rodzi się sytuacja (o której wspominał wielokrotnie Zygmunt Bauman), iż w rozproszeniu tak charakterystycznym dla ponowoczesnej kultury wzmocnionym neoliberalnymi dogmatami, nic nie jest większym luksusem niźli zdolność poświęcenia jakiemuś zjawisku dłuższej i głębszej uwagi. Owo rozedrganie, emocjonalne wzmożenie i wieczne podniecenie coraz to nowymi doznaniami powoduje skłonności jednostek do manipulacji, szamanizmu, wiary w ukryte spiski czy gusła wytwarzane m.in. przez „technopol”. Weselić się, bawić, stawać się infantylnym dzieckiem. Przed taką drogą ludzkość ostrzegali dawno tacy luminarze kultury jak Benjamin Barber (Skonsumowani), Neil Postman (Zabawić się na śmierć), Herbert Marcuse (Człowiek jednowymiarowy) czy Aldous Huxley (Syntetyczny Bóg). To jest druga strona tej samej wersji, jaką ludzkości proponują owe amorficzne siły tworzące niejako owego nadczłowieka.

Potrzeba etyki planetarnej

Staje więc - jak nigdy w historii - przed ludzkością i tą jej częścią, która jest nadal wierna humanistycznym, postępowym, sprawiedliwym, w duchu ogólnoludzkim i rudymentarno-oświeceniowym ideałom (liberałowie powiedzą – utopiom) problem tzw. etyki planetarnej. Musimy spojrzeć na nasze dziedzictwo i przyszłość absolutnie inaczej niż proponuje nam i ku czemu nas wiedzie współczesny globalizm sterowany interesami grupy dążącej do urynkowienia bytu ludzkiego. To jest od czasów rewolucji neolitycznej (10 tys. lat temu) punkt zwrotny w dziejach naszego gatunku, kiedy myśliwy, zbieracz i nomada osiadł i zajął się rolnictwem oraz hodowlą (co diametralnie zmieniło jego świadomość i kulturę).

Już ponad kilkadziesiąt lat temu Tadeusz Kotarbiński postulował w związku z rozwojem technologii, ekspansją sił rynkowych i wzrostem prymitywnej konsumpcji pozbawiającej człowieka zainteresowań wartościami wyższymi, zajęcie się problemem etyki planetarnej. Miałaby ona przeciwstawić się siłom jednoczącym rodzaj ludzki na platformie wyłącznie rynkowej i technologii skutkującymi coraz silniejszemu podporządkowaniu ludzi ludziom (Tadeusz Kotarbiński, Drogi dociekań własnych. Fragmenty filozoficzne).

Może nawet bardziej wyraziście przedstawił to inny polski etyk i filozof, Marek Fritzhand: „Globalizacja etyki ma stanowić warunek własnej skuteczności przy rozwiązywaniu planetarnych problemów współczesnej cywilizacji o wydźwięku moralnym [...] Postęp cywilizacyjny musi się odbywać obecnie i w przyszłości pod kontrolą odpowiednich wartości i norm zdolnych do zapewnienia ludzkości przetrwania i godnego życia wszystkich ludzi” (O etyce globalnej).

Jednak aby to osiągnąć, musi nastąpić konsensus co do fundamentów owej etyki i spojrzenia na ludzkość. I nie może to być jakikolwiek dyktat, czerpiący swe przekonanie z dotychczasowej hegemonii sprawowanej różnymi metodami i z różnych przesłanek: politycznych, kulturowych, militarnych, gospodarczych, finansowych czy aksjologicznych.
Na ów dyktat i przekonania o wyższości cywilizacji Zachodu nad resztą świata zwracali wielokrotnie uwagę pozaeuropejscy intelektualiści, analitycy i naukowcy. Takim głosem (który współcześnie wybrzmiał ze zwielokrotnioną siłą) było wystąpienie na Forum Światowej Demokracji w Warszawie (25-27.06.2000) Yogendry Yadavy z indyjskiego Instytutu Demokracji Porównawczej: „Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku, w nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dania” (Gazeta Wyborcza,1-02.07.2001).
Radosław S. Czarnecki

Jest to druga, ostatnia część artykułu Radosława S. Czarneckiego Marsz ku cyfrowej jaskini. Czy to nowe średniowiecze? Pierwszą zamieściliśmy w numerze SN 2/25 - Marsz ku cyfrowej jaskini (1)
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.