banner

 

Przedstawiamy fragment drugiego tomu książki prof. Andrzeja WerblanaPrawda i realizm. Gomułka, Gierek, Jaruzelski i …Wałęsa, którą recenzujemy w tym numerze. Tom pierwszy tego ogromnego dzieła opisującego PRL ukazał się w końcu 2023 (SN 12/23 - Prostowanie IPN-owskiej wersji historii) i dotyczył okresu powojennego. Tom drugi pokazuje to, co się działo w Polsce po 1956 roku, wydarzenia polityczne, których Autor był świadkiem „od wewnątrz” (jako poseł, członek i sekretarz KC PZPR, członek Biura Politycznego KC PZPR, kierownik wydziałów propagandy oraz nauki i oświaty KC PZPR). Zawiera też dokumenty mało znane, bądź zupełnie nieznane.
Refleksje zawarte w tym tomie dotyczą m.in. oceny decyzji politycznych, wyborów ideowych, jakich dokonywali ówcześni politycy. O tym też traktuje poniższy fragment książki.(red.)

 

[…] Chcę rozważyć zagadnienie: do jakich wartości i tradycji ideowych, ściślej, z obszaru myśli i praktyki politycznej PRL można i warto wciąż nawiązywać i ich bronić. Sprowadzę sprawę do czterech zagadnień.

I.

Realizm polityczny wydaje mi się najbardziej istotną wartością w spuściźnie Polski Ludowej. Rodowód tego państwa wiąże się z II wojną światową, a jego 45-letnie istnienie z formułą ładu pokojowego po tej wojnie i z zimną wojną. W całym tym okresie zaznacza się wyjątkowo silna dominacja mocarstw na scenie światowej oraz degradacja roli państw średnich i mniejszych.
II wojna światowa była starciem mocarstw, ich potężnych gospodarek oraz wielomilionowych armii. Praktycznie nikt inny się nie liczył, po obu stronach. Państwa, które swoją „własną” wojnę przegrały i jak Polska straciły suwerenną władzę na własnym terytorium, okazały się w większym lub mniejszym stopniu zdane na łaskę mocarstw i skazane na ten lub inny stopień uzależnienia czy ubezwłasnowolnienia. W przypadku Polski – wskutek tego, że sprawa polska stała się przedmiotem sporu między mocarstwami koalicji – to ubezwłasnowolnienie osiągnęło dramatyczny wymiar. Decyzje o terytorium państwa, o składzie rządu, w konsekwencji o ustroju, znalazły się w ręku mocarstw.

Możliwe w tej sytuacji były dwie strategie narodowe. Pierwsza – realistyczne dostosowanie, czyli pogodzenie się z niedającymi się uniknąć konsekwencjami geopolityki w celu zachowania państwa oraz minimalizacji strat i maksymalizacji pożytków. Druga zaś strategia to romantyczny sprzeciw i – jak się okazało, ale było też do przewidzenia – pozbawiona szans sukcesu walka obarczona daremnymi stratami. Pierwszą strategię – w ostatecznym rachunku – realizowali komuniści, wybrała ją też spora część socjalistów, po pewnym czasie również ludowców i pojedynczy politycy prawicy. Drugą strategię realizowały czynniki oficjalne, rząd emigracyjny i kierownictwo Państwa Podziemnego. Wybór realistyczny był niepopularny, romantyczny odwrotnie, cieszył się większym uznaniem, przynajmniej początkowo. Jednak w skali dwu pokoleń tylko wybór realistyczny w granicach osiągalnych polepszał sytuację narodu, romantyczny potęgował straty i sytuację pogarszał.
Rezultat znany: Polska w radzieckiej sferze wpływów, ograniczenia suwerenności, importy ustrojowe, dyktatorska forma rządzenia. Jednak wpływ realistycznego nurtu politycznego i jego względna, stopniowo rosnąca siła miały swoje trwałe historyczne konsekwencje, co najmniej w kilku istotnych dla bytu narodowego wymiarach.

Polska uzyskała kształt terytorialny znacznie korzystniejszy, niż się zanosiło. Na konferencji w Teheranie cała Wielka Trójka dość zgodnie akceptowała znaczne okrojenie terytorium Polski na wschodzie przy bardzo skromnej rekompensacie na zachodzie. Churchill ujął to tak: „Polska weszłaby nieznacznie na terytorium Niemiec”, a propozycje memoriału Iwana Majskiego dla Mołotowa i Stalina (11 stycznia 1944) są podobne. W ciągu roku (do Jałty) stanowisko radzieckie zmieniło się w stronę forsowania znacznego przesunięcia na zachód granic Polski kosztem Niemiec. Nie wchodzę w analizę motywów radzieckiej polityki, dostrzegam jednakże jej niewątpliwy związek ze sformowaniem się w Polsce nurtu politycznego gotowego akceptować realia geopolityczne. Dzięki temu
stała się możliwa wielka przemiana w sytuacji narodu polskiego, sformowało się państwo znacznie przesunięte ku zachodowi Europy i na domiar prawie jednolite etnicznie. Warto zauważyć, że w chwili jego stawania się znaczna część Polaków przemiany tej nie akceptowała, a dziś mało kto byłby gotów z niej zrezygnować.

Z realistycznym nurtem polityki polskiej wiążę również osiągnięcie znacznego zakresu autonomii i odrębności w ramach „obozu” radzieckiego, największego poza Chinami. Nawet w okresie stalinowskim było to zauważalne. Węgry w tym czasie były rządzone prawie powierniczo, na posiedzeniach KC rządzącej partii referaty wygłaszali i wnioski personalne przedstawiali przedstawiciele radzieckiego politbiura, decyzje o zmianach rządu zapadały na posiedzeniach zwoływanych do Moskwy (tak powołano gabinet Imrego Nagya w kwietniu 1953 r.). W przypadku Polski było to nie do pomyślenia. Kiedy jedyny raz, w marcu 1956 r., Chruszczow pojawił się na plenum KC PZPR, skończyło się to awanturą.Polska Ludowa skuteczniej i szybciej „wybiła się” na niezależność w 1956 r. dzięki polityce Gomułki. Temu celowi służyła też na inną modłę polityka Gierka i jeszcze na inną Jaruzelskiego.

Realistyczne wyczucie szans realizacji interesu narodowego pozwoliło 
uniknąć konfrontacji z ZSRR w 1956 oraz interwencji w 1981 r. W tym miejscu warto przypomnieć słowa Charlesa Gatiego o powstaniu węgierskim 1956 r.: „kraj mógłby ewoluować w tę stroną co gomułkowska Polska… Węgry jednak nie chciały być drugą Polską… Imre Nagy nie był Gomułką, kardynał Mindszenty nie był Wyszyńskim, a Redakcją Węgierską RWE nie kierował Nowak… komuniści węgierscy w odróżnieniu od polskich nie rządzili swoim państwem…”. Uwieńczeniem tej realistycznej polityki stał się w 1989 r. Okrągły Stół.

Praktyczne fundamenty polskiej powojennej Realpolitik założył Władysław Gomułka, ale w słowach ją wyartykułował socjalista Julian Hochfeld. 18 września 1946 r. w dramatycznej rozmowie z niewielkim gronem młodych socjalistów zebranych przez Jana Strzeleckiego tak to sformułował:
„[…] my socjaliści czy my realiści polityczni nie możemy się dziś zastanawiać, czy polityka Związku Radzieckiego była i jest w stosunku do Polski moralna i dobra. Musimy ją przyjąć taką, jaka ona jest.
Możemy przy innej sposobności próbować sobie tłumaczyć dlaczego, z jakich powodów geograficznych, ekonomicznych czy psychicznych jest ona taka czy inna. Musimy umieć przystosować naszą politykę państwa, narodu mniejszego, słabszego do tej polityki, tak ażeby osiągnąć dla siebie rozsądnie pojęte największe korzyści. Musimy sobie powiedzieć, że polityka to jest sztuka rzeczy możliwych, a nie walka o zasady, o frymarczenie”.

Tę pochwałę Realpolitik Polski Ludowej należy opatrzyć dwiema uwagami. Po pierwsze, nie wolno mylić realizmu politycznego z oportunizmem i koniunkturalizmem, z przystosowaniem się do każdych okoliczności za wszelką cenę. Realizm, który ma w historii wielkich mistrzów, zakłada jasną świadomość narodowych celów i interesów oraz gotowość zabiegania o ich realizację, jednak z równie jasną oceną szans i możliwości. Chodzi o mierzenie zamiarów na siły, a nie sił na zamiary. Realizm sprzeciwia się ryzykanckiemu maksymalizmowi i polityce według zasady „wszystko lub nic”, uczy też historycznej cierpliwości.

I po drugie, realizm polityczny był bardziej wyrazisty w polityce Polski Ludowej niż w jej propagandowej ekspresji. Dawni komuniści, którzy odgrywali przez pierwsze 10–15 lat wiodącą rolę w polityce Polski Ludowej, nawet jeśli uprawiali politykę w istocie realistyczną, to chlubili się rewolucyjnym romantyzmem, pozostawali w konkubinacie z ZSRR z miłości, a nie z rozsądku tylko. Większość chyba tak właśnie myślała. Pragmatyczny sens polityki bardziej wyraziście uświadamiali sobie ich przywódcy, zwłaszcza z kręgu Gomułki. On sam zresztą w rozmowach, udokumentowanych źródłowo, tego nie ukrywał, choć w publicznym dyskursie wolał eksponować bardziej ideologiczne wątki.

Socjalista Hochfeld miał cywilną i polityczną odwagę mówić językiem rzeczywistości, a nie liturgii. Podobnie jak endek Stanisław Grabski, który po Jałcie pisał do przyjaciela: „Polska na 50 lat ugrzęzła w rosyjskim zaprzęgu, wracam do Warszawy, bo tylko tam da się coś dla Polski zrobić”. Szkoda, że język Hochfelda i Grabskiego nie mógł stać się językiem otwartej rozmowy z narodem, byłby bardziej przekonywający. Ale teraz, post mortem Polski Ludowej, możemy i powinniśmy do tego języka prawdy w opisie tamtej rzeczywistości wracać. Nie tylko w imię wierności faktom, lecz ze względu na stan świadomości powszechnej, która jak nigdy wcześniej jest ogłupiana romantycznymi mitami, apologią przegranych powstań i cierpiętnictwa. Jest to dramatyczny regres myśli politycznej, odwrót od dorobku nawet myślicieli prawicowych, choćby Romana Dmowskiego z jego najlepszego okresu.

II.

Ważne miejsce w pozytywnej tradycji Polski Ludowej należy się modernizacji. Realizowano ją na modłę państwowo-socjalistyczną, w trybie etatystycznym i biurokratycznym. Włodzimierz Brus trafnie nazwał ją „konserwatywną”. Ale została przeprowadzona, dokonała się, zmieniła kraj i społeczeństwo, jego strukturę, standardy oświatowe i kulturowe. Do status quo ante w tej dziedzinie nie ma już powrotu i nikt tego chyba by nie chciał. Ze swej strony zwrócę uwagę na ślad, jaki pozostawiły w świadomości 
powszechnej owa gwałtowna przebudowa struktury społecznej oraz masowy awans cywilizacyjny, spowodowane urbanizacją i rewolucją oświatową. Ślad ten to z jednej strony zatarcie dawniej bardzo silnych przedziałów warstwowo-stanowych, a z drugiej – wysoki status bezpieczeństwa socjalnego i etosu egalitarnego.

Dziś owo bezpieczeństwo socjalne bywa wyszydzane ze względu na jego niewysoki rzeczowy standard. Przyrównuje się go do michy i wyra więziennego, jakie każdy osadzony ma także zapewnione. Zapomina się o siermiężności tamtych czasów i przykłada się do nich dzisiejsze kryteria. Rzecz jednak w tym, że bezpieczeństwo socjalne, dostęp do pracy, publiczne świadczenia zdrowotne i równość szans oświatowych budowano w świecie przy różnych poziomach dochodu narodowego. Istotą był nie tyle standard – siłą rzeczy zmienny – co sprawiedliwość.

Podobnie rzecz ma się z etosem egalitarnym. Ten z Polski Ludowej był prymitywny. Spłaszczeniu wynagrodzeń towarzyszył rozbudowany system świadczeń pozarynkowych, w naturze, podatny na degenerację w kierunku przywileju i korupcjogenny. Jednak skuteczny wystarczająco, aby wyeliminować lub przynajmniej zmarginalizować zjawisko „wykluczenia”, dać milionom poczucie pewności i pozostawić do dziś pewien rodzaj nostalgii i dobrą pamięć wśród biedniejszych, ale nie tylko.

Partie współczesnej lewicy, zwłaszcza ta zwana postkomunistyczną, ściślej popeerelowska, wyrzekając się nawet tej skromnej tradycji bezpieczeństwa socjalnego i etosu egalitarnego, zerwała więź z najbardziej dla lewicy naturalnym elektoratem, oddała go w ręce populizmu różnej maści, a sama siebie skazała na marginalizację. Tego chyba nie da się odrobić, ale próbować warto. Nie tyle gwoli prawdy o przeszłości, ile w imię przyszłości i odbudowy pozycji polskiej lewicy.

III.

Trzecią sferą spuścizny Polski Ludowej, która – jak sądzę – zasługuje na uwagę, jest nowoczesna świeckość państwa. To w tamtym państwie po raz pierwszy w dziejach Polski ustanowiono rozdział Kościoła i państwa. Poczynając od utworzenia państwowych urzędów stanu cywilnego aż po system pozaszkolnej katechizacji. W okresie międzywojennym urzędami stanu cywilnego na większości terytorium były gminy wyznaniowe. Wytwarza się dziś mylne wrażenie, że laicyzacja w Polsce Ludowej odbywała się w walce z Kościołem i religią. To odpowiada prawdzie jedynie częściowo i w odniesieniu do pewnych okresów, a ponadto owa walka z religią na ogół nie sprzyjała laicyzacji i jej zwyczajnie przeszkadzała. Ale oprócz walki był też silny i ważny nurt współistnienia i współpracy państwa i Kościoła. Przywołam trzy charakterystyczne epizody.

1. Unikatowe, wzorcowe porozumienie państwo-Kościół zawarte zostało w 1950 r. w najtrudniejszym momencie, w czasach stalinizmu. Negocjował je i firmował prymas Wyszyński i zawsze uważał za wielkie swoje osiągnięcie. Zapisane tam zostały podstawowe gwarancje dla religii i Kościoła oraz niebagatelne deklaracje lojalności duchownych wobec ówczesnego państwa. Trzy lata później aberracja dyktatorska i totalitarna mrzonka o rządzie dusz skłoniła władze do zerwania porozumienia właśnie w momencie, kiedy nadciągał zmierzch stalinizmu. Ze słynnego listu Wyszyńskiego z 8 maja 1953 r. zwykle cytuje się zakończenie, owe „non possumus” wobec dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych. Zapomina się o początku listu, gdzie prymas pozytywnie ocenia porozumienie: „Aż do czasów ostatnich – pisze – Kościół zachował szereg praw i wartości najbardziej sobie istotnych […] są rzeczywiście zachowane dobra i wygrane już szanse”.

2. Po wielkim odprężeniu i powrocie do porozumienia w 1956, wybucha w latach sześćdziesiątych, też z aberracyjnych raczej powodów i dyktatorskiego kaprysu władzy, wojna o Tysiąclecie, ściganie peregrynującej kopii obrazu częstochowskiego. Kulminacją stał się spór o list pasterski biskupów z okazji 50. rocznicy wojny 1920 r., w którym to sporze rząd prosił o interwencję Watykanu. Zaraz po rezygnacji z odczytywania listu w Kościołach prymas kieruje do Gomułki prywatny list, obszerny, pojednawczy w treści i w tonie pojednawczy, wyjaśnia intencje episkopatu, deklaruje poszanowanie racji państwa. List był bardzo poufny, po raz pierwszy został opublikowany w „Przeglądzie” w październiku 2002 r. Przygotowany przez aparat KC projekt odpowiedzi, dość obcesowej i propagandowej, Gomułka odrzucił. Powiedział: „Czas zakończyć tą wojnę, sam muszę tę odpowiedź napisać!”. Nie zdążył, ale pałeczkę podjęła kolejna ekipa, gierkowska i szybko doprowadziła do unormowania relacji z episkopatem i Watykanem. I tak już pozostało.

3. Prymas Wyszyński w 1978 r. podczas wizyty w RFN – odprawiając w Westfalii mszę dla Polonii – upomniał wiernych, aby refren hymnu kościelnego śpiewali w wersji „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie!”, a nie „Racz nam zwrócić Panie!”
Dziś biskupi stroją się w szaty głównego bojownika z komunizmem, lidera antyreżimowej opozycji wobec Polski Ludowej. Jest to fałsz – szkodliwy także dla Kościoła. Przysłużył się on bardziej sprawie narodowej, współpracując z tamtym państwem, niż walcząc. A mitologia walki powoduje, że do duchownych i ich biografii liderzy polityki rozliczeniowej stosują kryteria i wymagania rodem z konspiracji antykomunistycznej, urządzają pościgi lustracyjne, w każdym kontakcie z władzami wietrzą zdradę. W istocie poprzez czystkę zmierzają do ubezwłasnowolnienia hierarchii kościelnej, która, uciekając od prawdy historycznej w mity, sama się rozbraja.

I jeszcze jedna uwaga na koniec. Najbardziej denerwujące w obecnej antykomunistycznej propagandzie historycznej jest fałszowanie motywacji, przypisywanie ludziom Polski Ludowej wyłącznie niskich pobudek, ignorowanie uwarunkowań epoki. Jeśli nawet ta propaganda dostrzega coś obiektywnie pozytywnego, np. zmiany październikowe, opisuje je jako wymuszone ustępstwo w egoistyczno-grupowym celu „umocnienia reżimu”. Tak nie pisano jeszcze żadnej historii. Ludzie, którzy Polskę Ludową tworzyli, często się mylili, nieraz wręcz szkodzili krajowi i sobie, zdarzały się im pomysły niedorzeczne, nawet haniebne i przestępcze. Ale
w większości, oczywiście nie bez wyjątków, usiłowali realizować pewną wizję dobra publicznego. Gomułka w 1956 r., na zebraniu warszawskiego komitetu wojewódzkiego, nawet o ekipie Bieruta powiedział: „Bardzo się mylili, muszą odejść, ale działania w złej wierze nie mogę im zarzucić”. Może przesadził, ale nie tak bardzo.
Andrzej Werblan