Polska wielonarodowa?
Autor: Krystyna Hanyga 2008-04-05
Mamy, niestety, wielką łatwość przyjmowania postaw ksenofobicznych. Usprawiedliwiają to poniekąd doświadczenia historyczne; Polacy we własnym kraju przez długi czas byli jakby symboliczną „mniejszością”.
Z prof. Tadeuszem Pilchem, kierownikiem Międzykulturowego Centrum Adaptacji Zawodowej rozmawia Krystyna Hanyga
Panie Profesorze, co wynika z badań nad postawami Polaków wobec imigrantów? Czy widać z nich tylko zwykły lęk przed nieznanym?
- Potwierdziło się, że Polacy mają skłonność do dystansowania się wobec inności, obcości. Jednak z drugiej strony, w pewnych sytuacjach tworzy się klimat zbiorowej aprobaty i pomocy, okazujemy się społeczeństwem gotowym do zachowań nacechowanych miłosierdziem wobec słabych, czego dowodem jest choćby ostatnio sprawa chorego synka Białorusinki, małego Jasia czy wcześniej - Czeczenki, która w tragicznych okolicznościach straciła trzy córki.
Natomiast generalnie mamy, niestety, wielką łatwość przyjmowania postaw ksenofobicznych. Usprawiedliwiają to poniekąd doświadczenia historyczne; Polacy we własnym kraju przez długi czas byli jakby symboliczną „mniejszością”. W tym znaczeniu, że byli rządzeni przez obcych, mieli poczucie prześladowania przez obcych i to stworzyło takie schematy myślenia, w których obcość jest na ogół jakimś zagrożeniem. Przy obecnej minimalnej obecności imigrantów - jest ich przecież niecałe 0,2 % w proporcji do całej populacji Polaków - już jesteśmy świadkami różnych incydentów, ataków na cudzoziemców, agresji, zachowań rasistowskich, którymi zajmują się sądy. Polacy już dają świadectwo swoich uprzedzeń.
Migracje są zjawiskiem nieuchronnym, obecne prognozy mówią, że do roku 2050 na nasz kontynent napłynie 60 - 70 mln cudzoziemców. Utrzymanie rozwoju demograficznego Europy będzie się mogło dokonywać tylko w wyniku dopływu imigrantów, ich przyrost naturalny jest na ogół trzy - czterokrotnie większy niż przyrost rdzennej ludności. I co będzie, kiedy liczba cudzoziemców w Polsce sięgnie 5 - 8% ? Gdyby to była imigracja z Białorusi, Ukrainy, czyli kulturowo bliższa, widziałbym tu jeszcze optymistyczne perspektywy adaptacji. Jeśli to będą ludzie obcy kulturowo, typu Czeczeni, Kurdowie, Afrykanie, przewiduję narastanie zjawisk niepokoju, niechęci i zachowań agresywnych wobec cudzoziemców. Tym bardziej, że nie sądzę, aby polski system socjalny, który jest w tej chwili bardzo niewydolny w stosunku do naszych wewnętrznych potrzeb, poradził sobie z tym zjawiskiem, a zapewne ok. 80% imigrantów to będą klienci pomocy społecznej. Tak więc to zderzenie kultur i cywilizacji, o którym pisał Huntington, będzie u nas autentyczne i bolesne. Dlatego państwo powinno wspierać różne inicjatywy, a jest ich już trochę, które złagodzą tę konfrontację, które uczą zachowań tolerancyjnych, sprzyjają tworzeniu klimatu zrozumienia. Raz na zawsze musimy się bowiem pożegnać z ideą zamkniętych wspólnot etnicznych, które dotąd były dominujące. {mospagebreak}
Polska jest krajem bardzo ciekawym do obserwacji. Odwołuje się do wielowiekowych tradycji koegzystencji różnych kultur i wyznań, ale obecnie jest jednak monolityczna i bardzo katolicka. Tamto wszystko poszło w niepamięć?
- Proszę zauważyć: te tradycje – o czym pięknie pisze prof. Janusz Tazbir – sięgają u nas XII, XIII wieku, kiedy osiedlały się pierwsze fale uchodźców z Zachodniej Europy, Żydów, a ze wschodu łączyliśmy się z różnymi plemionami słowiańskimi. Później była Rzeczpospolita Obojga Narodów, która mniej czy bardziej racjonalnie i udanie łączyła te różne nacje, kultury Wschodu i Zachodu, prawosławia i katolicyzmu, a szlachta, z egoistycznych powodów, ale pielęgnowała tradycje reformacji, wyznań i kościołów protestanckich i wschodnich. Potem jednak nastąpił kres Rzeczpospolitej i to, o czym mówiłem wcześniej, mianowicie Polacy we własnym kraju poczuli się mniejszością. I ten duch tolerancji i parowiekowa tradycja wspólnego, zgodnego życia zaczęły się załamywać. Najeźdźca Niemiec był postrzegany jako protestant, Szwed - podobnie, Rosjanin - jako prawosławny i zaczęła się koincydencja tych pojęć z pojęciem obcości, wrogości, dominacji. Powoli zaczęły tworzyć się takie schematy, że inny religijnie, etnicznie znaczy - wrogi, że władza jest wroga, itd. Te wiekowe nauki tolerancji i współżycia różnych kultur, religii, etniczności, zostały w dużej mierze zniszczone przez okres zaborów. Później nastąpiły dramaty wojenne, które jeszcze bardziej je pogłębiły.
Imigranci z krajów islamu, a takich głównie możemy się spodziewać, wniosą nie tylko zupełnie inną kulturę, ale także bardzo ekspansywną religię, co w katolickiej Polsce będzie zupełnie nie do przyjęcia. W dodatku mogą się różnić wyglądem, będą natychmiast rozpoznawalni. Chociaż, trzeba przyznać, nie ma szczególnych problemów z mieszkającymi w Polsce Wietnamczykami, którzy tu stworzyli swój odrębny świat, w którym znakomicie funkcjonują. Czy to jest dobry model?
- Można by znaleźć pewne analogie historyczne do takich zjawisk. Na przykład, w średniowiecznych miastach tworzono specjalne kwartały zawodowe i narodowościowe, żydowskie, niemieckie, ormiańskie. Nie były to getta w naszym dzisiejszym rozumieniu, stanowiły zamknięte enklawy, ale nie z konieczności, ani wyroku prawa. Rządziły się własnymi zasadami, przestrzegając jednak obowiązującego w kraju prawa. Wietnamczycy troszkę powielają ten wzorzec. Oni żyją pod rządami prawa, a równocześnie mają wewnętrzną, bardzo spójną hierarchię, struktury. Poza tym odznaczają się niesłychaną zdolnością przyswajania czynników adaptacyjnych. Ich dzieci są prymusami w szkole, oni mają znakomicie zorganizowane systemy komunikowania się z administracją państwową, swoje kanały informacyjne, mają swoje duszpasterstwo, wybrane zresztą z Polaków. To nie jest wzorzec, który będzie powszechny. Natomiast powszechne będzie to, co przyniosą inni. Przewiduję dramat konfrontacji tego katolickiego narodu z postrzeganym jako agresywny islamem. {mospagebreak}
Nie sądzę, żebyśmy mogli liczyć na specjalnie szybką asymilację wzorców zachowań i kulturowych przez ludzi tak odmiennych kultur, jak Kurdowie, Czeczeni, czy Afrykanie. Ich styl życia będzie wywoływać zachowania prymitywne, agresywne. Pozostaje tylko liczyć na starania ze strony wyznawców islamu ocieplenia tego wizerunku, z drugiej strony na wychowanie naszego społeczeństwa w przeświadczeniu, że międzykulturowość jest nową wartością nowego świata, która przyniesie korzyści. Sądzę, że naszemu pokoleniu to się nie uda, bo nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak to głęboko przeorze świadomość ludzką i świadomość społeczną. Człowiek tysiące lat żył w zamkniętych enklawach plemienno-przestrzennych, gdzie swój i obcy były archetypami postrzegania i interpretowania świata. Obcy to oznaczało konieczność albo obrony, albo ataku, albo jakiś specjalnych zachowań, a swój oznaczało określone inne zachowania, aprobujące tego swojego. I oto nagle to przestaje się liczyć, ten świat odchodzi w przeszłość, okazuje się, że obcy, który jest czarny i który wyznaje religię Mahometa, stanie się przez bliskość przestrzenną swoim. Zmiana świadomości musi nastąpić, ale ten proces jest wielką niewiadomą i nie bardzo sobie wyobrażam, jak przebiegnie, ile trzeba będzie pracy, wychowania, pokoleń, żeby to zmienić. Należy jednak zdawać sobie też sprawę, że współczesna pedagogika społeczna dysponuje o wiele lepszymi środkami perswazji, uświadamiania, totalnego oddziaływania na umysł człowieka, na jego orientacje aksjologiczne. To, co dawniej było wynikiem długotrwałej edukacji szkolnej, domowej, musiało trwać pokolenia, dzisiaj może stać się elementem zmasowanego działania przy pomocy elektronicznych środków przekazu, które są potęgą i które meblują świadomość społeczną z siłą, jakiej nigdy dotąd nie zaznaliśmy.
Europa Zachodnia od 40 lat ma do czynienia z problemem migracji, ale żaden kraj nie wypracował dotąd skutecznego modelu integracji. Problemy społeczne narastają, imigranci są dyskryminowani na rynku pracy, żyją w gettach na przedmieściach…
- Ten model najbardziej jest otwarty, humanitarny, w Wielkiej Brytanii. We Francji są słynne przedmieścia wielkich miast, które co kilka lat płoną. W Niemczech jest słynny berliński Kreutzberg, powtarzający się w innych miastach, który nie stwarza nawet zagrożeń kryminalnych, ale obyczajowe. Ile to lat trwało, zanim Niemcom udało się przekonać Turków, że muszą posyłać do szkoły także dziewczęta! I do dzisiaj nie ma pewności, czy islamiści respektują w tym względzie niemieckie prawo. Szansy na porozumienie na razie nie widać, ani w Niemczech, ani w W. Brytanii, ani we Francji. Na razie można mówić raczej o problemach niż o systemie racjonalnej adaptacji; to jest ciągle ratowanie w sytuacjach kryzysowych.
Nie jest to imigracja, którą sobie organizuje Kanada, Nowa Zelandia czy Australia, które ściągają inżynierów, lekarzy, ludzi wykształconych. W Europie jest to zjawisko masowe, żywiołowe, nie działa ta śluza - strategia racjonalizowania migracji wybrana przez Radę Europy - pozwalająca na selekcjonowanie i przyjmowanie tych imigrantów, którzy przynoszą gospodarce korzyści i nie stwarzają problemów. W takiej sytuacji budowanie racjonalnych mechanizmów jest zawodne. Gdybyśmy mieli racjonalnie myśleć o tych zjawiskach, trzeba by było działać wielotorowo i np. wspierać afrykańską gospodarkę i rolnictwo. Tymczasem Europa zalała ich dobroczynnością, w postaci na przykład darmowej używanej odzieży, co spowodowało, że zniknęły fabryki tekstylne, uprawa bawełny. Afrykanie czekają na dary. {mospagebreak}
Stara Europa ma się chronić przed imigrantami inwestując w rozwój gospodarczy najuboższych krajów Afryki, Azji?
- Owszem, powinna była w racjonalny sposób utrzymywać ich gospodarkę. Ale czy to takie proste na kontynencie, na którym istnieje w tej chwili 25 konfliktów wojennych, czy za tymi konfliktami nie stoją interesy wielkich koncernów europejsko-amerykańskich? A z krajów, gdzie toczy się wojna, ludzie uciekają i nic nie jest w stanie ich powstrzymać.
Czy jednak starzejąca się Europa potrzebuje aż tylu imigrantów, żeby gospodarka funkcjonowała?
- Dla starzejącej się i wymierającej Europy, jak powiedział Romano Prodi kilka lat temu w Parlamencie Europejskim, imigracja jest dobrodziejstwem. Przypuszczam jednak, że nie w takiej skali. W tej chwili już wszyscy, chociaż korzystają z taniej siły roboczej, zaczynają się domagać owej śluzy - liberalne kraje skandynawskie, ultraliberalna Holandia, to samo podnosi się w Niemczech i we Francji. Ale co powiedzieć tym wygłodniałym ludziom, wsiadającym na tonące statki, którzy wybierają właściwie między śmiercią głodową a śmiercią na oceanie, bo to jest dla nich jedyna alternatywa? Zaryzykują, bo tu jest iskierka nadziei, tam nie stwarza jej ani wojna lokalna, ani upadająca gospodarka, ani dramaty klimatyczne.
Polska nie jest krajem atrakcyjnym dla imigrantów, na razie, bo to może się szybko zmienić. Jak powinna w naszej sytuacji wyglądać racjonalna polityka migracyjna?
- Moim zdaniem, powinna to być to strategia śluzy. My jesteśmy w tej chwili na dorobku, za biedni, aby otworzyć granice.
Imigrantów będzie ciągle przybywać, możemy oczekiwać, że w ciągu roku będzie się osiedlać w Polsce kilkadziesiąt tysięcy cudzoziemców. Strategia śluzy pozwoli przyjmować tych, którzy będą w jakiś sposób użyteczni dla gospodarki, którzy nie będą stwarzać problemu. Z drugiej strony konieczne jest stworzenie dwustronnych mechanizmów oddziaływania na świadomość społeczną, budowanie orientacji prohumanitarnych, postaw tolerancyjnych i przekonania, że wieloetniczność, wielokulturowość jest przyszłością świata i że od tego nie ma ucieczki. Równocześnie imigrantom należy pomóc w adaptacji na rynku pracy, w dostosowaniu się do naszej kultury, bez wykorzeniania z ich własnej. Jednak konieczne jest nakłonienie ich, żeby respektowali wzorce, które tutaj obowiązują – to, przed czym nie uchroniły się Niemcy czy Francja. Sądzę, że te dwa czynniki, z jednej strony właśnie zasada śluzy, która filtruje częściowo przybywających, a z drugiej strony szeroka działalność edukacyjna i socjalna, kierowana na przybyszów, jest jedyną szansą łagodzenia napięć między swojskością a obcością, które będą się rodzić w przyszłości.
Dziękuję za rozmowę.