banner

Wiosną tego roku minister edukacji, Roman Giertych (na szczęście dziś już – były minister), przedstawił projekt rozporządzenia zmieniającego dość zasadniczo kanon lektur szkolnych, czyli zestaw książek z zakresu literatury pięknej, których znajomość ma obowiązywać uczniów. Propozycja wywołała gorący, wielotygodniowy spór, który zresztą powrócił ostatnio, po dokonaniu zmian kadrowych w MEN.

Dyskutuje się – formalnie - nad wartościami artystycznymi i dydaktyczno-wychowawczymi książek wprowadzonych do kanonu oraz tych, które zostały z niego wykreślone.
Faktycznie jednak jest to spór ideologiczny i zarazem polityczny. Ścierają się w nim co najmniej dwie przeciwstawne opcje – bogoojczyźniana (karykaturalnie wyolbrzymiona i zarazem uproszczona przez Giertycha) oraz liberalna o zabarwieniu nieco kosmopolitycznym. Większość uczestników sporu to osoby publiczne o wyrazistych poglądach politycznych, zatem nic dziwnego, że debatę nad zestawem lektur szkolnych potraktowały jako okazję do zadawania właśnie politycznych ciosów swym oponentom. Spierali się o kanon członkowie rządu, naukowcy, działacze społeczni, nauczyciele, dziennikarze. Zabrakło głosu tych, których ma dotyczyć nowe rozporządzenie, czyli młodzieży, uczniów. Z pozoru jest logiczne, że nie pytano ich o zdanie, bo przecież mowa o książkach, które uczniowie dopiero mają przeczytać, jeszcze ich nie znają, więc trudno żądać, aby je oceniali i wypowiadali się na temat ich włączenia lub nie włączania do obowiązkowych lektur szkolnych.

Wartościowe, niezrozumiałe

Jednakże okazało się, że młodzież ma i pragnie publicznie wyrażać poglądy na ten temat. Zasygnalizowała to odnosząc się do mojego felietonu pt. „Nowy kanon”, zamieszczonego w nr 6-7/07 „Spraw Nauki”. Starałem się w nim wykazać, że zarówno w dotychczasowym, jak i zmienionym wykazie książek, do których przeczytania uczniowie mają być administracyjne zobowiązani, znajdują się w większości dzieła o ogromnych wartościach literackich i moralnych, ale ze względu na odległość epok, w których powstały (a dziś odległą epoką jest już nawet międzywojenne dwudziestolecie) – książki te z uwagi na swą formę i stylistykę, a często też treść, praktycznie już nie przemawiają do współczesnej młodzieży. Nie wzruszają jej, nudzą ją, lub śmieszą. Jest prawie tak, jakby były napisane w nieznanym młodzieży języku. W ciągu niewielu dziesięcioleci dokonała się wielka przemiana w dziedzinie skutecznie docierających do młodego pokolenia informacji faktograficznych, przekazów artystycznych i treści moralnych. Książkę zastępuje szeroka gama elektronicznych nośników informacji, kreujących też wartości, wzorce postępowania, kryteria estetyczne. Czytelnictwo książek nie zanikło, lecz zasób lektur akceptowanych przez młodzież stał się bardzo selektywny – obejmuje nieliczne pozycje literatury współczesnej, odbierane przez młodzież jako kultowe, literaturę fantasy czy prymitywnie rozrywkową. Można nad tym ubolewać, lecz nie należy tego potępiać ani zwalczać, bo wynika to z generalnych przemian cywilizacyjnych.

Głos młodzieży

Wspomniany mój felieton zawierający powyższe refleksje został przedrukowany w portalu internetowym www.portalwiedzy.onet.pl i stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem: mianowicie internauci opatrzyli mój tekst blisko 500 komentarzami. Co najmniej 80% z nich to posty autorstwa uczniów gimnazjów i liceów. Głównym wnioskiem płynącym z tej lawiny wypowiedzi jest to, że młodzież, potępiając jako niezrozumiałe, nieciekawe i bezuźyteczne większość lektur nakazywanych jej w ministerialnym kanonie, chce móc publicznie poskarżyć się na „czytelnicze tortury”, jakim jest poddawana, a przy okazji wskazać na inne niedoskonałości programów szkolnych i nieodpowiedni sposób ich realizowania przez nauczycieli. Sporo jest w tym zwykłego, uczniackiego narzekania na nadmiar materiału do nauki - niezależnie od tego, jaki to materiał. Pojawiają się też próby znalezienia kompromisu między „gustem” twórców kanonu lektur a tym, co młodzież lubi czytać. W każdym razie, młodzież stanowczo nie chce, by decyzje w tych sprawach zapadały bez wysłuchania jej opinii.
Ogólnie wiadomo, że zarówno obecni uczniowie, jak i ich rodzice w okresie swej nauki szkolnej, nie przepadają i nie przepadali za takimi niegdyś bardzo cenionymi i powszechnie czytanymi autorami jak Orzeszkowa, Kraszewski, Żmichowska, Dygasiński, Reymont, Orkan, Strug, Irzykowski, Zapolska. Omawiane tu posty wskazują, że pokolenie współczesnych uczniów utraciło intelektualny i emocjonalny kontakt nawet z twórczością Sienkiewicza, Prusa, Żeromskiego, Dąbrowskiej, Nałkowskiej. Z dzieł Mickiewicza znane i jako tako aprobowane są tylko „Dziady” (a „Pan Tadeusz” nie!). Słowacki dla współczesnej młodzieży nie istnieje, nie wspominając już o zawsze hermetycznym Norwidzie. Nikt w młodym pokoleniu nie interesuje się twórczością poetów z okresu międzywojennego ani literaturą z okresu PRL (a przecież prócz literatury koniunkturalnej powstawały w tym okresie dzieła wybitne o walorach ponadczasowych). Ba, nawet Edward Stachura, który jeszcze ćwierć wieku temu był wielkim idolem młodzieży, nie jest obecnie ani czytany, ani nawet pamiętany. To samo dotyczy nieco wcześniejszego bożyszcza młodych – Marka Hłaski.

Pedagogu, uderz się w pierś!

Nie wszyscy uczniowie uważają, że zjawiskiem zdrowym jest ów niemal zupełny rozbrat z dorobkiem literackim wcześniejszych pokoleń i z wartościami duchowymi, jakie ta literatura przedstawia. Odpowiedzialnością za obecną sytuację uczniowie obarczają nauczycieli, którzy, ich zdaniem, w gruncie rzeczy też mają niechętny stosunek do klasycznych dzieł literackich. Znają je „tylko na tyle na ile to konieczne”. Kontrolują jedynie to, czy uczniowie przyswoili sobie zasadniczą treść (fabułę) obowiązkowych lektur. Nawiasem mówiąc, większość uczniów zna tę fabułę wyłącznie z bryków, dziś elegancko nazywanych „opracowaniami”. Nauczyciele nie ukazują ważkich przesłań zawartych w dawnej prozie i poezji, nie inicjują dyskusji z uczniami na ich temat, nie starają się konfrontować owych dawnych przesłań i wartości z modelem i priorytetami współczesnego życia.
Chętnie bym tu zacytował w pełnym brzmieniu co najmniej kilkadziesiąt postów, ukazujących różnorodność i temperaturę uczniowskich postaw wobec problemu lektur szkolnych. Ze względów objętościowych jest to niemożliwe. Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową http://portalwiedzy.onet.pl/,5130,1426946,czasopisma.html, a niżej przytaczam tylko garstkę charakterystycznych wypowiedzi.
Lektury są nudne i beznadziejne, a najczęściej niezrozumiałe. Np. „Zemsta”. Kiedy przeczytałam tę książkę, to nie wiedziałam w ogóle o co w niej chodzi i o czym w ogóle tam gadali. Przeczytałam ją, żeby nie mieć kosy w dzienniku i żeby babka od polaka się nie czepiała. Powinni wprowadzić takie lektury, które młodzież czytałaby z wielką chęcią, ciekawością i je rozumiała. [jaga_16]

Moim zdaniem, niewielki jest wpływ treści książek na życie. My nie jesteśmy ślepi i widzimy nie tylko wzorce podane w książkach, ale też otaczający świat i to właśnie z niego czerpiemy najwięcej. [melonka]

Dużo czytam; przykładowo przez ostatni miesiąc jakieś 15 książek. Ale lektur prawie wcale. Znam je ze streszczeń. Tylko „Dziady” przeczytałem, a i to we fragmentach.. [uczeń]

Moja ulubiona lektura? INTERNET. [Cyberius XII]

Tak szczerze to rzeczywiście lektury są nudne, a często nawet niezrozumiałe. Poloniści rzadko kiedy ukazują głębsze ich wartości. Bardziej zależy im na tym, abyśmy znali kontekst i treść, a nie, aby wyciągnąć jakieś wnioski. [monia 220]

Wszystko, co jest narzucane, łącznie z terminem realizacji (przeczytania), jest źle tolerowane. Najważniejsze jest to, co sami odkryjemy i co nam sprawia przyjemność. [Jekyll]

Lektury szkolne są głupie, nudne i bezsensowne. Nigdy nie przeczytałem więcej jak 20 stron, bo mnie mdliło z nudów. Książki lubię, ale nie takie badziewie jak „Lalka” czy inne bzdety, które w szkole każą czytać. [Autor postu informuje dalej, że do jego ulubionych autorów należą m.in. E.A Poe, S. King, .H.G.Wells, S.Lem, A.C. Clarke]

Dlaczego dorośli na siłę oceniają młodzież i robią z nas złych, zepsutych i na dodatek ograniczonych? Czytam więcej od moich rodziców, znajduję do tego czas na spotkania ze znajomymi, naukę i próby zespołu w którym śpiewam. Niektóre szkolne lektury owszem, są nużące, ale czasami trafiają się naprawdę genialne. Podobały mi się „Dziady”. Nienawidzę używek, stanie pod blokiem nie imponuje mi. Nie wszyscy są źli. Tylko wy, dorośli tego nie dostrzegacie. [sonia]

Wychowanie patriotyczne, o co tak zabiegają rządzący, nie może dzisiaj polegać na czytaniu Sienkiewicza czy o polskich powstaniach, bo to naprawdę nie uczy niczego. (...) Czy to dziwne, że wolimy Internet, kino, gry wideo, niż „Noce i dnie”, „Wesele” lub „Potop”. [Guru]

Uważam, że nikomu nie powinno się kazać czytać książek napisanych przed rokiem 2000, bo są one dziwaczną prehistorią. [minek]

Chyba lepiej, żebyśmy czytali książki, które lubimy, a nie takie, których nie rozumiemy i przez to czytamy po łebkach. Jeżeli lekturami będą same wielkie dzieła jak „Krzyżacy”, „Quo vadis”, „Potop” itp., to niedługo jako uczniowie w ogóle przestaniemy cokolwiek czytać. I każdy ma prawo do swojego zdania. To, że nasi dziadkowie czy rodzice uwielbiają Sienkiewicza, Dostojewskiego, Prusa, Mickiewicza etc., to nie znaczy, że my musimy ich lubić, tak samo jak nie zmuszamy dorosłych do uwielbiania autorów naszych ulubionych ksiązek. [Marta]

Nauczyciele zbyt mało czasu poświęcają na niektóre wartościowe pozycje z listy lektur. Myślę, że powinno się dać pewien wybór uczniom i nauczycielom, abyśmy zdecydowali, czy chcemy te książki przelecieć czy przestudiować. A niektóre trzeba po prostu wyrzucić z listy obowiązkowych.