banner

Osłupienie, czyli mózg w obcęgach (kościoła)

Autor: Zygmunt Jazukiewicz 2008-06-02

W bardzo ciekawym skądinąd miesięczniku „Sprawy Nauki” (nr 4/2008) natrafiłem na tekst, który wprawił mnie w osłupienie, niczym żonę Lota po wybuchu jądrowym. Prof. Wiesław Sztumski rozważa w nim relacje między nauką a wiarą. Padają tam zdania (w dodatku wybite tłustym drukiem), tchnące duchem niesławnie minionej epoki. Np.: „Spór o przewagę wiary czy rozumu dotyczy wyznawców katolicyzmu i jest domeną spekulacji wyłącznie teologów katolickich” i dalej: „Wobec wzrastającej laicyzacji Kościół katolicki stara się zdezawuować światopogląd naukowy, krytykuje go i uznaje za absurdalny i za utopię.” Ergo: inne kościoły nie widzą kolizji między wiarą i rozumem oraz uznają „światopogląd naukowy”. To absurd; nikt o zdrowych zmysłach nie może wyznawać „światopoglądu naukowego”, ponieważ coś takiego nie istnieje, to pojęcie sprzeczne wewnętrznie! Światopogląd jest zespołem przekonań, jakie człowiek wyznaje, opierając się o pewne aksjomaty (np. marksiści przyjmują aksjomat wyłącznego i wiecznego istnienia materii, wierzący zaś – istnienie Boga, animiści – wszechmocnego Ojca Krokodyla itp. ). Pewniki te przyjmuje się na wiarę, szukając odpowiedzi na pytania typu: jaki jest sens i cel życia? Dokąd zmierzamy? Jak postępować? Nauka w ogóle nie zajmuje się takimi pytaniami, jednak człowiek dlaczegoś jest tak skonstruowany, że musi je sobie stawiać, co więcej – w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania zbudowano wielkie ideologie, które zmieniły świat. Np. komuniści uważali, że sensowne jest takie kształtowanie historii, by zmienić człowieka i społeczeństwo i – w perspektywie – dojść do formy bytu ( jeszcze nie wiadomo – indywidualnej czy zbiorowej), która zapewni nieśmiertelność. „Religianci” mają oczywiście znacznie mniej ambitny program osiągnięcia wieczności (wystarczy przestrzegać Dekalogu). Chodzi o to samo: „światopogląd” służy oswojeniu lęku przed śmiercią.
Dalej autor, z uporem godnym lepszej sprawy, rozwija tezę, jakoby nauka znalazła się w opresji ze strony Kościoła katolickiego, który chce ją zdominować itd. To jakaś obsesja antykatolicka. Kościół współcześnie zajmuje się nauką tylko wtedy, gdy wkracza ona na obszary konfliktowe moralnie. Nie wynika to z jakiejś żądzy dominacji, lecz z konieczności. Rozstrzygnięcia etyczne, które przyjmie społeczeństwo oznaczają – być albo nie być dla religii i Kościoła. Jeżeli społeczeństwo da sobie narzucić „światopogląd naukowy”, czyli złudzenie, że nauka odpowiada na istotne pytania, religia przestanie być potrzebna. A wtedy możliwe stanie się wszystko; do czego zdolny jest „światopogląd naukowy” wykazali już panowie doktorzy Mengele i Pol Pot. Styl wywodów autora oddają takie zdanka: „Dotychczas nikt nie udowodnił tego, że światopogląd naukowy jest niezgodny z prawami logiki”, świadczące o kompletnym braku polemicznej wyobraźni. Po pierwsze: nikt nawet się nie starał tego udowadniać. Po drugie: wiedza naukowa uzyskana z pomocą logiki jest wytworem ludzkiego umysłu, ukształtowanego – zdaniem nauki – pod wpływem zewnętrznych warunków ewolucji. Nie można więc wykluczyć możliwości, że istnieją światy, gdzie działają inne warunki oraz inne zasady logiki, które też jednak mogą prowadzić do samorzutnego powstawania złożonych struktur. Psu na budę się tam zda cała „ziemska” nauka, wraz z logiką. Pan Bóg dał nam taki świat, jaki chciał, a komu innemu mógł dać inny. Dlatego religia wcale nie podchodzi z takim nabożeństwem do logiki jak prof. Sztumski. Jeśli chodzi o matematykę, to Euklides też myślał, że przyjęcie innych aksjomatów niż jego jest absurdalne i niezgodne z codzienną obserwacją. Lecz tacy, jak Łobaczewski nie przejęli się tym i stworzyli geometrię – równie dobrą. {mospagebreak}
Co do owej „dominacji”, to jest akurat odwrotnie, niż dowodzi autor. Środowiska naukowe wrogie religii stawiają hipotezy (traktowane przez społeczeństwa na równi z dowiedzionymi tezami nauki) rozsadzające lub ośmieszające religię. Wystarczy zajrzeć do którejś z książek na fali „Kodu Leonarda da Vinci” (ostatnio – Ramon Harvas – „Wielka tajemnica Kościoła”). Mają one formę rozpraw naukowych, wobec których laik jest zupełnie bezradny, bo pada zasypany masą faktów i odniesień do źródeł. Ktoś powie: to nie uczeni są odpowiedzialni za ten bełkot. Czyżby? To dlaczego uczeni nie reagują na tak oczywisty skandal fałszowania nauk historycznych na skalę światową? Jaką mamy gwarancję, że podobnych fałszerstw nie dokonuje się w naukach biologicznych, w medycynie, w astronomii, w fizyce, już nie mówiąc o naukach społecznych? Przecież podobno wszystko wolno, bo żyjemy w świecie dekonstrukcji i postmodernizmu? Prof. Sztumski powołuje się na niejakiego Deana Hamera, który rzekomo odkrył „gen wiary”. Wystarczy więc, logicznie biorąc – ekstrahować ten gen, aby wszystko było "okay”, czyli ludzie przyjęli nareszcie jedynie słuszny „światopogląd naukowy”. Ale tu niespodzianka, gdy czytam: „wcale stąd nie wynika, że wiara oraz byty transcendentne są produktami fizjologicznymi mózgu albo genu”. Więc, ostatecznie – czego? Jeżeli mózg albo gen nie wytworzył bytów transcendentnych i wiary, to zadziałała inna jakaś tajemnicza siła, „mit” zapewne, co autor sugeruje dalej. Ale skąd ten mit się wziął i dlaczego, jeśli nie z mózgu i z genu, to już jest tajemnica nieogarniona rozumem.
Szkoda gadać, mam dla prof. Sztumskiego lepszego przeciwnika niż Kościół. Podobno powołaniem uczonych jest popularyzacja zdobytej wiedzy, celem poprawienia stanu świadomości społecznej i podnoszenia ogólnego poziomu cywilizacji. Na tym polu uczeni zostali jednak wykopani do kąta, by nie włazić między ostrza potężniejszych szermierzy. Manipulowanie zbiorową świadomością jest rzeczą zbyt poważną, by ją pozostawiać jakimś naiwnym wyznawcom prawdy naukowej. Przykład: istnieje poprawnościowy politycznie popyt na samobiczowanie i permanentne przeprosiny ze strony „chrześcijan” za zbrodnie wypraw krzyżowych, „mroki średniowiecza” itd. Tymczasem prawdą jest też, że w wiekach VIII –IX Europa stała się terenem najgroźniejszej ekspansji w historii, wobec której epizodyczny najazd Hunów to impreza karnawałowa. Arabski islam opanował wybrzeża Morza Śródziemnego, wydając giaurom wojnę totalną. Na wybrzeżach zniszczono i splądrowano wszystko (łącznie z Rzymem) co się dało, mordując lub zagarniając w niewolę setki tysięcy ludzi. Iberię islam okupował aż do XV wieku. W rezultacie rozwój Europy został zahamowany na 200 lat. Później Turcja islamska zniszczyła cywilizację grecką w Bizancjum i rujnowała południowo - wschodnią Europę przez kolejne 300 lat, pozostawiając w spadku permanentny dramat Bałkanów trwający do dziś. Teraz przeciwstawia się wspaniałości Alhambry barbarzyństwu wypraw krzyżowych oraz proponuje przyjęcie Turcji do Unii Europejskiej. Taki jest – bardzo mi przykro - obraz dorobku nauk historycznych w opinii publiczności. Ale uczeni wolą zwalczać opresję religijną, nie dostrzegając aktywności plemienia idiotów - samobójców niszczących podstawę, sens i autorytet nauki, a z nią - europejskiej cywilizacji.