banner

Milionerzy

Autor: Anna Leszkowska 2008-06-03

Maciej Kozłowski: Domena internetowa dzisiaj to często przedmiot obrotu – podobnie jak nieruchomość czy dzieło sztuki.

Z dr. Maciejem Kozłowskim, dyrektorem NASK, rozmawia Anna Leszkowska

Niedawno, 6 maja br., w prowadzonym przez NASK krajowym rejestrze domen internetowych została zarejestrowana milionowa domena .pl. Czy jest to powód do dumy, czy niepokój o to co dalej?

Oczywiście, powód do dumy, bo trzeba to widzieć na tle innych rejestrów. Mamy prawie tyle samo domen co rejestr francuski .fr (1,1 mln), więcej niż rejestr hiszpański (0,9 mln) i prawie tyle samo co rejestr japoński, przy czym tempo przyrostu liczby rejestrowanych u nas domen jest wyższe niż w rejestrze .jp, więc mamy nadzieję, że wkrótce prześcigniemy Japonię...
Rejestry krajowe domen rozwijały się różnie, niezależnie od siebie, aczkolwiek w wyniku przynależności rejestratorów do wspólnych organizacji, częstych spotkań, wymiany poglądów i dzielenia się doświadczeniami, ich ewolucja zmierza w jednym kierunku - rejestry się do siebie upodabniają. Rejestr japoński np. jest dość konserwatywny, stawia się tam pewne ograniczenia dotyczące rejestracji domen. Podobnie konserwatywny rejestr domen miała do niedawna Francja, gdzie uważano, że domen dla osób indywidualnych się nie rejestruje bezpośrednio w rejestrze .fr, a firma może mieć tylko jedną domenę itd. W efekcie we Francji domeną dominującą była .com, a nie .fr. Co prawda, osoby prowadzące rejestr argumentowały, że .fr oznacza elitarną jakość. Ale świat nie idzie na jakość, świat idzie na ilość. Po zliberalizowaniu polityki rejestracji domen rejestr francuski całkiem zresztą nie stracił na jakości. Amerykanie już dawno temu potraktowali domeny w sposób biznesowy, ekspandując z ich rejestracją na cały świat. Obecnie rynek domen internetowych jest otwarty. W rejestrze .pl rejestrujemy domeny z całego świata. Nie stawiamy żadnych ograniczeń terytorialnych odnośnie obywatelstwa osób rejestrujących domeny, czy afiliacji krajowej firm. Polska jest też rynkiem otwartym dla wszystkich rejestrów – np. takch jak .com, .org, net, .eu, .fm (Federacja Mikronezji), czy .tv (Tuvalu). W związku z tym proste zasady konkurencji zmuszają nas do pewnych zachowań, przede wszystkim - liberalizacji. Mogliśmy tego dokonać dopiero w 2003 r., po ustanowieniu Sądu Polubownego ds rozstrzygania sporów o nazwy domenowe przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji. Od chwili powstania sądu mogliśmy przestać analizować semantycznie nazwy domen i rejestrować wszystko, nawet słowa nieprzystojne - bo ta sprawa nie leży w obszarze naszych zainteresowań. W tej chwili prawie wszystkie rejestracje są dokonywane za pośrednictwem ok. 100 rejestratorów, których nazywamy partnerami i mamy z nimi umowy. Są one ważne, gdyż mają także charakter dyscyplinujący - dbając o jakość domeny .pl, musimy dbać o jakość rejestracji. Są to rejestracje on line, rejestratorzy bowiem mają on line dostęp do naszej centralnej bazy rejestru .pl.

Ale to NASK jest głównym, wręcz narodowym, rejestratorem domeny .pl To do czegoś zobowiązuje?

Słowo „narodowy” jest tu za mocne. Trzeba powiedzieć, że domena .pl oznacza Polskę, zatem musimy jej nadać odpowiednią jakość, dbać o to, żeby liczba rejestracji i jakość obsługi abonentów były godne tej nazwy. Domena .pl jest z naszego punktu widzenia przede wszystkim dobrą marką, którą NASK dysponuje. Ta marka konkuruje z innymi na terytorium Polski, także z domeną europejską .eu. {mospagebreak}

Polaków nie ciągnie, żeby używać właśnie domeny .eu zamiast .pl?

Domena .eu nie jest dla nas bezpośrednią konkurencją, zarejestrowano pod nią dotychczas w Polsce ok. 100 tys. adresów. Jest to liczba pokaźna, ale o tym, jak są wykorzystywane nazwy domenowe i jaką która ma rangę, widać najlepiej w Internecie, reklamie, na ulicy. Zdecydowanie dominuje .pl, natomiast .eu po uruchomieniu tego rejestru 2 lata temu było na ogół rejestrowane na zapas. Często nazwy, rejestrowane pod .eu i .pl wskazują na ten sam serwis internetowy, ale jako nazwę podstawową podaje się tę pod .pl. Jest to po prostu duplikowanie nazw, ale nie jest to oznaką odejścia od nazwy .pl. Trzeba zresztą dodać, że rejestrację w domenie .eu również prowadzimy – w tym przypadku jako partner konsorcjum EURID, odpowiedzialnego za utrzymanie tej domeny.
Liczba domen w naszym rejestrze od kilku lat rośnie eksponencjalnie z tempem 40% rocznie w odniesieniu do wszystkich domen. W przypadku rejestracji bezpośrednio w domenie .pl ten wzrost wynosi 47% rocznie, w przypadku rejestracji pod .com.pl - 26%.

Jak się ma i ta liczba domen krajowych, i to tempo ich przyrostu, do twardych danych: słabnącego od 2005 r. sektora ICT w Polsce oraz naszego 5. miejsca od końca w UE pod względem wydatków na informatykę (liczonych w %PKB), nie mówiąc już o liczbie komputerów, zwłaszcza podłączonych do Internetu?

Liczba domen może być miernikiem stopnia rozwoju naszego społeczeństwa informacyjnego, czy optymizmu w odniesieniu do rozwijającej się u nas e-gospodarki. Jest to dobry miernik, który oznacza może nie tyle stan rozwoju gospodarki, ile zainteresowanie nią, czyli jej potencjalną dynamikę. Bo rejestracja domen może wyprzedzać to, co później nastąpi. Polacy są coraz bardziej operatywni na tym rynku, młodzi ludzie znakomicie sobie radzą jako przedsiębiorcy operujący domenami.
Domena internetowa dzisiaj to często przedmiot obrotu – podobnie jak nieruchomość czy dzieło sztuki. Niektóre domeny mają wielką wartość, zatem w sposób naturalny stają się obiektem sprzedaży czy kupna w celu dalszej sprzedaży. Obserwujemy także handel domenami o mniejszej wartości rynkowej, ale za to w dużej liczbie. Dawniej było to zjawisko naganne, nazywane „cybersquattingiem”, któremu staraliśmy się przeciwdziałać. Dziś jest to po prostu rynek o rosnącej wartości, który jest elementem nowoczesnej gospodarki elektronicznej, na którym wyrosły giełdy obrotu domenami. A w odniesieniu do operujących na nim „domeniarzy” pora zapewne używać jakiejś bardziej szlachetnej nazwy – może domejnersi? (ang. domainers). Z przyjemnością zauważam, że młodzi Polacy są bardzo operatywni na tym rynku – szczególnie, że jest to rynek o skali światowej.

Czy wprowadzenie znaków diakrytycznych w domenach NASK jest wynikiem ścigania się z konkurencją, potrzeby wzrostu atrakcyjności?

Potrzebne są takie działania, gdyż Internet z jednej strony jest globalny, a z drugiej - coraz bardziej się lokalizuje. Obecnie jest wielka potrzeba, aby nazwy domen były pisane w alfabetach lokalnych, a co więcej – aby nazwa podstawowa była również wyrażana za pomocą rodzimych znaków. Chińczycy mają np. .cn, ale chcą zastąpić to swoim znakiem graficznym tak, aby cała nazwa domenowa była pisana po chińsku. Twórcy Internetu nie przewidzieli tego problemu, zaś jego rozwiązanie nie jest proste. Na przykład domena rosyjska .ru zapisana w cyrylicy to .py – a przecież to domena Paragwaju! Są kraje, w których używa się wielu alfabetów lokalnych i powstaje pytanie, czy nie używać ich wariantowo tak, aby nazwy różnie pisane oznaczały fizycznie to samo. Ciekawe, że podobny problem pojawia się np. w odniesieniu do języka szwedzkiego, w którym to samo słowo może mieć wiele pisowni. Sprawę komplikuje fakt, że pochopne decyzje mogłyby osłabić bezpieczeństwo Internetu, dając przestępcom nowe narzędzia do ataków „homograficznych”, polegających na oszukaństwach poprzez podszywanie się pod kogoś innego z wykorzystaniem nazw łudząco podobnych. Prace nad tym prowadzi ICANN (Internet Corporation for Assigned Names and Numbers), a obszerne studium tego problemu zostało wykonane przez Międzynarodową Unię Telekomunikacyjną – ITU. Koordynatorem prac wykonanych przez ITU był Andrzej Bartosiewicz – szef działu domen internetowych NASK. Trzeba powiedzieć, że nie jest to przypadek, gdyż to właśnie NASK był pionierem we wprowadzaniu znaków narodowych w nazwach domenowych w Europie. Nie tylko, że jako pierwsi wprowadziliśmy znaki lokalne w domenie krajowej, ale uwzględniliśmy w niej znaki niemieckie wcześniej, niż uczynili to Niemcy w swojej domenie, Francuzi w .fr, itd, a nawet zaimplementowaliśmy grekę, cyrylicę, alfabet arabski, także hebrajski, choć dotychczas jeszcze nie funkcjonują one w swoich domenach „narodowych”.{mospagebreak}

Świat się ujednolica, globalizuje, a Internet będzie się zamykać w społecznościach lokalnych?

Tak, obie te tendencje występują w rozwoju Internetu, są to procesy równoległe. Pewnym przypadkiem, ale jednocześnie ciekawym przykładem jest właśnie ta milionowa domena, zarejestrowana pod .pl – galeria.radom.pl. Choć globalna, to jednak lokalna, bo będzie dotyczyć w pierwszej kolejności społeczności Radomia.

Ludzie z NASK, tworzącego sieć internetową w Polsce, zwłaszcza w ośrodkach naukowych, mają z pewnością wiele spostrzeżeń co do stosunku środowiska do tej technologii. Kiedy ogląda się strony internetowe placówek naukowych, wiele można powiedzieć o ich właścicielach...

Środowisko naukowe, z jakiego się wywodzę - fizyków, astronomów – bardzo dba o swoje witryny internetowe. Z innymi różnie bywa. W pierwszych latach funkcjonowania Internetu w Polsce miałem własną klasyfikację jednostek naukowych w naszym kraju. Jeśli były one obecne w Internecie, to oznaczało, że dobrze funkcjonują w środowisku naukowym, a jeśli prowadziły stronę internetową w języku angielskim, to znaczyło, że mają kontakt z nauką światową. Prezentowałem pogląd, że pozostałe – z wyjątkiem może placówek zajmujących się naukami humanistycznymi, czy instytucji z kręgów kultury – można spokojnie zamknąć bez jakiejkolwiek straty dla polskiej nauki. Dziś ten może naiwnie uproszczony obraz nie jest już taki prosty. Witryna internetowa jednostki naukowej jest używana do jej ogólnej promocji, a nie przede wszystkim do kontaktów stricte naukowych. Zdarza się, że jednostki silne naukowo mają całkiem nieatrakcyjne strony internetowe – czasem pozbawione jakichkolwiek elementów graficznych i zdarza się dokładnie na odwrót. Widać też strony o treści dość hermetycznej. Jedno jest pewne: bez wartościowej merytorycznie strony internetowej nie da się funkcjonować w świecie nauki.

Ale obserwując i nasze placówki naukowe, czy szkolnictwa wyższego, i biznes, można stwierdzić, że technologie informatyczne w Polsce nadal są w powijakach...

Najwazniejszym kryterium nie jest stan, ale dynamika, a ta jest rosnąca, co dobrze wróży - także e-biznesowi. Niemniej, ciągle jest to dynamika relatywnie niskiego poziomu wyjściowego.

Czy środki UE są dla NASK potrzebne i czy umożliwiłyby powtórzenie np. takiego projektu jak Internet w Świętokrzyskim?

Cóż, jesteśmy jednostką badawczo-rozwojową (JBR), a więc instytucją funkcjonującą w reżimie ustawy o finansach publicznych, respektującą przykładnie tryb zamówień publicznych i skazaną na rozwój o siłach własnych, a więc bez możliwości jego przyspieszenia w oparciu o kapitał prywatny, a w szczególności o środki giełdowe – co z powodzeniem wykorzystuje nasza konkurencja. Nie stać nas na podejmowanie wielkiego ryzyka, bowiem w przypadku niepowodzenia nikt nas nie uratuje. Dlatego nie podejmiemy się np. powielenia projektu e-Świętokrzyskie w skali „ściany wschodniej”, choć możliwe do wykorzystania na ten cel środki europejskie są nieporównywalnie większe, niż te, które mieliśmy w perspektywie, przymierzając się do budowy sieci radiowego dostępu do Internetu w województwie świętokrzyskim. Projekty, jakie będziemy realizować, muszą być na miarę sił i możliwości NASK i stosowne do naszego statusu formalnego. Nawiasem mówiąc, nie ma obecnie recepty na wykorzystanie tych środków do tego celu. Rozwiązania zostaną wypracowane zapewne „w boju”, a więc podczas rozstrzygania pierwszych konkursów i w trakcie pierwszych etapów realizacji projektów. Wyraźnie widać, że na taki rozwój zdarzeń liczą instytucje pośredniczące w wykorzystaniu środków europejskich. Środki na innowacyjną gospodarkę są rozciągnięte w czasie, do 2015 r. i jest czas na zdobycie doświadczeń. Wyniki pierwszych konkursów mogą być nieoczekiwane – pierwsze konkursy mogą pozostać nierozstrzygnięte z braku wartościowych projektów. Będą tacy, którzy będą ryzykować wszystkim i zgłaszać słabe projekty, będą i tacy, którzy nie zechcą ryzykować i będą oglądać się na doświadczenia innych. Jak powiedziałem – nie stać nas na nadmierne ryzyko, a więc będziemy się podejmować wyłącznie przedsięwzięć głęboko przemyślanych.{mospagebreak}

Wraz z rozwojem domen, powstają nowe zapotrzebowania i nowe usługi. Jedną z nich będzie prawdopodobnie scalenie nazwy domeny z numerem telefonu. Co w tej dziedzinie planuje dla Polaków NASK?

Jesteśmy krajowym koordynatorem w projekcie ENUM, zaproponowanym przez Międzynarodową Unię Telekomunikacyjną, który zakłada podejście domenowe do adresacji telefonicznej. Nie ma bowiem żadnego powodu, aby numery telefoniczne nie były obsługiwane w ten sam sposób jak domeny internetowe. Taki system dobrze działa, jest trudny do zaatakowania przez hakerów, a nadto stanowi rozwiązanie dla zawiłości i niekonsekwencji, które nastąpiły w rozwoju naszego systemu numerów telefonicznych. Dodatkowo – stanowi doskonałą podstawę do adresowania różnych usług internetowych, a w szczególności telefonii internetowej. W koncepcji tego systemu klasyczna telefonia stanie się tylko jedną z usług internetowych. System ten nie zakłada, że wszystko i wszystkich na świecie da się w jednolity sposób ponazywać. Komplikacje z wprowadzaniem lokalnych alfabetów do nazw domen internetowych dobitnie świadczą, że nie byłoby to proste. Wszystko natomiast da się ponumerować! Co więcej, nie trzeba czynić uzgodnień w skali światowej, jak do tego podejść, bo taki system już istnieje – jest to światowy system numeracji telefonicznej. Numer telefonu można przypisać do obywatela, czy do urządzenia – i stanie się on jego podstawowym identyfikatorem, który można zapisać jako składającą się z cyfr nazwę domenową i dalej obsługiwać ja tak, jak obsługuje się domeny internetowe. Nie oznacza to, że będziemy legitymować się numerem telefonu, który ktoś nam przypisał lub sami sobie przypiszemy. Ten identyfikator będzie tylko podstawą różnych serwisów.
Ciekawostką jest, że ENUM ogromnie rozwinął się w Rumuni, która była bardzo zapóźniona w rozwoju tradycyjnej sieci telefonicznej i zastąpił żywiołowy rozwój telefonii internetowej. Paradoksalnie – Rumunia stała się światowym liderem w tym zakresie, „przeskakując” pewne etapy w rozwoju telekomunikacji.

Czyli optymistycznie kończąc - najbiedniejsi mają duże szanse na używanie najnowocześniejszych technologii?

Oczywiscie, że tak. To jest szansa na innowacje, bo nie zawsze rozwój przebiega liniowo - czasami są skoki technologiczne. Zresztą – pojęcie innowacji pozostaje zawsze w relacji ze stanem wyjściowym.

Dziękuję za rozmowę.