W kolejce do URM
W nowym stylu zaproszono tegorocznych laureatów Nagrody Prezesa Rady Ministrów do URM. Przy pierwszym wejściu, dawniej "kuchennym", bo używanym tylko przez prasę i urzędników, kolejka ciągnęła się jak za dawnych czasów do sklepu mięsnego. Karnie w deszczu, śniegu i na wietrze stali pospołu i dziennikarze, i nagrodzeni, i zasłużona profesura, i jury. Główne, reprezentacyjne wejście też było okupowane przez gości: najpierw ludzi nauki, przyzwyczajonych, że tamtędy wchodzą, potem - przez zdezorientowanych dziennikarzy, którzy nigdy tamtego progu nie przestępowali. Wpuszczanie naukowców trwało długo, bo każdego nie tylko legitymowano i prześwietlano, ale jeszcze obszukiwano. Niektórzy obawiali się, że będą musieli zdejmować buty...Wobec dziennikarzy zastosowano nieznany wcześniej system: wpuszczano po pięciu.. A i z tymi pięcioma służba miała od groma roboty: jeden pytał o nazwisko, drugi odbierał legitymację, trzeci odhaczał nazwisko na liście, czwarty rewidował. Piąty otwierał drzwi i wpuszczał następnych pięciu. W przyszłym roku, żeby zdążyć na taką uroczystość, pewnie trzeba będzie wcześniej zamówić sobie nocleg w miasteczku namiotowym przed URM!
Muzealni wynalazcy
Jak zwykle, w Muzeum Techniki zorganizowano giełdę polskich wynalazków, które wcześniej zostały nagrodzone na światowych wystawach. Wystarczyły na to dwie sale. W holu wejściowym, niedużym, zmieścili się wszyscy polscy wynalazcy: w sumie - ok. 150 osób. Jeśli uwzględnić, że nagradzane były całe instytuty, których reprezentacje liczyły więcej niż 1-2 osoby, to można przyjąć, że Polska ma całkiem sporo, bo z pół setki wynalazców! Patronowało temu wydarzeniu, jak zwykle, ministerstwo nauki, które ustami kolejnego ministra (wiceminister M. E. Orłowskiej) mówiło o potrzebie wdrożeń, innowacyjnej gospodarce i tym podobnych, oklepanych sprawach. Mówiło, bo z myśleniem i wykonawstwem jest gorzej. Dętemu komitetowi honorowemu tej imprezy (trzech ministrów!) i jeszcze bardzie licznemu komitetowi organizacyjnemu jakoś nie wpadło do mądrych zapewne głów, że po pierwsze - miejscem dla wynalazków i innowacji nie jest muzeum, po drugie - że należy zadbać o odpowiednią oprawę takiej uroczystości i jej oddźwięk w społeczeństwie. Tymczasem nagrody były wręczane na schodach, a dyplomy - na stoiskach, ściśniętych do granic możliwości. I nie wiadomo, czy te polskie wynalazki są tak kiepskie i wstydliwe, czy tak doradził władzy obecny na uroczystości ministerialny specjalista od promocji. Wielu porozstawianych po kątach wynalazców było zirytowanych postawą organizatorów i najwyższych władz państwa, czemu dziwić się nie należy, bo nie dość, że zapłacili po 800 zł za imprezę i po 200 za statuetki i dyplomy, to w dodatku byli głodni, bo nikt im nie powiedział, że na piętrze jest przygotowany dla nich bufet. Bufet na tej imprezie od dwóch lat jest tajny, co może wskazywać, że pieniądz wynalazców traci na wartości, a ich osiągnięcia są konsumowane przez innych. Bynajmniej nie wynalazców. Narzędzia pracy ministra nauki Konia z rzędem tym, którzy znają zakamarki państwowych urzędów! Za rządów SLD do ministerstwa nauki wchodziło się, można rzec - kuchennymi drzwiami. Wszyscy uważali, że tak jest normalnie, zwłaszcza że i do innych w tym budynku instytucji też tak się wchodziło. Kiedy rząd się zmienił, wyszło szydło z worka: zamknięcie wejścia głównego wynikało z ulokowania tam sauny i fitness klubu dla ceniącego walory ciała ministra. Jego następca z kolei cenił walory duszy, toteż mówiło się, że w tym miejscu już nie sauna będzie, a kaplica. Wskutek gwałtownie przerwanej kadencji, główne wejście otworzono i zdaje się, że była to decyzja zbyt pochopna. Bo pomieszczenia te bardzo przydałyby się nowej minister na gabinet fryzjerski i kosmetyczny.
Różnica
Na spotkaniu w warszawskim Domu Księgarza, podczas promocji książki prof. Andrzeja Walickiego, książki nie było - nie zdążyli dowieźć z krakowskiej drukarni, a może wydrukować. Ale spotkanie się odbyło, żeby przybyli mogli się dowiedzieć o tym, czego nie ma, ale może będzie.
Z kolei w Państwowym Instytucie Geologicznym książka - kompendium wiedzy o granitach, unikatowa w świecie - jest, ale nie ma kto o jej istnieniu poinformować! Tak to uwidoczniła się różnica między kulturą a nauką: w kulturze może czegoś nie być, a będą mówić, w nauce natomiast może być, ale i tak nikt nic nie powie. Większa zawiść?
Rolnicy, czyli technicy
Dziwny trafem (?) Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej PIB - jeden z najbardziej rolniczych - stal się instytutem technicznym! W kategoryzacji ministerstwa nauki został właśnie tak zakwalifikowany. O tej cudownej przemianie rolników w techników nikt z instytutu nie chce mówić, ale wróble ćwierkają, że stało się tak z powodów pozamerytorycznych - chodziło o to, żeby ten jeden z najlepszych instytutów rolniczych otrzymał mniejsze środki z budżetu na badania statutowe. W ramach rewanżu instytut powinien ministerialnym urzędnikom zafundować odpowiednio spreparowana karmę - obniżającą apetyty finansowe.
Jak w Polsce powstają pisma naukowe?
Najpierw powołuje się w piśmie radę redakcyjną albo programową z udziałem osób utytułowanych, najlepiej związanych z ministerstwem nauki lub jego organami doradczymi. Potem "załatwia" się umieszczenie tytułu na liście czasopism punktowanych i otrzymuje dotację oraz zyskuje przychylność sponsorów. Dzięki wpisowi na listę, każdy kto publikuje w takim tytule, otrzymuje punkty liczące się w karierze naukowej. Dzięki temu, punkty gromadzi też placówka, która zatrudnia taką osobę i - jeśli jest to doktorant - jego promotor. Ten z tego powodu ma dobre notowania w swoim instytucie, czy uczelni. I wszyscy są zadowoleni: doktorant, który ma gdzie publikować swoje wypociny (potrzebne do uzyskania doktoratu), promotor, placówka naukowa i ...redakcja, która za taką politykę otrzymuje kasę. Jest to znakomity wynalazek polskiej nauki - aż dziw, że świat nie bierze z nas przykładu!
Styl białostocko-brukselski?
Środowisko naukowe jeszcze nie otrząsnęło się po poprzednich rządach w tym resorcie, a tu już przyszło nowe! Jak donoszą nam jaskółki, nowa minister wyrzuciła z pracy dwóch niezwykle fachowych dyrektorów departamentów, błogosławiąc ich na drogę nie tyle krzyżem, co modnymi w pewnych kręgach określeniami, czyli - pomiotem komuszym. Dziennikarze radiowi poznali kulturę prezesa Targalskiego, czas i na ludzi nauki, by nauczyli się właściwego władzy słownictwa!
oem software
News
Okiem i uchem SN 3(130)/2008
- Odsłon: 3876