banner

Staż post-doc to skok na głęboką wodę i to nie zawsze z kamizelką ratunkową pod ręką.

Z doktoratem w ręku wyjechałam na dwu i półroczny staż do Istituto di Chimica Biomolecolare, Consiglio Nazionale delle Ricerche we Włoszech. Pracę w Endocannabinoid Research Group w Neapolu uważam za ważny etap w mojej karierze naukowej. Moim zdaniem, mobilność młodych naukowców jest zjawiskiem pozytywnym, staż post-doc to dla wielu z nas pierwsza możliwość, aby zaproponować własny projekt badawczy. Jeżeli uda nam się go zrealizować, to zachęceni sukcesem, pewniejsi własnych pomysłów, napiszemy kolejne aplikacje grantowe i własne projekty. Ale wyjazd zagraniczny to też wyzwanie: moi przełożeni i koledzy w Zakładzie Neurofarmakologii Molekularnej IF PAN w Krakowie, gdzie robiłam doktorat znali mnie, moje możliwości oraz stopień zaangażowania w badania doświadczalne. Natomiast staż post-doc to skok na głęboką wodę i to nie zawsze z kamizelką ratunkową pod ręką. Musimy pokazać kim jesteśmy, co potrafimy, czy jesteśmy kreatywni. Stajemy się częścią grupy o stabilnej już strukturze, często w zupełnie nowym otoczeniu językowym i nasze pojawienie się powinno pozytywnie ją zmienić.

Konsekwencją zdobytych doświadczeń i nawiązanych kontaktów zagranicznych są wspólne projekty badawcze, a również, o ile nie przede wszystkim, podniesienie poczucia własnej "wartości" naukowej. W moim przypadku wyjazd za granicę nie był koniecznością, a świadomym wyborem szeroko konsultowanym zarówno z opiekunem przewodu doktorskiego, jak i z rodziną, szczególnie z moim mężem. Nie była to decyzja o emigracji długoterminowej, w dużym stopniu przeważyła chęć rozwoju, zdobywania nowych doświadczeń i sprawdzenia się na "nowym gruncie". W zagranicznym laboratorium nie zmieniłam ogólnej problematyki badań, w kręgu moich zainteresowań badawczych pozostało nadal zagadnienie przeciwdziałania zjawiskom bólu, wprawdzie nie na poziomie rdzenia kręgowego, a w wyższych strukturach mózgowych. Znalazłam się więc w szczęśliwej sytuacji, mogąc poszerzać swoje naukowe zainteresowania.

Polska naukowa skorupa

Miałam już za sobą doświadczenia z pobytów zagranicznych i chyba ten pierwszy wyjazd, pobyt na stypendium TEMPUS/SOKRATES w Uppsali w Szwecji, gdzie wykonałam doświadczalną część pracy magisterskiej, przekonał mnie o autentycznych szansach rozwoju i awansu dostępnych dla młodych i zdolnych naukowców oraz pozytywnie nastawił do migracji naukowej. Właśnie tam, w Szwecji poznałam zintegrowane środowisko naukowców, gdzie panowała "równość naukowa" i młody pracownik był traktowany jak profesor z wieloletnim stażem. To w zestawieniu z polskimi realiami nie zawsze wygląda podobnie i myślę, że stanowi jeden z głównych powodów, poza niestety oczywistą emigracją ekonomiczną, masowego exodusu młodych polskich naukowców zagranicę. W wielu krajowych instytucjach naukowych środowisko akademickie jest zaskorupiałą strukturą i panują w nim stosunki feudalne, nepotyzm.

Młodzi ludzie to ci, którzy "wytwarzają" wyniki (ale samodzielnie już ich nie prezentują) na zjazdy europejskie, a cóż dopiero wspomnieć kongresy światowe! Tam zazwyczaj jadą ich przełożeni. Niestety, niewielu jest kierowników pracowni, przełożonych, którzy w uczestnictwie w konferencjach naukowych swoich podopiecznych widzą szanse, jaką dają im te spotkania, szanse na wymianę poglądów zarówno z ich rówieśnikami, jak i z "experts in the field". Znakomitą okazją do zawierania znajomości są zwłaszcza niedoceniane u nas sesje posterowe. Byłam w o tyle szczęśliwej sytuacji, że jeszcze przed wyjazdem do zagranicznego ośrodka mogłam uczestniczyć we wspomnianych zjazdach i konferencjach, co w znacznym stopniu pomogło mi nawiązać wiele kontaktów naukowych.

Pamiętajmy o tym, że ktoś z tych młodych, poznanych na zjeździe naukowców niebawem może zostać szefem zespołu i np. szukając partnera do grantu europejskiego zwróci się z propozycją współpracy do osoby, którą kojarzy nie tylko poprzez opracowania naukowe, ale poznał także osobiście. Uczestnictwo w międzynarodowych sympozjach finansowanych z budżetu placówki jest niewątpliwie ważnym elementem w karierze, konferencje służą temu, aby poznać "odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu", a przy okazji są pewnego rodzaju bonusem naszej pracy.

Wielka wiedza i małe pieniądze

Myślę, że wszyscy zdają sobie sprawę, jak marne są zarobki w polskiej nauce. To jest zapewne główną przyczyną (obok niewystarczających możliwości finansowania działalności statutowej poszczególnych jednostek badawczych) gorzkiego rozczarowania po powrocie do kraju. Ponadprzeciętna edukacja, studia, doktorat, postdoc, znajomość języków obcych, zdobyte doświadczenie i... mizerna pensja. Czasem trudniejszy od wyjazdu za granicę jest powrót do kraju. Przeraża widmo pustego biurka i walka o rzeczy, które za granicą są standardem, a o które tutaj musimy zabiegać i poświęcać temu wiele czasu. Wciąż pamiętam moje, jakże miłe zdziwienie, kiedy będąc jeszcze studentką w Uppsali mogłam zadzwonić do firmy dostarczającej aparaturę i sama zamówić każdą (oczywiście rozsądną) ilość grzebieni, płytek i roztworów do elektroforezy. Mała rzecz, a cieszy. A ile zaoszczędzonego czasu w stosunku do krajowej biurokracji, spowalniającej efektywną pracę działów zamówień i tysięcy podpisów! Na szczęście, możliwość otrzymywania grantów, dofinansowania unijnego i współpracy zagranicznej pozwala zbliżyć warunki pracy do poziomu zachodnioeuropejskiego. Jedyne, co w tym kontekście wciąż przypomina o minionej epoce, to "szalejąca" biurokracja. Niejednokrotnie pokonanie zasieków pokoi i pokoików księgowych i ich formularzy przypomina walkę z zaciętym wrogiem czyhającym na nasze najmniejsze potknięcie.

Zew kraju

Mimo wspomnianych mankamentów pracy w kraju, pozostać na stałe we Włoszech nie miałam zamiaru, ze względów rodzinnych, jak i praktycznych: stałych etatów w mojej dziedzinie jest mało, a uzyskanie ich niezwykle czasochłonne. Dlatego cieszę się z przyznanego mi stypendium FNP "Powroty", bo daje mi ono możliwość realizacji projektu ze "swoich" środków. Poza tym, imienna część stypendium, która w naszych warunkach jest równa, o ile nawet nie wyższa, wynagrodzeniu w krajowych placówkach naukowych, wraz z podstawową - mizerną - pensją, daje mi poczucie finansowej stabilizacji, pozwala od początku skoncentrować się na naukowej części pracy.

Gdyby nie stypendium, to po powrocie do kraju potrzebny byłby około półroczny, o ile nie dłuższy, czas adaptacji - okres składania wniosku o dofinansowanie badań do MNiSW, oczekiwanie na ocenę z przygnębiającą wizją laboratorium bez odczynników. Inaczej mówiąc: powrót bez środków na rozpoczęcie nowego projektu wiąże się bezpośrednio z przerwą w badaniach doświadczalnych, a to z kolei - z utratą możliwości uczestnictwa w ciekawych zjazdach i sympozjach naukowych.

Najwięcej zjazdów odbywa się między sierpniem a wrześniem, a termin nadsyłania doniesień konferencyjnych upływa z końcem marca. Bez własnych funduszy na badania, okres bezpośrednio po powrocie z zagranicy staje się "bezprodukcyjny" i zmniejsza szanse na otrzymanie nowych wyników, którymi moglibyśmy się podzielić ze środowiskiem naukowym. Natomiast stypendium FNP "Powroty" istotnie pomaga stawiać pierwsze kroki młodemu naukowcowi. W moim przypadku, po bardzo krótkim okresie adaptacyjnym, umożliwiło podjęcie badań. Nie mówiąc już o tym, że zasady, na jakich się stypendium to otrzymuje nie narzucają sztywno stypendyście, w jaki sposób wydawać pieniądze. Ponadto, dzięki umożliwieniu uczestniczenia w konferencjach - jeszcze nawet bez wyników - pozwala pozostawać na bieżąco z osiągnięciami konkurencji.

Katarzyna Starowicz-Bubak