COVID-19: Najbardziej wyrafinowana operacja propagandowa w historii
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 709
COVID-19 to największa i najbardziej wyrafinowana operacja propagandowa w historii. Techniki psychologiczne były szeroko stosowane w 2020 roku w celu wywołania strachu i paniki w populacji.
Wykorzystano również strategie propagandowe, aby skłonić ludzi do wspierania i obrony irracjonalnych środków COVID, takich jak maskowanie, izolacja, dystans społeczny, blokady i nakazy szczepienia.
To, co sprawiło, że propaganda COVID była o wiele skuteczniejsza niż jakakolwiek wcześniejsza operacja propagandowa, to fakt, że wirus jest wrogiem idealnym. Jest niewidoczny, może go nosić każdy, w tym ci, których kochasz najbardziej, i może „zaprowadzić” cię wszędzie, pisze dr Joseph Mercola, założyciel Mercola.com, lekarz osteopata, autor bestsellerów i zdobywca wielu nagród w dziedzinie naturalnego zdrowia.
Klasyczna retoryka polega na perswazji poprzez argumenty. Odwołuje się do logiki. Z drugiej strony propaganda jest rodzajem subracjonalnej manipulacji, która odwołuje się do naszych najbardziej podstawowych instynktów, takich jak strach.
Nieformalna definicja propagandy to „zorganizowana próba skłonienia ludzi do myślenia lub robienia czegoś — albo nie myślenia lub robienia czegoś”.
Wielkie kłamstwo jest możliwe, ponieważ im bardziej kłamstwo jest oderwane od rzeczywistości, tym bardziej prawdopodobne jest, że odniesie sukces, ponieważ większość ludzi niechętnie myśli, że autorytety kłamią i całkowicie ignorują rzeczywistość.[…]
Jak zauważył prof. Piers Robinson, współdyrektor Organization for Propaganda Studies, której specjalnością badawczą jest zorganizowana komunikacja perswazyjna i współczesna propaganda, COVID-19 jest bez wątpienia największą i najbardziej wyrafinowaną operacją propagandową w historii.
W 2020 techniki psychologiczne były szeroko stosowane w celu wywołania strachu i paniki w populacji, podczas gdy inne strategie perswazji były stosowane, aby skłonić ludzi do poparcia i obrony środków COVID, takich jak maskowanie, izolacja, dystans społeczny, blokady i nakazy szczepienia.
Wojna propagandowa
Najbardziej wyrafinowana operacja propagandowa w historii: Rzeczywiście, to właśnie propaganda umożliwiła wdrożenie drakońskich i nienaukowych środków przeciwko COVID. Bez propagandy i jednoczesnej cenzury przeciwstawnych poglądów niewiele z tego, przez co przeszliśmy, byłoby możliwe.
Jak zauważył Robinson, podczas gdy wykorzystanie propagandy państwowej mogło początkowo być uzasadnione jako niezbędny środek do osiągnięcia celu zdrowia publicznego – ochrony ludzi przed chorobami i śmiercią związanymi z COVID – szybko stało się jasne, że tak nie jest i prawdopodobnie nigdy było.
Dziś, po trzech latach, jest całkiem oczywiste, że COVID to operacja psychologiczna. Na przykład, najpóźniej od 2022 r. COVID jest niczym innym jak kolejną endemiczną infekcją dróg oddechowych, podobną do zwykłego przeziębienia, ale pandemii jeszcze nie odwołano.
Mamy teraz również wyraźne dowody na to, że szczepionki COVID nie zapobiegają infekcji, ani rozprzestrzenianiu się wirusa, co zaprzecza wszystkim przesłankom dotyczącym szczepionkowych paszportów, ale mimo to jest na nie nacisk. Krótko mówiąc, COVID-19 był (i nadal jest) środkiem do celu; do zawieszenia i pozbawienia nas praw konstytucyjnych i swobód obywatelskich oraz do dalszych celów restrukturyzacji społecznej, politycznej i finansowej poza procesami demokratycznymi.
Arcydzieło propagandy
Najbardziej wyrafinowana operacja propagandowa w historii: Kolejnym ekspertem od propagandy, który mówił o jawnym wykorzystaniu propagandy do wywołania i utrzymania pandemii, jest profesor Mark Crispin Miller, z którym przeprowadziłem wywiad w czerwcu 2021 r. na temat cenzury akademickiej, której doświadczył na Uniwersytecie w Nowym Jorku. Łącze wideo.
Jak na ironię, to jego nauczanie studentów, jak kwestionować i opierać się propagandzie, ograniczyło jego wolność akademicką, po nauczaniu tego ważnego przedmiotu przez ponad 20 lat. Podobnie jak Robinson, Miller uważa, że to, czego doświadczyliśmy w ciągu ostatnich trzech lat, to propagandowe „arcydzieło” o niezrównanej skali i wyrafinowaniu.
Zaczęło się od wybuchu nieznanego patogenu w Chinach. Media pokazały zdjęcia ludzi, którzy rzekomo padali martwi na ulicach. Od tego czasu nie zdarzyło się to nigdzie indziej, co zdecydowanie sugeruje, że te obrazy zostały sporządzone w jednym celu — szerzenia strachu.
Według Millera rodzaj siania strachu używany do propagowania przekonania, że COVID-19 jest śmiertelnym zagrożeniem, był najbardziej niszczycielskim, jaki kiedykolwiek zastosowano w historii propagandy. To, co sprawiło, że propaganda COVID była o wiele skuteczniejsza niż jakakolwiek wcześniejsza operacja propagandowa, to fakt, że wirus jest wrogiem idealnym.
Jest niewidoczny, może go nosić każdy, także ci, których kochasz najbardziej, i może „zaprowadzić” cię wszędzie. Jak wyjaśnił Miller, we wcześniejszych akcjach propagandowych wróg był zazwyczaj przedstawiany jako posiadający zdolność „zarażania” ludzi i narodu swoim złem.
Tak było zarówno w przypadku propagandy antykomunistycznej, jak i „wojny z terrorem”. Komunizm porównano do choroby zakaźnej, która ma spustoszyć naród, a terrorystów do pandemii, którą trzeba kontrolować i zwalczać. W przypadku COVID propaganda przesunęła się na sam strach — prawdziwy wirus.
Pomimo długo utrzymywanego przekonania, że bezobjawowa infekcja nie istnieje, propagandzistom udało się nawet przekonać opinię publiczną, że całkowicie zdrowi ludzie mogą rozprzestrzeniać wirusa. To była kompletna fikcja, naukowy fałsz, stąd wiemy, że narracja o pandemii była operacją psychologiczną, ale ludzie byli tak przerażeni, że tego nie kwestionowali.
Co to jest propaganda?
Najbardziej wyrafinowana operacja propagandowa w historii: Jak zauważył bloger i analityk propagandy Klark Barnes (3), jeśli chcemy być wolni, musimy wiedzieć, czym jest propaganda i jak działa. Klasyczna retoryka polega na perswazji poprzez argumenty. Odwołuje się do logiki. Z drugiej strony propaganda jest rodzajem subracjonalnej manipulacji, która odwołuje się do naszych najbardziej podstawowych instynktów.
Nieformalna definicja propagandy to „zorganizowana próba skłonienia ludzi do myślenia lub robienia czegoś — albo nie myślenia lub robienia czegoś”. Propaganda może być prawdziwa lub fałszywa, lub gdzieś pośrodku i może być używana zarówno w dobrym, jak i złym celu. Na przykład reklamy usług publicznych zachęcające do niepalenia są formą życzliwej propagandy.
Problem z propagandą polega na tym, że jest ona z natury stronnicza i jednostronna, co może stać się wręcz niebezpieczne, jeśli druga strona zostanie ocenzurowana.
Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli chodzi o medycynę i zdrowie, a cenzurowanie informacji dotyczących leczenia COVID-19 i potencjalnych zagrożeń związanych ze szczepionkami COVID-19 jest tego doskonałym przykładem. Propaganda państwowa i propaganda wojenna również w dużej mierze opierają się na podżeganiu do strachu i gniewu, co sprawia, że ludzie zachowują się w sposób, w jaki by nie działali normalnie.
Muszą stale mieszać w garnku, aby utrzymać strach na wolnym ogniu
Najbardziej wyrafinowana propaganda: Jak zauważył Barnes, medialne prognozy dotyczące innych „nieuchronnych prób” są również sposobem na „podtrzymanie powszechnego strachu i gniewu”(4):
„Możliwymi kolejnymi aktami są: cyberatak („przez Rosję”); załamanie światowego łańcucha dostaw i wynikające z tego niedobory żywności lub głód (prawdopodobnie obwinia się o to Rosję); nasilony „kryzys klimatyczny” wymagający dalszych blokad;
ataki „terrorystyczne” dokonywane przez „białych suprematystów” i wściekłych Czarnych (zwiastujące wojnę między rasami); „atak obcych” na planetę Ziemię, jak w Wojnie światów lub Dniu Niepodległości; i – oczywiście – kolejna plaga lub dwie lub trzy, wywołane przez jakiś inny „wariant” COVID, ospę… wirus Marburga i/lub jakikolwiek inny patogen, prawdziwy lub wyimaginowany, może służyć temu samemu staremu celowi…
Takie zbliżające się kontynuacje propagandy COVID… spowodowałyby również ogromne cierpienia ludzkości — dlatego ci z nas, którzy krytycznie studiują propagandę, jako intelektualiści publiczni, muszą mówić głośno i wyraźnie, aby naprawić sytuację”.
Według Barnesa naprawianie sytuacji wymaga przede wszystkim dzielenia się prawdą. […]
Nie wystarczy jednak sprostować poszczególnych tematów propagandowych. Jeśli mamy zachować nasze wolności, Barnes uważa, że opinia publiczna również musi być bardziej świadoma propagandy.
Wolna prasa stała się propagandowym molochem
Najbardziej wyrafinowana propaganda: przez dziesięciolecia mieliśmy wolną prasę, która pomagała trzymać w ryzach probranżowe reklamy. Profesjonalni dziennikarze śledczy pracujący dla magazynów, gazet i stacji telewizyjnych pisali dogłębne exposé, ujawniając prawdę kryjącą się za oszukańczą reklamą i przeciwstawiając propagandzie branżowej naukę, statystyki i inne udokumentowane fakty.
W wyniku wykonywania swojej pracy przez wolną prasę produkty nieskuteczne lub toksyczne często były wypierane z rynku.
Odpowiedzią przemysłu na ten problem było kontrolowanie prasy za pomocą dolarów reklamowych. Stając się głównym źródłem dochodów, reklamodawcy mniej więcej automatycznie kontrolowali treść.
Nawet jeśli kierownictwo mediów i wydawcy temu zaprzeczą, jeśli reklamodawcy nie chcą, abyś mówił o pewnych kwestiach, które mogą negatywnie wpłynąć na ich działalność, wystarczy, że zagrożą wycofaniem ich reklam.
W tym momencie musisz podjąć decyzję: porzucić prawdę lub porzucić swoje dochody. Większość organizacji informacyjnych porzuci prawdę za zapłatę i po prostu nie będzie publikować raportów, które mogłyby zaszkodzić wynikom finansowym ich reklamodawców.
Jak wyjaśnił Barnes(5):
„To prawdziwe Ministerstwo Prawdy nie zostało utworzone ex nihilo przez jakąś żelazną frakcję totalitarnych oligarchów, ale stopniowo ukształtowało się z korporacyjnego kartelu medialnego z zazębiającymi się zarządami, silnie uzależnionymi od przychodów reklamowych Amazona, Big Pharmy i mediów własnych spółek macierzystych z aktywami ściśle zarządzanymi przez BlackRock, Vanguard i UBS…
[Ponieważ] ten rozległy system handlowy stał się bardziej ujednolicony, utrzymał, a nawet zacieśnił swoje tajne stosunki z wojskiem i „społecznością wywiadowczą”…
I chociaż komercyjny system medialny został w ten sposób skorumpowany od góry do dołu… media „publiczne” i prasa „alternatywna” — od NPR, PBS, BBC i CBC… po prawie wszystkie gniazda „lewicowe” — również zostały wchłonięte przez molocha - przede wszystkim wskutek ich finansowania za pośrednictwem tak solidnych pośredników CIA, jak Fundacja Forda, Fundacja Rockefellera i Instytut Społeczeństwa Otwartego…
[Ta] „wolna prasa”… została przekształcona w biofaszystowską maszynę strachu, której usługi propagandowe zapewniły „strategiczne partnerstwa medialne” Billa Gatesa i towarzysząca temu operacja „sprawdzania faktów”, którą on również w dużej mierze finansuje.
Propaganda tryskająca codziennie, co godzinę z tego systemu zależała także od mądrości takich globalnych firm PR, jak Weber Shandwick, Edelman i Hill+Knowlton Strategies… , które są znacznie mniej zainteresowane uczciwym dziennikarstwem niż służeniem „sprawiedliwości społecznej”.
Sieć graczy uciszających prawdę
Najbardziej wyrafinowana propaganda: Rzeczywiście, jak zauważa Barnes, firmy reklamowe prawdopodobnie odegrały ważną rolę organizacyjną w propagandzie COVID. Innym ważnym podmiotem, który, jak podejrzewam, mógł odgrywać kluczową rolę, jest Publicis Groupe. Niektóre z wielu jego powiązań szczegółowo opisałem w „ Sieci graczy próbujących uciszyć prawdę ”.
Podsumowując, Publicis reprezentuje długą listę największych firm z branży technologicznej, farmaceutycznej i bankowej w ponad 100 krajach(6). Firmy te z kolei mają różne partnerstwa z rządem USA i światowymi organizacjami pozarządowymi (NGO).
Publicis ma powiązania z NewsGuard/HealthGuard, instytucjami edukacyjnymi, firmami Big Tech, takimi jak Google, Microsoft i Bing, Departamentem Stanu i Departamentem Obrony USA, globalnymi instytucjami technokratycznymi, takimi jak Światowa Organizacja Zdrowia, krajowymi i globalnymi organizacjami pozarządowymi, takimi jak Center for Countering Digital Hate . I dominuje na stronach poświęconych zdrowiu, takich jak WebMD i Medscape.
Wyjaśnia to, w jaki sposób niektóre poglądy można tak skutecznie wymazać. Sam Publicis jest również partnerem Światowego Forum Ekonomicznego, które przewodzi apelowi o „reset” globalnej gospodarki i naszego stylu życia. W związku z tym wydaje się, że Publicis koordynuje tłumienie informacji sprzecznych z technokratyczną narracją.
Sztuka Wielkiego Kłamstwa
Marshall McLuhan powiedział kiedyś(7): „Małych kłamstw nie trzeba chronić. Ale wielkie kłamstwa są chronione przez niedowierzanie opinii publicznej”. Zasadniczo ludzie zaprzeczają naprawdę dużym kłamstwom, mówiąc: „Daj spokój, jesteś szalony, nie zrobiliby tego”. O wiele łatwiej jest nazwać ludzi „teoretykami spiskowymi”, niż stawić czoła możliwości, że to, co mówią, jest prawdą.
Małe kłamstwa nie muszą być chronione. Wielkie kłamstwa są chronione przez niedowierzanie opinii publicznej.
W artykule z 4 listopada 2022 r.,(8) lekarz kliniczny i zdrowia publicznego dr David Bell zauważył, że im bardziej kłamstwo jest oderwane od rzeczywistości, tym bardziej prawdopodobne jest, że odniesie sukces dzięki dziwactwu natury ludzkiej i normalnej psychologii:
„W poprzedniej roli miałem szefa, który często kłamał. Kłamstwa były czystą fantazją, ale miały ogromny zasięg i były szczere. Były bardzo udane.
Sukces ten opierał się na niechęci większości ludzi do uznania, że ktoś zajmujący kierownicze stanowisko w organizacji humanitarnej całkowicie zignorowałby wszelkie pozory rzeczywistości. Ludzie zakładali, że twierdzenia muszą być prawdziwe, ponieważ fabrykowanie informacji w takich okolicznościach wydawało się sprzeczne z logiką.
Zasada „Naprawdę wielkie kłamstwa” opiera się na tym, że kłamstwa są tak oderwane od rzeczywistości, że słuchacz zakłada, że jego własna percepcja musi być błędna, zamiast wątpić w twierdzenia osoby, która kłamie. Tylko szalona lub niedorzeczna osoba wygłaszałaby tak dziwaczne twierdzenia, a wiarygodna instytucja nie zatrudniłaby takiej osoby.
Skoro więc instytucja jest pozornie wiarygodna, to i jej wypowiedzi muszą być wiarygodne, a zatem wcześniejsze postrzeganie rzeczywistości przez słuchacza było błędne. Z kolei mniejsze kłamstwa będą prawdopodobnie postrzegane jako wystarczająco bliskie znanej rzeczywistości, aby w oczywisty sposób się mylić. Wymyślanie prawdy może być bardziej skuteczne niż jej naginanie”.
Uważam, że jest to dokładnie strategia stosowana przez Big Pharma, agencje zdrowia, urzędników państwowych i ramię propagandowe głębokiego państwa w ciągu ostatnich trzech lat. Ich twierdzenia były tak dalekie od pozorów rzeczywistości, że każdy, kto był świadomy faktów, czuł się bardziej niż trochę szalony.
Niestety, podczas gdy większość ludzi ma moralny i etyczny kompas, niewielu w końcu podąża za nim w konfrontacji z psychopatami u władzy i presją rówieśników, by się dostosować. Jak zauważył Bell, dobrzy gracze zespołowi prawie zawsze wspierają fałszywe narracje, a ci, którzy nie zgadzają się na to, co jest wyraźnie kłamstwem, stanowią zwykle niewielką mniejszość.
Odrzucanie fałszywych narracji ma realne konsekwencje
Najbardziej wyrafinowana propaganda: jak słusznie zauważa Bell, w ciągu ostatnich trzech lat pracownicy służby zdrowia, pacjenci, badacze, naukowcy i pracownicy zdrowia publicznego byli zmuszani do przyjęcia długiej listy opartych na fantazji dogmatów, którym zaprzeczała wcześniejsza ortodoksja zdrowia publicznego.
Ale to ostre zerwanie z rzeczywistością uniemożliwia ich kwestionowanie, ponieważ jeśli to zrobisz, kwestionujesz teraz „całą obecną hierarchię zdrowia publicznego” – mówi Bell. Cytując dr. Anthony'ego Fauciego, nie atakujesz go, kwestionując jego irracjonalne przerzutki, kwestionujesz samą naukę.
Jeśli kwestionujesz te oparte na fantazji przekonania, zaprzeczasz nauce i narażasz swoje zatrudnienie i reputację na ryzyko. I niestety, te zagrożenia nie są wyimaginowane. Wielu lekarzy i naukowców, których reputacja i wkład w zdrowie publiczne były nienaganne od dziesięcioleci, zostało pozbawionych licencji lekarskich i straciło pracę za wypowiadanie się przeciwko panującym narracjom dotyczącym COVID.
Przejrzystość i prawda są lekarstwem
Najbardziej wyrafinowana propaganda: Więc dokąd zmierzamy? Jak zakończyć szaleństwo i powrócić do zdrowia publicznego opartego na rzeczywistości? Bell wierzy, że pracownicy służby zdrowia, którzy wprowadzili społeczeństwo w błąd, nieuchronnie zapłacą wysoką cenę za swoją zdradę. pisze(9):
„Pracownicy zdrowia publicznego, zwiększając finanse swojej branży, poniżają samych siebie i zdradzają społeczeństwo. Zdrada, oparta na nieustannym kłamstwie, jest czymś, za co nieuchronnie poniosą konsekwencje…
W końcu nawet najbardziej oddani wyznawcy zaczną kwestionować sens zakładania maski na drzwiach restauracji tylko po to, by zdjąć ją 10 kroków dalej, lub szczepienia ogromnej populacji przeciwko chorobie, na którą są już odporni, podczas gdy umierają z powodu innych łatwych do uniknięcia chorób.
Wyjściem z tego jest po prostu odmowa kłamstwa lub ukrywanie kłamstw innych… [Pewnego dnia] prawda dogoni tych, którzy tego nie robią… O wiele lepiej jest wyjść wcześniej i żyć z godnością”.
Joseph Mercola
9 lutego 2023 r
Dr Joseph Mercola jest założycielem Mercola.com. Lekarz osteopata, autor bestsellerów i zdobywca wielu nagród w dziedzinie naturalnego zdrowia, jego główną wizją jest zmiana współczesnego paradygmatu zdrowia poprzez zapewnienie ludziom cennego zasobu, który pomoże im przejąć kontrolę nad swoim zdrowiem.
Źródła i odniesienia:
• 3, 4, 5 Earlking56.family.blog Listopad 19, 2022
• 6 najlepszych globalnych klientów Publicis
• 7 Cytat Samim.io McLuhana
• 8, 9 Propaganda w centrum uwagi 4 listopada 2022 r
Za: https://hannenabintuherland.com/usa/covid-19-the-most-sophisticated-propaganda-operation-in-history/
Polska wieś przestaje być rolnicza
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 381
Ruta Śpiewak kreśli szczegółowy obraz polskiej wsi A.D. 2023
W 2022 r. praca w rolnictwie stanowiła główne źródło dochodu 10% mieszkańców wsi, a sektor rolnictwa wytwarzał ok. 2,5% PKB. Mimo malejącego znaczenia tego sektora w polskiej gospodarce jest on nadal bardzo ważny. Nie tylko zapewnia bezpieczeństwo żywnościowe, ale również pełni funkcje społeczne, kulturowe i ekologiczne.
Jak zmienia się wieś?
Obszar wiejski tym różni się od miejskiego, że zarówno zaludnienie, jak i działalność gospodarcza są tam silnie rozproszone. W Polsce (i nie tylko) obserwujemy duże zróżnicowanie obszarów wiejskich. Problem stanowi uchwycenie różnorodności wsi, ale również opis zmian, jakie zachodzą w ostatnich czasach i powodują, że wieś upodabnia się do miasta.
Wsie podaglomeracyjne są najczęściej obszarami z dodatnim saldem migracji, natomiast w tych położonych dalej od dużych miast, szczególnie o „rodowodzie popegeerowskim”, obserwujemy zjawisko przeciwne. Fala migracji do Polski po wybuchu wojny na Ukrainie też prawdopodobnie nie wpłynie na wzrost liczby ludności na obszarach wiejskich, szczególnie tych peryferyjnych, ponieważ większość przyjezdnych decyduje się zamieszkać w większych miastach.
Ponadto w podaglomeracyjnych gminach wiejskich od lat jest widoczna redukcja funkcji rolniczej, co potwierdza tegoroczny raport – Monitoring Rozwoju Obszarów Wiejskich. Etap III. Na wieś migrują głownie osoby 30-44 lat, które mają dzieci. Osoby przeprowadzające się na obszary wiejskie bardzo rzadko planują podjęcie pracy w rolnictwie.
Również w wymiarze regionalnym polskie obszary wiejskie różnią się miedzy sobą. Obecne zróżnicowanie obszarów wiejskich nadal zależne jest od uwarunkowań historycznych (granic zaborów i zmian granic po II wojnie światowej). Południowo-zachodnia część kraju charakteryzuje się korzystniejszą strukturą rozwoju w porównaniu do północno-wschodnich regionów.
W 1921 r. ok. 85% ludności wiejskiej na ówczesnym terenie Polski utrzymywało się z rolnictwa. Według raportu Polska wieś 2022. Raport o stanie wsi w 2022 r. praca w rolnictwie stanowiła główne źródło dochodu 10% mieszkańców wsi. Obecnie rolnictwo wytwarza ok. 2,5% PKB.
Badacze często podkreślają, że słabościami polskiego sektora rolnego są nadmierne zatrudnienie w rolnictwie i nieefektywna struktura agrarna. Podczas gdy średnia wielkość gospodarstwa rolnego w UE wynosi 17,4 ha, w Polsce jest to 11,32 ha. Warto nadmienić, że faktyczna średnia wielkość gospodarstwa rolnego prowadzącego produkcję rolną jest większa, bowiem w Polsce obserwujemy powszechne zjawisko dzierżaw nieformalnych.
Niemniej wielu ekonomistów rolnych, m.in. Karolina Pawlak i Walenty Poczta, wskazuje, że polskie rolnictwo rozwija się zbyt wolno w stosunku do potrzeb globalnych rynków, co wynika z gorszego technicznego wyposażenia, nadmiernego zatrudnienia w rolnictwie i rozdrobnionej struktury agrarnej.
Nie tylko produkcja
Wytwarzanie żywności to nie jedyna rola rolnictwa. Zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego jest niezwykle istotne, ale trzeba także pamiętać o pozostałych jego funkcjach: społecznych, kulturowych i ekologicznych.
W ekonomicznej klasyfikacji dóbr uznaje się ziemię rolniczą za dobro mieszane, które nie powinno być traktowane jako typowe dobro rynkowe. Dostrzeżenie wielofunkcyjności ziemi rolniczej miało wpływ na tworzenie polityk publicznych, szczególnie Wspólnej Polityki Rolnej, gdzie stale wzrasta udział wydatków na działania klimatyczne. W obecnym okresie finansowania (2023-2027) UE planuje przeznaczyć 40% budżetu całej Wspólnej Polityki Rolnej na kwestie środowiskowe i klimatyczne.
Należy pamiętać, że rolnictwo w Polsce, a szczególnie ziemia rolna, jest głęboko zakorzeniona w kulturze polskiej wsi. Gospodarstwo rolne stanowiło nie tylko warsztat pracy, ale było też najważniejszym źródłem utrzymania i świadczyło o prestiżu społecznym.
Dla wielu Polaków ma ono nadal znaczenie symboliczne, co wynika z faktu, że polskie społeczeństwo w dużym stopniu posiada korzenie chłopskie. Sztuka ludowa i liczne praktyki kulturowe często odzwierciedlały bliskie relacje z ziemią i rolnictwem.
Aby opisać wielowymiarowe znaczenie rolnictwa, belgijski ekonomista rolny Guido Van Huylenbroeck wraz z zespołem zaproponował 4 typy funkcji rolnictwa:
• żółte: utrzymywanie spójności i żywotności obszarów wiejskich, podtrzymywanie i wzbogacanie tradycji kulturalnej oraz tożsamości wsi i regionów, rozwój agroturystyki i myślistwa;
• zielone: zarządzanie zasobami ziemi w celu utrzymania jej wartościowych właściwości, stwarzanie warunków dla dziko żyjących zwierząt i roślin, ochrona dobrostanu zwierząt, utrzymanie bioróżnorodności i poprawa obiegu substancji chemicznych w systemach produkcji;
• błękitne: zarządzanie zasobami wodnymi, poprawa jakości wód, zapobieganie powodziom, wytwarzanie energii wodnej i wiatrowej;
• białe: zapewnianie bezpieczeństwa żywnościowego i produkcja zdrowej żywności (food security and food safety).
Przedstawienie funkcji rolnictwa przez 4 wymiary pozwala (przynajmniej pobieżnie) nakreślić zróżnicowanie znaczenia rolnictwa w XXI w. i kompleksowość wymaganego wsparcia.
Wieś coraz mniej rolnicza, czyli o funkcji żółtej
W ciągu ostatnich 100 lat diametralnie spadła liczba osób zajmujących się rolnictwem (co ciekawe, równocześnie dynamicznie wzrosły plony z prowadzonych upraw). Nadal jednak w gospodarstwach rodzinnych stale występują nadwyżki zasobów pracy, inaczej mówiąc, bezrobocie ukryte, czyli takie, które nie jest wykazywane w oficjalnej ewidencji statystycznej.
Skala tego zjawiska pozostaje trudna do oszacowania, choć próby podejmowano wielokrotnie. W 1996 r. szacowano, że bezrobocie ukryte w rolnictwie rodzinnym obejmowało nieco mniej niż 900 tys. osób (ok. 20% zatrudnienia rolniczego).
Większość mieszkańców wsi nie ma obecnie nic wspólnego z rolnictwem. Według raportu Polska Wieś 2022. Raport o stanie wsi gospodarstwa domowe rolników stanowią około 8% gospodarstw domowych na wsi i 2,7% w całym kraju. Miejsce dominujące w strukturze społecznej zajęli robotnicy i przedstawiciele klasy średniej.
/…/ Zaraz po rozpoczęciu transformacji społeczno-zawodowa struktura obszarów wiejskich była znacząco odmienna od tej w miastach. Rolnicy byli grupą dominującą, natomiast odsetek specjalistów i kadry zarządzającej bardzo niewielki. Według opracowania prof. Halamskiej w 2015 r. liczba rolników znacząco spadła, a grupa wysoko wyspecjalizowanych pracowników i klasy średniej zwiększyła się.
Jak podkreśla prof. Halamska w swojej książce Studia nad strukturą społeczną wiejskiej Polski. Tom 3., struktura społeczna wsi zbliża się do struktury społecznej miasta, co wynika z procesów urbanizacji wsi i powszechnego wzrostu poziomu wykształcenia jej mieszkańców, choć nadal w miastach osób z wyższym wykształceniem jest o 10% więcej niż na wsi.
Wiejska klasa średnia znacząco różni się od klasy ludowej (rolników i robotników) także w charakterze uczestnictwa w życiu społecznym. Z analiz prof. Halamskiej wynika, że klasa średnia jest bardziej zaangażowana w życie wsi niż ludowa i o wiele częściej deklaruje, że demokracja ma przewagę nad wszelkimi innymi formami rządów. Badania nad strukturą społeczną również pokazują, że dochody grup należących do nowej klasy średniej są wyższe niż dochody grup społeczno-zawodowych zaliczanych do klasy ludowej.
Zmniejszenie liczby rolników często skutkuje wzrostem napięć społecznych na obszarach wiejskich. Nowi mieszkańcy przenoszą się na wieś z często wyidealizowanym jej obrazem jako miejsca, gdzie panują cisza i spokój oraz żyje się w zgodzie z naturą. Ponadto na stosunki społeczne na obszarach peryferyjnych wpływ ma wzrost liczby właścicieli drugich domów, czyli osób, które spędzają na obszarach wiejskich tylko jakąś część roku.
Osoby przeprowadzające się na wieś często różnią się stylem życia i zamożnością od dotychczasowych mieszkańców, co utrudnia integrację i wypracowywanie wspólnej wizji rozwoju poszczególnych miejscowości. Niezrozumienie specyfiki produkcji rolnej lub potrzeb inwestycyjnych (np. budowy elektrowni wiatrowej i obwodnicy) wprowadza antagonizmy między napływowymi a osobami utrzymującymi się z rolnictwa. To zaś prowadzi do sporów o wykorzystanie ziemi, np. czy powinna być ona przeznaczona na działalność rolniczą, czy na cele mieszkaniowo-rekreacyjne.
Ludność autochtoniczna częściej niż napływowa posiada w gospodarstwie domowym nowoczesny telewizor, ale już nie płatną telewizję. Dość charakterystycznym wskaźnikiem jest posiadanie zmywarki oszczędzającej czas. Potrzeba takiego sprzętu jest znacznie rzadsza wśród tzw. klas ludowych.
Różnice w posiadaniu wymienionych elementów wynikają z odmiennych sposobów konsumpcji, innych przyzwyczajeń, rzadziej z różnic materialnych. Ponadto wydaje się, że posiadanie wskazanych elementów dla mieszkańców autochtonicznych jest wyznacznikiem statusu materialnego, podczas gdy dla mieszkańców napływowych nieposiadanie staje się wyznacznikiem indywidualizmu i odmiennego stylu życia.
Ważnym, jak się okazuje, różnicującym elementem stylu życia jest obecność książek w domu. W grupie respondentów napływowych deklarowano posiadanie większej liczby książek niż w grupie autochtonicznej. W żadnej z grup nie wskazano na posiadanie w domu więcej niż 500 egzemplarzy.
Gentryfierzy są bardziej aktywni we wszelkich formach aktywności społeczno-obywatelskiej, różnice widoczne są zwłaszcza w przypadku deklarowanej przynależności do rozmaitego typu organizacji (tu różnica wynosi aż 30 p.p.). Brak dobrej komunikacji między poszczególnymi grupami nie sprzyja wypracowywaniu kompromisów. Równocześnie zmieniający się sposób produkcji rolnej, m.in. oznaczający zwiększanie monokultur, w tym wzrastająca wielkość stad hodowanych zwierząt, powoduje liczne konflikty miedzy mieszkańcami.
W rozwiązywaniu tego problemu nie pomagają powszechne braki planów zagospodarowania przestrzennego, które zwiększają chaotyczność napływu mieszkańców na podmiejskie obszary wiejskie i powodują wypadanie ziemi rolniczej z produkcji rolnej. Ma to również wpływ na pogarszanie się sytuacji środowiskowo-klimatycznej.
Środowisko pod lupą, czyli o funkcji zielonej
Kolejną z funkcji rolnictwa jest zarządzanie zasobami ziemi w celu utrzymania jej wartościowych właściwości, stwarzanie warunków dla dziko żyjących zwierząt i roślin, ochrona dobrostanu zwierząt, utrzymanie bioróżnorodności i poprawa obiegu substancji chemicznych w systemach produkcji rolnej.
Niestety, obecnie rolnictwo w coraz większym stopniu przyczynia się do pogłębiania się katastrofy klimatycznej. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) zakłada, że udział systemu żywnościowego w łącznych emisjach gazów cieplarnianych mieści się w przedziale 21%-37% i w ok. 2/3 wynika z uprawy roli i hodowli zwierząt, a także użytkowania gruntów, np. przez wycinkę lasów na potrzeby pól i pastwisk.
W Unii Europejskiej rolnictwo odpowiada za 1/4 emisji gazów cieplarnianych, z czego połowa emisji pochodzi z chowu bydła. Rolnictwo odpowiada bezpośrednio za 13,5% emisji gazów cieplarnianych, a kolejnych 18,3% powstaje na skutek wylesiania, często wynikającego z ekspansji terenów rolnych. Zagrożenia płyną z niezrównoważonej uprawy roli, nieodpowiedzialnego leśnictwa i zanieczyszczenia środowiska. Równocześnie ocieplenie klimatu zagraża rolnictwu i bezpieczeństwu żywnościowemu, wpływa na zmniejszenie plonowania, choroby roślin i zwierząt gospodarskich. To prowadzi do coraz droższej produkcji rolnej.
W wielu przypadkach odbudowa gleby może trwać dziesiątki lat lub stulecia. Obecnie ok. 65%-75% gleb rolnych w UE traci węgiel organiczny z powodu nadmiaru składników odżywczych i/lub erozji (lub zagęszczania) i/lub wtórnego zasolenia. Koszty związane z degradacją gleby szacuje się na ok. 15 mld EUR rocznie. Uważa się, że 12 mln ha obszarów rolnych w UE dotkniętych poważną erozją traci rocznie około 0,43% produktywności upraw (roczny koszt 1,25 mld EUR).
Problemem jest też fakt, że niewielka część kraju została objęta planami zagospodarowania przestrzennego – w 2022 r. wynik utrzymywał się na poziomie 31,4% powierzchni kraju. Oznacza to, że niezwykle trudno jest zarządzać ziemią rolniczą i realizować funkcje rolniczo-środowiskowe, ponieważ istnieje duża presja na odralnianie ziemi i przekazywanie jej na cele mieszkaniowo-przemysłowe.
Pełnienie funkcji zielonej przez rolnictwo wiąże się ze zmianami w produkcji rolnej na bardziej zrównoważoną, adaptującą rolnictwo do zmian klimatu, a także promowanie bardziej przyjaznego użytkowania ziemi ograniczającego ubytek węgla do atmosfery, produkcji roślin odpornych na susze i ograniczania marnowania żywności.
Zapomniana woda, czyli o funkcji niebieskiej
Woda jest zasobem niezbędnym do prowadzenia produkcji rolnej, a rolnictwo głównym użytkownikiem zasobów wodnych kraju. Sektor rolniczy wykorzystuje ok. 70% odnawialnych zasobów wodnych. Polska to jeden z najuboższych unijnych krajów w wodę. W latach 1946-2016 średnia roczna zasobów wodnych przypadająca w Europie na 1 mieszkańca wynosiła 5000 m3 wody, natomiast w Polsce tylko 1800 m3.
Pogarszanie się bilansu wodnego zaczęło się w drugiej połowie XX w., kiedy ze względu na potrzeby rolnictwa osuszano tereny podmokłe. Wejście do UE i presja na szybkie wydatkowanie środków (m.in. służących osuszaniu użytków rolniczych) tylko pogorszyło tę sytuację.
Problem suszy rolniczej narasta od lat. Budzi niepokój wśród konsumentów i rolników, bo generuje podniesienie cen surowców. Jak wynika z badań, 74% rolników deklaruje, że brak opadów ogranicza wielkość ich plonów.
Rolnictwo ma też wpływ na jakość i czystość wód. Wykorzystanie zbyt duże ilości antybiotyków i środków ochrony roślin, które przedostają się do wód słodkich i słonych, powoduje zanieczyszczenie hydrosfery.
Wyzwania dla rolnictwa
Rekomendacje
I. Poszerzyć plany zagospodarowania przestrzennego
Dobre planowanie przestrzenne pozwala zadbać o dobro wspólne, interes całej społeczności, a nie tylko wąskich grup, co pozwala ograniczać konflikty społeczne. Współczesne plany zagospodarowania powinny zakładać koncentrację zabudowy i ochronę wysokiej jakości gleb. Już obecnie przy ich tworzeniu korzysta się z konsultacji społecznych, ale ważne jest także to, by włączać w te procesy największy odsetek mieszkańców danego obszaru.
II. Zatrzymać nieuzasadnione odralnianie
Zasoby ziemi maleją w zastraszającym tempie. Konieczne jest więc ograniczenie niekontrolowanego i nieuzasadnionego względami społeczno-gospodarczymi procesu odralniania ziemi, co wiąże się z istnieniem planów zagospodarowania przestrzennego.
III. Stworzyć przyjazne warunki dla lokalnego rolnictwa
Podniesienie opłacalności produkcji rolnej można przeprowadzić dzięki rozwojowi krótkich łańcuchów żywnościowych, tworzenie spółdzielni rolniczych i lokalnych firm przetwórczych. Lokalnie sprzedawana żywność ogranicza liczbę pośredników i pozwala zachować wartość dodaną do produkcji lokalnej, a tym samym zwiększyć dobrobyt wśród rolników, także tych mniejszych.
Wymaga to m.in. wsparcia ze strony samorządów, np. zapewnienia lokali na preferencyjnych warunkach dla sklepów sprzedających lokalną żywność, kooperatyw, korzystania z zielonych zamówień przy zapewnianiu żywności w instytucjach podległych samorządom.
IV. Promować oszczędzanie wody
Wprowadzenie powszechnych praktyk oszczędzania wody w rolnictwie, m.in. poprzez ograniczenie przemysłowej hodowli zwierząt oraz wzmacnianie i odbudowę naturalnej retencji. Wprowadzenie praktyk rolnictwa węglowego pozwala na znaczne oszczędności wody. Stworzenie skutecznych mechanizmów kontrolujących jakość wody, egzekwowanie zastosowania się do przepisów i uznania (większych) rzek za osoby prawne umożliwiłoby ich skuteczną ochronę.
V. Popularyzować płatności węglowe i ekoschematy
Ziemia rolna, jako istotny instrument mitygacji katastrofy klimatycznej, powinna być chroniona. Osoby odpowiedzialne za takie utrzymanie ziemi rolniczej oraz poprawę jej składu, by mogła pełnić owe funkcje, powinni być za to odpowiednio wynagradzani.
Wprowadzane od 2023 r. płatności węglowe i inne ekoschematy powinny być jak najszerzej promowane, żeby jak najwięcej rolników i rolniczek wiedziało o nich oraz miało świadomość korzyści, jakie tego typu rolnictwo przynosi dla klimatu i (w dłuższej perspektywie) i ekonomiki ich gospodarstw.
VI. Edukować o znaczeniu rolnictwa i oszczędzaniu wody
Edukacja ma służyć zrozumieniu przez najmłodszych znaczenia zawodu rolników, docenienia ziemi jako zasobu zapewniającego pożywienie, a także odpowiadać za rozwój lokalnych systemów żywnościowych.
Zaleca się wprowadzenie powszechnych szkolnych ogródków z uprawami warzyw i owoców. Edukacją dotyczącą znaczenia jakości żywności w odniesieniu do jakości życia i sposobów na niemarnowanie jedzenia powinno się obejmować również osoby dorosłe, np. przez kampanie społeczne.
VII. Wesprzeć Ośrodki Doradztwa Rolniczego i instytucje kontrolne
Zaleca się poprawę funkcjonowania instytucji otoczenia rolnictwa, w tym podniesienie dochodów ich pracowników, m.in. Ośrodków Doradztwa Rolniczego i instytucji kontrolujących jakość żywności. Działania te mogą z jednej strony ułatwić młodym rolnikom zostawanie w rolnictwie, a z drugiej przyspieszyć wprowadzanie innowacyjnych, proklimatycznych praktyk rolniczych.
Ruta Śpiewak
Autorka jest doktorem nauk społecznych, w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN zajmuje się rozwojem obszarów wiejskich i skracaniem łańcuchów żywnościowych.
Publikacja powstała w ramach projektu „Wyzwania i szanse dla wsi i rolnictwa w Polsce” realizowanego we współpracy z Fundacją Polska z Natury, która należy do sieci Our Common Home.
Za: https://klubjagiellonski.pl/2023/06/07/polska-wies-przestala-byc-rolnicza/
Jaka jest Polska?
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1115
Poniżej przedstawiamy fragment raportu Jaka jest Polska, odnoszący się do zmian obyczajowych w polskim społeczeństwie autorstwa prof. Henryka Domańskiego. Raport sporządzono w grudniu 2018 roku. (red.)
Szanse na modernizację i ocena demokracji
Krzyżowanie się różnych przekonań jest normalnym zjawiskiem i Polacy nie są tutaj wyjątkiem. Prawie wszyscy zgadzają się, że smog trzeba „zwalczać”, a nie „ignorować” (93%), że ekologia to „konieczność” (86%), a nie „fanaberia”, podobnie jak uznają, że ocieplenie to „nie żarty” i trzeba z tym coś zrobić (80%). W większości społeczeństwa panuje przekonanie, że węgiel to nasz „problem, a nie duma narodowa” (59%), i aż 83% przyznaje, że zamiast stosowania węgla trzeba się opierać na energii wiatrowej.
Orientacja na przyszłość i dobre chęci łączą się z popieraniem badań prenatalnych (90%), z obowiązkowymi szczepionkami (82%), finansowaniem przez państwo zabiegów in vitro (72%), przekonaniem, że homoseksualizm to orientacja seksualna, a nie żadna dewiacja (66%), z potrzebą upowszechniania w programach szkolnych wychowania seksualnego (64%) zamiast „życia w rodzinie”, a 65% badanych opowiada się za legalizacją marihuany. Przy czym to ostatnie cieszyło się znacząco większym poparciem (71%) wśród mężczyzn.
Z nowoczesnością kontrastuje tradycyjne podejście do wychowywania dzieci i modelu rodziny. Popieranie zabiegu in vitro nie wyklucza przekonania, podzielanego przez 75% ogółu, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny i że płeć jest tu czynnikiem istotnym. Chociaż połowa Polaków (49% w świetle badań CBOS) popiera obecną ustawę antyaborcyjną, rośnie kategoria osób nastawionych pro-life (nieakceptujących usunięcia ciąży, nawet gdy zagrożone jest życie lub zdrowie matki).
W badaniu Jaka jest Polska opowiedziało się za tą orientacją 70% respondentów, były to głównie osoby z wykształceniem podstawowym, w wieku 45–54, a więc bynajmniej nie osoby najstarsze, o najbardziej zachowawczym (wydawałoby się) stosunku do życia. Prawie tyle samo (67%) definiuje małżeństwo jako formalny „związek”, a nie jako „partnerstwo”.
Wiara w tradycyjny model stosunków rodzinnych nie wyklucza popierania ruchów feministycznych: opowiada się za nimi prawie dwie trzecie Polaków (63%). Również i w tym przypadku większa tolerancja dla emancypacji płci związana jest z wiekiem – akceptacja dla feminizmu jest znacząco większa wśród osób najstarszych (77%) w porównaniu do najmłodszych (48%) i znacznie rzadsza wśród osób z wykształceniem podstawowym (54%) niż wyższym (67%).
Badając wzory wychowania dzieci, już w latach 30. XX w. wyróżniono do dzisiaj stosowany podział na style: autokratyczny, demokratyczny i liberalny (Lewin i in. 1939). Rozpowszechnienie się tego ostatniego, utożsamianego z nadmiernym permisywizmem i krytykowanego z pozycji konserwatywnych, uznano za jeden z przejawów dezintegracji struktur społecznych i przyczynę zanikania autorytetów, co jest negatywnym skutkiem ograniczonej kontroli nad dziećmi (Lasch 1979).
Opierając się na wynikach analizowanych tu badań wnioskuję, że w Polsce uznaniem większości cieszy się styl zaliczany do autokratycznego, opartego na sile, posłuszeństwie, surowości, dozowaniu pochwał, bez pytania dziecka o jego opinię przy podejmowaniu decyzji. Mając do wyboru „dyscyplinę” i „wychowanie bezstresowe” jako wzory alternatywne, 73% respondentów wybiera „dyscyplinę”, niezależnie od poziomu wykształcenia, wielkości miejsca zamieszkania i wieku.
Dla zrównoważenia tego wizerunku warto odnotować, że pod względem poziomu autorytarności społeczeństwo polskie nie odbiega od innych. Wystarczy wspomnieć, że np. w Japonii odnotowuje się 85% zwolenników stosowania kary śmierci, a w Australii 66%. W Polsce w latach 1992–2007 odsetek zwolenników stosowania kary śmierci oscylował na poziomie 60–63%, odnotowywaliśmy wtedy zarówno obniżenie tych danych, jak i wzloty (CBOS 2007). W grudniu 2018 roku zwolennicy stosowania kary śmierci prawie dwukrotnie przeważali nad przeciwnikami. Niemal dwie trzecie badanych (64%) było „za” – wiara, że taki jest pożądany wzór sprawiedliwego karania, jest dominującym schematem myślenia i funkcjonuje niezależnie od poziomu zamożności, miejsca zamieszkania, wieku i płci. Tylko trochę rzadziej akceptują karę śmierci osoby z wyższym wykształceniem (58%) i kobiety (62%), ale różnica
w porównaniu z mężczyznami (66%) jest tak mała, że może być przypadkowa i nie ma tu znaczących różnic.
Co do perspektyw modernizacji, do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia: czy społeczeństwo polskie jest rzeczywiście tak religijne, za jakie uchodzi?
Z badań nad religijnością wynika, że przy niezmieniających się w zasadzie deklaracjach co do utożsamiania się z katolicyzmem (odsetek respondentów zaliczających się do wyznawców Kościoła katolickiego oscyluje niezmiennie wokół 92–95%), jednak dokonuje się powolna sekularyzacja pod względem wykonywania praktyk wiary, takich jak chodzenie na msze czy modlitwa. Rośnie zwłaszcza odsetek tych, którzy się w ogóle nie modlą (Mikołejko 2014).
W badaniu Jaka jest Polska respondentom zadawano pytanie: „jest Bóg czy nie jest?”. Wiara w Boga dominuje, jako że 81% wskazywało, że Bóg „jest”, jednak widać, że odsetek ten kształtuje się wyraźnie poniżej religijności deklarowanej w odpowiedzi na standardowe pytanie o wiarę. Po pierwsze więc, rozumienie religijności w Polsce w znaczącym stopniu wykracza poza element spersonalizowania jej i sprowadza się do dobrotliwej postaci na tronie. To, że przeważa wizja siły boskości, wynika z szukania w religii poczucia bezpieczeństwa, której ostoją jest konkretny Bóg, a nie abstrakcyjne wartości.
Po drugie, stosunek do katolicyzmu polskiego obejmuje różne aspekty, gdzie obok takich cech jak mistycyzm, rytualność, luddyzm, pogaństwo i magia rysuje się również wymiar racjonalności. Mając do rozstrzygnięcia: „czy Jezus to syn Boży, czy postać historyczna?” – zdecydowana większość respondentów wybiera to pierwsze, ale za postacią historyczną opowiada się 25%.
Zważywszy na deklarowaną przez Polaków religijność, do miana rewelacyjnej zaliczyłbym diagnozę boskości papieża: zdaniem 46% respondentów Jan Paweł II jest człowiekiem, a nie Bogiem (54%). Przekonanie to zwiększa się z poziomem wykształcenia i wiekiem, co stanowi kolejne zaskoczenie, ponieważ w przypadku wieku powinno być raczej odwrotnie, a tymczasem to głównie ludzie młodzi dopatrują się w papieżu boskości (63%). Być może osobom starszym z większym trudem przychodzi przeistoczenie kardynała i Karola Wojtyły w postać o siłach nadprzyrodzonych.
Można mieć różny stosunek do redemptorysty Tadeusza Rydzyka. Za przejaw realizmu uznałbym zakwalifikowanie go przez 88% badanych do miana „biznesmena”, a nie „ojca”. Stosunkowo najbardziej trzeźwą ocenę rzeczywistości reprezentują tu osoby z wyższym wykształceniem (90%), ale poza tym wizja biznesowo-komercyjnej roli zakonnika z Torunia dominuje we wszystkich kategoriach społecznych.
Ciekawym wskaźnikiem postępującej sekularyzacji może być sposób celebrowania pogrzebu. Sformułuję hipotezę (bo chyba nikt tego w polskim kontekście nie badał), że chowanie zwłok w trumnie jest bardziej tradycyjnym zwyczajem niż kremacja i chowanie w urnie. Widok urny neutralizuje traumatyczny efekt obcowania ze śmiercią wśród osób żyjących, nie odbierając im szacunku wobec zmarłego.
Okazuje się, że stopień akceptacji dla zwyczaju kremacji i chowania szczątków w urnie jest zaskakująco wysoki. Opowiada się za nim aż 49%, prawie tyle samo, co za chowaniem w trumnie (51%) – zwolennikami utrzymania tej drugiej praktyki są głównie mieszkańcy wsi (63%) i osoby z wykształceniem podstawowym (66%), co potwierdza hipotezę o dominacji tradycyjnego podejścia wśród osób o niskim statusie społecznym.
Inną oznaką desakralizacji jest stosunek do lekcji religii. Czy religii powinno się uczyć w szkole, czy w instytucjach kościelnych? Czy rząd – wszystko jedno, PiS czy, dajmy na to, PO – musi się liczyć z oporem społecznym, gdyby zdecydował się na usunięcie nauczania religii z programu szkolnego, czy też powinien to przeprowadzić zgodnie z zasadami neutralności światopoglądowej państwa?
W badaniu Jaka jest Polska pytanie sformułowano zostało w sposób lekko sugerujący odpowiedź (religia „na plebaniach czy w szkole”), ale uzyskany wynik nie odbiega zasadniczo od wyników uzyskiwanych w innych badaniach – dwie trzecie społeczeństwa polskiego deklaruje się po stronie usunięcia lekcji religii ze szkoły.
Wnioski z raportu
Wyniki badania Jaka jest Polska nie odbiegają (w odniesieniu do większości aspektów) od ustaleń płynących ze znanych mi badań, co nie może zaskakiwać, jeśli weźmiemy pod uwagę powolne tempo zmian dokonujących się w ocenie zjawisk społecznych. Niemniej jest kilka rzeczy nowych – do nich zaliczam wydobycie zróżnicowanego stosunku Polaków do religijności, a poza tym ocenę naszego miejsca w Europie i polityki rodzinnej prowadzonej przez rząd.
Po drugie, autorom udało się uwydatnić pomijane w poprzednich badaniach potoczne rozumienia zjawisk rozpoznawanych, ale definiowanych inaczej – uwydatnienie to jest efektem zadawania pytań w spolaryzowanej postaci.
Trzecią zaletą badania Jaka jest Polska było uchwycenie efektu krzyżowania się ze sobą odmiennych, a czasami nawet sprzecznych
poglądów, co można by określić mianem ambiwalencji. Przekonania na temat Unii Europejskiej, ocena polityki prowadzonej przez rząd lub stosunek do Kościoła bywają rozbieżne, a na pewno nie podlegają jednokierunkowym tendencjom. Deklarowanie się do bycia katolikiem nie musi oznaczać bezkrytycznej wiary w świętość papieża Wojtyły, podobnie jak bycie beneficjentem programu 500+ pozwala również dostrzegać jego trudne do przewidzenia skutki dla stanu finansów państwowych.
Również i pod tym względem społeczeństwo polskie nie odbiega od innych, ale warto zasygnalizować oznaki tych zjawisk.
Henryk Domański
Raport z badania Jaka jest Polska został sporządzony w grudniu 2018 roku przez prof. Henryka Domańskiego dla Fundacji im. Stefana Batorego.
http://www.batory.org.pl/upload/files/Programy%20operacyjne/Masz%20Glos/OK-2_Final_Domanski.pdf
Wyróznienia pochodzą od Redakcji SN.
Klimat moralny
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1724
Z prof. Andrzejem Zybałą, kierownikiem Katedry Polityki Publicznej w SGH rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, jak należałoby tłumaczyć fakt, iż w Polsce, kraju silnie katolickim, wręcz wyznaniowym, moralność w życiu publicznym to pojęcie dość egzotyczne? W badaniach CBOS z 2009 roku dotyczących moralności publicznej, prawie wszyscy ankietowani potępiali takie zachowania społeczne jak śmiecenie, zakłócenia ciszy, malowanie grafitti, obmowę oraz jazdę bez biletu.
Czyli z jednej strony, mamy wyostrzony zmysł sprawiedliwości, prawości, uczciwości, a z drugiej - dramatycznie brakuje nam empatii, nie uważamy za właściwe przestrzegać obowiązujących norm moralnych i prawa, jeśli one ograniczają nasze interesy – triumfy święci filozofia Kalego i egoizm podbite niebywałą megalomanią. Skąd ta dwoistość w narodzie pobożnym?
Istotnie, mamy problem z podwójnymi standardami i hipokryzją, choć to widoczne jest w wielu krajach, ale mamy też problem ze skłonnością do ubarwiania rzeczywistości. Powody tego są wielorakie, na pewno społeczno-historyczne, jak i głębsze związane z sposobem patrzenia na świat czyli z naszą percepcją
Nie uzyskaliśmy takiej pozycji wśród narodów i społeczeństw europejskich jak byśmy chcieli, aby odpowiadała ona poziomowi naszych ambicji. Wskutek tego trzeba było tworzyć taki substytut: wprawdzie nie jesteśmy tak dobrzy gospodarczo, rozwojowo, ale mamy inne zalety. Wydaje mi się, że to mitologizowanie siebie zaczynało się tworzyć dość wcześnie, już w okresie I Rzeczpospolitej, kiedy ówcześni Polacy postrzegali kraj jako „przedmurze Europy”.
Drugą sprawą, wynikającą z romantyzmu, jest przekonanie, iż to my jesteśmy nośnikiem prawdziwego chrześcijaństwa. Europa w zasadzie sprzedała swojego ducha, poszła w materię i tylko my tego ducha reprezentujemy, mamy nawet mandat do chrystianizacji Europy. Rodziło się wiele tego typu mitycznych przekonań – opisał to świetnie prof. Janusz Tazbir.
- Co by świadczyło, że wbrew głoszonemu poglądowi, bliżej nam do cywilizacji Wschodu ceniącej duchowość niż materialistycznego Zachodu…
- Jesteśmy kulturą pogranicza. Mamy pewne cechy specyficzne dla kultury zachodniej, ale i wschodniej. Część społeczeństwa ceni wartości Zachodu jak tolerancja, szanowanie rozumu, analiza, demokracja, itd. i potrafi - choćby w przybliżeniu – żyć zgodnie z nimi. Ale druga część populacji jest wychowana w tradycji autorytarnej, mało dyskursywnej i tym samym nie jest dla nich ważna demokracja, respekt dla reguł, prawa – istoty demokracji.
- Co pewnie wynika z wielowiekowego zniewolenia, w jakim żyła znakomita większość Polaków praktycznie do początków XX wieku, o czym pisze Jan Sowa (Fantomowe ciało króla) i Andrzej Leder (Prześniona rewolucja).
- To niewątpliwie ma wielki wpływ na postawy współczesnych Polaków. Dopiero chyba teraz dociera do nas, że jesteśmy narodem ukształtowanym silnie przez chłopskie korzenie zdecydowanej większości społeczeństwa. Większość z nas dziedziczy sporo elementów mentalnych właściwych dla kultury chłopskiej.
Ta kultura kształtowała się w warunkach walki o przetrwanie. Dla tej części społeczeństwa istotny jest byt. Nie wytwarzała uznania dla reguł bezstronnego rozumowania, w tym moralnego poza ścisłym kręgiem bezpośrednich krewnych.
W mentalności chłopskiej istnieje przyzwolenie na korzystanie z dóbr publicznych dla prywatnych celów. Weźmy na przykład polityka posiadającego mentalność wywodzącą się od dawnych chłopów. Gdy ma on kontrolę nad jakimś majątkiem publicznym, nie ma na ogół zahamowań, aby korzystać z niego w sposób zapewniający jego i najbliższym maksimum prywatnych korzyści. To tkwi głęboko w polskiej mentalności. Jako społeczeństwo nie przeszliśmy przez cykl doświadczeń, specyficznych dla Zachodu, które ukształtowały podejście do państwa, dla instytucji będącej dobrem publicznym. U nas państwo do zasób, który warto przechwycić, ponieważ można z niego skorzystać.
- Ale skoro źródłami moralności publicznej jest albo religia, albo rozum, to biorąc pod uwagę pozycję kościoła na wsi, ta mentalność winna się zmienić.
- Wydaje mi się, że zarówno kultura ludowa jak i religijność ludowa nie stanowią istotnego źródła moralności publicznej. Ale religia nie tyle kształtowała dawnych chłopów, ile oni sami ukształtowali ją na swój sposób i potrzeby. Bo czymże jest religijność ludowa? Ktoś trafnie powiedział, iż jest to schrystianizowana magia. Potwierdza to folkloryzacja religii w Polsce – jej barwność, zewnętrzna widowiskowość, efektowność, emocjonalność, kult świętych. Tu nie liczy się żadne rozumowanie, w tym moralne. Tego typu religijność nie wytworzyła wzorców dla indywidualnego przeżywania wiary.
- Ale na wsi obecnie żyje mniej niż połowa Polaków, więc może mieszkańców miast religia mocniej kształtuje?
- Chyba podobnie, co wynika w znacznym stopniu z reprodukowania postaw. Zazwyczaj nasze zachowania są kształtowane przez rodzinę, a w Polsce ta transmisja zachowań, postaw i norm jest szczególnie silna, bo najbliższa rodzina tworzy silne relacje wśród jej członków i silnie transmituje przekazy wewnątrz. Pełni też funkcje ekonomiczne – przy zdobywaniu pracy, itp.
- W takim razie skąd dzisiaj się biorą nasze postawy moralne? Są kontynuacją przeszłości czy może działają na nas jakieś inne czynniki poza religią i rozumem?
- Postawy moralne mają wiele źródeł. Podstawowym wydają się więzi społeczne, czyli relacje między jednostkami w szerokim społeczeństwie. Prof. Stefan Nowak wskazał na zjawisko próżni społecznej, czy na znaczenie właśnie słabych więzi społecznych poza wąskimi kręgami rodziny i znajomych.
Przeciętny Polak nie czuje lojalności wobec nieznajomego, jakiegoś anonimowego Polaka. Czuje lojalność tylko wobec członka swojej rodziny, ewentualnie ścisłego grona koleżeńsko-przyjacielskiego z piaskownicy. Prof. Paweł Śpiewak pisał o nadwartościowaniu więzi krewniaczych w Polsce. Stąd skłonność do stosowania odmiennych norm moralnych wobec „obcych” i „swoich”. Czyli jesteśmy moralni wobec swojego grona, ale nie wobec społeczeństwa. Przyczyna tego – oprócz czynników społeczno-historycznych i ekonomicznych (czyli wynikających z biedy) - jest także antropologiczna, związana ze sposobem, w jaki postrzegamy rzeczywistość.
Źródłem tego - wśród wielu czynników - jest specyficzne kształcenie w warstwach szlacheckich - mamy zakodowane pesymistyczne spojrzenie na człowieka, naturę ludzką.
U nas okres oświecenia nie zweryfikował podejścia do natury człowieka, co miało miejsce w wielu krajach Zachodu w tym czasie. Oświeceniowcy wierzyli, że np. dzięki edukacji można człowieka „przeformatować” i sprawić, że będzie umiał tworzyć z innymi pokojowe, dobrze prosperujące społeczeństwo. Do nas oświecenie nie doszło, nie przeszliśmy więc tego procesu przedefiniowania siebie i pozytywnego spojrzenia na świat. Przyczyniła się do tego także kultura i religijność ludowa, utrwalająca prymat bezpieczeństwa najbliższych nad „ryzykowną” otwartością na innych.
To negatywne spojrzenie na świat, czy też na „zło, które nas otacza” spowodowało, że w świadomości, mentalności ukształtowała się niewiara w rozwój. Przekonanie, że świat jest, jaki jest i nic z nim nie możemy zrobić – jest za dużo ograniczeń, ale jest i wola boska, więc nic nie da się zrobić.
- W 2013 roku CBOS zapytał Polaków o to, co ich łączy. Okazało się, że łączą nas wspólne klęski, katastrofy, przeszłość, religia, nienawiść, frustracja….
- Czyli generalnie łączy nas strach. Jesteśmy w stanie się zintegrować do wspólnych działań, jeśli będziemy stać wobec czegoś potężnego, czego będziemy się bać. To między innymi pochodna problemów z wypracowaniem pozytywnej tożsamości. Witold Gombrowicz pisał, że mamy tożsamość głównie negatywną, tzn. wiemy, że nie jesteśmy „Ruskimi”. „Polak wie, że nie jest „ruskim”, ale nie wie, kim jest”. To utrudnia ustanowienie społeczeństwa jako wspólnoty moralnej, w której określone wartości staję się fundamentem wzajemnych relacji.
Dodatkowo mamy problem z krytycznym spojrzeniem na siebie, na swoje działania zbiorowe, na wydarzenia, które miały miejsce. Nie potrafimy dostatecznie głęboko przeanalizować swojej historii, ocenić co było w niej złe, a co dobre i na czym, na jakich tradycjach, można budować przyszłość. Głównym naszym wyzwaniem winna być rekonfiguracja naszych cech, abyśmy przyszłość budowali bardziej na rozumowaniu, na silniejszych odruchach do zrozumienia okoliczności, w których żyjemy.
- Tylko skoro Polaków łączą wspólne klęski, a nie rozum, czy plany na przyszłość i chęć poprawy swojego losu, to jak dokonać tej – wynikającej z rozumu przecież - rekonfiguracji naszych cech?
- To nie jest łatwo wykonalne w naszych warunkach mentalnych, zwłaszcza wobec niskiej skłonności do analizy, pewnej gnuśności intelektualnej w różnych nurtach polskiej kultury. Artur Górski, krytyk literacki okresu Młodej Polski podkreślał, że katolicyzm jest gnuśny intelektualnie, nie inspiruje, jest zachowawczy. Na pewno można to odnieść do ludowej religijności, o której powyżej mówiłem.
- Tutaj mamy do czynienia chyba nie tyle z brakiem zrozumienia, co z chciwością, hipokryzją, podwójnymi standardami – właściwie wszystkimi nagannymi społecznie zachowaniami, których nie likwiduje edukacja.
- To ciekawe, że narzekamy, a nie umiemy dostrzec, że sami wywołujemy problemy moralne, czyli sytuacje, gdy inni czują się poszkodowani. To wynika z braku rozumienia rozumowania moralnego, czy opierania zachowań na stereotypach, odruchowych reakcjach. To zatem wynik braku analizy sytuacji.
Obserwując życie zbiorowe w Polsce można odnieść wrażenie, że zawodzi zrozumienie tego, jak powstają postawy, które uznaje się za moralne. Niedoceniona pozostaje edukacja moralna w szkołach, zwłaszcza wczesnoszkolna. Część dzieci chodzi na etykę, ale ma tam wykład głównie teoretyczny, a kluczowe jest dostarczenie dzieciom praktycznych narzędzi, aby umiały kształtować własne postawy. A zatem to powinny być zajęcia dotyczące metod kształtowania charakterów, zdolności do samodyscypliny, wytrwałości w dążeniach, do rezygnacji z doraźnych korzyści na rzecz długofalowych, doceniania wysiłków innych osób, pozbywania się stereotypów itp. W krajach anglosaskich długą tradycję ma właśnie edukacja charakterów, która jest powiązana z edukacją moralną. We Francji podstawy intelektualne pod tego typu kształcenie tworzyli najwięksi myśliciele, jak Emil Durkheim.
Edukacja ma znaczenie fundamentalne dla rozwoju i kształtowania postaw człowieka – jest to rozmyślny projekt kształtowania człowieka według określonego zamysłu, modelowanie jego charakteru, żeby cechował się określonymi właściwościami.
Niestety, z edukacją mamy od wieków olbrzymi problem. Przed XX wiekiem tylko niewielka część populacji miała dostęp do edukacji, a po II wojnie światowej, czy obecnie, mamy problemy z racjonalnym ułożeniem edukacji, np. nie umiemy dobrze przygotować do tego nauczycieli. Edukacja zatem nie pełni roli, jaką powinna w kształtowaniu postaw. Ale w rodzinach jest również problem, ponieważ przeważnie pełnią funkcje opiekuńcze, a nie wychowawcze.
- Edukacja edukacją, ale jest jeszcze logika, skwitowana dosadnie w powiedzeniu: na zdrowy rozum, na chłopski rozum, itp. Dlaczego to nie działa?
- Bo sami tworzymy niewłaściwą strukturę bodźców, którymi otaczamy się. Kierujemy do siebie niewłaściwe przekazy, które nas często demoralizują, a nie nakłaniają do respektowania reguł.
Wytwarzamy bodźce, które przekazujemy do otoczenia i je odbieramy od innych. Mogą nas demoralizować, a nie nakłaniać do respektowania reguł moralnych. Śmiejemy się, gdy ktoś opowie, jak sprytnie zdefraudował własność publiczną, albo kogoś oszukał. Podziwiamy cwaniaka.
Często jest tak, że nie zastanawiamy się, jakie komunikaty przesyłamy innym – czy są one demoralizujące, czy wzmacniające do dobrych postaw. Jest kwestia czy działamy w warunkach spirali cnoty czy występku – mówiąc tradycyjnym językiem. Założeniem jest, że jeden dobry czyn uprawdopodabnia kilka kolejnych dobrych u innych osób. Podobnie jest z czynami złymi. One „rozmnażają się”.
Każde środowisko, np. zawodowe, ma jakiś klimat moralny, który powstaje i staje się wyznacznikiem dla postaw jego członków. Przypomina mi się prof. Adam Podgórecki, znakomity socjolog, który pisał przed laty o tym, że w Polsce mamy taki klimat moralny, że on ułatwia przekształcanie się różnych powstających grup obywateli w tak zwane brudne wspólnoty.
Oznacza to, że po jakimś czasie przestają pełnić pożyteczne funkcje dla społeczeństwa, dla których one powstawały, a zaczynają działać egoistycznie na rzecz swoich korzyści. Treścią życia zbiorowego jest walka różnych grup, które konfrontują się ze sobą w nieformalnej rywalizacji o ograniczone dobra.
- To rodzi smutną refleksję, którą dobrze ilustruje cytat z Moralności pani Dulskiej: „mam tam pod spodem w duszy całą warstwę kołtunerii, której nic wyplenić nie zdoła”- mówi Zbyszko. Widzimy bowiem naganne zachowania i nie możemy ich zmienić.
- Bo jesteśmy bezsilni wobec siebie w powodzi konfliktów wewnętrznych, w warunkach ciągłych starć, w zabieganiu o swój prestiż, pozycję, o swój dobrostan kosztem innych, często słabszych społecznie i ekonomicznie.
Dodatkowym problemem jest też to, że nie rozumiemy tego, że nasz indywidualny dobrostan zależy od tego, jak ułożymy relacje między sobą, w jakim stopniu uda się wytworzyć respekt dla pewnych wartości. Po prostu mamy za mało zrozumienia dla moralności jako pewnego mechanizmu, jako czegoś wyrozumowanego, wyrachowanego, co pozwala ułożyć życie zbiorowe, aby było przynajmniej znośne.
Dziękuję za rozmowę.
Uwikłani w państwo
- Autor: Piotr Szukalski
- Odsłon: 1679
Społeczeństwa tradycyjne, kierujące się przede wszystkim nakazami religii i etyki czy zwyczajami, słabo oddziaływały na zachowania jednostek za pomocą prawa i instytucji publicznych. Zmianę takiego podejścia obserwuje się od XIX wieku.
Początki interwencji publicznej w przebieg życia ludzi związane są z trzema zjawiskami.
Po pierwsze, z generalnym, współwystępującym z sekularyzacją, zastępowaniem „prawa bożego” prawem świeckim.
Po drugie, z pojawieniem się powszechnej służby wojskowej w czasach napoleońskich.
Po trzecie, z wynikającego z potrzeb gospodarki przekonania, iż każdy obywatel kraju musi być zaopatrzony w podstawowe umiejętności (czytanie, pisanie, liczenie), zaś w warunkach niskich płac dostarczenie tego typu umiejętności jest obowiązkiem państwa.
Celem działań państwa jest umożliwienie jednostce udanego życia. Samo pojęcie „udane życie” znane jest „od zawsze”. Już w starożytności bowiem powstawały poradniki określające nie tylko ideał życia – czy inaczej mówiąc, pewien pożądany, normatywny model przebiegu życia – ale i sposoby przybliżenia się do niego w realnym życiu.
Obecnie pod tym pojęciem rozumiemy życie samodzielne, przy czym samodzielność tą definiuje się zarówno na płaszczyźnie ekonomicznej (dochód wynikający z wykonywanej pracy), funkcjonalnej (zaspokajanie swoich potrzeb bez angażowania czasowego innych) i socjalnej (brak konieczności korzystania z pomocy publicznej).
O ile cel interwencji publicznej pozostawał w długim czasie niezmienny, o tyle zmieniały się formy i intensywność oddziaływania na życie jednostki.
Jeśli interwencja w XIX wieku odnosiła się głównie do edukacji (coraz bardziej wydłużany obowiązek szkolny) i pracy (określenie ogólnych zasad wykonywania pracy – np. wieku, w którym można rozpocząć pracę), to w wieku XX przyjęła szerszy zakres.
Przykładowo, rozszerzanie zabezpieczenia społecznego oznaczało ingerencję w koniec pracy i określenie warunków, od spełnienia których uzależnione było przejście na emeryturę.
Ingerencja w przebieg kariery edukacyjnej i zawodowej była coraz większa - państwo w pewnym okresie uznało, iż nie może pozostawiać na marginesie swego zainteresowania również stanu zdrowia i wprowadziło obowiązkowe badania okresowe i kontrolne.
Druga połowa minionego wieku przyniosła z kolei zainteresowanie państwa karierami rodzinnymi (rodzicielską, małżeńską), sposobami spędzania wolnego czasu, aktywnością kulturalną i wolontariatem.
Programowanie jednostek
Postępująca w trakcie ostatnich 150 lat interwencja władz publicznych w wybory dokonywane przez jednostki doprowadziła do powszechnie występujących zmian przebiegu życia – jego chronologizacji, instytucjonalizacji i standaryzacji.
Chronologizacja przebiegu życia to proces coraz ściślejszego powiązania dostępu do najważniejszych instytucji życia społecznego z wiekiem kalendarzowym (chronologicznym) lub z czasem, jaki upływa od chwili wystąpienia jakiegoś zdarzenia uruchamiającego „czasomierz” danej kariery. W rezultacie w miejsce wieku czynnościowego (funkcjonalnego), tj. sposobu określenia fazy życia, w jakiej znajduje się jednostka, na podstawie jej zdolności do samodzielnego wykonywania najważniejszych czynności dnia codziennego, podstawową metodą określania owego etapu staje się ustalenie liczby lat kalendarzowych, jakie minęły od przyjścia na świat, albo od innego zdarzenia rozpoczynającego daną karierę.
Dziecko w efekcie rozpoczyna karierę edukacyjną, gdy osiąga określony wiek, niezależnie od swych predyspozycji czy zdolności do koncentracji. Rozpocząć karierę zawodową można nie wcześniej niż w pewnym ustalonym wieku, do którego istnieje obowiązek szkolny, zaś zakończyć ją – o ile nie wystąpią zakłócenia przebiegu innych karier (przede wszystkim zdrowotnej) – po osiągnięciu danego wieku lub po przepracowaniu pewnej liczby lat.
W przeszłości tymczasem obserwowano rozwój fizyczny i umysłowy danej jednostki i na podstawie oceny tegoż rozwoju „dopuszczano” ją do pewnych karier czy określonych etapów kariery.
Z chronologizacją współwystępowała instytucjonalizacja przebiegu życia, odzwierciedlająca coraz większy zakres strukturyzowania życia przez państwo i inne organizacje.
Wiek kalendarzowy zaczął być bazą dla wieku prawnego, tj. wieku definiowanego w kategoriach opisanych przepisami obowiązków i uprawnień nakładanych na osoby znajdujące się w danej fazie życia. Państwo poczęło w coraz większym zakresie oddziaływać na przebieg najważniejszych karier (jak wspomniano, przede wszystkim edukacja, praca, emerytura), obligując do angażowania się w ich wykonywanie, określając zdarzenia je inicjujące, kończące lub inne ważne zdarzenia modyfikujące status, jak i moment ich wystąpienia w życiu jednostki.
Wiek poddany został zatem politycyzacji (tj. uznaniu za obiekt zainteresowań sfery działań politycznych).
Co więcej, zdarzenia te są powiązane z usługami społecznymi dostarczanymi przez instytucje finansowane ze źródeł publicznych. Kariera edukacyjna musi zatem obejmować przechodzenie przez szczeble nauki objęte kontrolą publiczną, nie mogąc wzorem minionych wieków ograniczać się do edukacji domowej.
Rozpoczęcie i zakończenie kariery zawodowej – o ile dokonywane jest w pełni zgodny z przepisami sposób – związane jest z zarejestrowaniem się w odpowiednich urzędach (a później opłacaniem podatków i składek ubezpieczeniowych), co owocuje uzyskaniem pewnych praw, a jednocześnie nakłada pewne obowiązki.
Początek instytucjonalizacji przebiegu życia wynikał z procesu instytucjonalizacji kapitału ludzkiego. W społeczeństwach tradycyjnych mentorzy (ojciec w gospodarstwie rolnym, mistrz w zakładzie rzemieślniczym) oceniali kapitał ludzki jednostki (tj. jej umiejętności, motywację, system wartości, stan zdrowia), zaś ich oceny stanowiły bazę do przechodzenia do kolejnych etapów kariery zawodowej.
Wraz ze wzrostem skali przemieszczeń i oderwaniem podstaw nauki zawodu od miejsca pracy, następuje konieczność certyfikowania posiadanych umiejętności, tj. przekształcania ich w kwalifikacje. W tym celu zbudowano system szkolny (wpierw szkolnictwo powszechne, później zawodowe, średnie i wyższe), od którego – pomijając w przypadku mężczyzn powszechną służbę wojskową – rozpoczął się proces instytucjonalizacji przebiegu życia.
Konsekwencją instytucjonalizacji dokonywanej w warunkach deklarowanego egalitaryzmu była standaryzacja przebiegu życia, upodobnianie się doświadczeń życiowych z perspektywy zdarzeń występujących w życiu jednostki, ich sekwencji, czasu wystąpienia i odstępów między nimi.
W rezultacie, do pewnego przynajmniej stopnia, kariery: edukacyjna, zawodowa, emerycka różnych jednostek upodabniają się, obejmując zbliżone zdarzenia i zbliżone trwanie.
Zmiana trendu?
Ostatnie dekady to z kolei czas pojawiania się dowodów na występowanie procesów odwrotnych – dechronologizacji, dezinstytucjonalizacji i destandaryzacji – jako konsekwencji wyłaniania się społeczeństwa ryzyka, społeczeństwa o narastającej niepewności, w tym zwłaszcza narastającego zróżnicowania odnoszącego się do przebiegu kariery zawodowej (szczególnie jej rozpoczynania i kończenia).
Swoje robi również postęp technologiczny, wymuszający – aczkolwiek w zróżnicowany, uzależniony od zawodu sposób – kontynuację kariery edukacyjnej w trakcie wykonywania kariery zawodowej.
W efekcie i władze publiczne - świadome zachodzących zmian - wdrażają rozwiązania zwiększające możliwość wyboru ścieżki kariery. Widoczne jest to znakomicie w przypadku kariery zawodowej, zwłaszcza gdy mowa o jej zakończeniu. Obecnie próbuje się zachęcać starszych pracowników do jak najdłuższego pozostawania na rynku pracy, oferując im emeryturę odroczoną (wyższą w przypadku późniejszego momentu rozpoczęcia pobierania tego świadczenia), czy emeryturę częściową (możliwość pobierania części emerytury przy jednoczesnym uzyskiwaniu dochodu z pracy na niepełny etat), zaś jednocześnie wciąż istnieją mechanizmy umożliwiające nieco wcześniejsze zakończenie pracy („emerytury pomostowe”).
Życie jednak według szablonu
Powyższe procesy są przejawem polityzacji przebiegu życia, co przejawia się wpisywaniem do systemu prawa warunków, od spełnienia których uzależniona jest możliwość realizowania pewnych karier w sposób uznany przez instytucje państwa, oraz obowiązków w zakresie realizacji wybranych karier. Zasady te odnoszą się do 4 sfer, poprzez które mogą oddziaływać na przebieg karier znajdujących się w zainteresowaniu władz publicznych:
- Określenie ogólnych ram prawnych, w jakich kariery mogą być realizowane (np. zdefiniowanie, czy są obligatoryjne, wprowadzenie minimalnego wieku, kiedy mogą być rozpoczynane; zbudowanie zbiorów ogólnych przepisów regulujących daną karierę – np. Kodeks Pracy);
- Zbudowanie publicznych instytucji wspomagających realizację karier (np. publiczny system szkolnictwa ułatwiający realizację kariery szkolnej, czy publiczny system ochrony zdrowia wspierający karierę zdrowotną);
- Utworzenie publicznych instytucji automatycznie podejmujących działania w sytuacji, gdy przebieg danej kariery charakteryzuje się nieakceptowalnie dużym odstępstwem od normatywnego jej modelu (np. pedagog i psycholog szkolny, uaktywniający się w przypadku problemów wychowawczych lub problemów z nauką; sądy pracy i instytucje rynku pracy);
- Kształtowanie społecznych preferencji odnośnie do przebiegu życia i sposobu realizacji poszczególnych karier, a zatem oddziaływanie na normatywne modele przebiegu życia i karier.
W praktyce polityzacja oznacza, że tworzy się coraz bardziej rozbudowane zestawy sposobów oddziaływania, obejmujące działania z powyższej listy. Sposoby realizacji karier, momenty i warunki ich rozpoczynania i kończenia, elementy obligatoryjne są w coraz większym stopniu określane przez władze publiczne, co prowadzi do postępującej standaryzacji, a przynajmniej „szablonowości”, karier i przebiegu życia.
Powyższe cztery sfery publicznej interwencji stają się powoli zalążkiem polityki przebiegu życia, a zatem takiej interwencji publicznej, która w świadomy sposób próbuje kształtować przebieg życia jednostek, stwarzając większe możliwości podążania przez życie za wzorcami udanego życia.
Piotr Szukalski
Prof. Piotr Szukalski zajmuje się demografią, gerontologia społeczną i polityka społeczną.
Pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, jest członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus i Komitetu Nauk Demograficznych PAN.
Trzecia droga kapitalizmu?
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1773
- Jak pan ocenia zwrot obecnego rządu w kierunku umacniania państwa narodowego? Czy jest to zawracanie Wisły kijem, czy też ma sens?
- W czasach kryzysów po raz kolejny państwo narodowe zmienia swoją rolę i funkcje. Okazuje się często niezastąpione. Nie ma innych instytucji do których można się równie szybko zwrócić o pomoc. W przypadku Polski i innych krajów naszego regionu Europy idea wzmocnienia państwa jest formą odreagowania na niektóre skrajności globalizacji, jak również powszechnego poczucia „porzucenia przez państwo” obywateli zostawionych samym sobie w warunkach radykalnych reform rynkowych. Państwa posocjalistyczne, które wchodziły do UE po 2004 roku oceniane były jako najbardziej na świecie otwarte gospodarczo w relacjach z otoczeniem zewnętrznym, co miało również takie konsekwencje, że szybko pojawił się problem ich sterowności, możliwości autonomicznego zarządzania rozwojem, w tym przeciwdziałania rozmaitym nierównowagom i kosztom zmian, jak bankructwa nieefektywnych przedsiębiorstw czy duży zakres wykluczenia społecznego. Jeśli brakowało dramatycznie kapitału inwestycyjnego, dopiero tworzono instytucje publiczne adekwatne do nowych potrzeb, a formowanie się rynkowych klas średnich wymaga wielu lat, to w takich okolicznościach ekspansja inwestorów zagranicznych oraz transfer reguł z UE dawały mniejsze szanse posocjalistycznym „spóźnialskim”. Zjawiska te stały się widoczne w postaci rozczarowania i frustracji dużych środowisk społecznych, w tym także małych i średnich przedsiębiorców konkurujących z wielkimi korporacjami transnarodowymi, co pokazywały m.in. badania zespołu prof. Juliusza Gardawskiego z SGH (opublikowane w 2013 r.).
Katalizatorem zmian stał się w tym zakresie globalny kryzys, który pokazał, że strategia rozwoju gospodarczego z lat 90-tych już się wyczerpuje. Problematyka ta jest przedmiotem sporów politycznych także w innych państwach regionu od roku 2010, gdy władzę na Węgrzech przejął Viktor Orban deklarujący oficjalnie, że realizowana przez jego rząd polityka odchodzi od standardów neoliberalizmu w kierunku znaczącego zwiększenia roli państwa w gospodarce. Jest to podejście, które od jesieni 2015 roku podziela także nowy rząd Polski realizujący już liczne zmiany regulacyjne i instytucjonalne w państwie oraz w gospodarce.
Trzeba uwzględniać, że po 2020 roku (a wskutek Brexitu może wcześniej) państwa regionu będą dysponowały mniejszymi funduszami z UE, które w Polsce finansują połowę inwestycji publicznych. Orientacja na taką zmianę nie wiąże się zatem jedynie z obecnym rządem, choć jest on bardziej radykalny w różnych działaniach i w retoryce. Jeśli władze nie dokonają zmiany strategii rozwoju, to grozi nam opisywana od kilku lat „pułapka średniego dochodu” lub, jak piszą inni badacze, stagnacyjne reprodukowanie w nowy sposób peryferyjnej roli Polski w UE.
Globalny kryzys finansowy dowiódł, jak ważne jest posiadanie silnych własnych instytucji regulacyjnych i kapitałowych, bez których nie można przeciwdziałać kryzysom, ani wspierać krajowego wzrostu gospodarczego. Takich problemów nie rozwiążą za nas inwestorzy zagraniczni, mający własne interesy, bądź też fundusze unijne, które uzupełniają działania rządu i samorządu.
Z perspektywy transnarodowych korporacji, Polska jest tylko jednym z obszarów ich działania, zazwyczaj nie najważniejszym. Stąd też nie ma jednego wzorca zachowań ze strony inwestorów zagranicznych, na co wpływają także światowe zmiany koniunktury i ocena potencjalnych korzyści z obecności na polskim rynku. Na przykład, niektóre banki transferowały w kryzysie zyski z Polski do zagranicznych central, a inne dokapitalizowały swoje spółki córki w naszym kraju.
To wszystko pokazało, że istnieje potrzeba redefinicji podejścia do rozwoju gospodarczego, a kontynuacja jego wcześniejszej wersji nie tworzy dobrej perspektywy na przyszłość (np. w sferze demografii, wyższych płac tworzących zapotrzebowanie na produkty bardziej zaawansowane technologicznie, skłonności do oszczędzania, czy umów śmieciowych patologizujących stosunki pracy). Stąd dyskusja o konieczności tworzenia silnych i dużych instytucji gospodarczych, wzmacnianiu kapitału krajowego, „repolonizacji”, reindustrializacji czy innowacyjności.
- Czyli hasło „państwo narodowe” tylko przykrywa to, co w sferze gospodarczej byłoby i tak konieczne do zrobienia?
- Globalizacja daje korzyści wszystkim, ale w niejednakowych proporcjach. Kupujemy tanie produkty z Azji, lecz korzyści z tego tytułu przejmują przede wszystkim korporacje międzynarodowe zarządzające nowymi produktami i rynkami. Nie przypadkowo globalizacja była początkowo projektem rozwojowym tylko niektórych krajów – mających nadwyżki kapitału, wielkie korporacje i dysponujących możliwościami technologicznymi uruchomienia tego procesu oraz czerpania z niego największych profitów. Globalizację „robiły” przede wszystkim dwa największe państwa anglosaskie, które miały stosowne zasoby instytucjonalne i finansowe. (Kiedyś studenci zadali mi interesujące pytanie: czy liderzy państw zachodnich inicjujący globalizację nie mieli świadomości, że proces ten zapoczątkuje ich stopniową marginalizację na rzecz Chin i Indii?).
W przypadku krajów takich jak Polska, globalizacja przypomina bardziej starcie mrówki ze słoniem. Żeby mieć w nim szanse sukcesu, trzeba tworzyć silne instytucje. Małe kraje, które potrafiły wykorzystać globalizację dla własnych sukcesów, np. państwa skandynawskie lub Irlandia - koncentrowały się na tym, jak procesy globalizacyjne wykorzystać i połączyć z własnymi instytucjami, żeby to dawało skok rozwojowy. Okazało się, że takie połączenia są możliwe. Istnieją jednak różne scenariusze ich realizacji odpowiadające odmiennym okresom rozwoju politycznego i gospodarczego współczesnego świata.
Niektóre państwa, które umiejętnie skorzystały z dobrodziejstw globalizacji przed 1990 rokiem (Japonia, „małe tygrysy” azjatyckie), wykorzystały czas „zimnej wojny” dla zbudowania za przyzwoleniem i z poparciem Stanów Zjednoczonych swojej silnej pozycji gospodarczej. Ponieważ kraje azjatyckie nie aplikowały o członkostwo w UE, nie musialy w porównywalnym do Polski zakresie liberalizować gospodarki, np. przepływy kapitału były w pełni kontrolowane przez państwo.
Amerykanie, aby stworzyć przeciwwagę i wzorzec do naśladowania odmienny wobec Chin i ZSRR, nie domagali się do lat 90-tych liberalizacji rynku w krajach Azji Wschodniej. Co więcej – pozwalali na jego ochronę i tworzyli popyt na produkty krajów tego regionu. Udostępniali także najnowsze technologie i stworzyli korzystne warunki, z których społeczeństwa tych krajów potrafiły skorzystać. Równocześnie w państwach azjatyckich zakorzeniona jest tradycja silnego rządu, która sprzyjała koncepcjom „państwa rozwojowego” i wpisywała się w specyficzną konfucjańską filozofię polityki oraz tradycję mandarynatu, nakazujące szacunek dla profesjonalizmu - nie mający odpowiednika w Europie Środkowej i Wschodniej.
- Dylematy związane z wyborem systemowym w Polsce po 89 roku jednak istniały i pojawiały się w nie tyle w retoryce rządów, co rozwiązaniach gospodarczych. Jeden rząd uważał, że Polakom wystarczy chodzić na grzyby, bo rządzić będzie za nich Bruksela, inni mieli ambicje kształtowania gospodarki i wpasowywania jej w procesy globalizacyjne, jeszcze inni uważają, że możemy samodzielnie decydować o sobie, bez oglądania się na innych.
- Zmiana sposobu interpretacji rozwiązań systemowych jest także ważnym aspektem zmian pokoleniowych. Inaczej widzieli je twórcy transformacji pokomunistycznej, dla których ideałem było wejście Polski do UE i związany z tym procesem transfer instytucjonalny, a inaczej proces ten interpretuje pokolenie, które doświadcza zatrudnienia na umowach śmieciowych, czy absolwenci zachodnich uczelni, którzy widzą, że to, co dla poprzedniego pokolenia było celem, może być problemem z powodu dysfunkcjonalności UE.
W efekcie wyczerpała się pewna wizja modernizacji oparta na przekonaniu, że jak Polska wejdzie do UE, to wszystko się będzie dobrze układało. Po akcesji do 2008 roku rzeczywiście tak było, a na fali boomu gospodarczego sądzono, że tak będzie dalej. Znakiem czasu był wysoki popyt na kredyty mieszkaniowe i zapowiedzi wejścia do strefy euro w 2011 r. Kryzys w strefie euro ujawnił złożoność sytuacji, w tym wewnętrzne słabości oraz „stare” i „nowe” podziały w UE. Unia przebyła daleką drogę - od sześciu krajów o zbliżonym poziomie rozwoju i kultury do organizacji skupiającej 28 państw o znacząco odmiennych charakterystykach, systemach wartości, doświadczeniach i układach odniesienia. Są to kwestie, które w chwilach napięć szybko się ujawniają.
- W związku z tym, co teraz? Jesteśmy chyba w miejscu niedookreślonym: nie wiadomo, w jaką stronę sytuacja się rozwinie na świecie, czy w UE. Czy plan Morawieckiego jest tzw. trzecią drogą, pokazującą pożądany kierunek rozwoju Polski?
- Generalnie ideą tego planu, oficjalnie określanego jako Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) jest wzmocnienie wiodącej roli instytucji państwowych i rozwój gospodarczy kreowany poprzez te instytucje. Kłopot polega na tym, że do tego się dochodzi latami, w dodatku przy specyficznych zasobach kulturowych. Na przykład, w krajach azjatyckich pomagała realizacji takich koncepcji etyka konfucjańska, silne motywacje edukacyjne, zakorzeniona wartość wspólnoty narodowej, które w Polsce w taki sposób nie występują. Dla porównania: rząd Korei Południowej wysyłał w pewnym okresie znaczące grupy młodzieży na uczelnie zachodnie, zwłaszcza amerykańskie. Po zakończeniu nauki wracały one do Korei. Kiedy w Polsce uruchamiano w latach 90-tych takie programy edukacyjne, okazało się, że na 5 osób, które wysyłał Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, do Polski wracały 2 lub trzy. To jest wskaźnik innego niż w Korei Południowej nastawienia Polaków do swojego państwa.
- Kiedy prof. Pieniążek wysyłał do USA w latach 50. studentów SGGW na stypendia do USA – a wysłał ok. 1500 osób – nie wróciło tylko kilkoro...
- Ale to były inne czasy. Po wojnie mogła występować silniejsza identyfikacja, wojny są zwykle silnym czynnikiem integrującym, a równocześnie w latach 50-tych potencjalni uciekinierzy zapewne uwzględniali możliwość represji wobec swoich rodzin pozostałych w kraju. Tymczasem III RP przypadła na inną fazę rozwoju społecznego. Globalizacja i integracja europejska kojarzyły się Polakom szczególnie z możliwością wyjazdów za granicę. Trudno zatem nie uwzględniać zmian systemu motywacji i zupełnie innego podejścia do tej kwestii jako nowego rodzaju zdobytej wolności. Liczna polska emigracja na Zachodzie o czymś świadczy.
- Zatem czy plan Morawieckiego, podkreślający narodowość i wartość państwa ma szanse na powodzenie na tym etapie globalizacji? Widać - np. po niemożliwości wprowadzenia podatku od sklepów wielkopowierzchniowych - że istnieją ograniczenia, których źródło leży poza państwem narodowym. Czy zatem jest możliwy powrót do państwa narodowego?
- Jerzy Szacki w jednym ze swoich ostatnich wywiadów zwrócił uwagę, że nacjonalizm, na którym historycznie bazowała idea państwa narodowego przeżywa właśnie swój renesans i jest jedyną ideologią naprawdę ciągle żywą. Kapitalizm rozwinął się w pełni w ramach instytucji państwa narodowego. Jednak jak trafnie zauważył amerykański politolog Atul Kohli, współczesny problem „spóźnialskich” w globalnym wyścigu polega na tym, że reformujące się państwa mają często charakter „naśladowczy”, a ich instytucje są nie tyle wypadkową rozwoju kapitalizmu i demokracji, co raczej swoistym transferem z państw wysoko rozwiniętych. W rezultacie ich funkcjonowanie odbiega od pierwowzorów i może być słabo zakorzenione społecznie. Równocześnie jednak, współczesne państwa, zwłaszcza w UE, zobowiązane są do przestrzegania wielu reguł wynikających z akceptacji standardów międzynarodowych. Państwa, które odniosły sukces, mają zwykle silne instytucje. Kryzys dowiódł, że jak się zaczynają jakieś tąpnięcia na rynkach finansowych czy zawirowania geopolityczne, to kraje ze sprawnymi instytucjami, które nie potrzebują się zwracać do MFW czy BŚ, na ogół radzą sobie lepiej. Brexit będzie ważnym testem, na ile jest możliwy i sensowny powrót do państwa narodowego i co to w praktyce może oznaczać. W Polsce sytuacja jest pod tym względem bardziej złożona. Niektóre instytucje, np. nadzór finansowy, dobrze przeszły test kryzysu. Jednak konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego, podobnie, jak zmiany w służbie cywilnej, mediach, spółkach skarbu państwa i prokuraturze pokazują wyraźnie, że ich społeczne zakorzenienie nie jest mocne. Nadal aktualna wydaje się teza Antoniego Kamińskiego i Joanny Kurczewskiej sformułowana w latach 90-tych, że polskie elity wykazują skłonność do nomadyzmu instytucjonalnego, którego przejawem jest tworzenie instytucji pod kątem swoich potrzeb, a nie potrzeb całego państwa i jego sprawnego działania. Zastępowanie ideologii neoliberalnej poglądami narodowymi w tym zakresie niewiele zmienia.
Dochodzimy tu do pewnego problemu: jeśli się centralizuje władzę i tworzy mocne instytucje, jak np. Polski Fundusz Rozwoju (z PIR, BGK i innych agencji rządowych), to rośnie władza elit zarządzających, a wraz z nią znaczenie kryteriów powoływania ludzi na ważne stanowiska. Stąd niepokoi zwiększanie roli arbitralności, woluntaryzmu i rezygnacja ze zobiektywizowanych kryteriów polityki kadrowej. Obecna sytuacja kojarzy się, jak dotąd, głównie z regresem instytucji, a nie z ich budową. Tworzona jest praktyka powoływania instytucji formalnie silnych, mających duże kompetencje, na czele których stają ludzie dobierani uznaniowo, jak w spółkach skarbu państwa, często według kryteriów innych niż merytoryczne, co jest sankcjonowane poprzez zmiany prawne.
- To tworzenie wielkich instytucji już przeżywaliśmy za Gierka – wiadomo, jakie były tego skutki – nie tylko ociężałość decyzyjna, ale i marnotrawstwo środków. Teraz też pojawiają się głosy, że budowa tak wielkiej instytucji może być nieefektywna, a wręcz paraliżować pewne decyzje ekonomiczne.
- Dodatkowo mamy do czynienia z co najmniej potencjalnym konfliktem interesów, który wynika z łączenia kierowania ministerstwem finansów i ministerstwem rozwoju. Standardem dobrego zarządzania jest pewien podział ról, np. UE, kierując pieniądze do państw członkowskich zastrzega, że instytucja wydająca je, nie może jednocześnie kontrolować ich wydawania. Takie łączenie wszystkiego ze wszystkim w ramach rozmaitych molochów organizacyjnych może oznaczać ich nieprzejrzystość, co zwykle sprzyja korupcji. Jest to problem nie tylko PiS, lecz doświadczeń działania państwa, które sugerują dystans wobec założenia, że rozwój Polski uda się zdynamizować dzięki projektom generowanym na styku administracji rządowej i spółek skarbu państwa. Rozumiem i podzielam intencję wzmocnienia koordynacji instytucjonalnej w Polsce. Także chciałbym, by rozmaite projekty rządu się „schodziły” i były kompatybilne, przełamywały bariery urzędowych „silosów” oraz wyzwalały efekt synergii instytucjonalnej i społecznej. Obawiam się jednak, że obecny styl pracy rządu i parlamentu, a także wysoki poziom konfliktów politycznych w kraju, może nadawać SOR charakter autorytarno-biurokratyczny. Zwłaszcza w warunkach słabości lub fasadowości dialogu społecznego i obywatelskiego, który mógłby skupić wokół programów rozwoju kraju różne środowiska wnoszące swoją znajomość problemów w ich koncepcję i implementację. W efekcie w sferze publicznej pojawiają się wizjonerskie projekty w rodzaju produkcji samochodu elektrycznego konkurującego z Teslą, BMW, Mercedesem, Toyotą czy Nissanem, które pomijają fakt, że w tym zakresie nie mamy ani doświadczenia, ani tradycji, ani pieniędzy. Andrzej Lubowski, mieszkający od trzydziestu lat w Dolinie Krzemowej, ekonomista i specjalista w dziedzinie zarządzania, komentując rządowe projekty dotyczące innowacyjności podkreśla, że możliwość ich realizacji wymaga zmian nie tylko w polityce naukowo-badawczej, dobrych szkół czy sprawnych instytucji, lecz także stabilnych i przejrzystych reguł dzialania, poszanowania prawa oraz tolerancji dla odmienności rozumianej na wiele sposobów, co nie wydaje się być najmocniejszą stroną obecnych władz państwowych.
- To nie jest przeszkodą, skoro będziemy budować nowy helikopter na Ukrainie, bo swoich fabryk przecież nie mamy…
- Chciałbym, żebyśmy produkowali nowoczesny helikopter polsko-ukraiński, ale analizując doświadczenia współpracy (nie tylko gospodarczej) z Ukrainą można sformułować hipotezę, że możliwość realizacji takiego projektu jest raczej wątpliwa. Trudno wskazać przykłady szczególnych sukcesów w tej współpracy, a w tak delikatnych technologiach jak wojskowe, na ogół szuka się partnerów w krajach ustabilizowanych politycznie i gospodarczo.
- Czy jednak „rzucanie” takimi pomysłami nie podważa merytorycznie tego planu modernizacyjnego?
- Nie wiemy, jak takie pomysły mają się do SOR, na ile są one przemyślane i osadzone w realiach. Na razie wyglądają na życzeniowe, zwłaszcza skoro wiadomo, że Polska w tym roku zadłuża się szybciej niż w latach poprzednich (choć miało być inaczej), obniżone są międzynarodowe prognozy wzrostu i rośnie niepewność na świecie. Stwarza to wrażenie, że SOR może podzielić los wcześniejszych zamierzeń zespołu ministra Boniego, zapisanych w raporcie Polska 2030, który miał stać się kluczowym elementem strategii rządu Donalda Tuska. I wówczas ten temat odbywały się liczne konferencje, natomiast wkrótce polityka rządu poszła w inną stronę i przestano w ogóle odnosić się do tego dokumentu. Obawiam się takiej „powtórki z rozrywki” z tą różnicą, że w międzyczasie stworzymy wielkie struktury o nieprzejrzystych zasadach działania.
- Ale ekonomiści są zadowoleni, że wreszcie minister rozwoju będzie mieć narzędzia pozwalające mu ten rozwój finansować.
- Także wśród ekonomistów występują w tym zakresie różne poglądy. Jako socjolog mam inną perspektywę. Takie praktyki wpisują się w społeczne oczekiwania podjęcia aktywnych działań na rzecz wzrostu gospodarczego, bez którego nie uda się utrzymać ambitnych zamierzeń nowej polityki społecznej. Tyle, że minął już rok od chwili powstania rządu premier Beaty Szydło, a na razie tempo wzrostu gospodarczego słabnie, podobnie jak inwestycje, które stanowią zapowiedź kierunku zmian w gospodarce. Być może w przyszłym roku uruchomimy środki unijne i wówczas przyspieszy także realizacja SOR.
Dla mnie jako socjologa najciekawsze jest, na ile można prowadzić suwerenną politykę narodową w czasach globalizacji i w ramach UE przy ograniczonych zasobach i – mam takie wrażenie – bardzo ostentacyjnej polityce rządu. Rządu, który deklaruje, że będziemy konkurować z Niemcami czy Francją, ale w międzyczasie obniża standardy zarządzania w sektorze publicznym. Z kolei jeśli ogłaszamy plany budowy helikoptera z Ukrainą, to wiadomo, że inni producenci helikopterów zrobią wiele, aby do realizacji takiego projektu nie doszło. W wielu przypadkach roztropniej byłoby więc raczej mniej deklarować, zwłaszcza, że komunikaty rządu są często niespójne, a różne osoby ze struktur wladzy przedstawiają odmienne poglądy (np. w sprawie trybu zakupu nowych helikopterów dla wojska). Rząd zakreślił bowiem bardzo ambitne cele rozwojowe, których realizacja wymaga dużego wsparcia społecznego i wiarygodności rządzących. Niektórzy ekonomiści i przedstawiciele środowisk biznesu zauważają jednak, że SOR to nie wizja, a raczej marzenia, które mają dobre cele i intencje, lecz są mało realistyczne. Przejawem tego zjawiska są m.in. plany znacznego wzrostu nakładów inwestycyjnych oraz nakładów na badania i rozwój przy równoczesnym dużym wzroście wydatków budżetowych w sferze socjalnej oraz zapowiedziach obniżania wieku emerytalnego, co zwiększa udział konsumpcji w dochodzie narodowym. Podobne niekoherencje widoczne są w sferze politycznej. Jeśli Polska ma „przeskoczyć” poziom obecnego rozwoju, to niezbędna jest integracja społeczeństwa wokół pozytywnie zakreślonych celów, jak to się działo np. w Azji Wschodniej. Otwieranie kolejnych konfliktów politycznych w kraju (z akcentowaniem ostrych podziałów na „swoich” i „obcych”) oraz z największymi partnerami zagranicznymi w UE i Komisją Europejską przy stosowaniu wobec nich języka podejrzliwości lub niechęci, jest raczej przeciwskuteczne wobec zamiarów rozwoju Polski.
- Czy zatem te deklaracje rządu związane z restytucją państwa narodowego, silnego, suwerennego, mają szanse na urzeczywistnienie w kraju o nikłych tradycjach nowoczesnej państwowości, położonym peryferyjnie, z bardzo niskim kapitałem społecznym, skąd młodzież ucieka?
- Takie szanse w jakiejś mierze zwiększałoby prowadzenie innej polityki. Stawianie na konfrontację polityczną, na budowę nowego „rewolucyjnego” porządku, który w znacznej mierze podważa to, co w Polsce zostało osiągnięte po 1989 roku, jest niedobrym punktem wyjścia do „skoku w przyszłość”. Nie sprzyja synergii zasobów i osłabia potencjał państwa, w tym kapitał społeczny, który jest uważany za niezbędny dla zwiększenia innowacyjności. Rolą rządzących jest wypracowanie pozytywnych rozwiązań różnych spornych kwestii. Bez takiego podejścia zagraża nam tworzenie etatystycznych utopii wraz z atrakcyjnymi kolejnymi planami, które mogą pozostać zawieszone w społecznej próżni. Dziękuję za rozmowę