Z prof. Leszkiem Kuźnickim, byłym prezesem Polskiej Akademii Nauk rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, uczestniczył Pan z racji pełnionych funkcji przez kilkadziesiąt lat w reformowaniu polskiej nauki. I od strony jej organizacji, i finansowania. Pisał Pan o tym i w swojej Autobiografii, i w czasopiśmie Nauka, i w swojej najnowszej książce: Polska Akademia Nauk 1952-1998.
Jakie refleksje Pan ma na temat tych procesów? Czy reformy nauki były spontaniczne, oddolne, czy wymuszane potrzebami gospodarczymi, bądź sytuacją polityczną, lub czynnikami zewnętrznymi?
- Wymuszone reformy były wyłącznie do 1956 roku i były związane z tzw. sowietyzacją nauki w Polsce. Ale to nie dotyczyło PAN, a wyłącznie uczelni. W PAN ten okres organizacji nauki na wzór radziecki był jeszcze krótszy, trwał od 1952 roku – powołania PAN, do 1953-1954 roku i podziałał stymulująco na przyszłe reformowanie nauki.
Wszystkie późniejsze reformy były podejmowane przez władze krajowe i wynikały z różnych powodów.
Do końca 1948 roku (do czasu połączenia PPR i PPS) działał system przedwojenny, z korektami wynikającymi z sytuacji. Nauką zajmowało się wówczas ministerstwo oświaty. Od chwili, kiedy powstał PZPR (1949) był krótki czas wzorowania się na Związku Radzieckim, brania stamtąd wszystkich rozwiązań, a po 1956 znów odcięliśmy się od tego i wróciliśmy – po pewnych korektach do systemu własnego, będącego mieszaniną nowych koncepcji z nawiązaniem do rozwiązań przedwojennych.
Reformowanie nauki po 1956 roku wynikało z faktu, iż środowisko uznało, że nie jest tak dobrze jak być powinno, ale i władze państwa chciały mieć kontakt z tym środowiskiem, taki który odpowiadałby ideologii marksistowskiej.
Władza najlepsze relacje z nauką miała przez kilka lat - od czasu wyboru Edwarda Gierka na I sekretarza PZPR w 1970 roku, do wydarzeń radomskich w 1976. Wówczas władze państwa były zainteresowane dialogiem z naukowcami i w pewnym stopniu do tego doszło. Gierek prawie od razu po wyborze na I sekretarza PZPR spotkał się z władzami PAN, więc to nie były tylko gesty.
Po 1976 roku ten dialog się zupełnie załamał i nigdy później już go nie nawiązano.
- W 1956 roku do władzy dochodzi Władysław Gomułka, postrzegany jako krytyczny wobec inteligencji, a mimo to nauka jest wówczas doceniana, następuje stabilizacja jej struktur, intensyfikują się kontakty zagraniczne, następuje boom wydawniczy i próbuje się w większym stopniu wykorzystać naukę w gospodarce.
- Jest jedna sprawa, której większość ludzi nie dostrzega – Gomułka był w pewnym okresie najbardziej popularnym przywódcą państwa polskiego w całej historii. O jego popularności świadczyło chociażby zatrzymywanie pociągu, kiedy wracał z Moskwy, aby go powitać i wyrazić poparcie dla jego polityki. W artykule, jaki ukazał się w Sprawach Nauki Nr 1/12 (Polska w perspektywie 2050) pokazywałem razem z Markiem Chlebusiem, jak silnym państwem była Polska pod rządami Gomułki. Faktem jest, że jeśli oceniamy i porównujemy naszą sytuację w skali międzynarodowej, to byliśmy najmocniejsi właśnie wówczas. Nigdy już tego sukcesu nie powtórzyliśmy, co widać na twardych danych. A Gomułka był człowiekiem o mocnym charakterze, który chciał pewne rzeczy przeprowadzić i czasami mu się udawało, czasami nie.
- Czy nauka wówczas była dobrze finansowana?
- Średnio, właściwie krótki okres dobrego finansowania przyszedł dopiero z chwilą dojścia do władzy Edwarda Gierka, bo wówczas pojawiły się pieniądze z kredytów. Gomułka natomiast miał obsesję na tle długów – słynne jest jego powiedzenie, iż nigdy nie pozwoli, aby Polska się zadłużyła. I rzeczywiście, po odejściu Gomułki Polska nie miała żadnych długów.
Nakłady budżetowe na naukę wówczas tak bardzo nie wzrosły, ale pojawiły się duże możliwości zakupów aparatury naukowej – np. w Instytucie Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN zakupiono dwa mikroskopy elektronowe, o których wcześniej nie było można nawet marzyć. Nauka wzbogaciła się wówczas materialnie. Przyszły może niewielkie, ale jak na ówczesne zabiedzenie jednak znaczące pieniądze, które zmieniły naukę. Korzystało z tego całe środowisko naukowe, nie tylko placówki PAN.
- W tamtym okresie PAN pełniła rolę ministerstwa dla instytutów naukowych, mogła więc liczyć na lepsze finansowanie...
- Sekretarz naukowy PAN był wówczas – jedyny raz w historii - w randze ministra nauki. O roli PAN wiele mówi fakt, iż do 2007 roku miała ona odrębną pozycję w budżecie państwa. Ta wysoka pozycja PAN skończyła się jednak z chwilą objęcia Ministerstwa Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki przez Sylwestra Kaliskiego, w 1974 roku.
- Ale po bogatych latach 70. nadszedł czas biedy - czy wówczas myśli się o reformie nauki?
- Znowu taka bieda w latach 80. nie była. Bo kiedy na czele Urzędu Postępu Technicznego i Wdrożeń stanął Konrad Tott, utworzono w 1985 roku Centralny Fundusz Rozwoju Nauki i Techniki, będący mechanizmem finansowania prac badawczych i wdrożeniowych. Środki na nim gromadzone pochodziły zarówno z budżetu państwa, jak i z wpłat przedsiębiorstw (odpisy 2% od produkcji sprzedanej). Utworzono też Fundusz Wspomagania Wdrożeń i Centralny Fundusz Dewizowy.
W sumie nakłady na naukę i wdrożenia były znacznie większe niż w latach 70. Dzięki środkom pozostałym z CFRNiT (95 mln nowych złotych, równoważnych 100 mln USD) powstała w 1990 roku Fundacja na rzecz Rozwoju Nauki Polskiej. Niestety, część z tych pieniędzy została rozdrapana nie na cele naukowe, ale jak były one duże widać po FNP, która nadal żyje z tej spuścizny.
- W latach 90. wszystko się zmienia. Mówił pan już o tym na łamach SN (Déjà vu, Nr 6-7/07, Polityka naukowa w opałach , Nr 4-5/07), krytykując ten model organizacji nauki.
- Niektórzy twierdzą do dnia dzisiejszego, że utworzenie KBN było dobrym pomysłem. KBN może i byłby dobrym rozwiązaniem, ale pod jednym warunkiem: gdyby pieniędzy na naukę było więcej. Jednak pieniędzy na naukę po 1990 roku było zawsze za mało. I tamta reforma polegała na dzieleniu biedy.
Co do nakładów na naukę: właściwie powinno być tak, że skoro przeznacza się 2% PKB na wojsko, to winno być i 2% na naukę. A jeśli chodzi o organizację, to nie jest powiedziane, że uczeni dobrze zarządzają nauką. Żeby dobrze zarządzać nauką trzeba być menedżerem i wizjonerem. Dobrze zarządzać nauką może więc praktycznie każdy, kto się chce tym zająć i ma te cechy i umiejętności.
- To co mamy dzisiaj powiedzieć, skoro nakłady na naukę liczone jako procent PKB stale maleją, a podobno postęp w nauce jest możliwy dopiero po przekroczeniu 1,5% PKB? W 2017 roku na naukę przeznaczyliśmy 0,43% PKB, a w roku 2016 - 0,44% PKB. Konsekwencją tego jest m.in. rozdrobnienie badań naukowych i ograniczenie ich do przyczynkarskich, że tylko o takich skutkach wspomnę.
- Cóż, pewne grupy ludzi ograniczają się do małych rzeczy, bo uważają, że to im wystarczy. Tymczasem – mimo wszystko - trzeba wychodzić z wielkimi programami, co widać choćby na przykładzie naszej stacji polarnej w Arktyce. Nie zbudowalibyśmy jej nigdy, tak jak nie stworzyli Ogrodu Botanicznego PAN w Powsinie, gdybyśmy ograniczyli się tylko do badań na poziomie instytutu. Stację zbudowaliśmy dzięki modzie na kryla, wykorzystując pretekst odkrywania jego łowisk w Arktyce. I umieliśmy do tego pomysłu przekonać władze, bo to były duże pieniądze, więc potrzebna była decyzja rządu.
Z kolei przykład Ogrodu Botanicznego pokazuje, że prof. Molskiemu zabrakło wyobraźni i nie wykorzystał szansy, jaką miał przy tworzeniu ogrodu. Zrezygnował z 200 ha, które przeznaczono na ten cel i ograniczył się jedynie do 40 ha. Dzisiaj widać, że była to decyzja zła, nie uwzględniająca przyszłych potrzeb naukowych ogrodu.
W organizacji nauki – nie tylko w samej nauce - niezbędna jest wyobraźnia. Bez niej niewiele się zrobi. Z tego też powodu nie powstał w Polsce instytut człowieka – mimo zachęt ze strony władz PAN nie było nikogo, kto by się tym chciał zając i poświęcić temu swoje życie – bo to jest praca i wyzwanie na kilkadziesiąt lat. Ta idea nawet nie wyszła poza intelektualne spory 10-15 profesorów. Jak nie ma wizjonerstwa, to nie ma niczego – trzeba umieć dostrzec szanse.
- Wróćmy do dwóch ostatnich reform, które też uzasadniane były poprawą jakości w nauce i zwiększeniem jej związków z gospodarką. Pierwsza, wprowadzona przez min. Kudrycką, spotkała się z krytyką środowiska m.in. z powodu braku (obiecywanych) pieniędzy na tę reformę.
Min. Kudryckiej udało się zlikwidować wieloetatowość w nauce, ale już nie udało się zlikwidować słabych naukowo placówek. Druga, przygotowana przez min. Gowina, budzi obawy nie tylko związane z utratą autonomii szkół wyższych i ścieżkami kariery naukowej, ale także z powodu niewystarczających nakładów na naukę (zaplanowano 0,45% PKB).
- To, co w Polsce było zawsze przeszkodą rozwoju w relacjach nauki z przemysłem to nadmierne przywiązanie ministrów resortowych do swoich instytutów. Nigdy nie chcieli się ich pozbyć. Traktowali je jak jakąś swoją ozdobę, punkt honoru ministra. A żadna reforma nie przyniesie planowanych skutków, jeśli nie będzie zainteresowania nią rządu, który będzie skłonny poświęcać na naukę określone środki. I to nie przez rok, czy dwa, ale dziesięciolecia. Przy podejściu oszczędzania na nauce nigdy nie wybrnie się z problemów, jakie się chce rozwiązać.
W Polsce, jeśli rzeczywiście chciałoby się podnieść naukę na wyższy poziom, trzeba byłoby przynajmniej przez 10 lat łożyć na naukę znacznie wyższe środki niż obecnie i ściągnąć do nauki ludzi z Zachodu do budowania od nowa czy przekształcania istniejących ośrodków badawczych. Problem leży więc tylko w ludziach i pieniądzach.
- Dziękuję za rozmowę.