Archeologia (el)
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 7508
Krzemionki Opatowskie nie są własnością samorządu, lecz unikatowym zabytkiem archeologicznym w skali światowej. Najwyższy czas, by decydenci sobie ten fakt uświadomili, ale...
By to było możliwe, musieliby mieć odpowiednią wiedzę, której nie mają. Od kilku lat sprawa z Krzemionkami wygląda tak, jakby ktoś wpadł na pomysł skomercjalizowania ... Wawelu - mówi prof. Jacek Lech z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie.
Zupełnie inaczej wyglądają z perspektywy zwiedzających i z perspektywy specjalistów. Z tamtej strony panuje powszechny zachwyt, specjaliści zaś walczą o to, by Krzemionki Opatowskie przetrwały jako skarb dziedzictwa narodowego. I, jak na razie, walkę tę przegrywają niemal na każdym froncie. W grudniu 2010 r.odbyła się w Warszawie konferencja naukowa „Zachowa Pan Konserwator czujność i baczenie..." - właśnie bowiem mijała 90. rocznica powołania Państwowego Grona Konserwatorów Zabytków Przedhistorycznych. Obchody stały się okazją do poruszenia spraw ważnych i podjęcia po raz kolejny przez archeologów sprawy Krzemionek Opatowskich.
Kopalnie krzemienia to jedna z kategorii stanowisk archeologicznych występujących w wielu krajach europejskich i będących przedmiotem ochrony konserwatorskiej. W Europie ich profesjonalne badania rozpoczęły się przed ponad 140 laty, wraz z przecięciem wysoczyzny Petit Spiennes w Belgii, w 1867 r., przez wykop kolejowy. Profil wykopu odsłonił głębokie szyby neolitycznej kopalni krzemienia i podziemne wyrobiska. Publikacja odkrycia ukazała się w Mons w 1868 r., dając początek archeologii prehistorycznego górnictwa krzemienia z jej problemami poznawczymi, metodami badań i konserwatorskimi.
W Polsce badania prehistorycznego górnictwa krzemienia rozpoczął w 1919 r. prehistoryk Stefan Krukowski, współtwórca Państwowego Grona Konserwatorów Zabytków Przedhistorycznych. W lipcu 1922 r. Jan Samsonowicz, geolog z Państwowego Instytutu Geologicznego, odkrył we wsi Krzemionki, w powiecie Opatów, wyjątkowo dobrze zachowane prehistoryczne pole górnicze. Krzemionki Opatowskie, pod tą nazwą stanowisko to weszło do literatury przedmiotu, są obiektem wyjątkowym w skali Europy i świata. W Europie mogą być porównywane tylko z kopalnią Grimes Graves we wschodniej Anglii. Z punktu widzenia stanu zachowania przewyższają inne znane obiekty - Cissbury i Harrow Hill w południowej Anglii oraz wspomniane na wstępie Spiennes w Belgii.
Podkreślić należy, że dzięki Państwowemu Gronu Konserwatorów Zabytków Przedhistorycznych oraz Państwowemu Muzeum Archeologicznemu II Rzeczpospolita należała do pierwszych krajów w Europie, które otoczyły opieką konserwatorską prehistoryczne pola górnicze oraz utworzyły rezerwaty archeologiczne obejmujące kilka kopalń krzemienia, w Polsce m.in. w Krzemionkach, Borowni i Koryciźnie. Dawnym osiągnięciom konserwatorskim na tym polu nie towarzyszą, niestety, osiągnięcia współczesne - przypomniał prof. Jacek Lech.
Dlaczego tak wyjątkowe?
To jeden z najcenniejszych zabytków prehistorycznego górnictwa krzemienia w archeologii światowej. Zdawałoby się więc, że będą one w Polsce chronione i otaczane opieką specjalistów jak Wawel (takich zamków jest jednak na świecie, i w samej Europie, wiele) czy Katedra Gnieźnieńska (takich katedr też jest wiele). Krzemionki, natomiast, to jeden z niewielu takich zabytków w Europie. Są unikalne. W 1993 powstała idea ustanowienia pomników historii i znalazły się wśród nich trzy zabytki archeologiczne: Krzemionki Opatowskie, Biskupin i Ostrów Lednicki. Istnieje komórka, która się tymi zabytkami zajmuje. I mimo to dopuszczono do stanu, który jest dzisiaj. Specjaliści mogą dać świadectwo, natomiast o strukturach, zarządzaniu i finansowaniu Krzemionek decyduje władza państwowa. Tu: samorządowa.
Krzemionki Opatowskie należą wraz z Grimes Graves we wschodniej Anglii do dwóch najbardziej spektakularnych i najlepiej zachowanych pól górniczych pozostałych po prehistorycznej eksploatacji krzemienia w Europie - mówi prof. Lech.
- Jednocześnie są najwybitniejszym zabytkiem prehistorycznego dziedzictwa kulturowego w całej Europie Środkowej. W stosunku do wszystkich pozostałych prehistorycznych kopalń krzemienia w Europie, Krzemionki Opatowskie mają największy i słabo dotąd wykorzystany potencjał poznawczy. Zachowały się w nich znakomicie archeologiczne struktury przypowierzchniowe, w których „zakodowane" zostały zróżnicowane zachowania neolitycznych górników i krzemieniarzy, związane z eksploatacją i obróbką krzemienia oraz ich pobytem na terenie stanowiska.
Szyby służące dotarciu do krzemienia nie są tu tak głębokie jak najgłębsze szyby znane ze Spiennes, Rijckholt-St. Geertruid lub Grimes Graves, ale nigdzie na świecie nie znamy przykładów tak rozległych podziemnych komór poeksploatacyjnych, jak w przypadku polskiej kopalni, świadczących o najbardziej rozwiniętej technice górniczej i wielu przejawów zaawansowanej organizacji pracy z młodszej epoki kamienia, zapisanych w zabytkowych strukturach archeologicznych, podlegających ochronie. Mało tego: na powierzchni zachował się charakterystyczny krajobraz neolityczny. Jest widoczne przekształcenie krajobrazu przez człowieka epoki kamienia. Takich zabytków w Europie jest zaledwie kilka.
Trochę historii
Odkryte zostały w roku 1922 przez geologów, Jana Samsonowicza i Stefana Krukowskiego. Szybko doceniono rangę odkrycia i utworzono tam rezerwat archeologiczny (wykupując rolniczo marną ziemię od mieszkających tam chłopów). W tym czasie Krzemionki znalazły się w gestii Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie.
Tak było do roku 1950, gdy muzeum zrzekło się tej opieki, gdyż stanęło przed wyzwaniem podjęcia wielkich badań dotyczących początków państwa Polskiego. Bezpośrednią opiekę nad Krzemionkami przejęło Ministerstwo Kultury i Sztuki.
Z ramienia ministerstwa pieczę nad zabytkami sprawował osobiście inż. arch. Tadeusz Roman Żurowski. Wprowadził bardzo nowoczesne w latach 50. sposoby zabezpieczenia kopalnianych szybów. Istnieją one do dziś i chociaż specjaliści coraz bardziej narzekają, że obecnych standardów zabezpieczenia nie spełniają, wtedy były one nowoczesne i na poziomie europejskim. Ta sytuacja trwała do roku 1968, gdy ministerstwo uznało, że Krzemionki powinny wrócić pod opiekę PMA.
Krzemionki Opatowskie były już wtedy dobrze zagospodarowanym, dużym, bo ponad 400-hektarowym rezerwatem archeologicznym. Wybudowano tam pawilon wystawowy oraz budynek administracyjny, stojące do dziś.
Dyrektorem PMA był wówczas prof. Zdzisław Rajewski (zm. w 1974 r.). Powstała wtedy bardzo kontrowersyjna koncepcja, by zarząd nad Krzemionkami przekazać... miejscowemu Muzeum w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zajmowało się ono historią ruchu robotniczego. Do tego pomysłu dał się przekonać dyrektor PMA, prof. Krzysztof Dąbrowski.
I właściwie od tego momentu historia Krzemionek Opatowskich stanęła na równi pochyłej, co wyraźnie widać z perspektywy dzisiejszej, ale nie ówczesnej.
Dyrektorem muzeum ostrowieckiego był młody, prężny i ambitny historyk sztuki, który w przejęciu ich widział szansę dla zbudowania nowego profilu muzeum. W Ostrowcu nie było archeologa, więc opiekę merytoryczną nad Krzemionkami nadal sprawowało PMA. Oczywiście, nikt wtedy nie spodziewał się, że dojdzie do sytuacji obecnej. Nikt nie był w stanie przewidzieć transformacji ustrojowej i jej konsekwencji m.in. stanu, w jakim znalazły się Krzemionki.
To był rok 1978 - 79. Muzeum w Ostrowcu od początku traktowało Krzemionki jak przysłowiową złotą kurę znoszącą złote jajka. Byłem na początku tworzenia tras podziemnych. Koncepcję przywiozłem z Holandii, gdzie w bardzo nowatorski sposób, pierwszy raz, wprowadzano - żeby badać podziemne struktury górnicze neolitycznych kopalń krzemienia - sztuczny tunel, który je przecina i daje dostęp do korytarzy.
Ten pomysł mgr Jerzy Tomasz Bąbel, archeolog z PMA, zaadaptował do Krzemionek i w 1979 r. rozpoczęliśmy z muzeum ostrowieckim wspólny program badań przygotowawczych do budowany takiego tunelu - przypomina prof. Lech.
- Dyrektor Muzeum w Ostrowcu, żeby ten projekt zrealizować, żeby pokazać podziemia kopalni w postaci tunelu, był zainteresowany, żeby to zrobić możliwie najszybciej. Tymczasem badania archeologiczne z tym związane wymagają czasu, odpowiedniej uwagi, dokumentacji. Z tego, co mi wiadomo - już wtedy w tym nie uczestniczyłem - na tym tle powstawały pewne napięcia. Niemniej PMA było w tych czasach na tyle jeszcze strukturą ważną, że generalnie zadania archeologiczne zrealizowano w sposób poprawny.
Reforma samorządowa w 1999 r.spowodowała przejście Muzeum w Ostrowcu z województwa do powiatu.
Stan obecny
W 2001 r. ówczesny premier, Leszek Miller, zlikwidował urząd Generalnego Konserwatora Zabytków. Nie stanowisko, lecz urząd. Stanowisko jest i piastują je ludzie z rozdania politycznego, nie mający z konserwatorstwem zabytków ani też z ochroną zabytków nic do czynienia. Od tego czasu nie ma w ministerstwie kultury specjalistów, którzy by się zajmowali zabytkami archeologicznymi. A przy zmianach i przemianach politycznych nikt z decydentów sprawy Krzemionek Opatowskich w ogóle nie zauważał.
Mimo, że jest to zabytek unikatowy w skali światowej, co przecież było - i jest - faktem powszechnie wiadomym. Reforma samorządowa, pospiesznie wprowadzona w życie od dnia 1 stycznia 1999 r. sprawiła, że rezerwat archeologiczno-przyrodniczy w Krzemionkach znalazł się w rękach polityków z samorządu powiatowego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Nie mają oni wiedzy i kompetencji organizacyjnych pozwalających na prawidłowe zarządzanie rezerwatem krzemionek, a bezcenny obiekt traktują jako godny uwagi łup polityczny. Odsuwają od decydowania o Muzeum w Krzemionkach fachowców, powierzając kierowanie nim osobom bez odpowiedniego przygotowania zawodowego w tej dziedzinie, związanymi z obozem aktualnej władzy powiatowej. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego sprzyja tym decyzjom lub zachowuje całkowitą bierność.
Minister Bogdan Zdrojewski, alarmowany w sprawie Krzemionek przez Komitet Nauk Pra- i Protohistorycznych PAN w ciągu całej swojej kadencji nie znalazł czasu, aby spotkać się z przedstawicielami tego gremium w tej sprawie, podobnie jak żaden z polityków piastujących urząd Generalnego Konserwatora Zbytków (GKZ) w ostatnich dziewięciu latach.
Z konsekwencją godną lepszej sprawy odnośnie do tego zabytku realizowana jest nadal polityka zapoczątkowana przez Aleksandrę Jakubowską, sprawującą urząd GKZ - nomen omen - od 1 kwietnia 2002 r., w okresie rządów premiera Leszka Millera - mówi prof. Lech. No comment.
Ostrów Lednicki i Biskupin mają się znacznie lepiej niż Krzemionki, gdyż zarządzają nimi specjaliści. Ale też i te rezerwaty nie stanowią dla nikogo tak łakomego kąska finansowego, jak Krzemionki. Stąd można czerpać intratniejsze zyski. Miejscowy samorząd ma się dobrze, ministerstwo udaje, że problemu nie widzi, więc tym samym jakby go nie ma. A oddziałem muzeum ostrowieckiego w Krzemionkach zarządza osoba ze średnim wykształceniem! W poprzedniej strukturze muzeum osoba ta pełniła funkcję przewodnika wycieczek i montażysty wystaw.
Naukowcy, archeolodzy chcą, dla dobra kopalni i dbania o skarby dziedzictwa narodowego, których tak wiele znowu nie mamy, by Krzemionki powróciły pod zarząd ministerstwa kultury. Pozostawienie ich w strukturze Muzeum Archeologiczno - Historycznego, które jest w gestii powiatu nie gwarantuje właściwej ochrony zabytku.
Jak dotąd, Krzemionki nie mają szczęścia, jeśli chodzi o ochronę. Są natomiast beztrosko eksploatowane. Zaprzepaszczono już szansę wpisania Krzemionek na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO - wniosek utknął w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Na liście tej znalazły się m.in. kopalnie krzemienia w Belgii, które są mniej cenne i mniej efektowne od naszych Krzemionek. Archeolodzy są coraz bardziej zaniepokojeni tym, co się dzieje w Krzemionkach. Zwiedzający nie są w stanie ocenić wyrządzanych szkód, gdyż Krzemionki wzbudzają ich zachwyt. Fachowcom, poza zachwytem, towarzyszy coraz większy niepokój, że nadejdzie dzień, gdy nie będziemy już mogli się nimi chwalić. Obawiają się m.in. coraz powszechniejszego wykorzystywania pięknego krzemienia pasiastego w przemyśle jubilerskim, co powoduje bezkarne rozkradanie go, także z terenu rezerwatu. Złodzieje niszczą hałdy, mogą też zdewastować same szyby.
Krzemionki Opatowskie powinny zostać podporządkowane ministrowi kultury w randze Muzeum Narodowego. Jak Wieliczka czy Malbork - domagają się archeolodzy.
Nikt ich postulatów nie słucha. Może więc należy obudzić sumienia w społeczeństwie? Przez wiele lat jeździłem do Anglii w związku z badaniami kopalń krzemienia i obserwowałem funkcjonowanie ochrony zabytków. Tam przede wszystkim każdy wie, jakie ma kompetencje , a jeśli nie wie, to system społeczny mu to uświadomi. To nie jest tak, że jest możliwe jakiekolwiek bezhołowie. Tam społeczeństwo głosuje na partię, która ma lepszych ludzi do rządów. Tak się myśli i tak się rozlicza władzę. U nas jest tylko populizm - mówi prof. Jacek Lech.
Zwiedzający nie widzą, że z Krzemionkami dzieje się źle, bo brakuje im odpowiedniej wiedzy, żeby to ocenić. Opinie specjalistów dotyczące obecnego stanu Krzemionek są jednoznaczne, ale nie ma to żadnego wpływu na to, co się tam dzieje. Sprawa Krzemionek Opatowskich jest odbiciem poziomu (a raczej jego braku) cywilizacji społecznej, podłoża historycznego, które kształtuje nasze charaktery, naszą świadomość, odpowiedzialność itd.
Dla każdego rozsądnie myślącego człowieka jest jasne, że nie można oddać zabytków klasy Wawelu, Katedry Gnieźnieńskiej i Krzemionek Opatowskich zarządowi gminy. Nawet cywilizowanej gminy - podsumowuje prof. Jacek Lech. Dodajmy, że w żadnym cywilizowanym państwie taka sytuacja nie mogłaby się zdarzyć.
Justyna Hofman-Wiśniewska
Od redakcji: Żeby przekonać się o zaniedbaniu Krzemionek wystarczy wybrać się tam, najlepiej bez samochodu. Dojazd w sobotę i niedzielę z Ostrowca - fatalny, jeden autobus na godzinę - dwie, choć to odległość ok. 10 km. Informacji o dojeździe - prawie żadnej (na stronie internetowej rezerwatu w dodatku błędne godziny otwarcia, lepiej upewnić się telefonicznie).
Przystanek PKS niezadaszony, nie ma nawet żadnej ławeczki dla pasażerów godzinami oczekujących na autobus w drodze powrotnej. Na obszarze rezerwatu - poza wspaniałym, nowoczesnym pawilonem wystawienniczym i trasą turystyczną - ubożuchny kiosk z pamiątkami (oczywiście, z wyrobami z krzemienia) i takiż sam barek.
Dla kontrastu - położony 4 km dalej Bałtów - Jurapark - park edukacji i rozrywki- kwitnie. I to tam właśnie kierują się tłumy turystów oraz wycieczki szkolne. Z miejsca o bez porównania skromniejszych walorach niż Krzemionki potrafiono stworzyć wielkie przedsięwzięcie turystyczno-edukacyjne na skalę krajową. Tłumy, jakie tam się gromadzą nawet nie słyszały o bliskich Krzemionkach, a ci, którzy przez przypadek słyszeli - i tak tam nie dojadą, jeśli nie mają auta. Ani nie dojdą, bo nikt nie pomyślał nawet o krótszym niż 10- kilometrowy (Święty Krzyż-Pętkowice) szlaku turystycznym czy rowerowym. A wędrówka ruchliwą szosą bez poboczy to wyjście tylko dla desperatów.
Tych wszystkich problemów jakoś nie dostrzegają władze. Zajęci są bowiem dyskusją o zmianie nazwy Krzemionek z Opatowskich na Ostrowieckie (wniosek posła PiS, Jarosława Rusieckiego z 2008 r.).
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 5975
Grodzisko wczesnośredniowieczne w Sopocie leży na wzgórzu popularnie zwanym Górą Zamkową lub „Patelnią".
Z Aleksandrą Szymańską - Bukowską, kustoszem Skansenu Archeologicznego - Grodzisko w Sopocie, Oddziału Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, rozmawia Justyna Hofman-Wiśniewska.
- Kiedy zaczęły się badania archeologiczne w tym miejscu?
- Już w roku 1885. To były pierwsze badania, tzw. sondażowe. Prowadził je niemiecki badacz H. Conwentz. W 1907 roku, dzięki jego staraniom, obiekt ten został wykupiony od władz miejskich i uznany za zabytek podlegający ochronie. W 1934 badania wykopaliskowe prowadził tu W. La Baume. Niestety, zabytki oraz dokumentacja archeologiczna z tego okresu zaginęły podczas II wojny. Kolejne wykopaliska prowadzone były już z ramienia Muzeum Archeologicznego w Gdańsku - uczestniczyłam w nich od początku, czyli od roku 1961. Badania trwały 6 lat, potem po dłuższej przerwie w latach 80. zostały wznowione pod moim kierownictwem i trwały do 1999 r.
- Ile lat liczy ten Skansen ?
- Pierwsza brama i pierwsza chata powstała w 2000 roku. Później sukcesywnie przybywały kolejne zrekonstruowane chaty oraz częściowo wał z palisadą. Są one wiernie odtworzone, powstały w miejscach dawnych reliktów odkrywanych podczas wykopalisk. Rekonstruując dawne grodzisko, konsultowaliśmy się z wieloma wybitnymi znawcami archeologii wczesnego średniowiecza, m.in. z prof. Lechem Leciejewiczem. On stwierdził, że to, co myśmy tu zrobili jest zgodne z naszą wiedzą na temat tego rodzaju obiektów i ze standardami europejskimi tego typu rekonstrukcji. A jest to niekwestionowany autorytet!
Nasz skansen wtopił się idealnie w nurt archeologii eksperymentalnej mającej na celu ochronę zabytków i popularyzację wiedzy. Jest on obecnie przede wszystkim miejscem edukacji i materialnym świadectwem naszej przeszłości. Nie ma lepszego miejsca dla promocji historii średniowiecznej i ówczesnej kultury Pomorzan. Sam gród pochodzi z wczesnego średniowiecza i jest to najstarszy i najcenniejszy zabytek Sopotu. Położony na jednym ze wzgórz polodowcowych, otoczony głębokimi jarami...
- Trudny do zdobycia...
- Oczywiście. W okresie funkcjonowania grodu zamieszkałego przez Słowian, a ściśle mówiąc - dawnych Pomorzan - brzeg morski, piaszczysto - bagnisty, podchodził pod sam gród. Potwierdzają to badania archeologiczne i geologiczne. Dziś wygląda to inaczej, ponieważ brzeg morski cofnął się około 400 metrów, a u podnóża wzgórza przebiega ruchliwa ulica.
Grodzisko otoczone jest wałem, który zachował się w kształcie podkowy - od strony morza go nie ma. Należy przypuszczać, że w tych dawnych czasach woda sukcesywnie podmywała gród, była silna erozja. Prowadziłam badania także na skarpie od strony morza, opadającej jeszcze i dzisiaj ku zabagnionej nizinie, podczas których odkryliśmy pozostałości obiektu mieszkalnego, który wskutek podmycia runął 3,5 metra w dół. To wyraźny dowód na to, że woda podchodziła pod sam gród i część jego w jakimś momencie uległa zniszczeniu.
- Kiedy gród przestał istnieć?
- Badania archeologiczne wykazały dwie fazy osadnicze w tym miejscu. Od VIII wieku do połowy IX na wzgórzu znajdowała się osada otwarta z wybudowanymi półziemiankami na krawędzi wzgórza. W połowie IX wieku powstał gród obronny, otoczony wałem drewniano - ziemno - kamiennym, o konstrukcji przekładkowej. Na koronie wału odkryliśmy szczątki palisady. Tenże gród przetrwał do końca X wieku. W tym czasie powstał gród książęcy w Gdańsku i zakładamy, że gród sopocki stracił rację bytu . W międzyczasie był on trzykrotnie spalony, dwukrotnie odbudowywany i po raz trzeci spalony, przestał istnieć.
- Czego jeszcze się dowiedzieliśmy na podstawie wykopalisk?
- Poznaliśmy dość dokładnie rozplanowanie przestrzenne wewnętrznej zabudowy grodu. Domostwa w postaci ziemianek, półziemianek i drewnianych chat skupione były u podnóża wału, w różnych miejscach. Odkryto pozostałości 7 spalonych obiektów mieszkalnych, zbudowanych m. in. według konstrukcji zrębowej, ze śladami palenisk wewnątrz. Centrum grodu, tzw. majdan, był niezabudowany i dzisiaj też jest pozbawiony zabudowy. Dodatkową atrakcją było odkrycie bramy - wejścia do grodu. Brama została zrekonstruowana w miejscu, w którym się znajdowała przed tysiącem lat, wsparta na oryginalnych kamieniach z tamtych czasów. Należy przypuszczać, że był to gród strażniczy, który miał za zadanie kontrolowanie i obserwowanie przybrzeżnego pasa nadmorskiego prowadzącego od rejonu Pucka, gdzie istniał wówczas port, aż do okolic Elbląga - do faktorii handlowej w Truso, znanej już w IX wieku.
Odkryte podczas wykopalisk liczne zabytki, jak ceramika, przęśliki gliniane, przedmioty żelazne, kościane i paciorki bursztynowe świadczą o rozwoju wielu rzemiosł. Podstawowym zajęciem było garncarstwo. Kobiety zajmowały się tkactwem i przędzalnictwem, o czym świadczą przęśliki gliniane i kamienne. Poza tym bardzo ważną dziedziną było kowalstwo - znaleźliśmy fragmenty uprzęży końskiej, narzędzia pracy i broń oraz inne wyroby żelazne. Zajmowano się także obróbką kości i bursztynu, z którego wykonywano paciorki w celach handlowych. Naturalnie też hodowano zwierzęta udomowione, łowiono ryby, polowano także na foki, które wówczas żyły w wodach Zatoki Gdańskiej - świadczą o tym liczne kości i szczątki ryb odnajdywane podczas wykopalisk.
- Jak wygląda życie w grodzisku dzisiaj?
- Cóż... w sezonie letnim grodzisko tętni życiem. Na stałe mieszkają tu dwie kozy, pies i kot. W ciągu dnia zatrudnieni pracownicy w Muzeum Archeologicznym w Gdańsku wykonują powierzone im obowiązki, a w nocy pilnuje obiektu ochrona i pies. Do osób zwiedzających najczęściej zaliczyć można dzieci, młodzież szkolną, studentów, mieszkańców Sopotu i Trójmiasta oraz licznych turystów z Polski i zagranicy. Wielu z nich organizuje w Skansenie spotkania integracyjne m. in. także z okazji jubileuszy, urodzin, imienin, czy wesela, oczywiście w konwencji średniowiecza.
Tu odbywają się prezentacje rzemiosł, inscenizacje historyczne, pokazy walk rycerskich na miecze i topory, strzelanie z łuku, rzut oszczepem i dawne zabawy. Najczęściej jednak prowadzone są lekcje żywej historii dla młodzieży szkolnej.
Dodatkową atrakcją są organizowane co roku Festyny Archeologiczno - Historyczne obejmujące cykl imprez o charakterze kulturalnym z uwzględnieniem historycznego i edukacyjnego ich charakteru. Miejsce to wzbudza duże zainteresowanie szczególnie wśród młodzieży, która angażując się bezinteresownie do różnych zajęć, przyczynia się do współtworzenia Skansenu i integracji. Swoje miejsce w życiu tego miejsca znajdują również osoby niepełnosprawne.
- Prowadziła Pani także wykopaliska na sąsiednim wzgórzu...
- W 2005 roku na tym wzgórzu, oddzielonym od grodu fosą, prowadziłam badania archeologiczne i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że zachowały się tam ślady osadnictwa ludności miejscowej z różnych czasów - od epoki kamienia poprzez okres wpływów rzymskich. Są nimi paleniska, ceramika, także wczesno- i późnośredniowieczna, pozostałości konstrukcji kamiennej przypuszczalnie jakieś zabudowy z XVII wieku oraz liczne żużle żelazne i kości zwierzęce.
W samej fosie odkryliśmy ślady z II wojny światowej, na szczęście nieuzbrojoną głowicę pancerfausta II. To wzgórze to archeologicznie jakby przekrój całej historii. Wydawałoby się, że z Sopotem wiąże się tylko gród wczesnośredniowieczny. Tymczasem okazuje się, że na terenie Sopotu odkryte zostały ślady z epoki kamienia w postaci obrabianych krzemieni i odłupków. Pierwsze ślady osadnicze pochodzą sprzed 2700 lat p.n.e., kiedy tutaj zamieszkiwali ludzie kultury wschodnio - pomorskiej i pozostawili po sobie m. in. cmentarzyska grobów skrzynkowych. Z kolei z tzw. okresu wpływów rzymskich, I - IV w. n. e., pochodzą z terenu Sopotu skarby monet, a konkretnie srebrnych denarów.
- Sopocki Oddział Muzeum Archeologicznego w Gdańsku stara się o to wzgórze...
- Tak. Jest to zabytek. Niezależnie od tego chcielibyśmy rozszerzyć naszą działalność edukacyjną o pewne rzemiosła, których w obecnym grodzie nie możemy prezentować ze względów bezpieczeństwa. Chcielibyśmy na tym sąsiednim wzgórzu skonstruować dużą zagrodę dla zwierząt, gdyż wykopaliska potwierdzają, że w różnych okresach czasu hodowano udomowione zwierzęta. Przydałyby się dymarki, piece garncarskie, bo to ludzi interesuje, a także stworzenie poletka archeologicznego dla dzieci.
Przy okazji różnego rodzaju festynów można by tam zakładać rozległe obozowiska, czego nie możemy zrobić w grodzisku z uwagi na brak przestrzeni. Jednym słowem, obraz życia codziennego dawnych mieszkańców grodu moglibyśmy znacznie poszerzyć. A nasi przodkowie nie tylko polowali, walczyli i pracowali, ale również potrafili się bawić i świętować chociażby z okazji zebranych plonów. My dzisiaj, chcąc przybliżyć ten obrzęd, organizujemy co roku w Skansenie Festyn Historyczny pod nazwą „Święta plonów".
- Na dole, u stóp wzgórza, powstaje bardzo nowoczesne Centrum Edukacji...
- To część naszej działalności, której celem jest kreowanie tego miejsca także jako turystycznej atrakcji. U podnóża grodu jest budowany pawilon muzealno - dydaktyczny. To będzie ogromny kontrast między tym, co na grodowym wzgórzu a tym, co u podnóża. Takie zestawienie, jest dość szokujące, zwłaszcza dla porównania czasów sprzed 1000 lat i możliwości ich przekazania na miarę XXI w.
Grodzisko jest pod chmurką, więc dla zwiedzających i na organizowanie różnorodnych imprez miejsce to czynne jest tylko w lecie, a także uzależnione od dobrej pogody.. Pawilon zapewni nam funkcjonowanie całoroczne. Tu będą odbywały się spotkania, wykłady, odczyty, będą wyświetlane filmy o tematyce historycznej, a także będzie znajdować się część ekspozycyjna dotycząca zarówno zabytków pochodzących z badań grodziska, jak i również ciekawe wystawy sprowadzane z zewnątrz.
Z pawilonu po drewnianym pomoście prowadzić będzie wejście na wzgórze, na którym w klimatach wczesnośredniowiecznych zwiedzający zapoznają się z życiem codziennym mieszkańców grodu. Między pawilonem a wzgórzem jest małe jeziorko z pomostem drewnianym, a w przyszłości planujemy również zrekonstruować łódź rybacką, aby pokazać, że ci ludzie żyli również i z rybołówstwa. Tak więc z tego super nowoczesnego, wyposażonego w urządzenia multimedialne pawilonu wejdziemy w świat wczesnego średniowiecza. Chcemy w ten sposób uświadomić zwiedzającym nie tylko ciągłość rozwoju, ale także ulepszania, modernizacji w każdej dziedzinie naszego życia i nauki.
O tych wszystkich problemach szczegółowo napisałam w niedawno wydanej książce p.t. „ Sopot w zamierzchłej przeszłości. Grodzisko wczesnośredniowieczne".
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 24984
Zdecydowanie nieprzyjemna. I bardzo stara. Instytucja niewolnictwa istniała wśród ludzi od najdawniejszych czasów i jak wiemy - istnieje, już nieoficjalnie i tylko gdzieniegdzie - do dzisiaj. Człowiek człowiekowi był zawsze wilkiem, ale nie tylko: był także towarem.
Takim towarem zaczęto handlować, gdy tylko ludzie zaczęli się organizować w coś bardziej skomplikowanego niż mała grupa plemienna. We wszystkich cywilizacjach byli niewolnicy i rzadko kiedy uważano, że było to nienaturalne.
- A jak zostawano niewolnikiem?
Jesteś człowiekiem wolnym, dopóki znajdujesz się w kontekście rodziny, rodu, wspólnoty. Jeżeli nagle pojawią się jacyś ludzie i rozbijają ten kontekst, zmienia się wszystko, przekształcasz się w towar. Jesteś sam, stajesz się towarem na tej samej zasadzie, co koza czy litr miodu. Różnica była tylko w cenie. Tak to funkcjonowało.
- W językach zachodnioeuropejskich, a nawet i innych, na przykład w arabskim, Słowianin i niewolnik to synonimy...
Zgadza się.. Mamy tutaj przypadek nadania nazwy etnicznej ludziom, którzy w ten czy inny sposób stracili wolność i zostali sprzedani.
- To znaczy, że Słowianie byli niewolnikami?
Tylko niektórzy z nich, nawet wielu, ale oczywiście nie wszyscy. Poza tym nie każdy niewolnik był pochodzenia słowiańskiego.
- Może zacznijmy ustalać czas i okoliczności, w jakich doszło do stworzenia tego synonimu?
W takim razie zacznijmy od momentu, w którym Słowianie pojawiają się w historii pisanej pod własną nazwą. Stało to się w początkach VI wieku, kiedy rzymscy pisarze pierwszy raz przedstawili działalność ludzi zwanych sclavenami. Pojawili się oni jako lud rozliczny, barbarzyński i niebezpieczny, ekspandujący w stronę Imperium Rzymskiego w okolicach dolnego Dunaju - rzeki wzdłuż której szedł limes, czyli granica cesarstwa.
- Przecież zwykle się uważa, że wcześni Słowianie nie byli ludem wojowników...
To byli przede wszystkim rolnicy i hodowcy. Co nie znaczy, że nie było wśród nich grup zajmujących się żołnierką. Już pierwsze relacje mówią o ich wojowniczości, regularnych napadach rozbójniczych, a nawet wspólnie z Germanami prowadzonych wojnach.
- To znaczy, że powinno się Słowian widzieć nie jako bierną masę zahukanych chłopów, a raczej ostrych najeźdźców i dzielnych wojowników?
Jak najbardziej. Co dobrze jest widoczne, kiedy zabrali się za podboje. Ekspansję zaczęli na dolnym Dunaju, próbując złamać limes, co udało się im w niektórych miejscach. Stali się coraz liczniejsi, silniejsi i już w latach 550/51 pojawiają się pod murami stolicy cesarstwa, Konstantynopola. Miasta nie zdobywają, bo było to niemożliwe, ale pokonują wojsko bizantyjskie i po złupieniu Tracji wracają za Dunaj.
- Nieźle jak na rolników! I co było dalej?
Sprawy nabrały innych wymiarów w związku z pojawieniem się koczowniczych Awarów, następców straszliwych Hunów. Początkowo osiedlili się oni nad dolnym Dunajem, gdzie podporządkowali sobie tutejsze plemiona słowiańskie, ale długo tam nie zostali. Przenieśli się do Kotliny Karpackiej, którą ludy germańskie opuściły. I wtedy zaczyna się symbioza awarsko-słowiańska. Awarzy tworzą swoje państwo z centrum tam, gdzie dzisiaj są Węgry i rozpoczynają najazdy na Cesarstwo, wymuszając na nim trybuty, zwykle w postaci wielkich ilości złota. W tych najazdach biorą udział Słowianie, rzadko kiedy z własnej woli, najczęściej zmuszani przez koczowników mających nad nimi władzę.
- Czyli sprawy dla Słowian szły ku gorszemu?
Nie całkiem. Władza awarska była oczywiście ciężka, bo oprócz zabierania mężczyzn na wojnę, zabierali im żony i córki, z którymi mieli dzieci, co raczej było niedobrze przyjmowane przez społeczności słowiańskie. Natomiast najazdy na cesarstwo miały tę pozytywną stronę, że otwierały przed Słowianami nowe tereny do kolonizacji. W krótkim czasie Słowianie zasiedlili Bałkany aż do Adriatyku i całą Grecję. Bizantyjczycy nie mogli odbić tych terenów, bo sklavianie (tak nazywali te terytoria), były liczne i umiejętnie bronione.
- I tak zaczęła się slawizacja Europy.
Taki był początek tego zadziwiającego procesu, w trakcie którego duże części kontynentu europejskiego stały się słowiańskie. Odbywało się to brutalnie, tak jak zwykle. Kronikarz cesarza Justyniana Wielkiego, Prokopiusz z Cezarei, opisuje jak barbarzyńcy, czyli Słowianie, zdobywają miasto: „Mężczyzn w liczbie do 25 tysięcy zaraz wszystkich wymordowali, zrabowali wszystko, a dzieci i kobiety zagarnęli do niewoli". Żadna sielanka. A zachowanie było charakterystyczne dla wszystkich ludów, bo tak się zdobywało środki i miejsce do życia. Możemy dać przykład z XII-wiecznej Szkocji, której król często organizował najazdy na Anglię. W trakcie jednego, najwyraźniej typowego, najazdu: „... wszystkich mężczyzn zabito, dziewczęta i wdowy, nagie i spętane, zapędzono gromadnie do Szkocji, aby uczynić z nich niewolnice".
- Rzeczywiście trudno to nazwać sielanką. Ale co było takiego dziwnego w procesie slawizowania Europy?
Wielka liczba Słowian. Było ich zdecydowanie za dużo! Żeby zaludnić taki kawał Europy, trzeba było spowodować niesłychaną eksplozję demograficzną, czyli nie tylko cechować się wyjątkową płodnością, ale również mieć wyjątkowo dobre warunki do przeżycia nowonarodzonych. Trudno to sobie wyobrazić. Ostatnio niektórzy uczeni uważają, że sposób życia Słowian i ich egalitarne społeczeństwa stały się atrakcyjne dla innych ludów, które po prostu przyłączyły się do nich i z nimi zostały.. . Słowian było na tyle dużo, że mogli zaludnić Europę od Łaby na zachodzie po Wołgę na wschodzie, i od Bałtyku na północy do Adriatyku na południu.
- Jak żyli ci Słowianie - luźnymi grupami i plemionami?
Niektórzy właśnie tak i to długo, inni trochę krócej. Bo w pewnym momencie niektórzy zaczęli się organizować. Jedna z takich organizacji powstała wśród Słowian będących pod władzą Awarów. Zaczęło się to w roku 626, kiedy Awarowie razem ze Słowianami zorganizowali wyprawę na Konstantynopol, która skończyła się wielką klęską. To zachęciło Słowian do buntu. Udanego, bo okazało się że pewien kupiec frankijski o imieniu Samon, który pojawił się wśród nich, miał talenty wojskowe. Pod wodzą tego zdolnego kupca Słowianie pokonali Awarów, jego obwołali królem, dając mu na żony 12 kobiet, z którymi miał 22 synów i 15 córek. Państwo Samona obejmowało głównie Kotlinę Czeską i bardzo energicznie broniło się przed najazdami Franków. Istniało tak długo, jak długo Samon żył, po jego śmierci w końcu lat 50. VII w. się rozsypało.
- Jak wiemy, na tym mógł państwie się nie skończyło.
Powstały inne, na terenie obecnej Słowenii i Dalmacji, w VIII wieku tworzą się organizacje państwowe wśród Słowian połabskich, na przykład u Serbów i Obodrytów. Tam, gdzie wcześniej istniało państwo Samona, w Czechach i na Morawach, są małe księstwa plemienne, ale jedno z nich w ciągu IX w. tworzy silne państwo - Wielką Morawę, które miało duży wpływ na rozwój kultury w państwie bułgarskim i ruskim. Rzesza morawska upada na początku X w. na skutek najazdu Madziarów, naszych bratanków Węgrów, którzy osadzają się w Panonii, tam gdzie przedtem siedzieli Awarowie, pod koniec VIII w. zniszczeni przez Karola Wielkiego. Jednym ze skutków uderzenia Węgrów było powstanie księstwa czeskiego, które wtedy rozpoczyna swoją karierę historyczną.
- No i nie zapominajmy o Polsce!
Nie zapomnimy, ale teraz musimy pomówić o Arabach.
- Dlaczego? Co wspólnego mają Arabowie ze Słowianami?
Więcej niż się zwykle myśli.. W połowie VIII wieku są dwa centra władzy arabskiej: jeden to kalifat Abbasydów na terenie obecnego Iraku ze stolicą w Bagdadzie, drugi to kordobański emirat Omaijadów w Hiszpanii. Ci ostatni zostali przepędzeni przez Abbasydów, którzy okazali się być nie tylko dzielnymi wojownikami, ale jednocześnie entuzjastycznymi konsumentami. To wśród nich wytworzyła się silna klasa średnia o ogromnym zapotrzebowaniu na towary, zwłaszcza luksusowe. Te potrzeby były wystarczająco silne, by zapoczątkować nową epokę handlu w Europie.
- I w tym handlu uczestniczyli Słowianie..
Uczestniczyli. Tylko, żeby to uczestnictwo zrozumieć, musimy wrócić do Pani pytania na początku: dlaczego Słowianin i niewolnik to synonim. Teraz dopiero możemy na nie odpowiedzieć. Wzrost zapotrzebowania na różnego rodzaju towary w państwach arabskich wywołał prawdziwą hossę w Europie. Wśród towarów, jakich Arabowie potrzebowali były wysokiej klasy futra zwierzęce, miecze typu frankijskiego, jeszcze parę innych rzeczy. Ale głównym towarem, którego cena ciągle rosła i którego rynki w Bagdadzie i Kordobie przyjmowały każdą ilość, byli ludzie, niewolnicy. Za czasów rzymskich niewolnikami handlowano na wielką skalę. Handlarze ludźmi, zwani mango, kupowali ich i w Afryce, i w Europie barbarzyńskiej. Po upadku Rzymu germańska Europa zachodnia załatwiała swoje potrzeby siły roboczej przez najazdy, w czasie których porywano ludzi do niewoli. Nagły wzrost potrzeb rynków arabskich puścił znowu w ruch handlarzy typu rzymskich mango. Zyski z handlu niewolnikami były tak wysokie, że kto tylko mógł, ten natychmiast zaczynał łowić ludzi i ich sprzedawać. Szwedzi, a zwłaszcza ich odłam wschodni, Rusowie, zdobyli prawie monopol na dostarczanie niewolników do Bagdadu. Na Zachodzie handlem zajęli się wszyscy - i Frankowie, i Niemcy, i Węgrzy, i Czesi, a nawet Obodryci. Nie zapominając w tej wyliczance o Włochach, zwłaszcza tych z Wenecji, którzy ładowali żywy towar na statki i dostarczali go na Bliski Wschód i do Bizancjum.
- Przerażający obraz.
Niestety prawdziwy. A najgorzej na tej hossie wyszli Słowianie. Bo to oni stanowili największą część tej masy niewolników, która szła na wschód i zachód.
- Dlaczego właśnie Słowianie?
Było ich bardzo dużo, zajmowali się głównie rolnictwem, stanowili łatwy łup. Nie byli jedynym ludem, który brano w niewolę, Źródła pisane dostarczają nam informacji o różnych ludach, prawie wszystkich Europejczykach, ale również Turkach, którymi handlowano. Jednak Słowianie stanowili największą liczbę. Dlatego już w VIII wieku zamiast starożytnego, łacińskiego serwus, funkcjonować zaczyna inne określenie niewolnika - sclavus, czyli Słowianin. Nazwa przyjęła się i jest w użyciu do dziś, jako esclave w językach romańskich, slave w germańskich, i jako saqaliba w arabskim.
- Naprawdę było ich tak wielu?
Jeden arabski pisarz wspomina, że w Bagdadzie widział na ulicach „słowiańską szarańczę", czyli masę niewolników...Wszystkie źródła arabskie podkreślają słowiańskie pochodzenie ludzi dostarczanych im przez handlarzy - na wschodzie Rusów, którzy najczęściej dowozili swój towar łodziami do Bułgarii nadwołżańskiej, albo do stilu Chazarów, i tam sprzedawali. Były to przede wszystkim kobiety i chłopcy używani do służby w domach. Do służby wojskowej Abbasydzi używali niewolników pochodzenia tureckiego. Arabowie w Hiszpanii mieli inne preferencje: tam był duży zbyt na rzezańców, czyli eunuchów. We Francji, w Verdun był wielki targ niewolników i tam dokonywano operacji pozbawiania męskości dostarczonych mężczyzn. Sprzedawano do Kordoby również nie trzebionych młodych mężczyzn nadających się do służby wojskowej, gdzie tworzyli podstawę armii.
- Z tego co Pan mówi wynika, że handel niewolnikami był jednym z ważniejszych elementów gospodarki kontynentu europejskiego...
Był motorem rozwoju. Miał podstawowe znaczenie dla bogacenia się krajów zachodnich. Skandynawowie, zwłaszcza Szwedzi, też czerpali z niego wielkie zyski, ale największy pożytek mieli z niego Arabowie, których kalifaty przeżywały wielki rozkwit. Ich handel niewolnikami był świetnie zorganizowany, odgrywali w nim czołową rolę Żydzi, z którymi Arabowie byli w symbiozie, wykorzystując ich wiedzę, kontakty i umiejętności. Żydzi byli wezyrami, ministrami, dyplomatami, organizatorami handlu międzynarodowego. To dzięki jednemu z nich wiemy cokolwiek o funkcjonowaniu wczesnego państwa Mieszka I..
- Chodzi o raport Ibrahima..
Ibrahima ibn Jakuba, czyli Abrahama syna Jakuba, dyplomaty i kupca, hiszpańskiego Żyda z kalifatu kordobańskiego. W latach 965 - 966 odbył on podróż do krajów słowiańskich i do Saksonii - według ostatnich badań miał dostarczyć do Magdeburga cesarzowi Ottonowi I relikwie jakichś świętych. Z tej podróży Ibrahim sporządził raport. Wynika z niego, że odwiedził on najdalej na północnym zachodzie żyjących Słowian, Obodrytów, którzy mieli dobrze zorganizowane państwo i handlowali niewolnikami. Był w Pradze, głównym mieście dynastii książęcej Przemyślidów - pisze o nim, że można tu kupić wszystko, a zwłaszcza niewolników. Wiemy, że czeski książę Bolesław II, brat żony Mieszka I, Dobrawy, zajmował się handlem ludźmi, a św. Wojciech oskarżał go, że sprzedaje chrześcijan.
- Ibrahim u Mieszka nie był.
Na to wygląda. Ale w Magdeburgu u Sasów dowiedział się, że jest to kraj rozległy i obfitujący w żywność, miód i pola uprawne. I że Mieszko ma rozliczną i świetna drużynę.. .
- Dlaczego Ibrahim nie przyjechał do jego państwa?
To jest ważne pytanie. Przecież ani z Pragi, ani tym bardziej z Magdeburga, nie było daleko za Odrę. Gdyby chciał przyjechać - nie byłoby problemu.
- Nie miał po co?
Otóż to. Nie było tam targów, bo nie przechodził tamtędy żaden ważny szlak handlowy. Ibrahim podziwia siłę Mieszka, ale nie wie o niczym, co by go interesowało. Dziwne, prawda? Państwo jest silne, ekspandujące na zachód, Sasi je traktują serio, a dyplomata z kalifatu Kordoby nawet się nie pofatyguje? Czyżby dowiedział się o kraju Mieszko (tak państwo tego Piasta jest nazywane) dopiero w Magdeburgu? Tu stykamy się z problemem, z którym historiografia polska boryka się już od dawna - jak powstało państwo Piastów? Bo źródła pisane nic nie mówią o tym, co było przed rokiem 963. Kiedy się państwo objawia, to od razu jest silne i dobrze zorganizowane. Jak ono powstało między Notecią a Wartą, dlaczego w ogóle zostało stworzone właśnie na tych terenach, a nie w obecnej Małopolsce, przez którą przechodził interkontynentalny szlak handlowy, gdzie Kraków był ważnym ośrodkiem? Jak można gdzieś na uboczu zbudować silną organizację, własne piastowskie księstwo? Wydawało się, że nie było ku temu podstaw demograficznych, nie było też ekonomicznych. Nie było żadnych racjonalnych przesłanek, by tam powstało państwo. A powstało. Tylko dokoła tego faktu rodzą się pytania. Dlaczego Piastowie wybrali słabo zaludnioną ziemię gnieźnieńską? Skąd mieli środki na stworzenie państwa? Taka jest nasza zagadka.
- Na szczęście mamy archeologię, aby ją rozwiązała!
Oczywiście! Dużo już zrobiono, zwłaszcza przez naszych kolegów z Poznania. Dzięki ich wieloletnim badaniom zaczynają się przed nami pojawiać istotne szczegóły wydarzeń, które doprowadziły do utworzenia państwa Mieszka. To co jest najlepiej widoczne, to nagłe pojawienie się pod sam koniec IX wieku na Wysoczyźnie Gnieźnieńskiej i jej najbliższych okolicach, elity siedzącej w gródkach z charakterystyczną, eklektyczną kulturą pochodzącą ze strefy południowej, głównie bazującej na tradycji wielkomorawskiej i wpływach karolińsko-ottońskich, oraz z północy, ze strefy nadbałtyckiej. Kultura ta nie ma żadnych nawiązań do tej istniejącej tu poprzednio, natomiast stanowi podstawę tej, która tu będzie istniała w przyszłości. Z ziemi gnieźnieńskiej w latach 30-40. X w. organizuje się najazdy na ziemie okoliczne, połączone z paleniem tamtejszych grodów i na ich miejscu budowaniu mniejszych, o zupełnie innej funkcji - to Piastowie zawłaszczają i przyłączają ziemię lubuską, Pałuki, Kujawy. Ziemię chełmską i sieradzko-łęczycką. Jednocześnie rozpoczyna się budowanie dużych grodów w ziemi gnieźnieńskiej, przy których powstaje sieć osadnictwa. Według jednej z interpretacji, Piastowie po dokonaniu zniszczeń, część ludności przenieśli na swoje tereny. Tak obecnie są widziane początki państwa piastowskiego.
- Ludzie, którzy zostali przeniesieni, byli niewolnikami?
Prawdopodobnie. W każdym razie należy w nich widzieć tę część ludności, która była zależna bezpośrednio od Piastów i dla których wykonywała różne prace.
- Już profesorowie Aleksander Gieysztor i Henryk Samsonowicz uważali, że Piastowie musieli porywać i sprzedawać ludzi.
Na pewno wiedzieli jak się to robi. A czy to robili na dużą skalę? Raczej nie, bo jak mi się wydaje, wtedy prawdziwi handlarze niewolników pojawiliby się w Gnieźnie, czy Poznaniu , a o tym byśmy się dowiedzieli. Jeżeli w 965 roku Ibrahim ibn Jakub nie odwiedza kraju Mieszko, to wskazywało by to, że targu niewolników, takiego jak w Pradze, tam nie było.
- Nie ma więc problemu - nasi wspaniali Piastowie nie byli handlarzami niewolników!
Nie byli zawodowymi handlarzami, ale ludzi porywali dla siebie i kiedy im pasowało, sprzedawali. Gdyby tego nie robili, byliby kosmitami, a możemy być pewni, że nimi nie byli.
- Jeżeli nie byli kosmitami to kim byli wcześni Piastowie?
Byli zdolnymi władcami, zręcznie i pewnie poruszający się w zawiłościach ówczesnego świata. A kim konkretnie byli, może badania DNA dadzą nam pewniejszą odpowiedź.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: red.
- Odsłon: 5076
Oprócz prof. S. Medekszy, który przewodniczy badaniom na tym terenie od 15 lat, PWr reprezentować będą: dr hab. inż. arch. Rafał Czerner oraz doktorantka Aleksandra Brzozowska. Wydział Architektury PWr jest jedynym ośrodkiem w Polsce zajmującym się starożytną architekturą śródziemnomorską.
Misja w Marina el-Alamein, położona nad Morzem Śródziemnym, ok. 100 km na zachód od Aleksandrii, jest częścią Polskiego Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego w Kairze.
Ślady starożytnego miasta zostały odkryte w 1986 r. podczas przygotowywania terenu pod budowę ośrodka wypoczynkowego. Rok później władze egipskie podjęły decyzję o rozpoczęciu prac archeologicznych na tym obszarze i od tego czasu w Marina el - Alamein rozpoczęła wykopaliska polska-egipska misja pod kierownictwem profesora Wiktora Andrzeja Daszewskiego. W 1995 r. kierownictwo nad pracami misji konserwatorskiej na terenie starożytnego miasta objął prof. Stanisław Medeksza.
Głównym celem zespołu prof. Stanisława Medekszy są badania architektoniczne ruin miasta z okresu grecko-rzymskiego i konserwacja reliktów architektury w celu udostępnienia ich turystom. Jest to unikalne miasto, położone nad zatoką Morza Śródziemnego, z zachowanymi reliktami domów mieszkalnych, ulic, placów i urządzeń infrastruktury portu.
W centrum miasta znajduje się plac z ciekawym układem portyków kolumnowych i z eksedrą. W południowej części miasta został odsłonięty i zakonserwowany obszerny fragment dzielnicy mieszkaniowej z nieźle zachowanymi domami portykowymi i perystylowymi, między którymi zostały uczytelnione duże fragmenty ulic z nawierzchnią naturalną. W zachodniej części stanowiska naukowcy z misji archeologicznej odkryli bardzo ciekawą pod względem architektonicznym nekropolę. Odkryto tu hipogea, groby wieżowe, i groby komorowe. Część z nich została w ciągu ostatnich lat zrekonstruowana i zakonserwowana przez kolejne misje konserwatorskie.
Odnalezione drogą wykopalisk fragmenty miasta stanowią zupełnie nowy, nieznany wcześniej nikomu materiał architektoniczny. Służą do formułowania nowych hipotez rozwoju cywilizacji, a przede wszystkim rozwoju architektury na danym terytorium. Prace konserwatorskie stanowią poligon doświadczalny dla wykorzystywania nowych materiałów konserwatorskich w różnych warunkach klimatycznych. Są też wizytówką polskiej szkoły konserwacji zabytków poza granicami kraju. Wszystkie materiały pochodzące z wykopalisk i wiedza uzyskana w trakcie prac wzbogacają warsztat naukowy i dydaktyczny uczestników badań.
Misja zakończy się 31 maja br.