Polska w Europie: fantazmaty i realia*
Nieodłącznym rysem konserwatyzmu jest przekonanie, że społeczeństwo dzieli się na światłą elitę i masy, nad którymi te pierwsze muszą sprawować intelektualną kuratelę.
prof. Jan Sowa
A jak na tym tle wygląda sytuacja Polski? Kraju od zawsze katolickiego i związanego z papieskim Rzymem (bo historii lechickiego kraju sprzed chrztu Polski za Mieszka I praktycznie nie ma, nie uczy się jej - jakby Polska, niczym Atena, nagle wyskoczyła z głowy Zeusa w 966 roku).
Polski, podkreślającej swój rzymski (sic!) i zachodnioeuropejski rodowód, tradycje, tożsamość oraz związki wszelakie z tą częścią Starego Kontynentu, który uważamy za najbardziej cywilizacyjnie rozwiniętą część świata.
Cóż, dobrze jest się zapisać do elity, (albo uważać za jej immanentną część), do jakiegoś lepszego towarzystwa, pańskiego i wzniosłego - nawet jeśli to tylko marzenia, fantasmagorie i pospolite miazmaty, (bo rzeczywistość skrzeczy).
Te marzenia i fantazmaty uległy niebywałemu wzmocnieniu w kontekście minionego pontyfikatu papieża-Polaka, (który jakoby był symbolem potwierdzającym zachodnie aspiracje lechickiego plemienia) oraz na bazie etosowo-styropianowych mitów niesionych przez Solidarność.
To również podkreślane na każdym kroku związki religijne z papieskim Rzymem, które stanowią jakoby jedyne i absolutne korzenie - bo chrześcijańskie - Europy (a Europa to w tym oglądzie wyłącznie Zachód). Te związki przejawiają się m.in. w formie niesłychanie feudalnej i średniowiecznie praktykowanej religijności oraz stosunków wewnątrzwspólnotowych.
No i jeszcze - alfabet łaciński, ale już nie stosunek do prawa, własności, poszanowania godności człowieka, czy Inności.
Tylko tych kilka wybiórczo wymienionych elementów zaprzecza immanentności „od zawsze” udziału Polski i Polaków w kulturze i cywilizacji Zachodu, w tamtym sposobie życia, myślenia, świadomości, itd.
Oprócz wspomnianego wcześniej* braku wpływów hellenistyczno-rzymskich, (które na naszym obszarze są praktycznie niewidoczne), dochodzi jeszcze mierny wpływ elementów podstawowej konstrukcji tego, co zwiemy Zachodem: Reformacji, Oświecenia, Rewolucji Francuskiej, tradycji ruchów społecznych od XVIII wieku, uprzemysłowienia czy deagraryzacji.
No, ale nuworysze i konwertyci (zwłaszcza ci spóźnieni – jak im się wydaje) zawsze tak mają. Przede wszystkim ci, którzy cierpią na jakieś wydumane kompleksy i fobie. Także ci, których uwierają zalegające w świadomości fantazmaty, których przygniata rozdźwięk między imaginarium a rzeczywistością. I ci, którzy nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć (ze wstydu, ignorancji, z zacietrzewienia, bądź pospolitej gnuśności intelektualnej) nic o swym pochodzeniu, historii, tradycji. O tym, co się stało i dlaczego - wczoraj, czy 400 lat temu (znów się kłania tzw. długie trwanie).
Mentalne getto
Andrzej Leder w Prześnionej rewolucji wskazuje dobitnie na „prześnienie” w Polsce rewolt społecznych, które dokonywały się w zachodniej części Europy, poczynając od wieku XVI po wiek XIX (u nas - dopiero w drugiej połowie XX wieku). Odbyły się one poza polskim imaginarium, poza świadomością i przekonaniami społecznymi o ich potrzebie i nieuchronności.Nie umieliśmy sobie bowiem wyobrazić sposobu przechodzenia od folwarcznej autarkii do gospodarki kapitalistycznej, od feudalnej stratyfikacji społecznej do liberalnej demokracji parlamentarnej. A to są procesy immanentne ewolucji od feudalizmu ku nowoczesności.
Ludobójstwo obywateli polskich w czasie wojny, zniszczenie inteligencji o rodowodzie szlacheckim, ziemiaństwa, spowodowało, że Polacy dopiero po II wojnie światowej zaczęli tworzyć narodową klasę mieszczańską w pełni tego słowa znaczeniu. Wpływ na ten proces miała również zmiana granic Polski w wyniku porozumień jałtańskich – przesunięcie ich znacząco na Zachód wiązało się ze zmianami cywilizacyjno-kulturowymi ludności osiedlającej się na Ziemiach Zachodnich. Polacy pochodzący z Kresów i dawnej Kongresówki zderzyli się z zupełnie inną cywilizacją, co musiało wywrzeć wielki wpływ na ich świadomość, mentalność (ale przy okazji wzmocniło też nadwiślańskie fantazmaty). Film Sylwestra Chęcińskiego „Sami swoi” doskonale oddaje klimat i chaos pojęciowo-sytuacyjny tamtych czasów.
Marcin Król w artykule „Długie trwanie a PRL” (Res Publica Nowa, nr 3/1993) pisze, iż „Polska w tych latach wyszła niespodziewanie dobrze i wiele opłaciłoby się zapłacić za uzyskanie takiego terytorium, takiego społeczeństwa bez różnic stanowych i takiego kraju, niemal bez mniejszości narodowych”. Tego widzieć i racjonalnie analizować nie chcemy, nie potrafimy. Ani pamiętać. Imaginarium staje się tym samym po raz nie wiadomo który kulawe i zmitologizowane, a fantazmaty puchną w mentalności społecznej.
Za tym wszystkim poszła równocześnie nostalgiczna i romantyczna idealizacja stosunków społecznych panujących na utraconych przez Polskę kresach wschodnich, głównie dzisiejszej Ukrainie, co dało w efekcie mentalne „uszlachcenie” wszystkich obywateli PRL, dziś – III RP. Powstał i jest ciągle hołubiony mit dworku, ziemiaństwa, sielskości, „kochajmy się panowie bracia”, poczucie pańskości, powszechność odwoływania się do egalitaryzmu szlacheckiego (nieprawdziwego), a w rzeczywistości - apoteoza kolonializmu i niewolnictwa tam panującego.
To tu m.in. ma swą genezę tzw. inteligenckie getto. I dotyczy to zarówno potomków pańszczyźnianych chłopów czy folwarcznych parobków - którym PRL umożliwił wykształcenie i awans społeczny- jak i resztek starej inteligencji o rodowodzie szlacheckim, ocalałej z wojny. Tu również leżą źródła znacznego rozszerzenia się wpływów owego getta. A każde getto jest kłębowiskiem żmij, w którym podstawową zasadą funkcjonowania jest robienie intryg (François Mauriac, Kłębowisko żmij) i cicha uciecha z kompromitowania i poniżania bliźniego. Getto nie lubi, tępi, glajchszaltuje wybitne i jawne indywidualności, te jednostki, które obnoszą się ze swoją innością, swoim zdaniem, nonkonformizmem.
Getto solidaryzuje się w przeciwdziałaniu indywidualnościom, bo jak pisze Andrzej Leder w „Folwarku polskim” (Gazeta Wyborcza, 11.04.2014) –jest to solidarność ludzi jałowych i małych, którzy sami siebie uważają za wielkich i nie znoszą prawdziwych wielkości obok siebie. Umiar, skromność, dobre wychowanie oraz chomąto manier, póz i formułek (immanentne polskiej inteligencji, a faktycznie – zakompleksionym bufonom) nie pozwalają tym pełnym mentalnej obstrukcji ludziom „na afiszowanie swojej brutalności uczuć” i pogardy wobec każdego „z kim się nie trzeba liczyć”.
Utwierdzeniem owego getta mentalnego jest też fakt, że Polacy (i dotyczy to nie tylko inteligencji czy mieszczaństwa – dziś tzw. klasy średniej) mniemają, iż owe zmiany, rewolucje, nie miały w ogóle miejsca, spychają je w nieświadomość, choć są ich beneficjentami. To rodzi postawy klientyzmu, konserwatyzmu, faryzejstwa oraz jest typowym odzwierciedleniem stosunków folwarcznych i wynikających z nich bezpośrednio relacji „pan vs cham”.
To jest właśnie podstawowy element, który odróżnia Polskę i Polaków od Zachodu. Nie to, że nasze tereny nie były romanizowane bezpośrednio przez Rzymian i ich sposób myślenia oraz organizacji życia publicznego (szacunek do prawa, wzmocniony później na Zachodzie przez Reformację, zwłaszcza jej odłamy o kalwińsko-prezbiteriańsko-purytańskiej proweniencji). Nie brak oświeceniowego, ideowego zrozumienia nowoczesności i pojmowaniu człowieka, ale życie w folwarku wraz z określoną przez tę formę gospodarowania mentalnością.
Życie w folwarku
Wiele badań i analiz wskazuje, iż stosunki panujące w polskich oddziałach międzynarodowych korporacji są echem tych sprzed wielu dekad. Dopóki zarządza „desant” z Niemiec, Francji, czy innego kraju Europy Zachodniej, jest w miarę normalnie, jeśli chodzi o relacje interpersonalne. Gdy nastaje polski management, robi się piekło. W Niemczech twierdzi się np., że „polscy zarządzający to bulteriery – jak się wczepią to zagryzą”.
Ten metaforyczny folwark trwający w świadomości ludzi znad Wisły, Odry i Bugu, mimo upływu wieków, materializuje się także w powielaniu w jakimś stopniu XVIII-wiecznego powiedzenia, jakie charakteryzowało ówczesne stosunki społeczne: „Podstawą dobrej gospodarki są dwie rzeczy: pańszczyzna i szubienica”. Pisze o tym Anzelm Gostomski w Oeconomija, abo gospodarstwo ziemiańskie, dla porządnego sprawowania ludziom politycznym dziwnie pożyteczne.
Witkacy, ze swoją prześmiewczą złośliwością i sarkazmem, mógł więc niezwykle celnie napisać że „urodzić się garbatym Polakiem to wielki pech. Ale urodzić się do tego jeszcze artystą, to w Polsce już pech podwójny”.Stąd wynika także praktyka dyskusji między Polakami, bo wszelkie spory tu prowadzone polegają - jak pisze Andrzej Leder - „na próbie wykluczenia przeciwnika, ustanowienia jednolitego dyskursu, który inne dyskursy unieważni”.
Co prawda, folwark sprzyja indywidualizmowi, ale na poziomie klepiska; drobne, przyziemne cwaniactwo, kombinatorstwo, niechęć do nonkonformistycznych idei burzących ten tradycjonalistyczno-konserwatywny spokój, paternalizm (jakże silny w ideologii sarmatyzmu i ziemiańskiej kultury), a przede wszystkim – bojaźń przed zmianą ustalonej, wertykalnej hierarchii społecznej (sankcjonowanej i sakralizowanej przez Kościół katolicki).
Bezrefleksyjna religijność, oparta o ludyczność, manifestację i pompatyczność, bazująca wyłącznie na powierzchownie pojmowanej wspólnotowości, wspiera takie zachowania i postawy. Tym samym wyklucza nonkonformizm i samodzielność myślenia, uniemożliwiając pojawienie się zachodnio-europejskiego sceptycyzmu i krytycznej refleksji. A to są zasadnicze elementy kultury Zachodu i tamtej mentalności.
Z kolei współcześni „światli ludzie” w Polsce też nie czują się odpowiedzialni za zbiorowość, za resztę społeczeństwa, którą z racji ugruntowanego paternalizmu pogardzają. Fraza: „My, naród”, której źródeł można dopatrywać się w bitwie pod Valmy, to nie tylko wolność do bogacenia się, do robienia interesów. To także dążenie do szczęścia i odpowiedzialność za innych, za wspólnotę, które jest niesłychanie ważnym elementem zachodniej i oświeceniowej tożsamości - zupełnie pominiętym, wręcz spostponowanym w III RP (gdzie wszelkie przejawy zbiorowego działania przedstawia się jako komunistycznego demona, czego skutkiem są kolejne mity i fantasmagorie).
Myślę, że mimo zdjęcia przez nas, Polaków, żupanów, kontuszy, odpięcia karabeli, mentalność oraz umysły pozostały nadal sarmacko-kontrreformacyjno-kolonialne. Takie folwarczno-feudalne.
Kompleks parweniusza
Syndrom kontrreformacyjny obecny cały czas w polskiej świadomości i mentalności opisywano wielokrotnie ostatnimi czasy (m.in. R.S. Czarnecki - Wszyscyśmy z Kontrreformacji , Sprawy Nauki Nr 2 (187) 2014). Z tym związany jest również wspomniany nasz stosunek do Europy: kompleks parweniusza, odtrąconego (jakoby) i zawsze zdradzanego przez Zachód (powstania XIX-wieczne z warszawskim na czele jako clou wszystkich naszych „przewag” i moralnej wzniosłości, Jałta i jej efekty itd.), choć to kolejne fantasmagorie polskiego, inteligenckiego imaginarium oraz przeciwstawny mu paternalistyczny i mesjanistyczno-profetyczny stosunek do Wschodu. Zwłaszcza do Rosji i Rosjan.
Wschód, a przede wszystkim Rosja, nie jest dla nas Europą, bo wedle spojrzenia i opcji styropianowych rycerzy krzyżowych być nią nie może. To tereny i populacja przeznaczone do kolonizacji, szerzenia cywilizacyjno-kulturowych przewag zachodnio-europejskiego autoramentu (które my, lechickie plemię, uosabiamy w sposób najlepszy i komplementarny), do rozkrzewiania wiary – naszej wiary (może to być czynione w imieniu Rzymu, ale i Brukseli, Białego Domu czy ogólnie przyjętej politycznej poprawności).
To jak widać mieszanina kompleksów różnej maści, fobii, fumów, urojeń, mitów, przekłamań, megalomanii i pospolitego filisterstwa. Czy z tej mieszanki może wyjść pragmatyczna, racjonalnie i realnie prowadzona polityka? I czy Europie – od Atlantyku po Ural (a de facto – po Kamczatkę i Czukotkę) potrzebne są tego typu harce, zawirowania, przepychanki i napięcia? Jak powiedział ponad wiek temu przedstawiciel krakowskich stańczyków, historyk Józef Szujski, zawsze „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. I to stwierdzenie tłumaczy w zasadzie wszystko.
Najbardziej na storpedowaniu pomysłu sprzężenia Europy Zachodniej z Rosją, ich ścisłej współpracy (p. Siergiej Karaganow, „Postawmy na związek”, Gazeta Wyborcza, 28-29.08.10), zależało i nadal zależy USA. A serwilizm polskich elit i tutejszego mainstreamu wobec Wuja Sama jest powszechnie znany nie tylko w Europie. W tej kwestii polskie uprzedzenia i fantazmaty zbiegają się wyraźnie z pragmatycznym, imperialnym, globalnym interesem polityki amerykańskiej.
Nie wiedząc o sobie zbyt wiele (bo mity i wytwory fantazji nie są podstawą racjonalnego i pragmatycznego myślenia), nie będąc świadomym samego siebie, nie ma się prawa poprawiać innych i świata. I to nie dlatego, że rację może mieć Sokrates („Wiem, że nic nie wiem”), ale dlatego, że zmiany te służą – jak pisał o. Anthony de Mello, SJ - „przeważnie tylko naszym interesom, dumie, dogmatycznym przekonaniom, albo po prostu są odreagowaniem negatywnych emocji”.
Radosław S. Czarnecki
* Rozważania o Europie (1) - Tu mieszka szczęście