banner

 Rosja - Polska - Europa: antynomia czy dopełnienie?


 

Wielka miłość sfer rządzących Polską do Ukrainy
jest funkcją nienawiści do Rosji.

Bronisław Łagowski

 

 Czarnecki-do zajawkiCzy Rosja jest częścią Europy, czy - jak chce polski mainstream - jej miejsce jest w Azji, za Uralem? Nie ma sensu przytaczać powszechnie znanych faktów i argumentów z: historii (tu rodzi się podstawowy dylemat, nieznany większości polskich zwolenników stawiania Rosji do azjatyckiego kąta: czy Azja jest czymś gorszym?), dziejów europejskiej kultury, polityki, sztuki, etc. przemawiających za europejskością Rosji i Rosjan. Europejskością w pluralistycznym pojmowaniu tego pojęcia, w jego złożoności i wielowymiarowości. W znaczeniu symbolicznym to tak jak w Antyku: Rzym vs Ateny, a później, we wczesnym Średniowieczu – Rzym vs Konstantynopol.


Warto jest przytoczyć z początku naszych rozważań na ten temat dwie wypowiedzi będące odzwierciedleniem zagadnienia wzajemnych relacji Rosji, Polski i Europy (Unii) oraz obecności (lub nie) tego kraju-kontynentu w europejskiej przestrzeni (geograficznej, kulturowo-cywilizacyjnej, politycznej, religijnej, etc.).

  

Prof. Stanisław Bieleń (politolog z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego) zauważa, iż /…/ „bez Rosji, głównego rozgrywającego w przestrzeni poradzieckiej, nie da się rozwiązać wielu spraw. Taki jest po prostu układ sił między Rosją, a innymi partnerami poradzieckimi. Chodzi tu o kontekst tzw. Partnerstwa Wschodniego, forsowanego onegdaj usilnie przez polityków zdecydowanie proamerykańskich, a równocześnie silnie antyrosyjskich – Radosława Sikorskiego i Carla Bildta” (S. Bieleń, Poligon Polska, „Przegląd” nr 30/812/15).

       

Pisze z kolei prof. Ludwik Stomma: „Wielka polska poezja romantyczna, pisana zresztą przede wszystkim w Paryżu, nie odbiła się w tym kraju, a tym bardziej w innych państwach europejskich, najlichszym nawet echem. Żaden z moich studentów, a wykładam na Sorbonie już 26 lat, nie słyszał o Mickiewiczu i Słowackim. Natomiast Puszkin i Lermontow, to i owszem, coś tam mówi. Z tego prostego powodu: Pan Tadeusz, jak najwspanialszym by nie był arcydziełem, jest zaściankową powieścią z kodem, który rozszyfrować mogą tylko narodowo wtajemniczeni. Natomiast Eugeniusz Oniegin zrozumiały jest w całym kręgu kultury europejskiej. Cóż dopiero powiedzieć o Bohaterze naszych czasów Lermontowa, który mieści się w kanonie lektur obowiązkowych szeregu krajów na Zachód od Odry i Nysy, ale nie akurat tuż na wschód od tych rzek. Tutaj bowiem wiemy, że to Azja” (L. Stomma, Pogarda idiotów, Polityka nr 8/2693, 21.02.09).
   

Podsumowując, bardzo celnie stwierdza, że cywilizowanie i europeizację naszych stosunków z Rosją trzeba zacząć od wyrugowania absurdalnego, wyimaginowanego i irracjonalnego poczucia pogardy i zagrożenia, jakie towarzyszy (i jakie wzbudzano w społeczeństwie w ostatnich dwóch dekadach) postrzeganiu Wschodu. Nie jest to bowiem pogląd realistyczny i racjonalny, ani nie mieści się w kanonie stosunków międzynarodowych, międzypaństwowych: „Bo jeśli chcecie nienawidzić Puszkina – kwestia gustu - wolno opowiadać się za Lermontowem. Natomiast jeśli pogardzacie Rosją, to tylko o was świadczy. Skorupka zamiast rozumu” – pisze dalej Stomma.

 

Skąd się bierze rusofobia

Kiedy wolność tak dramatycznie i traumatycznie – jak się powszechnie w naszym kraju uważa (kolejny fantazmat) – wywalczona, wyrwana złowrogiemu imperium moskiewskiemu („imperium zła”), nie spełnia dziś w powszechnym odczuciu naszych nadziei, idealistycznych i quasi-religijnych wyobrażeń, musimy mieć wroga. On przejmie – jako kozioł ofiarny – funkcję ekspiacyjną i terapeutyczną zarazem.

       

To jest także prosta droga do powstawania różnej formy nerwic i fobii jako reakcji obronnych przed rozchodzeniem się owych marzeń i nadziei z rzeczywistością.
Rusofobia jest więc poniekąd jednym z mechanizmów obronnych, bo nic tak nie jednoczy, nic tak nie tłumaczy naszych rozwianych złudzeń (a wolność to ponoć naczelna wartość jaka przyświeca lechickiemu plemieniu od zawsze) jak wspólny - a ponadto znany i udokumentowany w polskim fantazmacie – wróg i związane z nim poczucie zagrożenia. Umacnia nas w tym przekonanie o przewagach etyczno-moralnych i cywilizacyjno-kulturowych, jakie osiągnęliśmy z racji przynależności do Europy, oraz o wykluczenie tego wroga ze wspólnego, europejskiego domu.
Tym samym klajstruje się chropowatą, kaleką i przaśną rzeczywistość. A miało być tak pięknie, idealnie i wzniośle we wspólnym, wreszcie wolnym, polskim (i europejskim - wedle polskich wyobrażeń) domu!

       

Rusofobia jest nad Wisłą z jednej strony – potrzebą samousprawiedliwienia za to, że „będąc wolnymi”, nie stworzyliśmy dobrze funkcjonującego suwerennego państwa. Z drugiej strony, wynika również z owego „prześnienia” zmian społecznych, których doświadczyły społeczeństwa zachodnie (do których usilnie aspirujemy). Zmian, będących istotą tego, co konstytuuje się w świadomości jako nowoczesność, Zachód, postęp.
To również wyraz echa kontrreformacyjno-kolonialnych tęsknot, cieni mitów kresowych, ziemiańskiego dworku i narracji przedstawiającej nas, Polaków (a de facto: szlacheckiej i herbowej braci) jako niosących kaganek cywilizacji zachodniej (niegdyś religię, dziś - tzw. prawa człowieka, demokrację, wolność, itd.) wschodnim, „upośledzonym”, kulturowo, „zacofanym” sąsiadom.

W tym przejawia się także trochę paternalistyczny, trochę pogardliwy, a na pewno mający pejoratywne zabarwienie szlagwort określający Rosjanina (i en bloc mieszkańców wschodniej części Europy) jako „Ruskiego”.

       

Za prof. Andrzejem Walickim warto w tym momencie skonkludować, że to nacjonalizm polski eksponuje się najgłośniej i rutynowo właśnie w rusofobii. Lecz im bardziej nacjonalistycznie brzmi publiczna narracja, tym więcej Polaków czuje się zagrożonych. Tym samym wzrasta temperatura napięcia i klimat przychylny dla wojennego rzemiosła. I tym bardziej pogarsza się atmosfera wewnętrzna w kraju, podczas gdy Rosja nie ponosi z tego tytułu prawie żadnej szkody.
Wymogi konformizmu, presja środowiskowa i intelektualna impotencja elit - wszystko to jest m.in. egzemplifikacją ewidentnego nacjonalizmu - jawnego i ukrytego, szkodzącego Polsce i Polakom, a także Europie. (B. Łagowski, Walicki i sarmackie omamy, Przegląd nr 27/445/08).

    

Prof. Bronisław Łagowski, niezwykle blisko w kontekście przytoczonych wcześniej wypowiedzi Stommy i Bielenia, pisał o „żartobliwości” polityki zagranicznej (na kierunku wschodnim) już w 2000 roku (Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej). Konstatował, iż miłości i nienawiści, jakie obserwuje się w polskich meandrach czynionych w tej materii są czymś nieautentycznym, nieracjonalnym, gdyż wynikają z zakorzenionych głęboko emocjonalnych stereotypów i są jak najdalsze od empirycznego rozeznania rzeczywistości.

     

Jest chyba więc coś na rzeczy w stwierdzeniu carycy Katarzyny II (1762-1796), że „wolność zniknie w samych Polakach wtedy, gdy będzie im się wydawało, że tę wolność mają”. Jeśli wolność ma być oświeceniowo traktowana jako funkcja racjonalnego i rozumowego postępowania człowieka,( bo tylko w takich kategoriach może być rozpatrywana, kiedy mówimy o Oświeceniu), wydźwięk tej sentencji jest niewymownie brutalny i jednocześnie prawdziwy.

Zdradzona Rosja

  Rosyjski politolog prof. Siergiej Karaganow, postać wybitna i niezwykle wpływowa w rosyjskim mainstreamie, członek Klubu Wałdajskiego i były doradca prezydenta Rosji, pisze we wspomnianej propozycji ścisłego związku Unii Europejskiej i Rosji, iż „20 ostatnich lat relacji Rosji z Europą zorganizowaną dziś wokół UE i NATO to historia pustych haseł i niespełnionych nadziei”.

Uważa on, że Rosjanie po upadku bipolarnego podziału Starego Kontynentu i świata poczuli się zdradzeni przez Zachód, do którego chcieli szybko dołączyć na zasadach partnerskich i przyjaznych.

  

Był do tego klimat w Rosji w pierwszej połowie lat 90. XX w., mimo szokowej terapii zaaplikowanej społeczeństwu przez kolejne rządy nominowane przez prezydenta Jelcyna. „Młoda elita rosyjska, która odrzuciła komunizm rzuciła się w objęcia Zachodu i Europy gotowa do integracji nawet na warunkach ucznia. Ale Zachód odrzucił taką możliwość. Potraktowaliście nas jak pokonanego, choć nie czuliśmy się pokonani”. A to akurat uczucie jest bardzo znaczące dla rosyjskiej tożsamości, mentalności i systemu wartości.

      

Mimo to Karaganow uważa, że bez zrozumienia wspólnego interesu, wspólnych celów strategicznych i przeorania na nowo wspólnoty kulturowej „wielkie 500 lat Europy odejdzie w cień, a ton światu nadawać będą Stany Zjednoczone i Chiny”. Bo to – jak wyraził się Rosjanin – Chiny wygrały zimną wojnę (co widać), nie Zachód. „Dlatego Rosja i Europa winny dążyć do stworzenia wspólnego związku i do włączenia do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Kazachstanu, Ukrainy”. Ten związek ma być układem partnerskim, nie biurokratyczno-paternalistycznym. Miękka siła Europy z twardą siłą potencjału – wielowymiarowego – Rosji ma przyszłość strategiczną i jest po prostu koniecznością. Dla obu partnerów. Bo „słaba Europa będzie osłabiać Rosję”. I na odwrót.      

      

Takie propozycje składał Siergiej Karaganow w 2010 roku, gdy sytuacja międzynarodowa była zupełnie inna i rysowała się kolorach bardziej pastelowych niż dziś. W Polsce, kraju który żywotnie winien był być zainteresowany takimi propozycjami i zabiegać o partnerskie, przyjazne i cywilizowane stosunki między Rosją, a Unią Europejską (to naczelny priorytet polskiego członkostwa w UE), nie odbyła się żadna dyskusja na ten temat. Jakby tematu nie było. Odłożono go ad calendas graecas. Górę wzięły stare, rusofobiczne fumy i fantazmaty. Bo „oto polski mesjanizm znów zawładnął polskimi urzędami państwowymi i czyni z tego użytek” (A. Walicki, O inteligencji, liberalizmach i Rosji). Jak pisze cytowany L. Stomma – „skorupka zamiast rozumu”.

      

Politolog prof. Tomasz G. Grosse (Instytut Europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego) podkreśla – zbieżnie z tym, co pisze i mówi Karaganow – iż „Na Rosjan powinniśmy spojrzeć nie jak na odwiecznego rywala, ale raczej w obszarze rozlicznych szans ekonomicznych.
  

Obecne napięcia przewidział jeszcze w latach 70. XX w. wybitny amerykański znawca stosunków międzynarodowych Kenneth Waltz. Doszedł do wniosku, że Europa i Rosja będą dążyły do współpracy na wielu różnych płaszczyznach, co nie będzie przyjemne dla Stanów Zjednoczonych. Podtrzymywanie konfliktu między zjednoczoną Europą a Rosją musiałoby więc w tych warunkach być naturalnym dążeniem administracji amerykańskiej” (T. G. Grosse, Chiny to już zupełnie inna półka, OPCJA nr 2/139/15).    

      

Wracając na zakończenie jeszcze na moment do Siergieja Karaganowa, trzeba przywołać jego myśl o współczesnych perturbacjach we wzajemnych relacjach Rosja – Zachód (czyli de facto: Unia Europejska). Myśl, która oddaje – jak sądzę – esencję rozumienia tych perturbacji przez zdecydowaną większość rosyjskiej elity (której Karaganow jest wybitnym i klarownym reprezentantem) i tamtejszego społeczeństwa.
Mówi on: „W Rosji rozszerzenie NATO postrzegano jako otwarte naruszenie jawnych i niejawnych umów wypracowanych w czasach, gdy ZSRR zaprzestał polityki konfrontacji, wycofał wojska z krajów Układu Warszawskiego i zgodził się na zjednoczenie Niemiec. Dwie fale rozszerzenia NATO Rosja przełknęła (być może to był błąd), ale rozprzestrzenianie tego paktu na Ukrainę, które stworzyłoby niebezpieczną granicę z blokiem o długości 2 tys. km było nie do przyjęcia (…). Było postrzegane jako potencjalna przyczyna dla wielkiej wojny”.

I to jest jeszcze jeden element polityki europejskiej, o którym należy rozmawiać. Ukraina, Krym, wcześniej – Gruzja czy Naddniestrze (ale też i rozpad Jugosławii, secesja Kosowa), to wszystko zagadnienia poboczne, wynikające właśnie z braku wzajemnego zrozumienia i partnerstwa. Polski wkład w owo pogarszanie się atmosfery na Starym Kontynencie, między dwoma gigantami geopolityki – czyli Unią Europejską a Federacją Rosyjską - jest tyle duży, co irracjonalny. To tak, jakbyśmy na złość mamie chcieli odmrozić sobie uszy, bo ona nam nakazuje – a my tego bardzo nie lubimy - nosić podczas mrozów czapkę zakrywającą owe uszy.

  

Skorupka zamiast rozumu

      

Kończąc ten tryptyk należy podkreślić, że demokracja, swobody czy wolności „nie czynią nas automatycznie wyższymi, lepszymi, ładniejszymi, bogatszymi i szczęśliwszymi. One są codziennością, przyziemną i prozaiczną” , jak mówi hiszpański pisarz i eseista Javier Ceras (Gazeta Wyborcza, 6-7.06.15).   
Ale kiedy tu, nad Wisłą, Bugiem i Odrą ma za nimi stać w polskim imaginarium zarówno na wskroś kolonialny (p. Daniel Beavois, Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu i Kijowszczyźnie w latach 1793-1914), sarmacki (p. relacja pan vs cham) oraz kontrreformacyjny (p. drang nach Osten w imię „krzyża” oraz imperialnych apetytów elit rządzących I RP) projekt nawrócenia „schizmatyckich Greków na naszą prawdziwą wiarę” i podporządkowania sobie „ruskich mużyków” traktowanych a priori jako raby (czyli niewolnicy), to pogarda, paternalizm, zadęcia i wielkie słowa dla opisu marnych rzeczy, pompatyczne napuszenie, tromtadracja, niezwykłe miny i poważne nad wyraz pozy (jakich pełno w naszym przekazie publicznym) muszą triumfować. Cóż, że ze szkodą dla pragmatycznie i realistycznie pojmowanym bonum communae. Skorupka zamiast rozumu …

Radosław S. Czarnecki  

 

Poprzednie części eseju autora publikowaliśmy w numerze 10/15 i 11/15 Spraw Nauki:

Rozważania o Europie (1) - Tu mieszka szczęście

Rozważania o Europie (2) - Polska w Europie: fantazmaty i realia