Religioznawstwo (el)
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 5454
Od czasu pojawiania się instytucji małżeństwa w większości kultur dziewictwo stało się usankcjonowanym dowodem czystości przedmałżeńskiej. W miarę rozwoju religii stopniowo stało się symbolem czystości sakralnej.
W chrześcijaństwie zostało podniesione do rangi świętości poprzez osobę Matki Bożej, Dziewicy Maryi i akt Niepokalanego Poczęcia.
Zanim pojawiły się dogmaty
Przedchrześcijańskie religie Wschodu miały bardzo ambiwalentny stosunek do dziewictwa. Obok powszechnie respektowanych zakazów dotyczących współżycia przedślubnego, na Bliskim Wschodzie i w Indiach istniały świątynie, w których odbywała się prostytucja sakralna. Dopiero religia judaistyczna, objawiona w słowach Starego Testamentu, zmieniła zasadniczo tę sytuację. W Księdze Powtórzonego Prawa wyraźnie jest sformułowany zakaz uprawiania prostytucji sakralnej przez „córki Izraela”.
Z kolei szóste przykazanie Dekalogu zakazuje cudzołóstwa, które obejmuje, obok zdrady małżeńskiej, także utratę dziewictwa przed ślubem. W Księdze Powtórzonego Prawa zawarte są bardzo szczegółowe nakazy dotyczące obowiązku zachowania czystości przedmałżeńskiej i kary przewidywane za ich złamanie.
W świecie greckim
W starożytnej Grecji dziewictwo po raz pierwszy nabrało cech świętości w znaczeniu religijnym za sprawą kultów niektórych bogiń. Dziewicą była Atena, której z tego tytułu przysługiwał przydomek Partenos. Podczas dorocznych świąt ku czci Ateny, panatenajów, najważniejszym punktem ich obchodów była procesja z udziałem bogato przystrojonego posągu bogini, której towarzyszył zastęp młodych dziewcząt. Dziewczęta te symbolizowały boską czystość bogini. Z kolei szatę bogini tkały cztery dziewice, wywodzące się z najznamienitszych domów ateńskich, co również podkreślało znaczenie czystości w sensie rytualnym.
Dziewictwo było także atrybutem bogini łowów i myśliwych Artemidy, która w tym aspekcie występowała jako opiekunka godów małżeńskich oraz boska patronka młodych dziewcząt i chłopców. Według najstarszych zapisów mitologii greckiej, dziewiczość Artemidy wynikała z faktu, że z własnej woli postanowiła pozostać w stanie panieńskim. Dowodzi to, że już w epoce archaicznej instytucja małżeństwa i dziewictwo zostały ze sobą genetycznie związane. Zwraca również uwagę fakt, że zarówno Atena, jak i Artemida uosabiały męstwo i siłę, tak więc dziewictwo symbolizujące czystość, było również symbolem boskiej mocy.
Do grona greckich dziewic zaliczana jest również Atalanta, choć jej mitologiczny rodowód nie jest tak jednoznaczny. Przede wszystkim nie była boginią. W obu najbardziej znanych wersjach mitu jej rodzicami byli ludzie, a nie bogowie. W wersji arkadyjskiej Jasos i Klimena, w wersji beockiej król Schojneus (eponim miasta Schojnos), oraz królowa Temisto. Jednak podobnie jak Artemida była czczona przez myśliwych. Często występowała również w orszaku Artemidy, ubrana tak jak i ona w krótką, męską tunikę. Ich losy również układały się podobnie, przynajmniej w odniesieniu do mężczyzn. Artemida zabiła Oriona, który według jednej z wersji mitu chciał ją uwieść. Atalanta postąpiła tak samo z usiłującymi pozbawić ją czci centaurami Rajakosem i Hylajosem. Jednak Atalanta w pewnym momencie została poddana próbie, której jako kobieta śmiertelna nie zdołała sprostać. Nie chcąc wychodzić za mąż zapowiedziała, że tylko ten może zostać jej mężem, kto zdoła ją dogonić. Dokonał tego Hippomenes, rzucając w trakcie wyścigu złote jabłka, po które schylała się Atalanta. O jej późniejszych małżeńskich losach niewiele wiadomo. Istnieje mit, który mówi, że Atalanta w czasie łowów kalidońskich związała się przelotnie z Meleagrem i za jego przyczyną powiła syna Partenopajosa. Imię dziecka, znaczące tyle co Syn Dziewicy wskazywało, że matka nawet po urodzeniu zachowała dziewictwo.
Rzymska cnota
W starożytnym Rzymie najważniejszą boginią-dziewicą była Westa, opiekunka domowego ogniska. Jej kult, wywodzący się zapewne z czasów przedrzymskich, nakładał na jej kapłanki bardzo surowy obowiązek przestrzegania ślubów czystości w czasie pełnienia służby w świątyni. Jedynie pierwsza znana z imienia mityczna westalka Rea Sylwia została matką w trakcie kapłaństwa, ale stało się tak za sprawą boga Marsa, a nie z jej złej woli. Z jej związku z Marsem przyszli zresztą na świat Romulus i Remus, którzy zapoczątkowali legendarne dzieje Rzymu. Dzięki takiemu pochodzeniu Romulusa, założyciela Wiecznego Miasta, Rzymianie mogli nawiązywać do wcześniejszej tradycji i przyjąć Westę do swego panteonu. Tradycja królewskiego Rzymu mówi zresztą, że kolegium westalek zostało ustanowione właśnie dzięki Rei Sylwii przez drugiego z kolei króla rzymskiego Numę Pompiliusza.
Rzeczywiste westalki były rekrutowane spośród dziewcząt w wieku od 6 do 10 lat, z najlepszych rodzin rzymskich. Do służby w świątyni powoływał je najwyższy kapłan (Pontifex Maximus). Do ich powinności należało przede wszystkim pilnowanie wiecznego ognia, który musiał stale płonąć w świątyni i składanie ofiar. Swoje obowiązki pełniły przez 30 lat. Po zakończonym kapłaństwie mogły opuszczać kolegium westalek i wychodzić za mąż, jednak wówczas traciły wszystkie swoje przywileje. Ogień w świątyni Westy uosabiał pomyślność domu i państwa. Jego wygaśnięcie było oznaką niepomyślnych wróżb dla kraju i za dopuszczenie do takiej sytuacji westalki były karane chłostą. Jeszcze surowiej karano je za złamanie ślubów czystości, gdyż wierzono, że taki czyn którejkolwiek z kapłanek Westy może przynieść państwu zgubę. Westalkę, której udowodniono cudzołóstwo, zamurowywano żywcem i skazywano na śmierć głodową.
Kult Matki Boskiej
Religia chrześcijańska wyrosła na gruncie Starego i Nowego Testamentu traktowała sprawę dziewictwa bardzo poważnie. Małżeństwo stało się w niej jednym z sakramentów, a więc obowiązek czystości przedślubnej miał wymiar boski, dziewictwo bowiem było darem danym od Boga. Po dziś dzień Kościół zaleca zachowywanie czystości przedmałżeńskiej, a biały welon podczas uroczystości ślubnej symbolizuje niewinność.
Maria, Matka Boska, została wybranką bożą, aby zrodzić Syna Bożego. Mówią o tym Ewangelie Św. Mateusza i Św. Łukasza w scenie Zwiastowania Maryi woli bożej przez anioła Gabriela. Obaj Ewangeliści jednoznacznie mówią o czystości Marii, bowiem w chwili Zwiastowania Maria była dopiero co poślubiona Józefowi. Anioł wyjaśnił Marii, że jej poczęcie będzie mieć charakter cudowny, bowiem stanie się za sprawą Ducha Świętego. Gdy Maria była brzemienna, Józef, widząc jej stan, „nie chciał narazić jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie” (Mt 1.19). Potraktował więc brzemienność Marii w sposób naturalny. Anioł pojawił się więc ponownie i tym razem boską prawdę objawił Józefowi. Jego słowa wykluczały wcześniejsze obcowanie fizyczne Matki Bożej przed poczęciem. Prawda o dziewictwie Marii przed zrodzeniem Jezusa Chrystusa została uznana przez synod laterański w roku 649 i zatwierdzona przez papieża Marcina II. Ostateczny wymiar dogmatu wiary z uroczystego ogłoszenia uzyskała w Konstytucji Dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen Gentium.
Teologowie dość długo rozważali kwestię dziewictwa Maryi podczas narodzin Jezusa oraz w późniejszym okresie jej życia. Prawdę o dziewictwie Marii w czasie cudownych narodzin jako pierwsi sformułowali św. Ambroży w IV wieku i św. Augustyn w V. Umocnił ją dekret Świętego Oficjum z roku 1961, choć oficjalnie nie został on ogłoszony. Niemniej wyraźnie mówią o niej również inne dokumenty Soboru Watykańskiego II, które zalecają takie przedstawianie czystości Maryi w katechezie. Tak więc prawda ta jest dogmatem z powszechnego nauczania. O dziewictwie Maryi po narodzeniu Chrystusa jako pierwsi mówili św. Hieronim i św. Augustyn wyraźnie dowodząc, że Maria, poświęcając się całkowicie Bogu, zachowała dziewictwo fizyczne i duchowe aż do śmierci.
Autorzy chrześcijańscy, a zwłaszcza Kościół katolicki, podkreślają, że akt narodzin Syna Bożego był jednocześnie naturalny i cudowny. Przeciwnicy tezy o zachowaniu przez Marię dziewictwie po cudownych narodzinach powołują się na tekst Ewangelii św. Marka, w którym wspomniani są ziemscy bracia i siostry Jezusa. Wynikałoby z tego, że Maria została normalną matką. Obrońcy jej natomiast dowodzą, że Ewangelista wspominał o jego kuzynach i dalszych krewnych nazywając ich braćmi i siostrami, aby podkreślić ich pokrewieństwo z rodem Jezusa. Nie wolno przecież zapominać, że Jezus pochodził z rodu Dawida, o czym wyraźnie mówi św. Mateusz na początku swojej Ewangelii (MT 1,1-17).
Kontrowersje na temat świętości Maryi w IV i V wieku rozstrzygnęli św. Ambroży i św. Augustyn, przedstawiając Maryję jako przeciwstawienie grzesznej Ewy, pramatki wszystkich ludzi. Na podobnym stanowisku stanął Sobór w Efezie w 431 roku. Dopiero w roku 1854 Pius IX stwierdził jednoznacznie w bulli Ineffabilis Deus, że Maryja jest Niepokalana i święta.
Należy jednak pamiętać, iż samo Niepokalane Poczęcie nie odnosi się bezpośrednio do dziewictwa Maryi, ale - jak głosi dokument - do faktu, że była jedyną kobietą, która „została zachowana jako nietknięta od zmazy grzechu pierworodnego”.
Leszek Stundis
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 6642
Wiek XXI będzie czasem religii, albo nie będzie go wcale. Takie teorie wygłaszane są nie tylko z ust fideistycznie zorientowanych myślicieli, teologów, działaczy czy hierarchów religijnych, ale spotkać je można w rozważaniach naukowców przyznających się do agnostycznej, bądź racjonalnej proweniencji, polityków, animatorów świeckiej kultury czy elity intelektualnej współczesnego świata. Jest to o tyle zaskakujące, gdyż – jak pisał Leszek Kołakowski - kult religijny nigdy się nie pozbędzie przyrodzonej skłonności do degradowania świeckich wartości życia, do uznawania ich za względne i pochodne, jeśli nie wręcz wrogie prawdziwemu powołaniu człowieka.
Rewitalizacja to pojęcie określające powtórzenie jakiejś czynności, powrót do idei kiedyś wypowiedzianych, a być może zapomnianych. Odnosząc je do wierzeń religijnych, trzeba zaznaczyć, iż jest to tendencja, która przezwycięża wiele dotychczas panujących (a związanych najszerzej z modernizmem) paradygmatów immanentnych współczesnej kulturze Zachodu, bazujących na ideach czerpiących natchnienie z tradycji Renesansu i Oświecenia. Negacja wielu podstawowych zdobyczy utożsamianych jednoznacznie z tamtym dorobkiem prowadzi wprost do uwolnienia tych sił i procesów, które w przeszłości wywierały destrukcyjny wpływ na ludzką rzeczywistość z tytułu swej emocjonalności, antyracjonalizmu, swawoli uczuć, warcholstwa namiętności i tyranii popędów.
Żarliwe erupcje mistycznej ekstazy towarzyszyły zawsze człowiekowi, zwłaszcza kiedy chodziło o religijne przeżycia lub wizje. Na pewno wielki wpływ na to miały procesy społeczne i polityczne zachodzące w danym okresie historycznym. Poczynając od Starożytności - przez wczesne Średniowiecze, wyprawy krzyżowe, masowe ruchy religijne dojrzałego Średniowiecza, pojawienie się pierwszych sanktuariów kościelnych – zinstytucjonalizowana wiara religijna zawsze budziła namiętności.
Później - poczynając od Odrodzenia, kiedy do głosu zaczęła dochodzić racjonalno-emipryczna strona procesu poznawania przez człowieka otaczającej go rzeczywistości, a następnie w okresie Oświecenia - proces ów przybrał wymiar jawnie antyklerykalny i nie emocjonalny zarazem (sławienie racji rozumu, chłodna kalkulacja, przewaga prawa nad porywami serca).
Myśl człowieka europejskiego biec poczęła nie ku pozaziemskim bóstwom, ale w stronę poprawy jego własnego ziemskiego bytu, doczesności.
Stąd właśnie zrodziły się wielkie idee Rewolucji Francuskiej i te, które legły u podstaw konstytucji amerykańskiej. Na te elementy wspólne, ale i zarazem na zdecydowane różnice w dorobku demokracji europejskiej i amerykańskiej zwraca uwagę Andrzej Filipiak, podkreślając źródła obu tych systemów: Europa czerpie raczej z doświadczeń Oświecenia francuskiego (Wolter, Diderot czy Rousseau), Ameryka przychyla się ku spuściźnie angielskiej (Hume, Locke, Smith).
Oświecenie racje rozumu podniosło na piedestał. Tradycja francuska przedkładała antynomię rozumu i wiary, dziedzictwo anglosaskie podążało raczej ku zracjonalizowaniu religii. Osiągnięto jednak w kulturze Zachodu stan, iż wydawać się mogło (w połowie XX wieku), że wiara religijna zaniknie zupełnie (nie tylko w życiu publicznym, ale i w wymiarze indywidualnym), nie budząc żadnych emocji. Tak się jednak nie stało. Sacrum w turbokapitalizmie Dziś religia, jak dawnymi czasy, staje się na powrót egzemplifikacją masowych (a tym samym społecznych) dążeń i pragnień, pomagających w znajdowaniu własnej tożsamości, kiedy nie można się samorealizować w realnej rzeczywistości; kiedy dotychczasowy świat wewnętrznych przeżyć i życiowych busoli się załamał; kiedy „Ja” indywidualne ucieka od „Ja” umocowanego zbiorowo. Tę namiętną grę uczuć i religijnego żaru stymulują media.
Należy sądzić, iż dwudziestowieczne systemy polityczno-społeczne oparte o racjonalistyczno-agnostyczną ideologię oświeceniowej proweniencji w niedostateczny sposób postrzegały duchowy wymiar funkcjonowania jednostek, plemion, grup społecznych czy narodów. Mistyka, metafizyka, transcendencja, duchowość – czyli wszystko co niematerialnego pochodzenia – zostało odstawione do lamusa.
Obecnie, w czasach postideologicznych, mamy do czynienia z sytuacją innej sakralizacji, też o materialnym podłożu, lecz zorientowanej czysto utylitarnie. Tak możemy zakwalifikować np. tzw. zakupizm, jak Benjamin Barber nazywa system uzależnienia konsumentów od wszechobecnej reklamy i wynikającej z niej potrzeby ciągłego nabywania nowych dóbr. Z kolei Rodney Stark i William Bainbridge starają się opisać współcześnie zachodzące zjawiska religijne w kategoriach ściśle ekonomicznych, tak popularnych w dobie postmodernizmu i powszechnej globalizacji. Próbują tym samym elementy wolnego rynku i swobodnej gry sił ekonomicznych zastosować do zrozumienia i wyjaśnienia zjawisk religijnych.
Jest to, co prawda, pewien rodzaj redukcjonizmu - gdzie religijne przeżycia traktuje się jako zachowania konsumenckie, a instytucje religijne jako podmioty gospodarcze - lecz powszechna ekonomizacja i utylitaryzacja rzeczywistości sprzyja takiemu podejściu do opisu świata.
Patrząc na ów problem w dialektyczno-historyczny sposób, trzeba zauważyć, że zarówno kapitalizm wolnorynkowy jak i realny socjalizm czy komunizm w minionym stuleciu igrały z ogniem nie dostrzegając i bagatelizując, często prześladując i postponując, znaczenie sacrum w życiu człowieka. Imitacje pierwiastka duchowego w jednym i w drugim przypadku zakonserwowały i ukryły skłonności człowieka do fundamentalizmu religijnego, fanatyzmu i bigoterii.
Aktualnie widzimy tego efekty, kiedy coraz bardziej rozszerza się w świecie – również w społeczeństwach uważanych do tej pory za otwarte, demokratyczne, pluralistyczne i wolne – skłonność ku nienawiści Innego, egoizmu, do poszerzania pola działalności religijnych szalbierzy, różnej maści ortodoksów i politycznych demagogów. Religia i polityka tworzą bowiem w dzisiejszych czasach zabójczy koktajl, przeważnie skrajnie prawicowo-konserwatywnej proweniencji.
Nie wszystko bowiem można załatwić wolnym rynkiem i ideą powszechnego (co było i jest zwykłym oszustwem) bogacenia się i szczęśliwości stąd wynikającej. Dlatego to na początku XXI stulecia można na fanatyzmie religijnym, obskurantyzmie i intelektualnym oszustwie (m.in. dotyczy to totalnej krytyki Oświecenia, racjonalizmu jako metody opisu rzeczywistości) zbić kapitał polityczno-społeczny. Demagogia i populizm są w cenie, a media powielają po wielokroć ten schemat, przez co dyskurs publiczny staje się irracjonalny, liczą się efekty wizualne, marketingowe, bądź merkantylne.*
Demony przeciw Innemu
Wybuchy religijnych namiętności i zsakralizowanego obłędu pociągają za sobą zawsze niebezpieczeństwo konfliktów, zawirowań społecznych, często krwawych porachunków. To właśnie namiętności, jako pozbawione racji rozumu i odniesień pragmatycznych, będące nośnikiem najgorszych, brutalnych i skierowanych przeciwko innemu człowiekowi szaleństw, depersonalizują osobę ludzką zarówno w wymiarze jednostkowym jak i zbiorowym. Nie od dziś wiadomo, że gdy rozum śpi rodzą się demony. I nie chodzi tu o to, że wszystkie religie i wierzenia, mówiąc o pokoju, jednocześnie ukierunkowują namiętnych wyznawców swoich zasad i kodeksów przeciwko Innemu, inaczej wierzącemu. Problem dotyczy bowiem nieprzekraczalnej antynomii tradycyjnie pojmowanego sacrum i modernizującego się w coraz szybszym tempie profanum. Krucjaty krzyżowe stały się w późnym Średniowieczu wykładnikiem i syntezą ówczesnej wiary chrześcijańskiej. Łącząc prozelityzm i swoiście pojmowane apostolstwo z zaborem, grabieżą, powszechnym mordem i fizyczną eliminacją Innego, wyciskają piętno na mentalności społeczeństw Europy Zachodniej i Bliskiego Wschodu, zachowaniach ludzkich, wymiarze życia społecznego, sposobie opisu świata, duchowości czy symbiozie władzy świeckiej i duchowej. Ówcześnie i w dalszej historii obu cywilizacji – Zachodu i islamu.
Krucjata w swym najogólniejszym archetypie jest więc nieodłączną częścią składową cywilizacji Zachodu. Wyprawy krzyżowe do Palestyny były pierwszą tego typu eskapadą większości społeczeństw średniowiecznej Europy w celu szerzenia wiary, kultury, zwyczajów, idei. Wówczas pokryte to zostało płaszczem wiary religijnej. Kościół rzymski – jak największy feudalny suweren w tamtejszej epoce – przejął kierownictwo nad tym przedsięwzięciem.
Wraz z uwalnianiem się kultury Zachodu od wpływów religii (a tym samym Kościoła), elementy wiary były coraz mniej widoczne w argumentacji przy dokonywaniu kolejnych interwencji zbrojnych. Niemniej, religia i wiara chrześcijańska legły na zawsze (od epoki wypraw krzyżowych) u podstaw kolejnych europejskich zdobyczy jako wygodne i wzniosłe wytłumaczenie. Idei krucjat poczęto używać do zwalczania chrześcijan inaczej interpretujących Pismo Święte czy nie uznających prymatu Rzymu, innowierców itd. Częścią (i to na pewno pokaźną) tej idei są podboje kolonialne, zwłaszcza opanowanie Ameryki przez Hiszpanów po odkryciu Nowego Świata przez Kolumba w 1492 roku i eksterminacja autochtonicznej ludności indiańskiej.
Także sam Holokaust jest pewną formą krucjaty w obrębie kultury Zachodu, przeciwko Innemu. Różnicą była tylko skala tej potworności. Auschwitz i inne hitlerowskie obozy zagłady stały się egzemplifikacją epoki masowości. Ale ta wyprawa krzyżowa miała tylko jednowymiarową skalę. Była najwyższą formą idei krucjatowej – eksterminacją.
Podobnie ma się rzecz z systemem Gułagu zorganizowanym przez państwowy komunizm w Rosji i innych krajach Ost bloku. Mentalne korzenie niszczenia Innego są zawsze jednakie. Krucjata zawsze bowiem pobudza religijne namiętności, wyzwala wśród wyznawców i uczestników mistyczne przeżycia, które prowadzą przeważnie do irracjonalnych i paranormalnych zachowań.
Cywilizacja Zachodu szczyci się rzymskim rodowodem. Starożytny Rzym zasysał, wchłaniał, akomodował i przyswajał elementy wszystkich podbijanych kultur. Miękka siła przyciągania rzymskiej kultury zaszczepiała w elitach wszystkich prowincji podziw, szacunek, uwielbienie i chęć naśladownictwa. Religia rzymska miała znaczenie czysto formalne i była wypadkową wielu wierzeń złączonych ideą Imperium i stojącego na czele cesarza. Postępowało więc wynarodowienie prowincjonalnych, nie-rzymskich przecież elit. Następowała ich debarbaryzacja.
Natomiast chrześcijaństwo, stając się religią państwową, swój naturalny prozelityzm włączyło w struktury państwa (od panowania cesarza Teodozjusza I Wielkiego rozpoczyna się systematyczne i siłowe niszczenie pogaństwa). Inny odtąd staje się materiałem do nawrócenia. Element barbarzyński (plemiona germańskie) wchłonięty przez chrześcijaństwo miał też swój w tym udział. Można więc stwierdzić, że oba totalitaryzmy XX wieku – nazizm i komunizm - powstałe w ramach kultury Zachodu są hybrydą chrześcijaństwa. To jest także pokłosie m.in. wpływu tej kultury religijnej na życie umysłowe Europy.
Przegrany sekularyzm
Dziś krucjata wiąże się ponownie z nawrotem zainteresowania religią i zagadnieniami wiary. W ostatnich dziesięcioleciach było nader wiele przypadków świadczących o tej tendencji: wojny w byłej Jugosławii, interwencja NATO w Kosowie, dwie wojny o Irak, konflikt w Afganistanie (obie interwencje – radziecka i amerykańska - są egzemplifikacją tezy Huntingtona o zderzeniu cywilizacji i religijnym podłożu owych konfliktów, głównie z tytułu odrodzenia i ofensywy islamizmu), światowa wojna z terroryzmem islamskim, konflikt w Ulsterze, starcia Azerów z Ormianami, naloty na Libię, wojna w Mali itd.
Religia zawsze jest w tle tych zapalnych punktów naszego globu. Dlatego trudno nie przyznać racji amerykańskiemu publicyście związanemu z neokonserwatystami, Davidowi Brooksowi, iż „Zwolennicy sekularyzmu trwają w błogiej nieświadomości zachodzących wokół zmian. Niczego się o religii nie nauczyli, ani w kraju, ani za granicą. Gdy wokoło przewala się Niagara religijnego zapału, oni tkwią w swej suchej norze jak w zaścianku, bez pojęcia o czymkolwiek”.
Wynikać może stąd wniosek, iż sekularyzm przegrał batalię o duszę współczesnego człowieka. Na kanwie tego spostrzeżenia Philip Jenkins (profesor historii i religioznawstwa na Uniwersytecie stanowym w Pensylwanii) zwraca uwagę na rozwój powstałego 100 lat temu w Los Angeles Kościoła Zielonoświątkowców, który obecnie wykazuje najwyższą progresję w przyroście wyznawców pośród wszystkich kościołów chrześcijańskich na świecie (ponad 380 milionów), a to jest wyznanie przede wszystkim charyzmatyczne, skrajnie irracjonalne, często fundamentalistyczne.
Te wyznania, które odrzucają jakikolwiek dialog z sekularyzmem czy laicko pojmowanym państwem, wykazują najszybszy wzrost ilościowy wyznawców. Nowoczesne, otwarte, czy idące z duchem czasu – więdną i przeżywają kryzys. Przykładem niech będzie Afryka. Tu liczba wyznawców wszystkich kościołów chrześcijańskich oscyluje aktualnie wokół 400 milionów (przy 10 milionach w 1900 roku). Dominują wyznania konserwatywne, ofensywnie ewangeliczne, ortodoksyjnie prozelickie. Podobnie ma się rzecz z Ameryką Łacińską, gdzie kościoły i wyznania protestanckie odnotowują zdecydowany wzrost ilościowy kosztem katolicyzmu.
Następuje przy tym wyraźna fundamentalizacja opisu otaczającego świata. I jest to tendencja ogólnoświatowa, z której wyłamuje się jedynie Europa Zachodnia (stara UE) oraz niewielka część elit amerykańskich zlokalizowana w stanach północno-wschodnich, Kalifornii, Oregonie, Waszyngtonie czy w stolicy kraju (jajogłowi, menadżerowie, aktorzy, pisarze, dziennikarze znanych periodyków, publicyści, reżyserz, itd.). Są bogaci, leniwi, racjonalistyczni, agnostyczni i przedkładający sekularyzm nad wierzenia religijne. Nauka i racje rozumu są dla nich sacrum. To ewenement we współczesnym świecie. Małe wyspy w potopie namiętności, żywiołów, nienawiści religijnych czy mistycznych uniesień. Radosław S. Czarnecki * Przykłady z ostatnich lat z Europy i Ameryki są nadto widoczne: Szwajcaria (Christopher Blocher), Holandia (lista Pima Fortuyna i jej kolejne mutacje), Belgia (polityczne asocjacje De Wintera), Austria (Joerg Haider and company), Francja (Jean Marie le Pen i dziś jego córka), Dania (Pia Kjaessgaard), Włochy (Gian-Franco Fini, Umberto Bossi, Sylvio Berlusconi), Polska (Radio Maryja, LPR, Samoobrona, dziś - PiS, Ruch Narodowy i ONR), Grecja (Złoty Świt), USA (Teleewangeliści i prawica republikańska, popularność idei kojarzonych jednoznacznie z ideologią białych suprematystów), Watykan i Kościół katolicki (Communione et Liberazione, Opus Dei, neokatechumenat). Nie wszystkie podane tu przykłady związane są bezpośrednio z odradzaniem się czy wzrostem poziomu religijności w bigoteryjnej lub dewocyjnej formie. Jednak w bliższym, albo dalszym tle wymienionych zjawisk pojawia się zawsze – biorąc pod uwagę ich konserwatyzm, integryzm, skrajną prawicowość czy wręcz symptomy fundamentalizmu – problematyka związana z religią i transcendencją.
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 5941
prosić usilnie i prosić o to, co się godzi. św. Jan Chryzostom
Gdy lud zebrany na pl. św. Piotra w Rzymie podczas pogrzebu Jana Pawła II (kwiecień 2005) wznosił hasła i dzierżył transparenty Santo subito, wydawać się mogło, że na fali mistycznego i religijnego uniesienia Karol Wojtyła zostanie przez aklamację wiernych - jak w czasach późnego antyku, (gdy chrześcijaństwo torowało już sobie drogę ku władzy) - uznany za świętego Kościoła katolickiego. Jako bezwzględny, osobowy, powszechny model postępowania dla rzymskiego katolika – bo taki jest wymiar ideowy i doktrynalny instytucji świętego w Kościele.
Aklamacja taka – i proceduralna zgoda na nią - przeczy idei advocatus diaboli (używanej w procesach beatyfikacyjno-kanonizacyjnych do czasów reformy Jana Pawła II w tej mierze) i temu, co stwierdza (racjonalnie i pragmatycznie) m.in. G. Orwell, iż „świętych powinno się uważać za winnych, dopóty ich niewinność nie zostanie udowodniona”.
Andrea Tornieli, znany watykanista włoski, na łamach turyńskiej „La Stampy” (2011 r.) wyjaśniał, że Benedykt XVI po licznych rozmowach i konsultacjach z kurialistami watykańskimi uznał jednak taki casus za zbyt niebezpieczny i niemedialny dla katolicyzmu. Wybrał więc ścieżkę normalnego procesu, jak w przypadku Matki Teresy z Kalkuty (Jan Paweł II w 1997 r. szeroko konsultował ogłoszenie jej santo subito, ale także nie przystał na takie rozwiązanie pod wpływem argumentacji wielu kurialistów, które było zdecydowanie przeciwne takiej antyczno-chrześcijańskiej tradycji).
Oprócz tłumów wiernych z pl. św. Piotra oraz nacisku środowisk religiancko-fundamentalistycznych i tradycjonalistycznych z całego świata, (których namnożyło się w łonie katolicyzmu podczas pontyfikatu Jana Pawła II), także wielu dostojników kościelnych pragnęło natychmiastowego wyniesienia na ołtarze polskiego papieża. Podpisy pod petycją do jego przyszłego następcy, jeszcze przed konklawe (2005), zaczął zbierać słowacki kardynał Józef Tomko. Na ręce Benedykta XVI zaraz po wyborze złożył ją kardynał Camillo Ruini. Jednocześnie osobisty papieski sekretarz, arcybiskup Stanisław Dziwisz, optował mocno u Benedykta XVI za szybką i bezwzględną kanonizacją Karola Wojtyły bez poprzedzającego ją procesu beatyfikacyjnego.
A. Tornieli ujawnił ponadto, że w pierwszych tygodniach swego pontyfikatu Benedykt XVI skłaniał się wszakże poważnie ku rozwiązaniu świętości Jana Pawła stosowanemu w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Byłoby to z wielu powodów jednak wydarzenie bezprecedensowe w czasach współczesnych. Od ponad tysiąca lat bowiem żaden papież nie wyniósł na ołtarze swego bezpośredniego poprzednika. Ostatecznie więc Benedykt nie zdecydował się na taki krok.
Inflacja świętości
Ponadto sama liczba beatyfikacji i kanonizacji poczyniona przez papieża Polaka w trakcie swego pontyfikatu spowodowała niesłychaną inflację samej idei świętości. Z drugiej strony, ludzie sceptyczni i racjonalni poczęli (także wskutek masowości i jarmarczności imprez beatyfikacyjno-kanonizacyjnych w stylu hollywoodzkiego show) traktować te ludyczne i pompatyczne przedsięwzięcia jak teatr jednego aktora, a nie propagowanie jakichkolwiek wartości, jakichkolwiek wyższych, uniwersalnych idei. Oprócz teatru jednego aktora były to także pokazy mobilizacji Kościoła (w miejscu, gdzie przybywał Papież w celu dokonania kolejnych, masowych wyniesień na ołtarze) oraz autorytarnej władzy rzymskiego pontifexa.
Nadmiar i taśmowa produkcja świętych spowodowały zatracenie istoty samej świętości oraz poprzez ową inflację – obojętnie jakie by one nie były – zatracenie wszelkich uniwersalnych wartości sacrum jako takiego. Spowodowały ich zdeprecjonowanie, sprofanowanie, utylitaryzację i źle pojęte umasowienie. Taka świętość stała się pospolitym, medialnym i codziennym newsem, częścią pop-kultury (i to w najgorszej, bo kiczowatej, formie). Tylko w Polsce kolejne przedsięwzięcia watykańskie zwane procesami kanonizacyjno-beatyfikacyjnymi wzbudzały jakieś zainteresowanie i bałwochwalcze komentarze mainstreamu.
Należy podkreślić, że w ostatnich wiekach świętością obdzielał Watykan urzędujących w tym czasie papieży niezwykle skąpo. W minionych siedmiu ostatnich wiekach (od 1300 roku) tylko trzech panujących wtedy biskupów Rzymu dostąpiło kanonizacji: Celestyn V (1294), Pius V (1566-72) oraz Pius X (1903-14). Na marginesie dodać wypada, że w tym czasie błogosławionymi ogłoszono pięciu biskupów Rzymu: Benedykta XI (1303-1304), Urbana V (1362-70), Piusa XII (1939-58), Jana XXIII (1958-63) i Jana Pawła II (1978-2005). Trzech ostatnich – Pius, Jan i Jan Paweł - to produkty ostatniego dziesięciolecia.
Warto dodać, że okrzyk santo subito to wezwanie znane z pierwszych trzech wieków chrześcijańskich dziejów kiedy to ówcześni wyznawcy Chrystusa wyrażali publicznie swoje przekonanie o świętości zmarłego członka gminy. Oznacza dosłownie: święty natychmiast, święty od zaraz.
Czy vox populi to vox Dei?
Ale czy naprawdę vox populi to jednocześnie vox Dei? Czy hierarchia zawsze uginała się pod naciskiem ludu bożego w imię utylitarnych, masowych i pożądanych dla Kościoła (jako instytucji), dezyderatów? Przytoczony tu casus Jana Pawła II nie służy jako klasyczny wzór w tego typu (i podobnych) przypadkach.
Niech w tej całej historyjce, tak upowszechnianej i nagłaśnianej nad Wisłą, Odrą i Bugiem przez bezrefleksyjnych dziennikarzy oraz publicystów, przykładem będą dzieje Armana Pungilupo z Ferrary (? – 1269). Jak głoszą przekazy, ów wierny i doszły/niedoszły święty Kościoła katolickiego jest właśnie przykładem rozbieżności między mniemaniem ludu bożego, jego chęciami i poglądami, a polityką Watykanu (bo uświęcanie takiej, a nie innej osoby jest niczym innym tylko realizacją określonych zamiarów, aktualnej doktryny i preferencją dla utylitarnych „tu i teraz” wartości, czyli czystą polityką Kościoła katolickiego jako instytucji ziemskiej).
Ów Włoch i jego losy - za życia i po śmierci - to przykład mimetyzmu heretyckiego (określenie zaczerpnięte z dokumentów watykańskich): jego droga i postawa życiowe wzbudzały przez ponad wiek ciężką diatrybę, konflikty i zażarte walki w łonie „mistycznego ciała Chrystusa” (jakim jawi się Kościół dla wiernych i hierarchii) w północnej Italii - Ferrarze i okolicach – na wskutek wspomnianej rozbieżności.
A. Pungilupo, gdy żył, był uważany przez społeczność ferraryjską za osobę o nieposzlakowanej, chrześcijańskiej proweniencji: przykładna ortodoksja, jałmużnik, asceta (posty i umartwiania zgodne z duchem epoki), życie według wartości głoszonych przez ówczesną hierarchię. Bezpośrednio po śmierci (1269) jego zwłoki złożono podczas imponującej jak na owe czasy uroczystości w słynnej katedrze w Ferrarze. Zaraz po śmierci rozpoczęły się masowe pielgrzymki do grobu santo subito A. Pungilupo.
Oczywiście, były cuda zachodzące za jego wstawiennictwem i liczne uzdrowienia – bez tego nie może się przecież obejść, bez względu na to czy mamy do czynienia z Armanem Pungilupo, Karolem Wojtyłą, Ignacym Loyolą, Teresą z Avilli, Maksymilianem Kolbe czy Szymonem Słupnikiem (obojętnie więc czy jest to antyk, średniowiecze, renesans, kontrreformacja, modernizm, czy ponowoczesność).
Śledztwo inkwizytorskie podjęte z doniesienia „obywatelskiego” (zazdrość? niechęć? zawiść? personalna bądź rodzinna – tak ważka na obszarze Włoch i w społeczeństwie klanowym - zadra?) odkryło po jakimś czasie wszakże, że Pungilupo był powiązany z licznymi i aktywnymi wówczas w tej części Italii grupami heretyków - najprawdopodobniej chodziło o patarenów, dulcynian, bądź humiliantów.
Nakazano kanonikom zarządzającym katedrą w Ferrarze ekshumowanie i usunięcie doczesnych szczątków Pungilupo (zgodne z ówczesnym prawem), czyli totalną dematerializację, bez zostawienia miejsca pochówku (wykluczenie pielgrzymek i kultu takiej osoby).
Jednak kanonicy, jako członkowie miejscowej gminy, związani mentalnie i materialnie z ludnością, stawiali opór, nie chcąc podporządkować się zaleceniom inkwizycyjnym. Zresztą wspólnota także dawała w tej mierze jawny odpór hierarchii.
Cuda, uzdrowienia, a przede wszystkim mir, jakim Pungilupo cieszył się wśród gminy chrześcijan z Ferrary i okolic świadczyły (zdaniem kanoników katedralnych) o jego nieposzlakowanej ortodoksji. Odmawiali posłuszeństwa i dlatego zostali obłożeni ekskomuniką i rozproszeni. Papież Bonifacy VIII (1294-1303) zatwierdził wyrok i został on bezwzględnie wykonany, tak, po ponad 30 latach od śmierci Pungilupo - w 1301 - doszło ostatecznie do usunięcia szczątków doczesnych doszłego/niedoszłego świętego, zniszczenia jego grobowca oraz tzw. damnatio memoriae.
Trzeba zacząć od siebie
Damnatio memoriae (łac. potępienie pamięci) to procedura usunięcia z dokumentów i pomników, miejsc publicznych i dokumentów imienia oraz zniszczenia wizerunków osoby skazanej na zapomnienie. Ma być ona bowiem wymazana ze społecznej pamięci. Ta tradycja jest znana m.in. ze starożytnego Egiptu (np. zniszczenie materialnych pamiątek po faraonie Echnatonie/Amenhotepie IV), czy cesarskiego Rzymu. Spotkało to również ….. Józefa Stalina po śmierci (spalenie zmumifikowanych zwłok i symboliczne ich przerzucenie z mauzoleum na pl. Czerwonym na Cmentarz Nowodziewiczy, pod mur kremlowski).
Po cóż przypominać te fakty? A po to, iż vox populi nie jest zazwyczaj (przede wszystkim w ostatniej feudalnej monarchii, jaką pozostały Watykan i Kościół katolicki) głosem boskim. Ta instytucja hołduje innym wartościom, innym zasadom, inne kanony ma wpisane w swoje jestestwo. Dobrze jest innych pouczać – i nauczać – o demokracji, wolnościach osobistych, o obywatelskich, swobodzie myśli i porzuceniu doktrynalnej opresji. Trzeba jednak - jak mawiał Sokrates - zacząć od siebie.
To jedna nauka moim zdaniem płynąca z tego tekstu. Drugą jest konkluzja, iż od czasów Pungilupo po czasy Wojtyły - mimo aktywacji laikatu do życia Kościoła i retoryki o współodpowiedzialności wiernych za wspólnotę - Kościół tak naprawdę nic nie zmienił (lub niewiele) w swej istocie i funkcjonowaniu.
Święty to pieczęć watykańska dla kultu mas i osiągnięcie z tego tytułu określonych korzyści. Zaprezentowaną króciutką rozprawę o historii A. Pungilupo można traktować w kategoriach walki Kościoła rzymskiego z konkurencją religijną, jaką stanowiły w XI-XII wieku niezwykle liczne ugrupowania heterodoksyjne, a mające niezwykle silne oparcie społeczne na olbrzymich obszarach Europy Zachodniej. A w takich zmaganiach (normalnych, jak na rynku, czy wojennym teatrze walki) wszelkie chwyty w imię zysku (obojętnie jak go potraktujemy) są dozwolone i dopuszczalne. Bez względu na epokę i głoszone idee.
Biedny Pungilupo – tak niewiele dzieli (jak widać) świętość od diabelstwa, cnotę od przekleństwa, niebo od piekła, tron od piwnicy, wieczystą pamięć i splendor od instytucjonalnego zapomnienia i pohańbienia pogrzebanych szczątków.
Pantha rhei – jak rzekł 500 lat przed Jezusem z Nazaretu Heraklit z Efezu sprawdza się uniwersalnie. Nawet w ramach doktryny „mistycznego ciała Chrystusa”.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 3895
We wspomnianych procesach oprócz stwierdzenia, iż życie takiej osoby wypełniały treści chrześcijańskie, stanowiące wzór cnót i postępowania dla innych wyznawców, potwierdza się zaistnienie (w związku z daną osobą) cudów moralnych lub uzdrowienia. Beatyfikacja zezwala na lokalny kult błogosławionej osoby, kanonizacja – uznaje taką osobę za świętą i jej kult szerzyć się odtąd może na całym świecie. Świętość w najbardziej potocznym znaczeniu (chrześcijańskim) to utożsamienie się z osobowym wzorcem Jezusa Chrystusa, z jego naukami i przesłaniem niesionym przez te nauki oraz wspomniany wzorzec personalny. Egzemplifikuje się to m.in. w stwierdzeniu św. Escrivy de Balaguera (założyciela i promotora Opus Dei) o „powołaniu do świętości” każdego wiernego, każdego katolika.
Święci - pozostałość wielobóstwa
Obfitość świętych i błogosławionych w Kościele katolickim stawia jednak dylemat – czym tak naprawdę oni są? Przecież monoteizm to wiara w jednego Boga, natomiast w tym przypadku mamy wyraźny pluralizm kultu. Byłaby to więc – jak twierdzą niektórzy religioznawcy, teologowie i filozofowie religii – pozostałość wielobóstwa z okresu antycznego (a nawet echo dawnych, pierwotnych, archetypicznych wierzeń quasi-religijnych z paleolitu czy neolitu). Jak wszystko w życiu doczesnym, tak i „świętość” musi ulegać zmaterializowaniu, „profanacji”, zwłaszcza iż wielokrotnie w historii, także współcześnie (a i zapewne będzie tak w przyszłości) sacrum i tzw. święci byli wykorzystywani do zupełnie utylitarnych, przyziemnych, nader nie-świętych celów. Różne epoki niosą ze sobą różne mody, różne trendy, różną umysłowość. W związku z tym, zmienia się też społeczne zapotrzebowanie na określony model postępowań, adekwatny dla danej epoki. Heglowski Zeitgeist ma się na tym przykładzie całkiem dobrze. Ów problem należy rozpatrywać w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze - hierarchia Kościoła, która zmonopolizowała od bardzo dawna formę i tryb uznawania personalnej świętości nie może się nie liczyć z głosem ludu bożego (vox populi, vox Dei); przykłady okrzyków na pogrzebie Jana Pawła II – sancto subito – świadczą o tym najlepiej. **
Po drugie – duchowieństwo, patrząc dalekosiężnie, a jednocześnie odpowiadając na społeczne zapotrzebowania, musi stymulować określone kanonizacje i proponować tym samym dane wzorce osobowe wytyczające dla całej wspólnoty drogę na przyszłość. Oczywiście, według zakładanych interesów Kościoła.
Nie wszyscy święci świętymi…
Na podstawie decyzji Vaticanum, I biskup Rzymu, dokonując kanonizacji, cieszy się przywilejem nieomylności. Uzasadnienie kontrowersyjności i dwuznaczność klimatu otaczającego kult oraz sam proces „uświęcania” ludzi przez papieża znajdujemy już w średniowieczu, bo u św. Tomasza z Akwinu. Jak mówi ów Doktor Kościoła, „kanonizacja potępieńca równoznaczna by była z nauczaniem czegoś sprzecznego z zasadami wiary i moralności, a papież nauczałby, iż może być zbawiona osoba naśladująca przykład osoby, która przez swe złe czyny została potępiona”. W podobnym duchu brzmią także słowa Benedykta XIV (1740-1758): „nie możemy znaleźć żadnych błędów w kanonizacjach dokonanych przez papieża”. Rozważania nad świętymi trzeba zacząć od papieży. Pierwszych 54 biskupów Rzymu obligatoryjnie uznawanych jest za świętych (oprócz dwóch: Liberiusza – 352-366 i Anastazego II – 496-498). Tu argumentacja opiera się o kwestię walki za wiarę i kształt katolicyzmu (konfrontacja z manicheizmem, marcjonizmem i innymi herezjami I połowy I tysiąclecia nowej ery), czy prześladowania ze strony Cesarstwa Rzymskiego. Później kanonizacje/błogosławieństwa w tej grupie stają się rzadsze – ostatnie wieki są nader ubogie w tej mierze. Błogosławionymi zostali uznani równocześnie – m.in. przez Jana Pawła II (3.09.2000) - Pius IX i Jan XXIII. Jaka antynomia dzieli obu hierarchów, jak różne wzory osobowe, mentalnościowe, filozoficzne i teologiczne oni przedstawiają! Pius IX to rygorysta, dzisiaj byśmy rzekli – fundamentalista religijny, a wykład na temat jego wizji świata zawiera się przede wszystkim w słynnym Syllabusie – wykazie błędów współczesnego świata, przed którymi winien wystrzegać się wierny katolik. Czy to jest wzór osobowy dla dzisiejszego człowieka? A czy sprzeczność w uświęceniu Piusa X (został kanonizowany w 1954 przez Piusa XII, 1939-1958) i błogosławieństwie - czyli „na drodze” ku świętości - Jana XXIII nie polega też na tym, że stworzona przez G. Sarto (Pius X) pół-tajna Sodalicja im. św. Piusa V, w zasadzie była to policja wewnątrz katolicka prześladująca inaczej myślących członków Kościoła, zwana Sapinierą, inwigilowała młodego ks. G. Roncallego pod kątem „herezji” modernistycznej? A jakie wartości i przesłanie może nieść dla dzisiejszego katolika (a ze względu na delikatną materię ekumenizmu także dla chrześcijaństwa wschodniego) postać św. Leona IX (1049-1054) pozostającego symbolem ostatecznego podziału chrześcijaństwa i ekskomuniki rzuconej przez Rzym na Konstantynopol w związku z tym faktem? Jeszcze większe kontrowersje wiążą się z osobą innego papieża, św. Piusa V (1566-1572). A. M. Ghislieri zanim został Ojcem Świętym pełnił funkcje inkwizytora w płn. Italii (Como i Bergamo), a w 1551 r. był komisarzem generalnym Inkwizycji Rzymskiej. Znając metody, formy działania, a także znaczenie tej instytucji dla tłumienia niezależności badań naukowych, rozwoju wolnej myśli w Europie, jak również prześladowań Innego, dylemat wzorca osobowego i promowanych przez Piusa V postaw jest wyraźnie widoczny.
Świętość inkwizytorów
Inkwizytorzy jako święci, jako personalne wzorce postępowań i przykłady do naśladowania, to wątpliwe wartości niesione przez katolicką praktykę. Klasycznym tego dowodem jest osoba św. Roberta Bellarmina (1542-1621), kardynała i Doktora Kościoła, osoby bezpośrednio związanej ze skazaniem G. Bruno na śmierć oraz z inwigilacją, prześladowaniem i męczeństwem Galileusza. W osobie tego świętego zawiera się zarówno katolicka nostalgia za dawnymi czasami, kiedy Kościół decydował o wszystkim, a z drugiej – jest to absolutny rozdźwięk z głoszoną dziś doktryną o prawach człowieka, miłości bliźniego, demokracji czy najszerzej pojmowanym personalizmie.
Także, zdawałoby się, absolutna symbioza instytucji Kościoła i nauki (Jan Paweł II) w tym konkretnym przypadku doznaje niemałego uszczerbku. Gdy spalony na stosie G. Bruno nie doczekał się do tej pory rehabilitacji, jego sędzia ma być wzorcem osobowym dla wszystkich chrześcijan. To istny paradoks realności katolickiej doktryny. Takie same dylematy zapewne będą zaprzątać za 200 czy 500 lat krytyczne umysły biorące pod lupę osobę św. Jana Pawła II (1978-2005), kiedy racjonalność decyzji beatyfikacyjno-kanonizacyjnych (czyli promujących określone wartości niesione przez dane osoby) A. Stepinaća, J. E. de Balaguera, bądź manifestacyjna przyjaźń i konfidencja z M. Maciel-Degollado (twórca Legionu Chrystusa), skonfrontowane zostaną z potępieniem, nakazem milczenia i sankcjami wobec H. Kuenga, Ch. Currena, E. Drewermanna czy B. Forcano. Święci reprezentujący grupę osób kanonizowanych w związku z Kontrreformacją nieść mogą z kolei inne – niż wspomniane wcześniej –wartości i wzorce osobowe prezentowane dzisiejszemu katolikowi, będące antynomią dla współczesnych trendów i umysłowości. Czy mogą więc stać się „znakami czasów” dla współczesnego człowieka? Kontrreformacja to przede wszystkim Sobór w Trydencie (1545-1563). Wiąże się ona ze zmianami wewnątrz Kościoła, zakreślonymi następującymi zasadami: wytępienie herezji, zdyscyplinowanie wewnątrz wspólnoty (wygaszenie pluralizmu myśli) oraz odrzucenie wolnej woli człowieka w zagadnieniach wiary. Z tymi założeniami Soboru Trydenckiego związanych jest ponad 20 świętych, uważanych do dziś za osoby niesłychanie egzemplifikujące ówczesną doktrynę Kościoła katolickiego. To m.in.: Ignacy Loyola (1491-1556), Franciszek d’Borja (1510-1572), Franciszek Ksawery (1506-1552), Jan z Avili (1500-1569), Jan od Krzyża (1542-1591), Tomasz z Villanueva (1488-1555), Teresa z Avila (1515-1582).
Kontrreformacja to przede wszystkim umysłowość „oblężonej twierdzy” wojującego i sprzężonego z „ramieniem świeckim” Kościoła, ekstaza i fundamentalistycznie pojmowana mistyka nie pozostawiające żadnych przestrzeni dla racji rozumu (u wszystkich ww. świętych rys mistyczno-ekstatyczny był niezwykle wyraźny, niezwykle istotny dla ich dorobku duchowego i materialnego). A nadto – tzw. „jezuityzm” pozostający zawsze „duchem i materią”.
Świętość z izolacji i choroby?
Erem to pustelnia, miejsce gdzie asceci, mnisi żyją w odosobnieniu, pędząc żywot w formie cenobitycznej (we wspólnocie), albo jako anachoreci (ascetyczni pustelnicy). Pustelnicy stanowią pokaźną grupę świętych. Umartwienie, ucieczka od świata doczesnego, ekstatyczne stany świadomości i mistyczny fundamentalizm charakteryzuje wszystkie bez wyjątku osoby w tej kategorii. I nie chodzi tu nawet o pierwszych eremitów (II – V w.n.e.) - przekazy na ich temat to głównie legendy, klechdy lub mity: św. Antoni (ok.250-356), św. Pachomiusz (ok.290-346) czy św. Kaloger (?-485).
W późniejszych okresach eremici nieśli przesłanie życia w ubóstwie – na wzór Jezusa – co nie zawsze spotykało się z uznaniem aktualnej hierarchii (np. św. Celestyna V - 1215-1296 - znanego pustelnika Piotra z Murrone, czasowo tylko będącego papieżem, a później zamkniętego w areszcie domowym przez jego następcę Bonifacego VIII). Więc jak dziś, w dobie zwycięskiego kapitalizmu vel gospodarki rynkowej (do którego to zwycięstwa Rzym ponoć się walnie przyczynił), epoki polegającej na gromadzeniu dóbr doczesnych, materialnej egzemplifikacji sukcesu - o których to wartościach świadczą także zabiegi duchowieństwa w przedmiocie materialnej pozycji Kościoła (i jego sług) – wzorcem postępowania w życiu mogą być wspomniany Piotr z Murrone, Piotr z Alcantary (1499-1561) czy Agnieszka z Montepulciano (1268-1317).
Sprowadzenie do aberracji (we współczesnym mniemaniu) życia mniszego, umartwiania się i alienacji ze świata realnego - rekluz(a) - jest kolejnym powodem do pytania o powody świętości. Świętości niosącej zawsze jak najbardziej doczesne cnoty, które winne być utożsamione w jednej strony ze współczesnymi czasami, a z drugiej – z wartościami nauk Kościoła. Czy np. bł. Dorota z Mątwów (1347-1394), św. Sybilliana Biscossi (1287-1367) lub św. Agnieszka z Aislingen (?-1504) przez swoje życie w izolowanej celi niosą jakieś pozytywne wartości dzisiejszemu człowiekowi? Czy coś mu proponują? I czy adoracja jakiegokolwiek Absolutu wymaga akurat takich kroków? O wymiarze estetycznym, humanistycznym, ludzkim – lepiej nie wspominać.
Podobnie rzecz ma się z ekstazami religijnymi, stanami emocjonalnych uniesień, wizji, przepowiedni przyszłości i innych, irracjonalnych zachowań, np. św. św. Giacinty Marescotii (1585-1640), Michaliny Metelli (1300-1356) czy Katarzyny z Parc-aux-Dames (XIII w). Z racjonalnego, naukowego, modernistycznego punktu widzenia są to bowiem albo stany chorobowe, albo zjawiska paranormalne.
Dwuznaczne świętości
Następna grupa świętych, często kanonizowanych in gremio, dotyczy męczenników oddających życie „za wiarę”, ale to można rozpatrywać dziś w zupełnie różnym kontekście kulturowo-cywilizacyjnym. Chodzi mi tu o osoby zabite w Chinach, Japonii, Korei czy Wietnamie – w XIX i z początkiem XX wieku. Na pewno śmierć człowieka jest rzeczą tragiczną, smutną, traumatyczną. Zwłaszcza, gdy chodzi o przekonania, wiarę czy światopogląd i kiedy te prześladowania spotykają jednostkę ze strony zbiorowości czy władzy państwowej. Nie da się ukryć, iż wspomniane, masowe często realizowane w sposób niesłychanie okrutny i bestialski prześladowania chrześcijan w Azji miały w sobie wiele elementów szykan z pierwszych dekad historii religii chrystusowej. Niosły też w sobie znamiona heroizmu. Ale jeśli popatrzymy na te wydarzenia z innej perspektywy (zwłaszcza, gdy o takie spojrzenie na historię Kościoła i jego ludzi apelują prominentni dziennikarze i działacze związani z katolicyzmem), dostrzec możemy jakieś wytłumaczenia charakterystyczne dla owych regionów świata i tamtych czasów.
Dziś jesteśmy pełni zachwytów nad multi-kulturowością ludzkiej cywilizacji, regionalnym pluralizmem, pochylamy się nad kulturową odrębnością najmniejszych nawet wspólnot. Eliminacja chrześcijan w Chinach, Japonii, Korei czy Wietnamie (zarówno przybyłych z Europy jak i schrystianizowanych autochtonów) była zarówno obroną przed kolonialną ekspansją europejskich mocarstw jak i próbą zachowania miejscowej kultury, zwyczajów, obrzędów (zwłaszcza Chińczycy i Japończycy ze względu na swoje dzieje byli i są do dziś niezmiernie czuli na punkcie wynarodowienia). Ścięty w Hanoi Wietnamczyk, św. Andrzej Dung-Lac (1795-1839) czy Koreańczyk, św. Andrzej Tim Kae-gon (1821-1846) – pierwszy koreański ksiądz katolicki, dekapitowany w Seulu za próbę przywozu do Korei zakonników z Francji – to osoby zupełnie zeuropeizowane. Powstanie Bokserów w Chinach (1899-1901) było masowym ruchem narodowym, antyeuropejskim, antykolonialnym (choć tradycjonalistycznym i w sumie konserwatywnym w swoim wymiarze). W czasie walk zginęło ponad 200 zakonników (w tym sporo Europejczyków, np. św. C. Giacomantonio - 1873-1900 - spalony przez tłum Chińczyków), wymordowano także (zlinczowano) ok. 30 000 chińskich chrześcijan różnych denominacji. To świadczy m.in. o nastrojach i sposobie postrzegania chrześcijan i chrześcijaństwa przez społeczeństwo chińskie.
Analogiczna sytuacja nastąpiła na antypodach wschodniej Azji, w dzisiejszym Paragwaju. Tam też zamordowany przez Indian Guaranów R. de Santa Cruz (1576-1628), jezuita, założyciel tzw. „Redukcji Paragwajskich” działający na rzecz „dobra” (misja jezuitów w Paragwaju miała za zadanie – oprócz chrystianizacji i zeuropeizowania autochtonów - otworzyć Hiszpanom drogę do terenów za-andyjskich w Boliwii i Peru) oraz cywilizowania Indian, zostaje przez Jana Pawła II kanonizowany jako wzór cnot i osobowego wzorca postępowania.
Ale Kościół jest tu niekonsekwentny – w innych warunkach, w innej przestrzeni kulturowej i historycznej staje (i uświęca) po stronie obrońców miejscowej tradycji, autochtonicznej – bo „naszej” – kultury i wiary. Chodzi o 13 męczenników z Pratulina n/Bugiem, gdzie 24.01.1874 r. oddział kozaków carskich w trakcie przekazywania kościoła unickiego w ręce cerkwi prawosławnej zabił 13 mieszkańców tej miejscowości i okolic broniących „swej wiary, swej kultury i swej tożsamości” (o. F. Czarnowski). Jan Paweł II (6.10.1996) beatyfikował ich, ustalając regionalny kult 13 męczenników pratulińskich.
Polscy święci
Na zakończenie warto jeszcze przywołać kilka przykładów uświęceń działań osób z okresu kontrreformacji, związanych poniekąd z Polską oraz z naszą historią. Jednym z takich kanonizowanych jest św. M. Grodziecki TJ (1582-1619), który razem innymi jezuitami (Chorwatem M. Kriżem i Węgrem S. Pongracsem) zostali ścięci z wyroku J. Rakoczego (kalwinisty) - dowódcy wojsk węgierskich, który zdobywając Koszyce podczas wojny 30-letniej oskarżył jezuitów o konszachty z lisowczykami (znanych z grabieży, terroru i masowych rzezi) i próbę sprowadzenia ich na Węgry w celu rekatolicyzacji tych terenów.
Król Polski Zygmunt III Waza był w obozie katolickim i popierał Habsburgów, z którymi walczyli Węgrzy. Najazd lisowczyków groził płn. Węgrom (dzisiejsza Słowacja) jako forma dywersji na tyłach Węgrów wojujących pod Wiedniem (1619).
Podobnie ma się rzecz z J. Sarkandrem (1576-1620) urodzonym w Skoczowie kanonikiem, a zamęczonym w Ołomuńcu pod zarzutem konszachtów i sprowadzenia do Czech lisowczyków (akurat Holeszów, gdzie Sarkander był proboszczem ocalał, ale inne miejscowości na Morawach – zwłaszcza z przewagą ludności protestanckiej – ucierpiały poważnie). Analogicznie przedstawiają się kanonizacje osób niosących idee kontrreformacyjne na Wschód – tu następowało scalenie idei katolickiej z polskim drang nach Osten: to św. św. Andrzej Bobola (1591-1657) i Józefat Kuncewicz (1580-1623). Choć okoliczności i bezpośrednie przyczyny śmierci obu duchownych są różne (dzieli je wszakże ponad 30 lat), ale źródło jest tożsame: starcie katolicyzmu z prawosławiem, połączone z ofensywą „polskości” wobec kultury i religii ludu ruskiego (wtórnymi aspektami były bez wątpienia przynależność religijna warstw panujących, katolicyzujących i polonizujących się, a tym samym stawiających się we froncie najeźdźców, „obcych”, zdrajców tradycji i wiary błahocześciwej). Czy w tych przykładach należy widzieć bardziej męczeńską śmierć człowieka czy prozelityzm jedynie prawdziwej wiary i instytucji egzemplifikującej tę wiarę? Ten dylemat pozostanie chyba nierozstrzygnięty.
W rejonie Wrocławia, na posesjach wielu parafii rzymsko-katolickich, np. w Jelczu-Laskowicach (p/w. św. Stanisława Biskupa i Męczennika), czy Nadolicach Wielkich (p/w. MB Różańcowej) – stoją tablice z napisem: „Święci ocalą świat”. Które to cechy są tak cnotliwe, tak heroiczne i tak uniwersalne, że mogą spowodować ocalenie współczesnego świata (zakładając, iż jego koniec jest bliski na co się jednak nie zanosi) w świetle przytoczonych tu dylematów i zastrzeżeń? I czy komplet cech oraz przymiotów wszystkich bez wyjątku świętych apriorycznie musi mieścić się w tym stwierdzeniu?
Wątpię, bym swe zbawienie i ocalenie chciał powierzyć takim osobom i takim wartościom, jakie niosą np. bł. abp. A. Stepinać, wspomniany św. kard. R. Bellarmin lub św. Jan Chryzostom (jego mowy – Adversus Judaeos czy Kata Ioudaion – są klasycznymi pamfletami antysemickimi i antyjudaistycznymi). Radosław S. Czarnecki
* Jacques Fournier panował jako papież Benedykt XII (1334-1348); wybrany jednogłośnie papieżem podczas konklawe (grudzień 1334 r.) - wcześniej sprawował m.in. urząd inkwizytora Langwedocji, gdzie szczególnie intensywnie ścigał katarów (wydał 98 wyroków z czego 5 podsądnych poniosło śmierć na stosie). ** Św. Pio z Pietrelciny (1887-1968) włoski prezbiter i zakonnik (kapucyn), stygmatyk, uzdrowiciel, osoba obdarzona zdolnościami bilokacyjnymi (zgodnie z wiarą adoratorów w nadprzyrodzone zdolności o. Pio). Opinia o jego świętości funkcjonowała już za życia, jednak np. Jan XXIII o działalności późniejszego świętego (kanonizowanego przez Jana Pawła II w 2002 r.) wyrażać się miał jako o „wielkim oszustwie” i „katastrofie” dla wiary. Papież Roncalli podważał również moralność i prowadzenie się o. Pio na podstawie informacji dotyczących kobiet pozostających w kręgu zakonnika, a także zbyt intymnych i niewłaściwych jego kontaktów w tej mierze.