Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3820
Z prof. Andrzejem Szczepańskim, członkiem Rady Nauki, wiceprzewodniczącym Komisji Badań na rzecz Rozwoju Gospodarki rozmawia Anna Leszkowska.
- Panie profesorze, czy Rada Nauki ma już informacje na temat nowego, okrojonego budżetu nauki?
- Nie, dotąd nie mamy żadnej.
- Nawet tej, którą otrzymała sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży, a którą już parę tygodni temu redakcja SN opublikowała na swojej stronie internetowej?
- Obecne kierownictwo resortu raczej nie udostępnia nam takich danych. Taka praktyka była kiedyś, wiedzieliśmy jakie są przesunięcia w budżecie, gdyż ta wiedza była i KBN, i Radzie Nauki w poprzednich kadencjach potrzebna do opiniowania w wielu sprawach. Wiedzieliśmy, ile pieniędzy jest na działalność statutową, inwestycje, projekty badawcze, dopłaty do wydawnictw, projekty celowe, zamawiane, aparaturę, konferencje. Teraz nie mamy takich informacji.
-To czym w takim razie zajmuje się Rada Nauki?
- Robimy to, co nam każą, tzn. proponujemy rozstrzyganie konkursów, gdyż sama decyzja to już nie nasza kompetencja. Opiniujemy, ustawiamy w hierarchii ważności („rangujemy") projekty własne, promotorskie, habilitacyjne, a „moja" Komisja Badań na rzecz Rozwoju Gospodarki wyznacza recenzentów do projektów rozwojowych i celowych. „Rangujemy" również wnioski o aparaturę badawczą oraz dotyczące inwestycji budowlanych dla części jednostek naukowych i uczelni o charakterze technicznym. Wyznaczamy recenzentów i sporządzamy listę rankingową projektów rozwojowych, przedstawiamy ją pani minister, która następnie podejmuje decyzje i przesyła je do NCBR. Ono natomiast zawiera umowy dotyczące finansowania. Jak wygląda finansowanie tych projektów - też nie wiemy, gdyż nie jest nam znany budżet NCBR. W ub. r. było to 472 mln zł, z tego podobno Centrum wykorzystało 350 mln zł. Podobno, bo nie ma sprawozdania z wykorzystania budżetu i takiej informacji RN też nie ma. W dodatku - jak posłuchać wieści korytarzowych - pani minister w końcu ub. r. oddała z budżetu nauki do centralnego 320 - 350 mln zł.
- Niezależnie od tego prawie miliarda jaki oddała w początku tego roku?
- Oczywiście, tak dzieje się co prawda na koniec każdego roku, z tym, że w 2007 r. było to zaledwie 72 mln zł, w tym roku jest już podobno 350 mln. Jest to fatalna w skutkach decyzja, gdyż zwyczajowo - od czasów utworzenia KBN - pieniądze, które nie były z różnych powodów wykorzystane do końca danego roku (w przybliżeniu znano te kwoty już w październiku), służyły finansowaniu pilnych wydatków na początku następnego roku . Pieniądze te były ścisłe dedykowane na wnioski aparaturowe jednostek, powiększano o te kwoty dotacje statutowe. Tak samo było i w ub. r. - od końca września aż do grudnia taka procedura w jednostkach była przeprowadzana, pani minister akceptowała większość z naszych decyzji w tym względzie i aż do grudnia takie decyzje były podejmowane, a w jednostkach rozstrzygano przetargi . Tymczasem w grudniu pani minister musiała te rozdysponowane wcześniej pieniądze oddać. Okazało się jednak, że jednostki naukowe zagospodarowały już ok. 90 -100 mln co oznacza, że tegoroczny ich budżet będzie pomniejszony o tę kwotę.
-Ta praktyka obecnego rządu przedłuża rok rozrachunkowy o 2 miesiące - niektórzy do dzisiaj czekają na niektóre ubiegłoroczne płatności budżetu.
- Owszem, ale największy niepokój jest w tej chwili na uczelniach. O ile jednostki PAN i jbr-y mają już decyzje o finansowaniu działalności statutowej i to w wysokości ubiegłorocznej, tak uczelnie do dzisiaj nie wiedzą ile dostaną na statutową. Według informacji sprzed tygodnia, wydziały I kategorii będą mieć niższą dotację statutową o 2%, II kategorii - o 20% mniej, trzeciej - o 70%, a IV kategoria - prawdopodobnie nie dostanie dotacji. Budzi to poważne zastrzeżenia, dlaczego uczelnie mają dostać mniej w porównaniu do innych jednostek, zwłaszcza że kryteria finansowania dla nich - z uwagi na zajęcia dydaktyczne - były inne, otrzymywały one ok. 20% -30% mniej niż wynikałoby to z oceny.
-Jbr-y po raz pierwszy chyba są zadowolone z finansowania, są w dobrej sytuacji, jednostki PAN - niestety, nie, gdyż nie dość, że rozporządzenie z ub. roku dotyczące podniesienia wynagrodzeń asystentom do 1780 zł brutto spowodowało drastyczne spłaszczenie płac, to w efekcie kwoty na działalność statutową ledwie starczają na wynagrodzenia. Wynika więc, że w tym rozdaniu w najgorszej sytuacji znalazły się placówki PAN...
- Jbr-y może dzisiaj są w dobrej sytuacji, ale zapewne w kryzysie im się pogorszy. Wszystkie jednostki są jednak zaniepokojone możliwością całkowitej utraty dotacji na inwestycje aparaturowe i budowlane w tym roku. Jeśli do tego doliczyć uszczuplenie tegorocznego budżetu o odebrane kwoty za ubiegly rok na ten cel - może to oznaczać, że ich budżet będzie mniejszy o ok. 10% tylko z tych wniosków, jakie rozpatrywaliśmy.
Bo skoro w grudniu było na inwestycje aparaturowe 250 mln zł, z których 90-100 mln już praktycznie wydano, to pozostanie deficyt 150 - 160 mln. A inwestycje budowlane mają być całkowicie wstrzymane.
- Ale co jakiś czas ministerstwo radośnie komunikuje, że pieniędzy na naukę jest więcej, choć budżet nauki został pomniejszony o prawie miliard. Cuda czy propaganda sukcesu?
- Zgodnie z tym, o czym na grudniowym spotkaniu z Radą Nauki mówiła pani minister, na naukę miał być ten miliard więcej. Teraz okazuje się, że tego miliarda, a właściwie 870 mln zł, nie ma. W dodatku nie wiemy, czy chodzi o miliard mniej tylko w nauce, czy nie dotknie to też dydaktyki w szkolnictwie wyższym. Do tej pory - choć mamy już marzec - żadnych decyzji nie ma.
Uczelnie otrzymywały przecież także środki na badania własne - one były niewielkie, ale pozwalały utrzymywać doktorantów, bo innego źródła dotacji dla nich praktycznie nie ma. W tej sprawie też nie ma do tej pory decyzji - mówi się, że środki te zostaną zmniejszone o 20 - 50%. To też zrodzi problem, gdyż nie ma innego źródła utrzymania doktorantów, zwłaszcza na pokrycie wydatków na ich delegacje, badania. Bo środki na studia doktoranckie praktycznie wystarczają tylko na stypendia.
- Mówi się także, że tę lukę finansową z powodu oddania prawie miliarda do budżetu wypełni się pieniędzmi z funduszy unijnych...
- To wszystko się tylko mówi. Nie wszystkie uczelnie umieją występować o pieniądze unijne - o ile jbr-y i jednostki PAN już się tego nauczyły, tak uczelnie są na etapie raczkowania. Robimy to własnymi siłami, pokonując bariery europejskie, ale i bariery administracji uczelni, które są do tego zupełnie nieprzygotowane.
- Jeden z moich rozmówców - dyrektor instytutu - wspomniał, iż zabrakło ponoć pieniędzy ze środków unijnych, gdyż MNiSW nie wystąpiło o nie w odpowiedniej wysokości do MRR. Czy znana jest panu taka sprawa?
- To jest tylko korytarzowa informacja - ponoć spóźniliśmy się, czegoś nie przygotowaliśmy. Na styczniowym posiedzeniu nasza komisja, zaniepokojona tym, co się dzieje w NCBR, wystąpiła do pani minister z prośbą o informację na ten temat.
Do dzisiaj nie zostały bowiem podpisane wszystkie umowy na granty rozwojowe z 2007 r., nie są ogłaszane konkursy, albo są opóźnione (w programach strategicznych lub wieloletnich), gdyż tygodniami debatuje się nad sformułowaniem warunków konkursu.
To jest dla nas niezrozumiałe. Podobno uruchomiono program energetyczny i nic się nie dzieje. Wszystko jest na etapie dyskusji. Nic nie wiadomo. Kiedy istniał KBN, najdalej w styczniu były informacje, ile jest pieniędzy i na jakie działania - ile na projekty takie czy inne.
- Może wytłumaczeniem jest kryzys - będący wytrychem do wielu spraw?
- Raczej nie, gdyż w ubiegłym roku było podobnie - też nie wiedzieliśmy do końca, jaką kwotą dysponujemy, rozstrzygaliśmy w ciemno, kierując się jedynie tzw. wskaźnikiem sukcesu.
-Nie sądzi pan, że są to działania marginalizujące Radę Nauki i środowisko naukowe, które ona reprezentuje?
- Niewątpliwie tak, jest to zupełne zepchnięcie nas na boczny tor. Przykładem tego jest np. przygotowanie przez urzędników projektów rozporządzeń do pakietu ustaw reformujących naukę. Pani minister prosiła przewodniczących komisji Rady o stworzenie podstawowych, pięciu bodajże, rozporządzeń założeń do uproszczenia procedury - bo teraz wszystko się ma upraszczać, choć to tylko puste hasło. W rzeczywistości jest odwrotnie. Brałem udział w takim zespole, żeby stworzyć założenia do ubiegania się o dotacje statutowe. Przygotowaliśmy to w grudniu, a w styczniu dowiedzieliśmy się, że pani minister nie wzięła pod uwagę żadnych propozycji naszych zespołów. Natomiast zaakceptowała propozycje urzędników.
Obawiam się, że to samo dotyczy wszystkich naszych działań. W dodatku ministerstwo przeszło głęboką restrukturyzację, co owocuje tym, że np. konkurs na projekty rozwojowe, który zakończył się w listopadzie, a w grudniu zostali wybrani recenzenci - do dzisiaj nie jest rozstrzygnięty. Bo do końca stycznia nowo mianowani dyrektorzy departamentów nie wydali decyzji o przekazaniu projektów recenzentom. W początkach lutego obiecywano, że nastąpi to natychmiast, tymczasem w połowie lutego sytuacja była bez zmian. Do recenzji projekty przekazano z urzędu dopiero po mojej interwencji u wicemin. Ostrowskiej!
- Skoro Komisja nie wie, ile jest pieniędzy na określone projekty, to praca jej członków w dużej mierze jest bez sensu. Po co kwalifikować wnioski, skoro nie wiadomo, czy mają szanse na finansowanie?
- Dokładnie tak jest. Kiedy przymierzaliśmy się do rozpatrywania wniosków aparaturowych, prosiliśmy urzędnika ministerstwa, aby nam chociaż przybliżył rząd wielkości kwoty, jaką możemy dysponować. I zdecydowaliśmy nie rozpatrywać wszystkich, czyli 92 ( u nas było ich niewiele), skoro z naszego zespołu szanse na finansowanie może mieć jedynie 5-6. Wyznaczyliśmy zatem 25- 26 wniosków, które miały największe szanse na finansowanie. Natomiast inne zespoły często opiniowały i szeregowały w ocenie po 300 wniosków. Większość tej pracy była na darmo. Pracowali nad tym 2- 3 dni, po to, żeby uzyskać finansowanie 2-3 wniosków.
- Mam pan długi, 10-letni, staż pracy w ciałach opiniodawczych i decyzyjnych nauki. Co pana najbardziej niepokoi, jeśli chodzi o pracę w obecnej Radzie?
- Niestety, z każdym rokiem ograniczane są możliwości decyzyjne środowiska naukowego. Widać to najlepiej po aktach prawnych dotyczących sfery naukowej. Coraz częściej też powiększa się sfera nieoznaczoności, niepewności - nie wiadomo jakie będą pieniądze na naukę, ani kiedy. Takie ruchome piaski. Np. dowiedzieliśmy się teraz - nieoficjalnie - od wysokich urzędników ministerstwa, że w tym roku na finansowanie sieci nie będzie ani grosza. Ta informacja jednak nie jest nigdzie opublikowana! Wiemy zatem tyle, że nic nie wiemy.
Jeśli chodzi o członków Rady, nie wiadomo jaka będzie nasza rola, funkcja, miejsce, po rozwiązaniu Rady, gdyż wybrani zostaliśmy na 4 lata. Pani minister w grudniu ub. r. oznajmiła nam, że po wejściu w życie pakietu nowych ustaw, nikomu krzywda się nie stanie. Rada Nauki zostanie rozwiązana , ale zostanie powołana jakaś nowa rada w Narodowym Centrum Nauki, poszerzony będzie też skład funkcjonującej niezbyt udolnie od paru lat Rady ds Rozwoju Gospodarki, a i pani minister będzie otaczać się doradcami. Z osobistego punktu widzenia podobno włos nam z głowy nie spadnie, natomiast rola, charakter tych ciał, będzie już inny, z pewnością zostanie zmarginalizowany. Powołany też będzie nowy Komitet Ewaluacji, choć nie wiadomo po co, i dlaczego tak nazwany. Nie tym się martwimy, bo w każdej chwili bez poczucia żalu możemy zrezygnować z uczestnictwa w Radzie. I takie głosy już się pojawiają - po co my to robimy, skoro nasze propozycje, nasza praca nie jest brana pod uwagę?
- A jak środowisko przyjmuje tę niemoc członków Rady? Przecież wybrało was w określonym celu i może mieć teraz pretensje.
- I ma. Telefony się urywają, wysłuchujemy ciągle zarzutów w sprawach, na które nie mamy żadnego wpływu. Ale i te same pretensje padają pod adresem urzędników, którzy już się danymi zagadnieniami nie zajmują, gdyż są często przesuwani na inne stanowiska, do innych działów. To są duże niespodzianki - także dla nas. Coraz mniej jest ludzi kompetentnych w tym urzędzie i coraz więcej jest niewiadomych.
-Dziękuję za rozmowę.
- Autor: lb
- Odsłon: 2602
W ramach Forum Myśli Strategicznej w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyło się 25 stycznia 2010 seminarium pt. „Strategiczne problemy rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce" z udziałem ministra nauki, prof. Barbary Kudryckiej.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4402
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 606
23 maja 2023 r. odbyło się posiedzenie plenarne Komitetu Prognoz PAN nt. źródeł nieskuteczności środowiska naukowego w przekazywaniu opinii publicznej i rządzącym idei istotnych z punktu widzenia państwa i społeczeństwa. Samo podjęcie dyskusji na ten temat pokazuje, że środowisko naukowe zdaje sobie sprawę, jak w ostatnich dekadach zostało zmarginalizowane przez rządzących w wypełnianiu funkcji poznawczych i praktycznych.
Na kanwie tego wydarzenia warto sformułować diagnozę na temat wzajemnego zapotrzebowania władzy i wspólnot epistemicznych (spójnych zbiorowości naukowych), ich relacji wzajemnych w państwie, które mogą być oparte na symbiozie i pożytecznej kooperacji, na krytyce i kontestacji albo na wzajemnej wrogości i konfrontacji. Takie zależności nigdy nie występują w czystej postaci. Obecnie mamy raczej do czynienia z bezsilnością świata nauki wobec arogancji elit politycznych. Ucieczka w upolitycznienie nauki, konformizację, służebne funkcje wspierające i protekcyjne wobec sprawujących władzę jedynie pogłębiają procesy destrukcyjne. Gdy uczelnie wyższe, zwłaszcza w dziedzinach nauk społecznych i humanistycznych stają się przybudówkami aparatu propagandy i oficjalnej doktryny, dochodzi do kapitulacji akademii przed władzą.
Wspólnoty naukowe są jedynymi podmiotami społecznymi, które dzięki konkurencji i wyśrubowanym kryteriom awansu zawodowego osiągają coś w rodzaju monopolu autorytetu i kompetencji, rozumianych jako zdolność do mówienia i działania w sposób autorytatywny, tj. uprawomocniony, uzasadniony wiedzą, potwierdzoną przez kolektywną intersubiektywność. Badania socjologiczne wskazują na widoczny spadek tego autorytetu.
Niektórzy obserwatorzy piszą nawet o coraz liczniejszych antyautorytetach, osobach z tytułami profesorskimi, występujących w mediach masowych, które raczej demotywują do działań w imię idei, które głoszą. Zgodnie z praktyką poszczególnych stacji zaprasza się przeważnie te same osoby, które nie prowokują do dyskusji, lecz bezkrytycznie odpowiadają na stawiane pytania pod z góry założoną tezę. Wystarczy przeanalizować prezentowanie we wszystkich mediach masowych mitu „wrogiej Rosji i braterskiej Ukrainy”, co nie tylko świadczy o jakimś beznadziejnym syndromie ogłupienia zbiorowego, ale sprzyja budowaniu fałszywych narracji i wprost odpowiada zapotrzebowaniu propagandy prowojennej.
Wyjątkowość, by nie powiedzieć ekskluzywizm nauki jest z jednej strony pewnym przywilejem, źródłem podziwu i wyróżnikiem pośród innych sfer życia społecznego, z drugiej jednak jest źródłem alienacji, wyobcowania, a także społecznego niezrozumienia i lekceważenia. W świecie powszechnego dostępu do informacji i prymitywizacji przekazu coraz mniejszą popularnością cieszą się skomplikowane wywody naukowe. Istnieje naturalna tendencja do uproszczeń, a przeczytanie trudnej książki nawet dla niejednego profesora staje się nie lada wyzwaniem.
Jeszcze gorzej jest z przyswajaniem wiedzy przez młodych adeptów nauki. Z własnych doświadczeń mogę przytoczyć skargi studentów na zadawanie przez wykładowcę nowych lektur i egzekwowanie ich znajomości na zajęciach dydaktycznych.
W naukowej bańce
Wspólnoty naukowe same często w imię autonomii i specyfiki zawodowej odrywają się od reszty społeczeństwa. Utrudnienia komunikacyjne wynikają głównie ze słabości działań popularyzatorskich. W zasadzie zanikło dziennikarstwo naukowe, które potrafiło najtrudniejsze dziedziny badań w prosty sposób tłumaczyć odbiorcom różnych mediów.
Wspólnoty epistemiczne skazują się na wyizolowanie poprzez stosowanie wyspecjalizowanego słownictwa, fachowego żargonu, którego nie rozumie przeciętnie wykształcony odbiorca. Jeśli dystans pojęciowy się zwiększa, to rośnie też dysonans poznawczy i występuje relatywizacja znaczeń używanych pojęć oraz rozbieganie się perspektyw poznawczych.
Środowisko naukowe jest zbudowane hierarchicznie. Ma charakter „skanalizowany” w pewne organizacyjno-instytucjonalne wzory, decydujące o awansach naukowych, odpowiadających osiągnięciom, talentowi, nakładom pracy itd. Taka struktura, kojarzona niekiedy z feudalnymi i konserwatywnymi obyczajami jest w pewnej mierze barierą dla wolności akademickiej. Naukowcy o uznanym autorytecie i utrwalonej pozycji w hierarchii naukowej często bowiem narzucają innym swoje poglądy jako jedynie słuszne i prawidłowe. Blokują w ten sposób nie tylko różnorodność pomysłów i alternatywność podejść badawczych, ale szkodzą też uczelni przez wymuszanie konformizmu wobec dominujących norm czy wzorów zachowań.
Już dawno zauważono, że nauka jest profesją konkurencyjną. W ramach współzawodnictwa realizuje się dążenie naukowców do zdobywania statusu, szacunku i pozycji. W rezultacie następuje różnicowanie środowiska naukowego, nie tylko pod względem stopni, tytułów i stanowisk, ale także indywidualnych talentów, pracowitości i wyników. Tej „ruchliwości konkurencyjnej” dziwnie sprzyjają „nowoczesne” systemy ewaluacyjne, oparte na wymyślnych wskaźnikach i punktacji. Oznacza to, że sam fakt publikacji wyników badawczych stał się ważniejszy od procesów myślowych. Mniej ważna jest merytoryczna zawartość tekstu, lecz to, gdzie został on opublikowany. Ta wymyślona przez biurokratów logika ewaluacji istotnie modyfikuje „zastane procesy awansu”, traktując preferencyjnie najbardziej „przebojowych” naukowców w zdobywaniu punktów.
Rzeczywistość bezlitośnie weryfikuje ten „punktacyjny sponsoring”. Albo pozostaną po badaczach znakomite książki i wybitne artykuły, albo jedynie formalne notowania, o których za jakiś czas nikt nie będzie pamiętać. Redukcjonistyczne podejście do nauki, wiążące wyniki punktowe z finansowaniem nauki, jest całkowicie sprzeczne z tradycjami akademickimi. Gubi się w nim istotę uprawiania nauki. Formalne algorytmy zastępują oceny merytoryczne, które mimo subiektywności, a może właśnie dzięki niej pozwalają zrozumieć ludzką egzystencję we wszystkich wymiarach i przejawach.
Polityka przed nauką
Środowiska naukowe cechuje wewnątrzakademicka „ortodoksja” i dogmatyzacja „poprawnościowych” poglądów. Prowadzi to do wyjałowienia nauki, odcięcia jej od rzeczywistych przemian społecznych, pozbawiania badaczy odwagi i skutecznego aktywizmu. Wydaje się na tym tle, że w czasach „realnego socjalizmu” było więcej buntu przeciw narzucaniu jednej oficjalnie uprawomocnionej wizji świata. Obecnie zapanował kanon neoliberalizmu i zachłyśnięcie się „poprawnością polityczną” o rodowodzie amerykańskim, co ani nie czyni polskich uczelni bardziej zachodnimi, ani nie sprzyja budowaniu i obronie własnej tożsamości. Prowadzi raczej do upowszechnienia działań indoktrynacyjnych, a zamiast kreatywności – do reprodukcji pożądanych, często inercyjnych i asekuracyjnych wzorów zachowań (pisał o tym francuski socjolog Pierre Bourdieu).
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt pojmowania autorytetu nauki. Otóż w wyniku transformacji ustrojowej w Polsce nie nastąpiła radykalna wymiana kadry naukowej, a raczej jest adaptacja do nowych warunków. Nie chodzi przy tym o jakieś dramatyczne procesy „dekomunizacji”, bowiem większość ludzi nauki z komunizmem nie miała nic wspólnego. Rzecz dotyczy raczej poszukiwania nowej legitymizacji za cenę utraty wiarygodności i autentyczności, kosztem prawdy i obiektywizmu.
Widać też, że nabór młodej kadry spośród wychowanków dotychczas dominującej generacji nie sprzyja otwieraniu przestrzeni intelektualnej na nowe wyzwania paradygmatyczne.
Dyskusja akademicka jest skrępowana systemem zależności hierarchicznej i społeczną etykietą ingracjacji, wkupywania się w łaski osób wpływowych i uchodzących za autorytety. Postawy buntownicze są w zasadzie nie do zaakceptowania. Każdy, kto próbuje odwołać się do „twórczej krytyki” zastanych i powielanych poglądów zasługuje na miano ekscentryka, a najczęściej zostaje zneutralizowany, choćby przez przemilczanie (wyłączanie z publikacji, odmawianie wsparcia, brak cytowań itd.).
Władza polityczna doskonale zdaje sobie sprawę z tych słabości elity akademickiej. Wie, że niezależnie od zróżnicowania dyscyplin naukowych i podziałów ideowo-światopoglądowych uczelnie wyższe wraz z Polską Akademią Nauk są żywotnie przywiązane do swojego statusu i stanu posiadania (tytułów i stopni, prestiżu, pozycji) i mimo mizerii materialnej – a może właśnie ze względu na tę biedę - godzą się na trwanie w oportunizmie, posłuchu i marazmie. Wszystko to jest bardzo przygnębiające, gdyż nie przynosi praktycznych korzyści instytucjom władzy, ani nie sprzyja rozwojowi środowisk naukowych.
Władza polityczna w Polsce, niezależnie od formacji ustrojowej, ma dwojaki stosunek do nauki. Z jednej strony zdaje sobie sprawę z walorów i potrzeby jej utrzymania na jak najwyższym poziomie, jako istotnej służby społecznej, spełniającej funkcje kulturotwórcze i strukturotwórcze (w sensie kreowania elit intelektualnych, a także profesjonalizacji różnych grup społecznych). Władza dostrzega więc użytkową wartość nauki, wytwarzającą dobra i wartości o istotnej przydatności społecznej oraz komercyjnej aplikacji. Za tym jednak nie idzie świadomość kolejnych rządów, aby naukę traktować poważnie, jako ważną dziedzinę życia publicznego i sektor gospodarki wymagający odpowiedniego doinwestowania. Obecnie nakłady budżetowe na naukę w Polsce należą do żenująco niskich.
Z drugiej strony władza polityczna traktuje naukę podejrzliwie, z dystansem, by nie powiedzieć nieprzyjaźnie. Od dawna, być może jeszcze od II Rzeczpospolitej, a czasy PRL jedynie umocniły to przekonanie, utrzymuje się pogląd o kontestacyjnym charakterze środowisk naukowych, wyrażających nie tylko krytykę wobec rządzących, ale także stwarzających możliwości kreowania kontrelit politycznych. Wielu naukowców oskarża się więc o opozycyjność wobec władzy, a nawet szkodliwą działalność przeciw narodowi czy państwu polskiemu.
Listki figowe dla władzy
Członkowie elity politycznej w różny sposób odnoszą się do merytokracji, oferowanej przez środowiska naukowe.
Najwyraźniej widać to na przykładach korzystania z doradców i ekspertów, zapraszanych do stałej lub doraźnej współpracy w celu przedstawiania ekspertyz – analiz sytuacji decyzyjnej, możliwych wyborów, ich pożądanych i niepożądanych skutków.
Ludzie nauki zatrudnieni w charakterze „zaplecza decyzyjnego” stają przed dylematem utrzymania swojej niezależności. Jeśli bowiem są zatrudniani jako doradcy decydentów w resortach rządu, w partiach politycznych czy ciałach parlamentarnych, to automatycznie godzą się na rolę służebną wobec zamawiających ich usługi. Polityczne zaangażowanie czyni z nich rzeczników określonych interesów, a to podrywa ich rolę w swobodnym kreowaniu wiedzy i odkrywaniu prawdy o świecie. Ponieważ jednak pecunia non olet, więc dorabiają finansowo – co nawet specjalnie nie dziwi – do swoich skromnych uposażeń, płacąc świadomie lub nie koniunkturalizmem.
Znane jest w polityce pojęcie „dworaków”, którzy nawet bez nacisku decydentów gorliwie uzasadniają racje rządzących, łącząc je z przekonaniem, że służą „dobrej zmianie”. Często aktywność ekspercka ma związek z maskowaniem błędnych decyzji władzy (ex ante albo ex post), co grozi kompromitacją społeczną. Zapobiega się temu przez nieujawnianie nazwisk profesorskich ekspertów. Oni sami zresztą nie chwalą się tą działalnością, aby uniknąć niepotrzebnych kłopotów.
W nieco lepszej sytuacji są eksperci niezależni, prezentujący swoją fachową wiedzę na użytek decydentów, ale bez określonych afiliacji politycznych, czy deklarowania sympatii światopoglądowych. W polskich warunkach nie zbudowano jak dotąd takiego neutralnego zaplecza eksperckiego. Różne „prywatne” think tanki najczęściej korzystają z dotacji zewnętrznych (swojego i obcych rządów, fundacji, korporacji i in.) i już z tego powodu trudno je uznać za niezależne. Poza tym ulegają – jak wszystkie przedsięwzięcia komercyjne - tzw. biznesyfikacji i korporatyzacji, a to oznacza, że „wytwarzana przez nie wiedza” ma przede wszystkim charakter utylitarny.
Kumoterskie kadry
Mimo wymiany dużej części elit politycznych w Polsce nadal nie ma wykwalifikowanych kadr przygotowanych do rządzenia państwem i zarządzania różnymi sferami życia publicznego. Eksperymenty z powołaniem profesjonalnej służby cywilnej skończyły się niepowodzeniem. Dominuje polityzacja w obsadzaniu stanowisk kierowniczych i decyzyjnych, polegająca na stosowaniu partyjnych rekomendacji (partokracja), zamiast fachowych kwalifikacji. Być może potrzebna jest głęboka zmiana pokoleniowa, aby rekrutacja nowej elity politycznej nie opierała się na kombatanctwie, nepotyzmie i koniunkturalizmie, lecz uwzględniała konkursową obsadę stanowisk na podstawie profesjonalnego przygotowania.
Nowoczesny kandydat do służby publicznej powinien legitymować się nie tylko wykształceniem prawniczym, ekonomicznym czy politologicznym, ale także praktycznym sprawdzianem swoich umiejętności w czasie wcześniejszego stażu zawodowego. Ludzie, którzy niczego jeszcze nie osiągnęli w swoim życiu, powinni „terminować” u zawodowych polityków, a nie ze względu na osobiste układy tworzyć zastępy dyletantów na stanowiskach kierowniczych. To kompromitująca przypadłość tzw. misiewiczów.
Brak merytorycznych kwalifikacji polityków przejawia się choćby w nieumiejętności formułowania pytań zadawanych ekspertom, niezdolności korzystania z obszernej wiedzy naukowej, kompleksach związanych z niedostatkami własnego wykształcenia, nieuzasadnionych pretensjach do wszechwiedzy i omnipotencji. Polskim politykom brakuje pokory w przyznawaniu się do własnych ograniczeń i błędów, co prowadzi do tworzenia fałszywych narracji, pozorów w rozwiązywaniu problemów, unikania merytorycznej debaty i konfrontowania poglądów z przedstawicielami odmiennych racji. Zamykanie się przed umysłami zdolnymi do tworzenia różnorodnych hipotez, kreatorami dalekosiężnych wizji i wariantowego rozwiązywania złożonych problemów ogranicza perspektywy decyzyjne, skazuje na zamykanie się w gronach amatorów, przytakiwaczy i ignorantów. Skutki błędnych decyzji, obrony fałszywych rozwiązań i zwyczajnych zaniechań ponosi całe społeczeństwo, a nauka w tej sprawie jest bezradna.
Intelektualiści w rozumieniu specyficznej ze względu na swój rodowód i sposób zarobkowania warstwy umysłowej, służący społecznej reprodukcji wiedzy i nauczaniu, w technokratycznych społeczeństwach narażeni są na utratę statusu, szacunku, prestiżu i dochodów. „Humanistyczna, krytyczna i teoretyczna wiedza jest kwestionowana jako bezużyteczna” (Margaret Thornton). Rządzący, ale także szefowie wielkich korporacji ignorują fakt, że to uniwersytety w swym tradycyjnym znaczeniu gwarantują zachowanie ciągłości kulturowej, że są źródłem nowych oryginalnych myśli, pozwalających ludziom dostosowywać się do wyzwań technologicznych i przemian cywilizacyjnych.
W kontekście tej przygnębiającej diagnozy wypadałoby postawić pytanie, co samo środowisko naukowe może zrobić dla uratowania pozycji nauki i instytucji, które są oparciem dla niezależnych badań i nauczania.
Lekarzu, lecz się sam
Dotychczasowa obserwacja procesu degradacji szkolnictwa wyższego i ośrodków badawczych prowadzi niestety do pesymistycznych wniosków. W wielu reformach ustroju polskiej nauki brały bowiem udział rozmaite gremia złożone z funkcjonariuszy nauki, którzy niewystarczająco dobitnie protestowali przeciw „psuciu” polskiej nauki. Usprawiedliwianie się niemożnością wpływu na politycznych decydentów brzmi naiwnie. Podobnie kompromitujący jest brak wyobraźni wielu utytułowanych doradców i konsultantów, jak można było zgodzić się na tak daleko idące ograniczenia samorządności akademickiej i skrępowanie wolności akademickiej przez absurdalny system ewaluacyjny, mający przede wszystkim charakter monitorująco-kontrolujący.
Redukcjonistyczne podejście do nauki przekreśla pasje badawcze, niszczy wybitne biografie i ogranicza proces badawczy do „fabryki publikacyjnej”. Zdezawuowanie elitarności nauki, opartej na autorytetach, mistrzach i duchowych przewodnikach powoduje utratę jej siły sprawczej w społeczeństwie. Z nauką przestaje się liczyć nie tylko władza polityczna, ale także zwykli obywatele. Uniwersytety przestają być świątyniami wyrafinowanej wiedzy i mądrości. Coraz bardziej są kojarzone z wyrobnictwem, grą o przetrwanie, upokorzeniem materialnym i brakiem perspektyw.
Środowisko naukowe w Polsce musi obudzić się z marazmu. Jeśli nie pomagają odezwy i apele, trzeba sięgać do różnych form kontestacji i otwartej krytyki szkodliwej polityki. Potrzebni są liderzy nowej generacji, patrzący prospektywnie, a nie zamknięci w bezpiecznych „kokonach” akademickiego konserwatyzmu. Potrzebne jest „wielkie przebudzenie”, otwarty lobbing interesariuszy, aktywność medialna i społecznikowska oraz ofensywa propagandowo-informacyjna z wykorzystaniem nowoczesnych mediów, aby doprowadzić do uświadomienia różnych środowisk, czym grozi utrata podmiotowości nauki.
Od Polskiej Akademii Nauk, tego areopagu skupiającego „ludzi wiedzy dla wiedzy” można i trzeba oczekiwać większej inicjatywności w dziedzinie krytyki polityki naukowej, a także inicjatywności na rzecz nowego „społecznego kontraktu” nauki z władzą. „Ewaluacyjne” państwo musi zauważyć, że „gra algorytmów” doprowadziła do takiego paraliżu „wydajności naukowej”, iż mamy coraz więcej punktów i fikcyjnych grantów, ale cofamy się cywilizacyjnie, naśladując anglosaskie wzory zarządzania nauką, bez koncepcji własnej tożsamości, no i przede wszystkim bez pieniędzy, które mają bogate państwa Zachodu. Co ciekawe, znajdujemy ogromne środki na armaty, ale nie ma ich na wiedzę dla postępu społecznego. To jedna z największych tragedii naszych czasów.
Ciekawe, czy w kampanii przedwyborczej w Polsce jakaś siła polityczna odważy się postawić na wokandzie debaty publicznej kondycję polskich uczelni, wieloletnie zaniedbania i błędy, a także grożący nam regres cywilizacyjny ze względu na bezmyślne i karygodne psucie uprawiania nauki i myślenia o uniwersytecie? Kto z codziennie oglądanych w mediach Wielkich Demagogów będzie w stanie zaproponować jakąś formę sanacji polskiej nauki?
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.