Nauka i sztuka (el)
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 1595
Nie miała dobrego początku jedna z najbardziej dziś popularnych oper Pucciniego - Madama Butterfly.
Mimo znakomitej obsady - została wygwizdana w mediolańskiej La Scali w lutym 1904r. Oburzony i upokorzony tym kompozytor zabronił jej wystawiania w tym teatrze na zawsze. Zakaz ten przestał jednak obowiązywać po jego śmierci, kiedy Arturo Toscanini przywrócił to dzieło mediolańczykom, dzieło oklaskiwane wcześniej przez publiczność wielu scen światowych. Nie była to jednak wierna wersja prapremiery, bo wkrótce po nieudanym debiucie, kompozytor dzieło przerobił, rozszerzył z dwóch do trzech aktów, a nową wersję przedstawił po kilku miesiącach od premiery w La Scali w teatrze w Brescii. I taką wersję tej jednej z najpopularniejszych oper zna publiczność wszystkich teatrów operowych świata.
Na wystawienie „Madame Butterfly” zdecydował się także warszawski Teatr Muzyczny „Roma”, który jest ciągle „na dorobku” repertuarowym. Jego dyrektor, Bogusław Kaczyński uznał, iż zespół artystyczny tego teatru jest w stanie udźwignąć takie dzieło i ...sam je wyreżyserował . Jest to debiut reżyserski znanego popularyzatora muzyki w Polsce, ale i organizatora życia artystycznego.
W przedmowie do programu, reżyser podaje,iż widział niemal wszystkie realizacje „Madama Butterfly” w świecie od półwiecza, stąd „nadszedł czas, abym nadał kształt sceniczny temu, co dotychczas żyło tylko w moim sercu i w moim umyśle”.
Jaki to jest kształt? - niewątpliwie bardzo tradycyjny. Nie ma tu miejsca na żadne eksperymenty, jak np. u Hanuszkiewicza. Opera jest wystawiona zgodnie „z duchem i literą” zapisu kompozytora i librecisty. Nie ma w niej tylko statku - jak podkreślają zwolennicy uwspółcześniania dzieł teatralnych, ale na niedużej scenie „Romy” trudno byłoby uzyskać na ten rekwizyt trochę wolnego miejsca.
W „Madama Butterfly” - jak każdej operze Pucciniego - nie przestrzeń sceniczna, miejsce jest ważne, ale emocje i piękny śpiew. A zatem - znakomita obsada ról pierwszo i drugoplanowych. Także pod względem aktorskim. W warszawskim przedstawieniu partie tytułową wykonuje z dużym nerwem Joanna Cortez. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż artystka praktycznie w każdym akcie musi kreować inną postać: początkowo 15-letnią dziewczynę, później - żyjącą nadzieją młoda kobietę, a wreszcie - dojrzałą osobę, świadomą swojego losu i czynu. Joanna Cortez najlepiej wypada właśnie w tej ostatniej roli - heroiny, wówczas najpełniej oddaje dramatyzm tej postaci. Partneruje jej - dość trudny do zaakceptowania jako porywający uwodziciel i amant - Krzysztof Bednarek w roli Pinkertona (też najbardziej przekonujący w ostatnim akcie) oraz Jolanta Bibel jako Suzuki. Ta postać - choć drugoplanowa - należy zresztą do najpiękniejszych w operach Pucciniego. Jolanta Bibel w tej roli wypadła znakomicie, stworzyła kreację dorównującą głównej bohaterce.
Wreszcie scenografia: jej autorem jest Ryszard Kaja, malarz, znany ze swojego umiłowania kolorów „brudnych”, beżów, brązów, sepii i ugrów. Tutaj musiał się zmierzyć z cukierkową jak dla Europejczyków kolorystyka japońską, no bo jak zachować wierność dziełu inaczej? U reżysera wywalczył jedynie...zbrudzony róż japońskich wiśni, które umieścił przemyślnie na siatce. Tworzy to kameralny klimat wszystkich scen i podkreśla założenie twórców: opery-dramatu ludzi.
Ową wierność w oddaniu dzieła burzyło nieco na premierze zbyt głośne prowadzenie orkiestry w pierwszym akcie przez Jacka Bonieckiego, kierownika muzycznego przedstawienia. Kto jednak umie się wznieść ponad te mankamenty, z pewnością wyniesie z przedstawienia dobre wrażenia, acz może nie na poziomie przysłowiowego „wysokiego C”.
Anna Leszkowska (1998)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 301
W Muzeum Współczesnym we Wrocławiu do 27 maja 2024 można oglądać wystawę Callart3 – Wirtualne okno
Wystawa jest trzecią odsłoną z cyklu „Callart”, ukazującego wybrane dzieła z kolekcji Muzeum Współczesnego Wrocław oraz Dolnośląskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Podejmuje problem fenomenu obrazowania i obrazu. W ciągu wieków wędrował on przez rożne media: od ścian, desek, płócien, arkuszy papieru, przez ready mades, przestrzeń miasta i natury, ekrany i czasoprzestrzenie cyfrowe, by aktualnie rozpocząć zupełnie nowy rozdział zdumiewających kreacji wykorzystujących sztuczną inteligencję.
Inspiracji do wystawy, oprócz dynamicznego rozwoju AI, dostarczyła publikacja Anne Friedberg Wirtualne okno. Od Albertiego do Microsoftu. Friedberg w swojej dogłębnej analizie obrazu zauważa, że określenie „wirtualny” w obecnych czasach zostało zawężone jedynie do prac cyfrowych, mimo że samo pojęcie narodziło się w erze przeddigitalnej. Między XVII a XVIII wiekiem w rozprawach optyków słowo „wirtualny” używane było do opisu obrazów widzianych przez soczewkę lub na powierzchni lustra. Termin ten pochodzi z języka łacińskiego, od słowa virtus (‘moc, siła’). Zatem „wirtualny” to posiadający moc działania bez uczestnictwa materii, lub z taką mocą związany – w sensie rzeczywistym i funkcjonalnym, nie zaś formalnym.
Krótka historia ok(n)a i lustra
Obraz fascynował wielu myślicieli i teoretyków. W antyku Platon porównywał obraz tworzony przez artystów do lustra odbijającego jedynie idee prawdziwych przedmiotów. W teorii Jacques’a Lacana, francuskiego psychoanalityka, to za sprawą odbicia w lustrze małe dziecko uświadamia sobie swoją podmiotowość, odrębność względem matki.
Zwierciadło ma zatem dwie konotacje: z jednej strony, związane jest z naśladownictwem natury (mimesis) i wywoływaniem iluzji, z drugiej – pozwala dostrzec jednostkową tożsamość i rodzącą się samoświadomość. W XV wieku Leone Battista Alberti w swoim dziele De pittura posłużył się metaforą otwartego okna (finestra aperta) jako obrazu – dwuwymiarowej płaszczyzny ograniczonej ramą służącej narracyjnemu przedstawieniu historii.
Analizując przemiany zachodzące w ciągu epok, możemy zaobserwować, jak pojedyncze okno przemienia się w nowych mediach – fotografii, filmie, a w kolejnym etapie: w interfejsie graficznym komputerowego Windowsa – w okna zróżnicowane i zwielokrotnione. Śledząc metamorfozy obrazu, możemy rozpatrywać przekształcenia, jakie następowały w miarę upływu dekad w różnych obszarach, również w dziedzinie ludzkiej percepcji. Możliwość multiplikacji okien w komputerach spowodowała rozpowszechnienie pracy w warunkach rozproszonej uwagi.
Dawne rozważania o istocie obrazu przez wieki były inspiracją dla twórców. Także w sztuce współczesnej artyści chętnie wykorzystują znane motywy, aby je rozwijać lub aby kontestować przemyślenia swoich wielkich poprzedników.
Obraz wszechobecny
W procesie ewolucji najbardziej uprzywilejowanym zmysłem stał się wzrok, za jego bowiem pomocą nasi przodkowie mogli ustrzec się przed licznymi niebezpieczeństwami szybciej niż za pośrednictwem słuchu, węchu, smaku i dotyku. Stąd – należy przypuszczać – ogromny nacisk na rozwój języka form wizualnych, niezależnie od szerokości geograficznej oraz uwarunkowań kulturowych.
Banałem wydaje się stwierdzenie, że żyjemy w świecie zdominowanym przez obrazy. Otaczają nas one w reklamach, interfejsach komputerowych, komunikatorach w formie emoji i gifów, prasie, telewizji i Internecie. Potrafią zmieniać bieg historii, o czym świadczy wykorzystywanie tkwiącego w nich potencjału przez machiny propagandowe i polityczne. W dobie AI oraz kreowanych za jej pomocą deepfake’ów zjawisko to może budzić niepokój.
Wystawa „Callart3” ogniskuje problematykę obrazu i obrazowania. Staje się punktem wyjścia do indywidualnych rozważań oraz szerszych debat nad przyszłością obrazu, jak i samego człowieka. Dobór prac został podyktowany chęcią poszerzenia świadomości dotyczącej granic obrazu, wyznaczanych przez ramy w sensie dosłownym i metaforycznym.
Ekspozycja jest podzielona na trzy osie tematyczne:
1. Uwikłane w tradycję – przyglądając się historii obrazu w celu odnalezienia głębszych znaczeń i kontekstów, można stwierdzić, że najwłaściwszym początkiem jest sięgnięcie do tradycji. Obrazy, archetypy, alegorie, bohaterowie i oprawcy – tak jak i zwiedzający muzea – zależą od obyczajów i wierzeń konkretnych kręgów kulturowych, których są reprezentantami.
2. Od obrazu realnego do AI – najobszerniejsza część ekspozycji; można tu prześledzić wspomnianą wędrówkę obrazu przez różne media. Prace prowokują do refleksji nad istotą obrazu jako malarskiego gestu, iluzji otaczającej nas rzeczywistości oraz przestrzeni cyfrowej i sztucznej inteligencji.
3. Co dalej? – w ostatniej sali zaprezentowana została instalacja o krytycznej wymowie, podejmująca problem nadprodukcji obrazów i mechanizacji procesu twórczego.
Kuratorka wystawy – Sylwia Kościelniak
Fotografie - Małgorzata Kujda
https://muzeumwspolczesne.pl/mww/wystawy/callart3-wirtualne-okno/
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2650
Na obrazkach pojawiają się znane miejsca, wizerunki świętych, pejzaże, zwykli ludzie. Dużo przedstawień zostało zaczerpniętych ze zdjęć, gazet czy albumów poświęconych sztuce. Powstały one z chęci utrwalenia najbardziej interesujących momentów dostrzeżonych w rzeczywistości. Każdą ze scen Dawidowicz malowała dwa razy, bo, jak twierdziła, nie znajdowała tylu ciekawych obrazów w rzeczywistości. Wykonywane szybko i spontanicznie obrazki charakteryzują się naiwną manierą. Alina Dawidowicz (1918–2007) – jedyna córka Leona Chwistka, malarza, członka grupy formistów, filozofa. Z wykształcenia matematyk, przez wiele lat była pracownikiem Politechniki Krakowskiej. Od młodości uprawiała amatorsko malarstwo. Miniaturowe obrazki zaczęła intensywnie malować po przejściu na emeryturę w latach 80. Nie sprzedawała swoich prac, rozdawała je znajomym i bliskim. Więcej - http://www.mocak.pl/caly-swiat-w-malych-obrazkach
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 94
Do 23.02.25 we wrocławskim Muzeum Narodowym czynna będzie wystawa rzeźby ceramicznej pn. Wielka czwórka. Ceramiczna rzeźba kameralna w PRL-u.
Kameralna – choć składająca się aż z blisko 340 obiektów – wystawa prezentuje kolekcję porcelany Tomasza Dziewickiego.
Poświęcona jest jednemu z najbardziej interesujących wzorniczych fenomenów przełomu lat 50. i 60. XX w. w Polsce. Zaistniał on dzięki programowi realizowanemu przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie, którego jednym z zadań było przygotowywanie nowych wzorów dla państwowych fabryk porcelany. Projektantom instytutu przyświecała idea reformy polskiego wnętrza mieszkalnego w duchu nowoczesności i wyrugowania – jak to określano – „mieszczańskiej tandety”.
Tytułowa „wielka czwórka” to artyści rzeźbiarze pracujący w Zakładzie Ceramiki i Szkła IWP, zatrudnieni tam u progu 1956 r. do tworzenia nowych wzorów rzeźby kameralnej, by wesprzeć produkcję w państwowych fabrykach porcelany. Zespół organizował Henryk Jędrasiak – absolwent wydziału rzeźby warszawskiej ASP, do którego dołączyli Lubomir Tomaszewski, Hanna Orthwein i Mieczysław Naruszewicz. Postawiono przed nimi zadanie opracowania nowej kolekcji porcelanowych figurek, które byłyby odpowiedzią na współczesne oczekiwania estetyczne, obiektami o randze małych dzieł sztuki dostępnych dla każdego odbiorcy. W ciągu kilku lat (1956–1965) artyści stworzyli szereg propozycji, które trafiły do produkcji do wszystkich polskich fabryk porcelany, od Ćmielowa po Wałbrzych.
Moda wzbudzona przez projektantów IWP sprawiła, że dyrekcje poszczególnych zakładów oczekiwały, by zatrudnieni w ośrodkach wzorcujących plastycy przygotowywali własne wzory. Na wystawie można zobaczyć oprócz dzieł „wielkiej czwórki” także figurki zaprojektowane przez Henryka Barana, Pawła Karaska, Stanisława Olszamowskiego, Erykę Trzewik-Drost i Zbigniewę Śliwowską-Wawrzyniak.
Prezentowaną kolekcję Tomasza Dziewickiego uzupełniają obiekty ze zbiorów muzealnych. Dziewicki rozpoczynał swoją kolekcjonerską przygodę jako niewiele wiedzący o polskiej porcelanie laik, a rzeźbą kameralną zainteresował się z sentymentu. Pierwsza dostrzeżona na niedzielnym targu staroci figurka spodobała mu się nie tylko jako porcelanowy bibelot o interesującym kształcie, ale także dlatego, że przypomniała mu podobny przedmiot zdobiący regał w rodzinnym domu. Dziś jego kolekcja licząca ponad 350 obiektów jest reprezentatywnym zbiorem dokumentującym większość powstałych wówczas rzeźb.
Prezentacja w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wzbogacona została przez kilka niezwykle cennych obiektów pochodzących ze zbiorów muzealnych. Z Muzeum Narodowego w Warszawie wypożyczone zostały eksponaty, które trafiły tam w 1979 r. bezpośrednio z wzorcowni IWP. Jak mówi kuratorka wystawy dr Barbara Banaś: „Do tych najrzadszych należą dwie figurki Lubomira Tomaszewskiego Jak i Sęp z 1960 r. Obie powstały jedynie jako prototypy – podobnie jak Ryba płaszczka Henryka Jędrasiaka. Z wzorów autorstwa Hanny Orthwein pokazujemy figurkę przedstawiającą morsa, a z wzorów firmowanych przez Mieczysława Naruszewicza Czajkę, która choć trafiła do produkcji fabrycznej, to jest jedną z bardzo rzadko spotykanych figurek”.
Więcej - https://mnwr.pl/wielka-czworka-i-inni-ceramiczna-rzezba-kameralna-we-wnetrzach-doby-prl/