Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4406
Z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, etykiem i prawnikiem rozmawia Anna Leszkowska
- Pani profesor, po ponad 20 latach neoliberalizmu ekonomiści, ale i niektórzy szefowie rządów zaczynają dostrzegać rolę wartości w gospodarce. Premier Irlandii mówi wprost: „nie możemy sobie pozwolić, żeby zapanowała nad nami chciwość”. W Polsce orędownikiem powrotu do wartości jest prof. Grzegorz Kołodko, który podkreśla, że należy odejść od wyznawania poglądów typu „chciwość jest dobra”. Jak należałoby rozumieć ów powrót do wartości?
- Jeżeli mówimy o wartościach, to chodzi przede wszystkim nie o szczęście ludzi, ale o to żeby można było okazać się człowiekiem. Neoliberalizm ekonomiczny przełomu XX i XXI wieku degraduje człowieka. Stwierdzenie o potrzebie odejścia od fałszywych wartości jest jak najbardziej słuszne, gdyż one degradują człowieka, nie pozwalają na rozwój tkwiących w nas możliwości.
Twórcy liberalizmu XIX wieku uważali, że gdy człowiek osiągnie pewien stan dobrobytu, powinien zająć się rozwojem duchowym. Natomiast neoliberalizm ekonomiczny rozbudowuje chciwość. Tymczasem człowiek nie tylko chce być szczęśliwy, ale i powinien szukać sensu swego życia. Chodzi więc o coś więcej niż szczęście – o możliwość stawania się człowiekiem. Bo człowiekiem nie stajemy się w momencie urodzenia, ale dopiero wówczas, gdy w naszym rozwoju zaczynają odgrywać istotną rolę wyższe wartości, czyli ideały. A neoliberalizm ekonomiczny ceni tylko dwa rodzaje wartości: zaspokajanie potrzeb biologicznych i materialnych, czyli wartości niższe.
Jeśli poważnie traktować nazwę naszej epoki – epoka globalizacji – to jedną z najwyższych wartości jaką winno się dostrzec i krzewić w procesach edukacji jest traktowanie każdego z nas jako cząstki całej ludzkości. Wciąż utrzymują się bardzo duże niechęci, wręcz nienawiść, między narodami. U nas także – co uwidacznia się chociażby w szczodrze rozdawanych epitetach „Żyd” lub „Rusek”. Dopóki więc nie przezwyciężymy tych niechęci – co jest możliwe tylko w procesach edukacji – i nie wytworzymy w sobie przekonania, że choć jesteśmy Polakami, to zarazem jesteśmy cząstką całej ludzkości, tak długo globalizacja będzie pozorna. To znaczy, będzie funkcjonować tylko na poziomie koncernów i zamerykanizowanej kultury mediów, inaczej masowej. Wiąże się z tym niepokojąca sprawa; wciąż w edukacji nie funkcjonuje wartość pokoju. A przecież bezpośrednio po II wojnie światowej była to wartość nadrzędna. O tym się mówiło, do Polski przyjeżdżali intelektualiści krzewiący pokój, jak Bertrand Russell. Po II wojnie powstała nauka o pokoju, w niektórych krajach w uczelniach stworzono katedry pokoju; w Polsce zasługi w tym względzie ma nieżyjący już ks. Joachim Kondziela z KUL. Dzisiaj o tym zapomniano, a przy rozmaitych okazjach słyszy się nawet głosy krytykujące pacyfistów.
- Każda kultura, epoka tworzy jednak swoje wartości. Powrócić zatem należy do jakich wartości? Moralnych? Z której epoki – oświecenia, romantyzmu?
- Zakwestionowałabym określenie tych wartości mianem moralnych, gdyż termin: moralność jest w Polsce dość rozciągliwie używany za sprawą wpływu filozofii i myśli chrześcijańskiej. Niedoceniany w Polsce Nietzsche wyraźnie rozdzielił to, co należy do zakresu dobra i zła od tego, co należy do zakresu innych wartości, jak wolność, sprawiedliwość, piękno, równość, braterstwo. Proponuję więc, żeby wartości, o jakich mówimy nie nazywać moralnymi. Gdyby zastanawiać się nad powrotem do wyższych wartości, to powinien być to powrót do korzeni kultury europejskiej, czyli do wartości epoki starożytnej. Bowiem np. idea braterstwa była sformułowana wcześniej niż chrześcijanie sformułowali ideę miłości. Wolność jest wartością wyznawaną powszechnie w Europie począwszy od Rewolucji Francuskiej. Nowe wartości wniósł też romantyzm; znaczenie uczuć , które powinny być kultywowane. Korzeni w starożytności nie ma też wartość tworzenia własnego poglądu na świat. Wymaga ona tolerancji, zgody na funkcjonowanie wielu światopoglądów w społeczeństwie, nawet takich, które nam nie odpowiadają.
Większość wartości wyższych ma jednak korzenie w świecie starożytnym, w Grecji i Rzymie. Także idea pokoju, bo przecież już stoicy pisali o państwie przyszłości obejmującym całą ludzkość zjednoczoną i żyjącą w pokoju.
Od początku dziejów mędrcy podkreślali, że degradacja człowieka zaczyna się gdy celem życia stają się wartości materialne, bogacenie się. Odbudowanie prawidłowego życia społecznego zacznie się wtedy, gdy odrzucimy neoliberalizm ekonomiczny. A ponieważ jesteśmy nie tyle demokratycznym, co katolickim państwem, to powinniśmy powrócić chociażby do poglądów Jana XXIII, który wykazał w encyklice Pacem in Terris, że zgodne z tzw. prawem naturalnym jest każda forma własności, a więc państwowa, społeczna i prywatna i że dobro społeczeństwa winno decydować o przewadze jednej z tych trzech własności. Wyśmiewana obecnie koncepcja państwa opiekuńczego jest sensowna i ważna, bo po to tworzyliśmy państwo, aby chroniło nas przed zagrożeniami i pomagało biednym i pokrzywdzonym.
- Skoro przekonujemy się, i to boleśnie, że przyjęte w końcu lat 80. wartości czynią więcej szkody niż pożytku społecznego, należałoby je odrzucić. Ale jak to zrobić? Czy to w ogóle możliwe, skoro np. chciwość nie zna granic i rośnie w miarę zamożności?
- Bardzo wiele zależy od edukacji, od światłych i odważnych pedagogów, którzy będą umieli wskazać wyższe wartości i kompromitować te, które nobilituje neoliberalizm. Neoliberalizm poprzez nawoływanie do rywalizacji, sukcesu, kariery rozbija wspólnoty i sprawia, że człowiek staje się dla drugiego konkurentem. Trzeba zmieniać świadomość, aby móc zmienić system ekonomiczny.
- Dlaczego nie robi tego Kościół? Sądząc z postawy kleru, hołduje on właśnie tym najniższym wartościom jak chciwość...
- To też jest powód, dla którego powstaje wiele nowych wyznań religijnych nakłaniających do rozwoju duchowego człowieka i krzewiących szlachetne wartości. Niestety, Kościół katolicki nie nakłania do pielęgnacji wyższych wartości. Ponadto stoi na stanowisku, że dopuszczalne jest prowadzenie tzw. słusznych wojen, czyli wbrew jednemu z 10 przykazań – nie zabijaj. Jak się okazuje, zabijać wolno nawet w imię obcych interesów. Kościoła nawet nie martwi to, że nie są przestrzegane elementarne zasady etyki katolickiej, choćby w sferze seksualnej. Pewną nadzieją jest nowy papież nawiązujący do wartości pierwotnego chrześcijaństwa.
- Czy zatem mała grupa oświeconych pedagogów jest w stanie przekonać do wyższych, szlachetnych wartości ludzi, zwłaszcza młodzież, poddanych praniu mózgu przez posiadających władzę i narzucających swoje idee?
- Ale to nie jest tak mała grupa - należą do niej także artyści i inni światli ludzie. Poza tym miliony ludzi w pewnym momencie się ockną, bo nie wytrzymają narastającej biedy. Przewrót jest konieczny, bo narasta liczba bezrobotnych, bezdomnych, chorych, narasta bieda.
- Jak to się mogło stać, że nasze społeczeństwo – przecież egalitarne, tak szybko przyjęło wartości nam obce? Z czego to wynika?
- Ten odwrót od rodzimych wartości nastąpił wskutek szybko postępującej amerykanizacji w sposobie myślenia i działania. Częściowo wynika to z naszej mikromanii narodowej nawet wobec USA, które przecież są państwem młodym, bez długiej tradycji kulturowej. Widać to także w naszej nauce, np. publikacje jeśli jest w języku polskim uzyskują mniej punktów niż publikacje w języku angielskim. Jest to dyskryminacja naszego języka. Uświadamianie społeczeństwu, że są inne wartości niż te, które przynosi ze sobą neoliberalizm wymaga zatem pracy od podstaw.
Dziękuję za rozmowę.
Od red. O chciwości pisał na naszych łamach prof. Wiesław Sztumski - Chciwość - wada czy zaleta?
Z kolei na You Tube z kolei można obejrzeć znakomity film „Chciwość” - http://video.anyfiles.pl/Chciwość+-+lektor+PL/Kino+i+TV/video/26114
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6713
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 9155
Kiedy posługujemy się na co dzień słowem „prawda", jesteśmy przekonani, że jest ono tak proste i samo przez się zrozumiałe, że nie może budzić żadnych wątpliwości. Okazuje się jednak, że wcale tak nie jest, skoro filozofowie od wieków spierają się o sens pojęcia prawdy, próbują je coraz lepiej zdefiniować i znaleźć jakieś precyzyjne kryterium odróżniania prawdy od fałszu.
Od wieków przyzwyczajono nas bezkrytycznie posługiwać się Arystotelesowską, czyli klasyczną definicją prawdy („pathemata tes psyches ton pragmaton homoiomata"), zmodyfikowaną przez Tomasza z Akwinu („veritas est adaequatio intellectus et rei"). W aspekcie teoriopoznawczym uznajemy więc za prawdziwą tylko taką wypowiedź, która orzeka o tym, co ma miejsce w rzeczywistości.
Spór o prawdę był i jest problemem filozofii, a nie nauki. Wątpliwości natury filozoficznej nie miały i nie mają istotnego znaczenia dla rozwoju wiedzy naukowej, ani na dociekanie prawdy przez naukowców. Naukowiec uznaje za swą powinność poszukiwanie prawdy i głoszenie jej. Jednakże w dwudziestym wieku w wyniku niezwykłego postępu wiedzy i techniki dokonała się zasadnicza zmiana poglądów na świat i naukę. Tradycyjne reguły przestały obowiązywać, ponieważ okazały się przeszkodą na drodze dalszego postępu cywilizacyjnego i kulturowego. Takim ogranicznikiem postępu wiedzy naukowej stała się również klasyczna definicja prawdy.
Świat, jaki jest - nie zawsze widać
Wbrew poglądom scjentystów okazało się, że wiedza o świecie nie sprowadza się wyłącznie do wiedzy naukowej, chociaż niewątpliwie jest ona ważna dla rozwoju techniki i wciąż jeszcze odgrywa istotną rolę w życiu ludzi. Ale coraz większe znaczenie zdobywa też wiedza pozanaukowa, z którą wiąże się większe nadzieje. Dziś zresztą trudno jest wytyczyć ostrą linię demarkacyjną między tym, co jeszcze jest nauką, a co już nią nie jest. O ile w naukach matematyczno-przyrodniczych i technicznych można stosunkowo łatwo odróżnić prawdę od falszu, to w naukach humanistycznych już nie. Głównie z tej racji, że nauki przyrodnicze i techniczne odwołują się w ostatecznym rachunku do doświadczenia rozumianego jako eksperyment dokonywany w świecie zmysłowo postrzeganym. O tym, co należy do świata zmysłowego, informują nas zmysły i co do tego, mimo znanych złudzeń zmysłowych, nikt nie ma wątpliwości.
W naukach przyrodniczych, czy technicznych, chcąc potwierdzić prawdziwość wypowiedzi, czyli prawdę, odwołujemy się do rzeczywistości utożsamianej z światem zmysłowym, czyli światem przedmiotów obserwowalnych. Prawdziwa jest taka wypowiedź, która orzeka to, co jest niezaprzeczalnym faktem. A faktem jest to, co człowiek może bezpośrednio albo pośrednio spostrzegać za pomocą zmysłów i na czym może dokonywać eksperymenty fizyczne. Faktem w naukach przyrodniczych i technicznych jest to, co mieści się w rzeczywistości zmysłowo postrzeganej przez człowieka (nazywam ją krótko „rzeczywistością zmysłową") oraz w rzeczywistości aktualnej, czyli współistniejącej z nim.
Inaczej ma się rzecz w naukach humanistycznych. Tutaj, na przykład w historii, fakt rozumie się także jako zdarzenie, które miało gdzieś kiedyś miejsce, a więc w rzeczywistości częściowo nie dostępnej danemu człowiekowi (jeśli zdarzyło się w ciągu jego życia), albo zupełnie niedostępnej (gdy zdarzyło się przed jego narodzeniem). Jednak w obu przypadkach chodzi zawsze o rzeczywistość zmysłową. W sytuacji, gdy coś dzieje się w czasie życia danego człowieka, łatwo może on skonfrontować wypowiedź o tym z rzeczywistością, czyli potwierdzić jej prawdziwość, ponieważ tej rzeczywistości doświadczał lub doświadcza za pomocą zmysłów. Natomiast nie ma takiej możliwości w przypadku tego, co działo się przed jego zaistnieniem. Wówczas potwierdzenie prawdziwości wypowiedzi o tym, co było, wymaga odwołania się albo do pamięci ludzkiej (opowieści, przekazów) lub technicznej (zapisów), albo do wiary, że tak było.
O wiele trudniej jest odróżnić prawdę od fałszu w sferze pozanaukowej. Tutaj bowiem ma się do czynienia nie tylko z rzeczywistością zmysłową, ale i z pozazmysłową.
Czym jest rzeczywistość?
Pojęcie prawdy oraz kryteria prawdziwości odwołują się do rzeczywistości i zgodności z rzeczywistością. Ale czym jest rzeczywistość? Dla większości ludzi jest to rzeczywistość zmysłowa. Pojmuje się ją często jako rzeczywistość obiektywną. Czy jednak pojęcie rzeczywistości obiektywnej w ogóle ma sens? Przecież w określeniu jej odwołujemy się do postrzegania i doświadczania przez ludzi. A ludzie są różni i różnie postrzegają i doświadczają w zależności od tego, w jakiej kulturze ukształtowała się ich świadomość oraz zdolność percepcji, system pojęciowy, itp. Dlatego, zamiast mówić o obiektywnej rzeczywistości, lepiej mówić - co najwyżej - o rzeczywistości intersubiektywnej (grupowej), ukształtowanej w określonym kręgu kulturowym.
Teoretycznie możliwych jest tyle rzeczywistości, ilu ludzi. Praktycznie raczej tyle, ile jest grup kulturowych czy kultur. Nawet z pojedynczym człowiekiem związanych jest wiele rzeczywistości: zmysłowa, pojęciowa, sztuczna (wirtualna), lingwistyczna, religijna itd. Nie sądzę, by dało się je redukować do siebie nawzajem, albo do jakiejś jednej fundamentalnej. Nie wydaje mi się też możliwa superpozycja (synteza) wszystkich rzeczywistości możliwych w jakąś jedną „uniwersalną", chociaż może to być dyskusyjne. Dlatego przekonanie o istnieniu tylko jednej rzeczywistości (przyrodniczej, zmysłowej) uznaję za absolutnie nieuzasadnione.
Poza tym, nie ma rzeczywistości danej raz na zawsze. Każda zmienia się, a zgodnie z zasadą przyspieszania tempa życia wraz z postępem cywilizacyjnym (społecznym) - zmienia się coraz szybciej. W związku z tym zgodność wypowiedzi (wypowiedź może istnieć tak długo, na ile została utrwalona w pamięci) z rzeczywistością nie może odnosić się do całego czasu trwania rzeczywistości, lecz tylko do określonych interwałów (faz jej istnienia) coraz krótszych, w granicznym przypadku - do jednej chwili.
Tym samym, prawdziwość wypowiedzi nie może być ahistoryczna, lecz ma charakter temporalny i musi odnosić się wyłącznie do określonego przedziału czasu, do jakiejś aktualnej rzeczywistości konkretnej albo abstrakcyjnej. A jeśli tak, to klasyczne kryterium prawdziwości powinno być takie: prawda jest adekwatnością wypowiedzi tylko z aktualnym stanem jakiejś rzeczywistości.
Ta sama wypowiedź nie musi być zgodna z innym stanem tej samej rzeczywistości w innym przedziale czasu. W odniesieniu do innego stanu może okazać się fałszywa. Na tym polega temporalny relatywizm prawdy.
Prawda związana jest zawsze z jakąś rzeczywistością (jedną z wielu). Dlatego wypowiedź, która jest prawdziwa, bo adekwatna jednej rzeczywistości, może być fałszywa, gdy odniesie się ją do innej rzeczywistości. Na tym polega przestrzenny relatywizm prawdy. A zatem, relatywizacja prawdy ma wymiar czasowy i przestrzenny.
Prawda zależy też od stopnia zaufania temu, kto ją głosi i tego, kto w nią wierzy. W związku z tym ma się do czynienia z relatywizacją prawdy w wymiarze psychologicznym - subiektywnym i osobowym.
Względność prawdy jest więc wielowymiarowa i złożona. O prawdzie obiektywnej można by mówić sensownie tylko wtedy, gdyby odnosiła się do rzeczywistości obiektywnej, czyli pozaludzkiej. Tyle, że odkąd pojawił się człowiek na Ziemi, nie ma już takiej rzeczywistości, w którą człowiek by nie ingerował. Każda dzisiejsza rzeczywistość jest w jakiejś mierze „uczłowieczona" i dlatego obarczona subiektywizmem i względami osobowymi. Stopień „uczłowieczenia" rzeczywistości przyrodniczej zależy od tego, jak silnie możemy ingerować w przyrodę, a wskutek postępu wiedzy i techniki rzeczywistość przyrodnicza staje się coraz mniej obiektywna. Sytuacja przedstawia się więc tak: jest rzeczywistość przyrodnicza, której ludzie nie stworzyli i która jest w takim stopniu obiektywna, w jakim nie została jeszcze zmieniona przez ludzi, a oprócz niej jest wiele rzeczywistości będących wytworem ludzi i kultury. Te drugie uważa się niekiedy za obiektywne w wyniku przypisywania samodzielnego istnienia pojęciom ogólnym i bytom abstrakcyjnym. Jednak w istocie, są one tylko quasi-obiektywne.
Bez wartościowania
Nie ma żadnych przeciwwskazań co do tego, by posługując się klasycznym kryterium prawdziwości odwoływać się do jakiejkolwiek rzeczywistości - obiektywnej, subiektywnej, istniejącej zależnie czy niezależnie od ludzi, będącej wytworem natury czy człowieka, realnej czy wirtualnej. Wszystkie te rzeczywistości mają równy status ontologiczny, tzn. nie da się określić dla nich jakiejś obiektywnej hierarchii wartości. Można je, oczywiście, wartościować subiektywnie np. na płaszczyźnie etycznej.
Inaczej mówiąc: weryfikacji danej wypowiedzi na gruncie klasycznej definicji prawdy można dokonywać poprzez jej konfrontację (czyli stwierdzenie zgodności) z dowolnie wybraną rzeczywistością. A jeśli tak, to ma się do czynienia z kolejną relatywizacją: prawda jest zrelatywizowana do jednej lub, co najwyżej, do kilku rzeczywistości. Stąd zaś wynika, że obiektywnie nie ma jakiejś jednej jedynej niepodważalnej i absolutnej prawdy, która obowiązywałaby zawsze i wszędzie, i którą musieliby uznawać wszyscy. Prawda absolutna pod każdym względem, która bywa niekiedy personifikowana w postaci bóstwa, jest niczym innym, jak tworem wyobraźni i wiary. W istocie jest tyle prawd, ile jest rzeczywistości związanych z nimi i nie da się ustalić obiektywnej ich hierarchii, ponieważ nie ma obiektywnej hierarchii rzeczywistości.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4606
„Na początku życia każdego człowieka stoi głupota. Bowiem człowiek jest jedyna istotą, która jest na tyle głupia, żeby krzycząc podczas narodzin zwracać na siebie uwagę dzikich zwierząt.“ (Matthijs van Boxsel)
Postęp cywilizacyjny realizuje marsz ku wolności i uwalnia ludzi od wszelkiego wysiłku. Dotychczas przede wszystkim od cielesnego. Jednak od niedawna w coraz większym stopniu i zakresie uwalnia też od wysiłku intelektualnego, w głównej mierze od myślenia logicznego. Dzisiaj, na co dzień ludzie coraz mniej muszą korzystać z logiki. Ten trud wykonują za nich komputery i różne urządzenia techniczne wspomagane komputerowo. Logika - i to bardziej matematyczna - przydatna jest co najwyżej programistom i konstruktorom komputerów. A z logiki humanistycznej, zawężanej w coraz większym stopniu wskutek profilowania zawodowego, korzystają przedstawiciele innych zawodów - prawnicy, lekarze i inżynierowie.
Wyraźnie daje się zauważyć
postępująca deprecjacja logiki.
Przejawem tego jest rugowanie przedmiotu nauczania logiki najpierw w szkołach średnich, a później wyższych. O ile dawniej nauczano jej obowiązkowo w liceach ogólnokształcących, na wszystkich wydziałach i kierunkach studiów w przyzwoitym wymiarze godzin, to teraz prawie na żadnym, a jeśli gdzieś jeszcze, to szczątkowo i w mocno okrojonym zakresie. Najwcześniej usunięto logikę ze studiów technicznych, wskutek czego inżynierowie zostali zwolnieni od obowiązku myślenia logicznego, potem - z innych studiów, nawet, o zgrozo, na niektórych uczelniach ze studiów prawniczych. Rezultatem tego jest zanik myślenia logicznego w skali masowej. Pół biedy, jeśli dotyczy to zwykłych zjadaczy chleba. Gorzej, gdy brak logiki wykazują reprezentanci tych profesji, od których decyzji zależą losy innych ludzi, narodów, państw, a nawet ludzkości i świata. Mam na myśli przede wszystkim konstruktorów, lekarzy, prawników i ekonomistów itp., ale głównie decydentów - od najniższych do najwyższych szczebli władzy. A im wyższy szczebel władzy politycznej, samorządowej, rządowej, finansowej itd., tym więcej powinno się myśleć logicznie i podejmować logicznie uzasadnionych decyzji.
Głupota mas i liderów
Powszechnie wiadomo o tym, że głupota mas społecznych, rozumiana jako przechodzenie od racjonalności do irracjonalności, od myślenia logicznego do nielogicznego, rośnie wraz z postępem cywilizacyjnym. Napisano na ten temat wiele artykułów i książek, a obserwacja życia codziennego dostarcza wciąż więcej dowodów na to.
Nie ma pewności, czy wynika to z celowych działań określonych elit władzy, nie tylko politycznej, w ramach teorii spiskowej, czy z niezawinionych przez nikogo przyczyn obiektywnych, tkwiących w postępie wiedzy i techniki, czy wreszcie z głupoty zakodowanej w ludzkich genach. (Nawiasem mówiąc, od 1985 r. z inicjatywy Wendy Northcutt, przyznawana jest „Nagroda Darwina” za śmierć lub okaleczenie się pozbawiające możliwości reprodukcji w wyniku własnej głupoty.)
Prawdopodobnie do narastania głupoty przyczyniają się czynniki obiektywne i subiektywne, ale trudno orzec, które z nich w jakim stopniu. Faktem jest, że ludzie mają skłonność do głupich zachowań i chcą być ogłupiani, wykazują coraz większe lenistwo umysłowe i chętnie są ogłupiani przez innych, zwłaszcza przez elity władzy, bo to ułatwia im sprawowanie władzy i zniewalanie podwładnych. Interesujące i zarazem wysoce niepokojące jest zjawisko ucieczki decydentów politycznych od logiki. Tę kwestię odkrył i badał prof. Walenty Nowacki, b. minister przemysłu i handlu w II RP, który od 1966 r. przebywał w USA i analizował historię prezydentów tego oraz innych państw: m. in ZSRR, Niemiec i Polski pod kątem ich potencjału myślenia logicznego, zdolności do racjonalnych zachowań i podejmowania decyzji logicznie uzasadnionych w różnych sytuacjach społecznych. Swoje wyniki badań i ciekawe spostrzeżenia zawarł w książce „Civilization and Logic. The Law of Inversely Proportional Stupidity,” opublikowanej w 1983 r. Sformułował tam "prawo zanikania logiki u przywódców krajów rozwiniętych”: W trakcie postępu cywilizacyjnego, przejawiającego się w stałym wzroście nauki i technologii oraz w nieustannym wzroście stopy życiowej ludności, liderzy narodowi zaangażowani w zarządzanie w sektorze publicznym tracą swą mądrość i zrozumienie dla narodów ubogich. W rzeczywistości, narodowi przywódcy państw rozwiniętych zachowują się jak dzieci mylące tęsknoty, fałszywe przesłanki i pobożne życzenia z rzeczywistością. Na tej podstawie przedstawił hipotezę o nieuchronnym końcu cywilizacji zachodniej i o rozpadzie imperiów światowych w niedalekiej przyszłości wskutek narastającej głupoty ich przywódców politycznych. Walenty Nowacki zwracał uwagę na to, że głupota liderów odwrotnie proporcjonalna do postępu, wyrażająca się w nierozumnych, a więc błędnych decyzjach politycznych odnoszących się do krajów zacofanych gospodarczo, zwiększa ryzyko upadku cywilizacji Zachodu. Podał trzy zasady rozwoju cywilizacji, które można traktować jak przestrogę: „zasadę odpływu logiki wśród liderów krajów zaawansowanych”, „zasadę lawiny postępu” oraz „zasadę zniszczenia cywilizacji przez głodne masy”.
Pierwsza głosi istnienie „odwrotnej proporcjonalności między postępem cywilizacyjnym społeczeństwa i zdolnością jego przedstawicieli do logicznego myślenia: im wyższy poziom nauki i technologii, tym mniejsze zrozumienie relacji międzyludzkich”.
Druga stwierdza, że „W ciągu historii wzrośnie różnica między potencjałem cywilizacyjnym narodów zaawansowanych i zacofanych pobudzając zazdrość i nienawiść biednych narodów do bogatych. Nie ma sposobu zniesienia lub zmniejszenia tej naturalnej tendencji."
A trzecia, która jest logiczną konsekwencją dwóch pierwszych zasad, stwierdza: „Nienawiść i zazdrość zacofanych narodów i fatalistyczne zanikanie mądrości wśród liderów rozwiniętych narodów czynią nieuniknionym poważne starcie między tymi dwoma grupami narodów, co przyniesie ostateczną śmierć narodom Zachodu i stworzonej przez nie kulturze”. W tej sprawie, być może, trochę przesadził, ale też nie da się całkowicie odmówić mu racji. Nie o to jednak tu chodzi.
Prawo Kopernika i polityka
Niewątpliwie, stopień głupoty władców politycznych i partyjnych jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu cywilizacji, wiedzy i techniki. Tego nie da się ukryć. Jeśli zbada się potencjał myślenia logicznego oraz zdolność wybitnych przywódców państw do logicznej oceny sytuacji politycznych w ciągu ostatniego stulecia, to rzeczywiście ulęgają one postępującej redukcji. Każdy kolejny jest głupszy od swego poprzednika.
Powszechnie jest znane ekonomistom prawo Kopernika-Greshama: jeśli jednocześnie istnieją dwa rodzaje pieniądza, pod względem prawnym równowartościowe, ale jeden z nich jest postrzegany jako lepszy, to ten "lepszy" pieniądz będzie gromadzony, a w obiegu pozostanie głównie ten „gorszy” - krótko mówiąc, gorszy pieniądz wypiera lepszy. To prawo o ciągłym wypieraniu dobrego pieniądza przez zły, pomimo postępu gospodarczego, można zasadnie przenieść na domenę polityki i sformułować w postaci prawa o stopniowym wypieraniu lepszych liderów przez gorszych pomimo postępu cywilizacyjnego.
Że tak jest, świadczą chociażby wyniki kolejnych wyborów w różnych państwach i uprawianie przez nich polityki. Przy tym zabawne, choć raczej tragikomiczne jest to, że wybory coraz głupszych przywódców wymagają coraz większych nakładów pieniężnych i odbywają się na koszt wyborców-podatników, albo bezpośrednio z płaconych przez nich podatków, albo pośrednio w wyniku różnych form drenażu finansowego konsumentów, stosowanego przez biznesmenów sponsorujących kampanie wyborcze. Warto przypomnieć, że ostatnia prezydencka kampania wyborcza w USA kosztowała - z pewnością nie kandydatów ubiegających się na to stanowisko - ponad miliard dolarów. A sprawowanie władzy przez głupich polityków i ich niedorzeczne decyzje pociąga za sobą coraz wyższe koszty nie tylko wymierne ekonomiczne, ale również niewymierne społecznie.
Można dopatrzeć się dwóch przyczyn tego zjawiska - jednej obiektywnej, a drugiej subiektywnej. Po pierwsze, w skutecznie ogłupianym od wielu lat społeczeństwie, niezależnie od powszechnej edukacji i postępu wiedzy, zasoby ludzi mądrych kurczą się i coraz trudniej udaje się znaleźć mądrych kandydatów do władzy. Po drugie, wyłanianie głupich pretendentów do władzy dokonuje się za sprawą specyficznego mechanizmu wyborczego i propagandy wyborczej. Z reguły elity władzy wysuwają na czołowe miejsce najgłupszego spośród siebie po to, by łatwiej nim manipulować i wykorzystywać go do zaspokajania własnych interesów, a w razie czego zwalić na niego całą odpowiedzialność za złe rządy i ewentualnie usunąć go, czyli zastąpić jeszcze głupszym i bardziej uległym.
Natomiast propaganda wyborcza żeruje przede wszystkim na głupocie otumanionego krzykliwą reklamą elektoratu, któremu można wmówić wszystko, nawet to, że najgorszy i najgłupszy kandydat będzie po wyborach mężem opatrznościowym społeczeństwa, narodu i państwa. Jak powiadają: głupi wszystko kupi.
Zdziwienie budzi fakt, że nie sprawdza się zdolności do logicznego myślenia pretendentów do władzy państwowej chociażby za pomocą badania ilorazu inteligencji, podobnie jak nie wymaga się od nich odpowiedniego wykształcenia z zakresu zarządzania ani badań psychologicznych.
Okazuje się, że kierować państwem może każdy, nawet ludzie bez odpowiedniej wiedzy albo, co gorsze, psychopaci, których było sporo w ostatnim stuleciu i teraz ich nie brakuje. Nic dziwnego, że politycy nie cieszą się na ogół autorytetem ani zaufaniem i są wdzięcznymi obiektami zainteresowania prześmiewców, a ludzie coraz bardziej zniechęcają się do nich i do polityki. Awersja do polityki przejawia się w malejącym udziale w imprezach politycznych i wyborach parlamentarnych. Bo przecież na dobrą sprawę, jaki sens mają nawet najbardziej demokratyczne wybory, jeśli kandydaci są z góry zaprogramowani i odpowiednio ustawieni na listach partyjnych i jeśli kogokolwiek z nich się wybierze, to i tak będzie rządzić albo nieuk, albo człowiek o znikomym potencjale logiki, albo zwykły psychopata, albo ktoś reprezentujący wszystkie te cechy naraz, czyli posługując się językiem reklamy „trzy w jednym”.
Logika też nie remedium...
Jesteśmy więc skazani na rządy ludzi o malejącej znajomości logiki oraz zdolności do myślenia logicznego, racjonalnego postępowania i sensownych ocen sytuacji. A redukcja potencjału logiki u władców przenosi się na podwładnych, na masy społeczne. Wszak ryba psuje się od głowy, jak głosi znane i mądre przysłowie, a kryzys myślenia logicznego wśród elit politycznych zaraża cale społeczeństwo. Zwrócenie uwagi na postępującą deflację myślenia logicznego i jej skutków dla dalszych losów ludzi i cywilizacji nie ma na celu apoteozy tego myślenia. Nie chodzi o to, by kierować się wyłącznie regułami logiki w życiu i pracy. Nie wiadomo nawet, bo nikt tego nie zbadał, czy udałoby się w ogóle realizować postęp cywilizacyjny i społeczny, gdyby przywódcy podejmowali wyłącznie decyzje logicznie uzasadnione, co zresztą jest chyba praktycznie niemożliwe.
Nie należy zbyt wiele spodziewać się po logice. Jednak w żadnym razie nie wolno jej zupełnie ignorować, a w wielu wypadkach musi ona przeważać nad innymi determinantami myślenia. Chociaż wydaje się, że - paradoksalnie - właśnie decyzje alogiczne, incydentalne i podejmowane wbrew zasadom racjonalizmu lub zgoła zdrowego rozsądku są warunkiem konicznym do postępu i rokują lepsze nadzieje na jego perspektywy. Natomiast decyzje logicznie uzasadnione hamują go albo zamykają mu drogę. A poza tym, gdyby nie było nielogicznych decyzji, nie byłoby na przykład bohaterów narodowych. Zazwyczaj bohaterstwo jest skutkiem decyzji nieprzemyślanych do końca i podejmowanych wbrew zasadom logiki.
Wiesław Sztumski