Łódź podwodna gnostycyzmu (1)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 100
Gnostycyzm (ze stgr. gnostikos, dotyczący wiedzy, służący poznaniu istnienia wszechrzeczy) - to doktryny i ruchy religijne powstałe na wschodzie Cesarstwa Rzymskiego w I w. p.n.e. (głównie w Syrii i Egipcie), łączące chrześcijaństwo z pogańskimi, grecko-egipskimi, wierzeniami religijnymi.
Gnoza, etymologicznie łączona z pojęciem gnostycyzmu, zazwyczaj to coś, co mistycy jak i metafizycy nazwali pierwotnym Objawieniem. Systemy te (niesłychana liczba, ale i żywotność, która trwała przez wieki, odradzając się co jakiś czas w różnych formach i postaciach bez względu na epokę i czasy), mimo różnic i wielości, łączy jeden wyraźny element: dualistyczny, wyraźnie rozgraniczający dobro i zło, sposób postrzegania rzeczywistości.
Stąd wytworzył się uniwersalny rys doktryny sprowadzający się do tego, że istnieje Najwyższe, pozaświatowe Bóstwo, doskonałe i odległe. Z niego wypływają niejako wszystkie, niższe byty boskie (np. Dobro, Prawda, Mądrość) o coraz to mniejszej doskonałości.
Na samym dole tej długiej zstępującej hierarchii znajduje się Stwórca, czyli Demiurg, zły i okrutny, który albo nie ma już świadomości istnienia Najwyższego, albo wypowiada mu posłuszeństwo. Jest zatem jakby Złym Bogiem, czyli Szatanem. Według gnostycyzmu, należy identyfikować go z biblijnym Jahwe. To on stworzył fizyczny wszechświat rządzony przez powołanych przez niego do istnienia złych zarządców, zwanych bogami, demonami czy aniołami.
Nigdy nie wierz w coś jedynie dlatego, że przemawiają za nimi domysły czy tezy jakiegoś starego mędrca. Nigdy nie wierz w coś jedynie dlatego że długoletnie przyzwyczajenie skłania cię do przyjmowania czegoś za prawdę, nie wierz wyłącznie autorytetowi twoich nauczycieli i duchownych. Kieruj się tym, co zgodne jest z twym doświadczeniem i dociekaniem i co odpowiada twemu rozumowi oraz służy twemu własnemu dobru i szczęściu - jak też wszystkich innych istot – to bierz za prawdę i żyj według niej. I oczywiście wierz temu, co się sprawdziło w praktyce.
Budda
Gnostycyzm to pojęcie zbiorczych, powstałych na przełomie starej i nowej ery w Imperium Romanum, prądów filozoficzno-religijnych o ukierunkowaniu mistycznym. Nie da ich się ich zaklasyfikować jako czysto chrześcijańskich, choć niektórzy gnostycy sięgali jawnie do tej tradycji. Nie stworzył ów ruch jednolitego, spójnego systemu. Stanowił zawsze konglomerat różnych wierzeń - dualistycznych, mocno przesiąkniętych bliskowschodnimi kultami, chaldejskim ezoteryzmem i kulturą hellenistyczną. Łączyło je przede wszystkim przekonanie o apriorycznym rozumieniu wybranych spośród wyznawców elit, jako istot mądrzejszych, oświeconych boską ingerencją.
Można wśród nich wyróżnić dwa kierunki interpretacyjne: to gnoza aleksandryjsko-platońska i syrio-perska. Zresztą religie pochodzące z terenu dzisiejszego Iranu oraz tamtejsza kultura zainfekowana od wieków specyficznym dualizmem stanowiła jeden z podstawowych zaczynów tych prądów i systemów. Na rozwój gnostycyzmu jako pewnej opcji w ramach tego, co rozumiemy jako judeo-chrześcijaństwo (a co było w późnym antyku modelem formującego się systemu z nową religią jako jednym z atrybutów władzy w schyłkowym okresie Imperium Romanum) wpływ miała galaktyka rozwijających się na przełomie tysiącleci ruchów, wierzeń, kultów itd. na obszarze Cesarstwa. To przede wszystkim kościoły Szymona Maga, Marcjona, sekty ceryntian czy elkazaitów, system Bazylidesa czy Walentyna, montanizm, a przede wszystkim manicheizm (J. Urban, Historia Kościoła).
Religia gnozy oparta została na niezwykle rozbudowanej mitologii, przypominającej współczesne powieści fantasy i dualistycznym pojmowaniu świata, opisującym i uzasadniającym ten dualizm. Greckie słowo gnosis oznacza szukanie, badanie, studiowanie (ale także efekty owych działań), wiedzę, mądrość, posiadanie prawdy etc. Poszukiwania ukrytej mądrości doprowadziły gnostyków do chęci posiadania tajemnej wiedzy o najwyższej prawdzie, ukrytej przed rzeszami nieświadomej gawiedzi - niewykształconej, nie posiadającej tego oświecenia i przez to prymitywnej.
W wyniku tak rozumianej wszechrzeczy gnostycy podzielili populację na trzy grupy ludzi. Pierwszą stanowią tzw. pneumatycy, czyli jednostki stojące na najwyższym stopniu uduchowienia – elita, a tym samym predestynowane do ocen, pouczeń, wydawania dekretów itd.
Niżej w hierarchii doktryny pozostawali tzw. psychicy (hylicy). A najniżej somatycy – owa gawiedź niejednolita i z oczywistych względów zróżnicowana.
Zbawienie i życie wieczne – naczelne elementy rozważań dla tamtej epoki - jest przeznaczone dla wybrańców, dla dusz bezgrzesznych i czystych. Dusze „niewiedzących” zostają unicestwione na sądzie ostatecznym z powodu wielkiej siły przeciwnika światłości. Czasem wystarczy czyściec, (abstrakcyjna konstrukcja powstałą w tym celu), w którym dusza śmiertelnika zostaje oczyszczona po poddaniu określonym czynnościom. Nabiera w ich efekcie pożądanej pobożności i doskonałości.
Według koncepcji gnostyków, człowiek jest niespójnym komponentem ciała, duszy oraz ducha (pneumy), choć posiada w sobie element boskości.
Zadaniem pneumatyków miało być uświadamianie sposobu zrozumienia swojej natury i poskromienie emocji wynikających z natury ciała przez wyznawców. Ich prawdziwą jaźnią ma być dusza, równie obca światu, jak Bóg (choć jest on w nim obecny). Prawa natury zniewalają człowieka, a jego ciało i dusza (w tym psychika) aktywnie mu się przeciwstawiają, ograniczają i upokarzają. Znaczeniem tego stanu miało być zrozumienie w chęci i czynie poznania oraz sposobu wzniesienia się poza stan natury ludzkiej, dając duchową mądrość i siłę mogącą tylko tymczasowo spoczywać w materii ciała ludzkiego. W ten sposób, człowiek mógł być przygotowany na ewentualną możliwość spotkania się ze Stwórcą wszechrzeczy i wkroczyć w jego światłość.
„Radykalny dualizm, przyjmuje dwie zasady: dobrą, Boga, twórcę duchów i aniołów oraz złą, której najwyższym przejawem jest szatan, diabeł. Szatan posługując się podstępem, zdołał się wedrzeć się do królestwa Boga i doprowadzić do tego, że podczas jednego starcia ginie dwie trzecie aniołów z nieba” (Adolf Holl, Heretycy).
Stąd potrzebni są „oświeceni pneumatycy” stanowiący elitę wybranych, objaśniający, gdzie tkwi dobro, czym ono jest i jak się materializuje w życiu codziennym.
Obsesja gnostyków
Obsesją gnostyków, zarówno w czasach Antyku jak i w późniejszych epokach, stała się realność, czyli doczesne istnienie spersonifikowanego zła (szatana). Wszystko, co stworzymy jako ludzie przy pomocy narzędzi naszego umysłu, posiadanej racjonalności, zdolności poznania i doświadczeń ma swój absolutnie dobry, albo zły aspekt. Stąd wynika perspektywa, iż każde istnienie musi być okupione kosztem innych. Giną, by żyć mógł ktoś inny. Takie spojrzenie na istotę ludzkiego bytu, często przeciwstawnego immanencji porządku natury, jawi się narzuceniem określonej aksjologii, wynikającej z ewolucji naszego poznania. Stanowi to sakralizację i uzurpację gatunku homo sapiens (oczywiście w osobach pneumatyków) jako elementu boskości w życiu doczesnym. Ten ryt trwa przez minione 2000 lat w kulturze europejskiej, będąc jej nieusuwalnym elementem - bez względu na epokę, preferowane systemy wartości i poznanie oraz panujące przesłania ideologiczne.
Tym samym zjadając mięso, bierzemy pośrednio udział w zabijaniu zwierząt (dlatego wśród gnostyków popularny był wegetarianizm). Idąc dalej - za poglądami współczesnych radykalnych ekologów, będących echem idei gnostyckich - czytając książki pośrednio przyczyniamy się do śmierci puszczy amazońskiej. Jeżdżąc samochodem – zatruwamy środowisko itd. Nie ma rzeczy, której konsekwencje nie byłyby dwoiste: dobro okupione jest złem. Postęp technologiczny okupiony jest zniszczeniem Ziemi i jej zasobów. Ludzie decydują się jednak płacić cenę popełniania zła za swój dobrobyt i rozwój. Zabijamy zwierzęta, robimy na nich eksperymenty, podbijamy narody lub walczymy w obronie swej niepodległości, niszczymy środowisko, jednym słowem czynimy mnóstwo zła (niekoniecznie własnoręcznie), ale czujemy się usprawiedliwieni, że prowadzi to do jakiegoś wyższego celu.
Gnostycy byli bardzo wyczuleni na zło doczesnego świata. Nie mogąc sobie wytłumaczyć jego pochodzenia, doszli do wniosku, że istnieją w kosmosie dwie przeciwstawne siły: to, co dobre i boskie oraz to co złe i ziemskie, ludzkie. Stworzycielem człowieka i świata nie był dobry Bóg, ale zły demiurg, zaś człowiek jest tworem nieudanym i przypadkowym. Kosmos jest miejscem zmagania się owych, antynomicznych sił. Gnostycy czuli się niewolnikami zła i desperacko szukali wyjścia ze swojej beznadziejnej sytuacji.
Źródłem tego typu refleksji i religijności – bo gnostycyzm antyczny tak należy traktować – są absolutnie wierzenia staro-perskie i babilońskie, zwłaszcza mazdaizm, zerwanizm i zaratusztranizm. Wpłynęły one również na ewolucję judaizmu w czasach niewoli babilońskiej.
Manicheizm – klasyka myśli gnostyckiej
Kolejnym ruchem religijnym o pochodzeniu bliskowschodnim, a odgrywającym kolosalną rolę w kulturze późnego antyku i rozwoju chrześcijaństwa, okazał się manicheizm. Tu już spotykamy się z klasyką myśli gnostyckiej i śmiało można powiedzieć, iż to przede wszystkim poglądy Maniego (Manesa, 216-276) ostatecznie ją zmodyfikowały. Prześladowania manichejczyków przeciągną się przez wieki aż do późnego średniowiecza, gdyż stanowili oni autentyczną konkurencję wobec dominacji Kościoła rzymskiego. Ową siłę czerpał z podatności na synkretyzm, dzięki czemu wchłonął wiele sekt, kultów i ruchów. To manicheizm przeniósł idee gnostyckie, już przeformatowane wedle swoich upodobań i interpretacji (zresztą zmiennych w czasie), w odległe od późnego antyku epoki, infekując swymi ideami kolejne umysły, kultury i zbiorowości.
W tym miejscu warto wspomnieć, iż przeniesie idei perskich i babilońskich,(zapładniających hellenizm), w Basen Morza Śródziemnego było decyzją imperatora perskiego Cyrusa II Wielkiego, który zezwolił Żydom przesiedlonym w trakcie kampanii Nabuchodonozora II do Babilonu na powrót do ojczyzny.
Gminy manichejskie rozprzestrzeniły się przede wszystkim na Bliskim Wschodzie, Egipcie i północnej Afryce oraz Iranie. Manicheizm dotarł też do Azji Mniejszej, Armenii, Dalmacji i Hiszpanii, a nawet do Chin. To była religia radykalnego dualizmu ducha i ciała, światła i ciemności, dobra i zła. Mani był apostołem światłości, ostatecznym Mesjaszem, zbawcą, lekarzem duszy, który wyzwala dusze do królestwa światłości. Gmina manichejska podzielona była na dwie grupy: elitę „wybranych”, „doskonałych” oraz większą grupę „słuchaczy”, czy też katechumenów (czyli jeszcze bardziej kategorycznie niż w pierwotnych gminach gnostyckich).
Popularność manicheizmu doprowadziła do tego, iż poczęto gnostycyzm utożsamiać wyłącznie z nim. Surowe wymogi etyczne spełniać mieli członkowie elity, którzy nie muszą brudzić sobie rąk sprawami cielesnymi. Są bowiem utrzymywani przez pracujących słuchaczy, którzy biorą na siebie „brudną robotę”, czyli tracą czas na pracę, kalają się seksem i ogólnie kontaktują ze światem. Wybrańcy natomiast starają się być od świata jak najdalej i dlatego podlegać mieli trzem pieczęciom – ust, dłoni i ciała. Znaczy musieli powstrzymywać się od spożywania wina i mięsa, kłamstwa, pracy oraz seksu. Doskonali mają poświęcać czas na studiowanie pism religijnych i ich kopiowanie. Wybrańcy spożywali tylko jeden posiłek dziennie, który dostarczali im słuchacze. Utrzymywanie wybrańców było uznawane za zasługę dla zbawienia duszy.
Manichejczycy przywiązywali dużą wagę do postów. Ograniczając swoje posiłki czuli, że dokonują mniej zła, bo zabijają mniej zwierząt i roślin. Doskonali (wzorowani na pneumatykach) pościli przez 1/3 roku. To efekt olbrzymiego poczucia grzeszności, co wyczytać można w zachowanych formularzach spowiedzi (znalezionych w archiwach w Iranie i Azji Centralnej).
Z jednej religii do drugiej
Chrześcijaństwo, zwalczając ostro system Maniego, dokonywało absorpcji idei manichejskich w ramach religijnego synkretyzmu, celem poszerzania swego zasięgu (kooptacja doktrynalna gmin manichejskich na obrzeżach i poza terenem Imperium Romanum). Tym tendencjom uległ – zresztą nie porzucając ich do końca życia, choć zwalczał manicheizm z pozycji chrześcijańskiej ortodoksji – bp Hippony, Augustyn Aureliusz, późniejszy święty i doktor Kościoła.
Jak zauważył James G. Frazer (Złota gałąź) wśród bogów wschodniego pochodzenia posiadający wpływy na zachodzie Cesarstwa Rzymskiego był kult Mitry. Pod względem rytuału, doktryny ów kult przypominał w wielu aspektach religię Wielkiej Matki (Kybele, Demeter, Asztarte etc.) lecz również chrześcijaństwo. Te wpływy, będące przejawem typowego synkretyzmu religijnego, oficjalnie w nauce Kościoła widoczne są od soboru w Efezie, gdzie uznano Marię Matką Boga, czyli Theotokos (431 r. n.e.).
Hybrydyzacji chrześcijaństwa sprzyjała – choć te tendencje były ostro zwalczane przez okrzepły już w strukturach imperialnego systemu władzy Kościół – popularność starożytnych misteriów, czyli form kultu religijnego dostępnych tylko dla osób wtajemniczonych, po rytuałach inicjacyjnych. Synkretyzm doby hellenistycznej i szczytowego rozwoju Cesarstwa Rzymskiego doprowadził do rozwoju licznych misteriów związanych z różnymi kultami. Wpływ wspomnianego wcześniej mitraizmu o silnym rysie dualistyczno-ezoterycznym był tu szczególny.
Z początkiem średniowiecza (tzw. wieków ciemnych), kiedy szerzyła się z jednej strony abnegacja wszystkiego, co materialne i cielesne, kojarzone z pogaństwem, a z drugiej towarzyszył temu katastrofalny upadek jakości życia (także nauki i edukacji), nastąpił wielowiekowy cywilizacyjny regres. Chrześcijaństwo wnosiło do ówczesnej kultury - tworząc ją i wszczepiając te wartości na wieki jako monopolista i rządca dusz – ów rys gnostycko-manichejskiej pogardy dla Inności oraz koncepcję wybrania i elitarności. To korespondowało niesłychanie blisko z wiarą w naród wybrany Izraela, którą rozciągnięto na całe chrześcijaństwo. Tym samym wykreowano siebie w oceanie pogaństwa i innowierstwa jako depozytariusza boskiej, jedynej i autentycznej prawdy. Ten rys apodyktycznej wiary w swe wybranie oraz misję nawracania Innych, (albo starcie ich z powierzchni Ziemi), na wieki został immanencją chrześcijańskiego Zachodu.
Uzurpatorzy elitarności
Ów konglomerat idei, doktryn i interpretacji różnych wierzeń, kultów, bądź obrzędów stał się płaszczyzną wyjścia dla wielu, do dziś dnia widocznych, trendów, mód i kierunków czy uzasadnień dla sprawowania władzy. Przeplata się to ciągle w historii Europy, różnie w różnych czasach, w formach przede wszystkim tego elitaryzmu, poczucia wyższości, posiadania tajemnej wiedzy niedostępnej dla prostego ludu, zdolności do poznawania prawdy i tym samym zbliżenia się do Absolutu. Czyli nabycie prawdy boskiej, gdyż to Pan nas oświecił i wybrał.
Stąd wzięły się późniejsze pomysły i idee kojarzone z tzw. predestynacją (najszerzej pojętą, różnie interpretowaną i używaną w różnych okolicznościach). Uzurpatorzy elitarności przypisujący sobie prawo i możliwości głoszenia wybrania poza uznanymi strukturami władzy byli piętnowani, prześladowani, niszczeni. Już w 475 synod w Arelate potępił prezbitera Lucydiusza za głoszenie takich poglądów.
W IX w. benedyktyński mnich, późniejszy opat z Fuldy Gottszalk nauczał, iż człowiek jest do grzechu a priori predestynowany i tym samym musi słuchać wybranych. Został potępiony przez synod w Quierzy (849 r.), a potem skazany przez sąd kościelny na chłostę i więzienie (J. Urban, Historia Kościoła). Jego pisma publicznie spalono. Takie poglądy o jawnie manichejskiej proweniencji stanowiły zagrożenie dla hierarchii kościelnej oraz elit, gdyż przypisywały predestynację do grzechu wszystkim ludziom, podważając tym samym elitarność i hierarchiczność wybrania możnych tamtego świata (a to było związane bezpośrednio z porządkiem i strukturą feudalną).
Gnostycyzm przemieszany z manicheizmem także w średniowieczu odciskał piętno na religii, filozofii, polityce. Nawiązywały do tego konglomeratu idei i wizji rozmaite sekty chrześcijańskie (bogomili, katarzy), muzułmańskie (ismailici) oraz żydowskie (kabała). W okresie nowożytnym przejawiało się to w renesansowym hermetyzmie (np. M. Ficino), protestanckiej teozofii (J. Böhme) oraz ideologii różokrzyżowców i purytanów. Rzeczywiste tego odrodzenie nastąpiło w XIX w., wpływając na strukturę i treści wielu nurtów ówczesnej kultury.
Wśród przedstawicieli zaszczepionych ideami gnostycyzmu wymienia się twórców idealizmu niemieckiego (J.G. Fichte, F.W.J. Schelling, F. Schleiermacher, G.W.F. Hegel), mistycyzmu rosyjskiego (S. Bułgakow, P. Floreński), twórców spirytyzmu (A. Kardec), teozofii (H. Bławatska, A. Besant), antropozofii (R. Steiner). Za taką formę można uznać także ruch New Age, w ramach którego rozwija się m.in. tzw. neognoza, reprezentowana przez naukowców z amerykańskich uniwersytetów w Princeton i Pasadenie w II połowie XX wieku.
Wpływy gnozy i idącej z nią symboliki rodem z Bliskiego Wschodu doskonale przedstawia historyk i politolog rosyjski Andriej Fursow. Chodzi o wartości wniesione do kultury europejskiej poprzez renesans włoski oraz wpływy gnostyckie, które ześrodkowały się w początku I tysiąclecia n.e. w Republice Weneckiej (726-1797). Teoretycznie była to republika, ale wraz z upływem czasu władza przesuwała się w kierunku wąskiej grupy najbogatszych reprezentantów patrycjatu miejskiego – arystokracji, stając się oligarchią wybranych z tytułu posiadanego kapitału. Symbolem tradycji lewantyjsko-perskich jest herb oraz godło Wenecji (do 1797 r.) – uskrzydlony lew. Zdaniem Fursowa, pokazują one analogie z symbolami antycznych kultur bliskowschodnich Babilonu, Asyrii, czy Persji.
Kościół rzymski sprawujący od Konstantyna Wielkiego praktycznie do Rewolucji Francuskiej kolosalną władzę nad umysłami Europejczyków i przez to modelując przez tyle pokoleń określoną świadomość społeczną, ulegając i adaptując mnóstwo elementów z popularnej doktryny gnostyckiej przeniósł pośrednio zasady gnozy w kolejne wieki historii Europy.
Leszek Kołakowski zauważył w związku z powyższym, iż „Kościoły chrześcijańskie tępiły pychę oświeconych choć ani uczoność, ani subtelność intelektualna nie czynią czyjejkolwiek wiary lepszą” (Jeśli Boga nie ma). Z kolei Naomi Klein (Doktryna szoku) daje mnóstwo przykładów jak neoliberalna, kreująca się na współczesnych wybranych pneumatyków, elita polityczna i mainstream, powodując przez kontrolowany z racji swej pozycji i działań chaos, wywołuje tym samym niespotykany dotychczas wzrost materialnych aktywów globalnego kapitału. Rozdźwięk między wybranymi a ludem tym samym się pogłębia.
Zagrożenie podstawowej egzystencji ludzi na świecie, wyzucie ich z godności, pozbawienie minimum bezpieczeństwa i niezależności, czyni demokrację przedstawicielską, zwaną dziś demokracją liberalną, fikcją sprowadzoną do aktu wrzucenia kartki wyborczej do urny. A gdzie miejsce na świadome uczestnictwo, debatę publiczną, obywatelskość, bez czego demokracja jest pustym pojęciem? To nie jest demokracja, to postępująca oligarchizacja wszystkich dziedzin życia.
Radosław S. Czarnecki
Etap postprawdy
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 111
Przybywa publikacji na temat wojny informacyjnej, bo też sama ta wojna rozszerza pole działania i doskonali środki. Propaganda zawsze odgrywała wielką, czasem główną rolę w konfliktach międzynarodowych i międzypartyjnych, ale dziś, wskutek zadziwiającego udoskonalenia środków masowego oddziaływania na umysły, zwielokrotniła swoją skuteczność. Jest już oczywiste, że masowa informacja, a dokładniej mówiąc dezinformacja, jest wojną prowadzoną innymi środkami.
W atmosferze postmodernizmu powstało pojęcie postprawdy i nie w tym celu, aby uczulić ludzi na kłamstwa obecne w masowym przekazie, lecz by tym kłamstwom przydać prawomocności i niejako uczynić je prawie tak szacownymi jak prawda. Monteskiusz, który ostatnio jest tak mechanicznie przywoływany jako najwyższy autorytet w sprawach konstytucji i podziału władz, twierdził słusznie, że warunkiem panowania ustroju demokratycznego i republikańskiego jest ugruntowana w państwie cnota, czyli moralność. Tej Monteskiuszowskiej cnoty nie da się utrzymać przy takiej inwazji dezinformacji, z jaką mamy do czynienia. Jeżeli ewolucja społeczeństw, a w szczególności masowych mediów, nie zmieni kierunku, to demokrację diabli wezmą.
Premierzy i prezydenci państw dopuszczają się kłamstw jak jarmarczni oszuści. Nasi przyjaciele neobanderowcy przez dwa dni trzymali w stanie oburzenia lub nieutulonego żalu ludzi niedoświadczonych całego niemal świata, inscenizując nie wiadomo po co „zabójstwo” dziennikarza Babczenki. Inni znów postanowili otruć upartego szpiega, ale tak ostrożnie, żeby od tego otrucia nie zginął. Komisja holenderska powołana do wykrycia sprawców zestrzelenia samolotu nad Donbasem zaczęła swoje prace od pominięcia hipotezy najbardziej prawdopodobnej. „New York Times” policzył wszystkie kłamstwa prezydenta Donalda Trumpa i okazało się, że było ich ponad tysiąc. Jeżeli tylko ponad sto, to żadna różnica, bo samo to liczenie wygląda mi na żart, jeżeli nie na bujdę. Że prasa amerykańska dopuściła się tysiąca kłamstw na niekorzyść swego prezydenta, to mi się wydaje prawdopodobniejsze.
Z publikacji na temat wojny informacyjnej, jakie do mnie doszły, wyróżniam książkę niedawno zmarłego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego (i wykładowcy paru uniwersytetów zachodnich), Marka Waldenberga. Przy okazji parę zdań wspomnienia o nim. Był postacią w Krakowie znaną i lubianą, zaprzyjaźniony z całą Piwnicą pod Baranami, zajmował się historią myśli politycznej, napisał m.in. cenione dwutomowe dzieło o Karolu Kautskim. Zbliżyliśmy się do siebie dość późno i zdziwiliśmy się, że mamy bardzo podobne poglądy na wiele spraw politycznych i innych. Jakie one były? Kto czytywał moje publikacje choćby w „Przeglądzie”, ten wie. Gdy pytałem go, jak określiłby swoje stanowisko na mapie podziałów politycznych i ideologicznych, odpowiedział, że najbliższe mu jest prawe skrzydło niemieckiej socjaldemokracji. Podobało mi się takie jego samookreślenie.
Książka, do której sięgam, nie traktuje o wojnie informacyjnej. Jej tytuł mówi, o czym ona jest: Rozbicie Jugosławii. Jugosłowiańskie lustro międzynarodowej polityki. Waldenberg zajmował się dużo narodami bałkańskimi, miał sentyment do Jugosławii i dużo współczucia dla setek tysięcy ludzi, którzy zginęli lub zostali wypędzeni ze swoich siedzib. Rozpad, a raczej – jak w tytule – rozbicie państwa jugosłowiańskiego – użyję słowa ekspresyjnego, ale nie przesadnego – przeżył boleśnie. Jego książka należy do najlepszych, jakie na ten temat można przeczytać, i jest demaskatorska w stosunku do tego, co pisali inni autorzy, występujący przeważnie jako „żołnierze” wojny informacyjnej, która była częścią realnej wojny z Serbią. Ta wojna należy do najbardziej zakłamanych wydarzeń w powojennej Europie. Pomijam tu tę część książki, która jest opisem i objaśnieniem ewenementów militarnych i realnie politycznych, przytoczyć chcę tylko treści obrazujące toczoną wojnę informacyjną i dezinformacyjną.
Wojna była poprzedzona fachowo zaplanowanym atakiem propagandowym na Serbię – nie na Bośnię, nie na Chorwację, lecz właśnie na Serbię – która wskutek rozbicia Jugosławii została najbardziej skrzywdzona. Międzynarodowe media przedstawiały Serbów jako głównych winowajców, gdy w rzeczywistości byli oni najbardziej poszkodowani. Zaangażowani w tę akcję oszczerczą byli dziennikarze, politycy, a nawet wielu autentycznych intelektualistów. „Ta wojna medialna – pisze Waldenberg – miała bardzo poważny wpływ na rozwój wydarzeń. Bez znajomości tej niemającej, jak sądzę, precedensu w powojennych dziejach Europy, pełnej zakłamania, cynizmu, nieznającej umiaru, nieraz wręcz haniebnej kampanii medialnej nie można zrozumieć jugosłowiańskiej tragedii”.
Głośne zbrodnie przypisywane Serbom w rzeczywistości popełniali Muzułmanie (bośniaccy i inni). Niektóre nagłaśniane zbrodnie w ogóle nie miały miejsca. Masakry na rynku w Sarajewie, którymi obarczono Serbów, popełnione były przez Muzułmanów bośniackich niewahających się mordować swoich, bo wiedzieli, że media zagraniczne obarczą tym Serbów. Podobnie i w tym samym celu „inscenizowali” masakry Albańczycy z Kosowa.
Takie zbrodnie jak gwałcenie kobiet popełniali żołnierze wszystkich stron, ale przypisywano je tylko Serbom. Dotknęły one kilkaset osób, a nie jak pisali dziennikarze 100 tys. W polskiej gazecie można było przeczytać o „wyrzynaniu kosowskich Albańczyków” przez Serbów, o wydłubywaniu oczu widelcem i mordowaniu niemowląt – pisał to autor, którego publicystyka była wówczas wysoko ceniona. Kto się takim fałszom sprzeciwiał, był posądzany o antyamerykanizm.
Nie wyjaśniono, jakie powody miała Polska, żeby występować przeciw Serbom i solidaryzować się z Muzułmanami, Albańczykami czy Chorwatami.
O ile dziennikarze telewizyjni i inni byli przeważnie kłamcami, czasem tylko ignorantami, o tyle najwięcej zaufania można było mieć do wojskowych. To oni wyjawili, że ostrzeliwanie muzułmańskiej części Sarajewa prowadzili snajperzy muzułmańscy, a nie Serbowie. Podobnie to oni, a nie politycy, ujawnili, że wybuchy w centrum Sarajewa przypisane Serbom były dziełem Muzułmanów. Tragiczne skutki tych wybuchów przyczyniły się do działań NATO przeciw Serbii.
Jednak największym kłamcą w „wojnie informacyjnej” był prezydent Clinton. Waldenberg cytuje jego „uzasadnienie” rozpoczęcia działań wojennych przeciw Serbii (bombardowania, niszczenie infrastruktury, wielkich zakładów chemicznych, telewizji i innych): „W wielu wsiach Kosowa – głosił Clinton – serbska policja wyciąga z domów mężczyzn, stawia ojców i synów pod ścianą i z zimną krwią rozstrzeliwuje”. I jeszcze: „Niewinnych ludzi stłoczono w obozach koncentracyjnych. Snajperzy strzelali do dzieci idących do szkół. Boiska i parki zamieniono w cmentarze”. Miloševicia porównywano do Hitlera, ale jeśli już mamy porównywać, to Clintona do Goebbelsa i to porównanie wypadnie na niekorzyść Clintona.
Nazywano tę wojnę wojną lewicy, bo popierali ją, nawoływali do niej tacy ludzie jak Václav Havel, Joschka Fischer, Tony Blair i podobni, według których była to wojna prowadzona w obronie praw człowieka, więc interwencja humanitarna, a nie wojna. Uchodzący za najwybitniejszego filozofa niemieckiego Jürgen Habermas twierdził, że bombardowanie Serbów przez NATO jest początkiem permanentnej walki o urzeczywistnienie praw człowieka, ustanowienie praw obywateli świata, walki, która nie może i nie powinna się liczyć z suwerennością państwową.
„Wojna w Kosowie – pisał ten wielce „prestiżowy” intelektualista – mogłaby oznaczać skok na drodze do ustanowienia obywatelstwa światowego”. Odwoływano się do zasady, że pogwałcenie praw człowieka w jakimś państwie uprawnia, a nawet zobowiązuje inne państwa do interwencji. Ta zasada nadal obowiązuje i w istocie jest ona słuszna. Wojna informacyjno-dezinformacyjna toczy się o to, gdzie i przez kogo prawa człowieka są gwałcone. Gdy to propagandowo zostanie ustalone, interwencja zbrojna jest dozwolona, a nawet obowiązkowa. Jak napisałem wyżej – dezinformacja jest wojną prowadzoną innymi środkami.
Bronisław Łagowski
Powyższy tekst jest fragmentem książki Bronisława Łagowskiego Czy narody mają honor? wydanej przez Fundację Oratio Recta w 2024. Jej recenzję zamieszczamy w tym numerze SN.
Sagittarius A* i Betelgeza (2)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 179
Kontynuujemy opowieść o ziemskich wymiarach Sagittariusa i Betelgezy. W kontekście tej opowieści warto przytoczyć to, co w XVII w. stwierdził Benedykt Spinoza, iż dążymy do czegoś, pożądamy tego, nie dlatego, iż uważamy to za dobre, lecz dlatego poczytujemy owo coś za dobre, gdyż tego pragniemy. I uważamy to coś za naszą wartość (B. Spinoza, Etyka).
Tak samo jest z popularnymi i powszechnie promowanymi liberalnymi standardami. I dlatego ci, którzy się temu sprzeciwiają, winni być zwalczani i eliminowani, gdyż zagrażają tym nadziejom i dążeniom. A że przeczy to zasadom takim jak wolność myśli, swoboda słowa, pluralizm, to już zupełnie inna sprawa.
Albo zaczniemy współpracować, albo zginiemy.
Gracjan Cimek
Znany historyk rosyjski Andriej Fursow uważa, iż obecnie Zachód znajduje się w takim stadium jak Rzym z początku II w. n.e. (panowanie cesarza Trajana). Siły i moce Imperium uległy zahamowaniu, osiągnięto określone granice wzrostu i poczęto budować mury dla obrony stanu posiadania, który generował dobrobyt i stabilność. To były wały: Antonina i Hadriana na Wyspach Brytyjskich, limesy między Renem a Dunajem, fortyfikacje w Afryce (w prowincji Africa Proconsularis) czy na Bliskim Wschodzie.
Jednak wiele symptomów wskazuje, iż dezintegracja i kres dominacji cywilizacji zachodniej (trwającej symbolicznie od 1492 r., czyli dotarcia przez Kolumba do Nowego Świata) jest o wiele dalej posunięta niż sądzi rosyjski historyk.
Stosując przyjętą przezeń perspektywę i odwołując się do historii Rzymu, dziś mamy do czynienia z czasami, jakie nastąpiły po ostatnim zrywie klasycznego Imperium Romanum, jakim był okres panowania Dioklecjana (przełom III i IV w. n.e.). Bo w czasach konstantyńskiej sławy i splendoru towarzyszyły Imperium wyraźne trendy charakterystyczne dla epoki schyłkowej. I było to nie tylko symboliczne przeniesienie stolicy na Wschód, nad Bosfor, do Konstantynopola (a zasada była taka: gdzie cesarz, tam serce imperium). Dotyczyło to przede wszystkim etykiety dworskiej i sytemu rządów - coraz bardziej upodobniających się do wschodnich, zwłaszcza perskiej satrapii. Imperium Romanum sterowało coraz bardziej ku orientalnym rozwiązaniom - zarówno w sposobie sprawowania władzy, jak i społecznej organizacji.
Dziś, gdy centrum świata od kilkunastu lat (a na pewno w ostatniej dekadzie) przenosi się znad obszaru atlantyckiego (czy euroatlantyckiego) nad Pacyfik, ta tendencja i analogia jest widoczna wyraźnie. I chodzi o jego wschodnie – Japonia, Korea, wybrzeże Chin, Indochiny, Indonezja a przede wszystkim takie nowe centra jak Szanghaj, Hongkong i Singapur - jak i zachodnie wybrzeże (widać to wyraźnie w optyce amerykańskiej, gdzie następuje wędrówka kapitału, centrów naukowych, bankowości itd. na zachodnie Wybrzeże USA, nad Ocean Spokojny).
Takie oznaki śmierci dominującej cywilizacji – oprócz zagrożeń klimatycznych, antropologiczno-demograficznych, biologiczno-epidemiologicznych – w euroatlantyckim świecie są wyraźnie widoczne (zwłaszcza w jej europejskim elemencie składowym). Obserwuje się bowiem permanentny „upadek innowacyjności, załamanie autorytetu elit panujących i nauki (co w kulturze Zachodu odgrywa niebagatelną rolę), rozpad społecznej harmonii (S. Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Towarzyszy temu powszechna dekadencja, smutek i pesymizm, gdyż brak jest perspektyw rozwoju i postępu, indywidualnych i zbiorowych szans na poprawę dobrostanu i jakości życia. Dobrze, tanio, sympatycznie już było – mówią reprezentanci rządzących elit różnych proweniencji.
I nadszedł postmodernizm…
W kulturze zachodniej, zwłaszcza europejskiej, niezwykle negatywną rolę – powodującą destrukcję wartości, symboli, znaczeń i drogowskazów cywilizacyjno-kulturowych – odegrał postmodernizm. Niczym mroczne, mistyczne i eklektyczne kulty wschodnie w Imperium Romanum (Baala, Izydy, Kybele, manicheizm czy mitraizm), wypierające z mentalności cnoty i wartości stanowiące osnowę kultury rzymskiej, tak i postmodernizm spowodował, że pękła humanistyczna idea ludzkości i człowieka jako pozytywnego kreatora wszechrzeczy. Tym samym zanegowano wartość postępu i rozwoju jako takich, a to było esencją Oświecenia.
Utopia (jako pojecie ogólne) i idee z nią związane stały się synonimami grzechu, porażki, sromoty. Przypisano im pejoratywną i szatańską niemal rolę w dziejach człowieka (dziś to widzimy w skrajnych ruchach i ideach, uzurpujących sobie absolutyzm i niepodważalność, jak np. wokizm, skrajny feminizm, wojująca ekologia, etc.).
Analogiczne procesy obserwujemy pochylając się nad historią Imperium Rzymskiego: naukę i wiedzę zastąpiła gnoza, w pluralistycznej kulturze królować począł najpierw mocno sceptyczny i pesymistyczny w swym wymiarze stoicyzm, zaś na jego bazie swe totalne rządy, rugujące wszystko, co nie mieściło się w jego optyce, zajęło chrześcijaństwo i Kościół.
Czy dziś - gdy demoliberalny system prawny wyłącza i blokuje według widzimisię, bez prawomocnych wyroków sądowych, źródła niezależnych od mainstreamu informacji, chce skazywać ludzi za lajki w sieci pod opozycyjnymi wobec obowiązującego politycznie przekazu - nie przypomina to czasu rządów Teodozjusza i szalejącego chrześcijaństwa? Ono wtedy – jak dzisiejszy mainstream, choć w innej formie, bo przy pomocy dekretów cesarskich i brutalności hord mnichów (tzw. parabolani) jak np. podczas II soboru w Efezie (zwanego „rozbojem efeskim” - 431 r. n.e.) - uciszało, tępiło, rugowało z przestrzeni publicznej wszystko, co inne i wszystkich „innych”. Tragiczna historia filozofki aleksandryjskiej Hypatii (IV/V w. n.e.) i stosunku do niej patriarchy Cyryla jest też przykładem rozkładu, jaki postępował w kulturze schyłkowego Rzymu. To coś na kształt światła i jego pulsacji, jakie widzimy śledząc proces gasnącej Betelgezy.
Immanuel Wallerstein zadał podczas jednego ze swoich wykładów takie oto pytanie: jak za tysiąc lat będziemy pamiętać XX-wieczny kapitalizm: czy zaowocuje on krótkim i gwałtownym momentem przełomu, w wyniku załamania się wykładniczego wzrostu w przeciwieństwie do asymptoty rozwoju przedkapitalistycznego, czy będzie to coś zupełnie innego?
System ten, zdaniem Wallersteina, wyrwał obszary świata ze strefy niekapitalistycznej i zamienił je w swe peryferia, rozwiązując problem taniej siły roboczej i źródła surowców. Czyli elementów napędowych swego rozwoju. Ekspansja kolonialna miała następujące etapy: najpierw ekspansja kolonialna i eksploatacja połączona z ową peryferyzacją, a potem organizacja miejscowych elit kompradorskich, które by współpracowały z centrum i hegemonem nad eksploatacją podbitych i uzależnionych obszarów.
Ale po II wojnie światowej z racji sytuacji globalnej zaczęła się dekolonizacja (dekompozycja systemu). Po niej jednak, po 1991 r., Sagittarius zaczął karmić się ponownie. Kolonizację nowych regionów świata umożliwił upadek muru berlińskiego – pojawiły się nowe możliwości. Nie na długo - w 2008 r. znów powrócił kryzys i trwa cały czas, pogłębiając się. Na dodatek system kojarzony z Zachodem utracił zdolność realizacji swych celów i funkcjonowania. Czyli eksploatacji peryferii, bliższych i dalszych.
Celnie ów proces, jaki przebiegł w Europie Środkowo-Wschodniej przedstawia w rozmowie w Club Alpbach Poland w dn. 12.10.23 bułgarski filozof i politolog Iwan Krystew (choć z wnioskami i przewidywaniami trudno się zgodzić).
Ajatollahowie zachodnich mediów
Betelgeza i jej wybuch jest niejako w naszych rozważaniach metaforą konsekwencji nadmiernej konsumpcji (dóbr, wzrostu zachowań charakterystycznych dla sybarytyzmu, egoizmu i hedonizmu w sferze psychologicznej i społecznej) i zarazem wypalenia wspomnianych możliwości ekspansji i rozwoju. Symboliczną wizją jest to, co przedstawia w epilogu znakomity film Marco Fereriego pt. Wielkie żarcie (bohaterowie kończą swoje żywoty w ekskrementach i wymiocinach).
Obserwowany wybuch nietolerancji, ksenofobii, fundamentalizmu tak obcych liberalizmowi sprzed dekad, świadczy ponadto o załamywaniu się samej idei demokracji. Kolosalną rolę spełnili „ajatollahowie zachodnich mediów”– jak ich nazywa bułgarsko-francuski filozof Tzvetan Todorow. Wydają bowiem stosowne fatwy przeciwko każdemu, kto nie wpisuje się modne i pożądane przez nich i ich mocodawców trendy, powodują śmierć publiczną, stygmatyzację i społeczne wykluczenie (T. Todorow, Nowy nieład światowy).
System, który swe sztandary i retorykę ozdobił obficie pojęciami wzniosłymi i humanistycznymi – demokracja, wolności obywatelskie, swoboda słowa, liberalne wartości (czyli nieprzemocowe, zarówno w wymiarze fizycznym jak i symbolicznym) – kona w oparach fundamentalizmu, eksportując go za pomocą mediów i kulturowej westernizacji. Wyklucza, stygmatyzuje, pozbywa się nielubianych, źle słyszalnych, niechcianych czy drażniących elitarne uszy inaczej brzmiące hasła, napomnienia, sposoby interpretacji świata i procesów w nim zachodzących.
Dziś nie zabija się, nie unicestwia nikogo, wystarczy że spuszczone ze smyczy liberalne media uczynią z takiej osoby pariasa, moralnego złoczyńcę, agenta obcego mocarstwa i zdrajcę. Analogia z przypadkiem Hypatii nasuwa się sama. Bo – jak wspomniał Zygmunt Bauman – przeciwnie do głośnej narracji i wbrew głoszonym wartościom, nie chcemy maszerować pospołu z sąsiadem głoszącym inne przesłanie, wyznającym inne wartości, mającym czelność mieć swoje, odrębne zdanie. Ten system i cywilizacja, która go promuje ma „zamiar przerobienia świata” niczym pierwotni chrześcijanie chcieli go zbawiać w imię nauk Mistrza z Nazaretu (interpretowanych wedle ich mniemania).
System chce „tym samym pozbyć się raz na zawsze tych wszystkich, którzy się tej przeróbce opierają, lub których ta przeróbka się nie ima”. I albo się to nie opłaca, albo nie wychodzi, albo używa sił przemocy. I to jest jeden z powodów przygotowujących wybuch Betelgezy, jako reakcja na to, że ci, którzy się podjęli przeprowadzenia owej przeróbki (czyli dokonania określonej inżynierii społecznej) chcą stanowić szczyt stworzenia, a wszystkie inne niżej usadowione, czyli gorsze twory bądź byty, albo się do niego podciągną, zasymilują, albo sczezną (Z. Bauman, Przegląd Powszechny, nr 9/2003).
Gdy dodatkowo wzbudzono na wskutek dramatycznego rozwarstwienia kwestie socjalne rodem z XIX w. i gdy wróciły obrazy z Emila Zoli, Karla Dickensa czy Jacka Londona, będące efektem żarłoczności i ślepoty systemowego Sagittariusa, ten pesymistyczny scenariusz, musi prędzej czy później nastąpić.
Żarliwym i zamkniętym w kręgu mentalności charakterystycznej dla demoliberalnego dyskursu, obrońcom tej cywilizacji warto przytoczyć słowa hiszpańskiego myśliciela Fernando Savatera na autorytatywne argumenty elit euroatlantyckich, iż kultura Zachodu przynosi demokrację, a z nią postęp i rozwój. W końcu na tej podstawie Josep Borell, prominentny polityk UE określił Zachód jako „ogród”, a to co poza nim jako „dżunglę”. „Łatwo nam mówić, że demokracja przynosi rozwój, stwarza szanse. Ale np. boliwijski Indianin nie zna takiej demokracji, zna tylko gwałty i nadużycia. To tak, jakby od kogoś, kto zobaczył w pałacu jedynie ubikację i śmietnik, wymagać by podziwiał pałac” (F. Savater w rozmowie z A. Domosławskim, Gazeta Wyborcza z dn 6-7/03/2004). To opis tego, co zdarzyło się w świecie podczas ostatnich 2-3 dekad.
A co z prawami człowieka?
Przy okazji tej hegemonii sprofanowane zostały, gdyż używało i używa się ich w czysto utylitarnym, politycznym i doraźnym wymiarze, takie pojęcia jak wolność, swoboda słowa, pluralizm poglądów, demokracji czy wreszcie Prawa Człowieka.
Łączenie kapitalizmu i realizowanej pod systemowe plany globalizacji z demokracją i Prawami Człowieka okazało się dramatyczne dla obu tych pojęć - uniwersalnych, humanistycznych, niosących nadzieje i wizję lepszej przyszłości. Już na przełomie wieków (XX i XXI) dwaj filozofowie i intelektualiści zwrócili uwagę na negatywną rolę i szkody niesione przez Prawa Człowieka w takiej optyce, z jaką się stykamy (i tego co z nimi wiążemy).
Wiktor Osiatyński: „poważne wątpliwości budzi wtargnięcie filozofii Praw Człowieka w sferę prywatną. Owe prawa obwinia się o rozmywanie poczucia obowiązku, wzrost roszczeniowości i spadek poczucia odpowiedzialności nie tylko za sprawy publiczne, lecz również za własne czyny, decyzje, a nawet za własne życie” (W. Osiatyński „Czy zmierzch praw człowieka” [w]: Gazeta wyborcza z dn. 6-7/12/2003).
A Leszek Kołakowski przestrzegał: „są cywilizacyjne i duchowe szkody, jakie fanatyzm Praw Człowieka może wyrządzić. Oprócz niemądrych pretensji prywatnych podnoszonych w imię tych praw, oprócz absurdalnej wiary, że każdy z nas ma prawo do szczęścia, istnieją inne niepożądane cechy naszej kultury, które z upowszechnieniem Praw Człowieka są związane” (L. Kołakowski, Bez Dogmatu nr 59/2004). I tu trafił w sedno problemu, którego ten tekst dotyczy.
Amerykański dziennikarz i bloger, Chris Hedges (Scheerpost, „Faszyzm przybywa do Ameryki”, 10/10/2023) uważa, że pożegnalnym prezentem dla ludzkości i jednocześnie ostatnim oddechem liberalizmu utożsamianego w USA i świecie zachodnim z Partią Demokratyczną będzie schrystianizowane państwo quasi-faszystowskie, lub wręcz faszystowskie. „Klasa liberalna, istota władzy korporacyjnej zniewolona przez przemysł wojenny i siły bezpieczeństwa, niezdolna lub nie chcąca złagodzić przedłużającej się niepewności ekonomicznej i nędzy klasy pracującej, zaślepiona obłudną, przebudzoną ideologią, która cuchnie hipokryzją i nieszczerością, pozbawiona jakiejkolwiek wizji politycznej, jest podstawą, na której chrześcijańscy faszyści, zjednoczeni wokół Donalda Trumpa tworzą kultowy tłum i budują swój przerażając ruch”. To jest w naszych rozważaniach ów wybuch Betelgezy niszczący dotychczasową kulturę i cywilizację Zachodu.
Ale co humanistyka i klasycznie rozumiani demokraci tudzież liberałowie, socjaliści (i najszerzej rozumiana racjonalna lewica) mogą zaproponować w obliczu nowego średniowiecza, jakie nadchodzi, które już stoi „u bram”? Możemy za prof. Andrzejem Szahajem, usilnie poszukiwać na nowo wspólnoty, która nas nie zniewoli i jednocześnie stworzy i wymyśli taki indywidualizm, który nie zmieni nas w egoistycznych drani. Ale czy mamy na to jeszcze czas?
Profesor Adam Karpiński proponuje odwołanie się do kanonów filozofii mądrościowej. „Dotychczasowy sposób myślenia o świecie materialnym, sposób podporządkowujący go człowiekowi i następnie ten sam sposób przenoszony do stosunków społecznych - czyli że każdy człowiek traktuje innego człowieka dokładnie tak samo jak inny element przyrodniczy – musi ulec zmianie. I następnie ów zmieniony sposób powinien być dopiero zastosowany do świata przyrodniczego” (A. Karpiński, „Filozofia przyszłości”, Człowiek i Kultury).
Obie tezy są cenne i niosące nadzieje. Sądzę, że do nich należy dodać coś, co można nazwać odwrotem od naszego cywilizacyjno monopolu na posiadanie i szerzenie dobra. I równolegle takim zmianom musi być poddana globalnie - właścicielsko i merytorycznie – struktura mediów. Bo jak napisał w Global Research były doradca finansowy, a dziś niezależny publicysta, Oscar Silva-Valladares, ten demiurg, jakim są w dzisiejszym świecie media „służą tylko temu, kto jest ich właścicielem”. I działają w jego interesach, generując potrzebne i uchodzące za prawdę opinie. Dla konsumentów (jak mówi Silva-Valladares: dla tłumu) medialnych przekazów prawdą jest przecież to, co nieustanie słyszy się i czyta.
Radosław S. Czarnecki
Pierwszą część tego eseju zamieściliśmy w numerze SN 5/24 – Sagittarius A* i Betelgeza (1)
Edukacja i sztuczna inteligencja
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 166
O radzeniu sobie z etycznymi, egzystencjalnymi i pedagogicznymi wyzwaniami związanymi ze sztuczną inteligencją (AI) w jej powiązaniu ze współczesną edukacją pisze Henry Francis B. Espiritu z Filipin.
W naszej współczesnej edukacji trwa rewolucja technologiczna – cicha rewolucja technologiczna, która przekracza granice etyki, prawa, pedagogiki, socjologii, a nawet samą istotę ludzkiej egzystencji.
W jej epicentrum leży integracja sztucznej inteligencji (AI), siły zarówno budzącej podziw, jak i przerażającej pod względem potencjału zmiany krajobrazu uczenia się i wiedzy. Gdy nauczyciele i uczniowie zmagają się z głębokimi konsekwencjami sztucznej inteligencji w edukacji, stają przed niezliczonymi wyzwaniami, które wykraczają daleko poza sferę tradycyjnego dyskursu akademickiego i praktyki edukacyjnej.
W moim obecnym eseju staram się zagłębić w filozoficzny, analityczny i krytyczny wymiar wyzwań stawianych przez sztuczną inteligencję we współczesnej edukacji, badając etyczne, prawne, pedagogiczne, technologiczne, socjologiczne, egzystencjalne, a nawet duchowe wyzwania, jakie stwarza sztuczna inteligencja dla naszego współczesnego systemu edukacyjnego. Jednocześnie badam konsekwencje dla kreatywności, plagiatu, nieautentyczności, łamania praw intelektualnych, oszustw akademickich i oszukiwania, jakie sztuczna inteligencja może stwarzać zarówno dla nauczycieli, jak i uczniów.
Przede wszystkim integracja sztucznej inteligencji (AI) z naszym obecnym systemem edukacji podważa nasze koncepcje etyki i autentyczności egzystencjalnej, zmuszając nas do zmagania się z kwestiami „dobra i zła”, „autentyczności i nieautentyczności” w coraz bardziej technologicznym i cyfrowym świecie.
A ponieważ algorytmy sztucznej inteligencji kształtują doświadczenia edukacyjne poprzez spersonalizowane ścieżki uczenia się i oceny adaptacyjne, pojawiają się poważne obawy dotyczące erozji autonomii, kreatywności, oryginalności, autentyczności, prawdziwej woli i wolnej woli uczniów w procesie uczenia się.
Napięcie między wolnością jednostki a determinizmem algorytmicznym podkreśla potrzebę ram etycznych, które traktują priorytetowo wewnętrzne wartości ludzkie i prawa człowieka, a także równość społeczną w projektowaniu i wdrażaniu technologii edukacyjnych opartych na sztucznej inteligencji wśród uczniów ponad podziałami cyfrowymi i informacyjnymi.
Ponadto rozprzestrzenianie się sztucznej inteligencji w naszej obecnej edukacji rodzi złożone problemy prawne dotyczące prywatności danych, praw własności intelektualnej i odpowiedzialności algorytmicznej.
W miarę jak instytucje edukacyjne gromadzą i analizują ogromne ilości danych studentów i wykładowców, aby informować o procesach decyzyjnych opartych na sztucznej inteligencji, pojawiają się pytania dotyczące własności, dostępu i wykorzystania tych danych. Ponadto obawy dotyczące stronniczości algorytmicznej, nieautentyczności algorytmu, wypaczonego programowania algorytmicznego, dyskryminacji algorytmicznej, a także manipulacji algorytmicznych podkreślają potrzebę przejrzystych, etycznych i odpowiedzialnych algorytmów, które będą zgodne z zasadami uczciwości i równości. Ramy prawne muszą ewoluować, aby sprostać tym wyzwaniom, zapewniając ochronę praw i interesów uczniów i nauczycieli w globalnym krajobrazie w coraz większym stopniu opartym na danych.
Z punktu widzenia pedagogiki integracja sztucznej inteligencji stwarza zarówno możliwości, jak i wyzwania dla nauczycieli, którzy chcą wspierać znaczące doświadczenia edukacyjne, które wykraczają poza ograniczenia technologii.
Z jednej strony narzędzia i platformy oparte na sztucznej inteligencji oferują potencjał zwiększania efektywności nauczania poprzez spersonalizowane doświadczenia edukacyjne, adaptacyjne rubryki oceniania, mechanizmy informacji zwrotnej od uczniów i inteligentne systemy mentorskie. Wykorzystując sztuczną inteligencję do analizowania wzorców uczenia się uczniów i odpowiedniego dostosowywania strategii nauczania, nauczyciele mogą tworzyć bardziej dostosowane i responsywne środowiska uczenia się, które odpowiadają różnorodnym potrzebom i możliwościom poszczególnych uczniów.
Jednak poleganie na sztucznej inteligencji budzi również obawy dotyczące „pozbawiania umiejętności” nauczycieli, zastąpienia ciepłego, żywego i spersonalizowanego mentoringu oraz utowarowienia edukacji, w miarę jak ludzkich instruktorów wypierają zautomatyzowane, cyfrowe systemy komputerowe, w których priorytetem jest bezosobowa standaryzacja zamiast rzeczywistej autentycznej kreatywności, krytycznego myślenia i autentycznej refleksji lub refleksyjności.
Co więcej, integracja sztucznej inteligencji w naszych obecnych instytucjach edukacyjnych stwarza poważne wyzwania technologiczne, począwszy od ograniczeń w infrastrukturze i zasobach po kwestie przepaści cyfrowej/informacyjnej i nierówności w komunikacji z tymi uczniami, którzy nie mają dostępu do tych programów i aplikacji sztucznej inteligencji.
Aby w pełni wykorzystać potencjał sztucznej inteligencji do transformacji edukacji, należy dokonać inwestycji w infrastrukturę cyfrową, szkolenie nauczycieli i zasoby edukacyjne, aby zapewnić wszystkim uczniom i mentorom sprawiedliwe i dostępne możliwości edukacyjne oparte na sztucznej inteligencji. Ponadto należy podjąć wysiłki, aby zlikwidować przepaść cyfrową i zaradzić dysproporcjom w dostępie do technologii i łączności internetowej, szczególnie w przypadku nauczycieli i uczniów zmarginalizowanych i znajdujących się w niekorzystnej sytuacji ekonomicznej, których dostęp do narzędzi edukacyjnych, programów i aplikacji opartych na sztucznej inteligencji może być ograniczony lub niemożliwy do osiągnięcia.
Z socjologicznego punktu widzenia integracja sztucznej inteligencji we współczesnych instytucjach edukacyjnych zmienia dynamikę społeczną i struktury władzy w instytucjach edukacyjnych, co rodzi pytania o rolę technologii w pośredniczeniu w relacjach międzyludzkich i kształtowaniu interakcji społecznych.
Algorytmy oparte na sztucznej inteligencji wpływają na procesy decyzyjne związane z przyjmowaniem studentów, wynikami w nauce i ścieżkami kariery, zatem pojawiają się obawy co do tego, czy algorytmiczna dyskryminacja i uprzedzenia mogą utrwalić i zaostrzyć istniejące nierówności ze względu na rasę, płeć, status społeczno-ekonomiczny, religię i inne czynniki demograficzne.
Ponadto, poleganie na kanałach komunikacji, w których pośredniczy sztuczna inteligencja i wirtualnych środowiskach uczenia się, może podważyć poczucie wspólnoty i połączenia międzyludzkiego w działaniach edukacyjnych, które są integralną częścią doświadczenia edukacyjnego, prowadząc do poczucia izolacji i braku zaangażowania zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli.
Zarówno z perspektywy egzystencjalnej, jak i duchowej, integracja sztucznej inteligencji z naszym obecnym systemem edukacyjnym stawia nas przed najbardziej skrywanymi pytaniami dotyczącymi natury ludzkiej świadomości, ludzkiej kreatywności i dążenia do prawdy w coraz bardziej zdigitalizowanym i skomputeryzowanym świecie.
Skoro algorytmy sztucznej inteligencji naśladują ludzkie zachowania i generują treści z coraz większą wydajnością, granice między człowiekiem a maszyną, autentycznym i sztucznym, rzeczywistym i wirtualnym zacierają się na wiele sposobów, co kwestionuje nasze zrozumienie tego, co to znaczy być człowiekiem i czym naprawdę jest rzeczywistość.
W obliczu treści i wirtualnych doświadczeń generowanych przez sztuczną inteligencję pojawiają się głębokie pytania o autentyczność i integralność ludzkiej ekspresji, a także o duchowe wymiary uczenia się i zdobywania wiedzy, które wykraczają poza ograniczenia technologii. Gdy nauczyciele i uczniowie zmagają się z tymi egzystencjalnymi i duchowymi wyzwaniami, wzywa się ich do kultywowania głębszej świadomości wzajemnych powiązań wszystkich istot oraz świętości procesu uczenia się i naszej podróży w poszukiwaniu Wiedzy, Prawdy i Rzeczywistości.
Ostatnia, ale bardzo istotna kwestia: integracja sztucznej inteligencji z naszym współczesnym systemem edukacyjnym rodzi szereg pytań filozoficznych, analitycznych, krytycznych, refleksyjnych i ostrzegawczych, które wymagają dokładnego rozważenia i przemyślanego zaangażowania wszystkich interesariuszy z branży edukacyjnej.
Konfrontując się z wyzwaniami etycznymi, prawnymi, pedagogicznymi, technologicznymi, socjologicznymi, egzystencjalnymi i duchowymi stawianymi przez sztuczną inteligencję w edukacji, zarówno uczniowie, jak i mentorzy mogą współpracować na rzecz wykorzystania transformacyjnego potencjału sztucznej inteligencji w celu stworzenia bardziej włączającego, sprawiedliwego i wzmacniającego środowiska uczenia się dla uczniów.
Tylko nawigując i wykorzystując złożoność sztucznej inteligencji w naszym obecnym systemie edukacji z otwartością, sprawiedliwością, uczciwością i równością, możemy wytyczać szlaki i przemierzać stale zmieniające się krajobrazy uczenia się oraz zapewnić, że dążenie do prawdziwej wiedzy pozostanie głęboko ludzkim wysiłkiem opartym na wartościach prawdy, dobra, sprawiedliwości i miłości oraz nauce ufundowanej i rozwijanej przez prawdziwe człowieczeństwo, a nie wynikającej tylko z technologii.
Henry Francis B. Espiritu
Prof. Henry Francis B. Espiritu jest profesorem nadzwyczajnym nr 7 filozofii i studiów azjatyckich na Uniwersytecie Filipin (UP) w Cebu City na Filipinach i pracownikiem naukowym Centrum Badań nad Globalizacją (CRG) w Kanadzie.
Powyższy tekst zatytułowany: „Przekraczanie uproszczonych binarności: „za i przeciw”, „ryzyko i korzyści” sztucznej inteligencji (AI) pochodzi z portalu Global Research z 20.05.24.
https://www.globalresearch.ca/transcending-binaries-artificial-intelligence-ai/5857628
Sagittarius A* i Betelgeza (1)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 220
Zastosowanie w tytule terminów pochodzących z astronomii ma swój cel tyle symboliczny co rzeczywisty. Zjawiska towarzyszące we Wszechświecie tym dwóm terminom można swobodnie przenieść na procesy zachodzące aktualnie (i które obserwujemy) w globalnej, ogólnoludzkiej zbiorowości.
Państwa pogrążone w liberalizmie, których ludność nie jest gotowa do walki o swą przyszłość, nie będą w stanie niczemu się przeciwstawić.
Paweł Szczelin (rosyjskojęzyczny filozof z Ukrainy)
Sagittarius A* (w skrócie Sgr A*) to obiekt astronomiczny, który jest jasnym i bardzo zwartym źródłem radiowym zlokalizowanym w centrum Drogi Mlecznej. Źródło zawiera supermasywną czarną dziurę cięższą od Słońca o ok. 4,31±0,06 mln razy. Jej promień oszacowano na 13-krotność promienia Słońca. Wiemy, że czarna dziura zwiększyła swoją masę 2 do 4 razy w ciągu ostatnich kilku miliardów lat, pochłaniając pobliską materię (w tym gwiazdy z ich układami).
Natomiast Betelgeza jest czerwonym nadolbrzymem w gwiazdozbiorze Oriona i dziewiątą pod względem jasności gwiazdą na nocnym niebie odległą od Słońca o około 640 lat świetlnych. Według naukowców setki lat temu eksplodowała jako supernowa, pozostała po niej gwiazda neutronowa, ale jej zgliszcz nie widzimy z racji odległości. Zastanawiają się oni jak długo jeszcze będziemy mieli taki widok. Być może zniknie jeszcze za naszego życia.Sugeruje to analiza, którą udostępnił w sieci zespół astronomów pod kierunkiem Hideyuki Saio (z państwowego, japońskiego i prestiżowego uniwersytetu w Sendai). Skonstruowali oni model Betelgezy, który odtwarza jej pulsacje, czyli okresowe kurczenie i puchnięcie, które odbija się w zmianach jej jasności i rozmiaru.
Model, który jest zgodny z obserwacjami, mówi, że Betelgeza jest już w późnym stadium spalania węgla w swoim wnętrzu. Tym terminem w astrofizyce określa się termojądrowe przemiany tego pierwiastka i oznacza to, iż w ciągu najbliższych kilku dziesięcioleci gwiazda powinna eksplodować jako supernowa. Jeśli mają rację, Betelgezy już nie ma. Gwiazda znajduje się bowiem w takiej odległości, że obecnie obserwujemy jej obraz sprzed 650 lat. Jeśli gwiazda wtedy spalała węgiel to wybuchła w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat, a obraz tej katastrofy właśnie leci z prędkością światła w kierunku Ziemi.
Ostatnie supernowe, które rozbłysły w Drodze Mlecznej widział Tycho Brahe w 1572 r. oraz Johannes Kepler w 1604 r. Jednak wybuch Betelgezy będzie o wiele bardziej spektakularny. Gwiazda powinna osiągnąć jasność Księżyca w pełni i byłaby widoczna na niebie także w dzień.
Czarna dziura neoliberalizmu
Współcześnie królujący od upadku muru berlińskiego i dekompozycji ZSRR system zwany neoliberalizmem, a przez mainstream określany demokracją liberalną jest de facto emanacją hegemonii Zachodu jako wiodącej cywilizacji w świecie na równi z epoką kolonialnych podbojów z końca XIX wieku.
I tak jak czarna dziura pożera materię, gdy ta przekroczy tzw. horyzont zdarzeń, poza którą to granicę nic z objęć tego żarłocznego obiektu już się nie wydostanie, tak samo neoliberalny kapitalizm totalnie opanował wszelkie możliwe przestrzenie ludzkiej działalności, a nawet myślenia. Stało się to poprzez kolonizację kultury – nazywaną często westernizacją, bądź amerykanizacją - upowszechniającą, wszczepiającą w świadomość kody i wartości charakterystyczne dla owych trendów i mód. Kulturowa dominacja przejawia się przez sztukę filmową, modę, muzykę, angielski język dominujący w imperium popkultury, makdonaldyzację jedzenia pod względem form i jakości itd.
Benjamin Barber sformułował pojęcie disnejowskiej kolonizacji kultury w anglosaskim formacie i za pomocą globalizacji rozprzestrzeniania wartości cywilizacyjnych Zachodu, pod takim właśnie kulturowym parasolem. To swoista wersja kolonizacji (B. Barber, Dżihad kontra MacŚwiat, Skonsumowani). Bo od czasów Antonio Gramsciego wiemy, że hegemonia to nie tylko przewagi militarne, ale może przede wszystkim szerzenie kulturowych standardów (A. Gramsci, Zeszyty filozoficzne).
Na taki niszczycielski i totalny, a jednocześnie powodujący kulturową kolonizację, charakter zza oceanicznej kinematografii i produkcji audiowizualnych zwrócił uwagę Stephen M. Walt w artykule „Hollywood prowadzi i rujnuje amerykańską politykę zagraniczną” (Przegląd Nr 38/2023). Prostackie, zero-jedynkowe, manichejsko-westernowe przedstawianie świata nie ma nic wspólnego z rzeczywistością realną. Tak zredukowany do biało-czarnych schematów obraz przy jednoczesnym totalnym wymiarze „kultury obrazka” (jaka dziś panuje niepodzielnie) to narzędzie uwodzenia ludzi wedle romantycznego paradygmatu i narzucania im optyki rozumienia problematyki świata i procesów w nim obiektywnie zachodzących. Masowa komercja musi się żywić płaskim, bezrefleksyjnym romantyzmem, budując w świadomości odbiorców pożądane wzorce i pseudoautorytety.
Właśnie m.in. w taki sposób, niczym żarłoczny Sagittarius, cywilizacja Zachodu prasowała i prasuje poprzez globalizację kulturę ogólnoludzką. Takie dążenie do homogeniczności z jednej strony rodzi spychanie w nisze lokalnych kultur, powodując zanik pluralizmu kulturowego (równolegle z tymi procesami następuje komercjalizacja owych kultur przez co tracą one autentyczność), po drugie – powoduje to swoiste podporządkowanie różnych regionów, państw czy całych kontynentów jednemu ośrodkowi dyrygującemu całością życia. Głównie chodzi o możliwości takiego ustawienia optyki społecznych zainteresowań, by omijały one zasadnicze, węzłowe sprawy socjalne, bytowe, z dziedziny gospodarki, zarządzania, ekonomii. Ma to być rozkoszny, uśmiechnięty, zakochany i zadufany w sobie świat, infantylnych, ciągle pozostających w stadium „piaskownicy i beztroskiego dzieciństwa” osobników. Komercja preferowana przez medialno-kulturowego, neoliberalnego Sagittariusa daje takie właśnie efekty.
Dogmaty wypraw krzyżowych
Tego typu pomysły na dominację kultury Zachodu - choć w innej skali i wedle innych zamierzeń – były głoszone już od dawna. To pokłosie historii i poczucia wyższości oraz idącej za tym misji Zachodu jako cywilizacji a priori lepszej, skuteczniejszej, mającej wymiar starotestamentowego „narodu wybranego” . Niejako jest to przedłużeniem wypraw krzyżowych, epoki odkryć geograficznych a potem – kolonizacji. W jakimś sensie oddaje ten trend i zamiary nauka Jana Pawła II dotycząca inkulturacji, czyli ewangelizowania pozakatolickich kultur wedle doktryny Rzymu. Najpełniej widać to w takich dokumentach jak Redemptoris missio, Slavorum apostoli, czy Catechesi tradendae.
Wizję świata homogenicznego, globalnej wioski, będącej wspólnotą wartości według zachodnich standardów (jak wieszczył Marshall McLuhan w Galaktyce Gutenberga) sprowadzono z pomocą doktryny i praktyki neoliberalnej do wąskiej, plemiennej, czysto utylitarnej wersji władania światem i ludźmi.
Ekonomia – i nie tylko ona, gdyż taki obrał azymut narracji mainstream w ostatnich dekadach – jest tym samym „złudzeniem zbliżonym raczej do astrologii niż astronomii i bardziej do zmatematyzowanej religii niż matematycznej fizyki, stając się dyscypliną reprezentującą w naszych czasach najwyższą formę ideologii” – jak pisze Janis Warufakis (Globalny Minotaur). Warto dodać, iż jest to ideologia wybitnie zdogmatyzowana, apriorycznie podawana i ukryta właśnie pod niewinnym (zdawałoby się) parasolem kultury.
Paul Krugman, noblista z dziedziny ekonomii, zauważył, iż tak realizowana neoliberalna polityka (a za nią idąca mentalność i kultura indywidualizmu), przejawiająca się obniżaniem podatków najbogatszym, redukcją programów socjalnych, pogłębianiem deficytu, deregulacją gospodarki oraz tzw. outsourcingiem, doprowadziły państwo do stanu „postmodernistyczno-neoliberalnej impotencji”. Co siłą rzeczy musi wywierać wpływ na świadomość ludzi: nie zbiorowość i interpersonalne więzi, ale jednostka, indywiduum są najważniejsze. Będziesz dobrze sytuowany, dasz sobie radę. Usługi, zdrowie, wypoczynek, wszystko sobie kupisz. Tylko i wyłącznie egotyczna i egoistyczna persona jest kowalem swego indywidualnego losu, bez oglądania się na historię, kulturę, miejsce urodzenia czy pozycję na drabinie w społecznej hierarchii. Prezentowane tu trendy i procesy, realizowane zamierzenia często niosące sobą dozę inercji, miały i mają stale (choć to temat przemilczany) wymiar klasowy.
Kanibalistyczny porządek świata
Tak jak Sagittarius jest kosmicznym kanibalem, tak system królujący od kilku dekad, którego skuteczność i totalizm wzmocnił rok 1991, stworzył wielopłaszczyznowy kanibalistyczny porządek świata. Czyli – jak mówi Jean Ziegler – „obfitości dla nielicznych i śmiertelnego niedostatku oraz zgryzot dla większości” (J. Ziegler, Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce). Tym samym zdeprecjonowano wzniosłe, uniwersalne, humanistyczne wartości oświecenia, stawiające na człowieka świadomego, nie jako egoistę i sobka, spolegliwego (T. Kotarbiński, Medytacje o życiu godziwym) obywatela zanurzonego w zbiorowości z której pochodzi, z którą się utożsamia na różne sposoby.
Kiedy współcześni liberałowie, władający niepodzielnie publiczną przestrzenią (zwani bardziej adekwatnie neoliberałami), mówią o swoim liberalizmie, przywiązaniu do wartości liberalnych, to zdaniem Maxa Blumethala, znanego blogera i dziennikarza amerykańskiego, prezentują stanowisko obowiązujące w wąskich kręgach funkcjonariuszy korporacji, sfer bankowo-finansowych, wielkiego biznesu, środowisk akademickich, mainstreamu medialnego. Streścić to można passusem, iż „miłość jest miłością, a nasza nauka jest prawdziwa”. Wypływa to ze wspomnianego poczucia wyższości i posiadania prawdy, niemal boskiej, absolutnej. I to są owe „różowe okulary” na nosie oraz infantylizm niesione przez mass media kontrolowane przez te środowiska, narzucone wraz z globalizacją. To też wymiar absolutnego kanibalizmu Sagittariusa, którym stała się współczesną kultura kolonizacji świata. Będąc jednocześnie karykaturą wartości i kanonów, o jakich stale mówiono (i nadal się mówi).
Upadek demokracji
Dlatego też demokracja stała się prostacką demokraturą, szerzoną i i narzucaną wprost przez globalizację. Poprzez działania na podświadomość i opisane procesy inkulturacyjne prowadzące do kulturowej kolonizacji udało się wmówić wielu środowiskom i osobom, że głoszona ideologia oraz wartości z nią związane są w ich interesie. Wszelkie ujmowanie postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej w sposób talmudyczny, narzucający innym swój styl myślenia i interpretacji rzeczywistości, jest niezgodny z podstawowymi zasadami wiążącymi się z rozumieniem tych terminów.
Filozof, prof. Adam Karpiński już w końcu XX w. skonstruował pojęcie demokratologii (opisującej to zagadnienie i definiującej aktualny stosunek popkultury oraz masowych mediów elektronicznych do pojęcia kultury w ogóle, a tym samym narzucających funkcjonalne określenie tego pojęcia): „koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje, iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej” (A. Karpiński, „Treści demokracji współczesnej. Możliwości i zagrożenia procesów integracyjnych”, Wschód – Zachód. Płaszczyzny integracji). Tym samym w sposób bezwarunkowy uznajemy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość, a więc idee, które tę kulturę wytworzyły.
Metody narzucenia form, w jakich realizuje się kultura, dziś przy technologicznych możliwościach cywilizacji mogą być o wiele skuteczniej i bardziej totalnie zastosowane niż kiedykolwiek w historii. Ale nie są nowymi trendami i zamierzeniami, jakie dążący do dominacji Zachód przedsiębrał w dziejach (zwłaszcza w minionym tysiącleciu, rozwijając je do niebotycznych wymiarów współcześnie). I dlatego ten system, opierający się o totalne rozumienie swojej doktryny, chcąc przez to kontroli nad narracją w przestrzeni publicznej stał się XXI-wieczną wersją fundamentalistycznej religii - z dogmatami, liturgią, świętymi księgami i dokumentami oraz egzegetami, którzy w mediach i sieciach socjalnych objaśniają „ludowi bożemu” prawdy i kulturowe aksjomaty. I tym procesom zawsze w historii towarzyszył swoisty, europejski (a teraz jest to euroatlantycki) eskapizm.
Zamiast globalizacji – globarytaryzm
W wyniku takich działań cywilizacyjno-kulturowego i demoliberalnego Sagittariusa deprecjacji uległa obok demokracji - jej wartości i znaczenia -także idea globalizacji. Miała ona początkowo znaczenie egalitarnej i partnerskiej wymiany nie tylko towarów, ale i myśli, ludzi, kodów kulturowych, przenikania się mentalności, równoznaczność różnorakich tradycji itp. Współpracy i koegzystencji na zasadzie partnerstwa, ale nie dyktatu, dominacji i przekonania „galaktyki Zachodu” o swej doskonałości i wynikającej stąd wiecznej hegemonii (świetnie charakteryzuje panujący aktualnie stan rzeczy prof. Gracjan Cimek -
https://www.youtube.com/live/1ERox3515FE?si=2l9wVsfefNLH44wd
Globalizacja stała się tym samym dusznym i opresyjnym globarytaryzmem (Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia), czyli „przymusem planetarnego udziału, wymuszonej wszechobecności” i wynikającej z nich powszechnej zgodności na taki stan rzeczy. Jego zdaniem nie ma już parceli, gdzie byłoby miejsce na ucieczkę spod tego parasola kontrolnego, rozciągniętego przy pomocy technologicznych nowinek przez globalne siły neoliberalnego kapitalizmu.
Życiowa filozofia, jaką narzuciły ludzkości elity Zachodu (niektórzy mówią o nich jako o „grupie Davos”, inni o korporatokracji i korporatokratach) jest unikatową, totalną iluzją, tak różną od utopii znanych nam z historii. Zakłada ona, niczym tradycja judeochrześcijańska – i de facto jest jej hybrydą, choć tak mocno się od religii odżegnuje - swą absolutną finalność i niepodzielne, nie podlegające dyskusjom poczucie prawdy i dobra. A porzucenie, jak to się nagminnie czyni, jakichkolwiek odnośników społecznych, kolektywnych i pluralizmu, z góry uchyla możliwość powrotu (czy myślenia o powrocie) do kotwic określających niegdyś to, co zbiorowe i wartości oraz relacji kojarzonych z tym terminem. Człowiek jest jednak przede wszystkim „zwierzęciem społecznym” i to, co do tej pory stworzył jest głównie efektem działań wspólnych, kolektywnych, zbiorowych.
Taka wersja utopii McLuhana, która przerodziła się w klasyczny fundamentalizm materializujący się ową czarną dziurą pochłaniającą wszystko i wszystkich, wzbudzić musi poza kryzysem gospodarczym i ekonomicznymi perturbacjami, protesty i bunty. Taki efekt dają „łże-neoliberalne dogmaty” i polityka oparta na emocjach, frustracjach, uprzedzeniach i stereotypach (często wielowiekowych) z równoczesnym ubóstwieniem własnego JA.
To jest XXI-wieczna materializacja stanu, do jakiego zmierza ów system, a który opisali – choć swoistym, charakterystycznym dla epoki językiem i pojęciami (gdyż w tamtych czasach była inna wiedza i rozwój technologiczny, a co za tym idzie stosunki produkcji oraz relacje społeczne) – Karol Marks i Fryderyk Engels (wstęp F. Engelsa do pracy K. Marksa – Praca najemna i kapitał). Zamknięta w konstatacji obu klasyków marksizmu, iż ostatnim stadium systemu kapitalistycznego jest imperializm.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część eseju Radosława S. Czarneckiego „Sagittarius A* i Betelgeze”. Część drugą zamieścimy w następnym numerze SN Nr 6-7/24.
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
Karykatura społecznej aktywności
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 176
Nie ma nic gorszego niż aktywna głupota.
Johann Wolfgang von Goethe
Nic nie powoduje większego ośmieszenia najpoważniejszej nawet debaty publicznej niż ludzie ograniczeni w swych horyzontach, nie posiadający wiedzy interdyscyplinarnej oraz pogłębionych danych pochodzących z wieloletnich badań naukowych. A przy okazji wypowiadający się z pasją dogmatyków i fanatyków, zakładający apriorycznie swą rację jako prawdę niemalże religijną.
Takim zagadnieniem budzącym gorące dyskusje jest najogólniej biorąc sprawa zmian klimatycznych.
Konflikt w tej materii przybiera u nas kształt groteskowych zmagań racjonalnego, podbudowanego wieloletnimi obserwacjami i badaniami naukowego podejścia – nie z denialistami klimatycznymi, a z fanatycznymi zwolennikami radykalizmu klimatycznego, którzy swą ignorancją i pychą wykonują antyreklamę tej słusznej i potrzebnej sprawie. Ci tzw. aktywiści klimatyczni grzeszą ciężko nie tylko brakiem umiaru i racjonalności swych argumentów, a tym, iż kierują się wyłącznie intuicją, dobrymi chęciami i emocjami, które w takich węzłowych współcześnie, jak sądzę, zagadnieniach nie są najlepszym - o ile jakimkolwiek – uzasadnieniem (choć to na pierwszy rzut oka tak często wygląda, ale za tym stoją zazwyczaj normalne, utylitarne pobudki).
Dziś zamiast szlagwortu prezentuję wywiad udzielony 17.04.24 dla radia RMF FM (w programie red. Roberta Mazurka) przez aktywistkę klimatyczną Dominikę Lasotę z Inicjatywy Wschód. I nie chodzi tu o sposób prowadzenia wywiadu przez dziennikarza – paternalistyczny, momentami agresywny i niegrzeczny, nawet arogancki – lecz o to, co ta młoda, 22-letnia osoba prezentowała w przedmiocie najszerzej rozumianych zmian klimatycznych i płynących z nich zagrożeń dla ludzkości. I w jakiej formie to przedstawiała, jakich używała argumentów, jak demonstrując swoje emocje i intuicję starała się udowodnić, iż są one niepodważalnym dogmatem w tej materii.
Brak pogłębionej, interdyscyplinarnej – gdyż problem klimatycznych zagrożeń tak trzeba rozpatrywać - wiedzy oraz świadomości swych intelektualnych ułomności z racji wieku można jej wybaczyć. Tak jak wspomnianej pychy, nieumiejętności dystansowania się zwłaszcza do siebie i posiadanej wiedzy, bo zapewne nie słyszała o Marku Aureliuszu, może i najwybitniejszym (intelektualnie) imperatorze rzymskim, który celnie zauważył w Rozmyślaniach, że „wszystko, co słyszymy jest opinią, a nie faktem. Wszystko, co widzimy jest perspektywą, nie prawdą”.
Piszę ten spicz, by zwrócić jednak uwagę na coś innego. Jeśli aktywiści klimatyczni (problem dotyczy modnego dziś i rozprzestrzenionego tzw. aktywizmu, który wdziera się natrętnie do niemal każdej dziedziny publicznego życia, a media głównego nurtu promują to jako „cool” i „trendy”) swoje zaangażowanie traktują jako podstawowe źródło swoich dochodów, to jest to kolejny argument do spojrzenia na tę formę działalności inaczej niż to przedstawia i propaguje mainstream.
Do tej pory aktywizm społeczny rozumiano – tak w społeczeństwie obywatelskim, do którego dążymy, należy to pojęcie pojmować - jako szlachetną, w wolnym od zajęć zawodowych czasie, działalność pro publico bono. Jako gest i poświęcenie wolnego, prywatnego, czasu, z racji godnych, uniwersalnych i humanistycznych pobudek, dla jakiejś ważnej idei, sprawy, zagadnienia mającego znaczenie społeczne.
Natomiast Dominika Lasota prezentuje w rzeczonym wywiadzie bez żadnych zahamowań i ze swadą charakterystyczną niczym nie zmąconą pewność co do swojej osoby oraz posiadanych mądrości. To efekt, tak dziś propagowanych i powszechnie stosowanych, przewag emocji nad racjonalnością, intuicji oraz różnej formy afektów w życiu codziennym, w przestrzeni publicznej, w interpersonalnych relacjach i decyzjach. Nawet najwyższej wagi. Gdy aktywistka swą działalność podsumowuje stwierdzeniem, że na życie ciężko zarabia zbierając gdzie można stosowne granty, zapala mi się od razu „czerwone światełko” nieufności co do zapewnień nt. czystości intencji przy tak rozumianej aktywności społecznej. Bez przymiotników - każdej.
Bo jak czynności pro publico bono mające być naszym subiektywnym darem na rzecz wspólnoty mogą być wyceniane przez granty, przez prywatną potrzebę zysku? Zwłaszcza, że w systemie rynkowej rywalizacji i bezwzględnej konkurencji o planetarnym zasięgu geneza przydzielania owych grantów lokuje się w kolosalnych zyskach lobbystów i posiadaczy hiperkapitału*. Jeśli p. Dominika chce walczyć z rozrostem sieci hipermarketów spożywczych, korporacjami i monopolizacją rynków nie wspominając, iż za rozwiązaniami związanymi z wprowadzaniem „Zielonego Ładu” np. w polskim rolnictwie mogą stać lobbyści związani właśnie z tymi molochami, jest to co najmniej nieuczciwe intelektualnie. W rynkowo funkcjonującym systemie, ktoś udzielający owych grantów czyni to w określonym, podszytym własnym zyskiem, celu.
Ale to rzutuje na istotę rozumienia i stosunku społeczeństwa do aktywizmu, który w wyniku takich działań wybitnie szkodzi samej idei, zamieniając ją w karykaturę obywatelskości, zaprzeczenie ideom, którym owa działalność ma służyć. W tym konkretnym przypadku - debacie o zagrożeniach niesionych przez zmiany klimatyczne związane z tzw. antropocenem.
Wszystko w królującym systemie neoliberalnego kapitalizmu i szaleństwach zarabiania pieniędzy na wszystkim oraz jednoczesnego kultu takiego sposobu egzystencji zabija, plantuje i skutecznie degraduje nawet najwznioślejsze czy najszlachetniejsze pomysły, idee, założenia.
Konsumpcja, pogoń za zyskiem mają w społeczeństwie złe konotacje, gdyż utożsamiane są (na podstawie wieloletnich doświadczeń) z nieuczciwością, zakulisowymi machinacjami czy ukrytym lobbingiem. Gdy za takimi przedsięwzięciami stoi Unia Europejska (ze swoimi wszystkimi agendami) jako struktura nie tyle niezależna i działająca w interesie zbiorowości wszystkich Europejczyków, a polityczny twór realizujący w zależności od politycznego klimatu interesy określonych lobby (a taka jest społeczna recepcja tych zjawisk) - trudno się dziwić, że rośnie gwałtownie eurosceptycyzm i towarzyszące mu polityczne zawirowania.
Radosław S. Czarnecki
*https://nowyswiat24.com.pl/2022/10/29/za-wandalizmem-aktywistow-klimatycznych-stoja-bogacze/ - przyp. red.
Link do rzeczonego wywiadu:
https://youtube.com/live/N0Hzt91ULtA?si=Kog_q06TFOycES_g