Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4428
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4835
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 4143
Równocześie w XIX i XX w. trwał proces uznania badań o teatrze za osobną dziedzinę wiedzy humanistycznej pod nazwą teatrologia czy nauka o teatrze. Pierwsze takie studia zorganizowano w Niemczech, potem w Stanach Zjednoczonych. W Polsce postulowano rozwijanie ich na uniwersytetach i w szkołach teatralnych przez całe dwudziestolecie międzywojenne, czego wynikiem były najpierw pojedyncze seminaria o tym charakterze, potem kierunki studiów na wydziałach humanistycznych różnych uniwerysytetów, wreszcie osobne studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (dziś Akademia Teatralna) oraz - za sprawą Jerzego Gota - także na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ostatecznie też każdy wydział w szkolnictwie teatralnym kształcący aktorów i reżyserów, ma jako przedmiot obowiązkowy wykład na temat dziejów teatru w Polsce i na świecie oraz przedmiot teorie teatralne, a w tym także namiastkę wiedzy o teoriach współczesnych badań teatru – na tle dziejów widowiska oraz widowiskowych elementów w życiu społecznym. Ostatnio zresztą w ujęciu bardzo niebezpiecznym dla myślenia o teatrze, bo zacierającym zupełnie granice pomiędzy teatrem ex definitione a widowiskiem i widowiskowością życia społecznego, co prowadzi do zupełnego zamieszania w tych badaniach i pytania, czy to jeszcze nauka, przynajmniej taka, jaką postulowali Wiktor Brumer czy Leon Schiller. Nauka zaczyna się przecież od określenia (czy zdefiniowania) przedmiotu oraz wyznaczenia obszaru tych badań, a nie nieustannego rozmywania znaczenia i granic badanego obszaru. To bowiem prowadzi do zamieszania i chaosu, a one nie sprzyjają wnikliwym badaniom i sprawdzalnym ustaleniom teoretycznym. W podejściu do wiedzy teoretycznej zmieniło się uznanie jej potrzeby za bezdyskusyjne w pierwszym etapie, a w latach ostatnich - także nieustanne rozmywanie przedmiotu badań pod nazwą „teatr” przez mieszanie teatru z widowiskiem, a zatem zapomnienie lub ignorowanie jasnego naukowego określenia teatru, wyłożonego przez prof. Zbigniewa Raszewskiego w książce „Teatr w świecie widowisk. Dziewięćdziesiąt jeden listów o naturze teatru” (Warszawa 1991). - Student winien poznać dzieła fundamentalne dotyczące historii i teorii teatru. Tymczasem tych dzieł, poza pojedynczymi egzemplarzami w bibliotekach, nigdzie nie ma… - To prawda. Wspomniana książka Zbigniewa Raszewskiego jest dziełem elementarnym dla polskiej teatrologii i nie mającym sobie równego, jeśli chodzi o znaczenie w teatrologii światowej. Jest porównywalna jedynie z, równie epokowym w badaniadch nad kulturą, dziełem Jonathana Huizingi „Zabawa jako źródło kultury” (1938, wyd. pol. 1967). Obie są trudno dostępne dla studiującej młodzieży. W bibliotekach jest zazwyczaj jeden egzemplarz, przywiązany do stołu bibliotecznego, niemożliwy więc do wypożyczenia. Nie jest prawdą, że nie ma na to pieniędzy, skoro jest ich dostatecznie dużo dla wciąż w nadmiarze wydawanej makulatury teatralnej. Obie te książki nieustannie powinny być „pod ręką”. Jednak nie mają wznowień. Tak, jak nie mają wznowień najbardziej wartościowe powojenne prace z zakresu teatrologii (książki będące wynikiem badań, a nie kompilacji materiałów ogłoszonych w artykułach w czasopismach czy w innych książkach): „Teatr dworski Władysława IV” (Kraków 1965) i „Korzenie i kształt teatru” (Kraków 1995) Karoliny Targosz Kretowej, „Gdański teatr ‘elżbietański’” Jerzego Limona (Gdańsk 1989), „Trzydzieści pięć sezonów” Marty Fik (Warszawa 1981), „Krótka historia teatru polskiego” Zbigniewa Raszewskiego (1977 i dwa następne wydania dawno wyczerpane, niedostępne w żadnym antykwariacie. Powie ktoś - nie ma pieniędzy. Nieprawda, bo pieniądze różnych instytucji państwowych są trwonione przez rozmaite instytuty i „córki” instytutowo-ministerialne na rzeczy przypadkowe, często bezwartościowe, które nigdy nie powinny ujrzeć druku i światła dziennego. A w dodatku wydawane są bez planu ( wg potrzeby i wartości) ogólnego, kontrolowanego w skali kraju. - Kim dzisiaj powinien być nauczyciel akademicki? - Nie wiem, czy dobry nauczyciel akademicki dzisiaj i wczoraj to dwie różne postacie. Chyba nie. Może tylko dzisiaj na uczelniach więcej jest urzędników niż wychowawców. Nędzne uczelniane zarobki zmuszają nauczycieli akademickich szkół artystycznych do podejmowania pracy w różnych miejscach w ramach umów o dzieło. Pozostaje więc mniej czasu na przygotowanie wykładów, dyskusje na seminariach i ćwiczeniach oraz mniej czasu na rozmowy ze studentami poza zajęciami – prywatne, kuluarowe, na wymianę uwag na tematy światopoglądowe, na wpływ wychowawczy i wzajemne poznanie na zasadzie – bardzo ważne na uczelni – nauczyciel- wykladowca- mistrz i uczeń. Ale, jak zawsze, nauczyciel akademicki z prawdziwego zdarzenia będzie różnić się – z racji własnych zainteresowań naukowych, talentu wychowawczego i powołania - od przypadkowo i bez powołania uprawiającego ten zawód. Myślę tylko, że w dzisiejszym świecie pośpiechu, chaosu, nadmiaru informacji i zdarzeń, osłabienia więzi międzyludzkich, rywalizacji i prób wyprzedzania wszystkich i wszystkiego na każdym polu i za wszelką cenę (nie na zasadzie znajomości rzeczy lecz sprytu, kombinacji, zuchwalstwa) - nauczyciel akademicki powinien zachęcać do uspokojenia, namysłu, planowania, systematyczności w pracy. Powinien rozmawiać o wspoółczesnym świecie, umożliwiać wymianę poglądów, uczyć słuchania innych, rozważania ich zdań, konfrontowania ze swoimi przekonaniami, wyciągania wniosków do dalszego myślenia i działania. A więc uczyć myśleć, racjonalnie działać, wartościować z namysłem, sprawiedliwie oceniać - słowem: nie tylko uczyć, ale przed wszystkim kształtować i wychowywać. A to przecież nic nowego w dydaktyce w ogóle i w dydaktyce szkolnictwa także wyższego. Tacy wielcy nauczyciele jak Irena Sławińska, Jan Zygmunt Jakubowski, Jan Kott, Mieczysław Markiewicz, Kazimierz Wyka, z którymi zetknęłam się na uczelniach, czy Zbigniew Raszewski, na którego prywatne (domowe) seminarium uczęszczałam (opisane przez Zbigniewa Wilskiego w „Pamiętniku Teatralnym”) czy Jan Wilkowski, z którym zetnęłam się w pracy na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, dziś także odegraliby swoje wielkie role wobec uczniów i studentów. Akademia Teatralna w Warszawie i jej zamiejscowy Wydział Sztuki Lalkarskiej dziś jeszcze są w szcześliwej sytuacji, mając w swoim gronie takich Mistrzów i Wychowawców dawnego formatu jak rektor prof. Andrzej Strzelecki w Warszawie czy prorektor prof. Wiesław Czołpiński w Białymstoku. Zmieniły się warunki pracy na uczelniach i studiująca młodzież, jej przygotowanie (coraz gorsze z wiedzy o literaturze czy historii - nawet własnego kraju ) i chęć do czytania, ale to inne skomplikowane zagadnienia, nie wiem czy bez badań socjologicznych możliwe do trafnego zdefiniowania. - W szkole artystycznej ważną rolę zawsze odgrywali Mistrzowie. Jak to wygląda dzisiaj? Czy obecny student potrzebuje, poszukuje Mistrza? - Tak, chociaż takich Mistrzów, jak ci, z którymi miałam szczęście spotkać się ja i moi koledzy, wielu dzisiaj nie ma, choć pewnie tu i tam, w różnych uczelniach można ich znaleźć. Na Wydziale Sztuki Lalkarskiej też byli – przede wszystkim Jan Wilkowski. On wychodził naprzeciw młodzieży. Opowiadał, słuchał, rozmawiał, pomagał - radził, przestrzegał, zachęcał. Dzisiaj młodzież szuka sama. Widać to po tym, jak grupuje się wokół wykładowców, którzy po wykładzie znajdują czas na rozmowy, jak zaprasza na pierwsze pokazy prac, jak zabiega o rozmowy na ten temat, z jaką wdzięcznością przyjmuje ich uwagi i oceny. - Jaka młodzież przychodzi dzisiaj do szkoły teatralnej – takiej, jak białostocka? - Przede wszystkim co roku przychodzi dużo młodzieży i na studia aktorskie, i reżyserskie, a mam nadzieję, że także na otwierane w roku przyszłym studia scenografii. I jest to młodzież zachwycająca. Utalentowana, zainteresowana studiami, słuchająca z zainteresowaniem, pracowicie ucząca się rzemiosła – aktorskiego, bardzo trudnego w animacji lalek. Skrzydla jej podcina obserwowane od kilku lat coraz słabsze przygotowanie w zakresu historii, także Polski i literatury oraz nie wszczepiony dostatecznie mocno nawyk czytania. A także coraz bardziej kiepska sytuacja materialna, czasem autentyczna bieda – niski standard życia codziennego, (także w zakresie odżywiania i mieszkania), oraz brak pieniędzy na podróże w celu poznawania teatru i przedstawień w innych miastach (nie ma ich także na ten cel Szkoła). Czasami myślę, że Polska ma wspaniały potencjał ludzkich talentów i entuzjazmu, a przeznaczenie dużych pieniędzy na wykształcenie tej młodzieży - nawet gdyby rzecz powiodła się tylko w 30 procentach - sprawiłoby, że nasza młodzież zawojowałaby świat w dziedzinie artystycznej. A te pieniądze są, ale są marnowane gdzie indziej – na jakieś niepotrzebne dekorowanie miast z byle powodów, efektowne przemarsze rozmaitych niszowych grup, jakieś bezsensowne imprezy widowiskowe, reklamy, szyldy i światełka szpecące domy i drogi, pisma, ulotki, papiery rozdawane na ulicach (wiem, wiem, organizowane po to, by pewne grupy osób mogły zarobić). - Czy faktycznie teatralna szkoła lalkarska jest w obecnych czasach potrzebna? - Myślę, że tak. Zapotrzebowanie na teatr dla dzieci, także lalkowy, jest bardzo duże. Myślę tylko, że wolny rynek sprawia, iż najbardziej utalentowani absolwenci tych szkół będą przegrywać ze sprytniejszymi. Wolnorynkowe życie teatralne wcale nie promuje wartości i jakości produktów teatralnych. - Co można powiedzieć o dzisiejszym teatrze lalek? - Przede wszystkim to, że odrzucił parawan, oddzielający aktorów od widzów i ukrywający animację lalek - rzemioslo aktora i iluzję. Bardziej ceni grę aktora na żywym planie. Jeszcze dobrze, gdy na żywym planie aktor gra z lalkami lub przedmiotami. Gorzej, gdy eksponuje przede wszystkim siebie, nie dbając o lalkowego bohatera i nie mając zawodowego przygotowania na tym samym poziomie, co aktor teatru dramatycznego, tancerz czy śpiewak. Ale na ogół nie jest tak źle. Teatr dramatyczny na naszych oczach przemienia się w widowisko - niszczy klasyczną literaturę dla własnej wypowiedzi nie wiadomo o czym, pozbawia przedstawienie postaci teatralnych i sensownego przekazu myślowego do widza. W zamian za to uwodzi cudami techniki (światelka, ekraniki, projekcje i głośniki...), albo szokuje scenami wulgarnymi.
W porównaniu do teatru dramatycznego w teatrze lalek nie jest tak źle. Teatr lalek trzyma się krzepko. Ceni dobrą literaturę dramatyczną. Ma ważne rzeczy do powiedzenia swojej widowni. Utrzymuje wysoki poziom artystyczny i w aranżacji scenograficznej, i w opracowaniu muzycznym, i w grze aktorskiej. I chyba decydują o tym trzy czynniki – respekt wobec widowni, autentyczne zainteresowanie teatrem młodzieży zgłaszającej się do szkoły lalkarskiej i tradycja tego teatru. - Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Andrzej P. Wierzbicki
- Odsłon: 10974
Czym jest technika – sztuką tworzenia narzędzi czy społeczno-ekonomicznym systemem ich wykorzystania?
Jeszcze 50 lat temu uważano za pewnik, że ludzkość rozwinęła się dzięki tworzeniu i stosowaniu narzędzi, a więc technika jest nieodłączną właściwością człowieka. Uważano też, że wiele starych cywilizacji upadło, gdyż ich przywódcy (faraonowie, królowie, główni kapłani) wykorzystywali umiejętności techniczne swych ludów dla zbyt ambitnych celów (przekształcania przyrody na zbyt wielką skalę czy budowy piramid) i że choć technika służy ludziom dla opanowywania przyrody, to jednak przyroda często surowo karze te cywilizacje, które wykorzystują swe możliwości techniczne bez umiaru.
Jednakże w ciągu ostatnich 50 lat niektórzy przedstawiciele nauk społecznych i humanistycznych (zaczynając od Marcuse aż do Postmana) zaczęli oskarżać samą technikę (używając tego terminu całościowo, bez zróżnicowania jej definicji) o dewastujące skutki – o zniewolenie człowieka, czyniące go człowiekiem jednowymiarowym, czy też o triumf techniki nad kulturą.
Spowodowało to, że wielu przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych krytykowało traktowanie techniki jako czynnika sprawczego, nazywając takie ujęcie technokratyzmem, i używając w Polsce pod wpływem języka angielskiego błędnego określenia „technologia” (które to słowo w poprawnym języku polskim ma odmienne znaczenie). Zarazem jednak w tym samym czasie, dzięki rewolucji informacyjnej i związanej z nią dematerializacji pracy przez automatyzację, komputeryzację i robotyzację, technika istotnie uwolniła ludzi od większości ciężkich prac, tworząc m.in. warunki dla realizacji faktycznego równouprawnienia kobiet.
Te czynniki przygotowały nową epokę cywilizacyjną, ale u jej progu warto zastanowić się, na ile uzasadnione są wspomniane wyżej oskarżenia i w jakim sensie technika jest czynnikiem sprawczym zmian cywilizacyjnych. Wymaga to jednak odpowiedzi na wiele pytań: Czym jest faktycznie technika – sztuką tworzenia narzędzi czy społeczno-ekonomicznym systemem ich wykorzystania? Jaka jest relacja współczesnej techniki do współczesnego systemu społeczno-ekonomicznego, kapitalizmu? Czy slogan „triumf techniki nad kulturą” nie jest przypadkiem oksymoronem, sprzecznością samą w sobie, czy też zawiera istotne elementy diagnostyczne? W jakim sensie technika może być traktowana jako czynnik sprawczy? Czy technika wpływa na stosunki społeczne natychmiastowo, czy też ze znacznym opóźnieniem? Dlaczego trzeba przewidywać zarówno przyszły rozwój techniki, jak i jej przyszły wpływ na system społeczno-ekonomiczny? Jakie możemy dostrzec największe zagrożenia w tym zakresie?
Problem z nazwą
Słowo „technika” jest rozumiane w wielu znaczeniach; znaczy ono:
- Dla filozofa techniki: społeczno-ekonomiczny system tworzenia i wykorzystania produktów techniki (ma też czasem inne, niesprecyzowane znaczenia);
- Dla post-modernistycznego humanisty czy socjologa: autonomiczna siła zniewalająca ludzi, wraz z „technokratycznym” sposobem widzenia świata;
- Dla ekonomisty: sposób postępowania przy tworzeniu artefaktów, proces technologiczny;
- W języku potocznym (rzadziej w polskim, częściej w angielskim): produkt techniki, artefakt;
- Dla przedstawiciela nauk ścisłych i przyrodniczych: zastosowanie teorii naukowych;
- Dla technika: techne, czyli sztuka tworzenia narzędzi, podstawowa umiejętność człowieka, motywowana radością tworzenia:
- Uwalniająca ludzi od ciężkiej pracy;
- Wspomagająca brokerów techniki (kapitalistów, bankierów, managerów) w robieniu pieniędzy – a jeśli jakikolwiek tego efekt zniewala ludzi, to ci brokerzy są odpowiedzialni;
- Stymulująca rozwój nauki poprzez wynalazki oraz instrumenty, które dają nauce nowe myśli dla rozwoju nowych pojęć i teorii, a także możliwości nowych typów pomiaru.
- Uwalniająca ludzi od ciężkiej pracy;
Jeśli występują tak różne interpretacje tego słowa, a nie uzgodnimy zasad jego stosowania, to filozofia techniki może stosować to słowo w dowolny sposób, dogodny do dowodzenia aktualnych tez. Technicy natomiast uważają, że to oni mają największe prawa do ustalenia znaczenia słowa „technika”.
Wiem, że pogląd taki może wywołać sprzeciw; zaproponowałem zatem, by wyrażać techniczne znaczenie słowa „technika” słowami „technika właściwa” lub techne – co jest zresztą zgodne z rozumieniem słowa techne przez starożytnych Greków, oraz niemal zgodne z interpretacją Martina Heideggera. Niemal, gdyż Heidegger twierdził, że technika współczesna straciła znaczenie techne; ale opinię tę uzasadnił, odnosząc pojęcie techniki do masowości systemu jej wykorzystania, a więc dobierając rozumienie słowa „technika” do tezy, którą chciał wykazać.
Natomiast poprawna definicja techniki właściwej czy też techne jest następująca:
„Technika właściwa jest podstawową umiejętnością człowieka, która umożliwia mu tworzenie potrzebnych narzędzi i urządzeń. Zakłada ona ludzką interwencję w przyrodzie, ale może też służyć ograniczaniu tej interwencji do niezbędnych rozmiarów. W swej istocie jest odsłaniającą prawdę działalnością twórczą; jest w tym podobna do sztuki, jest sztuką tworzenia narzędzi. Polega także, w swej większości, na rozwiązywaniu problemów praktycznych. Wykorzystuje w tym celu rezultaty nauk ścisłych i innych, jeśli są one dostępne; jeśli nie są, technika wskazuje własne rozwiązania, często wytwarzając przy tym problemy i pojęcia nowe, później asymilowane przez nauki ścisłe czy społeczne i humanistyczne”.
Technikę właściwą należy zatem konsekwentnie odróżniać (czego, wzorując się na Heideggerze, nie czyni większość filozofów techniki) od społeczno-ekonomicznego systemu jej wykorzystania, w którym mogą pojawiać się procesy autonomiczne i zniewalające człowieka, związane z ludzką fascynacją możliwościami i produktami techniki, czy też z dążeniem do ich wykorzystania do maksymalizacji zysku przez brokerów techniki – przedsiębiorców wykorzystujących technikę dla zysku.
Na niebezpieczeństwa ludzkiej fascynacji produktami i możliwościami techniki zwrócił już uwagę Heidegger, w jego klasycznym sformułowaniu: „Tymczasem [w wyniku fascynacji możliwościami techniki- przyp. APW] człowiek wywyższa siebie i wydaje się sobie panem świata”.
Tak więc technika właściwa jest umiejętnością człowieka odróżniającą go od małp (które też wykorzystują narzędzia, ale na ich tworzeniu nie koncentrują się i nie specjalizują się w nim). Można powiedzieć, że przestalibyśmy być ludźmi, gdybyśmy zaniechali uprawiania techniki właściwej. Natomiast jej społeczno-ekonomiczne wykorzystanie niesie ze sobą oczywiście zarówno korzyści, jak i niebezpieczeństwa, np. konstrukcję nowej broni.
Technika a upadek socjalizmu
Heidegger miał o tyle rację, że masowość wykorzystania techniki we współczesnym systemie społeczno-ekonomicznym jest rzeczywiście znamienna. Nie dostrzegł jednak specyficznych cech tej relacji, gdyż nie rozróżnił dostatecznie precyzyjnie techniki właściwej i systemu jej wykorzystania. Relacja ta w systemie kapitalistycznym ma charakter dodatniego sprzężenia zwrotnego: im więcej zysków przyniesie np. integracja telefonu mobilnego i komputera osobistego, rozwój smartfonów i tabletów, tym więcej pieniędzy oraz uwagi będzie poświęcone na dalsze prace nad tym rozwojem. Jak w każdym dodatnim sprzężeniu zwrotnym, (wywołującym procesy lawinowego wzrostu, jeśli nie napotka ograniczeń), może to mieć skutki zarówno pozytywne, jak i katastrofalne.
Wśród licznych pozytywnych skutków charakteru tej relacji należy wymienić fakt, że to właśnie brak takiej relacji w systemie tzw. realnego socjalizmu spowodował upadek tego systemu. Upadek ten był przewidywany np. w książce Trzecia fala (Toffler i Toffler 1980), w której autorzy twierdzili, że wspomagany rynkiem rozwój automatyzacji i robotyzacji produkcji doprowadzi do likwidacji proletariatu, a zatem rozwinie się społeczeństwo informacyjne, co jednak może nastąpić tylko w warunkach systemu demokratycznego i rynkowego. Opinie te znał prezydent Ronald Reagan, a więc użył wysokiej techniki (tzw. wojen gwiezdnych, itp.) do wzmocnienia nacisku na system realnego socjalizmu. Opinie te znali też w Polsce Wojciech Jaruzelski i Mieczysław Rakowski, a więc zgodzili się na negocjacje okrągłego stołu, a w Rosji Michaił Gorbaczow, a więc nie zareagował zbrojnie.
Skutki formuły kopuły i asymetrii informacyjnej
Wśród negatywnych skutków takiej relacji trzeba najpierw zwrócić uwagę na fakt, że nowe możliwości techniczne skierowane na jednostronną maksymalizację zysku mogą wręcz powodować zniekształcenie, korupcję mechanizmu rynkowego m.in. poprzez powiększenie asymetrii informacyjnej na rynku (nieświadomość nabywców o faktycznych cechach i niebezpieczeństwach produktu). Przykładem takim jest wykorzystanie technik informacyjnych w bankowości. To dzięki technikom informacyjnym – zwłaszcza sieciom komputerowym oraz łatwości i szybkości dokonywania obliczeń – doszło do globalizacji usług finansowych i napompowania finansowej bańki inwestycyjnej na początku XXI w.
Nie ma wątpliwości, że sieci komputerowe umożliwiły globalizację usług finansowych. Jednakże konkretnie chodzi tu o Davida X. Lee, amerykańskiego matematyka pochodzenia chińskiego, który opracował i sprzedał giełdzie Wall Street tzw. formułę kopuły, umożliwiającą szybkie obliczanie współczynników korelacji. Dzięki niej stworzono rzekomo absolutnie bezpieczne portfele inwestycji finansowych – pochodne instrumentów pochodnych, rynków mieszkaniowych, itd. Wprowadzanie do obrotu takich „absolutnie bezpiecznych” inwestycji „napompowało” rynek - zwykły inwestor uwierzył w bezpieczeństwo tych produktów. Tylko kilku ekspertów wiedziało, że nieskorelowane inwestycje są bezpieczne tak długo, dopóki proces leżący u ich podstaw jest stacjonarny, a w czasie kryzysu procesy te tracą stacjonarność.
Wnioskować można zatem, że załamanie rynku spowodowane było przez jego korupcję wynikającą z chciwości oraz z nowych możliwości technik informacyjnych, nieprecyzyjnie prezentowanych w reklamie (to właśnie asymetria informacyjna), które przyczyniły się do powstania i rozrostu finansowej bańki inwestycyjnej. Tę bańkę mogło przekłuć cokolwiek, a wyjaśnienia neoliberalnych specjalistów finansowych twierdzących, że kryzys był wynikiem nierozsądnych interwencji rządu USA, są tylko wymówkami, próbami obrony przegranej sprawy. Jest wiele więcej przykładów asymetrii informacyjnej, np. na rynkach lekarstw. Więcej o skutkach asymetrii informacyjnej pisze Stiglitz (2004).
Wśród innych, także licznych negatywnych skutków tej relacji, trzeba wymienić jeszcze specyficzną relację rozwoju technik telewizyjnych oraz rynku reklam, która doprowadziła do powstania nowego społeczeństwa spektaklu, znacznie bardziej zniewalającego niż to przewidywał Debord (1967). W tym zakresie obserwujemy rzeczywiście „triumf techniki nad kulturą”, ale za to odpowiedzialna jest nie technika właściwa, tylko dodatnie sprzężenie zwrotne pomiędzy rynkiem reklam a techniką telewizyjną.
Odnośnie dodatniego sprzężenia zwrotnego trzeba też przypomnieć, że zachodzi ono także pomiędzy nauką a techniką właściwą – tyle tylko, że działa ono w tym wypadku znacznie wolniej, niż pomiędzy techniką a rynkiem. Technika wykorzystuje rezultaty naukowe, jeśli są one już dostępne, ale tworzy rozwiązania własne, jeśli takich rezultatów jeszcze nie ma.
Wielokrotnie w historii technika wyprzedzała i stymulowała naukę, tak jak teleskopy były skonstruowane przed rozwojem optyki jako dyscypliny naukowej, zaś według świadectwa (von Neumann, 1951) generatory liczb pseudolosowych, czyli chaosu deterministycznego, stosowane były w informatyce na kilkanaście lat wcześniej, niż powstała odpowiednia teoria, (Lorenz, 1963). Nie rozumiejąc tej relacji, postmodernistyczna socjologia wiedzy wprowadziła pojęcie technoscience, (Ihde i Selinger, 2003), które dotyczy raczej relacji techniki i nauki z rynkiem oraz ignoruje fakt, że nauka i technika mają zupełnie odmienne postawy poznawcze: nauka jest paradygmatyczna, technika zaś pragmatyczna oraz falsyfikacjonistyczna, patrz (Laudan, 1984, Wierzbicki, 2011).
Andrzej P. Wierzbicki
Od Redakcji: jest to pierwsza część rozważań prof. Andrzeja P. Wierzbickiego na temat techniki. Drugą przedstawimy w następnym, majowym, numerze SN.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji.