Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5405
Z prof. Leszkiem Kuźnickim, byłym prezesem Polskiej Akademii Nauk i przewodniczącym Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, czy był pan zaskoczony marginalnym potraktowaniem największego i ważnego dla Polski opracowania Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus na grudniowym Zgromadzeniu Ogólnym PAN? Czyżby sami akademicy nie cenili, ani nie dostrzegali wagi swojej pracy?
- Trudno mi na to odpowiedzieć, gdyż w mojej odpowiedzi znalazłaby się pewna doza krytyki. Powiem więcej: w dużym stopniu członkowie Komitetu Prognoz uznali za sukces przekonanie prezesa PAN, aby zdecydował się na wstawienie tej prognozy do programu ZO PAN. Bo działalność KP może być niezauważona, ale kiedy zostanie zauważona, może być obiektem krytyki i negatywnych ocen PAN ze strony władz. I z tym w jakimś sensie obecne kierownictwo się liczy.
- Nie drażnić władzy, która wie lepiej...
- W pewnym stopniu tak, bo nawet niewielka krytyka ze strony naukowców w stosunku do rządowego dokumentu „Polska 2030” wywołała nerwową reakcję autora dokumentu, ministra Boniego. Za główny powód marginalnego potraktowania tematu „Polska 2050” uważam zbyt ostre sformułowania, które znalazły się w ostatnim opracowaniu KP PAN.
- Brzmi to minorowo, gdyż rolą uczonych jest zabieranie głosu w sprawach społecznych, państwa. A z drugiej strony, wygląda na to, że ten rząd zdaje się omnipotentny, nie potrzebuje żadnych niezależnych opinii. Skutek tego taki, że nie tylko z PAN odzywają się głosy krytyczne wobec raportu min. Boniego „Polska 2030”, który rozmija się z tendencjami europejskimi. Prognozy obecnej – alarmującej dla władz państwa - nikt z rządu nie skomentował?
- Istotnie, nikt. A powiedzmy sobie, że jest to opracowanie w skali, w jakiej dotychczas KP nie robił – to jest ponad 1100 stron druku.
- Nieliczny zespół zrobił coś, co winien robić duży ośrodek prognostyczny...
- Tak, o który wnioskujemy nieustająco od czasu zlikwidowania w 2006 roku Rządowego Centrum Studiów Strategicznych. Wydanie przez KP PAN prognozy „Polska 2050”, przy której zaangażowano 54 specjalistów z różnych dziedzin, było możliwe tylko dzięki pomocy finansowej NBP. Z tego opracowania wynikły dwa podsumowania. Jedno jest raportem liczącym 85 stron, w którym wizja tego, co nas czeka nie jest tak ostro przedstawiona.
Natomiast drugie podsumowanie, którego autorami jestem ja z p. Markiem Chlebusiem (http://sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2089:polska-w-perspektywie-2050&catid=306&Itemid=30),
liczy kilkanaście stron, ale przez fakt ujęcia syntetycznego i podkreślenia pewnych spraw, a również wprowadzenia dodatkowych danych, pokazuje wyraźniej ponury obraz naszej przyszłości. Bo jeżeli od 1960 roku Polska z miejsca 14 w świecie spadła obecnie na 22 miejsce, to ten trend jest alarmujący, a jeszcze bardziej to, że nasza pozycja będzie się nadal obniżać.
Założyliśmy z Markiem Chlebusiem optymistycznie, że w 2050 możemy zająć co najwyżej 26 miejsce, a obserwując to, co się dzieje w świecie, możemy się znaleźć nawet na 30 miejscu. Na tę pozycję wpływają twarde dane: PKB, demografia, wielkość państwa, choć jeśli popatrzeć na świat, to zamożnymi krajami mogą być także kraje nieduże.
Z kolei, jeśli analizujemy inne wskaźniki, nie te twarde, to sytuacja życiowa Polaków się poprawia. Rośnie nie tylko PKB, ale i długość życia, jego jakość, stan zdrowia i wykształcenie, poprawia się środowisko, poziom cywilizacyjny. Ludziom żyje się lepiej i może dlatego niewiele osób zwraca uwagę na to, że w ostatnim 20-leciu nastąpiło gwałtowne załamanie się wartości państwa, jego znaczenia, roli, funkcji i siły – i to w aspekcie zarówno stanu wojska, które podupadło najbardziej i sądownictwa, którego poziom jest żenujący.
Polska podupadła też intelektualnie – mimo, że mamy tak wiele wyższych uczelni i tak wielu studiujących. W tym obszarze - co nie da się ukryć – świat nas coraz bardziej wyprzedza. Jest więc problem jak ratować państwo polskie w tych podstawowych elementach, jakie znaleźć rozwiązania w tym zakresie? I my w tym widzimy główny problem, tu mamy pesymistyczne spojrzenie.
Inne niż prognoza rządowa ministra Boniego?
- O, tak. W rządowej prognozie nie ma takiego obiektywnego spojrzenia, a powinno się znaleźć. Bo to jest sfera jego działania. Ale najgorsza jest według mnie nadal relacja obywateli do władzy, brak wzajemnego zaufania. Widać to w wyborach, w których frekwencja nie przekracza 50%. A udział w wyborach jest obiektywnym i podstawowym miernikiem zaufania między obywatelem a władzą. Tak niska frekwencja pokazuje, że dramatycznie brakuje kapitału społecznego, że większość obywateli nie ma na kogo głosować, ani nie ma pewności, że ci, których wybiorą będą lepsi niż obecnie rządzący. Nie ma więc na czym budować przyszłości państwa. I to jest miernik wskazujący, że władze państwowe nie zwracają uwagi na potencjał intelektualny swojego narodu.
-W panów syntezie największy nacisk – sądząc z kolejności wymienionych zagrożeń, położony jest jednak na demografię, a nie na brak kapitału społecznego. Dlaczego?
- Demografia rzeczywiście jest problemem, ale nie z powodu liczby Polaków – nas może być 32 miliony, problem w tym, jaka będzie struktura wiekowa społeczeństwa? Okazuje się, że nie zauważono, iż milion młodych Polaków wyjechało za granicę – tych najbardziej aktywnych, dobrze wykształconych.
- Władzy jest na rękę, że tak wiele ludzi wyjeżdża, ma mniejsze problemy z bezrobociem...
- To świadczy o infantylizmie. II RP odbudowywali przecież Polacy, którzy wrócili z emigracji. Obecnie nie ma mechanizmów zachęcających do powrotu i ludzie z emigracji, zwłaszcza ci wykształceni, nie wracają. Studia są sprawą kosztowną dla państwa, więc kiedy z tej ogromnej rzeszy studiującej młodzież tracimy 25 - 30%, tym samym inwestujemy ogromne pieniądze w potencjał tych krajów, do których ona wyjeżdża. Społeczeństwo polskie finansuje tym samym głównie bogatą Wielką Brytanię.
Sprawy demografii nie rozwiążemy też nakłanianiem kobiet do rodzenia dzieci. Takie nakłanianie często prowadzi do skutków przeciwnych. W okresie, kiedy w Polsce można było bez ograniczeń przerywać niechcianą ciążę, rodziło się dwa razy więcej dzieci niż obecnie. Ale wówczas był dostęp do bezpłatnych żłobków i prawie bezpłatne przedszkola. Demografia jest problemem, którego nie uda się rozwiązać tylko finansową pomocą dla matek. Tu potrzeba polityki, strategii, czego nie ma. To jest kolejny obraz słabości państwa.
- Kiedy czyta się prognozę panów, jest w niej wiele zagrożeń, z których wszystkie wydają się pierwszorzędne. Które z nich jest najważniejsze? Co jest przyczyną a co skutkiem? Bo skoro mówimy o słabości państwa, to wynika ona ze słabości elit intelektualnych.
- Rzeczywiście, to może być i wina naszego środowiska, ale nie zrzucałbym wszystkiego na ludzi nauki, szkół wyższych, placówek badawczych, choć nastąpiła dość daleko idąca izolacja tej grupy społecznej. Dzisiaj politycy, a nawet środowiska dziennikarskie, w ogóle nie interesują się środowiskiem intelektualnym, naukowym. Interesują się wyłącznie sami sobą, stali się celebrytami. Kiedy popatrzeć na dyskusje, jakie toczą się w programach telewizyjnych, ograniczają się one do uczestnictwa w nich ok. 20 osób – ciągle tych samych. Nie dopuszcza się innych. Krąg ludzi – niezależnie od partii sprawującej władzę – jest niezmienny. Ten spektakl organizuje się ciągle z tą samą obsadą.
- To obrazuje związek władzy z kapitałem – prasa to siła kapitału. Ale to raczej gettoizacja władzy, nie środowiska intelektualnego, na co zwrócił uwagę w Senacie Kazimierz Kutz.
- Ta władza rzeczywiście zmienia się w getto. System liberalny okazał się nie tylko niesprawny, ale i zaczął się degenerować. Rzeczywiste ośrodki władzy – nie tylko w Polsce - są w rzeczywistości ukryte w sieci powiązań, której zniszczyć nie można. Nie wiadomo nawet, w jakim miejscu jest ośrodek dowodzenia.
- Trudno się jednak pogodzić z myślą, że najmocniejsze środowisko intelektualne, czyli ludzie nauki nie są w stanie przeciwstawić się temu, co się dzieje. Ostatecznie władza w Polsce to ok. kilkuset – tysiąc osób na 38 milionów, tymczasem środowiska naukowe to wiele tysięcy ludzi.
- Ale oni przystosowali się do warunków i uznali, że skoro im się polepszyło w stosunku do tego, co było w PRL, to lepiej nie ryzykować utraty pozycji. Nikt nie chce krytykować, a tym bardziej doprowadzić do zmiany, która może być gorsza.
- Czyli między nami dobrze jest?
- Tak, i dopóki nie poczujemy, że sytuacja nasza się pogarsza, to nie będziemy protestować – bo po co? To jest oportunizm na wielką skalę. Ale oportunizm jest teraz w Polsce wszędzie – przecież niewierzący rodzice posyłają dzieci na religię po to, żeby dziecko nie było szykanowane. Środowisko intelektualne zachowuje się w ten sam sposób.
- To jak traktować te wszystkie górnolotne wypowiedzi niektórych naukowców o jedynym obowiązku uczonego jakim jest poszukiwanie prawdy? Aż taka hipokryzja?
- Bohaterów jest coraz mniej. Może to i nasza wina, że ludzi pełniących misję społeczną jest coraz mniej, ale wśród młodych ludzi też jest coraz mniej takich, którzy gotowi są zająć się działalnością społeczną we własnym otoczeniu, nie mówiąc już o działalności na rzecz państwa.
- Czy kierowanie państwem, tworzenie myśli państwowej, społecznej, to praca zawodowa czy społeczna?
- Dla mnie społeczna. Dla tych, którzy robią z tego pracę zawodową jest wielkim nieszczęściem, kiedy tracą swoją pozycję polityczną, stają się „nikim”. Bo jeżeli człowiek ma jakąś profesję, do której może wrócić, jakiś status zawodowy, majątkowy, naukowy, to porażka go mocno nie zaboli. Natomiast jeśli swoje życie buduje tylko i wyłącznie na karierze politycznej, to jego klęska na tym polu oznacza praktycznie wykluczenie społeczne – i z dotychczasowego środowiska, a bywa, że ze społeczeństwa.
- Jakie losy czekają tę prognozę? Może dzięki niej nie tylko środowisko naukowe, ale i rząd zauważy potrzebę stworzenia pozarządowego, niezależnego ośrodka myśli strategicznej?
- Prognozę będziemy dalej rozpowszechniać, a co do bardzo potrzebnego ośrodka – wydaje się, że obecnie nie ma w środowisku naukowym żadnych sił, które chciałyby taki niezależny od władzy ośrodek utworzyć. Także członkowie KP PAN nie mają swoich następców w młodszym pokoleniu.
- Czy to jest brak ludzi, pieniędzy, czy woli?
- Wszystkiego. Jest to przykład zahamowania w Polsce rozwoju nauk humanistycznych. Przytoczę choćby jeden przykład. Przed laty proponowałem z żoną, prof. Barbarą Kuźnicką, utworzenie interdyscyplinarnego instytutu badań nad człowiekiem. Nic z tego nie wyszło – w żadnym środowisku nie znaleźliśmy kogoś, kto chciałby poświęcić się realizacji tej idei. Jest to typowy przykład braku wsparcia dla nowych inicjatyw tworzenia instytucji badawczych w dziedzinach społecznych i humanistycznych. Niezależny ośrodek myśli strategicznej mógłby powstać z inicjatywy prezesa PAN, prof. Michała Kleibera pod warunkiem, że znajdzie się osoba, która podejmie się tej misji.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3874
Z prof. Jackiem Kuźnickim, dyrektorem Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej, członkiem PAN, rozmawia Anna Leszkowska
- Autor: Jan Cieśliński
- Odsłon: 3486
Publikujemy list otwarty do Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jaki przekazał Redakcji „Spraw Nauki” prof. Jan Cieśliński, profesor na Wydziale Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku. List otwarty do Pani Prof. dr hab. Leny Kolarskiej-Bobińskiej, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Szanowna Pani Minister,
W dyskusjach o potrzebie wzmocnienia badań naukowych w Polsce nie dostrzega się kluczowego faktu, że pracownicy naukowi uczelni wyższych od lat prowadzą swoje badania naukowe... praktycznie za darmo, gdyż pieniądze jakie Ministerstwo przeznacza dla uczelni publicznych (podstawowy składnik ich funduszu płac) nazywane są potocznie podstawową dotacją dydaktyczną (i dokładnie tak są interpretowane). Zatem badania naukowe prowadzone przez naukowców uniwersyteckich (w ramach działalności statutowej uczelni) w zasadzie nie mają źródła finansowania (drugim głównym składnikiem budżetu uczelni są bowiem dochody z płatnej dydaktyki). Granty są rozliczane odrębnie, stanowią zresztą niewielki składnik (kilka procent) budżetu przeciętnej uczelni.
Paradoksalnie, pracownicy naukowo-dydaktyczni rozliczani są przede wszystkim właśnie z działalności naukowej, zatem jest ona od nich wymuszana pod groźbą utraty pracy. W skali jednostkowej ten dysonans nie ma dużego znaczenia (pracownik otrzymuje wynagrodzenie za całokształt pracy i nie musi wnikać w źródło finansowania), ale bardzo negatywne skutki pojawiają się w skali uczelni czy wydziałów: jednostki o wysokim poziomie naukowym czy dydaktycznym są wyraźnie niedocenione. Główny płatnik, czyli Ministerstwo, zdecydowanie preferuje bowiem dużą liczbę studentów, kosztem jakości dydaktyki i badań naukowych. Uczelnie próbują amortyzować te negatywne tendencje, przesuwając część środków w kierunku „ubogich” wydziałów o profilu bardziej naukowym, ale wobec narastającego kryzysu demograficznego, wydziały „bogate” (czyli obfitujące w studentów) mogą być coraz mniej skłonne do dofinansowywania pracy naukowo-badawczej innych wydziałów. Zresztą to nie jest ich zadanie. Decyzja o tym, jaką część dotacji przeznaczyć na finansowanie misji naukowo-badawczej uczelni publicznych, należy do władz państwa: do Sejmu, rządu czy Ministerstwa. Niestety, na razie część dotacji dla uczelni publicznych przeznaczona na naukę jest bliska zeru, co stoi w sprzeczności z deklaracjami o kluczowej roli nauki dla rozwoju naszego kraju. Posiadanie wydziałów prowadzących działalność naukową na wysokim poziomie powinno się uczelniom opłacać. Obecnie często jest dla uczelni ciężarem.
Stan obecny można łatwo poprawić bez żadnych dodatkowych nakładów finansowych, przy okazji usuwając poważne wady tego stanu w zakresie prawa pracy. Wystarczy zmienić algorytm rozdziału dotacji dydaktycznej (Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 20.02.2013, Dziennik Ustaw RP, poz. 273). Gdyby dotację tę uczynić (nawet bez zmiany jej wysokości) dotacją naukowo-dydaktyczną, to od razu otrzymujemy źródło zapłaty za pracę naukowo-badawczą w ramach badań statutowych. Aby składnik naukowo-badawczy tej dotacji spełniał motywującą i pro-jakościową rolę powinien być dzielony proporcjonalnie do efektów badań naukowych, czyli np. proporcjonalnie do przyznanych środków na badania statutowe (BST), bo właśnie one odzwierciedlają kategorię naukową i potencjał badawczy wydziałów czy uczelni. Wtedy strumień pieniędzy z Ministerstwa w znacznie większym stopniu popłynąłby w kierunku uczelni i wydziałów prowadzących działalność naukową na wysokim poziomie.
Obecny algorytm podziału dotacji dydaktycznej ma też wiele innych wad, sprawiających, że jest on anty-jakościowy i anty-rozwojowy (wbrew deklarowanym intencjom). Na przykład:
- Składnik dostępności kadry. Wprowadzony w roku 2013 składnik jest, wbrew pozorom, wyjątkowo anty-jakościowy. Skomplikowana, hermetyczna postać ukrywa zaskakującą treść: uczelnie, w których na jednego pracownika przypada więcej studentów otrzymają z tytułu tego składnika... większą dotację. Aby to zilustrować, rozważmy dwie uczelnie mające po 1000 nauczycieli akademickich, przy czym pierwsza ma 13 000 studentów, a druga 48 000 studentów. Logika i zdrowy rozsądek sugerowałyby, że uczelnia pierwsza ma bardziej dostępną kadrę i powinna dostać jakąś premię z tego tytułu. Inną logiką kierowali się autorzy algorytmu. Bardziej „dostępną” kadrę ma ich zdaniem ta druga uczelnia i to ona dostanie aż 3 razy więcej środków w ramach tego składnika. W praktyce jest to więc dodatkowy składnik studencki. Co więcej, wlicza się tu także studentów zaocznych (w składniku studenckim ich nie ma). Zatem obecna forma składnika dostępności kadry preferuje (wbrew jego nazwie) uczelnie o dużej liczbie studentów, zwłaszcza zaocznych. Nie uwzględnia się też oczywistego faktu, iż osoby pracujące na wielu etatach, czy osoby dojeżdżające z innych ośrodków, są o wiele mniej dostępne studentom.
- W składniku kadrowym liczy się teraz jakąkolwiek kadrę nauczycielską (od magistra, poprzez wieloetatowców, po osoby w wieku emerytalnym). Ale nie znaczy to, że finansowane są wszystkie etaty. Wręcz przeciwnie, z danych mojej uczelni wynika, że profesor nie generuje w tym algorytmie nawet połowy swojego wynagrodzenia brutto. To samo dotyczy innych etatów. Niestety algorytm faworyzuje osoby mające dwa lub więcej etatów: do każdego z ich etatów na uczelni publicznej dopłaci podatnik. Zatem w sumie budżet państwa (wbrew deklaracjom) łoży znacznie więcej na takiego wieloetatowca, niż na pracownika zaangażowanego w pracę naukową i dydaktyczną w swym jedynym miejscu pracy. Może warto byłoby, aby algorytm finansował w pełni przynajmniej niektóre etaty (na przykład etaty profesorów poświęcających cały swój czas pracy na jednej uczelni)?
- Duża stała przeniesienia C=0.65 jest bardzo anty-rozwojowa. Nie opłaca się zatrudniać nowych pracowników (państwo nigdy w pełni nie zrekompensuje inwestycji w nowy etat), natomiast opłaca się zwalniać kadrę. Nie dość, że uczelnia oszczędza na każdym zwolnionym etacie, to jeszcze budżet jej dopłaca w latach kolejnych. Wydaje mi się, że stała przeniesienia powinna być równa C=0 dla składnika kadrowego. Umożliwi to płynniejszą wymianę kadry między uczelniami, da impuls pro-rozwojowy dobrym uczelniom, chcącym się rozwijać.
Algorytm powinien promować działania władz uczelni korzystne dla rozwoju nauki i edukacji. Obecnie jest wręcz przeciwnie. Algorytm premiuje przede wszystkim jeden kierunek działania: obniżkę kosztów kształcenia studentów, zwalnianie kadry naukowej i dydaktycznej, wzrost pensum i nisko opłacanych godzin nadliczbowych, czy wręcz „umowy śmieciowe”.
Zmiany są pilne i konieczne, tym bardziej, że formalny brak finansowania czasu pracy poświęconego na badania naukowe wydaje się być sprzeczny z Ustawą Prawo o Szkolnictwie Wyższym (badawcza rola uczelni), Kodeksem Pracy (za wykonaną pracę należy się zapłata), Konstytucją czy prawami człowieka (wymuszanie darmowej pracy). Niezależnie od zmiany strategicznej, jaką jest docenienie roli pracy naukowo-badawczej, warto niezwłocznie zmienić ewidentną pomyłkę, jakim jest opisany wyżej składnik „dostępności kadry” (choć ponoć nie jest to błąd, tylko czyjeś świadome działanie).
Co więcej, algorytm zmodyfikowany w zarysowany wyżej sposób pozwoli na odpowiednie (proporcjonalne do potencjału naukowego i osiągnięć) finansowanie działalności naukowej poszczególnych uczelni, bez potrzeby arbitralnego dzielenia ich na zawodowe, badawcze czy ośrodki wiodące.
Z wyrazami szacunku Jan Cieśliński, profesor na Wydziale Fizyki, senator Uniwersytetu w Białymstoku Białystok, 15 stycznia 2014 roku
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3875
Z dr. Andrzejem Siemaszką, dyrektorem Krajowego Punktu Kontaktowego rozmawia Anna Leszkowska.