Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 98
Starcie między tym, co globalne a lokalne towarzyszy zmianom zwanym powszechnie sformatowaniem na nowo świata w XXI w. To droga do świata wielobiegunowego, pluralistycznego, bez jakiejkolwiek hegemonii centrum, ośrodka dyspozycyjnego czy sztabu. Ono odbywa się również w ramach tak zdawałoby się konserwatywnej i odpornej na impulsy z zewnątrz struktury, jaką jest Kościół katolicki z kurią rzymską i papieżem na czele.
Należy przypomnieć, że napięcie istnieje również między tym co globalne, a tym co lokalne. Należy zwrócić uwagę na wymiar globalny, aby nie ulec pokusie wąskiego lokalnego spojrzenia.
Franciszek I (encyklika Fratelli Tutti)
Pontyfikat Franciszka I zapowiadany i oczekiwany jako przełomowy po latach konserwy z czasów Jana Pawła II i Benedykta XVI ugrzązł w watykańsko-kościelnych ostępach tradycjonalizmu i skostnienia. Młyny kurialne znad Tybru, a także cała struktura Kościoła (globalnej korporacji ”bezżennych mężczyzn” jak ktoś kiedyś go celnie określił), mielą powoli, obracając nawet najsłuszniejsze i progresywne zamiary w stęchliznę i spróchnienie utylitarnie rozumianej tradycji.
Synod biskupów, jaki odbył się w dn. 2-27.10.2024 w Watykanie miał dać impuls dla zmian, jakie na początku swego pontyfikatu zapowiadał papież Franciszek. Kard. Jose M. Bergoglio (panujący od 2013 r.) 17.12.2024 skończył 88 lat. Jest po Leonie XIII (zmarł w 1903 r. mając 93 lata) najstarszym w historii panującym papieżem.
Nie jest tajemnicą, że zamierza pójść drogą swego poprzednika, ustępując z racji wieku i stanu zdrowia ze stanowiska. Synod był więc niejako jego testamentem i przygotowaniem Kościoła (w Polsce nie jest to absolutnie widoczne) do nowego, nadchodzącego świata, gdzie hegemonii Zachodu (czy szerzej mówiąc – dominacji kultury „białego człowieka”) już nie będzie. Jego pochodzenie i wybór, Ameryka Łacińska (Argentyna), jest symbolem deeuropeizacji światowego Episkopatu, a tym samym i struktury Kościoła.
Warto dodać, że przed Franciszkiem, ostatnim o nieeuropejskim pochodzeniu papieżem, był wywodzący się z terenów dzisiejszej Syrii Grzegorz III (731-741).
Centralizm czy kolegialność?
Dwukrotnie po 2013 r. nominaci Wojtyły i Ratzingera w kolegium kardynalskim i episkopacie światowym próbowali zmusić Franciszka do abdykacji. Tak w znakomitym eseju Samotny wśród wilków stwierdził topowy watykanista Marco Politi. Główni przeciwnicy linii Argentyńczyka to kardynałowie kojarzeni z konserwatywną, mocno zachowawczą, w stylu dawnego papocezaryzmu i zamordyzmu w stylu epoki Piusów (czy Jana Pawła II) to Niemcy: Meissner i Brandmüller, Holender Eijk, Amerykanin Burke, Peruwiańczyk Cipriani czy pochodzący z Gwinei, Sarah.
Zasadniczym i najważniejszym (z punktu widzenia rzymskiej kurii i globalnego episkopatu) problemem związanym z wszelkimi próbami reform w Kościele jest kwestia centralizmu, który zdaniem Franciszka ma być zastąpiony zasadą kolegialności. Naczelnym działaniem papieża w tej mierze jest chęć zerwania z arystokratycznym, na wpół feudalnym klimatem i sposobem funkcjonowania kurii rzymskiej oraz układów w światowym Episkopacie. Takie nieśmiało nakreślone ramy znalazły się już w podstawowych dokumentach Soboru Watykańskiego II, lecz zanegował je długi, bo ponad 25-letni, pontyfikat papieża z Polski.
Jest to wizja związana z terminami „Kościoła ubogiego” i „znaków czasu” (Jan XXII), będących odpowiedziami na postępujący pluralizm świata, który jest widoczny, z różnym skutkiem i efektami, od końca II wojny światowej i lat dekolonizacji. Obecnie wielobiegunowość związana z postępującymi wielosektorowymi zmianami geopolitycznymi, słabnięciem znaczenia kolektywnego Zachodu jako globalnego hegemona, formatowaniem świata w oparciu o nowe technologie i postępującą rewolucję w sferach komunikacji interpersonalnych jest priorytetem dla wszystkich sił chcących mieć jakiekolwiek znaczenie w planetarnym, nowym rozdaniu. Szkoda, że polska elita i mainstream tego nie chcą (a może nie potrafią) zauważyć i wyciągać stąd stosownych wniosków. A Kościół i znakomita watykańska dyplomacja musi to uwzględniać, jeśli chce pozostać „w grze” światowych potęg (obecnych i przyszłych). Oczywiście, działa ona wedle wielowiekowych doświadczeń, klasycznych dla dyplomacji zasad, bez zbędnych, niekontrolowanych, emocjonalnych i doraźnie wynikających, okoliczności.
Centralizm jest rozumiany w Kościele jako absolutyzm papieża i biskupów, będąc hierarchiczną zasadą na podobieństwo feudalnych królestw. Są oni niczym udzielni władcy skupiający w swych rękach władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Nie podlegają jakiejkolwiek kontroli spoza swego grona. Obowiązkiem wiernych jest słuchać, modlić się i wykonywać bez wahania decyzje „purpuratów”. Jak to określił przed 1500 laty św. Benedykt z Nursji – ora et labora (módl się i pracuj): czyli pokora, zgoda na stosunki społeczne, w jakich wierny bytuje, admiracja zadekretowanych autorytetów. Tę dewizę, doskonale wpisującą się w kulturę kształtowaną przez chrześcijaństwo od wczesnego Średniowiecza, wykorzystuje „kapitał” (neoliberalizm pokazuje to w szczególności) dla nowoczesnej wersji podporządkowania i sprawowania swej władzy.
I to właśnie - jak ma być zorganizowana hierarchia w Kościele, jego struktura i formy funkcjonowania, a nie powszechnie podnoszone przez media kontrowersje wobec pedofilii, współpraca w tej mierze Kościoła i państwowych organów ścigania, dopuszczenie małżeństw jednopłciowych i osób rozwiedzionych do uczestnictwa w mszach oraz zaprzestanie ich piętnowania, spory wokół gender i kultury woke, kapłaństwa kobiet, etyki seksualnej itd. - są zasadniczą płaszczyzną konfliktu w łonie Kościoła. Jak zawsze, chodzi bowiem o realną władzę i wpływy. Zwolennicy tradycjonalizmu (traktowani jako konserwatyści podnoszący problem ewentualnych schizm i rozłamów w Kościele) próbują ratować obowiązującą wertykalną strukturę Kościoła i nie dopuścić do uszczuplenia praw tych, którzy zawsze w Kościele nadawali ton. Dlatego Franciszek ściągnął w międzyczasie z agendy synodu kilka gorących zagadnień. Przede wszystkim chodzi o kwestię święceń kapłańskich dla kobiet i celibat duchownych. Są to postulaty stanowiące kluczowe zagadnienia dla najbardziej otwartych, progresywnych środowisk w kościołach lokalnych: USA, Niemcy czy Austria.
Nawet zgoda na przyznanie kobietom niższych święceń kapłańskich, czyli diakonatu, okazała się dla konserwatystów kościelnych krokiem zbyt radykalnym. I papież się musiał ugiąć przed tymi, mającymi oparcie w tradycji i teologii, ponadnarodowymi środowiskami. Jeszcze przed rozpoczęciem synodu, w wypowiedzi dla mediów, scharakteryzował ów problem generał benedyktynów Jeremias Schröeder, mówiąc: „Nie sądzę, byśmy na synodzie otrzymali konkretne odpowiedzi na wyzwania naszych czasów. Co najwyżej synod zmieni styl debaty”. I to dlatego podczas obrad synodu protestowały w Rzymie i Watykanie kobiety z Catholic Women’s Council, sieci stowarzyszeń katoliczek upominających się o godniejsze miejsce w Kościele, w tym grupa z Polski.
Jednak w przedmiocie osłabienia rzymskiego centralizmu i zastąpienia go zasadą kolegialności papież jeszcze, jak się wydaje, nie poległ. Postawił to zagadnienie na innej płaszczyźnie, niż dotychczasowe spory: debata i zmiany mają się teraz odbywać w sferze zwiększenia transparentności podczas podejmowania decyzji istotnych dla Kościołów lokalnych. Tak, by głosy laikatu, zwłaszcza kobiet, były jasno artykułowane w dokumentach. Jest to drobny, ale znaczący, krok w poszerzaniu kolegialności.
Polityka personalna
Kolejnym krokiem papieża przygotowującym Kościół do „życia po Franciszku” są nominacje kardynalskie, mające bezpośredni wpływ na wybór jego następcy. W grudniu ub. roku Franciszek mianował 21 nowych kardynałów (w większości spoza Europy). Nominacje te, tak jak i poprzednie, wskazują, iż rozpoczęło się już następne konklawe, będące bojem o Kościół według jego wizji. O Kościół przyszłości w wielobiegunowym, rozproszonym, ale i chaotycznym świecie. I tu można mówić o sukcesie Franciszka, gdyż te nominacje kardynalskie zmienią oblicze kolegium, spowodują odejście Kościoła od arystokratycznej i mocno konserwatywnej, niemalże feudalnej, struktury zakonserwowanej latami pontyfikatów Jana Pawła II i Benedykta XVI. Purpurę bowiem Franciszek przyznawał przede wszystkim duchownym „wrażliwym społecznie” (tak te nominacje można ogólnie scharakteryzować).
Franciszek przełamał również kanon, że o wyborze papieża ma decydować 120 kardynałów elektorów (obecnie będzie ich 141, w większości to jego nominaci). W rankingu papa bile, czyli potencjalnych następców Franciszka (firmy bukmacherskie przyjmują już w tej mierze zakłady), zyskuje patriarcha Jerozolimy, franciszkanin kard. Pierbattista Pizzaballa. Z racji konfliktu w Palestynie, złożoności problematyki wyznaniowej w tym regionie, rosnącej agresywności Izraela nie tylko militarnej, ale i w sferze religijnego dyktatu żydowskich ortodoksów, ewentualny sukces katolickiego patriarchy Jerozolimy (a to jedna z najstarszych tzw. patriarchalnych stolic chrześcijaństwa obok Rzymu, Antiochii, Aleksandrii, a od IV w. n.e. Konstantynopola) byłby więcej niż znamienny. Także z racji upadku rządów Assada w Syrii i chaosu, jaki może na lata tam zapanować, byłby to kluczowy wybór w dyplomatycznych zabiegach o stabilizację w tym regionie.
Pizzaballa to Włoch związany z Palestyną od ponad 25 lat, mający doskonałe kontakty ze wszystkimi silami politycznymi w regionie, określany jako duchowny otwarty na inne wyznania, z dobrym przygotowaniem dyplomatycznym, przychylny decentralizacji Kościoła (w stylu wschodnio-chrześcijańskich denominacji) oraz zwolennik dalszej deeuropeizacji episkopatu światowego. Jego ewentualny wybór na 267 biskupa Rzymu potwierdzałby porzucanie przez Kościół opcji eurocentrycznej i wskazywałby na kres dominacji kultury zachodniej na świecie. Także w strukturach i formach funkcjonowania Kościoła. To również odzwierciedlenie ogólnoplanetarnego trendu słabnięcia hegemonii cywilizacji zachodnio-europejskiej.
Emerytura - pole do stworzenia tradycji
Franciszek stara się też sformalizować status papieża-emeryta. Tu nie ma jakichkolwiek odniesień do tradycji. Dwóch biskupów Rzymu w historii, którzy sami ustąpili ze stanowiska (Benedykt XVI i Celestyn V) nie jest tu żadną podstawą do opracowywania przepisów i praktyki. I dlatego w tej materii toczą się gorące dyskusje.
Zwiększenie w kolegium liczby kardynałów pochodzących z tzw. globalnego południa zmienia oczywiście profil tego gremium, lecz nie oznacza, iż są to osoby zainteresowane zagadnieniami ważnymi dla Europejczyków i Amerykanów z północy. Ich zaangażowanie społeczne jest priorytetem, ale dotyczy to sytuacji, w jakiej żyją wierni na globalnym południu. Wyzysk, brak środków do życia, skażenie środowiska na wskutek drapieżnej działalności zachodnich koncernów, odsuwają na drugi, bądź trzeci plan zagadnienia światopoglądowe, etyczno-moralne, nad którymi debatuje się w świecie zachodnim. Wykreowane przez Franciszka kolegium kardynalskie ma więc większe szanse na to, by dokonać elekcji Franciszka II, niż kolejnego Benedykta czy Jana Pawła. I byłby to papież z opcją jak najbardziej prospołeczną, silnie zorientowany na problemy biedniejszych społeczeństw.
Wszelkie znaki „na niebie i ziemi” we współczesnym świecie wskazują, że przeformatowanie świata XXI wieku postępuje we wszystkich, możliwych płaszczyznach ludzkiego bytu. Nawet w strukturach tak zakonserwowanych i na wpół feudalnych jak Kościół katolicki. Ci, którzy nie potrafią lub nie chcą dojrzeć tych megatendencji pozostaną na uboczu tworzącej się nowej rzeczywistości. Będą żyć w wyizolowanych skansenach, bądź kulturowych rezerwatach nie mających żadnego znaczenia dla ludzkiego postępu i rozwoju.
Radosław S. Czarnecki
.
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2488

Jak widzimy, także w Polsce jest to temat aktualny i gorący. Faszyzm można przykroić do różnych systemów polityczno-społecznych, wyjmując z niego jeden lub dwa elementy składowe, a on mimo tak zastosowanej mimikry pozostanie faszyzmem. Bo jednak są cechy nierozerwalnie immanentne wyłącznie faszyzmowi.
Eco stawia w tym kontekście zasadnicze – także współcześnie w Polsce – pytanie: „Dlaczego nie tylko ruch oporu, ale całą drugą wojnę światową na całym świecie określa się jako walkę z faszyzmem?
Jeśli przeczytacie powtórnie Komu bije dzwon Hemingwaya zobaczycie, iż Robert Jordan utożsamia swych wrogów z faszystami, choć ma na myśli hiszpańskich falangistów”.
I dalej cytuje Prezydenta USA Franklina D. Roosevelta (23.09.1944) o zwycięstwie „narodu amerykańskiego i jego sprzymierzeńców” nad faszyzmem.
Prawo międzynarodowe tworzy się po to,
by stosowali je słabi, a łamali mocarni.
Robert Knox
Faszyzm jest trendem dyktatorskim, autorytarnym, ale o doktrynie wątłej, labilnej, pseudosynkretycznej. Można go dopasować do różnych kultur, sytuacji, przestrzeni, do różnych systemów społeczno-ekonomicznych, zatem jest on przez wielu konserwatywno-liberalnych i prawicowych polityków postrzegany (i tak było również w latach 20- i 30-tych XX wieku) jako porządek mogący wprowadzić nowe-stare rozwiązania będące źródłem jakichś reform społecznych. Reform, które albo odwrócą uwagę zrewoltowanych mas od idei radykalnie lewicowych (czy nawet komunizujących) - tu: internacjonalistycznych i ponad-narodowych – w kierunku takich rozwiązań i pojęć jak np. naród, kult tradycji, konserwatywna organizacja społeczeństwa itd., albo spacyfikują radykalizm społeczny umiarkowanym i przychylnym dla kapitału reformizmem.
Eco określa faszyzm jako totalitaryzm w stylu fuzzy (tzn. rozmyty, o konturach niewyraźnych, zniuansowany, mętny itd. – czyli niejednoznaczny i ambiwalentny mogący przybierać różne kontury oraz wpisywać się w różnorakie ustroje polityczne, kultury czy tożsamości). Faszyzm, (ale i nazizm), podobnie jak wszelkie totalitaryzmy – także stalinizm – admiruje, wielbi, sakralizuje, kanonizuje, (tworząc swoistą liturgię dla tego kultu) młodość, pęd i ofensywność życia, gwałt, agresję, ryzyko. Ale także – poprzez tradycjonalizm i miłość do tego co było, do tzw. „złotego wieku”, gdzie na piedestale stawiane były wartości dawne, konwencjonalne, zwyczajowo uznane za „normalne” – „wiejskość”, ludyczność, sielską przaśność, niezmienność hierarchii.
Oto kilka archetypów jednoznacznie charakteryzujących faszyzm in situ. Kult tradycji
Pierwszą taką cechą – o której już wspomniano - jest bezwzględny kult tradycji. Co prawda, tradycjonalizm jest starszy niż faszyzm, ale jest on sztandarem wszelkich kontrrewolucji, zwłaszcza jeśli chodzi o katolicki integryzm. Dziś tradycjonalizm pod płaszczykiem quasi-liberalizmu (neoliberalizm jest karykaturą klasycznego liberalizmu) chce – i w dużej części się to mu udało – zanegować osiągnięcia modernizmu we wszystkich de facto sferach życia.
Nowa kultura powstająca na gruzach tego co upadło, zmarniało, zostało zburzone, musi być synkretyczną. Konglomeratem różnych wartości, projekcji, systemów itd. Synkretyzm to amalgamat sprzeczności (jak osławione multi-kulti - potępione przez tradycjonalistów i neofaszystów, a także lumpenliberałów), które dopiero się ucierają, tworząc nowy system. Bliski tradycjonalizmowi integryzm (zwłaszcza w krajach uznawanych za katolickie) jest przeciwny postępowi, zwłaszcza w wiedzy, gdyż prawda została już wypowiedziana, a my – strażnicy i plenipotenci siły wyższej, która wypowiedziała ową prawdę – jesteśmy jedynymi uprawnionymi jej egzegetami.
Eco pisze: „kiedy poszperacie na półkach bibliotek czy księgarni w dziale New Age, natraficie tam np. na św. Augustyna, który o ile wiem nie był faszystą. Sam fakt umieszczenia razem św. Augustyna i Stonehenge jest symptomatyczny dla prafaszyzmu”.
I tu owi bezkrytyczni wielbiciele tradycji nie protestują. Uważają bowiem, iż mesjanizm i nawrócenie (w katolicyzmie od czasów Jana Pawła II nazywa się ten proces eufemistycznie ewangelizacją i inkulturacją) z ich strony jest jak najbardziej fair i trendy. Czyli katolicyzacja wszystkiego, nawet takich artefaktów, które wiążą się z dziejami jak najbardziej odległymi i wyprzedzającymi w historii powstanie chrześcijaństwa. To typowy przejaw postawy autorytarnej, związanej z mesjanizmem czy ewangelizacją.
Odrzucenie modernizmu i postępu
Tradycja tak integrystycznie pojmowana implikuje odrzucenie modernizmu i postępu. Jest negacją jakiejkolwiek ewolucji idei, myślenia, czy opisów świata nas otaczającego. Statyka tej perspektywy jest porażająca, gdyż odmawia jednostce aktywności intelektualnej (zawężając ją do określonych ideologicznych i religijnie uzasadnianych ram). I to jest druga z cech wspólnych różnym odcieniom faszyzmu (a dalej – nazizmu).
Uwielbienie postępu technicznego, fascynacja gadżetami high-tech, kult nowinek doczesnego rozwoju nie ma tu nic do rzeczy (ów paradoks na przykładzie terrorystów wywodzących się z kręgów islamistycznych kapitalnie ukazuje Benjamin R. Barber w książce Dżihad kontra McŚwiat).
To umiłowanie technicznego rozwoju i wspomniane fascynacje koniec końcem zawsze skupiają się w soczewce Blut und Boden, czyli przaśnego, wąskiego, ograniczającego się do lokalności nacjo-patriotyzmu.
Gnoza faszystowska karmi się zawsze elementami tradycji opartymi o jakąś formę okultyzmu (nawet, jeśli o nim się nie mówi, lub go się retorycznie zwalcza), tanim mistycyzmem, totalitarną duchowością, co w połączeniu z nacjonalizmem i ksenofobią daje wymierne efekty.
Negacja świata nowoczesnego to przede wszystkim ataki na rok 1789, Oświecenie, racjonalizm, dorobek Rewolucji Francuskiej, gdyż stąd -zdaniem ultrakonserwatystów i prafaszystów - zaczęło się owo „zepsucie” (publikacje m.in. Sławomira Cenckiewicza i innych reprezentantów polskiej hiperprawicy są tu klasycznymi przykładami tej tezy). W tej mierze protofaszyzm zdecydowanie jest umiejscowiony po stronie irracjonalizmu. Irracjonalizm
Irracjonalizm to bezwzględne działanie dla samej istoty owego działania, nie dla zmian, ewolucji, postępu. Tradycjonaliści, a tym samym i faszyści różnej proweniencji, uwielbiają taką formę działania, ruch, „zadymę”, emocje i afekty. Nerwowe napięcie, onanizm nad symboliką narodowo-religijną, wielkie słowa wobec nieistotnych i przemijających spraw.
A już Arystoteles przecież nauczał, aby „nie mówić uroczyście o sprawach marnych”. Dla nich - tradycjonalistów, ultrakonserwatystów, integrystów wszelakiej maści, wreszcie jawnych faszystów - działanie musi być natychmiastowe, kiedy dostaną jakiś impuls, że coś nie jest zgodne z ich oglądem rzeczywistości, bądź jak ich ego zostanie obrażone (lub tak im się wydaje).
Myślenie, refleksja krytyczna, sceptycyzm są formami kastracji ich pojęcia człowieczeństwa. Bo podważają one Autorytet, na którym – niczym na barkach Atlasa – opiera się ich kruchy i mizerny świat. Kultura sama w sobie jest pojęciem podejrzanym, labilnym, zwłaszcza taka kultura, która opiera się o krytycyzm, zdystansowanie do rzeczywistości ją otaczającej, logicznie chłodny realizm i analityczny racjonalizm. Intelektualny atak faszystów - o ile taki jest w ogóle możliwy – idzie w kierunku absolutnej deprecjacji kultury liberalnej, ewolucyjnej, synkretycznej, właśnie z racji odchodzenia od tzw. tradycyjnych wartości.
Odrzucony synkretyzm
Czy rzeczywiście z istoty synkretyzmu wynika jego immanencja dla tego co nazywamy prafaszyzmem? Włoski uczony, od którego rozpoczynam ten esej jest zdania, że tak, albowiem jakakolwiek forma krytyki jest nie do zaakceptowania przez synkretyzm. Śmiem wątpić.
Wszelka wielość, pluralizm, wielopłaszczyznowość odniesień, siłą rzeczy niosą ze sobą krytycyzm właśnie z racji wzajemnego obcowania owych mnogości.
Zderzanie się, konfrontowanie czy konkurencja i w tym kontekście tworzenie nowej synkretycznej jakości – bo na tym m.in. polega synkretyzm (amalgamat różnych trendów, idei, pomysłów etc.) – wydaje z siebie owo scalenie postępujące nie na zasadzie absorpcji ewangelizacji, lecz wedle teorii melting pot (tygiel narodów) Israela Zangwilla: wymieszania, wzajemnego rozpuszczenia się, kulturowego metysażu, co powoduje powstanie całkiem nowej jakości.
Oczywiście, dla takiej postawy i sposobu widzenia świata, potrzebny jest określony aparat pojęciowo-mentalny, osobowość otwarta i daleko rozwinięte poczucie humanizmu. I z tej racji synkretyzm jest obcy protofaszyzmowi. A kultura Zachodu jest od przynajmniej dwóch wieków w mniejszym lub większym stopniu synkretyczna. I ten proces się pogłębia. To właśnie religijna tradycja Zachodu, ze swoim zamknięciem w obrębie religijnych dogmatów, wizji, teologii i swoistego totalitaryzmu (przeciwnego jakimkolwiek tendencjom synkretycznym) stanowi bazę dla protofaszyzmu w tym archetypie. Radosław S. Czarnecki Drugą część eseju Autora zamieścimy w nastepnym - SN 2/17 - numerze.
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2545
Przy założeniu, iż faszyzm pasuje niemal do wszystkich porządków społecznych, jakie zna kultura Zachodu doszliśmy do momentu, że z przestrzeni ogólnej, uniwersalnej, określającej w jakimś sensie naszą zbiorowość ( wspólnotę lokalną, państwową, kulturową, religijną, cywilizację itd.) winniśmy przenieść się do sfery jednostkowej, osobowej.
Niech pochwalone będą wątpliwości.
Bertold Brecht

Człowiekowi bowiem niesłychanie trudno jest zrezygnować z czegoś co posiada, zwłaszcza w sytuacji, gdy mu się ciągle powtarza, iż własność prywatna jest świętą i nienaruszalną wartością. Tym bardziej, że tzw. zakupizm (termin ukuty przez amerykańskiego uczonego Benjamina R. Barbera) podniesiony został do formy religii, a galerie handlowe stały się synonimem współczesnych sanktuariów.
Gdy ludzie muszą z czegoś rezygnować, a jednocześnie widzą rozwierające się nożyce bogactwa i biedy (tak w skali makro jak i jednostkowej), gdy tracą poczucie bezpieczeństwa, a przyszłość jawi im się jako Armagedon (także wskutek nawału newsów, informacji, kolorowych obrazów przekazywanych przez globalne media), muszą dopaść ich frustracje rodzące zawiść. Tu faszyzm ze swoim sztafażem i retoryką znajduje płodne pole do rozwoju.
Siła edukacji
Edukacja głupcy, edukacja – tak przy ofensywie faszyzmu w cywilizowanym świecie winna być sparafrazowana dewiza, jaką 42. prezydent USA Bill Clinton zawiesił w owalnym gabinecie Białego Domu na początku swej prezydentury („Gospodarka głupcze, gospodarka”). Bez realistycznego, chłodnego nauczania, wyzutego ze wszelkich ozdobników historyczno-polityczno-kulturowej proweniencji, nie da się zbudować racjonalnej świadomości w danym społeczeństwie, zbiorowości, w całym naszym gatunkowym jestestwie. Bo w owych ornamentach oraz inkrustacjach historycznych faktów tkwią zawsze źródła nacjonalizmu, szowinizmu, ksenofobii, czasem – rasizmu i nienawiści plemienno-klanowej. A to przecież pożywki dla faszystowskiej propagandy i argumentacji. One nie tylko są z tymi ideami kompatybilne. One są ich źródłem i podstawowym uzasadnieniem. Co prawda, prof. Wojciech Burszta, znakomity polski antropolog i kulturoznawca twierdzi, iż bez emocjonalnej i afektywno-symbolicznej narracji nie da się utrzymać społecznej równowagi, harmonii i nie zapobiegnie się dramatycznym starciom na tle różnic kulturowych mówiąc, iż: „żyjemy racjonalnym złudzeniem, że chłodna faktografia jest w stanie zastąpić żywe procesy, które mają miejsce w ludzkiej pamięci” (Przegląd nr 43/877/2016).
Zapomina jednak, że brak zrównoważonej sytuacji na rynku pracy, kryzys ekonomiczny, realny spadek jakości życia itd. są zawsze ważką sytuacją promującą wszelkie postawy radykalne, ostracyzm i agresję wobec Innego, nienawiść do nie-swojego (konkurencja), a wtedy owe ozdobniki, ornamenty i mity muszą przybrać szaty quasi-faszyzmu. On na tym żeruje, tym się zawsze tuczy. I dlatego tak ważna jest edukacja rządzonych i rządzących . Tożsamość klanową, plemienną, wreszcie – narodową, zawsze zapewniają wyłącznie wrogowie. Ci wspomniani Inni. W historii Zachodu i Europy mamy wielką liczbę dowodów jak ten argument i takie ukierunkowanie percepcji społeczeństw (odsuwające ich zainteresowania od zasadniczych klasowo-ekonomicznych problemów i różnic) było wykorzystywane. I tak nadal jest to czynione w bieżącej polityce. Dla sprawujących władzę klas rządzących, elit medialnych i sprzężonego z nimi kapitału (który nie posiada narodowych barw) skierowanie zainteresowań społeczeństw w stronę Innego, odsuwające jednocześnie uwagę od właściwych przyczyn klasowych niepowodzeń jest sukcesem krótkotrwałym i pozornym. W dodatku to sukces dający pożywkę stale obecnemu w naszej kulturze protofaszyzmowi – beneficjentowi owych socjotechnicznych zabiegów elit rządzących.
Obsesje spisku
Z jednej strony, ważne jest więc racjonalne poczucie tożsamości (co zapewnia powszechna i obowiązkowa edukacja na dobrym poziomie), a z drugiej – demistyfikacja historii i zachodzących współcześnie procesów.
Dlaczego demistyfikacja jest tak ważna przy omawianiu problemu protofaszyzmu? Każda forma faszyzmu czy fanatyzmu karmi się spiskami. Eco mówi nawet w tym kontekście o „obsesji spisku”. Spiski są przedstawiane w tej optyce zarówno jako sprzysiężenia wrogów zlokalizowanych na zewnętrz - tu: państwa, terytorium danej wspólnoty czy gminy - jak i wewnątrz: zawsze są to ci Inni, np. Żydzi, komuniści, geje, ruch gender, feministki, agenci Putina, bądź międzynarodowego kapitału.
W tym ostatnim przypadku najlepiej widać kruchość podstaw faszystowskiej argumentacji: zwolennicy kapitału są po prostu związani z nim interesami, a żaden model faszyzmu nie jest antysystemowy (dot. kapitalizmu jako formy sprawowania władzy przez właścicieli kapitału), antywolnorynkowy i antykapitałowy. Czy w tym kontekście nie widzimy jak katolicki Kościół – ten feudalno-średniowieczny hegemon władający przez wieki Europą nie tylko formalnie, ale przed wszystkim duchowo, ideologicznie i cywilizacyjnie - ze swoją psychozą walki z heretykami nie zakaził takim widzeniem rzeczywistości całej kultury Zachodu? Przecież to nie kto inny jak katoliccy religianci (a za nimi współcześnie niektórzy protestanccy oraz prawosławni ortodoksi) mówią stale o chrześcijaństwie jako absolutnym i jednoznacznym podglebiu tego, co stanowi kulturę Europy. Czyli totalitaryzmy obecne w historii Zachodu – nazizm, stalinizm, faszyzm – muszą siłą rzeczy również być immanencją wersji nauk Mistrza z Nazaretu, przez stulecia wykładanej z Rzymu. Cały entourage stworzony przez dekady totalnej władzy kościelnej i funkcjonujący przez wieki system dotyczący prześladowania heretyków, czarownic, odstępców i krytyków Kościoła, pomysłowość oraz metodyka tych udręk oraz rozmaitość napastliwości stworzyły przesłanki do całkiem świeckich, analogicznych w sposobie uzasadnienia, prześladowań Innego. Na początku – w koloniach eksploatowanych przez chrześcijańskich zdobywców (np. brytyjskie Indie, niemiecka Afryka Zach., czy belgijskie Kongo), potem - wewnątrz zachodniej kultury (faszyzm we Włoszech, Hiszpanii, Chorwacji, na Słowacji czy rządy niemieckich nazistów).
Prosta retoryka
Protofaszyzm potrzebuje zawsze walki. I jest to walka dla życia, nie o życie. Życie wedle protofaszyzmu jest ciągłą walką, wykazywaniem różnorakich przewag (oczywiście w formie agresywnej, napastliwej, opresyjnej dla tych wszystkich, których uznamy za Innych).
Opresja - nie tylko werbalna, ale rzeczywista - zaczyna się zazwyczaj od retoryki, napiętnowania, stygmatyzowania i wykluczenia. My – oni, prawdziwi reprezentanci narodu vs ci szkodzący, podejrzani, zakamuflowani i spiskujący.
Taka polaryzacja z jednej strony umacnia tożsamość, wzmacnia więzy wewnątrz wspólnoty, a z drugiej – jasno pokazuje wroga, obcego, piętnując go i naznaczając, co ułatwia prześladowania. Trzeba też zaznaczyć, iż retoryka faszystowska jest zawsze prosta, komunikatywna, w sposób jednoznaczny opisująca zagadnienia, problemy, trudności. Tym samym eliminuje się wątpliwości, dylematy, refleksje krytyczne, jakie mogłyby się zalęgnąć w głowach wyznawców. Ta dychotomia jest widoczna w wielu aspektach faszyzmu – olbrzymia słabość i gigantyczna siła (bieda nas, prześladowanych, kontra siła spisków, ale jednocześnie nasza twarda i wierna służba pokona to monstrum czyhające na nasz Eden). Ciągła indoktrynacja musi utrzymywać akolitów w rozterce, wtedy są w stanie walczyć, dążyć do wytyczonego celu, nie poddawać się. Ta niezdolność do obiektywizmu – typowe chciejstwo jak mawiał Melchior Wańkowicz - powoduje wieczne porażki i dodatkowe frustracje.
Z problemem walki i irracjonalizmu immanentnego protofaszyzmowi związana jest też idea „złotego wieku”, do którego on dąży.
„Złoty wiek” już miał miejsce w odległej przeszłości (m.in. na tym schemacie zasadza się koncepcja biblijnego raju). Wtedy byliśmy czyści, prostoduszni, bogobojni, pokorni i układni. Nie było konfliktów, sprzeczności, sporów i swarów – tych klasowych przede wszystkim. Wnoszą je zawsze ci Inni, heretycy, sceptycy, odszczepieńcy, wątpiący, podważający wykład uznanych autorytetów kuglarze idei i podejrzani filozofowie.
Wszelkie doktryny odwołujące się do tak skonstruowanej rzeczywistości, do jakiejś formy owego „złotego wieku”, w jakimś sensie są kompatybilne z protofaszyzmem. Radosław S. Czarnecki
*I część eseju autora zamieściliśmy w nr 1/17 SN - Protofaszyzm a kultura Zachodu
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2492
Przyczajony faszyzm*
Trzecią i ostatnią część poświęconą rozważaniom nad protofaszyzmem pragnę rozpocząć cytatem, który z jednej strony podsumuje dotychczasowe refleksje na ten temat, a z drugiej – otworzy pole do dalszych konkluzji.
Gloryfikacja wojny to forma poligonu dla tzw. wielkości narodu
prof. Anna Wolf-Powęska
Charakterystycznym rysem protofaszyzmu są wszelkie tendencje sekciarskie i konspiratorskie. To przeciwieństwo otwartości, demokracji (klasycznie pojmowanej, nie neoliberalnej - sterowanej przez jednostki, czy kapitał), wolności osobistych i pluralizmu. Konspiratorski rys osobowości utrwala się w grupie założycielskiej wówczas, kiedy jej członkowie spiskują przeciwko aktualnemu porządkowi prawnemu, politycznemu, kulturowemu etc. To współgra zazwyczaj z sekciarstwem, z tzw. twardym jądrem, esencją ruchu partii faszystowskiej (czy quasi-faszystowskiej), będącym zaczynem i początkiem dobrych zmian oraz nośnikiem zasadniczej idei.
Sekciarstwo idzie zawsze w parze z „konspirą”, nieufnością, a to z kolei związane jest z podejrzliwością i tropieniem agentów obcych sił we własnych szeregach. Ten aspekt jest również echem praktyk stosowanych przez Kościół rzymski w dawnych czasach: właśnie ściganie i prześladowanie odstępców we własnych szeregach, heretyków, schizmatyków, fałszywych wyznawców, bądź egzegetów prawd nie pobłogosławionych przez Rzym jest zasadniczym źródłem zinstytucjonalizowanej nienawiści leżącej u podstaw tego, co zwiemy protofaszyzmem.
To tu genezę znajduje np. polska tradycja tropienia i prześladowania obcej agentury od czasów powstania listopadowego (1831) aż po czasy współczesne (piętnowanie spisków sprzed laty we własnych szeregach, poszukiwanie donosicieli i konfidentów oraz ich stygmatyzacja etc. po zwycięstwie w 1989 r. w Polsce „Solidarności” to typowy przykład takich działań, czego zinstytucjonalizowaną emanacją jest Instytut Pamięci Narodowej). Trzeba zaznaczyć, bo tak uczy historia, że wszelkie początki ruchów faszystowskich są bezpośrednio związane z takimi pojęciami jak podejrzliwość, stygmatyzacja Innego, tropienie heretyków i obcych agentów oraz z tak wytworzonym społecznym klimatem.
Alternatywa dla pogardzanych
Walka skierowana jest także (i tu przydatna jest prostota przekazu, a nawet prostactwo argumentacji) przeciwko dotychczas funkcjonującej elitarności. Elitarność jest bowiem rysem arystokratycznym, oznacza reglamentację wartości i ograniczenie dostępu. W historii – jak pisze Umberto Eco – zawsze „wszystkie arystokratyczne i militarystyczne elitaryzmy oznaczały pogardę dla słabych”.
Protofaszyzm może więc z antyelitaryzmu czerpać swe życiodajne soki do stworzenia alternatywy dla pogardzanych: elitaryzmu ludowego, swojskiego (choć owo „twarde jądro” skupione wokół charyzmatycznego przywódcy z czasem buduje nowy, swoisty faszystowski elitaryzm).
Hierarchiczna organizacja wspólnoty wedle reguł wojskowo-zakonnych (wystarczy przeanalizować schematy i zasady organizacyjne dominikanów i jezuitów, Opus Dei czy Legionu Chrystusa, by znaleźć potwierdzenie tej tezy), z jasną, nie podlegającą dyskusji strukturą, sprzyja decyzyjności, ale jednocześnie stwarza sytuację, kiedy przywódca gardzi podwładnymi, a ci z kolei gardzą osobnikami usytuowanymi niżej w hierarchii. Wzmacnia też więzy wewnątrzwspólnotowe.
Sprzyja to też – tu sporą rolę pełnią media, edukacja, praktykowana religia, powszechna narracja itp. – tworzeniu „ludzkiego materiału” (jednostka w takim społeczeństwie się nie liczy, gdyż jej indywidualne myślenie i sceptycyzm poznawczy podważają spójność plemienia, rodzą podejrzenia o zdradę, agenturalność), podatnego na bohaterszczyznę, chojractwo, irracjonalny heroizm, zamiłowanego w kulcie śmierci, grobów, cmentarzy, przelewania krwi etc.
Bohater to ten, kto zginął w walce za ojczyznę, za wiarę ojców, za „nasz rodzinny dom”. Dlatego wojnę, walkę, agresję trzeba gloryfikować, czynić z niej najwyższą wartość, sakralizować (co w połączeniu z chrześcijańskim kultem męczeństwa – nadal obecnym w niektórych środowiskach religijnych purytanów – jest zaczynem dla symbiozy religii i faszyzmu tworzącym śmiercionośny koktajl).
Totalna kontrola
Takim substytutem realnej walki są zaciekłe ataki faszystowskich religiantów, (a także osób ortodoksyjnie religijnych, nieświadomych przyczyn takiego stanu rzeczy) na wszystko, co związane jest z seksualnością człowieka, z jego doczesnością i traktowanie jego intymnej sfery nie jako podstawowej wolności, lecz jako płaszczyzny ingerencji i zniewolenia przez chomąto tradycji, religii, zakazów i schematów.
Jest to dla miłośników prafaszystowskich rozwiązań - tak w dziedzinie polityki, jak i zagadnień społecznych - priorytet, gdyż tak ustanawia się i sprawuje nadzór nad wspólnotą zorganizowaną w sposób plemienny. Jest to rudymentarna tradycja religijna nakazująca łączyć sacrum i profanum w jedną, niepodzielną, kontrolowaną całość.
Jak słusznie stwierdza duński aktor - znany z filmów Larsa von Triera - Stellan Skarsgǻrd, „wszystkie religie (a dotyczy to także doktryn politycznych z nich wywiedzionych, bądź funkcjonujących na zasadzie quasi-religijności jak faszyzm) Zachodu mają wspólną cechę: chcą regulować co jesz, co pijesz, z kim sypiasz i kiedy, gdyż jeśli według nich kontrolujesz instynkty, to kontrolujesz tym samym człowieka”. To tu znajdują swe korzenie wszelkie przewagi seksistowskiej natury, np. kult machismo czy zjawisko mizoginizmu (odpowiednikiem żeńskim machismo jest hembra). Prawdziwi machiści uważają, iż miejscem kobiety jest dom (Kinder, Küche, Kirche - niem. dzieci, kuchnia, kościół), podkreślając przewagę mężczyzny nad kobietą wywiedzioną m.in. z tradycji religijnych wierzeń ( np. Biblia czy Koran). Postawa taka służy często do uzasadnień przemocy domowej.
Namiastki władzy
Protofaszystowskie rozwiązania kwestii organizacji społeczeństwa minimalizują zawsze indywidualizm, wolność jednostki rozumianą według oświeceniowych kanonów, subiektywizm oceny obowiązującego systemu wartości. Plemienny kolektywizm jest tu jedyną dopuszczalną normą tworzenia prawa, wykluczającą inne systemy wartości. Wolę, osądy prafaszystowsko zorganizowanego klanu wyraża nie jednostka, lecz wódz, duszpasterz-biskup (pomazaniec boży), imam, mesjasz itd.
Nie musi to być konkretna osoba, z której emanuje światło, nadzieja, system obowiązujących norm, moralność etc. Może to równie dobrze być owo „twarde jądro” ruchu, ów zakon, grupa ludzi od początku związana z założycielem sekty, klanu, organizacji. Tu historie religii – zwłaszcza tych światowych – są klasycznym przykładem na powstawanie, rozwój i trwanie tego typu wspólnot, na ich wewnętrzną spójność i wpływ na życie społeczne. Odwołania się do tzw. woli ludu ma wyłącznie w takim systemie gest teatralny.
Daje owemu bezkształtnemu ludowi namiastkę współrządzenia, gdyż wartości, prawo, system ocen narzucane są przez propagandę oraz medialny szum. Tu doskonale materializują się wielotysięczne mitingi (dziś temu pomagają telewizja i Internet) z klaką dla „uwielbianego” przywódcy.
Ten, kto jest sceptyczny, wyznający antynomiczny system wartości, inaczej interpretujący rzeczywistość, albo jest spychany przez plemienny chór pochlebców władzy w nisze niebytu, albo jest publicznie stygmatyzowany, co wiąże się dla niego z określonymi zagrożeniami w zależności od rozwoju sytuacji.
Tony Judt, znany europejski intelektualista i humanista, opisuje tę sytuacje w następujący sposób: „Dziś debata publiczna wygląda w następujący sposób, że demagodzy mówią tłumowi co ma myśleć. Gdy ludzie odbijają echem te frazesy, oni śmiało ogłaszają iż wyrażają tylko powszechne nastroje”. Umberto Eco kończył swój zapomniany, lecz niezwykle aktualny dziś esej stwierdzeniem, iż „prafaszyzm jest nadal wokół nas, niekiedy przybrany w cywilne szaty (...). Prafaszyzm może powrócić do nas w najniewinniejszym przebraniu”. Bo nie jest tak, iż ktoś wyjdzie i publicznie będzie nawoływał do otwarcia Auschwitz oraz rozpalenia na nowo pieców stojących obok gazowych komór.
Życie nie jest czarno-białe, zero-jedynkowe jak chcą liczne pięknoduchy, ortodoksyjni religianci różnej maści i … właśnie faszyści. Należy cały czas demaskować źródła faszyzmu, gdyż one wraz z zakończeniem II wojny światowej i upadkiem III Rzeszy nie uległy dematerializacji.
Niech za podsumowanie spojrzenia na faszyzm, na jego istotę i „dorobek” w historii, kulturze, polityce, i memento przed nim, posłuży stwierdzenie Salvadora Dali w chwili, kiedy ogłoszono, iż dyktator Francisco Franco Bahamonde jest śmiertelnie chory na raka: „Biedny rak” - miał powiedzieć ten wybitny hiszpański malarz.
Radosław S. Czarnecki
Poprzednie odcinki eseju autora zamieszczaliśmy w Nr 1/17 SN - Protofaszyzm a kultura Zachodu i SN Nr 2/17 - Protofaszyzm a kultura Zachodu (2)