Religioznawstwo (el)
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2603
Świecka ideologia, mobilizująca ludzi do działania, jest w istocie nowoczesnym systemem wierzeń religijnych, tylko odwołującym się do poczucia racjonalności.
Jakob Leib Talmon
Znakomita znawczyni religii i wierzeń religijnych Karen Armstrong stwierdza (w książce „Imię Boga”), że „niektóre grupy społeczne nigdy nie będą w stanie pojąć ideologii, zostały bowiem zainfekowane uprzednio przez fałszywą świadomość. Ideologia jest zamkniętym systemem, który nie może sobie pozwolić na rzetelną konfrontację z innymi poglądami”. Jest to jakby uzupełnienie zacytowanej myśli Jacoba Leib-Talmona (1916-80), prof. Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, historyka i politologa urodzonego w Polsce w rodzinie ortodoksyjnych wyznawców judaizmu.Talmon uważał wszelkie nowożytne ideologie za przedłużenie religijnych systemów panujących w cywilizacji Zachodu, poczynając od późnego antyku. Karen Armstrong - swym determinizmem - jak i Jacob Talmon - swoim zdystansowaniem do wszystkiego co związane z modernizmem i postępem (gdyż wszystko już było i jest echem dawnych idei), przyznają pośrednio rację Baruchowi Spinozie mówiącemu, iż każda determinacja jest negacją (Omnis determinatio negatio est). Im bardziej coś jest zdeterminowane, tym mocniej jest ograniczone i tym samym neguje otaczającą rzeczywistość. Źródło fałszywej świadomości
Mocno zakorzeniony od czasów Oświecenia jest pogląd, iż religia jest źródłem tzw. fałszywej świadomości, a instytucje religijne są ośrodkami dyrygującymi ludzką mentalnością na nutę konserwatyzmu, tradycjonalizmu, często – ortodoksji, purytanizmu czy nawet fundamentalizmu religijnego. Ludzie zacięcie walczyli o ideały Epoki Rozumu: wolność, równość, braterstwo, szczęście ludzkie, sprawiedliwość społeczną. Ta świecka ideologia mobilizująca masy ludzkie do działania – jak sądzi wspomniana Karen Armstrong – jest nowoczesnym systemem religijnych wierzeń, tyle iż odwołujących się do poczucia racjonalności.* Czy istnieją podstawy do takiego spojrzenia na to zagadnienie? Czy rzeczywiście racjonalizm jest kolejnym wcieleniem mitu towarzyszącego ludzkości od zarania jej dziejów?
Współczesny świat traktując naukę jako swoistą ideologię, odchodząc od uświadomienia sobie jej aktualnych – choć ciągle przesuwanych – granic, dał do ręki religijnym kontrrewolucjonistom, purytanom i ortodoksom różnej maści potężną broń. Broń w postaci strachu przed nowoczesnością, jak również to, o czym pisał w swym wiekopomnym dziele Erich Fromm - możliwość ucieczki od wolności, ale tym razem „do przeszłości”. Bo współczesności, której nie rozumieją, często się boją. Panuje – jak twierdzi Karen Armstrong - od dawna przekonanie, że część ludzkości (z różnych względów) nie będzie w stanie pojąć i zrozumieć przyśpieszonego modernizmu (wraz z jego relatywizmem i ewolucjonizmem) z charakterystyczną tzw. płynną nowoczesnością, hurra-optymizmem i nienasyconym kultem życia. Występując więc przeciwko temu co uważają za racjonalizm i jego dziedzictwo, uważają, że zwalczają idee niegdyś rewolucyjne, a dziś – autorytarnie promowane i uchodzące za prawdy oczywiste. We własnym mniemaniu są więc jedynymi obrońcami demokracji, wolności i swobody myślenia.
Fryderyk Nietzsche, jeden z gigantów zachodnioeuropejskiej myśli zauważył, że „Wiara obdarza niekiedy błogością; błogość z żadnej idee fixe nie czyni prawdziwej idei; wiara nie przenosi gór; z pewnością wznosi je tam, gdzie ich dotąd nie było”. I owa płaszczyzna jest dziś najważniejszą strefą konfrontacji modernizmu i religianctwa, racjonalizmu i transcendencji, realizmu i mistycyzmu. Modernizacja i strach Im szybciej postępuje modernizacja, zarówno w przestrzeni przynależnej cywilizacji, jak i kulturze, tym bardziej jest ona powierzchowna, fasadowa i pozorna, i tym szersze masy pozostawia poza swoim wpływem. Oczywiście, chodzi o wpływ zrozumiały, zanurzenie się w postępie w sposób świadomy. Nie tabloidalny, przelotny. Bo ludzie nie włączeni świadomie, mentalnie nie przygotowani i nie przyjmujący modernizacji jako czegoś naturalnego (wynikającego z ewolucji), nie pojmą nigdy jej istoty. I prędzej czy później ją odrzucą, przechodząc na pozycje proponowane im przez religijnych oszustów i fundamentalistycznych szalbierzy.
Strach jest przeważnie irracjonalny. Irracjonalny przez tworzone wyobrażenia przyszłości. Co później owocuje zazwyczaj wybuchami nienawiści, przemocy i agresji wobec Innego. Wyznawcy religii monoteistycznych, gdzie idea narodu wybranego przez Istotę Najwyższą jest szczególnie silna, gdzie prozelityzm jest niejako wpisany w ich doktrynę (a historia tych religii jest pełna masowych zbrodni, rzezi, masakr i linczów w imię miłości własnej wiary i swojego Boga), są niezwykle podatni na takie zachowania i taką mentalność. Naród wybrany jest zawsze w pojęciu wyznawców tych religii lepszy, bardziej moralny, posiada placet od Boga, ma szerzyć prawdziwą i zbawienną wiarę. Ma przywieść Innego (obojętnie jakimi metodami) do Prawdy.
Racjonaliści właśnie z tego tytułu, nigdy nie powinni traktować siebie jak naród wybrany. Bo to Sokrates ze swoim „Wiem, że nic nie wiem” (podstawą racjonalnego myślenia, popartego granicami poznania i możliwości człowieka) winien być dla nich alfą i omegą, a nie Paweł z Tarsu - właściwy twórca chrześcijaństwa i mentor Kościoła katolickiego.
Nowoczesny, racjonalny, progresywny, oświeceniowy sposób postrzegania świata to ziemska sakralizacja człowieka (jako „miary wszechrzeczy”), tak różna od dawnych mitów bogotwórczych. Ta apoteoza jednostki ludzkiej zrywa całkowicie z dotychczasową tradycją (zwłaszcza związaną z religiami monoteistycznymi, wywodzącymi się z Bliskiego Wschodu), przenosząc na Ziemię szczęście jednostki, zadowolenie, cel życia. W doczesność. Tu i teraz. Likwidując tym samym mityczne życie w zaświatach. I to też może budzić strach i przerażenie. Religia i mit Każda religia wiąże się bezpośrednio z mitem. Mit w sensie przedmiotowym to opowiadanie udramatyzowane, często symboliczne, wyrażające ludzkie doświadczenie świata jako rzeczywistości sakralnej. Objawia modele wszelkich obrzędów i ludzkiej działalności, w których doznaje się religijnego (lub quasi-religijnego) doświadczenia świata. W języku potocznym mit jest synonimem fikcji, tego co nieprawdziwe, nierealne, irracjonalne. Mit od XIX wieku (ewolucjonizm, scjentyzm, rozwój nauki i techniki) postrzegany jest jako coś przednaukowego, nienowoczesny sposób myślenia, niemodernistyczna i zacofana forma odbioru i opisu rzeczywistości.
Mit posiada jeszcze jedną, niezwykle charakterystyczną cechę. Sam z siebie, co prawda, nie wymaga czci oraz nie generuje przemocy czy agresji. Jednak kiedy przedmiotem mitu, i przy tym ubóstwienia, staje się konkretny człowiek lub instytucja religijna (np. Kościół katolicki, rabinat, imamat, czy współczesne formy kalifatu), wyznawcy samoczynnie zamieniają się w niewolników. Stają się najemnikami szerzenia Prawdy. Tych można dowoli omamiać, sterować nimi, manipulować ich świadomością, obiecywać lepsze życie w zaświatach. Jak pisze Stefan Bratkowski („Kto na to pozwolił?”) - „przymus i w następstwie terror są jedynie konsekwencją prawa rządzących do podporządkowywania sobie tych poddanych”. I tak dzieje się zawsze – zarówno, gdy obiektem deifikacji staje się państwo, instytucja religijna, charyzmatyczny przywódca, nawiedzony guru, czy mistycznie pojęta wspólnota.
We współczesnym religioznawstwie dominuje nurt rewaloryzacji mitu. Przyczyniły się do tego zapewne w dużej mierze badania Karla Junga i jego szkoły, wykazujące na jego zakorzenienie w najgłębszych pokładach psychiki ludzkiej. Także postęp w naukach antropologicznych pozwolił na zmianę stosunku i opisywania mitu jako określonej kategorii. Jak zauważa jeden z największych teologów katolickich XX wieku Karl Rahner, pojęcie mitu nierozerwalnie jest związane z językiem religijnym i z rozumieniem egzystencji człowieka. Każde pojęcie opowiadające o rzeczywistości metafizycznej, bądź religijnej (jako leżącej poza sferą bezpośredniego doświadczenia), musi się posługiwać wyobrażeniami, które nie są pierwotnymi wyrazami tej rzeczywistości, ale które pochodzą z innego źródła. Jeżeli przyjmujemy następnie, że to wyobrażenie nie jest statycznym obrazem, ale ma charakter wyobrażenia dramatycznego, wydarzeniowego, to będziemy mogli skonkludować, że każda wypowiedź metafizyczna, albo religijna, ma charakter mityczny lub podlega interpretacji w kategoriach mitu.
Mit jako rzeczywistość żywa i przeżywana podlega - podobnie jak zjawisko religii - deformującym procesom historycznym, społecznym, kulturowym, itd. W ich wyniku zdegradowany on zostaje do rzędu pewnego rodzaju literatury, opowiadania, nie branego całkiem serio. Wzrastająca rola mediów we współczesnym świecie poszerza to pole dla mitologii i mitomaństwa. Zdaniem niektórych religioznawców, ostatnim stadium degradacji mitu stanowią opowiadania folklorystyczne, klechdy i baśnie ludowe. Do tej kategorii można zakwalifikować też newsy tabloidalne.
Współczesny homo religio sus
Bez względu więc na zajmowaną pozycję religii, na podstawie współcześnie zachodzących procesów, nie da się w przewidywanym okresie wyeliminować jej z przestrzeni publicznej. I mówienie o tym w sposób aprioryczny, kategoryczny, dogmatyczny (jako przekonanie immanentne racjonalizmowi) jest nierealistyczne, życzeniowe i tym samym – irracjonalne. Ba, potwierdzałoby się w takim wypadku skłonności ideologiczne i fundamentalistyczno-aprioryczne tego prądu mentalno-praktycznego, tego sposobu opisu świata i procesów w nim zachodzących (jest to bez wątpienia system holistyczny), będącego próbą wyzwolenia człowieka właśnie z mitologii, aprioryzmu, dogmatyzmu i antyewolucjonizmu.
Niektórzy religioznawcy, socjologowie, antropolodzy, ukuli nawet pojęcie homo religiosus – człowiek, istota religijna, osoba ukierunkowana ze swej istoty na transcendencję. Czy tak jest na pewno? Religia i doświadczenie sacrum towarzyszą człowiekowi od zarania jego dziejów, nie oznacza to jednak, że tak musi być zawsze. Religie żyją, ewoluują, zmieniają się mieszając wzajemnie (tzw. synkretyzm religijny - bo nie są to byty statyczne, nadane z góry przez Absolut), co świadczy o ich ziemskiej, społecznej, kulturowo-cywilizacyjnej proweniencji. Wulgarny racjonalizm, prostacko i prymitywnie utożsamiający człowieka i jego byt wyłącznie z materialną stroną doczesności przynosi więcej szkód idei Oświecenia – która jest tu podstawą i początkiem procesów modernizacyjnych w dzisiejszym wymiarze – niż religijność oparta o standardowe pojęcia trwania, przyzwyczajenia, tradycjonalizmu.
Postmodernistyczny zachłanny konsumeryzm, tzw. zakupizm, czy niczym nieograniczony hedonizm - preferowane kosztem nauki, racjonalnie pojętej duchowości (czyli życia wewnętrznego), otwarcia na sztukę, literaturę, różnorodne idee czy światopoglądy, etc. - zubożają człowieka, irracjonalizując jego jestestwo, czyniąc podatnym na różne szamanizmy (nawet nie transcendentno-mistycznego pochodzenia).
To stąd bierze się taka popularność tarotów, kabał, horoskopów, przeróżnych przepowiadaczy przyszłości, wróżek i wróżbitów.
To za tym idą tabuny teleewangelistów, nawiedzonych mesjaszów, religijnych magów i pospolitych oszustów węszących w tym religijnym tyglu swój utylitarny interes.
To stąd bierze się m.in. powrót do praktyk egzorcyzmów, wypędzania szatana i publicznego odczyniania złego – tu niechlubna rola Polski w tym średniowiecznym nawrocie kołtuństwa i filisterstwa jest znamienna.
To tu tkwi wzrastająca obecność i popularność polityków (oraz ugrupowań politycznych) szermujących argumentacją religijno-teologiczną, nadużywających uzasadnień – dla swego istnienia – kwestiami sakralno-transcendentalnymi.
Wspominany już Erich Fromm napisał w „Ucieczce od wolności”, że „Nowoczesny człowiek żyje w iluzji, że wie, czego pragnie – gdy tymczasem, pragnie dokładnie tego, czego się od niego oczekuje, że będzie pragnął”. Sens tego powiedzenia jest współcześnie, przy takim znaczeniu mediów i ich tabloidyzacji, wzrastającej ciągle roli religijnych fundamentalizmów i nachalnym prozelityzmie religijnym, niesłychanie adekwatny do tematu dysputy nad rolą religii w dzisiejszym świecie. I do zadań stawianych przez modernizm racjonalistom i humanistom.
Radosław S. Czarnecki *O związkach religii z nauką pisał prof. Wiesław Sztumski w SN nr 4/09 - Nauka i religia - osobno czy razem?
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2364
Uważa się, że rodowód wielu współczesnych organizacji zaliczanych do ugrupowań terrorystycznych sięga wierzeń religijnych. Nie bierze się pod uwagę innych proweniencji: nacjonalistycznych, antykolonialnych, marksistowskich, ani motywacji politycznych, które są podstawą ich działalności.
Światowy terroryzm to fałszywe pojęcie.
Funkcja dyskursu terroru polega na tym,
że stanowi pretekst dla metamorfozy
liberalnego kapitalizmu w kapitalizm autorytarny.
Ten zwrot post-demokratyczny łączący Waszyngton
z Moskwą i Pekinem będzie wielkim tematem
półwiecza, które mamy przed sobą.
Peter Sloterdijk
Obecnie media i elity polityczne przy okazji omawiania problematyki terrorystycznej podnoszą nad wyraz elementy religijne i ich rolę w podejmowaniu przez jednostki działalności terrorystycznej, jakby to one były główną „sprężyną” ich działania. Jest to ucieczka przed zgłębieniem politycznych i społecznych źródeł tego typu działań, gdyż analizując je, trzeba byłoby spojrzeć w lustro, zajrzeć w swoje dokonania i retorykę stosowaną od lat, a przeznaczoną dla tzw. ludu - karmienie go fantazmatami o szansach, możliwościach i perspektywach, jakie daje gospodarka rynkowa, a ściślej mówiąc - kapitalizm w wydaniu laissez faire. Retorykę ociekającą terminami: wolność, demokracja, swobody obywatelskie, postęp, humanizm, prawa człowieka, a kryjącą faryzeizm, obłudę, pospolity fałsz, utylitarne (często niskie) zamiary i najzwyklejsze kabotyństwo.
Ta retoryka i takowa narracja, poprzez stwarzanie różnorakich iluzji oraz mirażu równych szans, rodzi u ludzi nadmierne oczekiwania od polityków, mainstreamu i tego systemu. Kapitał, który rządzi, nie stwarza bowiem równych szans startu. W tym właśnie upatrywać należy zaprzeczenia wzniosłości idei Oświecenia, gdzie każdy obywatel, każdy człowiek miał być podmiotem, nie przedmiotem. I nie chodzi tu o obiecanki-cacanki, nigdy nie spełniane, czy złudzenia powszechnej szczęśliwości, lecz o traktowanie człowieka jako osoby ludzkiej, jego godność, o humanizm i człowieczeństwo.
Terroryzm współczesnych dekad nie jest cechą naszej epoki. Od wieków zdesperowani osobnicy sięgali po takie metody jak nóż, trucizna, miecz, potem – bomba, itd. Czyż zabójstwo Juliusza Cezara w święto Id marcowych w 44 r. p.n.e. nie miało znamion terrorystycznego zamachu? Spiskowcy mieli działać na rzecz przeciwdziałania tyranii, jaką ponoć niosły koncepcje polityczne Gajusza Juliusza Cezara. Jednak efekty ich czynu nie zaowocowały w żaden sposób (dziś byśmy powiedzieli, że była to arystokratyczna zmowa inteligencko-kanapowej opozycji).
Sykariusze i zeloci
Na przełomie dwóch er, w ogarniętej niepokojami Judei pod rządami Heroda Wielkiego i jego sukcesorów powstał ruch odwołujący się do działalności zorganizowanej, opartej o argumenty religijne oraz indywidualny terror. Ci fanatycy zwani sykariuszami (radykalny odłam zelotów), znani również z adnotacji nowotestamentowych, byli szczególnie aktywni w latach 50.-70. n.e. Do ich przywódców należeli Menachem i Eleazar ben Jairowie oraz Szymon bar Giora. To tak, jak Osama ibn Laden czy Abu Bakra al-Baghdadi w naszych czasach.
Żydowscy sykariusze z I w. n.e. byli zadeklarowanymi przeciwnikami władzy rzymskiej, zasadniczo obojętnymi wobec sporów religijnych (o czym piszą znawcy tematyki tak różni jak np. Karlheinz Deschner czy Bruce Hoffman), choć posługiwali się narracją klerykalną i rabinacką. Religia była dla nich tylko orężem w walce de facto narodowo-wyzwoleńczej. Ich sposobem walki były mordy w tłumie przy użyciu krótkich sztyletów o wąskiej, zakrzywionej klindze (łac. sica), które wbijali w plecy przyszłych ofiar (najczęściej miało to miejsce w Jerozolimie, gdy miasto opanowywały gromady pielgrzymów).
Ich działalność polegała na zabójstwach prawdziwych bądź rzekomych kolaborantów, bogatych reprezentantów arystokracji (sprzyjających Rzymianom), pojedynczych rzymskich żołnierzy lub funkcjonariuszy administracji. Dokonywali ich publicznie, na oczach jak największych tłumów (efekt propagandowy, dziś - medialny). Gdy ofiara padała martwa na ziemię, manifestowali swe oburzenie i wzywali pomocy (dokładne opisy ich aktywności i doktryny znaleźć można u Józefa Flawiusza, zromanizowanego Żyda z Aleksandrii, naocznego świadka i uczestnika tamtych wydarzeń, znanego aleksandryjskiego historyka i dziejopisarza). Ponadto trudnili się zatruwaniem studni na pustyniach Palestyny, wlewaniem trucizn do bukłaków i kadzi z płynami wystawianych na targach czy na zapleczu domów itd. Widać stąd, że ataki chemiczne terrorystów we współczesnym świecie nie są więc niczym nowym.
Zeloci mieli też poparcie części stronnictwa arcykapłańskiego, nastawionego nacjonalistycznie i ksenofobicznie wobec hellenizującej się społeczności Palestyny (mieszkali tu nie tylko wyznawcy judaizmu, Żydzi o innej niźli purytański jahwizm obediencji, ale i mnóstwo Greków – zwłaszcza w miastach nadmorskich – Fenicjan oraz potomków ludów zamieszkujących Kanaan przed przybyciem Żydów), m.in. Eleazara Ben Szymona, Zachariasza Ben Phaleki czy Jana z Gischali.
Podczas oblężenia przez Rzymian Jerozolimy zdecydowali oni o obsadzaniu stanowiska arcykapłana drogą losowania. To gwałciło w jawny sposób tradycję, gdyż arcykapłani jerozolimskiej świątyni Jahwe wywodzili się z jednego rodu (mitycznego Sadoka, arcykapłana z czasów Salomona) i ugrupowania polityczno-religijnego, stanowili arystokrację rządzącą ówczesnym Izraelem. Dzięki zabiegowi zastosowanemu przez stronnictwo zelotów, ostatnim arcykapłanem został Fanni, syn Samuela, kamieniarz nie pochodzący z rodu kapłańskiego. Po upadku Jerozolimy zeloci uciekli do Masady, gdzie walczyli aż do samobójstwa jej obrońców w 73 r. n.e. Na czele obrońców stał wtedy wspomniany Eleazar ben Jair.
Nizaryci
Kolejnym historycznie przykładem terroryzmu mogącego mieć ewentualnie podłoże religijne są nizaryci (inaczej – asasyni). Działali na początku II tysiąclecia (1090 – 1272) na obszarach dzisiejszej Syrii, płn. Iraku i Iranu. Nizaryzm to radykalna sekta czy wspólnota muzułmanów szyickiej proweniencji, pozostająca w zdecydowanej opozycji wobec dominującego w islamie nurtu sunnickiego.
Założycielem tej sekty na terenie ówczesnej Persji był charyzmatyczny szejk Al-Hasan ibn as-Sabbah znany bardziej w literaturze i przekazach jako Starzec z Gór (1056-1124). Ich ortodoksyjna i purytańska, religijno-polityczna doktryna oparta została na ismailizmie, jednym z głównych odłamów szyizmu.
Nauka nasycona była mistycyzmem, ezoteryzmem i tajemniczością, a sama działalność oparta na konspiracji oraz akcjach z ukrycia. Takie opinie na temat asasynów krążą po dziś dzień, a utrwalane są tym, iż wszystkiej dokumenty oraz archiwum zgromadzone w twierdzy Alamut (siedziba Starca z Gór) zostały zniszczone podczas zdobycia i doszczętnego splądrowania przez Mongołów pod wodzą Hulagu-chana (1256).
Nazwa asasyn wiąże się z narkotycznym odurzeniem, pod wpływem którego adept przygotowywany do udziału w akcji miał wizje raju i szczęśliwości tam zażywanych. To odurzenie powodowano haszyszem, czyniąc z członków wspólnoty osoby uzależnione, pospolitych narkomanów (arabskie wyrażenie haszszāszijjūna oznacza tyle, co „pod wpływem haszyszu", stąd miała się wziąć nazwa tego zakonu skrytobójców, choć równie dobrze może chodzić w niej o „synów Hasana").
Miano asasynów przylgnęło w okresie wypraw krzyżowych do sfanatyzowanych skrytobójców walczących podstępem z krzyżowcami najczęściej za pomocą sztyletów (potem także z osobami niewygodnymi politycznie czy religijnie, co uczyniło z nich płatnych zabójców wynajmowanych do załatwiania pospolitych porachunków). Działali pojedynczo lub w małych komandach. Wzbudzali tak powszechną grozę, że z czasem stali się synonimem bezlitosnych morderców. Podobno, jeśli chodzi o pewne kwestie organizacyjne, wzorowali się na nich templariusze.
Główna siedziba nizarytów/asasynów Alamut (współczesny Gazorkhan w płn. Iranie) mieściła się w niedostępnym miejscu, silnie ufortyfikowanym i otoczonym górami Elburs, skąd dokonywano terrorystycznych rajdów w komandach, albo pojedynczo. Analogia z dzisiejszą sytuacją, gdzie różne klony al-Kaidy prowadzą działalność terrorystyczną, nasuwa się sama.
W okresie swej największej prosperity (II połowa XII w.) asasyni opanowali szereg twierdz i fortów zlokalizowanych najczęściej w niedostępnych regionach Bliskiego Wschodu – zarówno na terenach podporządkowanych Abbasydom, jak i wchodzącym w skład imperium Seldżuków czy egipskich Fatymidów.
Thugowie
I wreszcie historia thugów. Angielskim słowem thug opisuje się bandytę, łotra, opryszka, zbója. Thugowie była to tajna organizacja w Indiach na kształt bractwa religijno-zawodowego, rodzaj specyficznego cechu skupiającego Hindusów rozmaitych wyznań (należeli do niej zarówno wyznawcy różnych denominacji hinduizmu, jak i miejscowi muzułmanie). Jej członkowie pod pozorem oddawania czci bogini Kali (bóstwo przemocy, śmierci, władzy nad demonami) mordowali niewinnych, najczęściej przypadkowych, podróżnych. Działalność thugów przypada na XIII – XIX wiek i w tym okresie cele tej morderczej sekty ulegały ewolucji.
Zasadniczą ideą działalności thugów były morderstwa rytualne wybranych osób (ale bez przelewania krwi), dokonywane przez uduszenie jedwabnym sznurem (hind. rumal). Taki sposób zabijania ofiar związany był z jednym z mitów dotyczących bogini Kali oraz wymogów rytualnych.
Zdobyte podczas działań sekty przedmioty dzielono wśród członków grupy, a część jako wota składano bogini Kali. Ewolucja i powszechność tego procederu doprowadziły z czasem do tego, że wiele grup przedstawiających się jako thugowie, de facto z owego procederu uczyniło intratne źródło dochodów, nie mających żadnych odniesień religijnych czy liturgiczno-rytualnych.
Organizacje thugów działały nielegalnie, często cieszyły się jednak cichym poparciem ze strony lokalnych radżów, którzy w zamian za ochronę zmuszali członków organizacji do wydania (niekiedy znacznej) części łupów. Pewny dochód w strukturze ówczesnych, feudalnych Indii miał swoje niebagatelne znaczenie z uwagi na powszechne ubóstwo i rozproszenie władzy.
Na co dzień członkowie sekty prowadzili normalne życie, nie wyróżniając się niczym z reszty społeczeństwa, ale mieli rozwiniętą doskonale sieć informatorów, zwłaszcza jeśli chodziło o karawanseraje. Niewątpliwie fory do prowadzenia takiej działalności dawała współpraca z lokalnymi władzami (radżami).
Liczbę ofiar owych zabójców czy terrorystów (jak dziś byśmy ich nazwali) trudno oszacować - waha się od 500 tysięcy do nawet 2 milionów. O masowej skali mordów może świadczyć fakt, iż przywódca jednej z takich grup, Behram z Bengalu (XIX w.), przyznał się do własnoręcznego uduszenia 125 osób i asysty przy 931 morderstwach. Anglicy rozprawili się z thugami, likwidując ich fizycznie po umocnieniu się brytyjskiego panowania w Indiach w 2. połowie XIX w.
Ukryte motywacje
Jak więc widać, religia może być motywem działalności terrorystycznej, ale zasadnicze źródła tego procederu są często zawoalowane szczelną zasłoną symboli, mitów czy klasowych, bądź politycznych uwarunkowań. To także tradycja, sprzeczności społeczne, nierówności ekonomiczne i wykluczenie (jednostkowe bądź grupowe). Gdy żydowski morderca premiera Izraela Icchaka Rabina, student prawa z uniwersytetu Bar Ilan, Jigal Amir wykrzykiwał na sali sądowej podczas rozprawy: „Nie żałuję. Działałem sam i z rozkazu Boga”, była to tylko manifestacja fałszywej pobożności i retoryka miła uszom ortodoksów, efekt określonej narracji czy środowiskowej presji, mającej być de facto politycznym manifestem. Zasadniczym powodem, który zmusił tego ultraprawicowego i ortodoksyjnego Żyda do zabójstwa, był politycznie uwarunkowany sprzeciw wobec ewentualnych porozumień na linii Izrael – Palestyńczycy.
Podobnie ma się rzecz ze wszystkimi terrorystami, odwołującymi się do uzasadnień religijno-teologicznych, tak obficie ujawniających się w dzisiejszym świecie. Dotyczy to zarówno Muhammada Aty as-Sajjida, Timothy McVeigha, Mohammeda Bouyeriego, Jarnaila Singh Bhindranwale’go, jak i Scotta P. Roedera.
Także niesławnej pamięci Eligiusz Niewiadomski swój czyn okrasił katolicką tożsamością, potwierdzoną wielokrotnie przez polską prawicę narodową (kojarzącą Polaka wyłącznie z katolicyzmem nadwiślańskiego rytu) i milczeniem Episkopatu. Podobnie ma się rzecz z Januszem Walusiem, innym nadwiślańskim terrorystą, góralem z pochodzenia, podkreślającym swą wiarę religijną i rasową przynależność, odsiadującym karę dożywotniego wiezienia za zabójstwo Chrisa Haniego, południowo-afrykańskiego działacza politycznego, przeciwnika apartheidu.
Waluś, osoba niezwykle religijna, postrzegająca otaczającą rzeczywistość wyłącznie w kategoriach dobra i zła, przekonana o swojej misji i łasce otrzymanej bezpośrednio od swojego Boga, sakralizuje swoją działalność, powołując się na boską legitymację. Terroryzm – według takiego pojmowania - winien więc nabrać charakteru sakralnego.
Reakcja duchowieństwa, podgrzewającego w kazaniach i naukach religijnych żar i potrzebę ofiary (jako czegoś mitycznego, wzniosłego, „miłego Bogu”), celebrującego i gloryfikującego cierpienie, jest tylko kurtyną kryjącą doczesne, utylitarne i przyziemne aspekty takich działań.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 5386
Od czasu pojawiania się instytucji małżeństwa w większości kultur dziewictwo stało się usankcjonowanym dowodem czystości przedmałżeńskiej. W miarę rozwoju religii stopniowo stało się symbolem czystości sakralnej.
W chrześcijaństwie zostało podniesione do rangi świętości poprzez osobę Matki Bożej, Dziewicy Maryi i akt Niepokalanego Poczęcia.
Zanim pojawiły się dogmaty
Przedchrześcijańskie religie Wschodu miały bardzo ambiwalentny stosunek do dziewictwa. Obok powszechnie respektowanych zakazów dotyczących współżycia przedślubnego, na Bliskim Wschodzie i w Indiach istniały świątynie, w których odbywała się prostytucja sakralna. Dopiero religia judaistyczna, objawiona w słowach Starego Testamentu, zmieniła zasadniczo tę sytuację. W Księdze Powtórzonego Prawa wyraźnie jest sformułowany zakaz uprawiania prostytucji sakralnej przez „córki Izraela”.
Z kolei szóste przykazanie Dekalogu zakazuje cudzołóstwa, które obejmuje, obok zdrady małżeńskiej, także utratę dziewictwa przed ślubem. W Księdze Powtórzonego Prawa zawarte są bardzo szczegółowe nakazy dotyczące obowiązku zachowania czystości przedmałżeńskiej i kary przewidywane za ich złamanie.
W świecie greckim
W starożytnej Grecji dziewictwo po raz pierwszy nabrało cech świętości w znaczeniu religijnym za sprawą kultów niektórych bogiń. Dziewicą była Atena, której z tego tytułu przysługiwał przydomek Partenos. Podczas dorocznych świąt ku czci Ateny, panatenajów, najważniejszym punktem ich obchodów była procesja z udziałem bogato przystrojonego posągu bogini, której towarzyszył zastęp młodych dziewcząt. Dziewczęta te symbolizowały boską czystość bogini. Z kolei szatę bogini tkały cztery dziewice, wywodzące się z najznamienitszych domów ateńskich, co również podkreślało znaczenie czystości w sensie rytualnym.
Dziewictwo było także atrybutem bogini łowów i myśliwych Artemidy, która w tym aspekcie występowała jako opiekunka godów małżeńskich oraz boska patronka młodych dziewcząt i chłopców. Według najstarszych zapisów mitologii greckiej, dziewiczość Artemidy wynikała z faktu, że z własnej woli postanowiła pozostać w stanie panieńskim. Dowodzi to, że już w epoce archaicznej instytucja małżeństwa i dziewictwo zostały ze sobą genetycznie związane. Zwraca również uwagę fakt, że zarówno Atena, jak i Artemida uosabiały męstwo i siłę, tak więc dziewictwo symbolizujące czystość, było również symbolem boskiej mocy.
Do grona greckich dziewic zaliczana jest również Atalanta, choć jej mitologiczny rodowód nie jest tak jednoznaczny. Przede wszystkim nie była boginią. W obu najbardziej znanych wersjach mitu jej rodzicami byli ludzie, a nie bogowie. W wersji arkadyjskiej Jasos i Klimena, w wersji beockiej król Schojneus (eponim miasta Schojnos), oraz królowa Temisto. Jednak podobnie jak Artemida była czczona przez myśliwych. Często występowała również w orszaku Artemidy, ubrana tak jak i ona w krótką, męską tunikę. Ich losy również układały się podobnie, przynajmniej w odniesieniu do mężczyzn. Artemida zabiła Oriona, który według jednej z wersji mitu chciał ją uwieść. Atalanta postąpiła tak samo z usiłującymi pozbawić ją czci centaurami Rajakosem i Hylajosem. Jednak Atalanta w pewnym momencie została poddana próbie, której jako kobieta śmiertelna nie zdołała sprostać. Nie chcąc wychodzić za mąż zapowiedziała, że tylko ten może zostać jej mężem, kto zdoła ją dogonić. Dokonał tego Hippomenes, rzucając w trakcie wyścigu złote jabłka, po które schylała się Atalanta. O jej późniejszych małżeńskich losach niewiele wiadomo. Istnieje mit, który mówi, że Atalanta w czasie łowów kalidońskich związała się przelotnie z Meleagrem i za jego przyczyną powiła syna Partenopajosa. Imię dziecka, znaczące tyle co Syn Dziewicy wskazywało, że matka nawet po urodzeniu zachowała dziewictwo.
Rzymska cnota
W starożytnym Rzymie najważniejszą boginią-dziewicą była Westa, opiekunka domowego ogniska. Jej kult, wywodzący się zapewne z czasów przedrzymskich, nakładał na jej kapłanki bardzo surowy obowiązek przestrzegania ślubów czystości w czasie pełnienia służby w świątyni. Jedynie pierwsza znana z imienia mityczna westalka Rea Sylwia została matką w trakcie kapłaństwa, ale stało się tak za sprawą boga Marsa, a nie z jej złej woli. Z jej związku z Marsem przyszli zresztą na świat Romulus i Remus, którzy zapoczątkowali legendarne dzieje Rzymu. Dzięki takiemu pochodzeniu Romulusa, założyciela Wiecznego Miasta, Rzymianie mogli nawiązywać do wcześniejszej tradycji i przyjąć Westę do swego panteonu. Tradycja królewskiego Rzymu mówi zresztą, że kolegium westalek zostało ustanowione właśnie dzięki Rei Sylwii przez drugiego z kolei króla rzymskiego Numę Pompiliusza.
Rzeczywiste westalki były rekrutowane spośród dziewcząt w wieku od 6 do 10 lat, z najlepszych rodzin rzymskich. Do służby w świątyni powoływał je najwyższy kapłan (Pontifex Maximus). Do ich powinności należało przede wszystkim pilnowanie wiecznego ognia, który musiał stale płonąć w świątyni i składanie ofiar. Swoje obowiązki pełniły przez 30 lat. Po zakończonym kapłaństwie mogły opuszczać kolegium westalek i wychodzić za mąż, jednak wówczas traciły wszystkie swoje przywileje. Ogień w świątyni Westy uosabiał pomyślność domu i państwa. Jego wygaśnięcie było oznaką niepomyślnych wróżb dla kraju i za dopuszczenie do takiej sytuacji westalki były karane chłostą. Jeszcze surowiej karano je za złamanie ślubów czystości, gdyż wierzono, że taki czyn którejkolwiek z kapłanek Westy może przynieść państwu zgubę. Westalkę, której udowodniono cudzołóstwo, zamurowywano żywcem i skazywano na śmierć głodową.
Kult Matki Boskiej
Religia chrześcijańska wyrosła na gruncie Starego i Nowego Testamentu traktowała sprawę dziewictwa bardzo poważnie. Małżeństwo stało się w niej jednym z sakramentów, a więc obowiązek czystości przedślubnej miał wymiar boski, dziewictwo bowiem było darem danym od Boga. Po dziś dzień Kościół zaleca zachowywanie czystości przedmałżeńskiej, a biały welon podczas uroczystości ślubnej symbolizuje niewinność.
Maria, Matka Boska, została wybranką bożą, aby zrodzić Syna Bożego. Mówią o tym Ewangelie Św. Mateusza i Św. Łukasza w scenie Zwiastowania Maryi woli bożej przez anioła Gabriela. Obaj Ewangeliści jednoznacznie mówią o czystości Marii, bowiem w chwili Zwiastowania Maria była dopiero co poślubiona Józefowi. Anioł wyjaśnił Marii, że jej poczęcie będzie mieć charakter cudowny, bowiem stanie się za sprawą Ducha Świętego. Gdy Maria była brzemienna, Józef, widząc jej stan, „nie chciał narazić jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie” (Mt 1.19). Potraktował więc brzemienność Marii w sposób naturalny. Anioł pojawił się więc ponownie i tym razem boską prawdę objawił Józefowi. Jego słowa wykluczały wcześniejsze obcowanie fizyczne Matki Bożej przed poczęciem. Prawda o dziewictwie Marii przed zrodzeniem Jezusa Chrystusa została uznana przez synod laterański w roku 649 i zatwierdzona przez papieża Marcina II. Ostateczny wymiar dogmatu wiary z uroczystego ogłoszenia uzyskała w Konstytucji Dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen Gentium.
Teologowie dość długo rozważali kwestię dziewictwa Maryi podczas narodzin Jezusa oraz w późniejszym okresie jej życia. Prawdę o dziewictwie Marii w czasie cudownych narodzin jako pierwsi sformułowali św. Ambroży w IV wieku i św. Augustyn w V. Umocnił ją dekret Świętego Oficjum z roku 1961, choć oficjalnie nie został on ogłoszony. Niemniej wyraźnie mówią o niej również inne dokumenty Soboru Watykańskiego II, które zalecają takie przedstawianie czystości Maryi w katechezie. Tak więc prawda ta jest dogmatem z powszechnego nauczania. O dziewictwie Maryi po narodzeniu Chrystusa jako pierwsi mówili św. Hieronim i św. Augustyn wyraźnie dowodząc, że Maria, poświęcając się całkowicie Bogu, zachowała dziewictwo fizyczne i duchowe aż do śmierci.
Autorzy chrześcijańscy, a zwłaszcza Kościół katolicki, podkreślają, że akt narodzin Syna Bożego był jednocześnie naturalny i cudowny. Przeciwnicy tezy o zachowaniu przez Marię dziewictwie po cudownych narodzinach powołują się na tekst Ewangelii św. Marka, w którym wspomniani są ziemscy bracia i siostry Jezusa. Wynikałoby z tego, że Maria została normalną matką. Obrońcy jej natomiast dowodzą, że Ewangelista wspominał o jego kuzynach i dalszych krewnych nazywając ich braćmi i siostrami, aby podkreślić ich pokrewieństwo z rodem Jezusa. Nie wolno przecież zapominać, że Jezus pochodził z rodu Dawida, o czym wyraźnie mówi św. Mateusz na początku swojej Ewangelii (MT 1,1-17).
Kontrowersje na temat świętości Maryi w IV i V wieku rozstrzygnęli św. Ambroży i św. Augustyn, przedstawiając Maryję jako przeciwstawienie grzesznej Ewy, pramatki wszystkich ludzi. Na podobnym stanowisku stanął Sobór w Efezie w 431 roku. Dopiero w roku 1854 Pius IX stwierdził jednoznacznie w bulli Ineffabilis Deus, że Maryja jest Niepokalana i święta.
Należy jednak pamiętać, iż samo Niepokalane Poczęcie nie odnosi się bezpośrednio do dziewictwa Maryi, ale - jak głosi dokument - do faktu, że była jedyną kobietą, która „została zachowana jako nietknięta od zmazy grzechu pierworodnego”.
Leszek Stundis
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 6564
Wiek XXI będzie czasem religii, albo nie będzie go wcale. Takie teorie wygłaszane są nie tylko z ust fideistycznie zorientowanych myślicieli, teologów, działaczy czy hierarchów religijnych, ale spotkać je można w rozważaniach naukowców przyznających się do agnostycznej, bądź racjonalnej proweniencji, polityków, animatorów świeckiej kultury czy elity intelektualnej współczesnego świata. Jest to o tyle zaskakujące, gdyż – jak pisał Leszek Kołakowski - kult religijny nigdy się nie pozbędzie przyrodzonej skłonności do degradowania świeckich wartości życia, do uznawania ich za względne i pochodne, jeśli nie wręcz wrogie prawdziwemu powołaniu człowieka.
Rewitalizacja to pojęcie określające powtórzenie jakiejś czynności, powrót do idei kiedyś wypowiedzianych, a być może zapomnianych. Odnosząc je do wierzeń religijnych, trzeba zaznaczyć, iż jest to tendencja, która przezwycięża wiele dotychczas panujących (a związanych najszerzej z modernizmem) paradygmatów immanentnych współczesnej kulturze Zachodu, bazujących na ideach czerpiących natchnienie z tradycji Renesansu i Oświecenia. Negacja wielu podstawowych zdobyczy utożsamianych jednoznacznie z tamtym dorobkiem prowadzi wprost do uwolnienia tych sił i procesów, które w przeszłości wywierały destrukcyjny wpływ na ludzką rzeczywistość z tytułu swej emocjonalności, antyracjonalizmu, swawoli uczuć, warcholstwa namiętności i tyranii popędów.
Żarliwe erupcje mistycznej ekstazy towarzyszyły zawsze człowiekowi, zwłaszcza kiedy chodziło o religijne przeżycia lub wizje. Na pewno wielki wpływ na to miały procesy społeczne i polityczne zachodzące w danym okresie historycznym. Poczynając od Starożytności - przez wczesne Średniowiecze, wyprawy krzyżowe, masowe ruchy religijne dojrzałego Średniowiecza, pojawienie się pierwszych sanktuariów kościelnych – zinstytucjonalizowana wiara religijna zawsze budziła namiętności.
Później - poczynając od Odrodzenia, kiedy do głosu zaczęła dochodzić racjonalno-emipryczna strona procesu poznawania przez człowieka otaczającej go rzeczywistości, a następnie w okresie Oświecenia - proces ów przybrał wymiar jawnie antyklerykalny i nie emocjonalny zarazem (sławienie racji rozumu, chłodna kalkulacja, przewaga prawa nad porywami serca).
Myśl człowieka europejskiego biec poczęła nie ku pozaziemskim bóstwom, ale w stronę poprawy jego własnego ziemskiego bytu, doczesności.
Stąd właśnie zrodziły się wielkie idee Rewolucji Francuskiej i te, które legły u podstaw konstytucji amerykańskiej. Na te elementy wspólne, ale i zarazem na zdecydowane różnice w dorobku demokracji europejskiej i amerykańskiej zwraca uwagę Andrzej Filipiak, podkreślając źródła obu tych systemów: Europa czerpie raczej z doświadczeń Oświecenia francuskiego (Wolter, Diderot czy Rousseau), Ameryka przychyla się ku spuściźnie angielskiej (Hume, Locke, Smith).
Oświecenie racje rozumu podniosło na piedestał. Tradycja francuska przedkładała antynomię rozumu i wiary, dziedzictwo anglosaskie podążało raczej ku zracjonalizowaniu religii. Osiągnięto jednak w kulturze Zachodu stan, iż wydawać się mogło (w połowie XX wieku), że wiara religijna zaniknie zupełnie (nie tylko w życiu publicznym, ale i w wymiarze indywidualnym), nie budząc żadnych emocji. Tak się jednak nie stało. Sacrum w turbokapitalizmie Dziś religia, jak dawnymi czasy, staje się na powrót egzemplifikacją masowych (a tym samym społecznych) dążeń i pragnień, pomagających w znajdowaniu własnej tożsamości, kiedy nie można się samorealizować w realnej rzeczywistości; kiedy dotychczasowy świat wewnętrznych przeżyć i życiowych busoli się załamał; kiedy „Ja” indywidualne ucieka od „Ja” umocowanego zbiorowo. Tę namiętną grę uczuć i religijnego żaru stymulują media.
Należy sądzić, iż dwudziestowieczne systemy polityczno-społeczne oparte o racjonalistyczno-agnostyczną ideologię oświeceniowej proweniencji w niedostateczny sposób postrzegały duchowy wymiar funkcjonowania jednostek, plemion, grup społecznych czy narodów. Mistyka, metafizyka, transcendencja, duchowość – czyli wszystko co niematerialnego pochodzenia – zostało odstawione do lamusa.
Obecnie, w czasach postideologicznych, mamy do czynienia z sytuacją innej sakralizacji, też o materialnym podłożu, lecz zorientowanej czysto utylitarnie. Tak możemy zakwalifikować np. tzw. zakupizm, jak Benjamin Barber nazywa system uzależnienia konsumentów od wszechobecnej reklamy i wynikającej z niej potrzeby ciągłego nabywania nowych dóbr. Z kolei Rodney Stark i William Bainbridge starają się opisać współcześnie zachodzące zjawiska religijne w kategoriach ściśle ekonomicznych, tak popularnych w dobie postmodernizmu i powszechnej globalizacji. Próbują tym samym elementy wolnego rynku i swobodnej gry sił ekonomicznych zastosować do zrozumienia i wyjaśnienia zjawisk religijnych.
Jest to, co prawda, pewien rodzaj redukcjonizmu - gdzie religijne przeżycia traktuje się jako zachowania konsumenckie, a instytucje religijne jako podmioty gospodarcze - lecz powszechna ekonomizacja i utylitaryzacja rzeczywistości sprzyja takiemu podejściu do opisu świata.
Patrząc na ów problem w dialektyczno-historyczny sposób, trzeba zauważyć, że zarówno kapitalizm wolnorynkowy jak i realny socjalizm czy komunizm w minionym stuleciu igrały z ogniem nie dostrzegając i bagatelizując, często prześladując i postponując, znaczenie sacrum w życiu człowieka. Imitacje pierwiastka duchowego w jednym i w drugim przypadku zakonserwowały i ukryły skłonności człowieka do fundamentalizmu religijnego, fanatyzmu i bigoterii.
Aktualnie widzimy tego efekty, kiedy coraz bardziej rozszerza się w świecie – również w społeczeństwach uważanych do tej pory za otwarte, demokratyczne, pluralistyczne i wolne – skłonność ku nienawiści Innego, egoizmu, do poszerzania pola działalności religijnych szalbierzy, różnej maści ortodoksów i politycznych demagogów. Religia i polityka tworzą bowiem w dzisiejszych czasach zabójczy koktajl, przeważnie skrajnie prawicowo-konserwatywnej proweniencji.
Nie wszystko bowiem można załatwić wolnym rynkiem i ideą powszechnego (co było i jest zwykłym oszustwem) bogacenia się i szczęśliwości stąd wynikającej. Dlatego to na początku XXI stulecia można na fanatyzmie religijnym, obskurantyzmie i intelektualnym oszustwie (m.in. dotyczy to totalnej krytyki Oświecenia, racjonalizmu jako metody opisu rzeczywistości) zbić kapitał polityczno-społeczny. Demagogia i populizm są w cenie, a media powielają po wielokroć ten schemat, przez co dyskurs publiczny staje się irracjonalny, liczą się efekty wizualne, marketingowe, bądź merkantylne.*
Demony przeciw Innemu
Wybuchy religijnych namiętności i zsakralizowanego obłędu pociągają za sobą zawsze niebezpieczeństwo konfliktów, zawirowań społecznych, często krwawych porachunków. To właśnie namiętności, jako pozbawione racji rozumu i odniesień pragmatycznych, będące nośnikiem najgorszych, brutalnych i skierowanych przeciwko innemu człowiekowi szaleństw, depersonalizują osobę ludzką zarówno w wymiarze jednostkowym jak i zbiorowym. Nie od dziś wiadomo, że gdy rozum śpi rodzą się demony. I nie chodzi tu o to, że wszystkie religie i wierzenia, mówiąc o pokoju, jednocześnie ukierunkowują namiętnych wyznawców swoich zasad i kodeksów przeciwko Innemu, inaczej wierzącemu. Problem dotyczy bowiem nieprzekraczalnej antynomii tradycyjnie pojmowanego sacrum i modernizującego się w coraz szybszym tempie profanum. Krucjaty krzyżowe stały się w późnym Średniowieczu wykładnikiem i syntezą ówczesnej wiary chrześcijańskiej. Łącząc prozelityzm i swoiście pojmowane apostolstwo z zaborem, grabieżą, powszechnym mordem i fizyczną eliminacją Innego, wyciskają piętno na mentalności społeczeństw Europy Zachodniej i Bliskiego Wschodu, zachowaniach ludzkich, wymiarze życia społecznego, sposobie opisu świata, duchowości czy symbiozie władzy świeckiej i duchowej. Ówcześnie i w dalszej historii obu cywilizacji – Zachodu i islamu.
Krucjata w swym najogólniejszym archetypie jest więc nieodłączną częścią składową cywilizacji Zachodu. Wyprawy krzyżowe do Palestyny były pierwszą tego typu eskapadą większości społeczeństw średniowiecznej Europy w celu szerzenia wiary, kultury, zwyczajów, idei. Wówczas pokryte to zostało płaszczem wiary religijnej. Kościół rzymski – jak największy feudalny suweren w tamtejszej epoce – przejął kierownictwo nad tym przedsięwzięciem.
Wraz z uwalnianiem się kultury Zachodu od wpływów religii (a tym samym Kościoła), elementy wiary były coraz mniej widoczne w argumentacji przy dokonywaniu kolejnych interwencji zbrojnych. Niemniej, religia i wiara chrześcijańska legły na zawsze (od epoki wypraw krzyżowych) u podstaw kolejnych europejskich zdobyczy jako wygodne i wzniosłe wytłumaczenie. Idei krucjat poczęto używać do zwalczania chrześcijan inaczej interpretujących Pismo Święte czy nie uznających prymatu Rzymu, innowierców itd. Częścią (i to na pewno pokaźną) tej idei są podboje kolonialne, zwłaszcza opanowanie Ameryki przez Hiszpanów po odkryciu Nowego Świata przez Kolumba w 1492 roku i eksterminacja autochtonicznej ludności indiańskiej.
Także sam Holokaust jest pewną formą krucjaty w obrębie kultury Zachodu, przeciwko Innemu. Różnicą była tylko skala tej potworności. Auschwitz i inne hitlerowskie obozy zagłady stały się egzemplifikacją epoki masowości. Ale ta wyprawa krzyżowa miała tylko jednowymiarową skalę. Była najwyższą formą idei krucjatowej – eksterminacją.
Podobnie ma się rzecz z systemem Gułagu zorganizowanym przez państwowy komunizm w Rosji i innych krajach Ost bloku. Mentalne korzenie niszczenia Innego są zawsze jednakie. Krucjata zawsze bowiem pobudza religijne namiętności, wyzwala wśród wyznawców i uczestników mistyczne przeżycia, które prowadzą przeważnie do irracjonalnych i paranormalnych zachowań.
Cywilizacja Zachodu szczyci się rzymskim rodowodem. Starożytny Rzym zasysał, wchłaniał, akomodował i przyswajał elementy wszystkich podbijanych kultur. Miękka siła przyciągania rzymskiej kultury zaszczepiała w elitach wszystkich prowincji podziw, szacunek, uwielbienie i chęć naśladownictwa. Religia rzymska miała znaczenie czysto formalne i była wypadkową wielu wierzeń złączonych ideą Imperium i stojącego na czele cesarza. Postępowało więc wynarodowienie prowincjonalnych, nie-rzymskich przecież elit. Następowała ich debarbaryzacja.
Natomiast chrześcijaństwo, stając się religią państwową, swój naturalny prozelityzm włączyło w struktury państwa (od panowania cesarza Teodozjusza I Wielkiego rozpoczyna się systematyczne i siłowe niszczenie pogaństwa). Inny odtąd staje się materiałem do nawrócenia. Element barbarzyński (plemiona germańskie) wchłonięty przez chrześcijaństwo miał też swój w tym udział. Można więc stwierdzić, że oba totalitaryzmy XX wieku – nazizm i komunizm - powstałe w ramach kultury Zachodu są hybrydą chrześcijaństwa. To jest także pokłosie m.in. wpływu tej kultury religijnej na życie umysłowe Europy.
Przegrany sekularyzm
Dziś krucjata wiąże się ponownie z nawrotem zainteresowania religią i zagadnieniami wiary. W ostatnich dziesięcioleciach było nader wiele przypadków świadczących o tej tendencji: wojny w byłej Jugosławii, interwencja NATO w Kosowie, dwie wojny o Irak, konflikt w Afganistanie (obie interwencje – radziecka i amerykańska - są egzemplifikacją tezy Huntingtona o zderzeniu cywilizacji i religijnym podłożu owych konfliktów, głównie z tytułu odrodzenia i ofensywy islamizmu), światowa wojna z terroryzmem islamskim, konflikt w Ulsterze, starcia Azerów z Ormianami, naloty na Libię, wojna w Mali itd.
Religia zawsze jest w tle tych zapalnych punktów naszego globu. Dlatego trudno nie przyznać racji amerykańskiemu publicyście związanemu z neokonserwatystami, Davidowi Brooksowi, iż „Zwolennicy sekularyzmu trwają w błogiej nieświadomości zachodzących wokół zmian. Niczego się o religii nie nauczyli, ani w kraju, ani za granicą. Gdy wokoło przewala się Niagara religijnego zapału, oni tkwią w swej suchej norze jak w zaścianku, bez pojęcia o czymkolwiek”.
Wynikać może stąd wniosek, iż sekularyzm przegrał batalię o duszę współczesnego człowieka. Na kanwie tego spostrzeżenia Philip Jenkins (profesor historii i religioznawstwa na Uniwersytecie stanowym w Pensylwanii) zwraca uwagę na rozwój powstałego 100 lat temu w Los Angeles Kościoła Zielonoświątkowców, który obecnie wykazuje najwyższą progresję w przyroście wyznawców pośród wszystkich kościołów chrześcijańskich na świecie (ponad 380 milionów), a to jest wyznanie przede wszystkim charyzmatyczne, skrajnie irracjonalne, często fundamentalistyczne.
Te wyznania, które odrzucają jakikolwiek dialog z sekularyzmem czy laicko pojmowanym państwem, wykazują najszybszy wzrost ilościowy wyznawców. Nowoczesne, otwarte, czy idące z duchem czasu – więdną i przeżywają kryzys. Przykładem niech będzie Afryka. Tu liczba wyznawców wszystkich kościołów chrześcijańskich oscyluje aktualnie wokół 400 milionów (przy 10 milionach w 1900 roku). Dominują wyznania konserwatywne, ofensywnie ewangeliczne, ortodoksyjnie prozelickie. Podobnie ma się rzecz z Ameryką Łacińską, gdzie kościoły i wyznania protestanckie odnotowują zdecydowany wzrost ilościowy kosztem katolicyzmu.
Następuje przy tym wyraźna fundamentalizacja opisu otaczającego świata. I jest to tendencja ogólnoświatowa, z której wyłamuje się jedynie Europa Zachodnia (stara UE) oraz niewielka część elit amerykańskich zlokalizowana w stanach północno-wschodnich, Kalifornii, Oregonie, Waszyngtonie czy w stolicy kraju (jajogłowi, menadżerowie, aktorzy, pisarze, dziennikarze znanych periodyków, publicyści, reżyserz, itd.). Są bogaci, leniwi, racjonalistyczni, agnostyczni i przedkładający sekularyzm nad wierzenia religijne. Nauka i racje rozumu są dla nich sacrum. To ewenement we współczesnym świecie. Małe wyspy w potopie namiętności, żywiołów, nienawiści religijnych czy mistycznych uniesień. Radosław S. Czarnecki * Przykłady z ostatnich lat z Europy i Ameryki są nadto widoczne: Szwajcaria (Christopher Blocher), Holandia (lista Pima Fortuyna i jej kolejne mutacje), Belgia (polityczne asocjacje De Wintera), Austria (Joerg Haider and company), Francja (Jean Marie le Pen i dziś jego córka), Dania (Pia Kjaessgaard), Włochy (Gian-Franco Fini, Umberto Bossi, Sylvio Berlusconi), Polska (Radio Maryja, LPR, Samoobrona, dziś - PiS, Ruch Narodowy i ONR), Grecja (Złoty Świt), USA (Teleewangeliści i prawica republikańska, popularność idei kojarzonych jednoznacznie z ideologią białych suprematystów), Watykan i Kościół katolicki (Communione et Liberazione, Opus Dei, neokatechumenat). Nie wszystkie podane tu przykłady związane są bezpośrednio z odradzaniem się czy wzrostem poziomu religijności w bigoteryjnej lub dewocyjnej formie. Jednak w bliższym, albo dalszym tle wymienionych zjawisk pojawia się zawsze – biorąc pod uwagę ich konserwatyzm, integryzm, skrajną prawicowość czy wręcz symptomy fundamentalizmu – problematyka związana z religią i transcendencją.