Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4017
W sprawie grożenia utratą tożsamości narodowej
Problem tożsamości narodowej zaczął budzić powszechne zainteresowanie w ostatnich latach głównie z tej racji, że w wyniku szybko przebiegającej globalizacji i uniformizacji zaistniały zjawiska świadczące o poważnym zagrożeniu tożsamości narodów. To wzbudza niepokój nacjonalistów i wielu ludzi nawykłych do zbytniego manifestowania swojej narodowości. Na przekór zacieraniu się różnic narodowych, wskutek procesu stapiania się poszczególnych narodów w jeden naród światowy, pojawił się trend do obrony odrębności narodowej i podkreślania indywidualnych cech narodowych.
Również u nas stało się modne nagłaśnianie zagrożenia tożsamości narodu polskiego w kontekście dążenia do federalizacji państw w ramach Unii Europejskiej lub globalizacji, szczególnie przez polityków partii opozycyjnych. Martwi ich perspektywa możliwości utraty autonomii narodu polskiego wskutek szybko postępującej integracji społeczeństw, do której już teraz przyczynia się swobodny przepływ ludzi, mieszanie się kultur i ras, zaś w przyszłości - łączenie się państw w federacje i unie oraz podporządkowanie ich na razie jeszcze enigmatycznemu globalnemu rządowi światowemu. Biją na alarm i straszą ludzi, jakby to faktycznie była jakaś swoista apokalipsa.
Jednak, jeśli przyjrzeć się temu bez ekscytacji, to tak naprawdę jest to jeszcze jeden straszak wykreowany przez niektórych polityków i nagłaśniany przez usłużne im mass media. Nawiasem mówiąc, straszenie w ogóle przybiera na sile i upowszechnia się. Nic w tym dziwnego, ponieważ ludzie zawsze muszą czegoś obawiać się: piekła, diabła, „złego luda”, komety, końca świata, terrorystów, komunistów i bóg wie, czego jeszcze. A większość tych straszaków jest zmyślona i ma postać imponderabiliów.
Utrzymywanie ludzi w permanentnym, nasilającym się i wyimaginowanym strachu odwraca ich uwagę od straszaków materialnych, czyli faktycznych zagrożeń dla życia ludzi. (Nota bene, odwracanie uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity jest realizacją pierwszego z zaleceń Chomsky’ego z listy 10 strategii manipulacji.)
Strach mobilizuje do organizowania się w celu obrony. Można to robić bezpośrednio, wstępując do partii głoszącej ideologię strachu i powiększać liczbę jej członków (to daje większą szansę na sukces wyborczy do parlamentu i władz samorządowych), albo pośrednio, solidaryzując się z tą ideologią i upowszechniając ją w społeczeństwie (to też przyczynia się do korzystnego wyniku wyborów).
Lęk przed utratą tożsamości własnej czy narodowej ma podłoże psychologiczne. Bierze się z inercji nawyków i status quo. Ludzie na ogół boją się ryzyka, jakie niosą zmiany - zwłaszcza radykalne - przyzwyczajeń i stereotypów utrwalonych od lat. Bardzo często podejrzewają, że zmiana bardziej implikuje pogorszenie sytuacji aniżeli jej poprawę, a jeśli na dodatek straszy się ich taką zmianą, to niechęć do niej nasila się jeszcze bardziej. Niektórzy nasi politycy celowo posługują się strachem przed utratą tożsamości narodowej i uczynili z niego instrument walki politycznej o umocnienie swej pozycji na scenie politycznej, zwiększenie liczebności partii i pozyskanie jak najwięcej sympatyków.
O rozumieniu tożsamości
Właściwie, jeśli w języku potocznym używa się słowa „tożsamość”, to zazwyczaj ma się wrażenie, że się wie, o czym się mówi i domniemywa się, że inni też wiedzą, co się ma na myśli. Jeśli jednak głębiej się zastanowić nad znaczeniem pojęcia tożsamości, to okazuje się, że wcale nie jest ono tak jasne i dobrze zrozumiałe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, że ma wiele znaczeń, jest wieloaspektowe, niejednoznacznie zdefiniowane i nie ma konkretnych sprawdzianów za pomocą których można ja potwierdzić.
W różnych dziedzinach nauki i techniki używa się różnych kategorii tożsamości, mniej lub bardziej precyzyjnie zdefiniowanych. Tożsamość jest najściślej określona w logice, ponieważ odnosi się do pojęć albo wyrażeń, a nie do rzeczy. Jest to pojecie tożsamości formalnej. Można je stosować w świecie pomyślanym, do obiektów idealnych i w naukach teoretycznych, ale nie w naukach empirycznych i praktyce. Jednak to pojęcie tożsamości przeniesiono z logiki do innych nauk i sfer życia i zmodyfikowano je dla potrzeb nauk doświadczalnych oraz czynności inżynierskich. W związku z tym wprowadzono pojęcie tożsamości empirycznej, albo materialnej, które są osłabionymi wersjami tożsamości formalnej.
O ile tożsamość logiczna jest abstrakcyjna, absolutna i ponadczasowa, o tyle materialna jest konkretna, względna i zależna od czasu i różnych okoliczności.
Tożsamość empiryczną rozumie się przeważnie albo jako zgodność cech między danymi obiektami - w przypadku tożsamości wielu obiektów, albo jako zachowanie (ciągłe występowanie, dziedziczenie) tych samych cech obiektu w danym przedziale czasie - w przypadku tożsamości jednego obiektu. Tak na przykład dla A. Tarskiego dwa przedmioty są tożsame, gdy oba posiadają wszystkie cechy te same.
Inaczej mówiąc, przedmiotów tożsamych nie da się rozróżnić. O przedmiotach, które posiadają jednakowe cechy mówi się raczej, że są takie same, a nie tożsame sobie; takożsamość jest czymś innym niż tożsamość. Podobnie, według T. Czeżowskiego, identyczne jest to, co niczym się nie różni. Ale tego nie sposób stwierdzić w praktyce.
Nigdy nie zna się wszystkich cech danego obiektu materialnego, a tylko ich ograniczoną ilość na danym etapie poznania. Wprawdzie w wyniku badań poznaje się coraz więcej cech, co umożliwia pełniejsze określenie tożsamości, ale zawsze jest to tylko tożsamość przybliżona i częściowa. Lepiej można by określić tożsamość, gdyby ograniczyć się tylko do cech istotnych. Jednak nie wiadomo dokładnie, jakie cechy są faktycznie istotne. To wynika między innymi z nie dającej się przezwyciężyć trudności określenia istoty rzeczy (Kantowskiej rzeczy w sobie).
Można też tożsamość przedmiotów rozumieć jako zgodność sądów wypowiadanych o nich, ale sądy nie zawsze bywają prawdziwe, wskutek czego tak określona tożsamość może być zawodna.
Tożsamość narodu, czyli jednego i tego samego obiektu, najlepiej jest pojmować jako tożsamość empiryczną w ujęciu H. Reichenbacha, tj. jako tożsamość genetyczną (genidentyczność) - materialną i formalną. Przedmiot jest genetycznie identyczny, jeśli posiada te same atrybuty w kolejnych chwilach czasu swego istnienia w wyniku jakby dziedziczenia ich. Jest materialnie genidentyczny, gdy jego skład nie zmienia się, gdy dziedziczy wciąż te same elementy, a funkcjonalnie genidentyczny, gdy nie zmieniają się jego funkcje, gdy dziedziczy te same sposoby zachowania i role.
Tę ideę można rozszerzyć i określać tożsamość nie tylko ze względu na elementy i funkcje, ale na wiele innych atrybutów: strukturę (tożsamość strukturalna), cechy (tożsamość atrybutywna), substancję (tożsamość substancjalna albo materiałowa), rozmiary (gabarytowa), wielkości fizyczne, wygląd itd. Mówiąc dalej o tożsamości narodowej będę ją rozumieć jako tożsamość genidentyczną atrybutywną.
Naturalna degradacja tożsamości narodowej
Pojęcie tożsamości narodowej powstało niedawno. Jak twierdzi Anthony D. Smith w książce Nacjonalizm. Teoria, ideologia, historia (2007), zastąpiło ono używane w VIII, XIX i na początku XX wieku pojęcia „charakter narodowy” oraz „świadomość narodowa”. Tożsamość narodowa jest różnie definiowana. Dlatego, kiedy dyskutuje się o tożsamości narodowej i na dodatek straszy się ludzi jej zagrożeniem, to należałoby po pierwsze, samemu wiedzieć i wyjaśnić to innym, jaką kategorię tożsamości ma się na myśli (w przeciwnym razie dysputa sprowadza się do bełkotu), po drugie, czy utrata tożsamości narodowej faktycznie jest czymś strasznym i po trzecie, czy warto walczyć o tożsamość narodu i po co.
Do zbioru atrybutów narodu świadczących o jego tożsamości wchodzą: język, wyznanie, system wartości, sposób myślenia i styl bycia, kultura, obyczaje, folklorystyczna muzyka i ubiory oraz budownictwo. Trudno stwierdzić, jakie są najważniejsze, bo to zależy od wielu czynników, raczej subiektywnych.
Atrybut pierwszy – język
Tylko w grupach odizolowanych od reszty świata język etniczny nie zmienia się, dopóki te grupy żyją wyłącznie na swoim terytorium oraz nie kontaktują się i nie komunikują z innymi grupami posługującymi się innymi językami. We współczesnym świecie takich grup już nie ma; do najdzikszych rejonów przenikają różni ludzie z zewnątrz, np. badacze kultur i turyści.
Transmigracja na skalę światową, przede wszystkim w celu znalezienia pracy i polepszenia warunków życia, jak nigdy wcześniej, doprowadza do gwałtownego rozhermetyzowania grup etnicznych oraz narodów. Imigranci zmuszeni są do komunikowania się w języku powszechnie używanym w czasie pracy i w języku urzędowym tubylców, obowiązującym w ich miejscu zamieszkania. Muszą uczyć się tego języka na różne sposoby. Między innymi uczestnicząc w imprezach kulturalnych, sportowych i rozrywkach. W szczególności dzieci imigrantów łatwo i szybko opanowują obcy język, ponieważ tego wymagają szkoły, do których zobligowane są uczęszczać.
A z drugiej strony, degraduje się również język tubylców wskutek zapożyczania słów i fraz pochodzących z etnicznych języków imigrantów. Dokonuje się więc mieszanie się różnych języków, w konsekwencji czego tracą one swą czystość etniczną oraz tożsamość.
Zjawisko to widoczne jest wyraźnie tam, gdzie przebywa najwięcej ludzi z różnych krajów i kontynentów, np. w USA lub Kanadzie. Jeśli Polska stanie się z różnych względów krajem atrakcyjnym dla obcokrajowców - a tego nie można wykluczyć - to również nasz język będzie szybko tracić swoją dawną czystość etniczną.
Ta degeneracja naszego języka dokonywała się zawsze w miarę otwierania się na inne kraje. Najbardziej w czasach zaborów (germanizacja) i w latach powojennych (rusyfikacja), zaś w ostatnich dziesięcioleciach postępuje amerykanizacja.
W społeczeństwie otwartym, z racji konieczności wzrostu wymiany międzynarodowej, nie da się powstrzymać procesu zachwaszczania języka cudzymi wyrażeniami i zapożyczeniami. Tym samym nasz język, podobnie jak inne, traci swoją tożsamość. Być może z czasem podzieli los innych 120 języków etnicznych, które zanikły w XX wieku. Wobec tego, siłą rzeczy, nasza tożsamość narodowa pod względem językowym jest coraz bardziej naruszana i nie da się temu zapobiec.
Atrybut drugi – wyznanie
Przynależność do jakiegoś kościoła jest bez wątpienia czynnikiem integrującym daną grupę społeczną i wyznacznikiem jej tożsamości w aspekcie wyznaniowym. Jednak w przypadku narodu, w skład którego wchodzi wiele różnych grup wyznaniowych i w obrębie którego funkcjonują różnorodne instytucje kościelne, trudno jest mówić o tożsamości wyznaniowej.
Co najmniej od czasów nowożytnych narastała dyferencjacja religijna w obrębie narodów w miarę powstawania nowych wyznań. Teraz jest o wiele większa niż dawniej w związku z istnieniem ogromnej liczby oficjalnych kościołów (w Polsce około 120) i nielegalnych sekt, a liczba ich stale się powiększa. Poza tym wzrasta liczba ludzi bezwyznaniowych.
Dla samego zjawiska naruszenia tożsamości wyznaniowej nie ma większego znaczenia, jaki procent danego narodu należy do jakiegoś kościoła, albo deklaruje się jako niezwiązanych z żadnym kościołem. Stopień zróżnicowania wyznaniowego świadczy tylko o stopniu zniszczenia tożsamości wyznaniowej.
Teza głoszona przez środowiska katolickie i narodowo-chrześcijańskie, jakoby Polska była krajem religijnie jednolitym (stereotyp Polaka katolika), gdzie liczba nie-katolików jest tak marginalna, że można ją pominąć, jest fałszywa. Świadczą o tym dane o faktycznej liczbie ludzi wyznających i praktykujących, a nie tylko formalnie zapisanych w dokumentach parafialnych i ochrzczonych na siłę w wyniku gwałtu rytualno-religijnego dokonywanego na noworodkach przez rodziców kierujących się różnymi względami, a najmniej głęboką wiarą.
Prawda jest taka, że nasz kraj wcale nie jest ani wyznaniowo homogeniczny, ani katolicki. O ile dawniej wiara katolicka była dominującym atrybutem polskości, to teraz już nie. Rośnie liczba bezwyznaniowców (ateistów, agnostyków, racjonalistów itp.) oraz wyznawców innych kościołów a także sekt.
Usilne zabiegi Jana Pawła II o dominację katolicyzmu w świecie i imperialne panowanie Watykanu zakończyły się fiaskiem. Nie udało się też powstrzymać postępującego procesu laicyzacji.
Wątpliwe, czy globalizacja w sferze kultury duchowej doprowadzi do uformowania się w ogóle jakiegoś monopolistycznego kościoła uniwersalnego, powszechnego i światowego. Bardziej prawdopodobna jest narastająca dywergencja wyznaniowa, przy czym w poszczególnych państwach ukształtuje się wiele alternatywnych kościołów, a każdy będzie zabiegać o jak największą liczbę wyznawców na drodze walki konkurencyjnej.
W konsekwencji tego oraz przedostawania się na terytorium naszego państwa obcych nam wyznań (wskutek osiedlania się różnych grup etnicznych i wzrostu liczby różnowyznaniowych małżeństw), katolicyzm uchodzący za atrybut naszej tożsamości narodowej będzie systematycznie tracić swoje znaczenie. Będzie, co najwyżej, współokreślał naszą tożsamość narodową na równi z innymi wyznaniami. Wcale nie należy się tego obawiać, a wręcz przeciwnie - powinno się z tego cieszyć, ponieważ jedno monopolistyczne wyznanie kryje w sobie pokaźny potencjał fanatyzmu religijnego. Biorąc to pod uwagę można stwierdzić, że w przyszłości tożsamość narodowa zanikać będzie również w wymiarze wyznaniowym.
Atrybut trzeci - system wartości
Wielu ludzi sądzi, że w narodzie obowiązuje jeden uświęcony tradycją system wartości, wskutek czego naród jest aksjologicznie homogeniczny. W naszym przypadku panuje opinia, że jest to system wartości chrześcijańskich, który pełni rolę integratora narodu.
Niewątpliwie, jak w wielu innych krajach europejskich, naród polski rozwijał się w kulturze zdominowanej przez chrześcijaństwo. Toteż system wartości musiał ukształtować się na gruncie etyki chrześcijańskiej. Odzwierciedlał się on w normach obyczajowych i w ustawodawstwie, które chroniło go mocą prawa.
Jednak to zaczęło się zmieniać, a w ostatnich dziesięcioleciach zaznaczyło się odchodzenie od tego systemu. Najpierw wskutek szerzenia etyki niezależnej (laickiej), tzw. światopoglądu naukowego i narzucania systemu wartości charakterystycznego dla humanizmu komunistycznego. Obecnie, w wyniku transformacji ustrojowej, która pociągnęła za sobą szybko postępującą liberalizację i towarzyszące jej rozluźnienie obyczajów, ludzie w coraz mniejszym stopniu kierują się w życiu wartościami chrześcijańskimi, mimo iż opowiadają się za nimi, przyznają się do nich i formalnie akceptują je.
Należy przypuszczać, że pod presją silnie propagowanych wzorców kultury zachodniej i wzrastającego wpływu laicyzacji będzie jeszcze szybciej postępowało odchodzenie od tradycyjnych ortodoksyjnych wartości chrześcijańskich. Istotnie przyczyni się do tego obcowanie wśród różnych kultur etnicznych i wyznań religijnych na terenie naszego kraju.
Wprawdzie Kościół katolicki broni jak może swojego systemu wartości, ale z coraz mniejszym skutkiem, ponieważ coraz bardziej odstają one od warunków życia we współczesnym świecie i z tego powodu coraz trudniej jest dochowywać im wierności.
System wartości chrześcijańskich zawiera nie tylko wartości typowe dla tego kościoła, ale również ogólnoludzkie i ponadczasowe, które zawsze i wszędzie były przestrzegane. Te, rzecz jasna, mają szansę przetrwać. Natomiast będzie postępować wypieranie z tego systemu innych wartości wybitnie chrześcijańskich, które nie zostały zapożyczone z innych systemów wartości znanych wcześniej. Zostaną one zastąpione przez wartości, które będą sprzyjać postępowi cywilizacyjnemu. A więc, erozja systemu wartości chrześcijańskich powoduje naruszanie naszej tożsamości narodowej.
Atrybuty czwarty - styl bycia i myślenia
Atrybuty te są chyba bardziej sztucznie przypisywane danemu narodowi aniżeli immanentne mu. Są niejako indukowane przez postrzeganie danego narodu przez stereotyp funkcjonujący w świadomości masowej. A stereotyp powstaje zawsze w wyniku niepoprawnego wnioskowania z części na całość i dlatego przeważnie nie odzwierciedla prawdy. Wobec tego trudno jest potwierdzić opinię, jakoby dany naród charakteryzował się jakimś typowym i tylko jemu przysługującym sposobem bycia oraz myślenia. (Podobnie układacze horoskopów i wróżbici bezzasadnie wiążą cechy charakteru człowieka z jego imieniem, albo datą urodzenia lub znakiem zodiaku).
Jeśli nawet chciałoby się za wszelką cenę uznać istnienie jakichś cech z natury rzeczy właściwych danemu narodowi, to można by na to przystać, ale pod warunkiem, że ma się do czynienia z narodem homogenicznym, (ponieważ w takim przypadku wnioskowanie z jednostek daje na ogół wyniki bardziej prawdopodobne i zbliżone do stanu faktycznego) i że cechy te utrzymują się długotrwale.
W przypadku narodu będącego mieszaniną wielu grup etnicznych trudno jest doszukać się jakiegoś wspólnego dla nich stylu bycia, albo myślenia. Tym trudniej, im mniej zintegrowane są te grupy i im więcej ludności napływowej (imigrantów) wchodzi w skład danego narodu.
Na razie wszystko wskazuje na to, że narody rozumiane jako ogół ludzi mieszkających na terytoriach państw będą zlepkami wciąż większej liczby różnych grup etnicznych, które nawet w przypadku naturalizacji zachowają swoją odrębność w postaci specyficznych sposobów bycia i myślenia, do których przywykli i które nabyli w swoich pierwotnych środowiskach.
Można przypuszczać, że z czasem w wyniku zacieśniania się relacji międzyludzkich i więzów społecznych postępować będzie upodobnianie się form bycia i stylów myślenia grup napływowych do tych, które właściwe są tubylcom, a wskutek interakcji czy syntezy wytworzy się raczej jakaś nowa ich jakość. Ona też po pewnym czasie będzie się zmieniać w konsekwencji transmigracji i związanych z nią zmian składu etnicznego danego narodu.
Nasz naród podlegać będzie tej ogólnej prawidłowości charakterystycznej dla zjawiska globalizacji. Jeśli nawet znajdują się w nim jakieś relikty sposobu bycia i myślenia typowe dla Polaków sprzed iluś lat (np. zachowania sarmackie), to przede wszystkim w bardzo wąskich grupach regionalnych lub rodzinach tradycyjnych, nie poddanych jeszcze znaczącym wpływom cywilizacji światowej albo celowo na przekór wszystkiemu utrzymujących swój koloryt.
Atrybut piąty – obyczajowość
Obyczaje panujące w naszym narodzie były w ciągu wielu wieków i są nadal jeszcze w dużym stopniu podporządkowane etyce chrześcijańskiej. W historii zmieniały się one powoli pod wpływem obcych czynników, głównie w czasach zaborów, ale obecnie o wiele szybciej w wyniku wspomnianych wcześniej przemian społecznych i stopniowej erozji systemu wartości chrześcijańskich. Świadczy o tym współczesna moda na ubieranie się i zachowanie, daleko posunięta swoboda seksualna oraz tolerancja w stosunku do związków partnerskich, rozwodów itp. zjawisk społecznych.
Proces ten będzie narastać i przebiegać w przyspieszonym tempie, podobnie jak wiele innych procesów społecznych w naszych czasach. Jest on nieodwracalny i obiektywny, ponieważ nie zależy od tego, czy się komuś podoba, czy nie. Trudno oprzeć się presji naśladownictwa mocno liberalizowanych obyczajów lansowanych przez modę zachodnią.
Tych, którzy nie akceptują nowoczesnych wzorców obyczajowych jest niewielu, bo niewielu jest ludzi odpornych na modę. Większość nie chce uchodzić za niepostępowych i niemodnych, żeby nie narazić się na wykluczenie społeczne i boi się marginalizacji.
Tradycyjne obyczaje, ufundowane na systemie wartości chrześcijańskich, tak jak inne tradycyjne elementy życia społecznego, uznawane są powszechnie za anachroniczne i przechodzą do lamusa obyczajowości. Tempo narastania tego procesu podyktowane jest przez zasadę akceleracji. Odchodzenie od tradycyjnych stereotypów ubiorów i zachowań i podporządkowanie się nowym trendom obyczajów jest powszechne - nie zależy od wieku, płci, wykształcenia i pozycji społecznej.
Atrybut szósty – folklor
Folklor obejmuje muzykę, pieśni, tańce, rękodzieła i stroje ludowe, kuchnię a także gwarę regionalną. Te składniki folkloru kształtowały się i utrwalały w ciągu wieków w naszym narodzie. Również za sprawą kościoła, który przede wszystkim wykorzystywał kolędy, pieśni religijne, jasełka itp. w celu utrwalania wiary na gruncie estetycznym i emocjonalnym.
Troska o folklor i jego przetrwanie była charakterystyczna szczególnie w okresach zagrożeń bytu narodowego w czasie zaborów i okupacji; wtedy walnie przyczyniała się do podtrzymywania polskości - utrwalania jej w świadomości i pamięci narodowej.
Przed II wojną światową obca kultura ze względów czysto technicznych (nikły stopień radiofonizacji i mały zasięg oddziaływania prasy i radia) oraz społecznych (praktycznie żadna turystyka) tylko w niewielkim stopniu przenikała do Polski. Poza tym, osiadły tryb życia przeważającej części mieszkańców powodował ich zamknięcie się w granicach wsi i miast, gdzie tworzono własny folklor, utrwalany w kolejnych pokoleniach.
Po wojnie z kolei przez wiele lat przeszkadzano przenikaniu do Polski kultury zachodniej (żelazna kurtyna) ze względów politycznych i ideologicznych, nawet na drodze zakazów prawnych; np. w okresie stalinizmu zabronione było, karane, albo piętnowane słuchanie muzyki nadawanej przez radio Luxemburg oraz noszenie wówczas modnych na Zachodzie fryzur i strojów.
Aż do momentu transformacji ustrojowej folklor i twórczość ludowa miały się zatem dobrze i rozwijały się, ponieważ były mocno wspierane przez państwo. Z jednej strony wynikało to z dążenia do odizolowania się od wpływów kultury zachodniej, zaś z drugiej z tego, że twórczość ludowa była świetnym towarem eksportowym, a folklor - wspaniałą wizytówką i reklamą naszego kraju.
Transformacja ustrojowa, likwidacja żelaznej kurtyny, otwarcie się na świat zachodni i nie tylko, rozwój masowej turystyki i migracji oraz urbanizacja wsi - przekształcanie się ich w osiedla fabryczne lub organizmy podobne do miast - przyczyniły się do szybkiego zanikania folkloru i spychania go na margines. Pokazywanie folkloru i tradycji ludowych, tak jak przyznawanie się do pochodzenia wiejskiego, stało się czymś wstydliwym i na ogół źle widzianym. Dojdzie wkrótce do tego, że folklor polski będzie występował w rezerwatach, podobnie jak kultura Indian w USA. Stopniowo folklor wiejski ustępuje miejsca folklorowi miejskiemu, ale miasta również tracą swojego „ducha”, czyli swój koloryt lokalny i to, co jest w nich niepowtarzalne.
Modernizacja miast dokonuje się poprzez powielanie szablonów architektonicznych na skalę globalną. Starą zabudowę wyburza się, albo ulega ona naturalnemu niszczeniu wskutek nieopłacalnej renowacji. Pomału zanika kuchnia i gwara regionalna. A reliktowe rękodzielnictwo ludowe zastępowane jest przez masową produkcję wyrobów ludowych, głównie w Chinach.
Jaki wniosek?
Podstawowe składniki tożsamości narodowej ulegają dość szybko postępującej degradacji. Sprzyja temu wiele czynników obiektywnych i subiektywnych, związanych z tworzeniem się rynku światowego, postępem technicznym w dziedzinach komunikacji (łączności i transportu) oraz mieszaniem się kultur.
Faktem jest coraz szybsze i skuteczne przekształcanie się narodów jednoetnicznych w polietniczne wskutek konieczności łączenia się różnych grup etnicznych, zmuszonych do współżycia i kooperacji w wielu dziedzinach w obrębie poszczególnych krajów, często na małych terytoriach. A stopień polietniczności rośnie proporcjonalnie do wielkości i statusu ekonomicznego kraju. Dlatego najbardziej „etnicznie skundlonymi” są kraje wysoko rozwinięte.
Jeśli postępuje proces zanikania poszczególnych elementów tożsamości narodowej, to zanika też ona sama. Temu procesowi nie jest się w stanie przeszkodzić ani powstrzymać go, nawet, gdy się go ocenia negatywnie i ma się świadomość jego szkodliwości. Przynajmniej tak długo, dopóki będzie rozwijać się globalizacja, która przynosi korzyści ekonomiczne (a niestety, światem rządzi ekonomia). W tej fazie realizacji jest to proces nieodwracalny.
A zatem, narody - chcąc nie chcąc - będą musiały wyrzekać się swojej tożsamości i stopniowo przekształcać się w jeden naród ogólnoświatowy czy raczej w jedną społeczność światową, przypominającą plazmę. Trudno dziś przewidzieć skutki tego i oceniać je.
Obrona tożsamości narodowej nie ma sensu z punktu widzenia ekonomicznego i cywilizacyjnego. Jest za to dobrym narzędziem w walce ideologicznej i politycznej (dla celów koniunkturalnych) partii o charakterze nacjonalistycznym, albo grających bez żenady i perfidnie na uczuciach narodowych.
Utraty tożsamości narodowej nie powinno się bać, ani bronić się przed nią, gdyż (nie licząc kwestii ambicjonalnych i interesów partyjnych) nie skutkuje wcale pogorszeniem się warunków życia przeciętnego człowieka. Wręcz przeciwnie, w imię wzrostu tolerancji wobec innych, lepszej współpracy i większej synergii działań podejmowanych w różnych dziedzinach dla dobra całej ludzkości, należy dążyć do przezwyciężania ograniczeń narodowych lub narodowościowych.
Wiesław Sztumski
23.01.2012
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 7135
Całkowita separacja nauki od religii, jest praktycznie niemożliwa, a nawet szkodliwa.
W pierwotnej kulturze duchowej, wszystkie jej obecnie odrębne subdziedziny: nauka, filozofia, magia, mitologia i religia, tworzyły jedną nierozerwalną całość.Była to wszechwiedza oparta na domysłach, presupozycjach i interpretacjach, uzyskiwana w wyniku myślenia racjonalnego i nieracjonalnego.
Dzisiaj te subdziedziny kultury duchowej rozwijają się względnie niezależnie od siebie, zgodnie z własnymi mechanizmami i prawidłowościami rozwoju i posługują się różnymi systemami pojęć (językami). Każda dostarcza innej wiedzy o świecie.
Aksjomaty i dogmaty
Racjonalizm oświeceniowy i scjentyzm znacznie przyczyniły się do wyodrębnienia się nauki, do przeciwstawiania jej innym sferom kultury, zwłaszcza religii oraz do dominacji nad religią. Niektóre ideologie (liberalizm i komunizm), doktryny filozoficzne (materializm francuski, agnostycyzm, marksizm), postępująca laicyzacja życia oraz traktowanie nauki jako głównej siły napędowej postępu, a religii jako siły hamującej postęp powodowały narastanie dysonansu między nauką a religią.
Dalszy postęp nauki wyzwolonej od wpływów teologii i rozwój religii zazwyczaj nie liczącej się z wiedzą naukową grozi zerwaniem pierwotnych związków między nauką a religią. Jednak całkowita separacja nauki od religii, jest praktycznie niemożliwa, a nawet szkodliwa. Siłą napędową rozwoju kultury duchowej i cywilizacji jest bowiem harmonijny ich rozwój, przenikanie się wszystkich subdziedzin kultury i oddziaływanie wzajemne między nimi.
Najprościej można określić religię jako system światowych systemów teistycznych: (hinduizm, chrześcijaństwo, judaizm, islam itd.), a naukę - jako aktywność intelektualną, którą w danej epoce powszechnie uważa się za działalność naukową.
W naszych czasach postępuje zacieranie się ostrych granic między subdziedzinami kultury. Trudno też oddzielać naukę od religii, rozum od wiary, naukę od paranauki oraz religię od quasi-religii. (Quasi-religią nazywam ideologię, która głosi kult wodza (faszyzm), partii (komunizm), pieniądza (konsumpcjonizm), itp.).
Obszar para-nauki pokrywa się częściowo z obszarem quasi-wiary, a w potocznym rozumieniu paranauka bywa często utożsamiana z quasi-religią. Nauka opiera się na powszechnie przyjętych aksjomatach, a religia na powszechnie uznawanych dogmatach. Z metodologicznego punktu widzenia nie ma różnicy między aksjomatem naukowym a dogmatem religijnym. W pierwszym przypadku wierzy się w jakiś absolut postrzegany na przykład w formie bezosobowych praw natury (bóg Einsteina), a w drugim - w boga, czyli w inny absolut, któremu przypisuje się postać osobową (Budda, Jahwe, Mahomet, Chrystus itp.), który rządzi światem za pomocą praw nadprzyrodzonych. Jako nadprzyrodzone zwykło się określać to, czego nie tłumaczy nauka.
Naturalna, czyli nie podporządkowana ideologii, ewolucja nauki nie przeszkadza rozwojowi religii ani wiary. Podobnie naturalna, czyli poddana wpływom ideologii kościoła, ewolucja religii nie szkodzi rozwojowi nauki. Postęp nauki ogranicza natomiast religijność skodyfikowaną uchwałami jakiegoś kościoła, w postaci zakazów i nakazów moralnych, do których przestrzegania zobowiązuje się naukowców, będących wyznawcami tego kościoła. (Historia kościoła katolickiego dostarcza na to wielu przykładów).
Naturalna ewolucja nauki i naturalna ewolucja religii przyczyniają się do tworzenia komplementarnej wiedzy o świecie i do zintegrowanych działań dla dobra ludzkości. Nauka stapia się z religią w obszarach wspólnych dla nauki i religii, rozumu i wiary, paranauki oraz quasi-religii.
Relacje i ich skutki
Między nauką a religią teoretycznie możliwe są relacje zależności i jej braku, współrzędności, nadrzędności i podrzędności, tożsamości, przeciwieństwa, sprzeczności i komplementarności. A zatem, przeciwieństwo lub sprzeczność między nauką a religią są tylko możliwymi relacjami, ale nie koniecznymi. Dotychczas na płaszczyźnie poznawczej ukształtowało się pięć modeli relacji, faktycznie zachodzących między nauką a religią:
Model konfliktu - naukę i religię rozumie się jako dwie konkurencyjne teorie albo idee świata, które z racji konkurencji muszą pozostawać w stałym konflikcie.
Model separacji - nauka i religia stanowią oddzielne teorie. Nie ma i nie może być konfliktu między nimi, ponieważ każda z nich odnosi się do czegoś innego: nauka - do świata zmysłowego, a religia - do świata duchowego.
Model komplementarny - nauka i religia odnoszą się do tej samej sfery kognitywnej, a każda dostarcza innej, ale komplementarnej wiedzy o świecie w formie jakiejś omniscjencji.
Model syntezy - nauka i religia dostarczają niesprzecznej wiedzy o świecie. W związku z tym można dokonywać syntezy wiedzy naukowej i religijnej w postaci całościowej wiedzy o świecie.
Model współistnienia - nauka i religia nie mają niczego wspólnego i funkcjonują obok siebie.
Z każdym z tych modeli związane są rozmaite obiekcje natury terminologicznej odnośnie do definicji pojęć kluczowych oraz merytorycznej i dlatego nie można bezkrytycznie zaakceptować żadnego z nich.
Przeciwstawianie sobie nauki i religii jest społecznie szkodliwe, ponieważ może generować różnego rodzaju konflikty, często nawet antagonistyczne, między ludźmi o rozmaitych opcjach światopoglądowych, między wierzącymi a niewierzącymi, między teologami a naukowcami, a także między naukowcami o poglądach teistycznych i ateistycznych itd. Życie dostarcza wielu takich przykładów.
Model kompromisu
Do wspomnianych modeli relacji między nauką i religią dodaję jeszcze jeden, skonstruowany na bazie enwironmentalizmu (odmiana ekofilozofii). Nazwałem go „modelem kompromisu".
Model ten daje szansę na powrót do jedności nauki i religii oraz do ich harmonijnego, wzajemnie uzupełniającego się i synergicznego rozwoju. Mówiąc o jedności, mam na myśli jedność w sensie funkcjonalnym: naukę i religię powinien jednoczyć cel, jaki mają realizować. Kompromis jest jedynym wyjściem z impasu, w jakim znalazła się nauka i religia. Walka o dominację nie ma sensu. Podobnie bezsensowna jest walka z religią. Co najwyżej, zwalczać można jakąś ideologię religijną, albo konkretny kościół.
Naszym wspólnym celem, niezależnie od światopoglądu i profesji, przynależności etnicznej, wyznania itp. jest zapewnienie ludziom warunków przetrwania oraz dążenie do maksymalnej ekstensji czasu istnienia gatunku ludzkiego na Ziemi. To właśnie może i powinno stanowić realną platformę dla znalezienia kompromisu między nauką i religią, harmonijnego ich współdziałania i unikania niepotrzebnych antagonizmów. Nauka i religia zachowują swoją tożsamość i odrębność, ale muszą wyrzec się chęci dominacji jednej nad drugą.
Prawdziwy kompromis między nauką i religią można osiągnąć na gruncie „myślenia ekologicznego". U jego podstaw leżą zasady enwironmentalizmu: nieantagonistyczny rozwój społeczny, koegzystencja, tolerancja, kooperacja oraz synergia działań ludzkich.
Osiągnięcie kompromisu między nauką i religią jest niezwykle trudne w dobie współczesnej, kiedy już narosły pewne konflikty, a pamięć obciążona jest różnymi uprzedzeniami, i gdy nauka i religia osiągnęły już znaczny stopień samodzielnego rozwoju. Bowiem im wyżej wyewoluowany jest system, tym większą niezależność i tym większą możliwość dywergencji celów, także sprzecznych i antagonistycznych, wykazują jego składniki. Tym mniejsze jest też prawdopodobieństwo synergii działań na rzecz realizacji funkcji celu takiego systemu jako całości przez poszczególne składniki. Niemniej jednak, mimo tych trudności, nie należy rezygnować z prób odbudowy harmonii między nauką i religią dla dobra ludzkości.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1708
- Wygląda mi to na krwio... przepraszam, Kostia. Na wampiry.
- Możesz użyć wyrażenia poprawnego politycznie: „Na uzależnionych od hemoglobiny".
(Siergiej Łukjanienko, Patrol zmroku)
Kilka zdań o poprawności politycznej
Poprawność polityczną definiuje się jako przejaw stosowania wyrażeń językowych w celu przedstawiania fałszywego obrazu rzeczywistości. Jest ona jednym ze sposobów realizacji nadużyć językowych. Szczególnie podatny na nadużycia jest język, który zawiera polisemię (wieloznaczność) i dopuszcza relatywizm znaczeniowy. Takim językiem posługują się humaniści, artyści, politycy, propagandziści, kaznodzieje, poeci itp. Język jest potężnym narzędziem w rękach manipulantów społecznych. Za jego pomocą ingerują oni intencjonalnie i bezpośrednio w świadomość adresatów po to, by narzucać im odpowiednie postępowanie, zachowanie się oraz działanie.
W ten sposób można nie tylko pośrednio za pomocą ludzi manipulować zjawiskami społecznymi i wydarzeniami historycznymi, ale również dowolnie je kreować. W tym między innymi przejawia się negatywny aspekt kreatywnej funkcji języka – przeinaczanie, albo tworzenie nieprawdziwych faktów, konfabulacja, zmyślanie wydarzeń, niepoprawna interpretacja wypowiedzi i urabianie fałszywych opinii.
W naszych czasach coraz mniej respektuje się zasadę referencji językowej, zgodnie z którą danemu słowu powinien odpowiadać tylko jeden jego desygnat, a zdaniu - tylko jedna treść zawarta w nim. Za to coraz bardziej szerzy się zasada relatywizmu semantycznego, w myśl której można zmieniać znaczenia słów w zależności od miejsca, czasu sytuacji oraz różnych czynników społecznych. (p. Wiesław Sztumski, Język w służbie kłamstwa, „Sprawy Nauki”, 8-9/18)
W poprawności politycznej chodzi o to, aby unikać w wypowiedziach publicznych takich sformułowań, które mogłyby być odczuwane przez daną osobę lub grupę ludzi jako naruszenie ich poczucia godności, albo świadczyć o ich dyskryminowaniu. W szczególności należy być ostrożnym w eksponowaniu seksizmu, etnocentryzmu, rasizmu i szowinizmu.
Jedną z technik używanych w celu zachowania poprawności politycznej jest „psi gwizdek” (nazwa pochodzi od gwizdków ultradźwiękowych stosowanych w pasterstwie i tresurze psów). Polega ona na używaniu języka kodowanego lub sugestywnego w przekazach politycznych w celu uzyskania poparcia określonej grupy bez wywołania sprzeciwu grup opozycyjnych.
„Psi gwizdek” używa języka, który wydaje się być normalnie rozumiany przez większość adresatów danego komunikatu, ale przekazuje również określone treści tylko niektórym z nich, docelowym. Przykładem może być użycie przez polityka kandydującego na stanowisko wyrażenia „wartości rodzinne” po to, by zasygnalizować chrześcijanom, że ten kandydat będzie wspierał politykę promującą wartości chrześcijańskie bez zrażania sobie niechrześcijańskich zwolenników. Ten rodzaj języka wywołuje u słuchacza jakby halucynację słuchową.
W ramach poprawności politycznej zwalcza się wszelkie przejawy dominacji jakiejś grupy społecznej, etnicznej lub rasy nad innymi. Poprawność polityczna może być stosowana zarówno w dobrych celach dla wyrażenia rewerencji dla niektórych osób albo grup, jak i w złych -w celu fałszowania rzeczywistości i szkalowania ludzi lub organizacji. W naszych czasach przeważa posługiwanie się poprawnością polityczną przez polityków i media w złych celach. Nie trudno odgadnąć, dlaczego.
Zaletą poprawności politycznej jest to, że wprowadza pewną formę samokrytycyzmu w postaci autocenzury, nawet jeśli jest ona wymuszona przez władzę autorytarną. A jej wadą jest nakładanie kagańca w postaci cenzury zewnętrznej. Swobody demokratyczne obywateli ogranicza się tym bardziej, im bardziej rygorystycznie egzekwuje się poprawność polityczną.
Inaczej mówiąc, stosowanie poprawności politycznej z krańcową surowością wiedzie wprost i nieuchronnie ku zniewoleniu. Dlatego poprawność polityczną można uznać za jedną z ważnych przyczyn neoniewolnictwa szerzącego się w świecie wraz z rosnącą demokratyzacją, niestety, iluzoryczną. Jest to jedna z głównych sprzeczności współczesnej cywilizacji.
Inną wadą poprawności politycznej jest implikowana przez nią hipokryzja wynikająca z przymusowej cenzury, która przybrała już postać pandemii (p. Wiesław Sztumski, Plaga hipokryzji, „Sprawy Nauki", 2/22)
Ludzie myślą co innego niż mówią, ponieważ boją się zlej opinii, ocenzurowania ich wypowiedzi, stygmatyzowania, narażenia się na ostracyzm, a nawet na groźbę zamachów. Kierują się znanym pouczeniem: „Nigdy nie mów, co myślisz, ale zawsze myśl, co mówisz”. Nawiasem mówiąc, współczesna poprawność polityczna przypomina Świętą Inkwizycję, kiedy wolno było mówić wszystko, co się chce pod warunkiem, że jest to zgodne z dogmatami wiary. Teraz tak samo – można mówić, co się chce pod warunkiem, że mieści się to w granicach aktualnego standardu poprawności politycznej.
Tak więc, poprawność polityczna czyni ludzi niby wolnymi, a faktycznie zniewolonymi. Ekstremalna poprawność polityczna nie tylko ekstremalnie zniewala, ale staje się ekstremalnie groteskowa i śmieszna. W tzw. krajach zachodnich wiele decyzji i akcji podejmowanych na przykład na podstawie poprawności politycznej w postaci rusofobii, jest jaskrawo głupich i tak zabawnych, że po prostu żałosnych. (p. Wiesław Sztumski, Kretynizm w natarciu, „Sprawy Nauki", 5/22)
Do czego prowadzi u nas poprawność polityczna w nauce
Poprawność polityczna gnębi już chyba przedstawicieli wszystkich profesji, w tym również naukowców. Warunkiem rozwoju nauki, jak innych sfer działalności ludzi, jest wolność myśli i wypowiedzi. Wolność myśli jest na razie nie za bardzo ograniczona, mimo stosowania coraz lepszych sposobów i narzędzi służących do manipulacji świadomością. O wiele gorzej jest z wolnością głoszenia tego, co się myśli.
W ustrojach autorytarnych, a przede wszystkim dyktatorskich, wolność obywateli i ich organizacji - na przykład samorządów, uczelni i kościołów (1) - ogranicza się do minimum.
Nie przestrzega się autonomii uniwersytetów i nie respektuje woli i postanowień senatów uczelni itp. organów. U nas lekceważy się na przykład uchwały i zalecenia Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich.
W środowisku naukowym, od rozpoczęcia „specjalnej operacji Rosji przeciw Ukrainie”, zwanej „inwazją” zgodnie z wymogiem dzisiejszej poprawności politycznej, natarczywie implementuje się dwa jej paradygmaty - rusofobiczny i ukrofilny. Gani się wszystko, co rosyjskie, nieważne, z jakiego okresu historii Rosji i jak to jest doniosłe w wymiarze światowym, a uwielbia się to, co ukraińskie, choć liche lub skandaliczne. Preferencje i pochwały należą się przede wszystkim Ukraińcom. Tylko patrzeć, jak np. zamiast Tablicy Mendelejewa wprowadzi się Tablicę Szuchewycza.(2)
W wielu uczelniach zastrasza się naukowców, jak tylko się da, za pomocą miękkich i twardych metod i środków: odmowy finansowania wyjazdów na konferencje w Rosji, namawiania do zerwania współpracy oraz nieuczestniczenia w realizacji projektów badawczych, niepublikowania artykułów w czasopismach rosyjskich itp.
Naciski administracyjno-polityczne na naukowców urosły do tego stopnia, że sami naukowcy zaczęli profilaktycznie stosować autocenzurę w obawie przed restrykcjami (np. znawca filozofii Bierdiajewa pyta o zgodę na taki wykład na konferencji naukowej!). Niektórzy korzystają z okazji, by załatwić osobiste porachunki i otwarcie nawołują do polowania na czarownice. Jednym z nich jest Andrzej Szeptycki, który domaga się pilnej deputinizacji nauki polskiej (gazeta.pl 30.03.22). Mamy sytuację polityczną celnie scharakteryzowaną przez ambasadora Rosji Siergieja Andriejewa w wywiadzie dla rosyjskiego radia: „polska elita od lewa do prawa jest przeniknięta rusofobią, a dostęp do polityczno-dziennikarskiej-akademickiej elity praktycznie jest zamknięty bez certyfikatu rusofobii” (W czasach Inkwizycji kobiety musiały wykazać się certyfikatem stwierdzającym, że nie ważą tyle, by uznać je za czarownice i spalić na stosie).
Nasi naukowcy są bezradni w skutecznym przeciwstawieniu się narzuconej społeczeństwu przez Zachód nieprawdziwej wizji świata, nie znajdującej potwierdzenia w faktach politycznych, gospodarczych, społecznych, jakie przedstawiają rzetelni naukowcy. Zagrożona jest wolność publicznego wyrażania swoich myśli, a „prawdy objawione” przez zasady poprawności politycznej są obowiązującym normami.(p. Anna Leszkowska, Spotkanie realistów w czasach irracjonalnych, SN 5/22).
W czasie plandemii wykluczono wszystkich naukowców i lekarzy, których obserwacje i badania pokazywały inną stronę obowiązującego przekazu medialnego i jego niezgodność z nauką. (p. Danuta Mikołajewska, Plandemia Covid-19. To dopiero początek, Oficyna Wydawnicza Wexel, 2021).
Jedną z ofiar nagonki rusofobów i antyputinowców jest na przykład prof. Anna Raźny (b. dyrektorka Instytutu Rosji i Europy Wschodniej UJ,. polityk LPR, wykładowczyni w Wyższej Szkole Kultury Społecznej Medialnej i w Toruniu)., która w maju 2014 podpisała z Zygmuntem Wrzodakiem list do prezydenta Rosji Władimira Putina z prośbą, by bronił Słowian i chrześcijan przed „unioeuropejskim zepsuciem”, popierając aneksję Krymu przez Rosję. Jej przeciwnicy wykorzystali ten list oraz jej wypowiedź na wykładzie w marcu 2022 r., kiedy najpierw użalała się nad losem Ukrainy, która padła ofiarą rosyjskiej agresji, a po dziesięciu minutach dorzuciła: „Trzeba wiedzieć, kiedy wywiesić białą flagę”. Na co jedna z uczestniczek zajęć, studentka z Ukrainy, wybiegła z płaczem. W związku z listem i tym zdarzeniem Uniwersytet Jagielloński nie przedłużył zatrudnienia prof. Raźny.(p. Adam Śmiech, „Echo stalinizmu, czyli atak na prof. Annę Raźny”, „Myśl Polska”, 15.05.2022).
Poprawność polityczna daje się najbardziej we znaki humanistom, szczególnie naukowcom z dziedziny nauk społecznych, najbardziej związanym z polityką i zależnymi od władz. Natomiast przyrodoznawcom - tylko niezauważalnie, chociaż też usiłuje się ich ideologizować dawniej i teraz. (p. Wiesław Sztumski, Fizyka w niewoli ideologii, „Sprawy Nauki“, 10-11/07)
Poprawność polityczna i rozwój nauki w byłych imperiach totalitarnych
W czasach wielkich dyktatur hitleryzmu i stalinizmu również obowiązywało przestrzeganie zasady poprawności politycznej przez różne organizacje, instytucje i zwykłych obywateli. Za niepodporządkowanie groziły nawet wysokie kary (obóz koncentracyjny, obóz pracy, zsyłka na Sybir itp.) Dowcipy o Stalinie były oceniane przez ludzi w zależności od tego, ile lat więzienia groziło za opowiadanie ich.
Społeczeństwa Niemiec za rządów Hitlera i ZSRR w okresie „kultu jednostki”, dyktatury Mao Zedonga w Chinach i gdzie indziej były zastraszone do tego stopnia, że panował w nich marazm i zniewolenie. Z zazdrością patrzono na tzw. wolny świat i wypatrywano wyzwolenia spod jarzma totalitaryzmu, jak zbawienia. A mimo to, nauka w tych krajach rozwijała się całkiem nieźle.
W Trzeciej Rzeszy (1933-1945) rządzonej przez Adolfa Hitlera rozwój nauki i techniki ukierunkowany był przede wszystkim na cele militarne w związku z przygotowaniami do wojny. Działało tam wielu wspaniałych naukowców, inżynierów i wynalazców. Niektórymi z nich, jak Wernherem v. Braunem, twórcą rakiet V-2, i ich odkryciami i wynalazkami zainteresowane były po wojnie Stany Zjednoczone (3) oraz ZSRR (4).
Oto kilka odkryć i wynalazków także dla celów „cywilnych”: poliuretan (Otto Beyer,1937), wideorozmowy (Georg Oskar Schubert, 1936), Fanta (namiastka Coca Coli na bazie jabłek, Scheteling, 1941), „kulisty czołg", pierwszy programowalny komputer na świecie Z1 (Konrad Zuse, 1938), celownik noktowizyjny, pierwsza na świecie stacja telewizji publicznej w Berlinie (1935), niewidzialne samoloty typu „latające skrzydło" (1944), rozszczepienie jądra atomowego (Hahn i Fritz Straßmann, 1938), kanister (1937) oraz pierwsze pociski kierowane zdalnie (Herbert Wagner, 1940). (p. Bartłomiej Sieja, „Wynalazki Trzeciej Rzeszy - co stworzyli naukowcy hitlerowskich Niemiec?”, „Komputer Świat” 20.06.2020)
Także w ZSRR nauka rozwijała się dobrze, z wyjątkiem okresu „kultu jednostki” (Józefa Stalina) w latach 1925 -1956 (5), kiedy ideologiczna sztywność marksizmu-leninizmu-stalinizmu i promowanie miernot żądnych sławy (np. Trofim Łysenko, Olga Lepieszyńska) zadusiły naukę, kiedy nauka stała się służką polityki, a naukowcy stawali przed alternatywą: służyć swoją wiedzą złu czy zachować życie.(p. Simon Ingd, Stalin i naukowcy. Historia tryumfu i tragedii, 1905 – 1953. Wyd. Agora, Warszawa 2017).
W tym czasie cybernetykę i socjologię uznawano za nauki burżuazyjne i pseudonauki. Socjologia była zakazana w stalinowskiej Rosji od końca lat dwudziestych do 1956 roku.
ZSRR od początku zdobywał się na nadludzki wysiłek i stwarzał naukowcom warunki, jakich w tym czasie nie mieliby nigdzie indziej w Europie. Władze Związku Radzieckiego mocno wspierały naukowców i inżynierów, wierząc, że osiągając przewagę technologiczną nad innymi krajami, będą w stanie poszerzać obszar własnych wpływów. A w latach 80. XX wieku Związek Radziecki i jego państwa satelickie miały dwukrotnie więcej naukowców w przeliczeniu na liczbę ludności niż Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia.
Prace, badania i wynalazki uczonych i inżynierów zmieniły oblicze światowej nauki, a ich nazwiska przeszły do historii. Po II Wojnie Światowej ZSRR przodował w badaniach nad rakietami kosmicznymi, co skutkowało szeregiem niezwykłych osiągnięć - od wysłania w kosmos pierwszego satelity, zwierzęcia i człowieka, po pierwsze lądowania łazików.
Oto ważniejsze osiągnięcia nauki i techniki ZSRR: diody elektroluminescencyjne LED (Oleg Łosiew, 1927), czołgi z chemikaliami do tworzenia zasłon dymnych lub skażenia terenu (1931), pierwsze czołgi z miotaczami płomieni (1935), banki krwi (Siergiej Judin, 1930), pierwsze regularne wojska powietrznodesantowe na świecie, pierwsza „elektroniczna perkusja" (Lew Termen), kody pocztowe (1932), sztuczne serce (Władymir Demikow, 1937), „latający" czołg (1942), największy samolot świata w latach 30, TupolewANT-20 „Maksym Gorki", pierwsza elektrownia atomowa w Obninsku (1954), pocisk międzykontynentalny (1956), pierwszy sztuczny satelita Sputnik-1 (1957), atomowe lodołamacze (1959), przeszczep głowy u psa (Władymir Demikow), skafander kosmiczny i skafander ciśnieniowy (1961), pierwszy telefon komórkowy „radiotelefon" (Leonid Kuprijanowicz, 1957), ekranoplan - połączenie samolotu z wodolotem (1960), samolot „Kaspijski Potwór”, który mógł przenosić głowice jądrowe, pozostając niewykrywalnym dla radarów, a z wybrzeża Rosji do USA dolecieć w czasie około 3 godzin, hologram (Jurij Denisiuk, 1962). „kosmiczna ubikacja” na potrzeby załogi statku kosmicznego Sojuz (1963), łazik kosmiczny Łunochod (1970), pierwsza stacja kosmiczna na orbicie Ziemi Salut-1 (1971), pierwszy na świecie karabin automatyczny stworzony do walki pod wodą (1975), bezzałogowy kosmiczny statek zaopatrzeniowy (1978), kropka kwantowa umożliwiającą powstanie ekranów QD-LED (Aleksiej Ekimow, 1981), pistolet kosmonautów (1986), modułowa stacja kosmiczna – Mir (1986). (p. Bartłomiej Sieja, „Najważniejsze wynalazki ZSRR. Co zawdzięczamy radzieckim naukowcom?” , „Komputer Świat”, 31.03.20).
Liczba osiągnięć naukowych wzrastała w miarę postępującej liberalizacji ustroju począwszy od 1956 r.
W tym samym okresie w USA dokonano dwukrotnie więcej odkryć i doniosłych wynalazków, co potwierdza hipotezę, że nauka rozwija się lepiej w warunkach większej wolności.
W Polsce Ludowej, nawet w czasach stalinizmu (1945-1956), naukowcy byli w miarę wolni. Nie wymagano od nich zupełnego podporządkowania ideologicznego, a represje wobec niepokornych naukowców nie były tak znaczne, jak w ZSRR. Mogli prowadzić badania na dowolne tematy, jakkolwiek często pod przykrywką ideologii marksizmu-leninizmu. Natomiast jawni krytycy tej ideologii i ówczesnego ustroju nie byli więzieni, lecz odsuwani od nauczania studentów, ale mogli prowadzić swoje badania. Niektórzy byli przymusowo urlopowani na kilka lat, np. Roman Ingarden. Utrudniona była wymiana międzynarodowa i dostęp do książek z krajów zachodnich. (Można było kupić książki z nauk przyrodniczych i technicznych publikowane w krajach zachodnich, głównie w USA, przetłumaczone na język rosyjski niemal natychmiast po ich ukazaniu się. Były one publikowane przez Wydawnictwo Innostrannaja Litieratura, ponieważ ZSRR nie był sygnatariuszem wówczas Konwencji Berneńskiej, natomiast w 1973 r. podpisał Konwencję Genewską o ochronie praw autorskich; USA – w 1989 r.). A jeśli komuś udało się opublikować coś w zachodnich wydawnictwach, narażał się na krytykę i przykre konsekwencje.
Co dalej z nauką?
W związku z coraz szybciej postępującym zniewalaniem nauki przez kanon poprawności politycznej, bez względu na to, jaka by ona nie była w różnych krajach, rodzi się uzasadniona obawa o dalszy los nauki. Czy przekroczenie punktu krytycznego zniewolenia spowoduje wejście jej w fazę schyłkową, co mogłoby doprowadzić do końca nauki?
Podobne obawy głoszono wcześniej odnośnie do sztuki, religii, cywilizacji, historii, filozofii itp. Jednak na przekór tym złowróżbnym wieszczeniom, wszystkie te subdziedziny kultury nadal mają się nieźle i rozwijają się bardziej niż kiedykolwiek. Przypuszczam, że tak samo będzie z nauką. Ona nie zniknie, nawet wraz z zanikiem odmiany dzisiejszego człowieka homo sapiens, jaka ukształtowała się we współczesnej fazie filogenezy gatunku ludzkiego. Bowiem wtedy może pojawić się mutant w niedającej się obecnie przewidzieć postaci postczłowieka mądrzejszego, bo wspomaganego sztuczną inteligencją – homo sapientior - który będzie musiał kontynuować rozwój nauki, przede wszystkim ze względów egzystencjalnych, i będzie lepiej to robić od nas.
Chyba, że tym nowym mutantem będzie tak głupi homo stultior, że nie podoła temu i doprowadzi naukę do upadku. To, niestety, wydaje się bardziej prawdopodobne choć niekonieczne.
Przypuszczam, że ograniczanie wolności nauki przez poprawność polityczną nie doprowadzi do jej końca, tylko do poważnego kryzysu. A wyjście z niego będzie możliwe wskutek zmiany paradygmatu nauki, tj. przyjętego dotychczas sposobu postrzegania i definiowania jej. Od pewnego czasu postępuje zamazywanie linii demarkacyjnej między nauką a nienauką. To ułatwia przenikanie do nauki oprócz polityki także sztuki, religii, moralności, ekonomii, estetyki filozofii, paranauk i quasi-nauk, proporcjonalnie do wzrostu nieszczelności jej granic. Każde z nich wpływa na naukę i ogranicza ją na swój sposób dzięki temu, że ustanawia właściwą sobie poprawność etyczną, wyznaniową, estetyczną, gospodarczą, światopoglądową itd. W takim razie poprawność polityczna nie jest jedyną, ani najgorszą okową nauki.
Uznanie jej za taką wzięło się stąd, że polityka odgrywa teraz najważniejszą rolę w życiu ludzi. Wciska się wszędzie (w sferę publiczną i prywatną) i faktycznie stanowi największe zagrożenie dla rozwoju nauki.
Mimo to nauka rozwija się nadal w ustrojach autorytarnych, jakkolwiek nie tak bardzo, jak w demokratycznych. A unikanie sporów i polemik naukowych bierze się nie tylko z respektowania nakazów poprawności politycznej, ale też ze słabości charakteru naukowców, z ich poczucia bezradności, oportunizmu i zwykłego wygodnictwa.
Poza tym, poprawność polityczna zmienia się w toku ewolucji społecznej. Nie wiadomo, czy dzisiejsza, tak straszna i niedorzeczna, ustąpi miejsca innej, łagodniejszej i sensownej, która zamiast być hamulcem dla rozwoju nauki stanie się jego impulsem. Przecież poprawność polityczna może być zła lub dobra.
W konsekwencji przenikania do nauki innych obszarów działalności ludzi zmieni się również paradygmat nauki, o czym wcześniej była mowa. Dlatego, z wyjątkiem matematyki i silnie zmatematyzowanych dyscyplin, nauka traci coraz bardziej swoją „czystość” i coraz trudniej zdefiniować ją porządnie i ściśle.
To wszystko skłania do optymistycznego wniosku, że pomimo różnych restrykcji, nauka będzie nadal rozwijać się, ale w jakiejś innej wersji, na ten czas nie wiadomo jakiej, i czy najważniejszym ogranicznikiem jej rozwoju będzie poprawność polityczna, czy może moralna.
Wiesław Sztumski
22.05.2020
(1) Na Ukrainie tworzy się wewnętrzny front religijny, w związku z czym w całym kraju nasiliły się przejęcia cerkwi należących do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego. Lokalne elity polityczne stosują szantaż i zastraszanie, aby zmusić społeczności do podziału lub podejmują niekonstytucyjne decyzje, zakazując jego działalności. Podczas posiedzenia Świętego Synodu 12.05.2022 nadeszła wiadomość z Kaharlyk w obwodzie kijowskim, gdzie deputowani rady miejskiej głosowali za delegalizacją Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego związanego z Patriarchatem Moskwy w swoim mieście. Według synodu, takie fakty są wynikiem zgubnej polityki religijnej prezydentury Poroszenki i destrukcyjnej ideologii Kościoła Prawosławnego Ukrainy. (Aleksandr Kryzhanovsky, „Rewolucja zostaje odwołana. Synod UPC-MP przeciwko schizmie i bezprawiu”, „Antifashist”, 14.05.2022) Najbardziej dotknięte są społeczności w zachodniej części kraju w obwodzie Iwano-Frankowskim, Lwowskim i Winnickim, gdzie niszczy się budynki cerkwi, zakazuje się działalności i stosuje się różne szykany.(„Ukraiński Kościół Prawosławny przeżywa nowe prześladowania”, „Prawosławnaja Zhyzn”, 03.03.2022)
(2) Roman Szuchewycz, ukraiński działacz nacjonalistyczny, przewodniczący Krajowej Egzekutywy OUN-B (banderowców) na Generalne Gubernatorstwo, zastępca dowódcy batalionu „Nachtigall”, kapitan 201 batalionu Schutzmanschaft, generał i naczelny dowódca Ukraińskiej Armii Powstańczej, zbrodniarz wojenny. Jest bezpośrednio odpowiedzialny za zaakceptowanie rzezi wołyńskiej na Polakach. Mimo to, jest oficjalnie uznany za jednego ze sławnych Ukraińców. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Roman_Szuchewycz#cite_note-2) Do tej pory rząd ukraiński oficjalnie nie przeprosił rodzin pomordowanych ani Polski za tę rzeź.
(3) W 1945 roku prezydent USA Harry Truman wydał dekret o rekrutacji niemieckich specjalistów dla amerykańskiego przemysłu. Łącznie w ramach „Operacji Paperclip” do USA sprowadzono około 700 hitlerowskich naukowców.
(4) Rosyjska agencja atomowa Rosatom odtajniła kwestionariusze niemieckich naukowców, którzy najpierw pracowali dla Hitlera, a po wojnie zostali wywiezieni do ZSRR. Z dokumentów wynika, że fizycy Nikolaus Riehl, Manfred von Ardenne, Heinz Pose, Robert Dopel i laureat nagrody Nobla Gustav Hertz pomogli Stalinowi w skonstruowaniu bomby atomowej. (Michał Skorupka, Rosja. Odtajniono ważne dokumenty. Naukowcy Hitlera pomagali Stalinowi w skonstruowaniu bomby atomowej, 2019)
(5) Józef Stalin był przedstawiony jako autorytet w każdej dziedzinie życia, również w nauce. Ustawowo wprowadzono obowiązek umieszczania odniesień do Stalina w każdym dziele naukowym i literackim. Doprowadzało to często do absurdalnych, bądź też niezwykle zawiłych i wyszukanych fragmentów w pracach dotyczących np. nauk ścisłych, gdzie należało odpowiednio nawiązać do dokonań lub myśli Stalina.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2416
It i's a great thing to be a scientist, if you don't have
to make a living that way.* (Albert Einstein)
Od początku dwudziestego wieku notuje się przyspieszony rozwój nauki, przede wszystkim nauk przyrodniczych, w ślad za nimi różnych nauk stosowanych (techniczno-inżynieryjnych, medycznych, rolniczych itp.). Wiedza naukowa podwajała się co dziesięć lat i nadal rośnie eksponencjalnie.
Przyrost wiedzy naukowej w wyniku wzrastającej liczby ważnych odkryć przekłada się coraz szybciej na rozwój wynalazczości i - w konsekwencji - na rozwój techniki.
Masy społeczne interesują bardziej wynalazki techniczne niż odkrycia naukowe, ponieważ na co dzień mają o wiele więcej do czynienia z różnymi urządzeniami lub gadżetami technicznymi niż z nauką.
Nowinki techniki są chętnie nabywane, gdyż coraz bardziej ułatwiają one życie ludziom, a ich posiadanie wyróżnia i wzbudza zazdrość. Mało kto uświadamia sobie, że nie byłoby ich bez ogromnego wysiłku uczonych, którzy kryją się za wynalazkami i pozostają w ich cieniu. Toteż naukowcy są eksponowani w mass mediach o wiele mniej i rzadziej niż wynalazcy i posiadacze nowinek technicznych.
Przemijające wzorce
Naukowcy, zwłaszcza z dziedziny nauk przyrodniczych, nie lubią chwalić się, a nawet, gdyby chcieli, nie mają okazji do tego. Przecież prezentacja uczonego matematyka lub fizyka wypowiadającego się w żargonie specjalistycznym (tak mądrze mówiącego, że nikt go nie rozumie) nie zwiększy oglądalności telewizji ani nakładu prasy. Oni jeszcze nie potrafią, jak celebryci, zadziwiać ekstrawagancją ubiorów, głupimi fizys i golizną. Jeżeli pokazuje się uczonych, to z dziedzin humanistycznych i społecznych - najczęściej ekonomistów, historyków, politologów. I to z reguły takich, którzy chwalą władzę, albo kościół, a nie, broń Boże, opozycjonistów czy niewierzących.
Większość naukowców nie rzuca się w oczy, bo należą do klasy średniej - żyją skromnie, zarabiają przeciętnie (w okolicach średniej krajowej), nie mieszkają w rezydencjach lub pałacach, nie ubierają się modnie, nie stać ich na luksusowe samochody itp. Ich czas pracy jest nielimitowany. Często przy pomiarach spędzają całe doby. Nawet swój czas wolny poświęcają badaniom, albo spekulacjom myślowym, korzystając z własnego mózgu, a nie sztucznego. Przeważnie zajęci są swoimi sprawami. Są podobni do strażnika na wieży, o którym Johann W. Goethe pisał w „Fauście" – „Zum Sehen geboren, Zum Schauen bestellt, Dem Turme geschworen, Gefällt mir die Welt. Ich blick in die Ferne, Ich seh in die Näh' Den Mond und die Sterne, Den Wald und das Reh“ (Urodzony do rozglądania się, zamówiony do obserwacji, zaprzysiężony wieży, lubię ten świat. Spoglądam w dal na Księżyc i gwiazdy, a w pobliżu widzę las i jelenie).
Naukowiec jest urodzonym obserwatorem, który lubi świat, w jakim żyje i pracuje. Wieża pozwala mu lepiej rozglądać się i dociekliwiej patrzeć na świat z wysoka, z dalszej perspektywy. Wieża z kości słoniowej jest miejscem odosobnienia, gdzie uczeni mogą bez przeszkód oddawać się swoim rozmyślaniom i tworzyć swój własny świat. Jest też symbolem nauki, której zaprzysiągł się uczony.
Naukowiec, jak strażnik na wieży, który sygnalizuje swoje spostrzeżenia innym strażnikom, ma obowiązek przekazywać innym badaczom i społeczeństwu to, co odkrył, jeśli uzna to za istotne dla nauki i społeczeństwa - pisze Bernhard Goodwin (Die Perspektive von Wissenschaftlern auf die Wissenschaftskommunikation am Beispiel deutscher Forstwissenschaftler, Technischen Universtät München, 2011).
Jeszcze do połowy dwudziestego wieku w świadomości mas funkcjonował stereotyp naukowca - człowieka niedbającego o nic więcej, jak tylko o odkrywanie praw rządzących światem i prawdy o świecie; w pewnym stopniu abnegata nie liczącego się z opinią innych, oprócz ludzi swego kręgu; człowieka, który niezłomnie broni swych hipotez; człowieka o wysokim morale - uczciwego, prawdomównego i godnego naśladowania pod każdym względem.
Naukowiec zajmował wysoką pozycję w hierarchii społecznej m. in. dlatego, że zarobki profesorów były około 10-krotnie wyższe od płac robotników, co zwalniało ich ze starania się o zapewnienie sobie bytu. Nawet tytuł magistra i stanowisko asystenta w uczelni coś znaczyło. Był to, rzecz jasna, mocno wyidealizowany wizerunek naukowca, ale takich naukowców lub zbliżonych do tego wizerunku było wówczas wielu.
Ten stereotyp, jak wiele innych, uległ transformacji wskutek zaistnienia nowych warunków życia w konsekwencji postępu techniki i wiedzy oraz rewolucyjnych przemian społecznych (ustrojowych), rozwoju gospodarki i zmiany świadomości mas pod wpływem ideologii konsumpcjonizmu. Zmienił się świat, zmienili się ludzie. Również naukowcy przestali być takimi, jak wcześniej i zmienił się stosunek ludzi do nich.
Kim jest teraz naukowiec?
Termin „naukowiec" stworzył w 1833 r. William Whewell (wszechstronny erudyta) na prośbę poety Samuela Coleridge'a. Wcześniej posługiwano się określeniami „filozof przyrody” lub „człowiek nauki”. Teraz jest w obiegu kilka określeń naukowca:
• Naukowcem jest osoba, która systematycznie (nie prywatnie lub amatorsko) zajmuje się nauką i jej dalszym rozwojem. (Jest nim badacz lub nauczyciel akademicki, którego podstawowym miejscem pracy zawodowej jest szkoła wyższa lub instytut badawczy.)
• Naukowiec to ktoś, kto systematycznie prowadzi badania i wykorzystuje je do formułowania hipotez i sprawdzania ich, kto zdobywa wiedzę i dzieli się nią.
• Naukowiec (uczony), jest określeniem zawodu, polegającego na twórczej pracy, zmierzającej do rozszerzenia istniejącej wiedzy drogą prowadzenia badań naukowych (wg Słownika języka polskiego).
• Naukowiec poszukuje odpowiedzi na pytania, na które dotychczas jeszcze nikt nie odpowiedział i stosuje odpowiednie metody, za pomocą których może udowodnić prawdziwość tych odpowiedzi. (Czesław Grabarczyk, Etos, autorytet i odpowiedzialność naukowców i nauczycieli akademickich). Chodzi o pytania dotyczące tego, co bada i dyscypliny naukowej, jaką reprezentuje.
• Naukowiec jest osobą, która zawodowo (profesjonalnie) zajmuje się inicjowaniem lub tworzeniem wiedzy, produktów, procesów, metod i systemów oraz zarządzaniem programami badawczymi w tym zakresie. (Europejska Karta Naukowca, 2006)
W każdej z tych definicji powtarza się fraza „systematyczne, profesjonalne i nieprzypadkowe prowadzenie badań w celu gromadzenia, rozwoju i tworzenia wiedzy (naukowej)". Krótko mówiąc, naukowiec to człowiek, który profesjonalnie i twórczo rozwija naukę. Jednak, by to określenie było w pełni zrozumiale, trzeba wyjaśnić czym jest nauka. A to nie tak łatwo, jak się zrazu wydaje. W wyniku różnych dywagacji na ten temat dochodzi się do wniosku, że w ostatecznym rachunku o tym, co jest nauką, decyduje kryterium metodologiczne: naukowe jest to, co zostało odkryte lub stwierdzone w wyniku zastosowania odpowiednich procedur metodologicznych. A odpowiednimi są te, które zostały zaakceptowane przez naukowców.
W związku z tym ma się do czynienia z circulus in definiendo: nauką jest to, co uznane jest przez naukowców za naukowe, a naukowcem jest ten, kto tworzy naukę. Nauka jest tym, czym zajmują się i tworzą naukowcy. Dlatego najlepiej posługiwać się „socjologiczną" definicją naukowca: jest nim ten, kto jest pracownikiem naukowym uczelni wyższej lub innej instytucji naukowej.
W wyniku ewolucji społecznej zmienia się pojęcie nauki, a wraz z tym pojęcie naukowca. O tym, kogo uznaje się aktualnie za naukowca, decyduje środowisko naukowe.
Naukowcy dzielą się na ortonaukowców i metanaukowców. Pierwsi zajmują sie tylko swoją dyscypliną naukową, a drudzy wieloma subdziedzinami nauki. Ortonaukowcy, bardziej niż metanaukowcy, tworzą wyspecjalizowaną i hermetyczną grupę zawodową, coś na kształt kasty. W związku z tym są najbardziej odporni na oddziaływania społeczne i kulturowe i nie tolerują ingerencji różnych „ciał obcych", przede wszystkim polityków.
W drugiej połowie ubiegłego wieku, przede wszystkim w krajach zachodnich, dokonały się radykalne zmiany rzeczywistości społecznej w wyniku implementacji nowych ideologii oraz koncepcji ekonomicznych, politycznych i filozoficznych jak i niezwykłego postępu technicznego. Demokratyzacja i liberalizacja pociągnęła za sobą relatywizację wartości i norm etycznych oraz przebudowę hierarchii wartości. W związku z tym współcześni naukowcy coraz bardziej oddalają się od stereotypu, jaki ukształtował się w ciągu wielu minionych stuleci na bazie modelu idealnego naukowca.
Naukowiec- ideał to osoba ucieleśniająca w sobie takie cechy, jak pasja badawcza, ciekawość świata, kreatywność, dogłębna wiedza, umiejętność posługiwania się metodami i technikami badawczymi, łatwość polemizowania, samokrytycyzm, zdolność formułowania hipotez i ich weryfikacji, uporczywość, cierpliwość (praca naukowa jest zwykle związana z „odłożonym efektem”), obiektywizm, systematyczność, uczciwość, pokora, prawdomówność oraz rzetelność.
W teraźniejszym świecie nie ma już warunków koniecznych do realizacji modelu naukowca idealnego ze względu na te wszystkie cechy. Natomiast zaistniały warunki do rozwoju modelu naukowca realnego, twardo osadzonego w nowej rzeczywistości i charakteryzującego się głównie takimi cechami i umiejętnościami, dzięki którym łatwo może przystosowywać się do nowej rzeczywistości społecznej i dobrze funkcjonować w niej. W nowych warunkach życia zmieniła się natura dawnego naukowca, jego model, image i cechy.
Deprecjacja istoty i wizerunku naukowca
Większość współczesnych naukowców, zwłaszcza młodych, uległa nowym trendom do tego stopnia, że odrzuciła dawny model naukowca i kierując się normami „mieć" i „teraz" stworzyła nowy, być może lepszy z punktu widzenia ekonomii, ale nie etyki. Ważnie stało się posiadanie czegoś wymarzonego (bogactwa, stanowiska itp.) i zdobycie tego natychmiast, choćby nawet per fas et nefas.
Głównych przyczyn deprecjacji etosu naukowca upatruję w upolitycznieniu, ideologizacji, demokratyzacji, liberalizacji, relatywizacji prawdy, ekonomizacji (też niskie zarobki), digitalizacji i wykorzystywaniu nauki do celów zbrodniczych.
Wielu ludzi sądzi, że naukowcy są odporni na wpływy polityki i ideologii i tworzą „czystą naukę". Wydaje się im, że funkcjonują w hermetycznym środowisku, odizolowani od wpływów ze strony środowiska społecznego. Ale to nieprawda. We współczesnym świecie jest to niemożliwe. Jeśli naukowiec odgradza się od świata zewnętrznego, to najwyżej wtedy, gdy znajduje się w swoim warsztacie pracy. Poza nim jest zwykłym „zjadaczem chleba", jak inni ludzie.
Polityka rządzi światem i ludźmi. Chyba nie ma już takiej sfery życia społecznego, która nie została jeszcze upolityczniona. Niemal od każdego wymaga się poprawności politycznej. Upolitycznieni są reprezentanci dyscyplin humanistycznych. Najbardziej nauk społecznych (politolodzy, socjolodzy, ekonomiści i filozofowie). W mniejszym stopniu nauk technicznych, rolniczych i medycznych i przyrodniczych (im więcej matematyki w nauce, tym mniej jest podatna na wpływ kultury, w szczególności polityki i ideologii).
W zasadzie nie ma w tym niczego zdrożnego. Przecież niektórzy naukowcy (np. prezydenci - chemik Ignacy Mościcki, biochemik Chaim Azriel Weizman, filozof Tomasz Masaryk) byli wielkimi mężami stanu, albo odegrali epokową rolę w życiu swoich narodów i państw.
Wtrącanie się naukowców w sprawy polityki jest nawet godne pochwały, kiedy angażują się w obronę godności człowieka, dobra wspólnego, zasad demokracji, sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Na przykład, przeciwko łamaniu praworządności i praw obywatelskich przez rządy autorytarne, przeciw rasizmowi, nietolerancji i indoktrynacji, w walkę o pokój w świecie, w ochronę środowiska itp.
Natomiast niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, gdy naukowiec bez reszty ulega logice i presji polityki, stawia ją ponad nauką i zaczyna wykorzystywać swoją wiedzę i swój autorytet w celu uzasadnienia aktywności jakiejś fanatycznie wyznawanej przez siebie opcji politycznej, gdy po prostu zaprzedaje się politykom za odpowiednie apanaże lub obietnicę kariery zawodowej i staje się „prostytutką polityczną".
Upolitycznienie nauki idzie w parze z jej ideologizacją. W najnowszej historii często interpretowano osiągnięcia naukowców w duchu ideologii, nadając jej walor naukowości. Np. rasizm i ludobójstwo etniczne uzasadniano naukowo na gruncie antropologii i biologii, a socjalizm uczyniono „naukowym" na gruncie historii, ekonomii i filozofii. Również wiarę religijną i istnienie boga (w kościele katolickim) „naukowo" uzasadniają wierzący naukowcy, którzy tendencyjnie interpretują odkrycia i prawa przyrody na przekór logice i myśleniu racjonalnemu, charakterystycznemu dla naukowców.
Do podważania wartości naukowców przyczyniła się demokratyzacja połączona z liberalizacją. Po pierwsze, w wyniku powszechnego dostępu do nauki i umasowienia edukacji. Idea masowego kształcenia sama w sobie nie jest zła, ale jej skutki okazują niedobre, jeśli nie realizuje się jej na podstawie selekcji. Oczywiście, każdy ma prawo kształcić się (to gwarantuje konstytucja), ale nie każdy na najwyższym poziomie, lecz odpowiednio do swoich zdolności i chęci. Każdy powinien otrzymać podstawowe wykształcenie, ale nie musi kształcić się na uniwersytecie, jeśli nie ma właściwych predyspozycji psychicznych i nie zdobył w szkole średniej odpowiednich kwalifikacji (wiedzy i umiejętności).
Tymczasem zaniechano takiej selekcji w wyniku komodyfikacji nauki - przekształcenia jej w towar dostępny dla każdego, kogo stać na jego zakup. Szkoły wyższe, głównie prywatne, które utrzymują się przede wszystkim z czesnego, zabiegają o maksymalną liczbę studentów i w tym celu stosują różne chwyty marketingowe na rynku edukacji. Jest im obojętne, jakich kandydatów przyjmą, byle tylko interes się kręcił. Tak dzieje się też na uczelniach państwowych, może z wyjątkiem kilku renomowanych, nawet w przypadku studiów doktoranckich.
W konsekwencji urynkowienia nauki uczelnie funkcjonują podobnie do marketów, w których studenci są klientami, a naukowcy sprzedawcami wiedzy naukowej i … dyplomów. Coraz mniej jest chętnych do podjęcia pracy naukowej w uczelniach ze względów finansowych (zarobki asystentów i adiunktów na ogół są niższe od średniej krajowej, a profesorów - około podwójnej średniej), jak i ze względu na trudności w robieniu kariery i stabilizacji zawodowej (zdobyciu statusu samodzielnego pracownika nauki) oraz zaniku autonomii uczelni wskutek bezpardonowej ingerencji władz państwowych, partii politycznych i kościoła oraz szykanowaniu naukowców mających inny światopogląd i inne przekonania polityczne.
Po drugie, etos naukowca degraduje się w wyniku liberalizacji ubiorów, zachowania się i norm obyczajowych. Moda i swobodny sposób bycia ma swoje granice - nie wszystko, co „na topie" przystoi naukowcom. Ulegając modzie, by dostosować się do gustu mas (pospólstwa), ubierając się w stroje dżinsowe pastuchów amerykańskich (kowbojów), by skasować dystans w stosunku do studentów, sami deklasują się, zniżają się do ich poziomu i nadszarpują swój image.
Liberalizacja norm etycznych pozwoliła naukowcom być przekupnymi. Za pieniądze lub inne korzyści materialne i niematerialne opracowują „na zamówienie" sfingowane ekspertyzy, publikują fałszywe wyniki badań, piszą pozytywne recenzje i okłamują masy społeczne. Działają jak inni ludzie, którzy pod naporem ideologii konsumpcjonizmu i promocji bogactwa w mass mediach chcą za wszelką cenę dorównać krezusom.
Zadaniem naukowca jest poszukiwanie prawdy. Zwykle znajdują ją, ale tylko w wymiarze nauki, a nie w innych wymiarach - religijnym, artystycznym, literackim, politycznym itd. (p. W. Sztumski, Tyle prawd, ile rzeczywistości, "Sprawy Nauki", 5, 2000). Ta prawda nie jest tak powszechnie akceptowana przez masy społeczne, jak inne „prawdy" głoszone przez wróżbitów, kapłanów, szamanów, reklamotwórców, propagandystów, zaklinaczy i innych szalbierzy żerujących na łatwowierności i głupocie mas. Przecież nie ma obowiązku dawania wiary naukowcom, nawet w nowoczesnym społeczeństwie wiedzy, tym bardziej, że oni coraz częściej mylą się lub kłamią.
Pośrednio do obniżenia statusu naukowców w epoce cyfrowej przyczyniła się również powszechna digitalizacja. Jednym z jej negatywnych skutków jest uznawanie ilościowego opisu rzeczywistości (za pomocą liczb) za lepszy od jakościowego. Konsekwencją tego jest przekonanie, że ocena według kryteriów ilościowych jest bardziej przekonująca i sprawiedliwsza, bo obiektywna, od jakościowej, w myśl zasady „liczby nie kłamią". To prawda, ale nagminnie kłamią interpretatorzy danych liczbowych, którzy żonglują liczbami, jak im się podoba.
Krytycy oceny ilościowej pracy naukowca twierdzą, że obsesja na punkcie ilościowych wskaźników hamuje postęp naukowy. Dlaczego? Bo bardziej liczy się to, ile badacz opublikuje, w jakich wysoko punktowanych (impact factor, lista filadelfijska) czasopismach i ile razy był cytowany, a nie to, czego dokonał, jakich odkryć. Dlatego coraz bardziej rośnie motywacja naukowców do coraz częstszego publikowania. Przecież najważniejsze są zdobyte punkty oceny, ponieważ one decydują o losach naukowca. Do świadomości urzędników zarządzających edukacją nie dociera, że nauki, która niestety stała się towarem, nie można po prostu zmierzyć, ani zważyć jak inne towary, i nakleić na nią metkę z ceną, gdyż jest ona towarem specyficznym.
Pozycja, autorytet i wizerunek naukowców pogarszają się z dnia na dzień. się z przyczyn niezależnych od nich i subiektywnych. Trudno określić, jakie przyczyny przeważają. Być może u jednych obiektywne, u drugich subiektywne. Na razie drastyczny spadek obserwuje się w nielicznej i być może w niereprezentacyjnej grupie. To jednak wystarczy mediom, by mogły tendencyjnie nagłaśniać, eksponować i uogólniać to zjawisko - wszak „łyżka dziegciu beczkę miodu zepsuje" - i potępiać naukowców, zwłaszcza, że degradacja ich etosu wykazuje tendencję wzrostową, a ludzie bardziej dostrzegają cechy negatywne niż pozytywne. Wszystko wskazuje na szybkie przekształcanie się naukowca z człowieka ważnego, podziwianego i uchodzącego za ideał w zwyczajnego wyrobnika - pariasa.
Na koniec jeszcze jeden cytat J. W. Goethego, który dawno temu rozszyfrował naukowców i proroczo przewidział, jakimi stają się dzisiaj: "Daran erkenn ich den gelehrten Herrn! Was ihr nicht tastet, steht euch meilenfern, was ihr nicht fasst, das fehlt euch ganz und gar, was ihr nicht rechnet, glaubt ihr, sei nicht wahr, was ihr nicht wägt, hat für euch kein Gewicht, was ihr nicht münzt, das meint ihr, gelte nicht! Ich sah, dass den meisten die Wissenschaft nur etwas ist, insofern sie davon leben, und dass sie sogar den Irrtum vergöttern, wenn sie davon ihre Existenz haben" (Po tym poznaję panów uczonych! Czego nie dotkną, jest o mile odlegle od nich; czego nie pojmują, całkowicie to pomijają; czego nie obliczą, uznają za nieprawdę; czego nie zważą, do tego nie przywiązują żadnej wagi; myślą, że jak coś nie staje się monetą, to się nie liczy! Widziałem, że dla większości z nich nauka jest czymś tylko o tyle, o ile z niej żyją, i że nawet fałsz ubóstwią, jeśli to zapewnia im byt).
Wiesław Sztumski
* Być naukowcem jest wspaniałą rzeczą, jeśli nie musi się w ten sposób zarabiać na życie.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji.