Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4278
Krytyka jest składnikiem oraz formą opinii, recenzji i oceny. Nikt nie lubi być krytykowany, zwłaszcza, kiedy ocenia się go źle. A zazwyczaj krytykę pojmuje się jako ocenę negatywną i sądzi się, że powinna koncentrować się na tym, co najgorsze. A faktycznie ma być dokonywaniem oceny oraz analizy wartości czegoś z uwzględnieniem tak dobrych, jak i złych stron.
Niestety, krytykujący skupiają się zazwyczaj na wykrywaniu braków i niedociągnięć i ograniczają się do ukazywania mankamentów. Wychodzą bowiem z błędnego założenia, że o tym, co dobre, nie warto wspominać, a tym bardziej podkreślać czyichś zasług. W związku z tym, wyżywają się na wytykaniu niedociągnięć, a niektórym krytykom o skłonnościach sadystycznych sprawia to chyba przyjemność. Dlatego ludzie krytykowani wiedząc o tym, przyjmują względem krytykujących postawę przysłowiowego psa w stosunku do jeża. W konsekwencji, nader często tworzy się między nimi relacja animozji, która w skrajnym przypadku może przerodzić się we wrogość.
Ludzie mający o sobie wygórowane mniemanie, zarozumiali i wierzący w swą nieomylność z racji zajmowanego stanowiska, albo posiadanego stopnia naukowego, wywodzący się przede wszystkim z kręgów władzy, ale również nauczycieli - są szczególnie wrażliwi na wszelkie uwagi krytyczne kierowane pod ich adresem. Tak, jakby się bali, że wytykanie im błędów może spowodować obniżenie ich prestiżu, przynieść ujmę, albo zagrażać pozycji zawodowej i społecznej. Duma powoduje, że nie chcą być pouczani przez kogoś, nawet, jeśli wskazówki zawarte w krytyce czynione są z życzliwości oraz w dobrej intencji. Przecież krytyka, o ile tylko jest rzetelna, ma służyć doskonaleniu ludzi i ich postępowania, autora i jego dzieła. Tu, oczywiście pojawia się istotna kwestia krytyki uczciwej, sprawiedliwej i obiektywnej, a nie tendencyjnej. Ale życzliwa i konstruktywna krytyka należy u nas do rzadkości. Przeważnie jest destrukcyjna i – delikatnie mówiąc – nieprzychylna.
Skąd się to bierze?
Przyczyny są dwojakiego rodzaju: obiektywne i subiektywne, ale przeważają raczej te drugie. Wśród pierwszych można by wskazać na globalne i lokalne, nasze typowo polskie. Globalną przyczyną jest niewątpliwie walka konkurencyjna, która zaostrza się wraz z rozwojem kapitalizmu z nieludzką twarzą, kiedy jeden drugiego stara się zniszczyć w aspekcie psychicznym, ekonomicznym, społecznym, politycznym, zawodowym i nawet fizycznym, byle utrzymać się na zajętej pozycji, wybić się, lub za wszelką cenę zrobić karierę zawodową czy polityczną. Jest to znany syndrom zaciekłej walki szczurów w pogoni za bogactwem i władzą. Na to nie ma się jakiegoś znaczącego wpływu w ustroju ekonomiczno-społecznym panującym obecnie w świecie.
Ta przyczyna rodzi następną - narastający do ostatecznych granic egoizm, przejawiający się w trosce tylko o swoje dobro i interesy, a nie o wspólne. Jest to swoisty paradoks społeczeństwa obywatelskiego w krajach o mniej lub bardziej rozwiniętej demokracji.
Przyczyną lokalną w krajach postsocjalistycznych jest tradycyjny sposób zachowania się ludzi przyzwyczajonych do centralistycznego, odgórnego czy hierarchicznego stylu zarządzania w postaci tzw. centralizmu demokratycznego. Wprawdzie system ten, zwłaszcza w okresie stalinowskim, domagał się samokrytyki w formie jakby publicznej spowiedzi świeckiej i wyznania win wszem i wobec, odwołując się do sumienia partyjnego i zasad moralności komunistycznej, ale nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, żeby krytykować swoich przełożonych, przede wszystkim hierarchów aparatu partyjnego i państwowego. Oni bowiem, uznając się za najlepszych, uosabiali niepodważalną rację oraz absolutną nieomylność i nieskazitelność.
Około pół wieku życia w takich warunkach z pewnością oduczyło ludzi podejmowania krytyki, a władców - odpowiedniego i chętnego przyjmowania jej. Z jednej strony, te przyczyny tłumaczą do pewnego stopnia niechęć do krytyki i taki sposób krytykowania, żeby nikomu zbytnio nie narazić się, a z drugiej - awersję do tego, by być krytykowanym przez kogoś. Nie bez winy jest również system edukacji w okresie transformacji ustrojowej, w ramach którego nie znalazło się miejsce na nauczanie zasad dyskusji oraz reguł erystyki. Większość nauczycieli, również akademickich, niechętnie podejmuje dyskusję czy polemikę ze swoimi uczniami i studentami ze strachu przed ujawnieniem swej ignorancji i braku umiejętności argumentacji logicznej na rzecz swoich poglądów.
Polityka krzyku
Ignorancję w zakresie krytyki oraz polemizowania wykazują nawet ci, którzy niejako zawodowo krytykują i polemizują - politycy, posłowie, senatorowie oraz inni przedstawiciele elit rządzących. Żenujące i budzące niesmak są ich wystąpienia w parlamencie, dyskusjach i wywiadach przed kamerami telewizyjnymi.
A słuchają ich miliony ludzi w Polsce i za granicami. Co gorsze, nie dostrzegają oni znaczenia braku wiedzy o kanonach krytykowania i przekonywania oponentów o swojej racji i dlatego nie starają się dokształcić w tym zakresie. Jedyne, co potrafią, to naśmiewać się ze swoich oponentów, ubliżać im, posługiwać się argumentami ad personam, często kłamliwymi pomówieniami, przekrzykiwać się nawzajem i czynić swoiste - zresztą nędznej jakości - widowisko z posiedzeń parlamentu, narad oraz audycji.
Przekrzykiwanie się dyskutantów jest zjawiskiem typowym i powszechnym dla cywilizacji krzyku, gdzie moc argumentów logicznych zastępowana jest natężeniem krzyku. I jak mają być szanowani przez zwykłych zjadaczy chleba, którzy biorą (swoją drogą, czy powinni brać) przykład z owych wybrańców narodu i eurodeputowanych?
I znowu ciśnie się pytanie, czy nie należałoby zorganizować jakiegoś obowiązkowego szkolenia w tym zakresie już na etapie przygotowania się do startu w wyborach, a najpóźniej na samym początku kadencji, podobnie, jak na samym początku uczy się studentów pierwszego roku z korzystania z biblioteki. Ktoś przecież powinien zadbać o ich kindersztubę, żeby nie dopuścić do sytuacji kompromitujących!
A na naukę nigdy nie jest za późno i nie trzeba się wstydzić tego, że się czegoś nie umie, lecz raczej skwapliwie korzystać z okazji nauczenia się rzeczy pożytecznych i niezbędnych do wykonywania zawodu, albo pełnienia ról społecznych.
Tu nie chodzi o to, żeby radni i parlamentarzyści mieli wyższe wykształcenie i posiadali tytuły naukowe, chociaż w społeczeństwie wiedzy, które rzekomo budujemy, byłoby to z wszech miar wskazane. Nota bene, ani studia, ani tytuły naukowe nie gwarantują jeszcze umiejętności rzetelnej dyskusji, konstruktywnej krytyki i życzliwej polemiki.
Naszych polemistów cechuje zaciekłość, która sama w sobie nie jest może naganna, bo nadaje kolorytu polemice, ale jest to zaciekłość często przeradzająca się w zacietrzewienie, złośliwość, agresję i chęć zniszczenia oponenta. A to jest już cecha godna potępienia, ponieważ przyczynia się do przekształcania krytyki w ordynarne krytykanctwo, które właściwie niczemu nie służy. Rzetelna krytyka i polemika ma być konstruktywna, ma wytykać błędy, nawet w najostrzejszy sposób, ale w celu doskonalenia kogoś albo zbudowania czegoś lepszego.
Im gorzej, tym lepiej
Taki negatywny i destrukcyjny sposób uprawiania krytyki przenosi się na odnoszenie się partii opozycyjnych do rządzących w naszym parlamencie i w innych gremiach. Można niebezpodstawne mieć wrażenie, że zadaniem opozycji jest totalna dezawuacja rządu i partii rządzącej aktualnie. Cokolwiek dobrego nie zrobiliby rządzący, jest bez jakiejkolwiek próby rzetelnego i obiektywnego spojrzenia na to oceniane źle tylko dlatego, że to zrobili „oni”.
Wciąż jeszcze pokutuje w naszym społeczeństwie wywodzący się ze złej tradycji podział binarny, często antagonistyczny, na „my” (naród, podwładni, obywatele) i „oni” (elity władzy). Czas najwyższy zrezygnować z tego przeciwstawiania i uświadomić sobie, że „my” i „oni” tworzymy jedno społeczeństwo, wspólnie realizujące zadania, które mają na celu dobro wszystkich - całego narodu i państwa.
Swoistym i chyba zaściankowym, i permanentnym fenomenem polskiej sceny politycznej jest aprioryczne przeszkadzanie pracy rządu i parlamentu we wszelkich poczynaniach. Ma ono na celu powodować postępujący paraliż funkcjonowania państwa. Opozycja wychodzi bowiem z założenia, że im gorzej działa rząd, tym lepiej – oczywiście dla niej. Chce na ruinach państwa budować swoją wyższość w myśl zasady: gdybyśmy rządzili, byłoby znacznie lepiej.
Niestety, na to wierutne kłamstwo o poprawie warunków życia po dojściu opozycji do władzy daje się nabrać wielu ludzi – przyszłych wyborców – i dlatego powiększają się notowania partii opozycyjnych i ich elektorat. A ten wzrost notowań bierze się o wiele bardziej z subiektywnych oczekiwań i nadziei na lepsze jutro, aniżeli z obiektywnej analizy politycznej i gospodarczej.
Nadzieja zwykle opiera się na iluzji oraz głupocie. Wiadomo przecież, że we współczesnym świecie zglobalizowanym przez finansjerę, o poziomie życia w państwie tylko w bardzo niewielkim stopniu decyduje rząd i naród. O wiele bardziej, jeśli nie w decydującej mierze, zależy on od globalnych uwarunkowań ekonomicznych, a w ostatecznym rachunku od zmowy międzynarodowych konsorcjów bankowych.
Tylko ci faktyczni decydenci, od których zależy los i poziom życia miliardów ludzi na świecie, działają w ukryciu i nie są powszechnie znani; trudno więc kierować do nich żale i postulaty. Łatwiej - do konkretnych osób rządzących, uporczywie wymienianych przez opozycjonistów przy każdej nadarzającej się okazji.
Tak więc celem opozycji jest kształtowanie negatywnej postawy do rządzących w naszym państwie i przedstawianie ich w jak najgorszym świetle w wyniku powtarzania do znudzenia fraz: „ten rząd nic nie robi”, „ten rząd jest niekompetentny” itp. Jest to znany i ograny chwyt propagandowy – im częściej powtarza się te same kłamstwa, tym bardziej stają się one z czasem wiarygodne w opinii publicznej.
Zapomniał wól jak cielęciem był...
Nie było i nie ma takiego rządu, który składałby się z ludzi nieskazitelnych i który nie popełniałby błędów. Sami rządzący często nie potrafią ich dostrzec. Zadaniem uczciwej opozycji, która patrzy na pracę rządu z odpowiedniego dystansu i wystawia mu oceny, jest wychwytywanie mankamentów, ukazywanie ich rządowi i podpowiadanie lepszych sposobów działania oraz rozwiązań problemów społecznych.
Partie opozycyjne mają przecież współpracować z partiami rządzącymi, żeby wspólnym wysiłkiem i wzajemnym wspieraniem się przyczyniać się do lepszego funkcjonowania państwa i życia obywateli a także do poprawy wizerunku narodu i kraju w oczach cudzoziemców. Tym bardziej, że niektórym z nich z różnych powodów zależy na psuciu opinii naszemu państwu i narodowi.
Partie opozycyjne powinny też działać społem z rządzącymi na rzecz kontynuacji polityki państwa. Tego jednak nie czynią. Każdy kolejny rząd zaczyna uprawiać politykę od ni owa, od punktu zerowego, bez względu na to, czy stara polityka była zła jakby nowa miała być lepsza. Wychodzi z założenia, że jego poprzednicy celowo działali na szkodę obywateli i państwa, co jest oczywista bzdurą.
Głupota opozycji polega na tym, że nie uświadamiają sobie tego, że w ten sposób podcinają gałąź, na której siedzą, bo kiedy same dojdą do władzy - a zwykle partie rządzące i opozycyjne co kilka lat zamieniają się raz jedne rządzą, raz drugie - będzie musiała rządzić na fundamencie państwa, które z własnej woli doprowadziła wcześniej do ruiny.
Możliwe, że w tym szaleństwie jest metoda – zawsze będzie można usprawiedliwić niedotrzymanie obietnic wyborczych tym, że trzeba było zaczynać budowę państwa i polityki od początku i że brakło im czasu na ich realizacje w okresie kadencji rządu. I znowu wyborcy, którzy dzisiaj uwierzyli opozycji, zostaną oszukani i jutro będą żałować tego, że dali się nabrać na kolejne obietnice wyborcze bez pokrycia, i znów zwiążą swoje nadzieje z inną opozycją.
W taki sposób historia będzie się powtarzać, a ludziom wcale lepiej nie będzie. Będzie to trwało tak długo, dopóki celem partii politycznych, przede wszystkim opozycyjnych, będzie żądza władzy, a nie współpraca na rzecz dobra publicznego oraz interesu własnego narodu i państwa.
Wiesław Sztumski
29 kwiecień 2012
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 916
Demokracja versus totalitaryzm
Democracy is four wolves and a sheep voting on dinner *
Robert A. Heinlein
Demokracja liberalna
Współczesna demokracja jest ustrojem politycznym, w którym lud uczestniczy w sprawowaniu władzy w państwie za pośrednictwem swoich przedstawicieli wyłonionych w wolnych wyborach.
Słowo „lud” używa się w znaczeniu wąskim, głównie przez populistów, jako „klasy niższe”, albo ogół ludzi słabo wykształconych, do których bardziej przemawia „czucie i wiara niż mędrca szkiełko i oko”, (W. S., SN, 10/2022), fanatyków religii, bezmyślnych zwolenników ideologii i fanów liderów partyjnych.
„Lud” rozumie się też w szerokim sensie jako wspólnotę polityczną (ogół wszystkich obywateli) danego państwa. Często „lud” utożsamia się z „narodem”, co jest niedorzeczne i wywołuje dużo nieporozumień. W odróżnieniu od bezpośredniej demokracji ateńskiej jest to demokracja pośrednia i przedstawicielska tym bardziej, im liczniejsza jest populacja danego państwa.
Demokracja liberalna jest odmianą demokracji, jaka utworzyła się w USA i krajach europejskich. Wyróżnia się powszechnością praw obywatelskich, wolnością wyborów i możliwością obalania dostojników rządowych w wyniku glosowania oraz przestrzeganiem „zasady rządów większości ograniczonych prawami mniejszości”.
Warunkiem koniecznym dla rozwoju takiej demokracji jest istnienie nowoczesnego, dynamicznego społeczeństwa pluralistycznego.(1)
Ustrój demokracji liberalnej wspiera się co najmniej na ośmiu filarach: wolności, suwerenności ludu, podziale władzy, praworządności, poszanowaniu praw człowieka, konstytucjonalizmie i pluralizmie. Są one zapisane w konstytucjach wszystkich państw demokratycznych. Żyć w demokracji, to żyć w państwie wolnym i praworządnym, gdzie istnieje możliwość swobodnej wymiany poglądów i gdzie każdy może wyrażać swoją opinię, gdzie przepisy prawa obowiązują wszystkich obywateli bez wyjątku i w jednakowym stopniu, w tym również rządzących i najwyższe osobistości w państwie, gdzie wszyscy mają nie tylko takie same prawa, ale i obowiązki.
W demokracji wszystko, co robi państwo, musi odbywać się zgodnie z zasadami konstytucji i obowiązującym prawem niesprzecznym z konstytucją. Państwo demokratyczne to państwo prawa.
Demokracja ma wielu zwolenników, przede wszystkim konserwatystów oraz ludzi zdecydowanie głupich i naiwnych, którym łatwo można prać mózgi. Elektorat partii, które niesłusznie nazywają się „demokratycznymi”, bo panuje jeszcze światowa moda na demokrację, choć w istocie są antydemokratycznymi, składa się w większości z osób należących do „ludu” w węższym sensie oraz z osób starszych, mieszkańców wsi i małych miejscowości.(2)
Demokracja ma też coraz więcej przeciwników wśród ludzi światłych i postępowych, którzy widzą coraz więcej patologii pojawiającej się w państwach demokratycznych w miarę upływu czasu, jej postępującą degenerację i są świadomi zagrożeń wynikających z tego.
Odzwierciedlają to liczne aforyzmy, jak na przykład takie:
Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięciominutowa rozmowa z przeciętnym wyborcą (Winston Churchill),
Demokracji zarzuca się twierdzenie, że większość ma zawsze rację. Doświadczenie uczy, że to mniejszość ma zawsze rację (Gilbert Chesterton, pisarz brytyjski),
Za całą gadką sławiącą demokrację, wolność i prawa człowieka, skrywają się cyniczne, zimnokrwiste kalkulacje… Jak opanować ten ruch, jak na nim skorzystać? (Tariq Ramadan, muzułmański teolog, filozof i pisarz polityczny),
Nie należy przesadzać z demokracją. Nie chciałbym podróżować statkiem, którego kurs byłby określany głosowaniem załogi, przy czym kucharz i chłopiec okrętowy mieliby takie samo prawo głosu, jak kapitan i sternik. (Wiliam Faulkner).
Kryzys demokracji
Obecnie demokracja w prawie wszystkich krajach przeżywa głęboki kryzys, nawet w tych, gdzie rozwijała się od wielu pokoleń, ugruntowała się i osiągnęła punkt szczytowy. Michelle Bachelet, Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka, przemawiając 3 sierpnia 2022 r. na Warsztatach Inauguracyjnych Międzynarodowego Stowarzyszenia Uniwersytetów Jezuickich w Bostonie powiedziała: „Stan dzisiejszego świata ujawnia ponury obraz. Powoli wychodzimy z globalnej pandemii, wojna w Ukrainie i jej społeczno-gospodarcze konsekwencje dla całego świata oraz światowy kryzys żywnościowy, paliwowy i finansowy grozi milionom ludzi brakiem bezpieczeństwa żywnościowego i ubóstwem. Gwałtownie rosną nierówności i polaryzacja między krajami i wewnątrz nich. Postępuje osłabienie porządku prawnego międzynarodowego i wewnątrzkrajowego, wskutek czego łamane są prawa człowieka.
Demokracja też jest chora. W 2021 r. poziom demokracji, jakim cieszy się przeciętny człowiek na świecie, spadł do poziomu z 1989 r. Oznacza to, że demokratyczne zdobycze ostatnich 30 lat zostały znacznie zaprzepaszczone. W ubiegłym roku prawie jedna trzecia światowej populacji żyła pod rządami autorytarnymi. A liczba krajów skłaniających się ku autorytaryzmowi jest trzykrotnie większa niż skłaniających się ku demokracji.
Upadek demokracji jest szczególnie widoczny w Azji Środkowej, Europie Wschodniej i w regionie Pacyfiku, a także w niektórych częściach Ameryki Łacińskiej i Karaibów w wyniku ataków na praworządność. Na przykład w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej i Karaibów zaobserwowaliśmy ataki na organy zarządzające wyborami, trybunały konstytucyjne, media i krajowe i instytucje praw człowieka. Słabnie zaufanie do instytucji, ponieważ ludzie czują się ignorowani.
Dezinformacja jest wykorzystywana przez autokratyczne rządy jako narzędzie do kształtowania opinii krajowej i międzynarodowej, czasami osiągając poziomy toksyczne. Podsyca się mowę nienawiści, skierowaną przeciwko marginalizowanym i wykluczonym. Brak zaufania do instytucji stworzył podatny grunt dla ruchów populistycznych i ich przywódców, którzy korzystają z okazji, by zrzucić całą winę na „demokrację i prawa człowieka”. Nakładają ograniczenia na przestrzeń obywatelską, wolność wypowiedzi, wolność mediów i inne prawa, które są niezbędne dla demokracji. Prawdziwy wyścig do dna.(3)
Wiele zjawisk wskazuje na to, że demokracja liberalna znalazła się nie tylko w zaawansowanym kryzysie, ale już w stanie obumierania, o czym świadczą następujące symptomy patologii: transformacja demokracji w coraz bardziej pośrednią (przedstawicielską); uczestnictwo większościowe w zarządzaniu krajem zmienia się w coraz bardziej mniejszościowe; rządy mniejszości zamieniają się w rządy nielicznych wybrańców; prawo przekształca się w bezprawie, sprawiedliwość w niesprawiedliwość, równość w zróżnicowanie, a ład społeczny w chaos; postępujące wyobcowywanie się władzy od społeczeństwa; ignorancja jednostek i mniejszości (4); zanik troski o dobro wspólne; konwersja „rządów mędrców" w „rządy głupców"; pogarda dla podstawowych wartości demokracji.
Kryzys demokracji nasila się nawet w kolebce demokracji nowożytnej, USA, spowodowany głównie przez różnice ekonomiczne pomiędzy garstką najbogatszych miliarderów a większością społeczeństwa, łamanie praw człowieka, niebezpieczny populizm, popieranie ruchów skrajnie prawicowych i neofaszystowskich. Prezydentowi Donaldowi Trumpowi udało się zniszczyć Departament Sprawiedliwości, Departament Pracy, Agencję Ochrony Środowiska, a także inne ośrodki liberalnej polityki oraz egzekwowania praw obywatelskich. Jego polityka w kwestii detencji i deportacji imigrantów, a także w odniesieniu do prawa wyborczego poważnie osłabiły wolności liberalno-demokratyczne.(5)
Kryzys demokracji w Polsce
Raport naukowców amerykańskich, Stephana Haggarda i Roberta Kaufmana, „Backsliding Democratic Regress in the Contemporary World” potwierdził dobitnie upadek polskiej demokracji.(6) Napisano w nim, że po 2014 roku Polacy doświadczyli znacznego spadku swobód obywatelskich, wzrostu rządowej kontroli mediów, spadku niezależności Sądu Najwyższego oraz zachwiania integralności procesu wyborczego.
W wyniku wnikliwych, wielowskaźnikowych badań porównawczych w kilkunastu państwach okazało się, że od 2015 roku sytuacja w Polsce pogorszyła się bardziej niż w Stanach Zjednoczonych, na Węgrzech, Ukrainie i w Rosji. Jednocześnie szybko rośnie w Polsce i wciąż się pogłębia polaryzacja społeczno-polityczna, która doprowadziła do skrajnie podzielonego społeczeństwa.
Największa erozja demokracji liberalnej postępuje od 2014 r. Polskę zaliczono do grupy państw „autokratyzujących się”. Autorzy tego raportu stwierdzili dobitnie, że w Polsce rządzą autokraci, czyli partia Prawo i Sprawiedliwość, na czele z Jarosławem Kaczyńskim.
Kluczową rolę w psuciu demokracji odgrywa kontrola przestrzeni informacyjnej przez rząd. Przebiega ona dwutorowo: z jednej strony, mamy centralizowanie mediów i odgórne kontrolowanie ich przekazu, wykorzystywanie mediów publicznych do propagandy, której jednym z elementów jest demonizcja wrogów politycznych (by zmobilizować swoich wyborców), świadome rozpowszechnianie nieprawdziwych, zniekształconych informacji, tworzenie chaosu informacyjnego, aby zaciemnić obraz i utrudnić odbiorcom wyprowadzanie negatywnych wniosków o rządzących. (Kiedy autorzy pisali ten raport, nie wiedzieli jeszcze o kolejnych krokach polskich władz wobec mediów: o kupnie prasy regionalnej przez państwową spółkę, projekcie ustawy o wolności słowa czy o projekcie wprowadzającym dodatkowy podatek od reklam.) Stwierdzili, że w Polsce od 2015 r. poziom cenzurowania i kontrolowania mediów przez rząd wzrósł bardziej niż na Ukrainie czy Węgrzech.
Naukowcy zwracają uwagę, że inaczej niż w wielu innych państwach, w Polsce regres demokracji nie miał przyczyn ekonomicznych; nie zaczął się bowiem w czasie wielkiego kryzysu gospodarczego czy tuż po nim. Polska była wówczas w świetnej sytuacji ekonomicznej. Kierownictwo PiS wykorzystało przewagę do zainicjowania szerokiego wachlarza reform instytucjonalnych, a także innych zmian politycznych, które podważały liberalną demokrację na wielu frontach, przede wszystkim przez zaatakowanie wymiaru sprawiedliwości i ograniczanie swobód obywatelskich, takich jak wolność wypowiedzi. Osłabiono również horyzontalne kontrole władzy wykonawczej i ogólnie naruszano praworządność.
Polski Sejm zamienił się w maszynkę do głosowania i akceptuje (prawie) wszystkie pomysły – może nawet nie tyle rządu, ile samej partii. Warto zauważyć, że oznacza to nie tylko ograniczenie wpływu opozycji, ale też roli posłów PiS: oni także są zaledwie trybikami w maszynie. Proces regresu charakteryzuje się między innymi tym, że – zwłaszcza na pierwszym etapie, gdy autorytarne intencje wciąż są ukrywane – łamane są przede wszystkim tzw. głębsze zasady demokracji, te, które wynikają z uzusu, ale nie są literalnie zapisane w prawie.
Władza krok po kroku oddala się od demokracji, chociaż wciąż wmawia, że jest za demokracją i stwarza domniemanych wrogów demokracji z kręgów opozycji. Chodzi o stworzenie wrażenia świata przepełnionego walką i wrogością. Tylko wtedy można liczyć na wysoką mobilizację wyborców i ich akceptację dla łamania demokracji. To właśnie stąd bierze się wojenny język, stosowany regularnie przez PiS i jego akolitów, a także przez Kościół katolicki, który odgrywa poważną rolę w procesie regresu demokracji w Polsce.
Władza może liczyć na poparcie swoich zwolenników, ponieważ utrzymuje ich w przekonaniu o trwającej wojnie o podstawowe wartości. Tej kwestii autorzy raportu poświęcili wiele uwagi. Rada Mediów Narodowych, w której większość stanowią nominaci PiS, podejmuje decyzje personalne dotyczące obsadzenia władz: Telewizji Polskiej, Polskiej Agencji Prasowej oraz Polskiego Radia. Telewizja publiczna stała się w zasadzie „rzecznikiem rządzących”, a wobec niezależnych dziennikarzy zaczęto znacznie częściej stosować artykuł 212 Kodeksu Karnego, zgodnie z którym mogą zostać skazani nawet na rok więzienia za zniesławienie.
W raporcie stwierdzono, że Polska nie należy już do grupy stabilnych państw demokratycznych, a jej miejsce jest z jednej strony między Ukrainą i Stanami Zjednoczonymi, a z drugiej strony, między Węgrami Victora Obrana i Turcją Erdogana. W ciągu siedmiu lat od opublikowania tego raportu niszczenie demokracji w Polsce przybrało jeszcze większe rozmiary i coraz bardziej nasila się. Większość krajów ocenianych w programie Nations in Transit jest obecnie w gorszej sytuacji niż 10 lat temu. Polska i Węgry wyróżniają się bezprecedensowym pogorszeniem demokracji w ciągu ostatniej dekady, a partie rządzące tam eskalują ataki na społeczność LGBT+, grupy etniczne, mniejszości religijne i niezawisłość sądownictwa.(7)
W rankingu 167 państw demokratycznych w 2022 r. Polska znalazła się w grupie państw z „wadliwą demokracją” na 51. pozycji, a USA w tej samej grupie na 26. pozycji. Jedynie 21 państw uznano za „w pełni demokratyczne”, co stanowi jedynie 6,4% światowej populacji. (8)
Inaczej ocenia się stan demokracji na podstawie kryteriów politycznych. Oto prezydent Joe Biden zaprosił naszego prezydenta na szczyt przywódców państw demokratycznych z całego świata 09-10.12.2022, ale tylko wybranych. Osobiście ustalał listę krajów zaproszonych na ten szczyt. Decyzję, kogo umieścić na liście wybrańców, poprzedziła długa debata w Białym Domu. Zwyciężyła koncepcja, aby włączyć także kraje, które co prawda nie są doskonałymi demokracjami, ale są docenione przez administrację USA. Celem szczytu ma być pobudzenie działań w trzech obszarach: obrony przed autorytaryzmem, walki z korupcją i promocji praw człowieka.
Jak na ironię, J. Biden w dokumencie napisał o uznaniu i docenieniu partnerstwa Polski w pracy na rzecz budowania społeczeństw demokratycznych, które respektują prawa człowieka i pozwalają na rozwój wszystkim obywatelom.(9) Czyżby nie docierały do niego bieżące prawdziwe informacje o tym, co partia rządząca wyprawia w Polsce, czy jest tak naiwny, że wierzy reżimowej propagandzie sukcesu o budowie demokracji w Polsce, a może jest perfidny.
Niestety, kryterium polityczne liczyło się bardziej niż merytoryczne. Pikanterii tej decyzji dodaje fakt, że USA same są dość „wątpliwą demokracją” z tendencją do szybkiego jej upadku i zastąpienia przez autokrację.
Kontekst społeczny powstawania totalizmów
Rzeczywistość społeczna, jak przyrodnicza, nie toleruje pustki. Dlatego upadkowi demokracji towarzyszy pojawienie się i rozwój totalizmu. Prof. Maciej Starzewski (1891-1944), prawnik, pokazał w książce Demokracja i totalitaryzm, w jakich warunkach tworzyły się totalizmy w pierwszej połowie XX wieku. Jego spostrzeżenia są jak najbardziej aktualne również dzisiaj.
W latach dwudziestych i trzydziestych ub. w. każdy z europejskich totalizmów – bolszewizm w Rosji oraz faszyzm we Włoszech i Niemczech – powstawał w specyficznych warunkach lokalnych. Wyrastały one na gruncie najgłębszych trudności i kryzysów gnębiących kraje demokratyczne, gdy społeczeństwu i państwu groziły olbrzymie niebezpieczeństwa, którym nie dało się zapobiec za pomocą metod demokratycznych. Pojawiały się one w wyniku polaryzacji i radykalizacji programów partii politycznych i w konsekwencji ostrych podziałów społecznych. Doprowadziło to do odrzucenia legalnej walki o wyborców, którą zastąpiła walka bojówek partyjnych.
Do tego dołączył się po pierwsze, upadek obyczajów oraz moralności rządzących oraz liderów ugrupowań politycznych, którzy udział we władzach traktowali jako okazję do realizacji osobistych interesów, a nie jako służbę publiczną, a po drugie, brak odpowiedniego poziomu kultury i tradycji życia politycznego danej społeczności, niezbędnego dla funkcjonowania demokracji. Totalizm jednoczy społeczeństwa rozprzężone przez demokrację i zaprowadza porządek.
Istotą i warunkiem rozwoju totalizmu jest monopol partyjny - sprawowanie władzy w państwie przez jedną partię, stanowiącą wyraźną mniejszość społeczeństwa. Jej rządy realizują ideologię tej partii. Kolejną cechą cech totalizmu jest specyficzna struktura monopartii połączona z instytucją wodzostwa i centralizmem demokratycznym. Polega on na pełnym podporządkowaniu się wodzowi dzierżącemu niczym nieograniczoną władzę w partii i państwie. Ma on pełną swobodę decydowania w sprawach partii i państwa.
Wódz uznawany jest za nieomylnego i nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swoje decyzje. Ale mimo to, na każdym kroku musi on udowadniać swoją nieomylność i wykazywać się wyłącznie samymi sukcesami, gdyż w przypadku porażek wiara w niego gwałtownie topnieje, co zagraża jego władzy.
W totalizmie istnieją instytucje, ale mają charakter fasadowy i nie mają żadnych kompetencji oprócz wyrażania swej opinii wodzowi, które nie są dla niego wiążące. W praktyce wszelkie formy przedstawicielstwa są w pełni serwilistyczne wobec partii i wodza.
Istotną cechą totalizmu jest odpowiednia selekcja osób uczestniczących w sprawowaniu władzy według zasług dla partii rządzącej, nepotyzmu i koterii. Osoby te mają wygórowane mniemanie o sobie i sądzą, że obdarzone są talentami usprawiedliwiającymi zajmowanie uprzywilejowanych pozycji w państwie, że „po prostu im się to należy”.(10)
Od totalizmu do kultu jednostki
Doświadczenie historyczne dwudziestego wieku pokazało, że tylko krok dzieli totalizm od kultu jednostek. Tak było w przypadku Józefa Wisarionowicza Stalina, Benito Mussoliniego, Adolfa Hitlera, Nicolae Ceaușescu, Mao Zedonga, Fidela Castro, Kim Ir Sena, Ho Chi-Minha, Mu’ammara al-Kaddafiego, Jean-Bédel Bokassy, Pol Pota i innych. Każdy z nich był rewolucjonistą, albo buntownikiem, wokół którego jego zwolennicy tworzyli mity, by zjednać sobie społeczeństwo. Propagandyści upowszechniali je i utrwalali w masach tak skutecznie, aż uwierzono, że są prawdziwe. Nazywano ich „ojcami narodu”, „Slońcem Karpat”, „Wujkiem Ho” itp. W społeczeństwie uchodzili za osoby nieskazitelne, absolutnie moralne, najmądrzejsze, znające się na wszystkim i nadzwyczaj kochające naród, a zwłaszcza dzieci i za uszczęśliwiaczy świata oraz zbawicieli lidzkości. Słowem, nie tylko za niepodważalne autorytety, ale za laickich świętych i wzory do naśladowania.
Faktycznie byli to nieludzcy tyrani i masowi mordercy nie bezpośredni, ale na ich rozkaz ginęły i gniły w więzieniach i obozach karnych miliony niewinnych ludzi za to, że mieli inne poglądy, sprzeczne z ich ideologią i polityką. Do jakiego stopnia udawało się ogłupić masy, że uczestniczyły one w obrzędach kultowych na ich cześć w większości przypadków dobrowolnie i entuzjastycznie? (Sam byłem świadkiem, jak u nas po śmierci Stalina przeciętni ludzie przystawali na ulicach i płakali, kiedy wyły syreny w czasie jego pogrzebu.) Pomyśleć, że metody i techniki propagandy były wówczas na nieporównywalnie niższym poziomie niż obecnie. Dziś o wiele większa, szybsza i skuteczniejsza jest ingerencja w świadomość ludzi za pomocą najnowocześniejszych środków i metod propagandy i korzystania z mass mediów oraz sztucznej inteligencji.
Przypuszczam nie bez racji, że istnieje prawidłowość ewolucji społecznej: każdy ustrój autorytarny i totalizm monopartyjny wcześniej czy później kończy się kultem jednostek – wodzów lub liderów partyjnych - gdy tylko zaistnieją odpowiednie warunki do tego. Życie pokazuje, że na obecnym etapie rozwoju totalizmu w niektórych krajach, również w Polsce, takie warunki zaistniały na razie w fazie zalążkowej, ale rozwijają się w przyspieszonym tempie. Wystarczy porównać to, co działo się w naszym kraju ponad dziewięćdziesiąt lat temu, o czym napisał M. Starzewski, z tym, co dzieje się teraz, o czym pisze David Ost: „Ograniczenia narzucone opozycji w parlamencie, jednostronna zmiana Konstytucji lub jawne jej łamanie, oficjalne tolerowanie, a nawet promowanie rasizmu i bigoterii, urzędowe wsparcie dla tradycyjnych ról przypisanych płciom, wskrzeszenie tradycji autorytarnych, osłabienie Trybunału Konstytucyjnego, czystki w sądownictwie, upolitycznienie służby cywilnej, przekształcenie publicznych mediów w tubę rządu. Oto metody, które stosują władcy Polski i Węgier.“(11)
Na wzór stalinizmu, hitleryzmu itp. kształtuje się u nas tzw. kaczyzm - system, na którym wyrasta kult braci bliźniaków, a faktycznie jednego żyjącego, Jarosława. Joanna Senyszyn definiuje go jako polską odmianę totalitaryzmu XXI wieku. Według niej, czerpie on różne elementy z totalitaryzmów europejskich i południowo-amerykańskich, które w kaczyzmie mieszają - ograniczanie demokracji, swoisty zamordyzm i cenzurę. Częściowo występuje w formie zakamuflowanej, ponieważ został ubrany w szatę solidaryzmu społecznego, patriotyzmu i odnowy moralnej. Ma przyjazną gębę, a Polacy dają się nabierać.
Otwarcie ogranicza się wszelkie działania, które uznaje się za nieprawomyślne i niezgodne z doktryną wyznawaną przez J. Kaczyńskiego. Zamyka się usta przeciwnikom, których nie dopuszcza się do reżymowych mass mediów opanowanych przez partię rządzącą.(12) Nasi propagandyści, spece od okłamywania społeczeństwa, fani prezesa PiS-u i ci, którzy chcą zaskarbić sobie jego łaski, stają na głowie, by kult prezesa stał się faktem. A on sam też z czasem nabrał cech właściwych innym jednostkom kultu znanym w historii: człowieka zakompleksionego, wyobcowanego, żądnego pochwał i uznania; odgrodzonego od ludzi (spotykającego się tylko z gronem zaufanych i sprawdzanych przy wejściu osób), pilnowanego przez zastępy policjantów, radiowozów i ochroniarzy, przekonanego o swojej misji mesjasza narodu oraz całej Unii Europejskiej i żarliwego obrońcy podupadającego katolicyzmu.
Wiesław Sztumski
17.10.2022
*Demokracja to cztery wilki i owca, głosujące o obiedzie (R. A. Heinlein (1907-1988), pisarz amerykański)
(1) R. Dahl, Demokracja i jej krytycy, przeł. S. Amsterdamski, Kraków 1995
(2) Na przykład o wyborcach PiS napisała politolog, prof. Ewa Marciniak: „Mają przeświadczenie, że działania ich partii ukierunkowane są na dobro ogółu. Nie widzą w decyzjach wybranych przez siebie polityków egoizmu, ale dostrzegają egoistyczne postawy u przeciwników. Uważają się za demokratów, przede wszystkim dlatego, że reguły demokracji umożliwiły ich przedstawicielom zdobycie władzy”. (Dziennik Gazeta Prawna, 05.08.2019)
(3) M. Bachelet, We are in a crisis of democracy, and we need to be able to figure out how to disagree (Yahoo 03.10.2022)
4) Jak szanuje się mniejszość niewierzących świadczy na przykład wypowiedź J. Kaczyńskiego na spotkaniu w Częstochowie 14.10.2022: „Każdy rozsądny Polak, patriota, nawet, jeśli jest niewierzący, to musi przyjąć chrześcijański system wartości. Choćby, dlatego, że w Polsce innego systemu wartości występującego w szerszym wymiarze po prostu nie ma”.
(5) „To nie jest chwilowy kryzys”, Jeffrey C. Isaac w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem, Kultura Liberalna, 09.06.2020.
(6) Stephan Haggard, Robert Kaufman, Backsliding Democratic Regress in the Contemporary World Part of Elements in Political Economy, Oxford Univ. Press 2021
(7) Nowy raport: Ataki na demokrację nasilają się w miarę rozprzestrzeniania się autokracji w Europie i Eurazji, Komunikat prasowy Freedom House, 28.04.2022
(8) Polska - wadliwa demokracja. Ranking najbardziej i najmniej demokratycznych państw świata, Forsal.pl, 11.02.2022.
(9) Dla Stanów Polska jest demokracją, (https://www.rp.pl/polityka/art19032901-dla-stanow-polska-jest-demokracja; Data dostępu 13.10.2022)
(10) Maciej Starzewski, Demokracja i totalitaryzm, wyd. Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2015
(11) David Ost, „Świt autorytarnych demokracji”, Forum, 14-27 października 2016.
(12) https://quotepark.com/pl/cytaty/355988-joanna-senyszyn-to-polska-odmiana-totalitaryzmu-xxi-wieku-czerpie/. Dostęp: 15.10.2022
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1888
Rzeczywistość faktyczna i hipotetyczna
Ludzie nie żyją tylko w jednej rzeczywistości, lecz w wielu, często na raz. Przede wszystkim w przyrodniczej i społecznej. Rzeczywistość społeczna składa się z różnych jej rodzajów. Jedne kształtują się i funkcjonują w dużych (w sensie statystycznym) zbiorowościach ludzi (klasach, warstwach, narodach, społecznościach, społeczeństwach populacjach), jak np. rzeczywistość ekonomiczna, polityczna, kulturowa, religijna, aksjologiczna itp. Nazywa się je "obiektywnymi", ponieważ małe grupy i jednostki praktycznie nie mogą decydować o ich kondycji. Powstają one na gruncie stereotypów, paradygmatów i innych czynników.
Drugie powstają, rozwijają się i funkcjonują w małych zbiorowościach pod wpływem czynników intersubiektywnych. W granicznym przypadku mogą też być produktem świadomości lub wyobraźni jednostek, ale wtedy istnieją tylko dla nich, jako rzeczywistości subiektywne w ich świecie pomyślanym.
Zazwyczaj rzeczywistość społeczna, tak jak przyrodnicza, budowana była na faktach. Była faktyczną. W naukach przyrodniczych i technicznych oraz w świecie sensorycznym faktem jest to, co można spostrzegać (bezpośrednio albo pośrednio) za pomocą zmysłów i co może być przedmiotem eksperymentów fizycznych. W naukach humanistycznych i w rzeczywistości społecznej, faktem jest to, co dzieje się (lub miało miejsce wcześniej), jeśli zostało potwierdzone (udokumentowane) naukowo albo w wyniku odwoływania się do pamięci ludzkiej (opowieści, przekazów werbalnych i ikonicznych) lub technicznej (nośników pamięci). A w subiektywnych rzeczywistościach jednostek faktem jest to, co nie budzi u nich żadnych wątpliwości i nie podlega dyskusji.
Z „niezbitymi faktami" można mieć do czynienia tylko w świecie sensorycznym, zwłaszcza gdy są potwierdzone za pomocą pomiarów. Gdzie indziej - tylko z mniej lub bardziej prawdopodobnymi lub "hipotetycznymi faktami". Teoretycznie może być tyle rzeczywistości hipotetycznych, ilu jest ludzi. A praktycznie raczej tyle, ile jest grup kulturowych. Nie sądzę, by udało się je zredukować do jakiejś jednej fundamentalnej, ani utworzyć jedną uniwersalną rzeczywistość w wyniku superpozycji (syntezy) wszystkich jej rodzajów.
Rozum przeszkadza manipulantom
Od niedawna nie buduje się już rzeczywistości społecznej wyłącznie na faktach, lecz również na domysłach, a nawet na kłamstwach. Dokonuje się tego dzięki eliminacji rozumu z udziału w weryfikacji faktów i zastępowania go emocjami. A im bardziej emocje przeważają nad rozumem, a domysły nad faktami, tym bardziej rzeczywistość społeczna staje się hipotetyczną. Wszak hipoteza mieści się między faktem a domysłem (prawdą a fałszem). Dlatego współczesną rzeczywistość nazwano „postfaktyczną". (Przedrostek „post" oznacza tutaj „poza", a nie „po" w aspekcie czasowym.)
Inspiratorzy postfaktycznej rzeczywistości społecznej wiedzą, że nie da się jej zweryfikować w sposób niezawodny za pomocą rozumu, lecz w sposób niepewny za pomocą emocji. Im bardziej hipotetyczna jest rzeczywistość społeczna, tym więcej można umieszczać w niej pseudofaktów, faktów zmanipulowanych lub zdegenerowanych, fake newsów i zmyślonych informacji (wypowiedzi, wiadomości, oszczerstw itp.). Wskutek emocji, jakie wzbudzają u adresatów, sprawiają one wrażenie, jakoby były faktami.
Różni demagodzy polityczni, zawodowi agitatorzy oraz reklamiarze, jak i zwykli ludzie coraz bardziej w niecnych celach bezkarnie nasycają domysłami publiczną przestrzeń medialną (realną i wirtualną), która jest jedną z istotnych form rzeczywistości społecznej. Wiedzą, że im większą ich liczbą zaśmiecą przestrzeń medialną, tym trudniej da się w niej oddzielić prawdę od fałszu. A w rezultacie, łatwiej da się manipulować milionami odbiorców pseudofaktów, by osiągać swoje cele. Dobrze wiedzą też, że gra na emocjach i innych irracjonalnych komponentach świadomości jest o wiele skuteczniejsza od gry na rozumie. Toteż w ich interesie oraz ze względu na cele ich mocodawców postfaktyczną rzeczywistość społeczną rozbudowano już do takich rozmiarów, że słusznie twierdzi się, że zaczęliśmy żyć w „epoce postfaktycznej".
Jednak ze względu na to, że dla wielu ludzi, wciąż jeszcze tradycyjnie, fakty liczą się bardziej od domysłów, a prawda jest wartościowsza od fałszu, kreatorzy rzeczywiści postfaktycznej chcą, by masy uznały domysły za fakty, a rzeczywistość postfaktyczną za faktyczną. W ten sposób chcą uwiarogodnić stworzoną przez nich rzeczywistość postfaktyczną,
Zależy im na tym, by w końcu ludzie pogubili się w sztucznie (intencjonalnie, na zamówienie) tworzonej rzeczywistości społecznej, zdominowanej przez domysły, półprawdy, kłamstwa, oszczerstwa, pomówienia, hejty itp., głoszone przez demagogów i łgarzy. Wtedy, proporcjonalnie do stopnia zaśmiecenia rzeczywistości medialnej pseudofaktami i do poziomu wzbudzania emocji przez pseudofakty, znacznie zwiększa się możliwość manipulacji masami (np. pozyskiwania elektoratu). Rzeczywistość postfaktyczna jest doskonałą scenerią dla takich aktorów, jak oszuści, kłamcy i różni manipulanci.
Rywalizacja o sprawowanie władzy w rzeczywistości postfaktycznej
Walka konkurencyjna między czterema kategoriami ludzi o wejście w skład zarządów różnych organizacji, instytucji i rządów państw oraz o przywództwo społeczne coraz bardziej zaostrza się i brutalizuje. Do władzy pretendują głównie „złodzieje", „bandyci", „głupi" i „kłamcy". Te terminy zapożyczyłem od Carlo M. Cippoli (p.W. Sztumski, Takie sobie myśli o głupocie, w SN, Nr 4, 2013).
Kim jest złodziej, wiadomo powszechnie. Kłamcą jest ten, kto zna fakty, ale je świadomie (celowo) przekręca lub ignoruje. Bandyta zawsze i za wszelką cenę realizuje swoje egoistyczne cele, nie zważając na nikogo i na nic, chociaż nie zawsze ze szkodą dla innych. Głupi to taki człowiek, który działa na szkodę innych ludzi, ale sam nie odnosi z tego żadnych korzyści. Oprócz tego, głupi nie dba o prawdę - chwali się tym, co mu strzeli do głowy, rozgłasza o tym wkoło i nie obchodzi go, czy jest to prawda, czy fałsz.
Wymienione kategorie pretendentów do władzy istnieją od zarania ludzkości. Zawsze byli obecni w grupach, organizacjach i instytucjach społecznych oraz w rządach wielu krajów i odgrywali jakąś rolę w ich funkcjonowaniu. Jednak nigdy w takim stopniu, jak teraz w „epoce postfaktycznej", w której prawie nikt nie liczy się z prawdą i koherencją myśli i kiedy dowolnie i bezkarnie można manipulować danymi i faktami. Toteż na forach internetowych i w mediach społecznościowych gwałtownie rośnie liczba postów, których jedynym celem jest szerzenie dezinformacji i nienawiści. Są to często wypowiedzi „łgarzy”, którym nie tylko prawda i fałsz są całkowicie obojętne, ale którzy także systematycznie pracują nad niszczeniem dyskursów opartych na faktach i rozumie, i przyczyniają się do upowszechniania głupoty w epoce postfaktycznej.
Postępujące rozczarowanie efektami rozumu doprowadziło do tego, że coraz więcej ludzi nie korzysta z niego i nie chce znać faktów; wolą wierzyć w to, co dla nich wygodne - uczuciom, iluzjom, a nawet kłamstwom oraz częściej cudzym myślom niż własnym. Uciekają od faktów i rzeczywistości faktycznej (prawdziwej) w świat złudzeń i do rzeczywistości postfaktycznej (fałszywej). Jest to znane w psychologii zjawisko samookłamywania się. Decyzje (wybory) podejmują kierując się w o wiele większym stopniu uczuciami, aniżeli rozumem czy rozsądkiem. Na przykład: Donald Trump wygrał wybory niespodziewanie i został prezydentem Stanów Zjednoczonych, chociaż jest nieprzewidywalny (niepewny) i od początku kłamał i nadal kłamie. (Dziennikarze „Washington Post" wyliczyli, że w ciągu trzech lat od złożenia przysięgi prezydenckiej w 2016 r. zdążył już skłamać ok. 16 tysięcy razy.) Dlaczego więc został wybrany? Ponieważ wielu ludzi było tak rozczarowanych poprzednim rządem polityków doświadczonych, wiarogodnych i racjonalnych, że woleli uwierzyć w bzdurne obietnice niepewnego Trumpa, które mimo wszystko wzbudzały nadzieje. Być może, poczuli się do tego stopnia zagubieni oraz zawiedzeni racjonalnością (faktycznością) i tak bezradni wobec poczynań poprzednich decydentów politycznych i ekonomicznych, że przestali wierzyć w możliwość dokonywania przez nich zmian na lepsze.
Na podstawie ostatnich wyborów parlamentarnych w kilku krajach okazuje się, że największą szansę wygrania mają nie tyle najmądrzejsi, nieposzlakowani i racjonalni kandydaci (o maksymalnym IQ), lecz populiści - kłamcy. Ludzie wierzą w ich obietnice wyborcze i głosują na nich, bo te obietnice pokrywają się z tym, w co chcą wierzyć i o czym marzą, chociaż obiektywnie rzecz biorąc, nikłe jest prawdopodobieństwo spełnienia ich. Ale nawet złudna nadzieja mocniej wpływa na myślenie, zachowanie się i postępowanie ludzi niż racjonalna argumentacja.
Pod rządami dupków
Przyzwyczailiśmy się do władzy złodziei, bandytów, głupich i kłamców. Ale ostatnio dołączyli do nich ludzie, których powszechnie i uwłaczająco nazywa się dupkami. Ta kategoria ludzi też od początku uczestniczyła we władzach. Jednak teraz, jak nigdy wcześniej, coraz więcej dupków rwie się do władz i - co gorsze - marzy, by rządzić światem. A im większy dupek, tzn. im większe ma AQ (Asshole Quotient*), tym wyższe stanowiska chce piastować, wyższe pozycje zajmować w hierarchii społecznej i dłużej rządzić. Z przykrością trzeba stwierdzić, że w wielu krajach już im się to udało, a w przyszłości będą rządzić jeszcze w wielu innych. W rzeczywistości postfaktycznej zapanowała wręcz moda na rządy dupków.
Kim jest dupek? Aaron James, profesor filozofii na University of California w Irvine, podał taką definicję dupka: jest to facet, który sam odnosi drobne korzyści kosztem przysporzenia ogromnych strat innym ludziom i który systematycznie czerpie korzyści z głębokiego przekonania, że ma do tego prawo, (bo „jemu się to należy"), co całkowicie uodparnia go na dyskomfort, narzekania, krytykę, straty i krzywdę innych osób. (p. A. James, Arschlöcher. Eine Theorie, Riemann Vrl. Műnchen 2014).
Dupek wpycha się na czoło kolejki ludzi, jakby nie było nikogo ważniejszego od niego. A narzekanie przez innych odczuwa jak brak dostatecznego szacunku dla siebie. Wtedy przyjmuje postawę agresji i wrogości w stosunku do opozycjonistów.
Nikt nie rodzi się dupkiem, ale każdy może nim zostać w określonej kulturze i warunkach społecznych panujących w dużych grupach. Ilość dupków we władzach zależy od wyborców - od tego, jakie wybierają instytucje, jakich ludzi i na jaką kulturę zdecydują się. Dupki są wszędzie - w rodzinach, zakładach pracy, instytucjach, organizacjach, wśród kolegów - ale najwięcej na szczeblach kariery politycznej i zawodowej, zwłaszcza kadry menadżerskiej. Dlatego, że wspinaczce na coraz wyższe szczeble towarzyszy wzrost egoizmu i pychy oraz spadek uczuć i empatii w stosunku do innych.
Bycie dupkiem nie zależy od ustroju społecznego, płci, wykształcenia, stanowiska i opcji politycznej. Według A. Jamesa jest tyle samo dupków na lewicy, co na prawicy, chociaż np. w USA przeważają w ugrupowaniach prawicowych, a prezydent Donald Trump nie jest zwykłym dupkiem, lecz naddupkiem i arcydupkiem. (p. A. James, Assholes: A Theory of Donald Trump, N.Y. 2016 oraz H. Stein, Warum echte Arschlöcher meistens männlich sind. Ein Interview mit A. James, w: „Die Welt - Panorama", 24.04.2013.)
Nota bene, nie tylko D. Trump zasługuje na miano arcydupka, lecz wielu innych przywódców. Dupkami są również wybitne jednostki świata nauki. Austriacki astronom, Florian Freistetter, w książce Newton - Wie ein Arschloch das Universum neu erfand (Hanser Vrl. Műnchen 2017) napisał, że Izaak Newton też był dupkiem, bo posiadał wszystkie cechy dupka, wymienione przez A. Jamesa: nie znosił krytyki, był przewrażliwiony na swoim punkcie, samolubny i bezwzględny wobec swojego otoczenia, intrygował i manipulował.
Typem podobnym do dupka jest łajdak. Różni się od dupka tym, że dupek jest do tego stopnia odporny na narzekania i krytykę innych, że w ogóle nie chce ich słuchać, a łajdak słucha i udaje, że jest mu przykro, ale nic sobie z tego nie robi.
A. James twierdzi dalej, że teraźniejszy ustrój społeczny jest „kapitalizmem dupków", bowiem wmawia się ludziom, że można zyskać przewagę i zasłużyć sobie na wdzięczność społeczeństwa i korzyści, niezależnie od tego, czy jest się tego wartym, czy działa się na rzecz dobra wspólnego. Wystarczy stać się dupkiem i kierować się zasadą „bierz to, co możesz dostać". Toteż liczba dupków rośnie lawinowo. Wkrótce może zbliżyć się do liczby głupków (według M. Cipooli 80% populacji).
Niektórzy badacze przypuszczają nie bez racji, że przyczyniły się do tego specyficzne zjawiska zachodzące w aktualnej, neoliberalnej fazie ewolucji kapitalizmu oraz postęp w dziedzinie komunikacji społecznej. W pierwszym przypadku chodzi przede wszystkim o deflacje racjonalności (rozumu) wskutek celowego i skutecznego ogłupiania mas i upowszechniania głupoty. W drugim - o ogromny rozwój techniki przekazywania informacji (wiedzy) za pomocą mass mediów i komputerów.
W aktualnych warunkach nie da się zmniejszyć liczby dupków w społeczeństwie, ani ich udziału we władzach. Tym bardziej, że oni świetnie organizują się i wspomagają wzajemnie w obronie swego status quo. Ich liczba będzie jeszcze wzrastać i coraz więcej dupków będzie rządzić. A zatem, wszechobecność ich trzeba traktować jak zło konieczne, do którego trzeba się przyzwyczaić, by jakoś przetrać. Ewentualnie można by eliminować ich z władz w wyniku wyborów. Wymagałoby to jednak użycia broni, jaką oni posługują się tj. sposobami manipulowania elektoratem w oparciu o postfakty, emocje i kłamstwa. Z tego względu trzeba by sie upodobnić do nich, a najlepiej stać się jednym z nich. Ale wskutek tego liczba dupków jeszcze bardziej by wzrosła. Wtedy pojawiłoby się błędne koło.
Wiesław Sztumski
* Iloraz dupka (przeciwieństwo IQ) AQ = s/k, gdzie k - korzyści własne, s - straty innych ludzi; przy czym s>>k.
.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 185
Kiedyś, gdy czytałem K. Kautskiego, uważano, że materia jest wieczna. Więcej, powszechne było przekonanie (zwolennikiem tego poglądu był I. Newton, a nawet A. Einstein), że Wszechświat jest wieczny - istnieje od zawsze, i istnieć będzie również zawsze.
Tak uważali ci, którzy w odróżnieniu od wierzących nie wierzyli w pisane słowa Księgi Rodzaju Starego Testamentu, że Bóg stworzył świat (wszechświat też) w kolejnych sześciu dniach, a siódmego odpoczywał. W to wierzą Żydzi i chrześcijanie, czyli tradycyjnie prawie my wszyscy. W rzeczywistości rozróżniamy to, co można usłyszeć w kościele od tego, czego mogliśmy nauczyć się w szkole lub przeczytać w mądrych księgach. Taki dualizm był i myślę, że istnieje nadal. Te pojęcia nie mieszają się, nie konfrontują w naszych umysłach.
Nie zajmując się astronomią, kosmologią (to wybrańcy bogów), czy podobnymi naukami, nie znamy wyników najnowszych badań i ich nie analizujemy. Doniesienia prasowe o rewelacyjnych odkryciach w tym zakresie (np. teleskopy kosmiczne lub podobne) traktujemy jako ciekawostki, nowinki na równi z doniesieniami o najnowszych wyczynach aktorów czy innych celebrytów.
W tym stacjonarnym, wiecznym Wszechświecie przyroda miała się samoorganizować, zarówno ta nieożywiona, jak i żywa. Wydaje się to nawet zrozumiałe. Jeżeli zmusimy dwa atomy wodoru (budowa: proton w jądrze, a na orbicie krąży elektron) do takiego zbliżenia się, że ich jądra połączą się, powstanie hel (dwa protony w jądrze i dwa elektrony krążą na najbliższej orbicie). Taki proces zachodzi samoczynnie wewnątrz Słońca i przy tej okazji wydziela się spora dawka energii, która podgrzewa gaz.
Skąd ta energia? Gdybyśmy zważyli atom helu i porównali z wagą dwóch atomów wodoru, to stwierdzilibyśmy, że jeden hel jest lżejszy od dwóch wodorów. W tej reakcji mamy do czynienia z defektem masy. Tak to zjawisko nazwano. Co się z nią stało? Masa nie może zniknąć. Zgodnie z tym, czego uczy nas A. Einstein (E=mc2), ubytek masy zamienia się w energię. Atomy biorące udział w reakcji będą szybciej się poruszać. Nam wygodniej będzie napisać (te stwierdzenia są równoważne), że gaz nagrzewa się, rośnie jego temperatura. To stąd się wzięło, że Słońce jest niezwykle gorące i świeci. Wierzchnia warstwa gazów Słońca ma temperaturę przeszło 5000 stopni. Wewnątrz temperatura jest znacznie, znacznie wyższa. My żyjemy na szczęście w odpowiedniej odległości od Słońca, dzięki czemu mamy wodę w płynie i w znośnych dla nas granicach temperaturę powietrza.
Darwin dowodził, że organizmy przystosowywały się do środowiska i jego zmian. W tej ewolucji dwa procesy są najważniejsze: pociąg seksualny i apetyt, a właściwie możliwości ich zaspakajania. Jeżeli któryś z tych procesów w istotny sposób zostanie zakłócony, organizm może nie przetrwać. Gdyby się zdarzyło, że pokarm znajduje się wyłącznie na drzewach, przeżyją ptaki i te zwierzaki (w tym może i my), które umieją się wspinać na drzewa, albo szybko się tego nauczą. Inaczej mogą zginąć i to na zawsze.
Podobnie jest z seksem. Zwierzętom to mniej zagraża, bo nie kombinują, jak zostawić przyjemność, a ominąć prokreację. Zagraża to raczej ludziom, przynajmniej niektórym nacjom. Możemy to obecnie zaobserwować nawet w takim grajdołku jak nasz.
Ludzie dziwnym trafem wyewoluowali nadmiernie. Wynaleźli pismo, umieją czytać i pisać, a nawet piszą wiersze, malują, komponują. Nie zużywają całego czasu na zdobywanie pożywienia, seks i spanie; w wolnym czasie myślą, kombinują, analizują, badają, odkrywają nieznane i konstruują – przynajmniej niektórzy. Oprócz milionów innych rzeczy, wymyślili i skonstruowali aparat fotograficzny. Nie było to aż takie trudne, bo to kopia naszego oka. W aparacie należało tylko nasze naturalne, oryginalne, jego części, zastąpić sztucznymi odpowiednikami. Z czasem były one coraz doskonalsze.
Ale to nic w porównaniu z badaczami kosmosu, którzy takie urządzenia podobne do aparatów fotograficznych o ogromnych, wielometrowych obiektywach zwierciadlanych budowali na szczytach gór i kierowali w niebo. Tam wśród gwiazd, planet, mgławic i galaktyk obserwatorzy nieba szukali zrozumienia praw kosmosu i sensu życia tu, na Ziemi. Wkrótce stwierdzili, że otaczająca Ziemię atmosfera z jej chimerami: chmurami, poświatą, turbulencjami itp. znacząco ogranicza możliwości obserwacji i fotograficznej rejestracji kosmicznych obiektów. Poradziliśmy z tym sobie. Od przeszło sześćdziesięciu lat jesteśmy w kosmosie. Dotarliśmy nawet na Księżyc, a sondy kosmiczne do dalekich planet. Zbudowaliśmy ostatnio w pełni równoważne aparatom fotograficznym, dwa takie kosmiczne teleskopy znane pod nazwą teleskopów Hubble’a i Webba (na rys. porównanie wielkości ich zwierciadeł).
Teleskop Hubble’a został zbudowany jako pierwszy i wyniesiony przez wahadłowiec Discovery na wysokość ok. 610 km (orbita bliska Ziemi) w dniu 24.04.1990. Wyposażony jest w zwierciadło główne o średnicy 2,4 m. Obserwacje prowadzono w zakresie widzialnym, ale również w ultrafiolecie i bliskiej podczerwieni. Dane z obserwacji są przesyłane na Ziemię tradycyjną drogą, co prawda przez satelity specjalne (TDRSS - Tracking and Data Relay Satellite System), ale umieszczone na orbitach geostacjonarnych. Dane trafiają do ośrodka White Sands, mało jawnego poligonu wojskowego w stanie Nowy Meksyk, gdzie są opracowywane.
Obserwacje teleskopu Hubble’a przyniosły wiele spektakularnych odkryć. Nie ma co o nich pisać w szczegółach, bo mało się na tym znamy i rozumiemy. Odkrywane przez Hubble’a obiekty kosmiczne utwierdziły uczonych w przeświadczeniu, że wszechświat ekspanduje i że prędkość ekspansji narasta. Przeczy to dotychczasowemu przekonaniu, że Wszechświat jest stacjonarny, niezmienny i wieczny. Skłania też do wniosku, który był od dawna przez wielu badaczy, astronomów i kosmologów podnoszony, że wszechświat ma swój początek. Nazwano go Wielkim Wybuchem (BB - Big Bang).
Przy okazji stwierdzono, że przyrząd, którym się posługiwano (teleskop Hubble’a), mógłby być lepszy. Uczeni dostali nawet wskazówki, jak powinien być ulepszony. Apetyt rośnie, jak wiadomo, w trakcie jedzenia. Wszystko zależy od możliwych do zdobycia środków. Trzeba przekonać decydentów (zdaje się członków Izby Reprezentantów lub Kongresu USA), że projekt jest niezwykle pożyteczny i - trochę kłamiąc - nie tak znów drogi.
Tak doszło do budowy teleskopu Webba. To przyrząd o bardzo skomplikowanej budowie i wyjątkowo dużych możliwościach badawczych, także w porównaniu z wcześniejszym wzorcem, teleskopem Hubble’a. Przede wszystkim jego główne zwierciadło ma znacznie większą średnicę, prawie 6,5 m w porównaniu z 2,4 m w teleskopie Hubble’a. Zwierciadło składa się z 18 segmentów o kształcie sześciokąta foremnego (przekrój plastra miodu). Złożone zostało już na orbicie i ma możliwość regulacji kształtu, by obserwowany obraz pozbawić wszelkich, możliwych zniekształceń.
Teleskop Jamesa Webba przystosowany jest do obserwacji głównie w zakresie podczerwieni. Detektory podczerwieni powinny mieć bardzo niską temperaturę. W przestrzeni kosmicznej temperatura jest bliska 00 K (-2730 C), i aby detektory i miejsca ich zamontowania (środek zwierciadła) nie były podgrzewane promieniowaniem Słońca, zastosowano ciekawą konstrukcję. Pięć płaszczyzn, na których znajduje się zwierciadło teleskopu, jest w rzeczywistości bardzo skomplikowaną strukturą złożoną z odizolowanych od siebie kaptonowych warstw, która osłania teleskop przed promieniowaniem słonecznym i zapewnia mu temperaturę niższą niż 500K.
Możliwość obserwacji w trzech zakresach: krótkofalowym (0,6-2,3 μm), średniofalowym (2,4-5 μm), i długofalowym (5-28 μm) pozwala wykrywać i rejestrować obiekty o różnych temperaturach, zarówno gorące np. gwiazdy, jak i chłodne, np. planety.
Jeszcze jedną różnicę należy podać pomiędzy porównywanymi teleskopami. Dotyczy ona miejsca umieszczenia w kosmosie. Teleskop Webba został umieszczony w bardzo charakterystycznym jego punkcie. Jeżeli istnieją dwa obiekty kosmiczne, które tak jak Słońce i Ziemia krążą wokół siebie, to na linii je łączącej jest taki punkt, w którym ich wzajemne przyciągania są równe, acz przeciwnie skierowane. Punkt ten pomiędzy Ziemią i Słońcem oznaczony jest przez L2 i nazwany punktem libracyjnym. W okolicy tego punktu, w odległości 1,5 miliona kilometrów od Ziemi krąży teleskop Webba. Nie działa na niego ani przyciąganie Słońca, ani Ziemi – w tym miejscu ich przyciągania równoważą się.
Zgodnie z planem, teleskop miał być umieszczony na orbicie w 2011 r. Stało się to w rzeczywistości dopiero 25 grudnia 2021 r. Koszt jego budowy wstępnie oceniono na 1,6 miliarda USD, w rzeczywistości wyniósł 6,5 miliarda USD.
Oczywiście, podana powyżej garść informacji w żaden sposób nie objaśnia rzeczywistej komplikacji jego budowy i możliwości badawczych.
Najważniejsze cele misji teleskopu Webba to:
- obserwacje pierwszych gwiazd powstałych po BB - Wielkim Wybuchu,
- badanie formowania się i ewolucji galaktyk,
- badanie powstawania gwiazd i systemów planetarnych.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Te zadania to chęć poznania procesów związanych z powstaniem Wszechświata. Jak daleko chcemy cofnąć się w czasie? Zostało to dość dokładnie ocenione. Wiek Wszechświata ocenia się na ok. 13,8 miliarda lat ziemskich i pewno będziemy się starali cofnąć, ile tylko się da. Obecnie najdalej wykrywane obiekty kosmiczne ocenia się na (300 – 400) milionów lat ziemskich od BB. To już blisko, zaledwie (2 - 3)% całości.
Co było wcześniej, przed BB? Nie wiadomo. Niektórzy uważają, że w BB narodziło się to, co nazywamy czasoprzestrzenią. Kiedy powstała, zaczęła się rozprzestrzeniać i rozprzestrzenia się nadal. Jeżeli narodziła się czasoprzestrzeń, to oznacza, że przed BB nie istniały ani przestrzeń, ani czas. To ostatnie z trudem mogę jakoś zrozumieć. Gdy nie istnieje materia, nie ma zegara, nie ma zjawiska odliczającego upływ czasu. Gorzej z przestrzenią. Może przestrzeń i czas to atrybuty materii, bo wtedy powstała, narodziła się także materia. Ze zrozumieniem tego nie jest lepiej. Materia też nie może pojawić się znikąd. Zgodnie ze słynnym wzorem A. Einsteina (m=E/c2), BB powinien mieć kontakt ze źródłem o nieograniczonej wręcz ilości energii. Zrozumieć to jest wręcz nie sposób, bo niby skąd miałoby się wziąć tyle energii? Znane nam rodzaje energii: kinetyczna, potencjalna, promienista towarzyszą materii, są z nią związane, a materii przed BB podobno nie było. Dramat.
Z drugiej strony, niektóre poglądy niewierzących i wierzących zbliżyły się do siebie. Zakładam, że niewierzący przyjmują do wiadomości wyniki badań naukowych. Aby nie było pomyłek, za poglądy wierzących uznawać będziemy to, w co wierzą katolicy i żydzi, bo w tych fundamentalnych sprawach zasadniczo nie różnimy się. Niewierzący to ci, którzy negują wszelkie wierzenia religijne. Kiedyś mieli dobrze sprecyzowany pogląd: za wszystko odpowiada wieczna materia i jej samoorganizacja. Dziś słowo „wieczna” zniknęło. Zniknęło nie tylko określenie, przymiotnik. Niepewnym jest, skąd wzięła się sama materia i to jest ów dramat.
Powracając do podziału na wierzących i niewierzących, zaczęli się oni różnić wyłącznie fabułą, opowieścią o początku świata (wszechświata). Jedni mówią za Księgą Rodzaju (Genesis) Starego Testamentu o stworzeniu świata przez wszechmocnego Boga w 3761 p.n.e., inni - że nastąpiło to 13,8 miliarda lat temu w wyniku BB. O sprawach zasadniczych, co było przed tym i skąd się wzięło, albo milczą, albo odwołują się do sprawstwa cudownego: niechaj stanie się …
Gdy zastanawiamy się nad tymi problemami, nasuwa się jeszcze jedna kwestia. Religie powstawały dla określonych grup społecznych i przeważnie regulowały kwestie współżycia między sobą tworzących je członków. Stąd religie są nośnikami pewnych zasad moralnych, etycznych. Powszechnie znana jest zasada: „nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”, chociaż pewno nie tak powszechnie stosowana jak znana. Z pewnością tego typu zasad nie wypracują za nas najcudowniejsze wytwory techniki, w tym nawet teleskop Webba. Pozwólmy mu zatem sięgnąć do granicy BB, może dopomóc w wyjaśnieniu podstawowych kwestii tworzenia i istnienia. Dla nas ważne są także zasady jak być, a nie tylko jak mieć. W tym celu może należy utrwalać zasady dekalogu, nie wiążąc go głównie lub jedynie z wycieczką Mojżesza na górę Synaj.
Zdzisław Jankiewicz