Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1497
Patriotyzm destrukcyjny (2)
Dziś debata publiczna wygląda tak, że demagodzy mówią tłumowi co ma myśleć. Gdy ludzie odbijają echem ich frazy, oni śmiało ogłaszają, iż wyrażają tylko powszechne nastroje.
Tony Judt
Powróćmy na moment ponownie do przywoływanego już w I części tekstu* Powstania Warszawskiego, traktowanego jako konieczność ofiary i nieuchronność poświęcenia, nie blokowaną żadną refleksją krytyczną czy zdystansowanym myśleniem. Powstania rozumianego jako fatum, los, przeznaczenie (jak w przypadku ofiary Jezusa, którego Bóg-Ojciec skazał na mękę celem odkupienia ludzkości), czyli determinizmu argumentowanego jakimiś mitycznymi celami i zdehumanizowanymi racjami. Niby wyższymi. Pojęciami, które ludzki umysł wytworzył w trakcie ewolucji i dziejów naszego gatunku.
Młodzież chciała walczyć, młodzieży nie dało się zatrzymać. Tyle, że przez lata ją się indoktrynowało, wkładając do głów fantazmaty o wyższości pojęć mistycznych i ezoterycznych nad realizmem, racjonalnością i mierzeniem sił na zamiary. A poza tym – to była armia podziemna, a w wojsku obowiązują rozkazy. Na wojnie – bezwzględne. Wiąże się z tym bezdyskusyjne podporządkowanie się poleceniom przełożonych. Oni wydają rozkazy i oni ponoszą pełną odpowiedzialność – także przed sądem wojennym – za ich efekty.
Karygodnym było to, że o losie Warszawy, jej skarbów historycznych, kulturalnych, materialnych, dorobku wielu pokoleń Polaków, o wielu doniosłych sprawach zdecydował samowolnie (jak w Powstaniu Styczniowym) stan uczuciowy bynajmniej nie najliczniejszej grupy jej mieszkańców. Znów kłania się przywoływany wcześniej fortepian, smoking i biblioteka po ojcu…
„Przez narcyzm rozumie się rezygnację z autentycznego zainteresowaniem światem zewnętrznym” – pisze Erich Fromm („O byciu człowiekiem”) zastrzegając, iż towarzyszy temu mocne przywiązanie „do siebie samego, do własnej grupy, klanu, religii, narodu rasy itd. wraz z wynikającymi z tego poważnymi zaburzeniami racjonalnego osądu. Uogólniając, potrzeba narcystycznej satysfakcji wynika z konieczności kompensowania sobie własnej materialnej i kulturowej biedy”. Myślę, iż dotyczyć to może zarówno jednostek jak i zbiorowości.
Jednowymiarowość, płaskość intelektualna, brak dystansu i refleksji krytycznej, racjonalnej, skupianie się jedynie na swoich krzywdach i cierpieniach (rzeczywistych czy wyimaginowanych) przy fetyszyzowaniu ich jako synonimu wyższych wartości i ofiary zawsze prowadzi na manowce.
Na swoisty narcyzm wszelkiej jednowymiarowości zwraca uwagę także Herbert Marcuse w „Człowieku jednowymiarowym”. Bo „społeczeństwo rozwinięte, jednowymiarowe, zmienia stosunek między tym co racjonalne i irracjonalne. Skontrastowana z fantastycznymi i chorobliwymi aspektami jego racjonalność, sfera irracjonalnego – staje się siedzibą rzeczywistej racjonalności”. Jeśli w oficjalnej narracji zarządza się wszelką komunikacją, czyniąc ją ważną lub unieważniając zgodnie z narcystyczno-społecznymi wymaganiami, wówczas wartości obce tym wymaganiom, mogą być tylko synonimem fikcji. Taka jednowymiarowość – obojętnie jakiej proweniencji – sprzyja wykuwaniu w zbiorowości patriotyzmu destrukcyjnego.
Idea narodu wybranego
Znajomość historii Europy, rozwoju jej kultury, a nade wszystko obeznanie z dziejami barbarzyństwa obecnego w jej ramach, pozwala skutecznie przewidywać, że okresy barbarzyństwa połączonego z celową dehumanizacją szerokich warstw i klas społecznych mogą być kontynuacją (w nowych szatach i przy określonej retoryce) europejskiej cywilizacji.
Zła tradycja, kultywująca ponad miarę krwawą ofiarę, usprawiedliwiająca ją ulotnymi celami wyższymi i następnie ją celebrująca (granicząc ze zbiorowym narcyzmem) wywodzi się poniekąd z religijnych meandrów sycących od wieków naszą nadwiślańską kulturę, obyczajowość, obrzędowość itd. z idei tzw. narodu wybranego.
W wielu wierzeniach religijnych w historii ludzkości ta idea była i jest obecna po dziś dzień (choć obecnie ukryta jest głęboko w podświadomości jako wstydliwy - bo niepoprawny politycznie - totem). Powszechnie kojarzy się ją z judaizmem. Przymierze z Bogiem, czyli „wybranie narodu" pozwala kapłanom Jahwe uzasadniać wszelkie zachowania Hebrajczyków, sakralizując je. Podobnie było wiele wieków później u Azteków. Oni też czuli się narodem wybranym, którego czynami kieruje bóg-fetysz Huitzilopochtli.
Chrześcijaństwo, mając korzenie judaistyczne, przejęło hebrajską tradycję „narodu wybranego". Teraz chrześcijanie, wyznawcy Jezusa Chrystusa - według reguł i działalności św. Pawła z Tarsu - bo to on w zasadzie dał podwaliny chrześcijaństwu w obecnym kształcie - stawali się „narodem wybranym” pośród barbarzyńców, heretyków i osobników o wątpliwym człowieczeństwie (nie wierzyli bowiem w naszego Boga), mającym krzewić jedynie prawdziwą wiarę religijną na całym świecie. Bo my jesteśmy teraz „narodem wybranym”, to nam Bóg, Pan nasz dał siłę i przewagę nad tymi Innymi, którzy są nam poddani. Możemy z nimi zrobić co chcemy, bo posiedliśmy jedyną prawdę.
Historia nie skończyła się na tym. Oto wiele ruchów społecznych, politycznych, kulturowych i narodowych wywodzących się z tradycji europejskiej, czyli poniekąd chrześcijańskiej, siłą rzeczy nawiązywało do tej wygodnej - bo usprawiedliwiającej wszelkie formy działalności publicznej - idei. Teraz wybierał kto inny, nie Bóg: dla jakobinów z Wielkiej Rewolucji Francuskiej była to idea Rozumu podniesiona (na krótko) do rangi bóstwa, z całym ceremoniałem i obrzędowością quasi-religijną. Dla radykalnych bolszewików, też uważających się za „naród wybrany" - Trockiego, Zinowiewa, poniekąd Lenina - mających nieść światu wolność - tym czymś, co ich nobilitowało, tłumaczyło ich czyny była idea marksizmu-leninizmu (cokolwiek to dziś oznacza), kult postępu i bezkrytyczne przekonanie o swoich racjach.
Wybrani stają się zakonem wśród reakcjonistów, swoistym kościołem i quasi-religijną sektą z własnymi obrzędami, ideologią, dogmatyką (historia XX wiecznych partii komunistycznych w Europie potwierdza te tezy - m.in. francuski religioznawca Emil Durkheim („Próba określenia zjawisk religijnych”) skonstruował teorię o religijnym charakterze praktyki politycznej wielu europejskich ruchów społecznych.
Klonowanie idei
W Polsce widać dziś wyraźnie, że Solidarność jako ruch społeczny o wyraźnym profilu, niesłychanie mocno okopując się w tradycji religijnej i narodowej, sięgając po wartości kojarzone jawnie z katolicyzmem jako esencją polskości - pomijając uniwersum - odwołując się do wszystkiego, co wiązało się z pontyfikatem Jana Pawła II (a nie z ideami Oświecenia i tradycji zachodnich demokracji), traktowała siebie też jako kolejną matrycę idei „narodu wybranego".
Tym było m.in. posłanie do narodów Wschodniej Europy. „Naród wybrany” spośród „tłumu komunistów" i ich „pachołków" musiał nieść tym Innym kaganek wolności i demokracji oraz kult gospodarki rynkowej.
Prof. Andrzej Romanowski – prominentna osobistość opozycji demokratycznej z lat PRL-u w Krakowie - uważa, że tu właśnie (w tym zachwycie swą doskonałością, polityczną gracją i poczuciem absolutnej genialności wyznawanych wartości) tkwią zalążki dzisiejszego triumfu ultraprawicy z PiS. (www.otwarta.org/andrzej-romanowski-z-pamiecia-katastrofa, dostęp 6.01.2012)
Z idei „narodu wybranego" Solidarności wyłonił się kolejny klon tej szkodliwej, niebezpiecznej dla porządku demokratycznego i państwa prawa, wolności obywatelskich i cywilizowanego społeczeństwa pomysł: Prawo i Sprawiedliwość stało się takim „narodem wybranym" z „narodu wybranego" (czyli świętymi do kwadratu, bo to oni teraz stanowią awangardę tego ruchu, będąc „czystymi” wśród mniej „czystych"). Jego zwolennicy, hołdując skrajnym namiętnościom, instrumentalnie grając uczuciami religijnymi, utożsamiając katolicyzm w obskuranckim, dewocyjnym i ludowym kształcie z jedyną formą religijności stają się typową sektą (doskonale opisaną w typologii Ernsta Troeltscha).
Partie polityczne, ruchy społeczne, organizacje etc., które nie zważając na porządek demokratyczny, reguły państwa prawa, zasady cywilizowanego parlamentaryzmu i europejskiej tradycji politycznej, budują wokół swego logo i programu struktury na kształt „narodu wybranego", stwarzają groźny precedens znany z czasów Republiki Weimarskiej czy Italii lat 20. XX wieku. Zwłaszcza, kiedy tym procesom towarzyszy gra na emocjach, podgrzewanie namiętności, stymulowanie fobii, szczucie przeciwko Innemu. To kolejne źródło patriotyzmu destrukcyjnego i jego umacniania się w społecznej świadomości.
Współczesne Polskie myślenie polityczne cierpiąc na symbolizm i mitotwórstwo, choroby, które obecnie znamionuje stadium ostrego zapalenia, o czym pisze Bronisław Łagowski („Symbole pożarły rzeczywistość”), będąc powrotem do tego co opisał dokładnie Aleksander Bocheński w „Dziejach głupoty w Polsce”. „Tłuszcza popularyzatorów, dziennikarzy, poetów, romansopisarzy podchwytuje tezy i szerzy je”. Dziś trzeba jeszcze dodać – kiepskich polityków i zależnych od nich publicystów. Po każdej natomiast klęsce, porażce, plajcie – które w efekcie tak panujących nastrojów i ducha są niemalże koniecznością – rozlega się chór pretensji, lamentów i łkań, wzajemnych oskarżeń, szukania winnych (najczęściej obcych agentów i oczywiście - Żydów). Znany polityk europejski, Dawid Lloyd George już przed prawie wiekiem dał diagnozę tej schizofrenii, opętania i irracjonalnego szaleństwa („Wspomnienia wojenne”). Bo „jeżeli z szacunku dla czczonych wspomnień lub drogich nam iluzji ukryjemy prawdę i przysłonimy defekty laurami gloryfikacji, nie nauczymy się niczego i następnym razem możemy już nie uniknąć całkowitej katastrofy”.
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Ale rodzi się pytanie, dlaczego ci demagodzy, populiści, „zaklinacze rzeczywistości”, nowocześni szamani, pospolici oszuści polityczni zdobywają serca i umysły mas? Czemu potok „narodów wybranych” – a z nimi kolejne przykłady destrukcji sfery publicznej, dyskursu czy egzystencji – zdobywa kolejne szańce współczesności? Czy aby nie jest tak, iż to „ludzie niepewni swojego losu poszukują zbiorowości, bo nie chcą być samotni wobec zagrożenia. Jeżeli odmawia im się tożsamości klasowej, będą poszukiwali innych wspólnot, np. narodowych czy religijnych. Bez optyki materialistyczno-klasowej nie mogą zlokalizować źródła swych udręk, bo leży ono w relacji między pracą a kapitałem. Szukają grup, które mogą obarczyć winą, np. imigrantów lub Żydów, jak w Niemczech z lat 30., gdzie gniew wywołany problemami materialnymi został przekierowany na tę grupę” (Jan Sowa, „Będzie brutalniej”, Gazeta Wyborcza, 16.08.16).
Wybranie narodowe jest tym antidotum, jakie daje się ludziom pozbawionym przez neoliberalizm, permanentny „wyścig szczurów”, bezpieczeństwa i stabilizacji.
Polscy demoliberałowie, zwolennicy i adherenci neoliberalizmu oraz dewizy, że to „niewidzialna ręka rynku” oraz merkantylne stosunki w stylu laissez-faire załatwią wszystko, „tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły. Nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (J. Sowa, tamże).
Według Umberto Eco, patriotyzm we współczesnym świecie cyberprzestrzeni, wolnej wymiany idei, ludzi, kapitału, jest ostatnim schronieniem dla łajdaków. Pod jego sztandary garną się ludzie bez zasad moralnych, bękarty odwołujące się do czystości rasy, gdyż narodowa tożsamość pozostała jedynym bogactwem biedaków, wytrzebionych z nadziei na lepsze jutro i zdehumanizowanych. Jakże w swym wymiarze plastycznie koresponduje ta sentencja włoskiego intelektualisty z przytoczonymi wcześniej spostrzeżeniami polskiego socjologa Jana Sowy.
Tacy jesteśmy
Warto więc „narzekaczom”, „gęgaczom” i skonfundowanym tym, z czym mamy do czynienia dziś w Polsce, tym wszystkim przerażonym brutalnością, cynizmem, nihilizmem, grubiaństwem i impertynencją ludzi Prawa i Sprawiedliwości wskazać, że ta formacja „jest pierwszą od wielu dziesięcioleci władzą krew z krwi, kość z kości Polaków. Poprzednie nie pasowały do mentalności polskiego społeczeństwa, a tylko do mentalności i potrzeb niektórych grup. Bardzo duża część społeczeństwa myśli kategoriami takimi jak PiS, czyli kategoriami spisków, krzywd, upokorzeń, zawiści, nieufności do obcych, także tych nieokreślonych i niezidentyfikowanych, kategoriami rzekomego krzywdzącego Polaków układu. Częścią tego układu mają być nie tylko postkomuniści, ale także ci przedstawiciele PRL-owskiej opozycji, którzy przejęli władzę w 1989 roku” (J. Czapiński, „Pycha – ot, co ich zgubi”, Trybuna, 24.04.05).
Kolejnym komponentem zarówno tworzącym jak i stanowiącym esencję destrukcyjnego patriotyzmu są elementy histerii. Histeryk kieruje się afektami i nastrojem chwili, fałszywie spogląda na świat i siebie, myli pragnienia i marzenia z rzeczywistością i swoimi możliwościami (wishfull thinking). Życie jest dlań zabawą lub grą, polegającą na ciągłych manipulacjach otoczeniem, brak mu hierarchii wartości dostosowanej do realności otaczającego świata, jest patologicznym kłamcą, egocentrykiem, narcyzem, a jednocześnie ściga go poczucie krzywdy i spisków czyhających na niego zewsząd wokoło. Zapewne z tego powodu Antoni Kępiński, psychiatra, humanista, filozof, wysnuł wniosek (p. „Psychopatie”) o nucie heroiczno-samobójczej ze skrzywieniem histerycznym w zachowaniach dużej części Polaków.
Taki chory, zupełnie irracjonalny i postsarmacki rys mentalności i politycznego myślenia wedle zatęchłych i konfrontacyjnych koncepcji, rodzi się dziś w tzw. idei jagiellońskiej, leżącej u podstaw koncepcji Trójmorza czy Międzymorza. To przykład uprawiania polityki zgodnie z kanonami patriotyzmu irrealnego, karmiącego się mrzonkami o mocarstwowości czy imperialno-kolonialnej wielkości. W efekcie – destrukcyjnego i niebywale szkodliwego.
Ale takie koncepcje ciągle funkcjonują w nadwiślańskiej, napuszonej, egzaltowanej świadomości. Dlatego nadal (po 60 latach!) rację ma Witold Gombrowicz, który stwierdził, iż trzeba bronić Polaków przed Polską. Ton niechęci, szyderstwa, wzbudzanie poczucia wstydu i lęku, winny „sprawić, żeby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości, ale żeby potraktował ją z góry. Cóż to znaczy – konkretnie mówiąc – Polska?”. I zaraz odpowiada: to ciągłe szamotanie się rozpaczliwe i chorobliwe, konwulsje istnienia i wieki niedorozwoju. I czyż Polak nie jest porażony do głębi trzewiów tym tworem niedoskonałym, zżartym jadami słabości i zawiści, zniekształconym i zgwałconym? Wart jest naród złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych czegokolwiek? To zbiorowość ludzi nie umiejących sobie pozwolić na odrzucenie stygmatów owych konwulsji, blizn owego ciągłego szamotania się, krost chorobliwego niedorozwoju, gdyż boją się że ten naród im się rozpadnie (p. „Bronię Polaków przed Polską”, Wiadomości nr 4 (204), 27.01.52, Londyn).
W okresie międzywojennym Międzymorze było wizją Józefa Piłsudskiego, mającą odtworzyć Polskę sprzed rozbiorów, „od morza do morza” (z kresowym garbem rosnących w siłę nacjonalizmów ukraińskiego i litewskiego) czy emanacją myślenia w stylu ligi kolonialnej (liczyła w końcu lat 30-tych ponad 1 mln członków). Echem tych ambicji niech będzie wydana w 1942 r. (na emigracji) przez Konfederację Narodu mapa Imperium Słowiańskiego pod egidą Polski: „Czerwona plama rozlewa się na pół Europy: od Finlandii po Bałkany, od Szczecina po skolonizowaną Syberię” – tak kpili w korespondencjach z tych aberracji Tadeusz Borowski czy Magdalena Grochowska, śmiejąc się, że pomysłodawcy planowali „rozgromić osłabioną wojną Rosję, wchłonąć Białoruś i Ukrainę, uzyskać dostęp do Morza Czarnego”.
Planowano, jak podaje Edmund Lewandowski („Charakter narodowy Polaków i innych”), aby językiem urzędowym zadekretowanym odgórnie był język polski (przymusowa polonizacja). Podobne rojenia znaleźć można ponad 40 lat później w pisanych przez Czabańskiego, Maziarskiego, Targalskiego czy Waszkiewicza memuarach quasi-politycznych*. Więc ten rys patriotyzmu destruktywnego, budowanego na glebie upadłego imperium kolonialnego polskich sarmatów pod nazwą I RP jest jak widać niezwykle żywy i determinuje kolejne klony tej chorej, szkodliwej i niebezpiecznej polityki. Tak też kształtuje ciągle myślenie polityczne dużej części Polaków - reakcyjne, konserwatywno-tradycjonalistyczne.**
Podobnie sądzili ponad półtora wieku temu Giuseppe Garibaldi i Aleksander Hercen w wymienianej korespondencji w trakcie powstania styczniowego.
W rozważaniach nad patriotyzmem destrukcyjnym wymieniłem prawie wszystkie – a na pewno decydujące – elementy budujące i ugruntowujące tę niezwykle szkodliwą konstrukcję mentalną, jaka tkwi w świadomości Polek i Polaków od dekad (by nie rzec – od wieków). Trzeba jednak wziąć przykład z Immanuela Kanta, który pisząc o wolności człowieka, postawił niezwykle istotny w perspektywie rozważanych tu zagadnień dylemat: „Co mogę wiedzieć? Co powinienem czynić? Czego mogę się spodziewać?” (K. Bal, „Wprowadzenie do etyki Kanta”).
Bo wolność, bez jej uświadomienia i rozumienia wedle humanistycznych paradygmatów (co może zapewnić jedynie powszechna i na odpowiednim poziomie edukacja społeczeństwa oraz wyważona narracja w przestrzeni publicznej) jest dziejowym chomątem, terminem zawężającym pole widzenia. Więc aby podjąć skuteczną walkę z tymi stereotypami wpływającymi na mentalność polskiego społeczeństwa, nie pozwalającymi zrzucić sarmackich, kolonialnych i romantycznych fobii czy uprzedzeń, trzeba zmienić przede wszystkim narrację publiczną prowadzoną przez elity, a zwłaszcza edukację młodzieży. Więcej bibliotek, kreatywności, autokrytycyzmu, otwarcia na inne kultury i świat, racjonalizmu i realizmu. Mniej militariów, bombastycznych obchodów rocznicowych, podsycania fobii wobec sąsiadów, czołobitności dla bezsensownych klęsk oraz narcystyczno-manifestacyjnej (czyli bezrefleksyjnej) wiary religijnej.
Radosław S. Czarnecki
*- R. S. Czarnecki, „Polska polityka wschodnia” (Sprawy Nauki, nr 10/223/2017)
** „Kiedy za każdym razem myślę o reakcjonistach, przychodzi mi do głowy Polak. Bo wy jesteście reakcjonistami w wielkim stylu. Takimi, którzy chcą naprawdę wielkiego zerwania. Uosabiacie wszystko, co w reakcjonizmie najistotniejsze: katolicyzm, arystokratyzm, populizm”, A. Negri, „Kapitalizm jest już martwy”, [w]: Europa nr 40/2006, s. 3
Od Redakcji: pierwszą część eseju dr. R. S. Czarneckiego zamieściliśmy w numerze majowym Spraw Nauki - Nr 5/18 - Patriotyzm destrukcyjny.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2250
Na zachód od Zatoki Gdańskiej rozciąga się bodaj najdziwniejsza kraina Polski, Kaszuby. Na jej obszarze znajdują się największe polskie wydmy, jedyne w Europie Muzeum Hymnu Narodowego i wierna kopia Jerozolimskiej Kalwarii. Zamieszkuje ją lud mówiący niezrozumiałym, nawet dla Polaków, dialektem.
Nie ma wyraźnie wyodrębnionych granic poza północną, pomiędzy Puckiem a Słupskiem. Na zachodzie jej obrzeża pokrywają się w przybliżeniu z granicami dawnej Marchii Brandenburskiej, na południu zaś Kaszuby sięgają w głąb Borów Tucholskich. Stanowią zatem głównie region kulturowy. Obecnie wiele przewodników zalicza do Kaszub następujące powiaty województwa pomorskiego: słupski, lęborski, wejherowski, pucki, bytowski, kartuski, człuchowski, kościerski i chojnicki.
Obecny krajobraz Kaszub jest wynikiem ostatniego zlodowacenia oraz późniejszej akumulacji morskiej i procesów erozyjnych w okresie ocieplania się klimatu. Stąd jego cechą charakterystyczną są wzgórza morenowe (najwyższe - Wieżyca 329 m) i liczne jeziora na Pojezierzu Kaszubskim (tzw. Szwajcarii Kaszubskiej) i Krajeńskim (stanowiącymi zachodnie fragmenty Pojezierza Wschodniopomorskiego), a także nadmorskie wydmy i piaszczyste urwiska (Jastrzębia Góra). Pozostałością po plejstoceńskich lasach są złoża bursztynu (skamieniałej żywicy sosny bursztynowej Pinus succinifera), a po czwartorzędowych puszczach - Bory Tucholskie.
Dziwny dialekt
Kaszubi po dziś dzień zachowali własny język, częściej określany mianem dialektu. Stanowi on zdaniem językoznawców swoistą mieszankę języka polskiego oraz dawnych dialektów zachodniosłowiańskich plemion Ranów, Drzewian i Obodrytów. Jest on jednak na tyle różny od polszczyzny, że niektórzy badacze, zwłaszcza niemieccy, usiłowali powiązać go z językami germańskimi. Ponadto przez wiele wieków funkcjonował jedynie w użyciu potocznym, stąd nie zostały jak dotąd wypracowane jego ścisłe normy, zwłaszcza dotyczące pisowni i transkrypcji.
Jako pierwszy nadał kaszubskiemu formę literacką w XIX wieku Florian Ceynowa. W 1850 na odrębność językową Kaszubów zwrócił rosyjski uczony Aleksander Hilferding. W 30 lat później mowę Kaszubów i Słowińców badał Alfons Parczewski. Od końca XIX wieku na potrzeby uporządkowania „bałaganu językowego” Kaszubów wydawano rozmaite słowniki oraz tłumaczenia, jednak zapis aż do 1996 pozostawał nieuporządkowany. Obecnie badacze wyróżniają aż 76 dialektów kaszubskich, co znajduje odzwierciedlenie w lokalnych wyrażeniach.
Od 1990 język kaszubski trafił do wielu szkół w regionie, a od 1993 w lokalnej telewizji gdańskiej (także w radiu Gdańsk) Kaszubi mają program w swoim języku.
Co ciekawe, kaszubska odrębność językowa bywa manifestowana także poza granicami Polski. W kościele Pater Noster na Górze Oliwnej w Jerozolimie, w którym zostały umieszczone tablice z tekstem modlitwy Ojcze nasz w 62 językach, znajduje się, obok polskiej, również jej wersja kaszubska.
Godło i hymn
Kaszubi posiadają także oficjalne atrybuty swojej odrębności, jak godło (a więc i flagę) oraz hymn. Godłem Kaszubów jest czarny gryf, umieszczony w żółtym polu. Niekiedy posługują się uproszczoną, żółto-czarną flagą. Jeśli chodzi o hymn, spawa nieco się jednak komplikuje.
Otóż dla większości Kaszubów jest nim pieśń Jana Trepczyka Ziemia ojczysta (Ziemia radnô), która nawiązuje do tradycji i związków Kaszubów z Gdańskiem. W niektórych środowiskach z kolei chętniej śpiewany jest Marsz kaszubski, którego tekst został zapożyczony z poematu emigracyjnego poety kaszubskiego Hieronima Derdowskiego, z 1880 roku - O panu Czorlińskim, który do Pucka po serce jechał (Ò panu Czorlinsczim co do Pucka pò secë jachôł). Pieśń ową śpiewał tytułowy bohater, aby zagrzać do marszu starego rumaka, który niegdyś służył w polskiej armii. Początkowo nawet amatorzy tej nieco groteskowej pieśni śpiewali ją na melodię Mazurka Dąbrowskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i uznaniu Mazurka za hymn państwowy, Feliks Nowowiejski skomponował w latach 30. nową muzykę dla kaszubskiego marsza.
Odrębność obyczaju
Obyczaje kaszubskie wynikają z połączenia kościelnego kalendarza liturgicznego, rocznego cyklu prac rolnych i echa pradawnych zwyczajów pogańskich, podobnie jak na pozostałym obszarze Polski. Kilka świąt ma jednak wyłącznie kaszubski charakter.
Jednym z nich było żegnanie zimy, które obchodzono nie w pierwszy dzień astronomicznej wiosny jak gdzie indziej, ale w pierwszą niedzielę maja. W tym dniu chłopcy i dziewczęta obnosili po wsi niewielkie drzewko świerkowe, maik, przystrojone kolorowymi wstęgami i obrazkami świętych.
Latem typowym kaszubskim świętem, obok Zielonych Świątek, był obrzęd „ścinania kani”, który odbywał się 24 czerwca (stąd był łączony z sobótką). Kania, drapieżny ptak, symbolizowała zło. Święto zaczynało się rankiem, kiedy kobiety przystępowały do pieczenia specjalnych kołaczy. Chłopcy w tym czasie szykowali stosy chrustu i beczki ze smołą zawieszane na drągach, aby odpędzić czarownice i uniemożliwić im spotkanie się na sabacie. Palono również miotły, aby nie mogły odlecieć na Łysą Górę. By odpędzić uroki od zwierząt, zatykano klonowymi gałęziami wrota do obór i wejścia do kurników.
Najważniejszy jednak był pochód z kanią przywiązaną do drąga, którą kowal rytualnie ścinał lemieszem. W pochodzie uczestniczyli kat, sędzia, oskarżyciel, krasnale, przebierańcy i czterej pachołkowie, którzy wygrywali ponurą muzykę (porównywalną do marsza żałobnego) na klekotach, knarach, burczybasach i rozmaitych piszczałkach. Po „egzekucji” ptaka następowała wrzawa, a następnie pochód udawał się poza wieś, aby w niepoświęconej ziemi (tzw. niczyjej) pochować symbol zła. Potem zielonymi gałązkami przystrajano chaty, zabudowania gospodarcze, a także zwierzęta. Krowom nakładano zieloną dekorację na rogi, aby żadne czary nie pozbawiły ich mleka.
W tym dniu, w dzień, przed procesją, kobiety chodziły do lasu po zioła, wierząc w ich wyjątkową moc. O północy natomiast poszukiwano kwiatu paproci. Znaleźć go jednak mogła tylko naga dziewczyna, która udając się do lasu nie miała prawa obejrzeć się ani razu za siebie.
Bardzo uroczyście obchodzono również zakończenie żniw, któremu towarzyszyła procesja mężczyzn i kobiet z kukłą i wiankiem wykonanymi z zebranych plonów. Wcześniej odświętnie ubrani żniwiarze ostrzyli i stroili kwiatami kosy, zdejmując na znak szacunku do nich kapelusze. Kukła i wianek były przez gospodarza u którego kończyła się procesja przechowywane do następnych zbiorów. Jak większość kaszubskich świąt, tak i dożynki kończyły się huczną zabawą.
Ciekawym obyczajem, kultywowanym do dzisiaj, jest zażywanie przez Kaszubów tabaki. Przez wiele lat działacze kaszubscy toczyli boje o swobodny dostęp do tej używki i nie obejmowanie jej podwyżkami cen na tytoń. Tabaka jest tak popularna, ze wolno ją zażywać nawet w kościele podczas nabożeństwa.
Walory turystyczne
Kaszuby należą do najczystszych regionów Polski, a niezwykłe bogactwo krajobrazu i zabytków sprawia, że chętnie odwiedzane są przez turystów.
Najbardziej znanym miejscem jest Słowiński Park Narodowy, obejmujący m.in. Mierzeję Łebską oraz jeziora Łebsko i Gardno. Największą atrakcją parku są ogromne, ruchome wydmy. We wsi Kluki na terenie parku zlokalizowano skansen, w którym eksponowane są tradycyjne chaty, łodzie i sprzęt gospodarczy, używany jeszcze w pierwszej połowie XX wieku przez Słowińców, nieliczną grupę etniczną, pokrewną Kaszubom, której ostatni przedstawiciele, wskutek prześladowań przez polskie władze, prawie wszyscy po roku 1945 wyjechali do Niemiec.
Z kolei Wdzydzki Park Krajobrazowy położony w centrum Szwajcarii Kaszubskiej to kraina jezior. Oprócz Jeziora Wdzydzkiego obejmuje teren, na którym jest 160 jezior i oczek wodnych z unikalną fauną i florą.
Na obszarze parku znajduje się również najstarszy w Europie skansen, którego pełna nazwa brzmi Muzeum Kaszubskiego Parku Etnograficznego we Wdzydzach Kiszewskich. Został on utworzony dzięki inicjatywie Izydora i Teodory Gulgowskich w 1906 roku nad jeziorem Gołuń. Na powierzchni 22 ha zgromadzono stare domy z Kaszub i Kociewia, a także wiatraki.
Największe zbiory muzealne związane z kulturą Kaszubów posiada Muzeum Zachodniokaszubskie, którego siedzibą jest zamek w Bytowie. Obok cennej kolekcji wytworów kultury materialnej Kaszubów są tam także współczesne rzeźby i obrazy kaszubskich twórców.
W Będominie zaś przyciąga uwagę Muzeum Hymnu Narodowego usytuowane w dworku rodziny Wybickich. Stąd wywodził się autor słów pieśni Jeszcze Polska nie umarła, Józef Wybicki. W zbiorach muzeum, oprócz najstarszych nagrań hymnu, znajdują się archiwalne płyty z nagraniami innych patriotycznych pieśni, jak Rota, Chorał, Boże coś Polskę czy też Warszawianka.
Akcentowanie polskości
Pod koniec XIX wieku walkę o polskość Kaszub podjął Aleksander Majkowski, twórca ruchu młodokaszubskiego, przywódca Towarzystwa Młodokaszubów, lekarz.
W 1908 roku założył pierwsze pismo propagujące kulturę kaszubską jako czysto polską - Gryf, które władze pruskie rozwiązały w 1912, co skłoniło Majkowskiego w roku następnym do powołania do życia Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego.
W okresie 1906-10 dom Majkowskiego w Kościerzynie był miejscem spotkań działaczy pragnących uznania polskości Kaszub i ich mieszkańców. Równolegle z inicjatywy Majkowskiego na Kaszubach powstało Towarzystwo Czytelni Polskiej. W latach 1918-20 Majkowski aktywnie walczył o włączenie regionu do Polski, a w 1936 wydał alegoryczną powieść o walce Kaszubów Życie i przygody Remusa (Źecó i przigodë Remusa) oraz Historię Kaszubów (1938).
Obecnie najpoważniejszą organizacją społeczno-kulturalną Kaszubów jest Związek Kaszubsko-Pomorski (Kaszëbskò-Pomòrszczé Zrzeszenié) utworzony w 1956 roku, który posiada własną oficynę wydawniczą oraz kluby. Związek prowadzi również Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy, który kształci w zakresie języka i kultury kaszubskiej.
Leszek Stundis
Fot. powyżej - rzeźba Remusa autorstwa Tomasza Radziewicza na rynku w Kościerzynie (al)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1055
Naomi Klein w swoim słynnym dziele pt. Doktryna szoku podkreśla, że zasadniczym celem i założeniami polityki w końcu XX i na początku XXI wieku państw zachodnich, działających w imieniu swojego megakapitału, jest umożliwienie jego ekspansji i zależności wolnorynkowej krajów, które są poddawane takim terapiom. Dlatego zaprowadza się na tych obszarach chaos, prowadzący do dezintegracji społecznej, a w konsekwencji do sytuacji, gdzie rządzące klany, grupy przestępcze, mafie itd. w takich upadłych krajach zainteresowane są wyłącznie swoimi, utylitarnymi i prywatno-grupowymi zyskami.
Megakapitał najlepiej w takich sytuacjach – przystosowując się do takich warunków społeczno-politycznych – pomnaża swoje zyski, nie będąc kontrolowanym przez nikogo. Bo państwa jako takiego nie ma. Wystarczy się opłacać wspomnianym landlordom i umawiać się z nimi na czysto gangsterskiej – acz nader zyskownej – płaszczyźnie.
Atmosfera paniki i niepewności, zainteresowanie wyłącznie egzystencjalnymi sprawami oddziela zwykłych ludzi od spraw publicznych, od zainteresowania tym kto i jak rządzi, kto czerpie (i w jaki sposób) zyski w niecywilizowany i niemal feudalny sposób. Nie ma praw pracowniczych, nie ma swobód obywatelskich, nie istnieją przepisy BHP i inne zabezpieczenia uzyskane przez w wyniku XX-wiecznej rewolucji społecznej. Prawo jest tylko prawem siły. Taka jest konkluzja kanadyjskiej intelektualistki i oskarżenie późnego kapitalizmu w globalnym wymiarze.
Idee wolnego rynku są z definicji antydemokratyczne i muszą być narzucane społeczeństwom z góry siłą w momentach, gdy obywatele są zagubieni, bezwolni.
Naomi Klein
Forma panicznego odwrotu armii USA oraz koalicjantów z NATO z Afganistanu po 20 latach wojny – jak widać bezsensownej i toksycznej dla sytuacji globalnej - spowodowała, iż sytuacja w tym środkowoazjatyckim kraju, ogarniętego od dekad militarnym i społeczno-politycznym chaosem znów zainteresowała cały cywilizowany, zachodni, euroatlantycki świat. Objęcie władzy w Kabulu przez talibów jest różnie - najczęściej negatywnie i w formie bardzo jednostronnej – komentowane w mainstreamowych mediach. Podkreśla się ich krwiożerczość, antymodernizm, nieucywilizowanie (oczywiście wedle europejskich norm i wartości), mizoginizm i opresyjność systemu jaki niosą ich rządy.
Brak jest jednak logicznych i racjonalnych refleksji dlaczego tak się dzieje. Co jest przyczyną, że po 20 latach interwencji największego hegemona współczesnego świata (oraz jego sprzymierzeńców) sytuacja wraca do punktu wyjścia czyli lat 2001/02? I dlaczego światłe, uniwersalne, najlepsze i absolutnie słuszne – jak uważamy w Europie i Ameryce Płn.- wartości kultury Zachodu są jednak odrzucane przez obywatelki i obywateli Afganistanu.
Sytuacja w Afganistanie, ale nie tylko gdyż takie wnioski dają obserwacje dostrzegane w całym pozazachodnim świecie, coraz dobitniej pokazuje, że to my, Zachód, się mylimy. Bo nie rozumiemy na czym ma polegać pluralizm i wielobiegunowość świata i kanony wielokulturowości. I wszystkiego tego, co z tym się bezpośrednio wiąże.
Pewność nieomylności
Fundamentalistom wszelkiej maści zależy zawsze na oczyszczeniu przestrzeni publicznej ze wszystkich naleciałości, uzupełnień, dodatków, które zostały zmaterializowane w wyniku upływu czasu. To próba tradycyjnych kultur (a także doktryn i związanych z nimi wyznawców czy akolitów) powrotu do norm i wartości kultywowanych w przeszłości. Można to interpretować jako sprzeciw i bunt przeciwko hegemonii cywilizacji Zachodu. I hipokryzji, jakiej pozaeuropejskie wspólnoty i kultury doznawały ze strony tej cywilizacji w historii. Także tej najnowszej, po upadku bipolarnego podziału świata.
Zdaniem Bassama Tibi - profesora nauk politycznych i stosunków międzynarodowych, wykładowcy m.in. Harvardu, Princeton, Berkeley i Cornell University, niemieckiego uczonego syryjskiego pochodzenia - fundamentalizm jest ideologią alternatywną do modernistycznego, pooświeceniowego, euroatlantyckiego systemu wartości, norm, zachowań etc. Jest także sposobem patrzenia na świat i ludzi z perspektywy innej niż nasza kultura czy nawet cywilizacja (np. chińskiej, hinduskiej, islamskiej, latynoskiej, afrykańskiej czy rosyjskiej). To również przekonanie o swoich racjach, które zdaniem każdego fundamentalisty są bezalternatywne (B. Tibi, Fundamentalizm religijny).
Jest to więc wiara w doskonałość, w absolut, wiara w to, iż każdy problem musi być rozwiany tu i teraz. I to wedle naszych projektów. Gdyż one są bezalternatywne, bo najlepsze. Zakłada się tym samym istnienie jakiegoś autorytetu (cokolwiek pod tym terminem się rozumie – chodzi o ideę), który jest wyposażony w wiedzę doskonałą, nawet jeśli ta wiedza nie jest łatwo dostępna dla zwykłych śmiertelników, ale której oni muszą się poddać (G. Soros, Kryzys światowego kapitalizmu).
Georg Soros, agresywny finansista, gracz na rynkach światowej finansjery, filantrop (jak go niektórzy tytułują), pisząc te słowa przed laty pokazał swoim życiem, że to jest absolutna prawda. Bowiem sam jest przypadkiem i przykładem, który opisuje a który zacytowano. Jego podstawowa idea, którą nazywa społeczeństwem otwartym, czyli obywatelskim, ma zostać zaprowadzona na całym świecie. I jego działania, fundacje, rozdzielane granty i finansowane projekty społeczne ku temu cały czas zmierzają.
Socjolog i badacz zagadnień związanych z fundamentalizmem, szkocki naukowiec Steve Bruce, uważa, iż „ogólnie rzecz ujmując, fundamentalizmy opierają się na przekonaniu że pewne źródło idei, zazwyczaj jakiś tekst, jest nieomylne i kompletne” (S. Bruce, Fundamentalizm). To jest jego zdaniem punkt wyjścia do rozważań o każdym fundamentalizmie implikujący większość zagadnień z nim związanych. Ta absolutna pewność o swej nieomylności pochodząca z zadekretowanych źródeł i wartości niesionych przez wyznawaną ideę – bo tak to trzeba nazywać i nie jest to tylko immanencja religijnych ruchów czy takich doktryn - ostro deprecjonuje jednocześnie wszystko, co nie mieści się w tak nakreślonym kanonie. Ponieważ dotyczy to także absolutnie świeckich ideologii, (które przez to stają się parareligiami lub quasi-ruchami religijnymi) mówiących przy okazji o umiłowaniu, bądź admiracji pluralizmu, wolności obywatelskich, praw człowieka, swobody wyznania i politycznych poglądów, taka sytuacja jest wybitnie szkodliwa dla życia publicznego, gdyż jawnie promuje hipokryzję.
Rodzi się więc zasadnicza, podbudowana naszym (właśnie) oświeceniowym myśleniem wątpliwość: dlaczego pomysły i doświadczenia Zachodu mają być najlepsze, najbardziej uniwersalne, stanowić w rozwoju kultury i cywilizacji apogeum, czyli być szczytowym osiągnięciem ewolucji naszego gatunku? I dlaczego inne kultury czy cywilizacje mają te zasady, zgodnie z naszym, euroatlantyckim mniemaniem, przyjąć?
Wartościowanie demokracji
Żyjemy w epoce, w której można dyskutować o wszystkim. Pluralizm poglądów jest naczelnym kanonem współczesności. Ale dziwnie na jeden temat w ogóle się nie dyskutuje: to demokracja. Bo czy definicja, a co za tym idzie - jej pojęcie, jej rozumienie, nie mówiąc o funkcjonowaniu i praktyce - jest tylko jedna i sprowadzać się ma do wąskiego zakresu liberalnej demokracji postrzeganej i praktykowanej w nielicznych krajach Zachodu? Wynika to przecież z ich doświadczeń dziejowych oraz kultury. Elity tych nielicznych państw uzurpują sobie – na zasadzie jakiegoś dyktatu i przypisania sobie cnót oraz wartości najwyższych (bo ponoć uniwersalnych) – monopol nie tylko na definiowanie i określanie jak winno się rozumieć owe terminy, ale na wartościowanie realizacji demokracji (i wszystkiego co się z nią wiąże) w pozazachodnich kulturach, bądź cywilizacjach. Dziś i w czasach minionych (co jest oczywistą paranoją nie uwzględniającą zmienności w czasie i przestrzeni jak również lokalnych, kulturowych uwarunkowań).
Rodzi się pytane dlaczego tak się dzieje? Czym jest podyktowane, czemu i komu ma to służyć? I dlaczego uniwersalne, humanistyczne, ponadczasowe wartości i pojęcia sprowadza się do utylitarnej, politycznej i hegemonistycznej praktyki? Odpowiedź może być jedna: władza, podporządkowanie, eksploatacja, zyski. Czyli nowa forma kolonializmu i ekspansjonizmu. Nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale przede kulturowym, który z czasem przekłada się właśnie na dominację w sferze ekonomii powodując potęgowanie owych zysków.
Taliban w euroatlantyckim przekazie to uosobienie ciemnogrodu, zacofania, skrajnego mizoginizmu i religijno-islamskiej opresji. To niejako clou religijnego fundamentalizmu, za którym idą określone rozwiązania i prawodawstwo w dziedzinie polityki, kultury, preferowanych wartości itd. Pewnie tak i jest z naszego, euroatlantyckiego punktu widzenia i wedle prawideł mających rządzić naszą cywilizacją. Jest jednak mały szkopuł. Otóż większość państw europejskich „nie chce uznać swej winy, jeżeli chodzi o wykorzystywanych przez długie wieki niewolników, czy też kolonializm jako taki” (G. Corm, Religia i polityka w XXI wieku). Tu też m.in. leży renesans islamu (a także i innych religii w integrystycznej, fanatycznej formie) owocujący takimi ruchami i ideologiami jak afgańscy talibowie. To próba obrony przed nowoczesnością, modernizmem, postępem i rozwojem, które wskutek błędów są odbierane jednak jako opresja i dyktat ze strony Zachodu.
Zderzenie fundamentalizmów
Zalążkiem ruchu talibów była grupa ok. 30 studentów medresy (szkoły koranicznej) w Kandaharze, skupiona wokół mułły Mohammada Omara.
Grupa ta w połowie lat 90. była jedną z wielu nieformalnych organizacji planujących zbrojne przejęcie władzy w kraju i wprowadzenie nowego ustroju opartego na prawie koranicznym. Wcześniejszych źródeł takich ruchów i trendów należy szukać w latach 80-tych, gdy pod Hindukusz ściągnięto za pieniądze transferowane przez Arabię Saudyjską (i osobiście rodzinę ibn Ladenów) dziesiątki tysięcy mudżahedinów – zazwyczaj wyznawców islamu w wersji wahabickiej, (czyli super ortodoksji rodem z państw Saudów) – którzy mieli walczyć z Armią Czerwoną na terenie Afganistanu w imieniu wolności, demokracji i liberalnych wartości Zachodu. Dało to m.in. takie oto efekty, iż w kilka lat po odwrocie ZSRR spod Hindukuszu, talibowie objęli władzę.
Bo w międzyczasie popularność talibów rosła, a do ruchu przyłączały się kolejne osoby. Wynikło to zarówno z powszechnego rozczarowania ówczesną rzeczywistością Afganistanu – po odwrocie ZSRR - i powszechnym zniechęceniem do rządu prezydenta Burhanuddina Rabbaniego, który nie potrafił rozwiązać problemów kraju, jak też z osobowości i zdolności organizacyjnych mułły Omara, a nade wszystko jego charyzmatycznych cech. Poza tym trzeba wspomnieć, że Afganistan jest zlepkiem wielu narodowości i grup etnicznych, mozaiką języków i wyznań (w ramach islamu). To równocześnie społeczeństwo oparte o silne, plemienno-klanowe związki i relacje. Tradycjonalistyczne, mocno konserwatywne i wsobne.
Ruch talibów - przede wszystkim na terenach wiejskich których ludność stanowi ponad ¾ populacji Afganistanu od początku cieszył się sporym poparciem. Uważa się, że do popularyzacji ruchu przyczyniły się też pakistańskie służby specjalne, które w sposób niejawny popierały Taliban, pragnąc zyskać większy wpływ na sytuację w Afganistanie. Nie ma też wątpliwości, iż przy tworzeniu i wspieraniu ruchu talibów (oprócz ówczesnych kuratorów z Pakistanu i tamtejszych służb specjalnych) uczestniczyli w jakimś sensie Amerykanie.
Świat oglądał w mediach przebieg ewakuacji wojsk interwencyjnych z Afganistanu, które odbywało się na mocy porozumienia zawartego jeszcze w 2020 roku przez prezydenta Donalda Trumpa z talibami. Widział też jak szybko umacniała się ich władza i jak pada bez jakiejkolwiek walki władza „demokratyczna” (jak ją określały płaczący dziś z tego tytułu politycy i media), utrzymywana dzięki pomocy wojsk interwencyjnych.
Wszystkie zachodnie oceny są obarczone tym stygmatem i błędem „zanurzenia w kulturze”, w jakiej od urodzenia pogrążony jest każdy człowiek. I nie chodzi o oceny, wartościowanie, potępienia – może i słuszne – ideologii Talibanu czy wartości, jakim talibowie hołdują. Wiele z nich rzeczywiście sprawia wrażenie odrażających, szpetnych i koszmarnych. Warto tu tylko wspomnieć, iż podobne w swym wyrazie prawa (i to państwowe) oraz praktyki, funkcjonują od lat w krajach będących ścisłymi sojusznikami Zachodu, a takie dramatyczne epizody z ich przestrzeni publicznej się przemilcza (np. Arabia Saudyjska).
Czy nie jest to więc konflikt dwóch fundamentalizmów, na podobieństwo tego, co Samuel Huntington wieści jako zderzenie cywilizacji? (S. P. Huntington, The Cash of Civilization and the Remaking of the Word Order). Fundamentalizm jest zawsze w jakimś stopniu częścią każdej kultury, każdej cywilizacji. Jako forma i sposób patrzenia na świat, na ludzi przez pryzmat swojego, lokalnego i personalnego „zanurzenia w kulturze”. Czy interpretując pojęcie wolności - naczelnej wartości jak od trzech dekad autorytarnie podkreśla mainstream - w zachodnioeuropejskim, utrwalonym historycznie, kulturowo, politycznie etc. formacie, nie zawęziliśmy aby wolności wyłącznie do gry rynkowej i wolności robienia interesów? Czyli mnożenia własnych zysków i neokolonialnej władzy? (B. Barber, Consumed: How markets corrupt children, infatilize adults and swallow citizens whole)
W takim kontekście nie może dziwić – choć to sprzeczne z wszechogarniającym przekazem w postzimnowojennej przestrzeni - zachowanie w wielu przypadkach Zachodu niczym kowboja z westernu: wchodząc do salonu wpierw strzela, a potem się rozgląda, zastanawiając się co dalej i dlaczego.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 856
Kiedy patrzę na narcyza przez pryzmat wrażliwości, widzę oparty na wstydzie strach przed byciem zwyczajnym.
Widzę strach, że nigdy nie poczuję się na tyle nadzwyczajnie, aby zostać zauważonym, być
kochanym, należeć lub pielęgnować poczucie celu.
Casandra Brené - Brown
Segmentacja współczesnej zbiorowości – zarówno w wymiarze globalnym jak i w poszczególnych krajach, regionach czy mniejszych strukturach - przybiera karykaturalne formy. Ma to efekt taki, jak z „Panem Bogiem” u Durkheima. Według niego Bóg istnieje w taki sposób, jak istnieją fakty społeczne. Można dojść do przykrego wniosku, iż w obliczu globalnych wyzwań zagrażających całej wspólnocie ludzkiej, planetarnego Armagedonu, znów wracamy do epoki zwalczających się plemion, wrogich sobie klanów, grup i wspólnot coraz bardziej „wsobnych” i egotycznie pojmujących swój byt.
Czym jest plemię? Plemię to grupa spokrewnionych rodów, wywodzących się od wspólnego przodka (w odróżnieniu od szczepu), zamieszkujących jeden obszar i połączonych wspólnymi związkami społecznymi oraz ekonomicznymi. Plemię ma świadomość bliskiego pokrewieństwa, posługuje się tym samym językiem (lub dialektem) i jest połączone wyznawaniem tego samego kultu. Najczęściej religijnego. Tyle definicja.
Plemię posiadać musi swój totem. Czym jest z kolei totem? To w pierwotnych wierzeniach religijnych przedmiot, zwierzę lub roślina otoczone sakralną czcią. Uważa się go w pierwotnych formach religii za mitycznego przodka, bądź opiekuna. Najczęściej symboliczne wizerunki – przedmiot w postaci rzeźby lub innego namacalnego przedstawienia totemu - są godłem, bądź atrybutem zbiorowości oddającej się tak pojmowanemu kultowi, zwanemu totemizmem.
Totemizm musi mieć jakieś tabu, święty lęk, sakralną wzniosłość, o której można mówić w pokorze, darzyć je miłosnym i czołobitnym uczuciem. To takie mzimu (z języka suahili) otaczane czcią, po części lękiem, ale i podziwem. Ograniczenia tabu są zakazami same przez się, nie da się ich włączyć w jakiś system. Uważa się je za zakazy konieczne. Zakazom tym brak jakiegokolwiek usprawiedliwienia, a geneza ich nie jest znana. To zakazy nieformalne. Np. nie można powiedzieć czegoś negatywnego i skrytykować nieprzystojne, będące pospolitym chamstwem, wypowiedzi i postawy zaangażowanej feministki, bo chór plemiennie myślących akolitów oskarża od razu takiego człowieka o mizoginizm, paternalizm i antydemokratyczne ciągoty.
Ale jednocześnie ci sami akolici krzyczą pod niebiosa o wolności słowa i pluralizmie.
Dotyczy to nie tylko zwolenników płaskiej Ziemi, wrogów nowoczesnej medycyny i szczepionek (bez względu na argumentacje czy źródła owej wrogości – często uzasadnionej opresyjnością, chciwością i totalizmem big pharmy), członków bojówek pro-life etc. Tu również kwalifikują się nader często przedstawiciele wielu ruchów alternatywnych, uznających się a priori za progresywne. Stanowią oni widoczną opozycję nie tylko wobec społeczności i zbiorowości do tej pory uznawanych za normę (nie mieszczących się w ich widzeniu świata i ludzi). Używają najczęściej wobec oponentów retoryki i podejmują działania namierzone na pozbawienie ich głosu w przestrzeni publicznej. Czasami nawet ma się wrażenie, iż chcą totalnego zniszczenie oponentów, bądź adwersarzy. I to wszystko w oparach solennych zapewnień o wolności słowa, swobodach obywatelskich i prawach człowieka. Często retoryka, grymasy czy gesty uczestniczącego w debacie publicznej reprezentanta owych neoplemion – i co gorsza: admirowanego i obdarzanego protekcją mediów - same w sobie już są dehumanizujące i odczłowieczające interlokutorów.
Współcześnie prezentowana plemienna i zarazem totemistyczna tożsamość przekonuje, iż reprezentanci takiej obecności w debacie publicznej wierzą nie tyle w owego „bałwana”, czyli w totem będący przedmiotem kultu, co w swoją doskonałość, a tym samym unikatowość. To z kolei namaszcza ich do posiadania jedynej prawdy. Ta genialność owego neoplemienia, która nakazuje czcić i wynosić ponad wszystko swoje JA oraz wartości z nim związane często zapomina, iż najważniejszym winien być człowiek. I właśnie wobec planetarnych zagrożeń, jakie niesie ludzkości przyszłość taka segmentacja jest kolejną oznaką zbliżającej się cywilizacyjnej katastrofy. Zapominamy, że musimy ze sobą rozmawiać i okazywać sobie minimum szacunku. A swoją ważność, pewność siebie i absolutyzację swoich racji choć trochę poskromić.
Wiele tych neoplemion postępuje jak naród wybrany opisywany w Starym i Nowym Testamencie. Jednak owo wybranie nie może stać ponad innymi narodami, innymi plemionami, innymi ludźmi. Bo wtedy mamy do czynienia z czymś takim jak ludobójstwo i masowe mordy, których doświadczył Kanaan podczas zdobywania go przez plemiona Izraelitów uważających siebie za „naród wybrany” i działających „w imieniu swego Boga”.
Ta neoplemienność jest formą zbiorowego narcyzmu uważanego do tej pory przez psychologię za stan rzadki i niebezpieczne odstępstwo od normy. Dzisiejszy cyfrowy kapitalizm w wersji turbo – funkcjonujący według neoliberalnych kanonów – jest odpowiedzialny za tę epidemię postaw narcystyczno-egoistycznych, tworzącą ową neoplemienność. Permanentne tornado informacji (często bezsensownych i toksycznych), w których jedynym kryterium jest aktualna moda i popularność mierzona oglądalnością ma na celu związanie narcyza z ciągłym ruchem informacyjno-reklamowym.
Tak prof. Andrzej Szahaj (filozof i psycholog z Torunia) widzi związki narcyzmu – zbiorowego i indywidualnego – z interesem globalnych korporacji medialnych. Każde klikniecie i potwierdzenie przez to swej obecności w przestrzeni wirtualnej jest ich zyskiem. I tak ten turbokapitalizm hoduje i wydobywa najgorsze cechy człowieka: próżność, brak skromności, pogardę dla cnoty umiaru, deptanie dyskrecji, wścibskość i podglądactwo, predylekcję do szyderstwa, nihilizm, znieczulicę na zło i cierpienie i egoizm (brak wrażliwości). A potem to się przekłada na sferę publiczną.
Dramatem narcyza – i współczesności zderzającej się coraz bardziej z epidemią neoplemion, czyli narcyzmu zbiorowego (p. dr hab. Magdalena Szpunar) - jest to, że kocha się przede wszystkim siebie. I chce się to rozszerzać na otoczenie, na świat. To potrzeba uznania, absolutnego kultu, powszechnej miłości. Tu właśnie następuje sprzężenie z tym, o czym mówi prof. Andrzej Szahaj: kompatybilność interesu internetowych korporacji i dążeń narcyza (obojętnie w jakiej wymiarze – indywidualnym bądź zbiorowym). Narcyz funkcjonuje w dwóch płaszczyznach: jest ona zarówno arogancka, nadmiernie pewna siebie, uważająca siebie za centrum wszechświata, a z drugiej – niepewna, lękliwa, depresyjna. I ten klincz powoduje, iż narcyz to de facto gigant na glinianych nogach. I łatwy do zniewolenia, do poddania niewoli, do wykorzystania tak, by nie widział zasadniczych zagrożeń czających się w opanowanej przez turbokapitalizm internetowo-inwigilacyjny rzeczywistości.
I to jest problemem dzisiejszej rzeczywistości, stającej przed planetarnymi zagrożeniami, w obliczu których te neoplemienne czy nawet narodowo-państwowe problemy staną się pyłkiem czy ziarenkiem piasku na pustyni.
Radosław S. Czarnecki