Etyka (el)
- Autor: Tadeusz Kaczmarek
- Odsłon: 2977
Przyjęło się uważać, iż ryzyko dotyczy tylko sfery działań człowieka, zwłaszcza sfery gospodarczej i ekonomicznej, czy szczególnie – finansowej*. Mało kto jednak zastanawia się nad ryzykiem w sferze intelektualnej. Poniższy tekst pokazuje, że jest ono obecne także w filozofii, etyce i religii. (red.)
W filozofii bierze się pod uwagę aspekt poznawczy, metodologiczny i normatywny ryzyka. Podejmuje się próby objaśnienia świata, znalezienia sposobu na życie i udzielenia pomocy w podejmowaniu najważniejszych decyzji. Różne szkoły filozoficzne, w tym także uznana w świecie szkoła niemieckiego filozofa I. Kanta (1724-1804), starały się udzielić odpowiedzi na wiele podstawowych pytań stawianych w różnych epokach rozwoju naszej cywilizacji.
Objaśniając świat, filozofia przyporządkowuje ryzyko - jego identyfikację i ocenę - procesowi istnienia oraz rozwoju materialnego i duchowego świata. Zwraca też uwagę na wzajemne relacje pomiędzy człowiekiem i społeczeństwem, przyrodą i techniką.
Filozofowie mają odwagę stwierdzić, że przyszłości nie można dokładnie przewidzieć, że rozwój podlega przypadkowości, że istnieje prawo do popełnienia błędu i do działania w warunkach ryzyka.
Filozofowie analizując, systematyzując i łącząc różne rodzaje ryzyka występujące w poszczególnych dziedzinach życia są równocześnie skutecznym wsparciem dla naszego jednostkowego rozwoju. Ułatwiają też wyciąganie ważnych wniosków dla formowania ontologicznych przesłanek przyszłego rozwoju człowieka, społeczeństwa i świata.
Aspekt moralny i etyczny
Wszystko to wydaje się być możliwe do spełnienia, kiedy udzielona zostanie odpowiedź na fundamentalne pytanie o sens istnienia oraz o hierarchię wartości, a następnie dokonana zostanie ocena zaistniałego ryzyka.
Ponadto należy dokonać selekcji czynników zewnętrznych wywołujących określone ryzyko i je ocenić. Nie ma jednak dotąd tak skutecznych narzędzi parametrycznego ujęcia ryzyka i jego oceny, żeby można było jednoznacznie oddzielić elementy normatywne od etycznych. Występują tu bowiem sprzężenia zwrotne, co szczególnie łatwo można zauważyć przy próbie rozróżnienia między ryzykiem obiektywnym i subiektywnym lub kiedy chce się ustalić tzw. wartości graniczne ryzyka.
W kontekście potrzeby oceny etycznych zachowań, co odgrywa ostatnio ważną rolę w obszarze ryzyka ekologicznego, etyka normatywna wikła się w sprzecznościach między postawą antropocentryczną i ekocentryczną. Mając na uwadze etyczny i moralny aspekt oceny ryzyka należy wziąć pod uwagę fakt, że osoby, które decydują o wyborze metody zarządzania ryzykiem nie zawsze są jedynymi podmiotami dotkniętymi danym ryzykiem, a negatywne skutki ryzyka w różnym stopniu dotykają zaangażowane podmioty.
Ryzyko w religii
Źródłem ryzyka mogą stać się również religie i to w swych formach fundamentalnych. Fundamentaliści, broniąc swojej religijnej koncepcji świata przed sekularyzmem i relatywizmem, sięgają po broń wszelkiego rodzaju, czasem zapożyczoną od wroga, ale tak dobraną, by gwarantowała dominację ich poglądów. „Walczą pod wodzą Boga o sprawę, która, choć jeszcze nie wygrała, przegrać nie może, bo jest święta. Święta wojna nie jest więc wyłączną cechą islamu, ale wszystkich fundamentalizmów”.
Spośród trzech wiodących obecnie religii, czyli judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, cywilizowanemu światu zagraża ta ostatnia. Islam jako religia ma pewne aspiracje uniwersalistyczne, jednak od zawsze prowadzi wojny przeciw wartościom społeczeństw liberalnych, ich kulturze i instytucjom. Fundamentalizm nigdy nie ustanowił demokracji, a Islam wyklucza istnienie wolnego społeczeństwa obywatelskiego i prawdziwej demokracji. Wiąże się to z wewnętrznymi uwarunkowaniami tej religii.
Wybitny znawca islamu, profesor Uniwersytetu Warszawskiego J. Bielawski, tłumacz Koranu na język polski, w komentarzu do Koranu podaje, że kupiec wędrowny Muhammad w VII wieku n.e. miał okazję poznać chrześcijaństwo i zasady judaizmu, kiedy mając 24 lata wstąpił na służbę do bogatej wdowy Chadidży, która mu zleciła prowadzenie karawan kupieckich przewożących towary w z Mekki do Syrii i z powrotem. W pewnym momencie postanowił zacząć nowy etap swojego życia i stworzyć nową religię. W jego „religii” występują wszystkie motywy chrześcijańskiej religii monoteistycznej, z sądem ostatecznym włącznie.
Po wielu latach Muhammad w 622 roku n.e. zdołał się przebić ze swoimi „dogmatami” w Mekce i zyskał poparcie nawet plemion żydowskich. Nie trwało to jednak zbyt długo i wówczas zaczął ustanawiać obowiązki muzułmańskie nieco inne niż żydowskie, np. piątek ustanowił dniem wspólnej modlitwy (zamiast soboty), a kierunek modlitwy zwany kibla z Jerozolimy przeniósł na Mekkę. Zwracam uwagę na te modyfikacje, aby pokazać, jak konsekwentnie były budowane źródła różnic religijnych i ryzyka, które doprowadziły do późniejszych i współczesnych dramatycznych zagrożeń, z wojnami włącznie.
Ali Chamenei, najwyższy przywódca rządzących mullahów w Teheranie uważa, że islam jest jedyną prawdziwą religią i że Arabowie mają obowiązek tak długo walczyć, aż cała ludzkość podporządkuje się władzy islamu. W tym celu muszą stosować Quissas (karę) i zabijać wrogów. Wojna jest błogosławieństwem dla świata i każdego narodu. Allah rozkazuje ludziom, aby toczyli wojny i zabijali. Muszą oni prowadzić wojny na całym świecie tak długo, aż wszyscy poddadzą się islamowi.
Z przedstawionych zasad Koranu i współczesnego islamu wynikają ogromne zagrożenia dla cywilizowanego świata. Jest to ryzyko, którego nie wolno lekceważyć, ponieważ przynosi ono zniszczenie wszystkiego, co dobre i postępowe. Ostatnie nasilenie terroru ze strony islamu i destrukcja, którą on szerzy powinny zmobilizować narody cywilizowanego świata do przeciwstawienia się temu w sposób zdecydowany.
Trudności z definicją
Podejmując próbę sformułowania bardziej ogólnej definicji ryzyka musimy uwzględniać równocześnie interesy ogółu i jednostki, subiektywne i obiektywne akcenty ocen uczonych, niekiedy sprzeczne. Podejście takie jest niezwykle potrzebne w procesie poszukiwania kompromisowych rozwiązań i przejścia od badań mikro do makro. Dość łatwo trafia się jednak na granicę możliwości, kiedy filozofia z perspektywy etycznej dostrzega istniejącą barierę swobodnego dysponowania i odpowiedzialnego postępowania.
W praktyce zachowań społecznych problem ryzyka jest regulowany konkretnymi normami i ustawami, przy czym niezwykle trudno jest znaleźć identyczne standardy i normy. Dominuje zatem tendencja procedowania prawa w związku z postępującym procesem globalizacji oraz harmonizacji norm i przepisów w Unii Europejskiej.
Tadeusz Kaczmarek
*Problem ryzyka w neoliberalizmie poruszaliśmy w SN1/15 – w wywiadzie z dr. Tadeuszem Kaczmarkiem Ryzyko, neoliberalizm, etyka
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2066
Choć może nie jesteśmy w stanie zniszczyć życia na Ziemi, to na pewno możemy zniszczyć warunki, które są niezbędne dla naszego funkcjonowania.
Mówiąc o etycznym stosunku do środowiska naturalnego, a ogólniej do innych bytów i obiektów – ludzi, dóbr kultury, itp., mam na myśli takie postępowanie, które nie naraża nikogo i niczego na szkodę i ma na nie pozytywny wpływ. Jednakże wbrew pozorom trudno jest niekiedy wskazać treści, które oddawałyby sposób rozumienia pojęcia „dobro środowiska”. Jest to bowiem termin wartościujący i relatywizujący, a zatem jego zawartość zależy od przyjęcia konkretnej perspektywy.
Rodzi się więc pytanie, i to zasadnicze, co będziemy rozumieli pod pojęciem „dobrego stanu środowiska”? Możemy przyjąć, iż jest to jego stan naturalny/pierwotny. Jednakże i w tym momencie pojawia się kolejny problem – kiedy środowisko zachowuje swój „stan naturalny/pierwotny”? Najczęstszą odpowiedzią, jaką usłyszelibyśmy na to pytanie byłoby stwierdzenie, że „mamy na uwadze taki stan, w którym nie dochodzi do ingerencji człowieka”.
Odpowiedź ta zawiera jednak dwa założenia: po pierwsze – uznaje się, że ingerencja człowieka jest zawsze negatywna i w jakimś sensie nienaturalna. Po drugie, że inne gatunki nie wpływają na otoczenie, a już na pewno nie negatywnie.
Tymczasem stan środowiska jest właśnie efektem wzajemnego oddziaływania wielu czynników abiotycznych i, od ponad trzech miliardów lat, także biotycznych. Uwzględniwszy to, zakładamy następnie, iż owe wzajemne relacje są zawsze pozytywne dla środowiska, to znaczy utrzymujące jego status quo. Gdyby jednak tak było, nie zachodziłyby żadne zmiany, które są warunkiem ewolucji, a zatem nie powstawałyby nowe organizmy i nowe interakcje w środowisku. Trwała i niezmienna przyroda byłaby martwa, nie „tworzyłaby” żadnych nowych bytów. Byłaby zaprzeczeniem mechanizmu ewolucji, a przecież zarówno zasada antropiczna, jak i Hipoteza Gai* podkreślają fakt zmienności świata w każdej jego skali, choć pod wpływem różnych czynników.
Powyższe przekonania sprawiają, że niedostatecznie oceniamy wpływ organizmów żywych nie tylko na swoje otoczenie, ale i na skalę globalną. Traktujemy go zwykle jako pozytywny lub neutralny. Stoi za tym przeświadczenie, że od ponad trzech miliardów lat organizmy żywe nie przyczyniły się do zagłady innych organizmów, że jeden gatunek nie doprowadził do wyginięcia innego. Mówiąc inaczej, twierdzimy, że ekstynkcja nie zależy od czynników biotycznych, a jeżeli już do niej dochodziło, to raczej wskutek działania czynników abiotycznych (wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, ochłodzenie klimatu), lub czynników pozaziemskich (upadek asteroid, promieniowanie kosmiczne). Utwierdza nas w przekonaniu o jednoznacznie szkodliwej działalności człowieka konfrontacja z faktem, iż naturalne zmiany (a nawet kataklizmy) prowadziły do powstawania nowych gatunków, a w efekcie do biologicznej różnorodności.
Cecha stała - zmienność
Czy zatem powinniśmy zwracać uwagę na przekształcenia, których jesteśmy sprawcami i na ich konsekwencje, skoro od miliardów lat organizmy żywe nieustannie kształtują i zmieniają Ziemię? Zwróćmy uwagę na najbardziej „spektakularny” wpływ człowieka na przyrodę, który dostrzegamy najłatwiej i odczuwamy najdotkliwiej, czyli na zanieczyszczenia wód i powietrza. Jednakże zdaniem Jamesa Lovelocka,(brytyjskiego biologa i ekologa, autora hipotezy Gai – przyp. red. SN), nie są one szczególnym zagrożeniem dla Gai. To, co możemy nazwać zanieczyszczeniem, czyli wprowadzenie do funkcjonującej biosfery związków dotychczas marginalnych, jest stałym zjawiskiem w przyrodzie.
Wielu przyrodników i filozofów (np. K.R. Popper) zajmujących się naturą przytacza przykład zmiany atmosfery wywołanej działaniem organizmów fotosyntetyzujących polegającym na wyprodukowaniu tlenu i wprowadzeniu go do atmosfery.
Także i rolnictwo o wysokiej kulturze technicznej ma mniej negatywny wpływ na stan środowiska niż rolnictwo prymitywne, co z naszego proekologicznego punktu widzenia może wydawać się paradoksalne. Żyjemy raczej w przekonaniu, że gospodarka ekstensywna jest bardziej przyjazna środowisku. Ale wypalanie lasów, czy niekontrolowany wypas zwierząt hodowlanych na terenach narażonych w sposób naturalny na erozję, przyczynia się bardziej do degradacji obszarów rolnych niż intensywna gospodarka rolna Europy i Ameryki.
Lovelock zwraca uwagę, iż ów wpływ na przyrodę zależy od rodzaju środowiska. Nie od dziś wiadomo, że najbardziej narażone na degradację pod wpływem działalności człowieka są obszary leżące między 45 równoleżnikiem na północ i południe od równika. Oprócz zanieczyszczenia powietrza i wody oraz wpływu rolnictwa, autor wymienia kilka innych przejawów działalności człowieka mogących mieć potencjalnie negatywne oddziaływanie na środowisko. Są to: urbanizacja, zmiany obiegu węgla, azotu, siarki, efekt cieplarniany**, zanikanie warstwy ozonowej, stosowanie DDT, demografia (niekontrolowany i nieograniczony przyrost liczby ludności). Co więcej, Lovelock posuwa się do stwierdzenia, iż „żadne z ludzkich działań prowadzących do zanieczyszczenia i niszczenia środowiska naturalnego nie może się równać z tymi naturalnymi, wywołanymi przez lądolody dewastacjami”.
Relacje człowieka z Naturą
Wymieniając antropogenne źródła potencjalnych zagrożeń dla biosfery, za każdym razem autor podkreśla ich relatywne zagrożenie dla środowiska. Wynika to z faktu, iż Gaja ma mechanizmy „samoobronne”, zdolne przynajmniej do częściowej neutralizacji zagrożeń. Owa względność negatywnego oddziaływania człowieka na środowisko polega także i na tym (na co zwraca uwagę Lovelock, i co często może budzić zdumienie u współczesnego czytelnika), że ludzkie działanie nie jest czymś wyjątkowym dla przyrody. Jeżeli „zanieczyszczenia” traktujemy jako zagrożenia dla środowiska, to tylko dlatego, że nasz gatunek przyczynia się do tego świadomie. To decyduje o tym, iż inaczej postrzegamy wpływ człowieka na przyrodę niż innych organizmów.
Bezwiednie także zakładamy, że zwykle ten wpływ jest niekorzystny, bowiem zmienia funkcjonującą od mileniów „stabilną” naturę w sposób szkodliwy dla większości gatunków. Zakładamy także, iż owe zmiany nie doprowadzają do powstania nowych nisz ekologicznych, a tym samym nie sprzyjają powstawaniu nowych gatunków. Działalność człowieka jednoznacznie kojarzy się z zagładą wielu gatunków, a w skrajnym przypadku z ostatecznym zniszczeniem życia na Ziemi. Ale i w tym przypadku Lovelock twierdzi, że jest inaczej. Według niego niszczenie ekosystemów leśnych sprzyjało powstawaniu terenów trawiastych; zakładanie żywopłotów doprowadziło do powstania nowego w krajobrazie rolnym „mini” ekosystemu, podobnie jak tworzenie śródpolnej miedzy.
Za poglądami, iż człowiek jest zdolny tylko do niszczenia natury kryje się obawa, że zmiany wprowadzone przez niego nie służą przede wszystkim jemu samemu. Jeżeli zatem mówimy o potrzebie etycznego postępowania wobec środowiska, to raczej ze względu na zachowanie warunków umożliwiających egzystencję naszemu gatunkowi, niż dla dobra innych organizmów, a tym bardziej ze względu na przyrodę „samą w sobie”. Wydaje się, że nie jest to bezpodstawne przekonanie.
Człowiek wyewoluował w określonym środowisku, na które składały się właściwa topografia, temperatura, wilgotność, a tym samym pokrywa roślinna, zasoby pokarmowe itd. By nie zagłębiać się w daleką, filogenetyczną przeszłość wystarczy wspomnieć, że drastycznie zmieniający się krajobraz i ekosystemy w środkowej Afryce doprowadziły do powstania Australopiteków, a następnie rodzaju Homo.
Być może współczesne myślenie w kategoriach stabilności i trwałości przyrody (ekosystemów) ma swoje oparcie w wiedzy, iż nasza cywilizacja, od neolitu do dnia dzisiejszego, funkcjonuje w stabilnych i względnie niezmiennych warunkach klimatycznych, botanicznych, a nawet hydrologicznych. A to oznacza, że od kilku tysięcy lat egzystujemy w dość zrównoważonej i przewidywalnej biosferze. Lokalne zmiany, jakie zachodziły w tym czasie nie miały większego wpływu na trwanie gatunku i cywilizacji – przynajmniej tej funkcjonującej na terenie dzisiejszego Bliskiego Wschodu, a następnie basenu Morza Śródziemnego i Europy***.
Możliwość katastrofy
Postulat utrzymania niezmienionego środowiska ma zatem swoje źródła w bliskiej nam przeszłości gatunku Homo sapiens. Wzmacnia to obawy, że ewentualne zmiany jakie mogą nadejść, mogą być dla nas przede wszystkim katastrofalne. Można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że nie są one niebezpieczne i obce przyrodzie, ale są niepożądane z naszego punktu widzenia.
Jednakże, pomimo tych, zdawałoby się, „uspokajających” diagnoz dotyczących potencjalnego wpływu ludzkiej działalności na przyrodę, Lovelock nie pozostawia złudzeń. Biosfera to sieć wzajemnie powiązanych ze sobą organizmów, w której każdy gatunek pełni określone funkcje, a to wszystko sprawia wrażenie jakiegoś globalnego układu odpornościowego, układu immunologicznego regulującego homeostazę naszej planety. Działanie człowieka, dopóki nie narusza i nie osłabia tego układu, nie stanowi zagrożenia dla Gai, choć może sprowadzić niebezpieczeństwo na siebie samego. Problem polega na rozpoznaniu, które z jej układów są najbardziej wrażliwe na zmiany, i które są najbardziej znaczące dla przetrwania biosfery.
Obecnie, a wszystko na to wskazuje, jesteśmy świadkami zmian w owych najbardziej newralgicznych „punktach Gai”. Są one niebezpieczne nie tylko dla egzystencji człowieka, ale i dla innych gatunków. Owa stabilność biosfery warunkuje także utrzymanie i funkcjonowanie naszej dzisiejszej, bardzo stechnicyzowanej cywilizacji, która wbrew pozorom jest mniej odporna na nagłe zmiany niż cywilizacje, nazwijmy to, pierwotne.
Ochrona zatem stabilności przyrody jest jednocześnie warunkiem stabilności współczesnej cywilizacji. A zważywszy na to, iż ma ona charakter globalny, jest narażona na skutki zachwiania równowagi środowiska, niezależnie od miejsca na Ziemi, w którym ono nastąpi. Konsekwencje jej destabilizacji miałyby globalny zasięg i dotknęłyby praktycznie wszystkich ludzi.
Chciałoby się więc powiedzieć, że im bardziej jesteśmy uniezależnieni od lokalnych warunków, tym bardziej jesteśmy narażeni na wielość globalnych zagrożeń. W konsekwencji, nieoczekiwane „uderzenie” może nastąpić w każdym miejscu i czasie, choć musi mieć odpowiednią siłę (np. zniszczenie pól naftowych, ma swoje reperkusje - finansowe i społeczne - w odległych miejscach na świecie).
Odpowiedzialność człowieka
Na tę wzajemną zależność zmian lokalnych i globalnych zwraca uwagę Lovelock w Hipotezie Gai. Podkreśla on w swojej koncepcji wyjątkową pozycję człowieka, a tym samym wyjątkową jego odpowiedzialność za zmiany w środowisku. Myśl, iż wszystkie organizmy żywe dokonują zmian w otoczeniu, które narażają je na wyginięcie, nie odbiera człowiekowi zdolności do przewidywania skutków własnego działania.
Hipoteza Gai dlatego, że jest oparta na analizie danych uzyskanych przez nauki szczegółowe, ukazuje przyrodę jako byt powiązany niezliczonymi zależnościami, które dopiero odsłania współczesna nauka. Pomimo tego, że zaistniałe warunki na Ziemi stoją niekiedy w pozornej sprzeczności z takimi zasadami jak entropia, to nie są one wynikiem działania sił sprzecznych z uniwersalnymi prawami, a co najwyżej z ich „lokalnymi zakłóceniami” wynikającymi z uwarunkowań panujących na Ziemi i w jej najbliższym otoczeniu.
Pojmowanie Gai jako biosfery, a nie jako osobowej, opiekuńczej Matki, sprzyja ochronie przyrody dla niej samej – przyrody rozumianej właśnie jako system wzajemnie powiązanych wszystkich elementów, w tym także człowieka. Owe wzajemne związki wskazują na fundamentalne zależności, mówiące między innymi, że im bardziej gatunek znajduje się u szczytu łańcucha troficznego, tym bardziej zależny jest od pozostałych organizmów. Z drugiej zaś strony, tym mniej od niego zależy funkcjonowanie przyrody. Mówiąc kolokwialnie – my bez środowiska, pomimo technicznych osiągnięć nie możemy przeżyć, tymczasem przyroda bez istnienia naszego gatunku będzie funkcjonowała nadal.
Choć biosfera ma zdolność do odradzania się i twórczego odnawiania, to nie jest jednak niezniszczalna. To kolejne konsekwencje wynikające z treści Hipotezy Gai. Dzieje Gai ukazują ją jako samoregulujący się „super organizm” mający jednak pewne granice tolerancji, których przekroczenie powoduje zachwianie stabilności biosfery, a w ostateczności niemożność jej odrodzenia.
W tym kontekście naszym etycznym imperatywem wobec środowiska jest zapobieganie, w miarę możliwości, działaniom doprowadzającym do przekraczania owych granic.
Ocieplanie klimatu jest dobrym przykładem. Czy możemy zapobiec temu zjawisku i w jaki sposób powinien zachowywać się w tej sytuacji człowiek? Jeżeli bowiem ocieplanie klimatu jest zjawiskiem naturalnym, niezależnym od działania człowieka, to jest on zwolniony z odpowiedzialności za przebieg tego procesu. Nie jesteśmy zatem zobligowani do ograniczenia emisji spalin, wycinania lasów itp. Co najwyżej, wdrażanie nowych technologii mających chronić środowisko i klimat, może być motywowane gospodarczo lub prozdrowotnie. Nie stoi za tym jednak troska o środowisko naturalne, ani reakcja na skutki naszego działania. W tym kontekście Hipoteza Gai nie jest neutralna.
Głosząc nieustanną zmienność biosfery i to, że klimat ocieplał się i oziębiał wielokrotnie, Hipoteza Gai może sprzyjać poglądom poddającym w wątpliwość przesłanki czyniące człowieka odpowiedzialnym za obecne ocieplenie klimatu. Tyle przecież innych organizmów żywych przed nami wpływało i wpływa nadal na atmosferę i klimat.
Ale i w tym miejscu możemy odwołać się do naszej wiedzy o ograniczonych możliwościach regeneracyjnych biosfery. Charles Krebs pisze o tym w jednoznaczny sposób: „postulowana w Hipotezie Gai regulacja ziemskiej atmosfery mogłaby pozwolić na duże zmiany w składzie gazów atmosferycznych w granicach pewnych wartości, które nigdy nie są przekraczane. Z perspektywy człowieka, nawet jeśli Hipoteza Gai byłaby słuszna, nie możemy zapominać o przyczynach zmian klimatu w naiwnej nadziei, że Gaja uratuje nas przed konsekwencjami naszych szalonych emisji gazów cieplarnianych”.
Znajomość coraz bardziej szczegółowych zależności między organizmami oraz między nimi a środowiskiem abiotycznym, nakłada także na człowieka odpowiedzialność za wybór zasad i metod ochrony przyrody. Oto dawny dylemat – czy chronić gatunki czy też ich biotopy, dziś wydaje się już anachroniczny. Żaden gatunek nie przetrwa bez swojego środowiska, ale też wiemy, że ich ochrona musi mieć zasięg globalny. Ochrona lęgowisk nie jest wystarczającym działaniem i nie uratuje gatunku ptaka, gdy będą zanikać tereny jego zimowisk oddalonych o tysiące kilometrów od miejsca lęgów. Dotyczy to także wędrujących ryb, ssaków, owadów itp.
Powtórzmy raz jeszcze. Choć Hipoteza Gai „daje” człowiekowi zaskakująco dużo swobody i znosi ciężar zagrożeń z najbardziej oczywistych jego działań, to jednak wskazuje na najmniej oczekiwane niebezpieczeństwa. Gaja ma zdolność do regeneracji, ale też ma swoje szczególnie wrażliwe punkty – owe obszary, które powinny być przedmiotem naszej troski.
Wracając do przykładu niszczących skutków lądolodów i działań człowieka Lovelock zauważa, że „w przeszłości jednak żyzne tereny tropików pozostawały poza zasięgiem niszczycielskiej działalności człowieka i mogły poniekąd zrównoważyć straty wynikłe ze zlodowaceń”. Czy jednak dzisiaj, gdy nasza cywilizacja ma charakter globalny i efekty jej działań obejmują całą Ziemię, Gaja będzie miała gdzie „się schronić”?
O jakie dobro nam chodzi?
Karl R. Popper w artykule „Odpowiedzialność moralna uczonego” tak pisze: „skoro przyrodnik został nieodwołalnie uwikłany w zastosowania nauki, powinien też uznać za swą szczególną odpowiedzialność przewidywanie w miarę możności nie zamierzonych następstw swej pracy i zwracanie uwagi od samego początku na te, których powinniśmy starać się uniknąć”.
Jak już wspomniano, różne treści formułowane przez przyrodników mogą być „wikłane” w praktyczne zastosowania. Nawet tak wysoce abstrakcyjne i holistyczne koncepcje jak zasada antropiczna czy Hipoteza Gai, które – jak mogłoby się wydawać – nie powinny mieć żadnego bezpośredniego przełożenia na praktyczną, a tym bardziej, techniczną stronę naszego codziennego życia, decydują o naszym stosunku do otoczenia. Istnieje jednakże pokusa, by owe idee jedności przyrody i człowieka potraktować jako neutralne etycznie lub nawet jako znoszące naszą etyczną odpowiedzialność za środowisko.
Sprzyjać by mogło temu przeświadczenie zawarte w koncepcjach o nieuchronności procesów przyrodniczych, o nieodwracalności zjawisk prowadzących w sposób całkowicie zdeterminowany do jakiegoś celu. Możemy przecież wyobrazić sobie, że w ramach zasady antropicznej i Hipotezy Gai, zostajemy zwolnieni z odpowiedzialności za środowisko właśnie dlatego, że – przy pewnej interpretacji – odnosimy wrażenie, iż cokolwiek byśmy zrobili, to Kosmos, Gaja, geny, fenotypy, mechanizmy społeczne i tak będą funkcjonowały wedle swoich, zdeterminowanych celów.
Albo, że cokolwiek zrobimy, uczynimy to na tak małą skalę czasową i przestrzenną, że nasze działanie nie będzie miało żadnego wpływu na dzieje, już nie tylko Kosmosu i życia na Ziemi, ale nawet na nasz filogenetyczny rozwój. Innymi słowy – mogło by ono mieć znaczenie tylko dla indywidualnego, osobistego wymiaru. Tym samym, tak przedstawiana w powyższych koncepcjach przyroda byłaby niezależna od „lokalnych” działań – i nawet człowiek nie mógłby zakłócić zasadniczego biegu ewolucji natury.
Czy zatem takie teleologiczne wizje zwalniałyby człowieka z konieczności budowania etycznych relacji ze środowiskiem? Sądzę, że nie. Otóż właśnie owe wizje przyrody, pogłębiając wiedzę o niej sprawiają, że tym bardziej powinniśmy czuć się za nią odpowiedzialni. Zmiany w rozumieniu mechanizmów funkcjonujących w naturze, rosnąca świadomość zależności między wszystkimi elementami biosfery wywołują również zmiany w podejściu do jej ochrony. Pojmowanie przyrody jako całości, systemu, „łańcucha bytów” sprawia, że im bardziej poznajemy złożoność przyrody, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak różnorodne muszą być zasady jej ochrony. Ochrona gatunku czy biotopu, jako systemu wiążącego organizmy i otoczenie, musi zachodzić w skali globalnej, tym bardziej, że zdajemy sobie sprawę z zasięgu zmian, jakie wprowadzamy.
Zrozumienie zachodzących związków także tych, które pojawiają się wskutek ludzkiego działania, wyraża się w pojęciowym schemacie procesów wyłaniania się z biosfery kolejnych stanów odzwierciedlających nasze postrzeganie przyrody. Oto wychodzimy od biosfery do antroposfery, by następnie przejść do technosfery. Dziś, w dobie rewolucji telekomunikacyjnej i mikrotechnologii mówimy już nawet o nanosferze. A te nowe sposoby artykułowania natury narzucają nam inną filozofię ochrony przyrody.
Z drugiej jednak strony, owe wizje przyrody budowane na odkryciach naukowych uzależniają nas od nauki i jej metodologii. Zmiany w ich obrębie (aż chciałoby się powiedzieć: „zmiany paradygmatu”) przeobrażają też nasz stosunek do natury. A wszystko to dodatkowo wiąże się z funkcjonującą, najogólniej pojmowaną kulturą, wyznaczającą cele i metody badań.
Zwracał na to uwagę nie tylko Popper, ale także Jean Dorst. W swojej książce Siła życia tak pisał: „Idee rządzą światem i dyktują każdemu jego zachowanie (…) Pierwszą narzucającą się uwagą jest to, że żaden z tych światopoglądów, kształtujących nasze doktryny i sposoby rozumowania, nie mógł nam wpoić poszanowania dla naszego naturalnego kapitału ani nauczyć nas chronić go”. Nie jest to zbyt optymistyczna wizja naszych potencjalnych motywów ochrony przyrody. Można pokusić się o tezę, że obecnie tylko wiedza naukowa jest źródłem troski o naturę, i że musi ona wygenerować motywy, metody i cele jej ochrony.
Ale proponowane cele ochrony przyrody również nie są wolne od wątpliwości. Czemu bowiem ma służyć ochrona środowiska naturalnego? Czy rzeczywiście samej przyrodzie, niezależnie od pozaprzyrodniczych konsekwencji? Czy też zawsze są jakieś ukryte inne cele – ekonomiczne, społeczne, polityczne itp.?
Ekologia zawsze budzi emocje, zwłaszcza ze względu na dalekosiężne skutki jej działań dla gospodarki, która z kolei wiąże się z polityką (i to niestety najczęściej z krótkofalową). Co więcej, gdy jasno zakładamy, że nasz etyczny stosunek względem przyrody sprzyja także dobru człowieka, to musimy również odpowiedzieć na pytanie o jakie dobro nam chodzi – czy o dobro duchowe, czy materialne; czy dostępne dla jak największej liczby ludzi, czy tylko dla wybranych? Ponownie więc zadajmy pytanie, czy możemy realizować ideę dobra człowieka w oderwaniu od dobra przyrody?
I na zakończenie – jeżeli dostrzegamy powrót „sakralizacji” przyrody (ruchy „New Age” i inne), to czyż nie są one obecnie wtórne, to znaczy – czy nie są efektem coraz lepszej i głębszej znajomości i zrozumienia złożoności biosfery? A przede wszystkim nowego spojrzenia na ludzką zależność od owego uniwersum i na rosnącą świadomość nierozerwalności naszej egzystencji z przyrodą? Różnica polega „tylko” na tym, że za ową „sakralizacją” nie stoją transcendentne byty i idee, ale nowe spojrzenie na materię. Możemy powiedzieć, iż to nauka przyczynia się do ponownej (zracjonalizowanej?) sakralizacji przyrody.
Zbigniew Pietrzak
* Wizja natury nazywana „Hipotezą Gai” pojawiła się w latach siedemdziesiątych XX wieku, choć inspirowana była antycznymi mitami. O ile zasada antropiczna wiązała dzieje Kosmosu w jeden ciąg zdarzeń zespolonych uniwersalnymi prawami, o tyle Hipoteza Gai starała się wyjaśnić fenomen życia na Ziemi – fenomen jego powstania i trwania.
Gaję możemy rozumieć jako biosferę, na którą składają się biomy, biocenozy, biotopy i ekosystemy. Wszystkie te „jednostki ekologiczne” odzwierciedlają, mniej lub bardziej adekwatnie, naturalny układ w przyrodzie. Ale zawsze reprezentują występujące w ich obrębie zależności, które są podporządkowane coraz bardziej złożonym i o coraz bardziej globalnym charakterze systemom (zbiorowiskom itp.).
**Lovelock nie widział jeszcze zagrożenia związanego ze wzrostem temperatury. Według niego, przewidywania są niekiedy alarmujące, ale dzieje Ziemi pokazują, natura potrafi regulować globalną temperaturę. Trzeba zaznaczyć, że ówczesny stan wiedzy na ten temat jeszcze nie potwierdzał tych najbardziej pesymistycznych prognoz. Ostatnia dekada uzmysławia nam jednak, że może zrealizować się ten najczarniejszy scenariusz).
*** Być może ostatnim kataklizmem, który realnie zagroził przetrwaniu gatunku Homo sapiens, był wybuch super wulkanu Toba na Sumatrze ok. 75 tys. lat temu. Po tym wybuchu przetrwało 1000 par w wieku rozrodczym naszego gatunku. Ale i w tym przypadku miało to swoje pozytywne konsekwencje: prawdopodobnie mocno rozproszone grupy musiały przekazywać sobie więcej informacji, a przy okazji precyzyjniej. Sprzyjało to powstaniu coraz bardziej opisowych i abstrakcyjnych pojęć. Nie stanowiły takiego zagrożenia dla naszego gatunku upadki cywilizacji, o których pisze Jean Dorst. Te cywilizacyjne katastrofy miały, z biologicznego punktu widzenia, tylko lokalny charakter.
Od Redakcji: Powyższy tekst jest fragmentem eseju: „Do Holistic Visions of Nature Enhance Ethical Relations between Man and Environment?” (Czy holistyczne wizje przyrody wzmacniają etyczne relacje między człowiekiem a środowiskiem?), który został opublikowany w czasopiśmie "Kultura i Edukacja", 2016, No. 2(112).
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Grzegorz Szulczewski
- Odsłon: 3788
Wszystkim zjawiskom, które popularnie nazwano globalizacją towarzyszyła erozja tradycyjnie uznanych zasad moralnych. Przy czym miała ona inny charakter niż czasowe obniżanie standardów moralnych towarzyszące gwałtownym przemianom gospodarczym.
Bohaterem tego okresu nie jest moralizujący Benjamin Franklin, lecz cyniczny bezwzględny gracz giełdowy, który zdobywa się na chwilę opanowania, gdy skutki jego decyzji dotykają jego samego, bądź bliskich. Powiedzenie „chciwość jest dobra”, które wypowiada bohater filmu „Wall Street” było podsumowaniem nowej, powstałej za oceanem bezwzględnej moralności lat 80. W filmie padają również znamienne słowa: dzięki chciwości postaramy się uratować tę drugą upadającą firmę – Amerykę.
W 2008 r. powstała przy współudziale Europejczyków amerykańska struktura globalizacji wymyka się spod kontroli jej twórców. Życie gospodarcze ma swoją wewnętrzną logikę, a ponieważ cały rozwój od lat 80. XX w. opierał na idei deregulacji, ewolucja życia gospodarczego obrała własny kierunek. Odcinając możliwość regulacji i funkcjonowania barier gospodarczych: regionalnych i narodowych, do zglobalizowanej gospodarki od lat 80. XX w. powraca widmo kryzysów giełdowych i niszczenia poszczególnych gospodarek przez ataki spekulacyjne.
Do 2008 r. kryzysy nie dosięgały centrum: ani Ameryki, ani Europy. Po prostu, wszelkie kłopoty finansowe można było łatwo eksportować, emitując np. papiery dłużne chętnie kupowane przez posiadające nadmiar wolnych środków finansowych państwa surowcowo-przemysłowe.
Obecnie mamy do czynienia z rozpoczynającym się procesem dekompozycji i utraty znaczenia amerykańsko-europejskiego centrum globalizacji. W książce „Turbokapitalizm. Zwycięscy i przegrani światowej gospodarki” Edward Luwttak dowodzi, że w latach 80. doszło do jakościowej przemiany gospodarki światowej. Miała ona wszelkie znamiona zapoczątkowania nowej mutacji kapitalizmu. Będzie go odtąd charakteryzować: deregulacja, otwarcie rynków, informatyzacja, ale i erozja moralna. Erozja moralna, która dotyczy zarówno jednostek, jak instytucji, polega na niezważaniu na obowiązywanie zasad moralnych oraz na utracie funkcji prewencyjnej nakazów moralnych.
Turbokapitalizm - erozja moralności indywidualnej
Większość pracowników sektora bankowego stosuje w swym życiu zawodowym reguły przyzwoitości. Jednak rodzaj wykroczeń przeciwko zasadom etycznym w opisanych przypadkach powinien pobudzić do nowej refleksji nad ewolucją moralności indywidualnej na początku nowego tysiąclecia. Obecnie pojedyncze osoby bez skrupułów moralnych mogą dokonać szkód, jakie nie zdarzały się w historii gospodarki.
Od początku rozwoju handlu głównym motywem działania był interes własny. Jego uprawomocnienia dokonał w ostateczności A. Smith. Jednak w latach 80. interes własny określany jest z perspektywy natychmiastowej gratyfikacji. Przychodzące po okresie lat 80. nowe generacje z coraz mniejszymi skrupułami moralnymi wyznają otwarcie narcystyczno-hedonistyczny model życia.
W ostateczności prowadzi to do niebezpieczeństwa podejmowania działań nieliczących się z interesem ogólnospołecznym. Strategię obierania „drogi na skróty” ukazuje dokumentacja spektakularnych przestępstw młodych adeptów sztuki bankowej. Schemat zawsze jest ten sam: młody, trochę samotny, spokojny człowiek, pragnie zaistnieć w swoim środowisku.
Straty Société Générale
Wiadomością najczęściej komentowaną i budzącą zastanowienie jest historia największych strat, jakie w dziejach ludzkości poniósł bank z winy własnego pracownika. Pięć miliardów euro musiał zapisać na straty bank Société Générale.
Stało się to za przyczyną ryzykownych operacji finansowych Jérôme Kerviela - maklera grającego na terminowych kontraktach na europejskie indeksy giełdowe. Jego gra nie wiązała się jedynie z obowiązkami zawodowymi, ale dotyczyła również obezwładnienia sytemu kontroli wewnątrzbankowej. Fikcyjne interesy, które miały zadowolić przełożonych usypiały czujność, ale jednocześnie doprowadziły do niewyobrażalnych, realnych strat.
W przypadku Jérôme Kerviela zaskoczył fakt, iż nie korzystał on bezpośrednio z pieniędzy, którymi obracał. Choć mieszkał w dobrej dzielnicy, jego mieszkanie było raczej skromne, a on nie prowadził wystawnego trybu życia.
To, co skłoniło go do narażenia banku na największe straty, to był nie tylko niewłaściwy system motywacyjny (same premie w wysokości 350 tys. euro stanowiły przeszło podwójne roczne zarobki), ale również tolerowanie przez zarząd wykraczania bankierów inwestycyjnych poza swe kompetencje w pogoni za wynikami.
Doprowadzić to mogło do niebezpiecznego przejścia od czystego zysku do zysku za wszelką cenę. Bankier inwestycyjny uległ pokusie, ponieważ nie posiadał mechanizmów moralnych powstrzymujących go przed nadużyciami.
Co więcej, jak wynika z jego wypowiedzi, nie ma on sobie nic do zarzucenia, tym bardziej, że Jérôme Kervielowi nie udowodniono złamania prawa i po krótkim pobycie w areszcie został wypuszczony. Dostał też intratną propozycję doradcy w firmie internetowej zajmującej się oprogramowaniem dla banków. Skrajna nieodpowiedzialność, naruszenie zaufania, nie tylko bezkarnie uchodzi, lecz wręcz jest nagradzana.
Straty Goldman Sachs
Drugi przykład dotyczy świeżo upieczonego absolwenta amerykańskiej renomowanej uczelni, a mianowicie Uniwersytetu Harvarda. Dokonuje on przestępstwa zaklasyfikowanego do kategorii sprzedaży wewnętrznej (insider trading).
Działa na szkodę banku inwestycyjnego Goldman Sachs i jego klientów. Naraża ich na straty sięgające 6 mln dolarów. Działa przy tym w zmowie z drugim pracownikiem banku i znajomym z banku Merrill Lynch. Pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że czyni to niezwykle świadomie, więcej - cynicznie.
Byli bankowcy z Golden Sachs i z banku Merrill Lynch nakręcili film. Przedstawiał on historię pracowników, którzy bezwiednie stają się przestępcami. Film ten miał nosić tytuł: „Ulica jednokierunkowa” lub „Ślepa uliczka”.
Zawsze, gdy czytam o przestępcach w białych kołnierzykach, zastanawiam się nad momentem, w którym dochodzi do decyzji naruszenia prawa. Okazuje się, że można zdać naprawdę trudny egzamin z etyki biznesu na najsłynniejszej uczelni, można wzbudzić zaufanie pracodawcy i zaskarbić sobie sympatię mentora, który czuwa nad ukształtowaniem właściwej postawy praktykanta bankowego, a jednocześnie być zdolnym do dokonania czynów kryminalnych.
Rozregulowany kompas moralny
Etyka biznesu stworzyła pojęcia: kompasu moralnego, wirusa moralnego i erozji moralnej. Pozwalają one na analizę destrukcji świadomości moralnej, z jaką mamy do czynienia w tym przypadku. W opisanych przypadkach dochodzi do unieruchomienia kompasu moralnego, który kształtuje nasze przekonania moralne o tym, co dobre i złe. Strzałka kompasu moralnego powinna stale być skierowana na uznane przez nas zasady etyczne. Ma ona za zadanie sygnalizować wszelkie od nich odstępstwa.
Kompas moralny powstaje w nas w długim procesie wychowania. Zawdzięczamy go rodzinie, szkole i kościołowi. Również firmy, poprzez szkolenia etyczne, przyczyniają się do ulepszania tego czułego mechanizmu.
Jednak w sytuacji pokusy, gdy nadarza się okazja dokonania wyboru pomiędzy przestrzeganiem zasad etycznych, a konkretną, znaczną korzyścią materialną, może dojść do erozji moralnej. W pierwszym momencie słyszymy milczący głos sumienia: nie, tego na pewno nie zrobimy, do tego się nie posunę, to nie dla mnie! Potem jednak przychodzi moment, który polega na poddaniu zasad moralnych w wątpliwość i w końcu ich zlekceważeniu.
Proces ten przebiega zarówno na poziomie tłumaczenia sobie: wszyscy tak robią, te pieniądze są mi potrzebne, takie sprytne posunięcie przynosi efekty, jak i na poziomie usprawiedliwiania działań nieetycznych przez grupę rówieśniczą czy koleżeńską. Słyszymy wtedy: nie bądź naiwny, chyba wyrosłeś już, by mieć takie skrupuły, wszyscy tak robią i od tego świat się nie zawali. Wtedy też jest nam łatwiej powiedzieć sobie: no dobrze zrobię to tylko ten jeden raz, nieważne jak to zrobiłem, ale mi się w sumie udało, na pewno nikt się nie dowie, nikomu nie stanie się krzywda, może nie do końca jest to fair, ale zniszczy to konkurencję. Podejmujemy wtedy decyzje niezgodne z cenionymi dotąd zasadami moralnymi. To znak, że opanował nas wirus moralny. Łaciński termin wirus oznacza jad.
Wirus jest trudnym do zidentyfikowania czynnikiem zakaźnym. Działanie jego polega na tym, iż w ciele osoby zarażonej zaczyna się rozwijać obcy kod genetyczny, mający swoje własne prawa rozwoju. Prawa te ignorują, w przypadku wirusa moralnego, „zdrowe”, czyli obowiązujące zasady etyczne.
Sygnałem, który wskazuje na zakażenie wirusem moralnym jest zanik naszych dotychczasowych zasad moralnych. Od tego momentu porzucamy dotychczasowy kompas moralny. Naszemu życiu nadają teraz kierunek nowe przeświadczenia. Jak wskazuje etyka biznesu, można je sprowadzić do sformułowań: jestem lepszy od innych, siła to prawo, jak masz na coś ochotę to zrób to, moje potrzeby są ważniejsze od potrzeb innych, większość ludzi dba o siebie bardziej niż o innych, ludzie niewykorzystujący takiej okazji są naiwni.
Jeśli wtedy włączymy nasze mechanizmy obronne w postaci świadomości zasad etycznych, to będziemy zdolni oprzeć się działaniu wirusa moralnego. Jak widać z historii eksbankowców z Société Górale, Golden Sachs i z Merrill Lynch - nie zawsze to się udaje.
Młode wilki, opuszczające coraz wcześniej swoje miejsce rodzinne, nie są już związane z tradycją wyznaczającą standardy zachowania. Komercyjna, bezrefleksyjna, głosząca luz kultura masowa i presja ze strony firmy rozliczającej tylko za rezultaty finansowe działalności bankowej powodują, że trudno oprzeć się pokusie, a zło wydaje się kwestią pecha.
Kondycja moralna instytucji finansowych
W sytuacji dynamicznego rozwoju obrotu produktami turbofinansowymi w latach 80., banki - aby nie pozostać w tyle - musiały podporządkować się twardym wymogom stworzonego rynku i coraz bardziej rozbudowywały działy inwestycyjne lub w sposób sprytny, omijając bankowe ograniczenia, zaangażowały się w przepływy pozabankowe. Nie tylko tradycyjne banki inwestycyjne chciały brać udział w grze. Zaczęły się mnożyć fundusze inwestycyjne i angażowanie bieżącego, wolnego kapitału w zakup nowych finezyjnych instrumentów turbofinansowych.
Przykładem takiego zaangażowania, które niestety skończyło się niedobrze, jest zaangażowanie banków regionalnych w Niemczech. Historia ich zaangażowania w turbokapitalistyczne operacje bankowe jest pouczająca. Naciskane przez akcjonariuszy banki, by uzyskać turbowyniki, zaangażowały się bez ostrożności w operacje turbofinansowe.
Z kolei problemy dużych banków wynikają nie tylko z presji giełdy oraz akcjonariuszy, ale i konkurencji międzybankowej. Rozbudowywanie działów inwestycyjnych doprowadziło do stworzenia sytuacji, jaką ujawnił przed opinią publiczną dopiero kryzys finansowy w 2008 r.
Jeśli będziemy próbowali spojrzeć na kondycję moralną instytucji finansowych w dobie turbokapitalizmu, to możemy stwierdzić, że solidność, jaka kojarzy się nam z działalnością banków niemieckich i zaufanie, jakie mieliśmy do banków szwajcarskich podane jest w pierwszych miesiącach 2008 r. szczególnej próbie.
Przypomnijmy fakty: zaangażowanie banku szwajcarskiego UBS w ryzykowny i dwuznaczny moralnie rynek kredytów subprime wpędziło go w trudności finansowe. Nobliwy Dresdner Bank dokonywał nielegalnych transferów zysków osób uciekających od podatku. Z kolei Credit-Suisse musiał dokonać miliardowych odpisów w bieżącym kwartale i nie jesteśmy do końca jeszcze poinformowani o przyczynach strat. Podano również dane o kwotach sięgających sześciu zer, jakie musiał przeznaczyć Citigroup by utrzymać swoją działalność turbofinansową. Jeśli dodamy do tego nowe fakty, ciągle ujawniane o jednym z najstarszych i największych banków Francji, a mianowicie Société Górale, to rysuje się nam skala zagrożenia podstawowych wartości organizacyjnych, bez których niemożliwa jest działalność bankowa. Chodzi tu oczywiście o zaufanie klienta i reputację banku. Na nią składa się przeświadczenie klientów, akcjonariuszy i inwestorów, szczególnie tych instytucjonalnych, o rzetelności, uczciwości i odpowiedzialności w prowadzeniu operacji finansowych.
Główny problem moralny
Główny problem moralny, jaki stwarza turbokapitalizm na poziomie rozważań o instytucjach finansowych, polega na stopniu ponoszenia ryzyka przy operacjach turbofinansowych. Wszelkie szkolenia i wewnętrzne procedury banków skierowane są na minimalizowanie własnego ryzyka. Finezyjne strategie umożliwiające różnego rodzaju minimalizowanie własnego ryzyka prowadzą często do eksportowania tego ryzyka na zewnątrz. Wydaje się być to zgodne z logiką postępowania sektora bankowego. Jeśli można uniknąć lub zminimalizować własne ryzyko, to nie ma się skrupułów w tworzeniu sprytnych narzędzi finansowych, jak: papiery dłużne czy wszelkiego rodzaju ubezpieczenia od ryzyka.
Jak jednak pokazuje obecny kryzys na rynku kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych, jego powodem nie jest tylko malejąca chęć Amerykanów do zakupu nowych mieszkań i posiadłości. Główną jego przyczyną jest fakt, że ucieczka od ryzyka związanego z kredytami w dłuższym okresie nie jest możliwa - tak dla wielkich banków, jak i, co ciekawe, zupełnie niewinnych osób. Wygląda zatem na to, iż można eksportować ryzyko, ale jednak wraca ono do emitenta, czyniąc po drodze szkody.
Co więcej, poprzez ochronę własnych banków państwo może również usiłować przerzucić ciężar strat bankowych – przez manipulację kursami – na inne kraje lub regiony. To przyczynić się może do dekoniunktury w wielu częściach świata.
Widzimy zatem jak przebiegła strategia banków przyczyniła się do zaistnienia kryzysu na rynku finansowym. Okazuje się, że co jest dobre dla banków nie zawsze jest dobre dla reszty.
W przypadku wymienionych banków widać jak na dłoni, że unikanie ryzyka odbywa się kosztem klienta. Dlatego też opieranie swoich decyzji na wąsko pojmowanym konsekwencjalizmie powinno być zastąpione budową strategii uwzględniających dalej idące konsekwencje, a zatem należy tu raczej zastosować zasady utylitaryzmu reguł.
Dobro zatem nie powinno być utożsamiane z bezpośrednimi korzyściami. Działalność bankowa powinna być akceptowana, nie tylko przez tych, którym przynosi bezpośrednie korzyści (jak głosi właśnie utylitaryzm reguł).
Etyczne granice
Etyka finansów, starając się zwracać uwagę na tego rodzaju przypadki, stworzyła koncepcję umowy agencyjnej. Umowa agencyjna, a jest taką każda umowa pomiędzy bankiem a klientem, to umowa powiernicza. Plenipotent, bo tak nazywana jest osoba zlecająca wykonanie zadania, powierza je agentowi. Tym samym zawierza mu, że będzie wykonywał je z najwyższą starannością o dobro osoby zlecającej. Nie zawsze, jak widać, ma to miejsce, ale ucieczka od ryzyka musi mieć swoje etyczne granice. Nie może ona sama stwarzać ryzyka, nad którym nie można zapanować.
Takie ryzyko stwarzają produkty turbofinansowe. To one przyczyniły się do światowego kryzysu finansowego. Główny z nich posiada tajemniczą nazwą subprime loan. Termin subprime, kiedy go przetłumaczymy z łaciny, znaczy: za, bądź poniżej pierwszego, czyli drugi w kolejce. Skoro to sformułowanie dotyczy kredytobiorców, to oznacza ono, że udziela się kredytów podmiotom o cokolwiek wątpliwej możliwości spłacania zaciągniętych zobowiązań. Banki, jako instytucje finansowe, a zatem odpowiedzialne organizacje, szacujące zdolność do podjęcia ryzyka, powinny odrzucać możliwość udzielania kredytów tej grupie klientów.
Jednak w Stanach Zjednoczonych powstały kasy mieszkaniowe udzielające tego rodzaju niezdrowych kredytów. Działały one na zasadzie: niech klient i rząd się martwi w przyszłości, a teraz niech interes prosperuje. Dotacje, bonifikaty, marże, odpisy a potem bonusy, premie, nagrody – to zaczarowany krąg działania kas kredytowych. Rozrastała się zatem ilość bankowego pieniądza, który nie miał szansy być wymieniony na realne pieniądze spłacających kredyty.
I wtedy stała się rzecz najgorsza. Wielkie banki inwestycyjne zwietrzyły ogromny interes w finansowaniu, a potem przejmowaniu tych kas, póki oczywiście ich działalność przynosiła określone zyski. Działo się to za pomocą montowania wyrafinowanie subtelnych instrumentów finansowych i tworzenia przedsiębiorstw zależnych. Doszło do sytuacji, w której banki de facto prowadziły na wielką skalę operacje, których nie mogły prowadzić pod swoim szyldem.
Potężne środki finansowe i nieuczciwy marketing rozbudzały nadzieje milionów marzycieli (nie do końca zorientowanych) na własną nieruchomość. Potwierdziła się reguła, którą znają tylko realistycznie uprawiający etykę biznesu. Pokusie wielkich zysków, potrzebie dotrzymania kroku konkurencji, mogą nie być w stanie oprzeć się nawet najbardziej szacowne instytucje bankowe.
Wyliczmy, jakie bariery etyczne nie powstrzymały od takich działań: moralność indywidualna i grupowa, etos zawodowy, programy etyczne firm, etos zarządu. Nie zadziałały również organizacje zrzeszające banki, które miały czuwać nad zgodnością ich działalności z etosem zawodu i organizacji. Iść można byłoby jeszcze dalej, obwiniając polityków i instytucje nadzoru. Rezultat jest przerażający. Z szacunków na rok obecny wynika, że do miliona gospodarstw domowych w Stanach Zjednoczonych zapuka komornik.
Moralna ocena banków
W etyce biznesu istnieje od dawna teoria stakeholders, a więc podmiotów ponoszących ryzyko w związku z działalnością gospodarczą. Wynika z niej, że to właśnie klient ponosi ryzyko, którego nie jest do końca świadomy, a jak widać, stawka w grze po jego stronie jest zbyt wysoka.
Zwielokrotnione zyski w turbokapitalizmie wiążą się, niestety, z możliwością zwiększonych strat. Sytuacja w sektorze bankowym nie jest wewnętrzną sprawą banków i jeśli działania sektora bankowego szkodzą klientom i koniunkturze gospodarczej, to powinniśmy dokonywać ich moralnej oceny.
Rzetelnie uprawiana etyka biznesu zgadza się z takim stanowiskiem i warto podjąć się debaty publicznej na temat turbofinansów. Tym bardziej, że profesjonaliści z zakresu bankowości twierdzą, że jedynym środkiem na zapobieżenie takim działaniom jest wzmożenie kontroli finansowej. Jednak z punktu widzenia etyki biznesu ten słuszny postulat nie jest do końca możliwy od spełnienia, bowiem istotą działań w epoce turbokapitalizmu jest deregulacja i możliwość ryzykownych, nieschematycznych działań.
Wątpliwości etyków, co do przenoszenia skutków ryzykownych działań banków na klientów, powinny skłaniać banki do zastanowienia się nad stanem przestrzegania zasad uznanych i zapisanych w kodeksach dobrych praktyk. Zarządzający i pracownicy muszą sobie uświadomić, że ciężar korygowania pokusy niewłaściwego postępowania coraz bardziej będzie spoczywać na poczuciu wewnętrznej odpowiedzialności. Do jej wzmacniania powinna przyczynić się dobra kultura organizacyjna. Od niej bowiem zależy czy motyw interesu własnego będzie spożytkowany dla dobra organizacji i wspólnoty.
Grzegorz Szulczewski
dr hab. Grzegorz Szulczewski jest adiunktem w Instytucie Filozofii Socjologii i Socjologii Ekonomicznej SGH