Demografia el.
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 4343
>
>
>Z prof. Ireną E. Kotowską z Instytutu Statystyki i Demografii SGH rozmawia Krystyna Hanyga
>
>
>
>
>
- Niezupełnie zgadzam się z taką interpretacją faktów, nie uważam, by ten spadek liczby ludności był zagrożeniem substancji biologicznej narodu. Są narody mniej liczne, które sobie świetnie radzą.
Natomiast bardziej niepokoi mnie to, jak zmienią się relacje między poszczególnymi pokoleniami, które możemy odzwierciedlać poprzez szeroko pojęte grupy wieku.
Sukcesem cywilizacyjnym jest wzrost liczby osób dożywających starszego wieku. Natomiast ranga tej zmiany dla całej populacji zależy od tego, ile rodzi się dzieci, czyli od tego, co się dzieje u podstaw tzw. piramidy wieku.
To, co stało się w ostatnich 20 latach, czyli głęboki spadek płodności oraz znaczne wydłużenie życia Polaków, a także wcześniejsze zmiany - głównie chodzi mi o powojenny wyż urodzeń i jego echo, sprawia, że po pierwsze, w ciągu dwóch-trzech dekad będzie bardzo szybko wzrastać liczba osób uznanych za starsze (na ogół uznaje się za nie osoby w wieku 65 lat i więcej), a po drugie, w tym samym czasie bardzo szybko spadnie nam liczba osób, które mogą być na rynku pracy (czyli osób w tzw. wieku produkcyjnym). To oznacza, że pogorszy się proporcja między liczbą tych osób, które korzystają ze świadczeń, a liczbą tych, które wypracowują te świadczenia.
To pogorszenie będzie wynikać z tego, że przybywa osób starszych, a nie ze zwiększania się grupy osób najmłodszych, które także korzystają z wypracowanego produktu. Krótko mówiąc, obawiam się przede wszystkim zmian struktury wieku ludności, które określają proporcje między poszczególnymi grupami wieku.
>
>- O ile fakt, że będziemy się starzeć, był przewidywany od dawna, to gwałtowny spadek dzietności kobiet (obecny wskaźnik 1,36) zaskoczył nawet demografów. Dlaczego kobiety nie chcą rodzić dzieci?
>
>
- Pary nie chcą, nie tylko kobiety. Natomiast rzeczywiście nie spodziewaliśmy się, że dzietność spadnie i utrzyma się na tak niskim poziomie. Ta zmiana jest bardzo ważnym elementem intensyfikacji procesu starzenia się ludności. Dlaczego rodzi się mniej? Po pierwsze, zmieniły się warunki do podejmowania decyzji o dziecku. Dzięki upowszechnieniu skutecznej antykoncepcji pary mają możliwość decydowania o tym, czy, kiedy i ile chcą mieć dzieci.
Najważniejszym czynnikiem jest wzrost tzw. kosztów dzieci. Nie chodzi tutaj tylko o koszty w wymiarze materialnym, które zdecydowanie wzrosły po 1989r. Po pierwsze, państwo wycofało się z pewnych świadczeń (w tym transferów finansowych na rzecz rodziny). Po drugie, nastąpiło to, co jest określane mianem „urynkowienia” usług publicznych. Na przykład, edukacja generalnie jest bezpłatna, jednak osoby korzystające z edukacji publicznej muszą uzupełniać te usługi, opłacając dodatkowe usługi sektora publicznego, bądź kupując inne bezpośrednio na rynku. Pojawił się sektor prywatny, który je oferuje.
Krótko mówiąc, edukacja kosztuje nas więcej, a jej znaczenie wzrosło i rodzice, zarówno potencjalni, jak i ci, którzy już mają dzieci, rozumieją, że poziom wykształcenia określa nie tylko ich możliwości zarobkowania i rozwoju, ale także decyduje o przyszłości ich dzieci.
>- Planują z takim wyprzedzeniem?
>
>
- Myślą o tym i to też jest ważny element zmiany postaw wobec rodzicielstwa – określa się to jako wzrost znaczenia jakości dziecka. Ten czynnik wpływał znacząco na spadek dzietności w krajach rozwiniętych obserwowany do lat 60-tych XX w. Ta zmiana jakościowa współwystępuje ze zwiększeniem kosztów bezpośrednich. Ale wzrosły także tzw. koszty alternatywne albo koszty pośrednie związane z tym, że zdecydowanie się na dziecko wymaga okresowej rezygnacji z innych aktywności, przede wszystkim z udziału w rynku pracy. Wychowanie małego dziecka, odpowiedzialność za jego opiekę i naukę jest ciągle przypisywane rodzinie, czyli u nas – kobietom.
Mamy głęboki niedobór miejsc w żłobkach i przedszkolach, który uniemożliwia znacznej części matek kontynuację pracy zawodowej. A z drugiej strony, sytuacja na rynku pracy w sensie wymagań stawianych pracownikom, trudności w pozyskaniu dobrej pracy i utrzymaniu się na rynku sprawiają, że coraz więcej wysiłku trzeba przeznaczyć na to, żeby po prostu móc zarabiać. Ten wysiłek może przybierać formę inwestycji w edukację – przecież to, jak Polki korzystają z możliwości kształcenia i wzmacniania swoich szans na rynku pracy poprzez zdobywanie kwalifikacji jest ewenementem!
Tak więc, jeśli Polki tyle w siebie zainwestowały, nie będą tak łatwo wycofywać się z tego, co zdobyły. Jednak sztywna organizacja pracy, niedobór usług opiekuńczo-edukacyjnych dla małych dzieci, a także organizacja zajęć w szkołach dla młodszych dzieci przyczyniają się do występowania w Polsce silnego konfliktu między pracą zawodową, zwłaszcza pracą rodziców małych dzieci, a szczególnie matek, a wychowywaniem dzieci. To jest bardzo ważny element myślenia o rodzicielstwie. Z badań Eurobarometru, dotyczących aspiracji rodzicielskich, wynika, że chcemy mieć przynajmniej dwójkę dzieci.
Podobnie jest w innych krajach europejskich. Natomiast, gdy patrzymy, ile dzieci rzeczywiście się urodziło w tych krajach, zauważamy widoczne różnice między zamierzeniami rodzicielskimi a ich realizacją. Mówimy o luce popytu na dzieci, wynikającej z niespełnionych zamierzeń dotyczących liczby dzieci. Największa luka obserwowana jest w tych krajach, gdzie stosunkowo trudno łączyć pracę zawodową z rodziną, gdzie występuje niedobór usług edukacyjno-opiekuńczych i ciągle jeszcze zobowiązania dotyczące opieki nad dziećmi, ale także nad innymi osobami tego potrzebującymi, przypisuje się przede wszystkim kobietom. Tak jest właśnie w Europie Środkowo-Wschodniej, a także Europie Południowej.
Wiemy zatem, jakie są główne bariery rodzicielstwa, natomiast problem polega na tym, że ich ograniczenie wymaga szerokich działań. Nie wystarczy na przykład obiecać, że wzrośnie liczba miejsc w przedszkolach o 10-20 tys. Chodzi bowiem nie tylko o to, by rodzice nie obawiali się, czy znajdą miejsce dla dziecka w żłobku czy przedszkolu, ale czy oferowana usługa jest odpowiedniej jakości.
Drugi ważny obszar to organizacja pracy, a więc działania na poziomie pracodawców. Co z tego, że mamy rozwiązania prawne umożliwiające stosowanie elastycznych form organizacji czasu pracy, które sprzyjają łączeniu obowiązków zawodowych z rodzinnymi, skoro są one stosunkowo rzadko wykorzystywane. I nierzadko to pracodawcy są temu nieprzychylni. Co z tego, że wprowadzono urlop ojcowski, skoro część rodziców nie wie, jak z tego korzystać. Inni ojcowie nie korzystają z niego – między innymi - także z powodów leżących po stronie pracodawców. Potrzebna jest więc zmiana świadomości dotycząca podziału zobowiązań opiekuńczych między matkę i ojca czy szerzej społecznych ról kobiet i mężczyzn. Mamy przykłady systematycznych działań prowadzonych od lat w krajach nordyckich czy we Francji.
Dodatkowym mankamentem sytuacji w Polsce jest to, że polityka rodzinna nie jest traktowana jako sprawa ogólnopaństwowa, tylko jest przedmiotem gry politycznej. Podejście do niej i proponowane rozwiązania zmieniają się zależnie od tego, kto rządzi. To skracamy urlopy macierzyńskie, to je wydłużamy, zmieniamy zasady przyznawania pieniężnych świadczeń rodzinnych, komplikując niejednokrotnie system. Świadczenia te są jednak niskie, docierają do rodzin o najniższych dochodach, zatem zasadnicza część rodzin nie czuje wsparcia państwa w ponoszeniu kosztów bezpośrednich wychowywania dzieci. Potrzebna jest ugoda ponadpolityczna, taka jak we Francji czy krajach skandynawskich. Konieczna jest zgoda co do tego, że polityka rodzinna nie może być przedmiotem licytacji, która partia jest bardziej „prorodzinna”. Mam nadzieję, że to już powoli dociera do różnych uczestników naszej debaty o tym, co robić, by więcej dzieci rodziło się w Polsce.
>- Wydaje mi się, że w naszej sytuacji źle brzmi argument, czy raczej groźba pod adresem młodych kobiet, że jeśli nie urodzą sobie dzieci, nie będzie miał kto ich utrzymywać na starość. Jest mało skuteczny, zbyt instrumentalny i chyba także nieetyczny.
>
>
- Po pierwsze, dzieci mają nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Po drugie, w istocie dzieciom przypisywano kiedyś tzw. użyteczność zabezpieczającą. Stopniowy rozwój systemu zabezpieczenia społecznego sprawił, że przestało się oczekiwać od potomków zabezpieczenia na starość ich rodziców. Dziś mówienie, że masz się sam troszczyć o swoje zabezpieczenie na starość i mieć dzieci, jest nie tylko instrumentalnym traktowaniem rodzicielstwa. Przy współczesnej mobilności młodych ludzi to też nie gwarantuje wsparcia w okresie starości w wymiarze indywidualnym.
Jednak głębokie naruszenie proporcji między podstawowymi grupami wieku sprawia, że na decyzje rodzicielskie patrzymy nie w kategoriach indywidualnych, ale z perspektywy powiązań międzygeneracyjnych. Dzieci, które się pojawią, gwarantują, że gospodarka będzie funkcjonować, a z wytwarzanego produktu i nagromadzonych oszczędności będą korzystać inne generacje. Staram się tłumaczyć to studentom, że ich decyzje podejmowane dzisiaj i jutro mają, po pierwsze, wpływ nie tylko na to, jak oni będą żyli jako rodzice i dziadkowie, ale także jak będą żyli ich rodzice i dziadkowie. Nie uniknie się tych powiązań między różnymi generacjami funkcjonującymi w danej populacji.
>- W tym podejściu do spraw prokreacji bardzo dużą rolę odgrywa zmiana modelu i funkcji rodziny, zmiany obyczajowe i także inna filozofia życiowa, bardziej egoistyczna.
>
>
- Myślę, że oni wcześniej czy później, choć chyba raczej później to zrozumieją. Na początku są przekonani o swojej niezależności, są młodzi i mają dobrą pracę, albo jej poszukują. Tym, którzy odnieśli sukces, wydaje się, że panują nad swym życiem i otoczeniem, ale z czasem przychodzi refleksja. Liczę tylko, że ta refleksja nie przyjdzie za późno w tym sensie, że nie da się uniknąć ograniczeń biologicznych, zwłaszcza dla kobiet jest to problem wymagający większej wyobraźni. Z drugiej strony odraczanie rodzicielstwa nie musi prowadzić do niskiej dzietności. Są kraje europejskie, gdzie mimo późnego rodzicielstwa, dzietność jest relatywnie wysoka. To jest też kwestia odpowiedniej infrastruktury medycznej. Jednak obawa o to, że odraczanie decyzji o dziecku może doprowadzić do tego, że część osób nie będzie mogła mieć dzieci jest uzasadniona.
>- Nierzadko młodzi niepokoją się, czy ich dziecko nie będzie obciążone wadami genetycznymi, czy będzie zdrowe. To są autentyczne obawy.
>
>
- Rzeczywiście jest większa świadomość potencjalnych zagrożeń, co sprawia, że w planach rodzicielskich bierze się pod uwagę i takie ryzyko. Generalnie możemy mówić o pewnej profesjonalizacji zawodu rodzica - potencjalni rodzice więcej wiedzą o czynnikach biologicznych wpływających na zdrowie ich dziecka. Ponadto są przekonani, że to dziecko ma być najlepsze pod względem zdolności, umiejętności i mają mu zapewnić właściwy rozwój. Przygotowują się zatem do „zawodu” rodzica, zdobywając odpowiednie kwalifikacje, a przy tym nierzadko traktując dziecko trochę jako „produkt”.
Uważam, że z jednej strony, to świadczy o poczuciu odpowiedzialności, ale z drugiej - może być jednym z powodów rezygnacji z posiadania dzieci. Stawianie sobie ogromnych wymagań i świadomość tylu różnych zagrożeń mogą bowiem prowadzić do uznania, iż tak pojmowane rodzicielstwo przekracza ich możliwości.
Niebagatelną rolę pełni także ogólna obawa o przyszłość. Myślę, że to przede wszystkim wynika z obrazu malowanego, niestety, przez mass media, katastroficznej wizji zatrucia środowiska, przeludnienia, wojen i licznych chorób, które nas mogą dotyczyć. To może wpływać na przesadną ostrożność.
>- Jakie są i będą konsekwencje ekonomiczne i społeczne naszej tak zaburzonej struktury wieku?
>
>
- Przede wszystkim musimy się liczyć z niedoborem pracowników na rynku pracy, nawet uwzględniając rozwój technologiczny, automatyzację, robotyzację itd. Obecnie trudno nawet o tym mówić, bowiem ciągle mamy więcej chętnych do pracy niż miejsc pracy, o czym świadczy liczba bezrobotnych. Nie zlikwidujemy całkiem bezrobocia, pewien jego poziom jest naturalnym efektem dostosowywania się popytu na pracę i jej podaży. Jednak będą odczuwane niedobory specjalistów, przedsmak tego, co nas czeka, mieliśmy w Polsce między 2006 a 2008 rokiem. Z drugiej strony liczę na to, że będą się rozwijać te sektory gospodarki, które są związane bezpośrednio z inwestycjami w ludzi.
>- Zasoby pracy mają zmniejszyć się o ok. 30%, ale przecież mamy jeszcze spore rezerwy, o czym świadczy niski poziom aktywizacji zawodowej Polaków, ukryte bezrobocie na wsi. Z kolei procesy zachodzące na globalnym rynku pokazują, że pracy raczej nie będzie więcej.
>
>
- Myślę jednak, że spadek liczby osób w wieku produkcyjnym doprowadzi do niedoborów pracowników, aczkolwiek liczba miejsc pracy potrzebnych w gospodarce może się zmniejszyć. Jednak są sektory, które nie powinny doświadczać spadku zatrudnienia wbrew temu, co się w Polsce dzieje. To są przede wszystkim sektory usług społecznych - oświata i edukacja, badania i rozwój, usługi na rzecz zdrowia, usługi opiekuńcze, usługi związane ze spędzaniem wolnego czasu, pomoc społeczna.
W systemie edukacji, zwłaszcza na poziomie podstawowym i średnim, mamy szansę przejścia na inne relacje jakościowe. Inaczej powinniśmy organizować nauczanie, w mniejszych grupach i bezpośrednim kontakcie z nauczycielem. Uważam też, że szkoły powinny stać się także miejscem wspólnej edukacji różnych generacji. To one powinny uczestniczyć w promowaniu uczenia się przez całe życie. Podobnie będą rozwijać się sektory świadczące usługi na rzecz osób, które tego będą potrzebować.
Na pewno będzie przybywać miejsc pracy, których nie da się całkowicie poddać automatyzacji czy robotyzacji – robot może podawać lekarstwo leżącemu w łóżku, ale nic nie zastąpi kontaktu człowiek – człowiek. Musimy tylko zrozumieć, że jest to praca równie ważna jak np. w banku czy przy produkcji części samochodowych. Na pewno bardzo wyraźnie zmieni się struktura zatrudnienia i nastąpi wzrost znaczenia tych sektorów, gdzie wiele zależy od bezpośrednich kontaktów międzyludzkich jak w edukacji, czy opiece zdrowotnej.
>- Będzie nas mniej, to jest najlepszy moment na konieczne procesy modernizacyjne. Ale czeka nas także przewrót na rynku konsumpcyjnym skoro dominującą grupą będą ludzie starsi i to oni, a nie młodzi, zaczną stawiać wymagania.
>
>
- Oni będą chcieli być młodsi i będą, bo dzisiejsza osoba 60-letnia jest, w sensie wydolności fizycznej i intelektualnej, jak osoba 50-letnia 10-15 lat temu. Wydłuża nam się życie, dożywamy coraz dłuższego w lepszej kondycji zdrowotnej. Musimy zatem zredefiniować starszy wiek i jego rozumienie.
I to jest właśnie ta głęboka zmiana społeczna. Zmienia się wszystko - rozumienie procesu zmian struktur wieku, co on oznacza w wymiarze indywidualnym i w skali całej populacji. Próbujemy tę zmianę oswoić w sensie mentalnym i ekonomicznym, a także organizacji naszego życia i gospodarki. Zmieniają się także obyczaje, sposoby zachowania młodych i starszych osób - nikt nie ma już pretensji do osób 50+, że dbają o swój wygląd i atrakcyjność. Kiedyś była taka presja, zwłaszcza jeśli chodzi o starsze kobiety - przestawały być zauważalne jako osoby atrakcyjne.
Obecnie kobiety w coraz większym stopniu funkcjonują już nie tylko w sferze rodzinnej, zajmują określone pozycje w sferze publicznej, dochodzą, choć za wolno, do wysokich stanowisk. To także przyspiesza zmianę percepcji ich miejsca w społeczeństwie.
Przeszkodą w pełnym docenianiu potencjału społecznego osób starszych może być przypisywanie innej niż kiedyś rangi doświadczeniu – zawodowemu czy ogólnie życiowemu doświadczeniu. Wobec tak szybkich zmian technologicznych, ekonomicznych i społecznych, doświadczenie, zwłaszcza zawodowe, stosunkowo szybko deprecjonuje się i dość często uważa się, że jest nieprzydatne. Myślę jednak, że to powoli ustabilizuje się. Otwartość na zmiany i gotowość do stałego uczenia się nie musi bowiem oznaczać małej przydatności nabytego doświadczenia.
Coraz większy opór przeciwko pośpiechowi, życiu w ciągłym biegu, bez zastanowienia się jest sygnałem takiej zmiany. Tak jak kiedyś pojawiły się ruchy slow food, tak teraz np. inicjatywy społeczne typu slow reading są przejawem ruchu społecznego, w którym może nabrać znaczenia refleksja odwołująca się do doświadczeń osób, które mają już pewien okres życia za sobą. A poza tym tych ludzi będzie więcej.
>- Jak mamy przystosowywać się do tej nowej rzeczywistości?
>
>
- Zrozumieć, że to nie jest tsunami, że to nie jest zagrożenie. Natomiast zagrożeniem jest brak świadomości tego, co się dzieje i nie podejmowanie działań, zarówno w skali państwa, jak i własnym, indywidualnym. Postęp cywilizacyjny oferuje nam dłuższe życie i musimy ten dany nam czas jakoś zagospodarować. To nie może być egzystencja bez pracy i żadnych aktywnych działań, wegetacja. Na pewno są ograniczenia zdrowotne związane z wiekiem, ale możemy na nie wpływać poprzez styl życia, aktywność nie tylko ruchową, ale i umysłową.
Postęp technologiczny, zwłaszcza dotyczący pozyskiwania informacji i komunikowania się, konieczność korzystania z komputera czy internetu daje nam szanse zachowania aktywności intelektualnej, tylko trzeba chcieć z tego korzystać. Cieszą mnie różne akcje społeczne, grupy zainteresowań, eksplozja uniwersytetów III wieku. To przyspieszenie, jakie nastąpiło w ostatnich latach, stwarza przesłanki zmiany jakościowej.
Starsi ludzie zaczynają być dostrzegani i traktowani poważnie. Dobrze, żeby wiedzieli, czego się domagać, rozumieli, co się wokół nich dzieje, a nie ograniczali się do oglądania telewizji. Przecież to, że żyjemy dłużej, oznacza, że kolejne generacje mają szanse przebywania ze sobą dłużej. Czy kiedyś było możliwe, żeby dziadkowie znali swoich prawnuków, obserwowali, jak dorastają i stają się dojrzałymi ludźmi? Przecież to jest taka radość, której niczym nie da się zastąpić. To jest ogromna nagroda od losu i spróbujmy z tego skorzystać.
>- Problemy demograficzne są udziałem właściwie wszystkich krajów europejskich. Jakie kroki podejmuje UE, by im zaradzić?
>
>
- Od lat obserwuję nastawienie Komisji Europejskiej do tych problemów. Najkrócej można to ująć następująco: po pierwsze, zasadnicza zmiana procesu odtwarzania pokoleń i jej skutki, czyli nowa demografia Europy została dostrzeżona i uznana w dyskusjach o przyszłości kontynentu za jedno z podstawowych wyzwań. Po drugie, zauważono, że nie można decyzji o prokreacji traktować jedynie jako sprawy prywatnej.
To jest prywatna sprawa w sensie indywidualnych wyborów, natomiast tworzenie warunków podejmowania tych decyzji jest bardzo wyraźnie postrzegane jako odpowiedzialność państwa, prowadzącego odpowiednią politykę. Związane jest to ze znaczeniem, jakie przypisuje się odnowie demograficznej, czyli wzrostowi dzietności w warunkach utrzymywania się jej na niskim poziomie. Co więcej, podkreśla się, że obecność kobiet na rynku pracy musi być powiązana z ich macierzyństwem, przy czym konieczne jest zmniejszanie kosztów pośrednich macierzyństwa.
Łączenie pracy zawodowej z rodzicielstwem przez oboje rodziców zaczęło być postrzegane jako element polityki rozwoju. Szczegółowe rozwiązania muszą być wprowadzane na poziomie krajów, wszak stosowana jest otwarta metoda koordynacji. Jednak sam fakt, że są określone ramy myślenia o strategii rozwoju kontynentu, a także sugerowane konkretne rozwiązania, ułatwia, moim zdaniem, dyskusje na poziomie krajowym poprzez odwoływanie się do tego i perswadowanie decydentom, co należy robić.
Jest jeszcze jeden bardzo ważny argument, by zrozumieć wreszcie, że odtwarzanie pokoleń i relacje międzygeneracyjne to jest sprawa rangi państwowej. Jeśli troszczymy się o środowisko, o zabezpieczenie zasobów naturalnych, to dlaczego w tym myśleniu pomija się troskę o zabezpieczenie odtwarzalności pokoleń? Powtarzam to od 2000 roku, kiedy dyskutowaliśmy o narodowym planie rozwoju. W 2006 r. ta troska bardzo wyraźnie została wyrażona jako konieczność odnowy demograficznej w stosownym dokumencie Komisji Europejskiej.
Obecnie trwają prace nad zmianą paradygmatu polityki społecznej w Unii, która polega na innym podejściu do wydatków na sektory związane z rozwojem kapitału ludzkiego. Wszelkie wydatki na edukację, badania i rozwój, świadczenia rodzinne, aktywne polityki rynku pracy są uznawane za inwestycje społeczne. Zostanie formalnie w specjalnym dokumencie UE usankcjonowane to, o czym badacze mówią od dawna - środki finansowe przeznaczone na rozwój dobrej jakości publicznych żłobków, przedszkoli, szkół to inwestycje społeczne, na które nie może zabraknąć odpowiednich kwot w budżecie państwa. Jednocześnie pozwoli to na zmniejszenie obciążenia rodziców kosztami inwestycji w dzieci, których wysokość nie tylko w Polsce jest barierą w realizacji ich zamierzeń rodzicielskich.
>Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2074
Zazwyczaj, kiedy mówimy o zmianach zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych zachodzących w ostatnim ćwierćwieczu w Polsce, traktujemy nasz kraj jako jednolity obszar, co najwyżej dostrzegając odrębności ludności miast i wsi.
Tymczasem podejście takie jest błędne, albowiem ludność naszego kraju jest bardzo zróżnicowana w zakresie tak wzmiankowanych wyżej zachowań demograficznych, jak i innych zachowań silnie osadzonych w sferze wartości.
Przykładowe zróżnicowania odnoszące się do tej drugiej grupy są znakomicie widoczne zwłaszcza wtedy, gdy np. analizujemy religijność (vide dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego dotyczące communicantes i dominicantes) czy preferencje wyborcze (np. dane Państwowej Komisji Wyborczej).
Ciekawe jest też zróżnicowanie przestrzenne zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych, pokazujące logikę długoterminowych przemian i ich konsekwencje. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, iż analizowane zjawiska kształtują się w pewnym stopniu pod wpływem emigracji, która dotyka przede wszystkim osoby w wieku o najwyższej skłonności do zawierania związków i do płodzenia potomstwa.
Tymczasem w trakcie ostatnich trzech dekad poszczególne województwa w różnym stopniu i w różnym okresie były dotknięte odpływem ludności. W pierwszej kolejności dotyczyło to obszarów zamieszkiwanych bądź przez mniejszość niemiecką, bądź przez osoby, których rodziny były obywatelami III Rzeszy, tj. z województw opolskiego, śląskiego czy warmińsko-mazurskiego.
W ostatniej kolejności duża fala emigracji wystąpiła w Polsce Południowo-Wschodniej, gdzie duże ruchy migracyjne zostały zaobserwowane dopiero w pierwszych latach po przystąpieniu do UE.
W efekcie nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, na ile zaobserwowane zjawiska odzwierciedlają rzeczywiste zmiany zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych, a na ile są efektem zniekształceń związanych z niepełną ewidencją ludności.
Regionalne różnice w rozrodczości
Z perspektywy zachowań rozrodczych i matrymonialnych współczesna Polska może być podzielona na pięć części.
Cztery spośród nich odzwierciedlają historię ostatnich dwóch stuleci, a mianowicie zabory i konsekwencje II wojny światowej. W tym przypadku możemy zatem wyodrębnić dawny zabór austriacki (pokrywający się prawie idealnie z dzisiejszymi województwami małopolskim i podkarpackim), Kongresówkę (województwa lubelskie, podlaskie, mazowieckie, świętokrzyskie, łódzkie oraz fragmenty kujawsko-pomorskiego, wielkopolskiego i śląskiego), oraz dawny zabór pruski (kujawsko-pomorskie, wielkopolskie i śląskie, większość pomorskiego i fragmenty opolskiego).
Ponad 100 lat zamieszkiwania na terenach znajdujących się pod wpływem różnego ustawodawstwa, kultury i poziomu życia wpłynęło nie tylko na specyfikę kuchni regionalnych, urbanistyki czy rozwoju infrastruktury, ale również na sposób myślenia o zobowiązaniach rodzinnych w kategoriach bardziej lub mniej religijnych czy prawnych.
Czwartym oddzielnym obszarem jest teren tzw. Ziem Odzyskanych (województwa dolnośląskie, lubuskie, zachodniopomorskie i warmińsko-mazurskie wraz z fragmentami pomorskiego, wielkopolskiego i opolskiego), a zatem obszar włączony do obecnego państwa polskiego dopiero po drugiej wojnie światowej jako rekompensata terenów utraconych na wschodzie.
W tym przypadku zaznaczyć należy, iż ziemie te zostały w zasadzie w całości zasiedlone przez imigrantów z innych części Polski lub repatriantów, którzy nie zdążyli wypracować poczucia wspólnoty tak silnego, jak na innych terenach, a w konsekwencji również i tak silnej jak gdzie indziej kontroli społecznej.
Wreszcie piątym „regionem” są obszary kilku największych polskich miast wraz z terenami przyległymi, gdzie wskutek suburbanizacji rozpowszechnił się wielkomiejski styl życia, zapewniający wolny wybór wskutek anonimowości i słabszych więzi społecznych.
Powyższe uporządkowanie prezentowanych regionów nie jest przypadkowe, albowiem generalnie najwyższy poziom tradycyjnego sposobu myślenia o instytucji małżeństwa i rodziny dostrzec można w wymienionej jako pierwszej Polsce Południowo-Wschodniej, następnie na terenie dawnego zaboru rosyjskiego, zaś z kolei najczęstsze występowanie zachowań nietradycyjnych na terenach Ziem Odzyskanych i na obszarach wielkomiejskich.
Prokreacja i polityka
Przedstawiony powyżej podział Polski jest dobrze utrwalony w naszych głowach, choć głównie wskutek podziałów politycznych, przejawiających się w ostatnim dziesięcioleciu przede wszystkim rozkładem głosów wyborców na kandydatów PiS, PO i SLD. Tymczasem jest również widoczny, jeśli idzie o częstość takich zachowań jak: formowanie związków nieformalnych, urodzenia pozamałżeńskie, wybór ceremonii wyznaniowej jako formy zawierania związków małżeńskich, wybór momentu zawarcia małżeństwa (tj. wiek nowożeńców), rozwody, małżeństwa powtórne.
Mniej oczywiste jest to, iż w trakcie ostatnich trzech dekad poszczególne części Polski różniły się również momentem rozpoczęcia i tempem zachodzących zmian zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych. Ponownie można powiedzieć, iż przedstawione powyżej uporządkowanie – tylko tym razem w odmiennym szyku – jest prawdziwe. To ludność 7-8 największych miast rozpoczęła zmianę zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych.
Zaznaczyć chciałbym przy tym, iż wpierw odnosiło się do zachowań rozrodczych, a dopiero z kilkuletnim opóźnieniem do zachowań matrymonialnych, które okazały się nieco bardziej stabilne. Obniżały się wówczas w pierwszej kolejności współczynniki płodności – głównie wskutek obniżania się gotowości do wydawania na świat dzieci wyższej rangi – i zaczął proces podwyższania się wieku wydawania na świat potomstwa. Z 2-3-letnim opóźnieniem zaczęła rosnąć frakcja urodzeń pozamałżeńskich. Następnie obniżyła się gotowość do zawierania związków małżeńskich i szybko zaczął podwyższać się wiek nowożeńców.
Te same zmiany można było potem zaobserwować w innych częściach Polski, przy czym można powiedzieć, iż występowały one wszędzie, różniąc się przede wszystkim tempem i momentem osiągnięcia „punktu krytycznego”. Tym terminem nazywam chwilę osiągnięcia najniższego poziomu płodności całkowitej, tj. minimalnego poziomu dzietności, którą uznamy za prosty wskaźnik omawianych zmian.
W skali całej Polsce widać dwa minima – pierwsze w latach 2002-3005 (współczynnik dzietności na skali kraju na poziomie 1,20-1,25 dzieci przypadających na jedną kobietę), drugie zaś w latach 2011-2015 (1,26-1,31).
O ile na terenie regionów, które jako pierwsze rozpoczęły przemiany demograficzne, minimum minimorum zostało odnotowane w pierwszym okresie, o tyle w przypadku regionów najbardziej odpornych na zmiany czas minimów osiągany był dopiero w ostatnich latach.
Mało tego, na bodźce związane z wprowadzeniem Programu Rodzina 500+ silnie zareagowały te regiony, których nie utożsamiamy z tradycyjną rodziną, lecz z najwyższym poziomem zachowań nietradycyjnych. Program ten wzmocnił bowiem zachodzącą tam w naturalny sposób odbudowę dzietności, podczas gdy w przypadku Polski Wschodniej wciąż nie zakończona została „przebudowa” wzorca rodzinnego.
Skąd te zmiany?
Z oczywistych względów rodzi się pytanie o inne niż te związane z dziedzictwem historii czynniki warunkujące występowanie powyższych zmian. Najważniejszych spośród nich jest bez wątpienia poziom urbanizacji. To bowiem tereny silniej niż średnia dla Polski zurbanizowane zainicjowały szybkie wdrażanie zmian zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych, z kolei regiony najsłabiej zurbanizowane (województwa podkarpackie, lubelskie, podlaskie, świętokrzyskie i małopolskie) dopiero w ostatnich latach „przyspieszają”, dochodząc do wspomnianego powyżej „punktu krytycznego”.
Z urbanizacją powiązany jest oczywiście poziom wykształcenia ludności pozostający w związku z jej źródłami utrzymania.
Trzecim czynnikiem jest poziom religijności, a zatem zaangażowanie w życie religijne. Tu również widać jest związek między np. częstością uczestnictwa w życiu religijnym (msze, odmawiane modlitwy, aktywność w życiu parafii, liczba powołań) a „odpornością” na nietradycyjny model życia małżeńskiego i rodzinnego. Wszak bastion polskiego katolicyzmu (diecezje: tarnowska, rzeszowska, kielecka, archidiecezja przemyska) to tereny, które dopiero w ostatnich latach doświadczają szybkich przemian.
W sumie, warto zastanowić się, na ile w przyszłości możemy oczekiwać ujednolicenia się form życia małżeńsko-rodzinnego w Polsce. W przypadku tej części kraju, która jako pierwsza doświadczyła przyspieszonych zmian, uległy one spowolnieniu, prowadzącym do wyłonienia się nowego wzorca małżeńskości i płodności.
W przypadku tych województw, które dopiero ostatnio szybciej zaczęły przyjmować nowe wzorce, samoistnie zmniejsza się różnica pomiędzy zachowaniami ludności tam mieszkającej a ludnością pozostałej części Polski. Jednakże wątpię, aby w najbliższych dekadach nastąpiło pełne ujednolicenia podejścia do małżeństwa i rodziny. Wspomniane wcześniej różnice kulturowe wynikające z zaszłości mają tendencje do długotrwałego utrzymywania się.
Piotr Szukalski
Uniwersytet Łódzki,
Komitet Nauk Demograficznych PAN,
Komitet Prognoz PAN
- Autor: Piotr Szukalski
- Odsłon: 2110
Depopulacja to termin, który w ostatnich latach trafił do słownika polskich badaczy zjawisk społecznych i decydentów. Oznacza zmniejszanie się liczby ludności zamieszkującej dany teren pod wpływem przewagi liczby zgonów nad liczbą urodzeń lub ujemnego salda migracji w sytuacji braku zdarzeń nadzwyczajnych takich jak wojny, czy rewolucje.
Choć zmiany takie umiejscawiane są dopiero w ostatnich latach, sama depopulacja jest zjawiskiem starym. Na terenie obecnej Polski już pod koniec XIX w. zauważyć można było trwałe zmniejszanie się liczby mieszkańców pasa podsudeckiego (terenów od Kotliny Kłodzkiej do Jeleniogórskiej) czy terenów na pograniczu dzisiejszych województw pomorskiego, zachodniopomorskiego i wielkopolskiego (tj. wokół Piły, Wałcza).
Od lat 60. XX w. obserwować można wyludnianie się terenów zlokalizowanych w trójkącie Włocławek, Konin, Płock - miast, których rozwój odbywał się kosztem ludności terenów przyległych. Generalnie zmiany te dotykały terenów wiejskich położonych z dala od większych ośrodków miejskich, a zatem na terenach mało atrakcyjnych dla mieszkańców.
Tak definiowana depopulacja widoczna była i w czasach nam bliższych. W efekcie, w ostatnich czterech dekadach ok. 70% wiejskich gmin w Polsce doświadczało depopulacji o różnej skali.
W ostatnich latach zaobserwować można nowe oblicza depopulacji. Z jednej strony, to wyludnianie się dużych, a nawet wielkich miast, czego przykładem niech będzie Łódź (spadek o 150 tys. mieszkańców w ciągu ostatnich 30 lat, tj. 17%), Bytom (spadek o 55 tys., tj. 24%), czy Wałbrzych (spadek o 25 tys., tj. 18%) - w skali przekraczającej skutki suburbanizacji (osiedlania się zamożniejszej części ludności na terenach podmiejskich związane z codziennym dojazdem do pracy).
Z drugiej strony, to wyludnianie się dużych jednostek administracyjnych – województw. W tym drugim przypadku ilustracją niech będą dane zawarte w poniższej tabeli.
Liczba ludności województw w latach 1995-2035 (w tys. osób)
Województwo |
1995 |
2015 |
2035 |
Dolnośląskie |
2 988,3 |
2 904,2 |
2 709,1 |
Kujawsko-pomorskie |
2 093,0 |
2 086,2 |
1 959,7 |
Lubelskie |
2 244,6 |
2 139,7 |
1 932,9 |
Lubuskie |
1 014,6 |
1 018,1 |
957,9 |
Łódzkie |
2 687,8 |
2 493,6 |
2 231,6 |
Małopolskie |
3 190,2 |
3 372,6 |
3 383,9 |
Mazowieckie |
5 060,1 |
5 349,1 |
5 400,9 |
Opolskie |
1 093,2 |
996,0 |
865,1 |
Podkarpackie |
2 105,6 |
2 127,7 |
2 029,6 |
Podlaskie |
1 221,9 |
1 188,8 |
1 092,5 |
Pomorskie |
2 165,7 |
2 307,7 |
2 323,4 |
Śląskie |
4 907,9 |
4 570,8 |
4 107,9 |
Świętokrzyskie |
1 331,4 |
1 257,1 |
1 116,6 |
Warmińsko-mazurskie |
1 452,4 |
1 439,7 |
1 336,3 |
Wielkopolskie |
3 331,9 |
3 475,3 |
3 434,7 |
Zachodniopomorskie |
1 720,8 |
1 710,5 |
1 594,7 |
Polska |
38 609,4 |
38 437,2 |
36 476,8 |
Źródło: Bank Danych Lokalnych GUS, Prognoza ludnościowa na lata 2014-2050
Jedynie w 6 województwach liczba ludności jest obecnie nie mniejsza niż 20 lat wcześniej, aczkolwiek widoczne spadki rzadko mają większą skalę, tj. powyżej 5% (łódzkie, opolskie, śląskie). Dostępne prognozy GUS mówią, iż w najbliższych latach wzrost liczby mieszkańców dotyczyć będzie jedynie 3 regionów. Dodać przy tym należy, że o ile w przyszłości wzrost liczby ludności ma być symboliczny, nie przekraczający 2%, to jednocześnie będą województwa tracące w następnym dwudziestoleciu po 10% ludności (łódzkie, opolskie, świętokrzyskie, lubelskie).
W przypadku mniejszych jednostek administracyjnych (powiaty i gminy) zmniejszanie się liczby ludności będzie na jeszcze większą skalę, zapewne w ekstremalnych warunkach nawet o jedną piątą.
Łańcuszek…
Samo zmniejszanie się liczby ludności na pierwszy rzut oka łączyć można z pozytywnymi efektami – mniejszą gęstością zaludnienia, czy lepszymi warunkami zamieszkiwania. Jednak należy być świadomym szeregu negatywnych konsekwencji, sprawiających, iż depopulacja postrzegana jest jako poważne zagrożenie dla rozwoju na poziomie krajowym, regionalnym, a przede wszystkim lokalnym.
Zmniejszanie się liczby ludności współwystępuje z głębokimi zmianami struktury ludności według wieku, prowadzącymi do spadku ważności subpopulacji dzieci i młodzieży oraz osób w młodszym wieku produkcyjnym. To pierwsze prowadzi do pogłębiania się na dłuższą metę problemów demograficznych (dzisiejsza młodzież to jutrzejsi rodzice), to drugie zaś do zmniejszania się liczby pracujących i płacących najwyższe podatki dochodowe, z których – po odprowadzeniu części do budżetu centralnego – utrzymują się samorządy lokalne.
Młodzież i młodzi dorośli to najlepsi konsumenci, wydający najwięcej i najchętniej kupujący nowe produkty. Ich niedostateczna liczba oznacza szybkie zmniejszenie się potencjału konsumpcyjnego, a w efekcie i mniejszą gotowość przedsiębiorców do inwestowania w nowe miejsca pracy.
Ta niższa skłonność inwestorów do otwierania nowych i rozbudowywania istniejących firm wzmagana jest z jednej strony problemami ze znalezieniem wystarczającej liczby młodych, dobrze wykształconych pracowników, z drugiej zaś problemami z otrzymaniem kredytów bankowych. Instytucje kredytujące gorzej oceniają szanse rynkowe podmiotów gospodarujących na terenach depopulacyjnych.
Dodatkowo, posiadane przez przedsiębiorców zabezpieczenie w postaci nieruchomości jest mniej warte w skutek depopulacyjnej presji deflacyjnej. Termin ten oznacza, iż na terenach o kurczącej się populacji maleje popyt na zakup nieruchomości, w efekcie czego obniżają się ich ceny. Niższe ceny nieruchomości prowadzą z kolei – wraz z częstszym dziedziczeniem nieruchomości – do niskiego popytu na rynku pierwotnym, dodatkowo zniechęcając deweloperów i firmy budowlane od prowadzenia działalności na terenach poddanych depopulacji.
Mniej osób pracujących i gorsza sytuacja lokalnych firm prowadzi do ograniczania wpływów z podatków dochodowych od osób prawnych i fizycznych, co redukuje dochody gmin, powiatów i województw.
… i jego skutki
Tymczasem zmiany struktury wieku ludności, przejawiające się najmocniej w starzeniu się lokalnych społeczności, prowadzą do wzrostu popytu na szereg usług społecznych oferowanych przez samorządy. Równocześnie koszty utrzymania infrastruktury komunalnej (drogi, wodociągi, kanalizacja) i społecznej (szkoły, urzędy) rozkładają się na coraz mniejszą liczbę mieszkańców, zwiększając problemy finansowe samorządów. Z reguły ograniczeniu ulegają inwestycje, co dodatkowo obniża atrakcyjność danego terenu, prowadząc do ucieczki młodszych mieszkańców i przedsiębiorców.
Powyższe problemy widoczne są przede wszystkim w skali lokalnej – gmin i powiatów. Z kolei w skali regionalnej wspomnieć należy o jeszcze jednej konsekwencji – problemach z zapewnieniem pracowników – brakiem absolwentów niszowych kierunków kształcenia.
Zmniejszanie się liczby młodych ludzi na danym terenie prowadzi do trudności z naborem oraz do zamykania szkół i kierunków nauczania różnego szczebla, co jest niebezpieczne przede wszystkim w przypadku kierunków jednocześnie newralgicznych dla rozwoju i niszowych. Brak wystarczającej liczby chętnych do studiowania np. inżynierii medycznej oznacza, iż po zamknięciu takiego kierunku w danym regionie brak będzie chętnych do otwarcia nowych firm produkujących zaawansowane technicznie produkty medyczne. Kluczowym czynnikiem przekonującym inwestorów w takim przypadku jest dostępność wysoko wykwalifikowanych zasobów pracy.
Sytuacja bez wyjścia
Depopulacja jest zatem zjawiskiem niebezpiecznym, prowadzącym do szeregu niekorzystnych konsekwencji, a w rezultacie do wzmacniania niskiej atrakcyjności osiedleńczej danego obszaru, co z kolei wzmaga ujemne saldo migracji.
Rodzi się więc pytanie, czy istnieją skuteczne narzędzia jej przeciwdziałania? Odpowiedź jest twierdząca i zaprzeczająca jednocześnie. Można wprowadzić wiele działań poprawiających sytuację demograficzną danego regionu – zwiększyć jego atrakcyjność osiedleńczą bezpośrednio (np. bezpłatny przydział domów i gruntów pod warunkiem zamieszkania i uprawiania ich) lub pośrednio (stworzenie lepszych warunków spędzania wolnego czasu, zapewnienie wysokiej jakości usług społecznych), czy wprowadzić ułatwienia dla rodzin posiadających potomstwo (usługi społeczne na rzecz tych rodzin, hojne zasiłki).
Działania te mają jednak ograniczony skutek, a poza tym są bardzo kosztowne. Na dodatek, w warunkach zmniejszania się liczby ludności Polski oznaczałoby to konieczność podejmowania przez samorządy swoistej licytacji coraz bardziej korzystnych ofert.
Jedynymi długofalowymi rozwiązaniami byłyby wzrost liczby urodzeń lub duży napływ imigrantów. Rozwiązania te jednak są iluzoryczne – imigranci osiedlają się na najlepiej rozwiniętych terenach, zaś dzieci po osiągnięciu dorosłości również przesiedlają się na bardziej atrakcyjnych tereny. Koncentracja – zmniejszającej się – ludności na relatywnie niewielkiej części obszaru kraju przy depopulacji na terenie jego większości byłaby faktem nawet w przypadku wzrostu dzietności i dodatniego salda migracji w skali kraju.
Piotr Szukalski
Instytut Socjologii UŁ
- Autor: Andrzej Wawryniuk
- Odsłon: 6820
Przy omawianiu liczby ludności w danym państwie najczęściej podawane są dwie wielkości mające wpływ na liczbę obywateli konkretnego kraju. Z punktu widzenia statystyki, przy uwzględnieniu wielkości migracji, taka ocena jest prawidłowa.
Demografia, jako nauka, wyróżnia jeszcze jeden zasadniczy element – dzietność, czyli statystyczną ilość urodzonych dzieci przez statystyczną kobietę w wieku prokreacyjnym, uwzględniając przy tym aspekt prawny dolnej dopuszczalnej granicy legalnego zajścia w ciążę. W Polsce wynosi ona około 15 - 16 lat. W Pakistanie – 16 lat. Podobnie jest na Ukrainie. W Maroku dziewczęta mogą wychodzić za mąż mając ukończonych 18 lat. W Iranie prawo zezwala na zamążpójście 9. letnim dziewczynkom, a w Arabii Saudyjskiej 10. letnie dziewczynki to legalne kandydatki na żonę. Jak z powyższego wynika, w różnych państwa, na różnych kontynentach minimalny wiek kandydatek na żony jest bardzo zróżnicowany.
Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych (UNFPA) podał, że w 2011 r. było 51 milionów dzieci – mężatek, nie podając ich konkretnego wieku. One również rodzą dzieci, przyczyniając się do podwyższania średnich wielkości dzietności w swoich państwach. W poniższym artykule przedstawione zostaną dane oficjalne płodności kobiet wybranych państw za pierwsze półrocze 2014 r. sporządzone przez Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA).
Dzietność w Polsce
Badania demograficzne ukazują, że w Polsce, na początku lat osiemdziesiątych wskaźnik dzietności (płodności) wynosił 2,07 dzieci na statystyczną kobietę w wieku od 15 do 49 lat, co w minimalnym stopniu gwarantowało zastępowalność pokoleń. Jednocześnie wiadomo, iż od 1997 r. wskaźnik ten gwałtownie się obniżał, a jego obecna wartość nie przekracza 1,3 dziecka na kobietę w w/w przedziale wiekowym. Jedna z autorek - Katarzyna Kocot-Górecka - określa taką sytuację jako „pułapkę niskiej dzietności”.
Należy nadmienić, że około 80% dzieci rodzi się w usankcjonowanych prawem związkach małżeńskich, a 20% urodzeń przypada na matki samotne, w tym młodociane oraz dzieci, które zostały poczęte w tzw. wolnych (nieformalnych, heteroseksualnych) związkach.
Główny Urząd Statystyczny podał, że wskaźnik dzieci pozamałżeńskich w naszym kraju wyższy jest w miastach, gdzie wynosi ponad 22%, niż na wsiach – ponad 15%. GUS wskazał jednocześnie na inne zjawisko – przewagę samotnych matek z dziećmi – 17% nad samotnie wychowujących dzieci ojców – ok. 2%. Z danych 2002 r. wynika również, że w Polsce było 200 tys. związków partnerskich, w tym połowa posiadała dzieci na utrzymaniu.
Ciekawych danych dostarcza też zestawienie porównujące liczbę urodzeń pozamałżeńskich w latach 1980 – 2010. Otóż cztery lata temu w stosunku do pierwszego okresu porównawczego w RP nastąpił wzrost liczby dzieci pozamałżeński o 431,41% w tym w miastach o 446,93% oraz na wsiach o 407,93%. Należy podkreślić, że powyższy wysoki wskaźnik nie jest następstwem gwałtownego skoku, a zjawiskiem o stałej porównywalnej rok do roku tendencji.
Interesujące dane dotyczą średniego wieku matek. Od 1980 r. daje się zauważyć ciągły jego wzrost. Inaczej mówiąc, polskie kobiety decydują się na potomstwo coraz później, lub średnia wszystkich urodzeń jest coraz wyższa. Przykładowo, w 1980 r. wymieniony wskaźnik wynosił 26,47 lat; w 1982 – 26,50 lat; w 1993 – 26,64 lat, by w 1999 r. wynosił on już 27,28 lat. Dziesięć lat później średni wiek matek polskich oscylował w granicach nieco przekraczających 29 lat.
Inne kraje Europy
Najwyższy w Europie wskaźnik dzietności ma Francja. Wynosi 2,08 nowonarodzonych na statystyczną kobietę. W rankingu światowym to państwo plasuje się na 112 pozycji. Granicę 2 dzieci na kobietę przekroczyła nieznacznie Irlandia (125 miejsce na świecie).
Są to dwa kraje, gdzie byt ludnościowy (narodowościowy) nie jest zagrożony. Inaczej mówiąc, liczba ludności w obu państwach nie powinna się zmniejszać. Oczywiście, należy brać pod uwagę migrację oraz liczbę zgonów, ale ten właśnie wskaźnik może napawać rządy Francji i Irlandii optymistycznie co do problemów demograficznych.
Należy przy tym zauważyć, że na wysoką pozycję kobiet francuskich odnośnie płodności mają wpływ urodzenia w rodzinach, których rodowody sięgają innych kontynentów i innych wyznań. Dotyczy to Francuzów naturalizowanych, czyli tych, którzy otrzymali obywatelstwo Republiki dzięki prawu – dront du sol – w myśl którego dziecko urodzone we Francji automatycznie otrzymuje obywatelstwo tego państwa a wraz z niemowlęciem obywatelstwo francuskie nabywa również jego matka.
Powracając do rankingu CIA, w pierwszej dziesiątce państw europejskich, w których odnotowano proporcjonalnie wysoki wskaźnik dzietności znalazły się: Wielka Brytania – 1,90 dziecka na statystyczną kobietę (140 pozycja w świecie), Dania – 1,73 (168), Finlandia – 1,73 (169), Lichtenstein – 1,69 (173), Belgia – 1,65 (176), Federacja Rosyjska – 1,61 (179), Macedonia – 1,59 (180), Mołdawia – 1,56 (183), Malta – 1,54 (187), Malta – 1,54 (187), Szwajcaria – 1,54 (188), Portugalia – 1,52 (189), Monako – 1,52 (190), Albania – 1,50 (191), San Marino – 1,49 (193), Hiszpania – 1,48 (194), Białoruś – 1,47 (195), Estonia – 1,46 (196). Drygą dwudziestkę tworzą: Chorwacja – 1,45 (199), Bułgaria – 1,44 (200), Czechy – 1,43 (201), Austria – 1,43 (202), Serbia – 1,42 (204), Włochy – 1,42 (205), Węgry – 1,42 (206), Gracja – 1,41 (207), Andora – 1,38 (210), Łotwa – 1,35 (211), Polska – 1,33 (212), Słowenia – 1,33 (213), Rumunia – 1,30 (214), Ukraina – 1,30 (215), Litwa – 1,29 (217) oraz Bośnia i Hercegowina – 1,26 (218).
Jak z powyższego wynika, zdecydowana większość krajów Europy znajduje się w bardzo trudnej sytuacji demograficznej, grożącej w niezbyt odległej przyszłości nawet utratą narodowego bytu biologicznego. Może się więc zdarzyć, że bez wojen niektóre terytoria będą wówczas wolną przestrzenią i zostaną zagospodarowane przez narody, którym ze względu na eksplozję demograficzną brakować będzie przestrzeni życiowej.
Rekordziści wskaźnika dzietności (płodności)
Cytowany raport CIA podaje dane dotyczące 224 podmiotów międzynarodowych. W sporządzonym wykazie znajduje się 126 państw, parapaństw i innych terytoriów nie będących podmiotami prawa międzynarodowego, w których dzietność mieści się w przedziale od 2,00 do 6,89 dzieci na statystyczną kobietę w wieku od 15 do 49 lat.
Pierwszą dziesiątkę krajów świata z rekordową średnią płodności (wskaźnikiem dzietności) stanowią: Niger (Afryka) – 6,89; Mali (Afryka) – 6.16; Burundi (Afryka) – 6.14); Somalia (Afryka) – 6,08; Uganda (Afryka) – 5,97; Burkina Faso (Afryka) – 5,93; Zambia (Afryka) – 5,76; Malawi (Afryka) – 5,66; Afganistan (Azja) – 5,43; Angola (Afryka) – 5,43.
Do drugiej dziesiątki weszły: Sudan Południowy (Afryka) – 5,43; Mozambik (Afryka) – 5,27; Nigeria (Afryka) – 5,25; Etiopia (Afryka) – 5.23; Timor Wschodni (Australia) – 5,11; Benin (Afryka) – 5.04; Tanzania (Afryka) – 4.95, Gwinea (Afryka) – 4,93; Sierra Leone ( Afryka) – 4,83; Kamerun (Afryka) – 4,82.
Trzecią dziesiątkę tworzą: Liberia (Afryka) – 4,81; Kongo (Republika Demokratyczna) – Afryka – 4,80; Republika Kongo (Afryka) – 4,73; Czad (Afryka) – 4,68; Wyspy św. Tomasza (Afryka) – 4,67; Gwinea Równikowa (Afryka) – 4,66; Rwanda (Afryka) – 4,62; Togo (Afryka) – 4,53; Senegal (Afryka) – 4,52 i Gabon (Afryka) – 4,49.
Poza powyższym wykazem pozostało jeszcze 9 państw, w których statystyczna dzietność przekracza 4,00 dzieci na kobietę w wieku prokreacyjnym. Są to: Republika Środkowoafrykańska – 4,46; Gwinea Bissau – 4,30; Madagaskar – 4,28; Strefa Gazy – 4,24; Erytrea – 4,14; Jemen – 4,09; Ghana – 4,09; Sahara Zachodnia – 4,07 i Mauretania – 4,07. Pewnym zaskoczeniem jest bardzo odległe miejsce Chin (188 pozycja), w których średnia dzietność wynosi tylko 1,55. Natomiast Indie ze średnią 2,51 są na 81 pozycji, co można uznać za wielkość gwarantującą biologiczne przetrwanie narodu hinduskiego.
Dokonując oceny prezentowanych danych, można dojść do zasadniczego wniosku, że państwa europejskie starzeją się i ich sytuacja demograficzna nie jest najlepsza. Podobnie jest w krajach Ameryki Północnej. Najbardziej korzystne zjawiska z punktu widzenia demografii zaobserwować można na kontynencie afrykańskim. Czy w związku z powyższym należy spodziewać się dużej migracji mieszkańców Afryki do Europy? Taki scenariusz jest już realizowany, a jego nasilenie nastąpi najprawdopodobniej za kilkanaście – kilkadziesiąt lat. Andrzej Wawryniuk
Przy opracowaniu niniejszego artykułu korzystałem ze stron internetowych CIA:
https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2002rank.html https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2127rank.html.
Dr Andrzej Wawryniuk jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Katedry Stosunków Międzynarodowych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie.