Pierwsza wojna światowa i imperializm
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 111
Imperializm, ogólnoświatowa ekspansja kapitalizmu, motywowana żądzą surowców, takich jak ropa naftowa, rynki i tania siła robocza, wiązał się z zaciętą konkurencją między wielkimi mocarstwami, takimi jak Imperium Brytyjskie, carska Rosja i Rzesza Niemiecka, i w ten sposób doprowadził do Wielkiej Wojny 1914–1918, później nazwaną I wojną światową.
Pierwsza wojna światowa była wytworem XIX wieku, zdaniem niektórych historyków „długiego stulecia”, trwającego od 1789 do 1914 roku. Charakteryzowała się rewolucjami o charakterze politycznym, społecznym, a także gospodarczym, zwłaszcza rewolucją francuską i rewolucją przemysłową, a zakończyło pojawieniem się imperializmu, czyli nowego, ogólnoświatowego przejawu kapitalizmu, pierwotnie będącego zjawiskiem europejskim.
W tym eseju, (który powstał na bazie książki Jamesa Lorimera Wielka wojna klasowa 1914–1918), skupiono się na tym, jak imperializm odegrał decydującą rolę w wybuchu, przebiegu i wyniku „wielkiej wojny” z lat 1914–1918.
Kiedy w 1789 r. wybuchła rewolucja francuska, szlachta (lub arystokracja) stanowiła klasę rządzącą niemal w każdym kraju w Europie. Ale dzięki rewolucji francuskiej i innym rewolucjom, które po niej nastąpiły – nie tylko we Francji – w latach 1830 i 1848, haute burżuazja, czyli wyższa klasa średnia, była w stanie do połowy stulecia nie wyrzucić szlachty, ale do niej dołączyć na szczycie piramidy społeczno-politycznej. W ten sposób powstała „aktywna symbioza” dwóch klas, w istocie bardzo odmiennych. Szlachtę cechowała wielka zamożność oparta na dużej własności ziemskiej, zdecydowanie preferowała konserwatywne idee i partie polityczne oraz miała tendencję do kultywowania powiązań duchownych. Wyższa klasa średnia natomiast opowiadała się za ideologią i partiami liberalizmu, a także wolnomyślicielstwa, a nawet antyklerykalizmu, a jej bogactwo generowała działalność w handlu, przemyśle i finansach.
Obie klasy znajdowały się po przeciwnych stronach barykad podczas rewolucji 1789, 1830 i 1848 r., kiedy burżuazja była klasą rewolucyjną, a arystokracja klasą par excellence kontrrewolucyjną. Tym, co połączyło te dwie klasy posiadające w 1848 r., był ich wspólny strach przed wrogiem, który zagrażał ich bogactwu, władzy i przywilejom: biedną, niespokojną i potencjalnie rewolucyjną „podklasą” pozbawioną własności i dlatego znanej jako proletariat - „ludźmi, którzy nie posiadają nic poza swoim potomstwem”.
Wyższa klasa średnia przestała być rewolucyjna i dołączyła do szlachty po stronie kontrrewolucyjnej po rewolucjach, które wstrząsnęły Europą w 1848 roku. Wydarzenia te pokazały, że klasy niższe dążyły do doprowadzenia nie tylko do rewolucji politycznej, ale także społeczno-gospodarczej, co oznaczałoby koniec władzy i bogactwa nie tylko szlachty, ale także burżuazji.
Zatem w drugiej połowie XIX wieku, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, szlachta i haute burżuazja tworzyły jedną klasę wyższą, jedną „elitę”, czyli „system”. Ale podczas, gdy burżuazyjni bankierzy i przemysłowcy cieszyli się coraz większą władzą gospodarczą, władza polityczna pozostawała w większości krajów monopolem arystokratów, a już na pewno w dużych, quasi-feudalnych imperiach, takich jak Rosja. W każdym razie wszyscy członkowie elity mieli obsesję i strach przed rewolucją, ucieleśniany w coraz większym stopniu przez proletariackie partie polityczne, które wyznawały rewolucyjny socjalizm marksistowski.
Wiek XIX był także wiekiem rewolucji przemysłowej. We wszystkich krajach, w których miała miejsce ta rewolucja, gospodarka stała się znacznie bardziej produktywna. Ale to ostatecznie spowodowało, że podaż ekonomiczna przekroczyła popyt, co ujawnił w 1873 roku wybuch zupełnie nowego rodzaju kryzysu gospodarczego, kryzysu nadprodukcji.
(Wcześniejsze kryzysy gospodarcze zawsze były kryzysami za małej produkcji, kiedy podaż była niewystarczająca w stosunku do popytu, jak na przykład niesławny głód ziemniaczany w Irlandii w latach czterdziestych XIX wieku.) W krajach najbardziej rozwiniętych, to znaczy w Europie Zachodniej i Środkowej oraz w USA niezliczona liczba małych producentów przemysłowych zniknęła ze sceny gospodarczej w wyniku kryzysu gospodarczego.
Krajobraz przemysłowy został odtąd zdominowany przez stosunkowo ograniczoną grupę gigantycznych przedsiębiorstw, głównie inkorporowanych, spółek akcyjnych lub „korporacji” oraz zrzeszeń firm zwanych kartelami, a także dużych banków. Ci „duzi chłopcy” konkurowali ze sobą, ale coraz częściej zawierali także porozumienia i współpracowali, aby dzielić rzadkie surowce i rynki, ustalać ceny i znajdować inne sposoby na maksymalne ograniczenie niekorzystnych skutków konkurencji na teoretycznie „ wolnym” rynku – oraz w celu obrony i agresywnego promowania swoich wspólnych interesów przeciwko zagranicznym konkurentom i, oczywiście, przeciwko pracownikom.
W tym systemie ważną rolę odegrały duże banki. Udzielały kredytu wymaganego przez produkcję przemysłową na dużą skalę, a jednocześnie rozglądały się po całym świecie za możliwością inwestowania nadwyżek kapitału powstałego z megazysków osiąganych przez korporacje. W ten sposób wielkie banki stały się partnerami, a nawet właścicielami, a przynajmniej głównymi akcjonariuszami korporacji. Koncentracja, gigantyzm, oligopole, a nawet monopole charakteryzowały ten nowy etap rozwoju kapitalizmu. Niektórzy autorzy marksistowscy nazywają to zjawisko „kapitalizmem monopolistycznym”.
Burżuazja przemysłowa i finansowa była dotychczas bardzo przywiązana do liberalnego, leseferystycznego myślenia Adama Smitha, które przypisywało państwu jedynie minimalną rolę w życiu gospodarczym, a mianowicie rolę „nocnej straży”. Ale teraz rola państwa stawała się coraz ważniejsza, na przykład jako nabywcy towarów przemysłowych, takich jak broń palna i inna nowoczesna broń, dostarczanych przez gigantyczne firmy i finansowanych przez największe banki. Elita przemysłowo-finansowa liczyła także na interwencję państwa w celu ochrony korporacji przed zagraniczną konkurencją w drodze ceł na import gotowych produktów, choć naruszało to klasycznie liberalny dogmat wolnego rynku i wolnej konkurencji. (To jedna z ironii historii, że Stany Zjednoczone, dziś najbardziej zagorzały apostoł wolnego handlu na świecie, były wówczas skrajnie protekcjonistyczne.)
W ten sposób wyłoniły się „narodowe systemy gospodarcze”, czyli „gospodarki narodowe”, które zaczęły zaciekle konkurować ze sobą. Interwencja państwa – określana przez ekonomistów mianem „dyrygizmu” lub „etatyzmu” – była obecnie faworyzowana również dlatego, że tylko silne państwo było w stanie pozyskać zagraniczne terytoria przydatne, a nawet niezbędne dla przemysłowców i bankierów jako rynki zbytu dla ich gotowych produktów lub kapitału inwestycyjnego oraz jako źródła surowców i taniej siły roboczej. Te dezyderaty nie były zwykle dostępne na rynku krajowym, a przynajmniej nie w wystarczających ilościach czy po wystarczająco niskich cenach. Uprzywilejowywały one przemysłowców i bankierów danego kraju w stosunku do zagranicznych konkurentów i pomagały maksymalizować rentowność.
Tego rodzaju terytorialne nabytki, jakie można było osiągnąć jedynie pod auspicjami silnego i interwencjonistycznego państwa, odpowiadały także szlachcie, partnerce burżuazji przemysłowo-finansowej w elicie rządzącej, a w wielu, jeśli nie w większości krajów, klasie mającej niemal monopol na władzę polityczną. Arystokraci byli tradycyjnie dużymi właścicielami ziemskimi, więc naturalne jest, że opowiadali się za nabytkami terytorialnymi; im większy obszar kontrolowany, tym lepiej.
Co więcej, w rodzinach szlacheckich najstarszy syn tradycyjnie dziedziczył nie tylko tytuł, ale cały majątek rodziny. Nowo nabyte terytorium za granicą lub – w przypadku Niemiec i monarchii naddunajskiej – w Europie Wschodniej mogłoby funkcjonować jako „kraina nieograniczonych możliwości”, gdzie młodsi synowie mogliby nabywać własne dobra i panować nad tubylcami, którzy mieli służyć jako słabo opłacani chłopi lub służba domowa, tak jak rekonkwista na Półwyspie Iberyjskim zapewniła „zamki w Hiszpanii” młodszym arystokratom w średniowieczu, złotym wieku szlachty.
Odważni potomkowie rodzin szlacheckich mogli także rozpocząć prestiżowe kariery jako oficerowie podbijający armie kolonialne lub wyżsi urzędnicy w administracji terytoriami kolonialnymi. (Najwyższe funkcje w koloniach, na przykład wicekróla Indii Brytyjskich czy generalnego gubernatora Kanady, rzeczywiście były zarezerwowane prawie wyłącznie dla członków rodzin arystokratycznych).
Wreszcie szlachta zaczęła dużo inwestować w działalność kapitalistyczną, taką jak górnictwo, gałąź przemysłu zainteresowaną regionami zamorskimi bogatymi w minerały. W ten sposób brytyjskie i holenderskie rodziny królewskie nabyły ogromne portfele udziałów w firmach poszukujących ropy na całym świecie, takich jak Shell, więc one również miały duże szanse zyskać na ekspansji terytorialnej.
Podobnie jak jej partner z wyższej klasy średniej w elicie, szlachta mogła spodziewać się korzyści z ekspansji terytorialnej także w jeszcze inny sposób; taka ekspansja okazała się przydatna jako środek do egzorcyzmowania widma rewolucji, a mianowicie poprzez dokooptowanie potencjalnie kłopotliwych członków niższych klas i zintegrowanie ich z ustalonym porządkiem. Jak to osiągnięto?
Po pierwsze, ale nie najważniejsze, znaczną liczbę proletariuszy można było zatrudnić na ziemiach skolonizowanych jako żołnierzy, pracowników i brygadzistów na plantacjach i w kopalniach (gdzie tubylcy służyli jako niewolnicy), niższych rangą biurokratów w administracji kolonialnej, a nawet misjonarzy. Mogli tam nie tylko cieszyć się wyższym standardem życia niż w swoim kraju, ale także pewnym prestiżem społecznym, gdyż mogli w nim panować i czuć się lepsi od kolorowych tubylców. Tym samym częściej identyfikowali się z państwem, które umożliwiło tę formę wspinaczki społecznej i włączali się w ustalony porządek.
Po drugie, w samych krajach macierzystych podobna socjalizacja jeszcze większej części klas niższych wynikała z przejęcia kolonii. Bezlitosna „supereksploatacja” możliwa w koloniach, których mieszkańcy byli okradani ze złota, ziemi i innych bogactw i zmuszani do niewolniczej pracy praktycznie za darmo, przyniosła „super zyski”.
W kraju macierzystym pracodawcy mogliby zatem zaoferować swoim pracownikom nieco wyższe płace i lepsze warunki pracy, a państwo mogłoby zacząć świadczyć skromne usługi socjalne. W ten sposób przynajmniej dla części proletariuszy w ojczystych krajach polepszyła się sytuacja kosztem uciskanych i wyzyskiwanych mieszkańców kolonii. Innymi słowy, nędza została wyeksportowana z Europy do kolonii, do nieszczęśliwych krain, które później będą wspólnie znane jako „Trzeci Świat”. (W USA dobrobyt i wolność białej populacji były w podobny sposób możliwe dzięki wyzyskowi i uciskowi Afroamerykanów i „Hindusów”).
W każdym razie w tych warunkach większość europejskich socjalistów (lub socjaldemokratów) w coraz większym stopniu rozwinęło ciepłe uczucia do „ojczyzny”, która ich lepiej traktowała, więc stopniowo porzucili swój tradycyjny marksistowski internacjonalizm i stali się raczej nacjonalistyczni; dyskretnie oni – i ich partie socjalistyczne (czy socjaldemokratyczne) – także przestali wierzyć w nieuchronność i konieczność rewolucji i migrowali od rewolucyjnego socjalizmu Marksa do socjalistycznego „reformizmu”. To wyjaśnia, dlaczego w 1914 r. większość partii socjalistycznych nie sprzeciwiała się wojnie, lecz zebrała się pod sztandarem, aby bronić ojczyzny, która prawdopodobnie była dla nich tak dobra.
Po trzecie, ekspansja terytorialna oferowała także korzyść bardzo docenianą przez wielu członków elity, którzy popierali modną wówczas ideologię maltuzjanizmu, obwiniającą przeludnienie za wielkie problemy społeczne, które nękały wszystkie kraje uprzemysłowione. Umożliwiło to wyrzucenie niespokojnej i potencjalnie rewolucyjnej nadwyżki demograficznej do odległych krajów, takich jak np. Australia, gdzie można było nabyć ziemię i założyć gospodarstwo rolne wypędzając, a nawet eksterminując tubylców.
Projekty przejęć terytorialnych, podejmowane pod auspicjami silnego, a nawet agresywnego państwa, cieszyły się wówczas poparciem zarówno arystokratycznych, jak i burżuazyjnych odłamów elity. I zyskały znaczne poparcie społeczne, ponieważ odwoływały się do romantycznej wyobraźni i, co ważniejsze, dlatego, że nawet niektórzy proletariusze mogli poczęstować się okruchami, które spadły ze stołu.
Druga połowa, a zwłaszcza ostatnia ćwierć XIX wieku, była zatem świadkiem ogólnoświatowej ekspansji terytorialnej europejskich i dwóch pozaeuropejskich potęg przemysłowych, Stanów Zjednoczonych i Japonii. Jednak podbój terytoriów, gdzie można było znaleźć pożądane rzeczy w postaci cennych surowców i gdzie istniało mnóstwo możliwości inwestycyjnych, rzadko był możliwy „po sąsiedzku”. Wielkim wyjątkiem od tej ogólnej zasady były Stany Zjednoczone, które zagarnęły rozległe tereny łowieckie rdzennych Amerykanów, rozciągające się aż do wybrzeży Oceanu Spokojnego i ograbiły sąsiedni Meksyk z ogromnej części jego terytorium.
Generalnie jednak bardziej realistyczne było marzenie o zdobyczach terytorialnych w odległych krainach, przede wszystkim na „ciemnym kontynencie”, który miał stać się obiektem słynnego „wyścigu o Afrykę”. Wielka Brytania i Francja zdobyły rozległe terytoria, głównie w Afryce, ale także w Azji. USA rozszerzyły się nie tylko na własny kontynent, ale okradły Hiszpanię poprzez „wspaniałą małą wojnę” z posiadłości kolonialnych, takich jak Filipiny, a Japonii udało się przekształcić Koreę w państwo zależne. Niemcy natomiast nie wypadły najlepiej, głównie dlatego, że zbyt długo skupiały się na utworzeniu zjednoczonego państwa; jako spóźniony uczestnik wyścigu o kolonie, musiałyzadowolić się stosunkowo nielicznymi i z pewnością mniej pożądanymi dobrami, takimi jak „niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia”, obecnie Namibia.
W każdym razie przemysłowi giganci Europy, a także USA i Japonia, bez wyjątku państwa zorganizowane według zasad kapitalistycznych, przekształciły się wówczas w „kraje-matki” lub „metropole” rozległych imperiów. Temu nowemu przejawowi kapitalizmu, pierwotnie zjawiska czysto europejskiego, które odtąd rozprzestrzeniło się na cały świat, w 1902 roku brytyjski ekonomista John A. Hobson nadał nazwę: „imperializm”. W 1916 roku Lenin miał przedstawić marksistowski pogląd na imperializm w słynnej broszurze Imperializm, najwyższy stopień kapitalizmu.
Imperializm generował coraz więcej napięć i konfliktów pomiędzy wielkimi mocarstwami, które rywalizowały o przejęcie kontroli nad jak największą liczbą terytoriów ważnych gospodarczo. W tamtym czasie darwinizm społeczny był bardzo wpływową ideologią naukową i głosił, że konkurencja jest podstawową zasadą wszelkich form życia. W walce o przetrwanie nie tylko jednostki, ale i państwa musiały ze sobą bezlitośnie konkurować. Najsilniejszy zatriumfował i dzięki temu stali się jeszcze silniejsi; z drugiej strony, słabi byli przegranymi i zostali pozostawieni w tyle w wyścigu o przetrwanie i skazani na zagładę.
Aby móc konkurować z innymi państwami, państwo musiało być silne gospodarczo, dlatego też jego „gospodarka narodowa”, czyli korporacje i banki, musiała posiadać kontrolę nad jak największym obszarem z surowcami, potencjałem na eksport towarów i kapitału inwestycyjnego itp. W ten sposób wygenerowano bezlitosną, ogólnoświatową walkę o kolonie, nawet o ziemie, których tak naprawdę nie potrzebowaliśmy, ale nie chcieliśmy, aby wpadły w ręce konkurencji. Biorąc to wszystko pod uwagę, brytyjski historyk Eric Hobsbawm doszedł do wniosku, że tendencja kapitalizmu do ekspansji imperialistycznej nieuchronnie pchała świat w stronę konfliktu i wojny.
Jednakże pomimo napięć i kryzysów, w tym konfliktu o nieruchomości w Afryce Wschodniej, który w 1898 r. doprowadził Wielką Brytanię i Francję na skraj wojny, kryzysu w Faszodzie, europejskim mocarstwom imperialistycznym udało się zdobyć rozległe terytoria bez prowadzenia między sobą wielkiej wojny . Na przełomie wieków wydawało się, że cały świat jest podzielony.
Zdaniem historyczki Margaret MacMillan oznacza to, że mocarstwa imperialistyczne nie miały już powodów do kłótni i dochodzi do wniosku, że przy omawianiu przyczyn I wojny światowej nie można wskazywać oskarżycielskim palcem na imperializm. Można na to odpowiedzieć – jak zrobiła to francuska historyczka Annie Lacroix-Riz – że pozostało co najmniej jedno „głodne” mocarstwo imperialistyczne, które czuło się pokrzywdzone w porównaniu z „zadowolonymi” mocarstwami jak Wielka Brytania i nie było gotowe pogodzić się ze status quo, agresywnie dążąc do redystrybucji istniejących posiadłości kolonialnych; było skłonne do prowadzenia wojny, aby osiągnąć swoje cele.
Tą „głodną” potęgą były Niemcy, które z opóźnieniem rozwinęły apetyt imperialistyczny, a mianowicie po tym, jak Wilhelm II został cesarzem w 1888 r. i natychmiast zażądał dla Rzeszy „miejsca pod słońcem” międzynarodowego imperializmu. Innymi słowy - redystrybucji własności kolonialnych posiadłości, które zapewniłyby Niemcom większy w nich udział.
Lacroix-Riz podkreśla, że dobra kolonialne mogły zostać rozdzielone, ale można je było poddać redystrybucji. O tym, że redystrybucja posiadłości kolonialnych była możliwa, ale też mało prawdopodobna, aby została osiągnięta w sposób pokojowy, pokazał przypadek byłych kolonii hiszpańskich, takich jak Filipiny, Kuba i Portoryko, które w wyniku wojny hiszpańsko-amerykańskiej w 1898 r. zostały przekształcone w satrapie „nieformalnego imperium” Ameryki.
Co więcej, znaczna część świata w rzeczywistości pozostawała dostępna do bezpośredniej lub pośredniej aneksji w postaci kolonii lub protektoratów, a przynajmniej do penetracji gospodarczej. Sama MacMillan przyznaje, że „poważna walka o Chiny”, na wzór wcześniejszego, ryzykownego wyścigu o terytoria w Afryce, była nadal możliwa, tym bardziej że nie tylko wielkie mocarstwa europejskie, ale także USA i Japonia wykazywały duże zainteresowanie krainą nieograniczonych możliwości, jaką wydawało się być Cesarstwo Środka.
Imperialistyczne wilki również z uwagą – i zazdrością – spoglądały na kilka innych dużych krajów, którym dotychczas udało się zachować niezależność, a mianowicie Persję i Imperium Osmańskie.
Rywalizacja między mocarstwami imperialistycznymi była i pozostaje bardzo prawdopodobna, aby prowadzić do konfliktów i wojen, nie tylko ograniczonych konfliktów, takich jak wojna hiszpańsko-amerykańska w 1899 r. i wojna rosyjsko-japońska w 1905 r., ale także ogólnego pożaru obejmującego większość, jeśli nie wszystkie mocarstwa.
Do takiego pożaru prawie doszło w 1911 r., kiedy ku wielkiemu rozczarowaniu Niemiec Francja zamieniła Maroko w protektorat. Przypadek Maroka pokazuje, że nawet rzekomo zaspokojone mocarstwa imperialistyczne, takie jak Francja, nigdy nie były naprawdę usatysfakcjonowane – tak jak niezwykle bogaci ludzie nigdy nie mieli poczucia, że mają wystarczająco dużo bogactw – lecz w dalszym ciągu szukali dalszych sposobów na wzbogacenie swojego portfela posiadłości kolonialnych, nawet jeśli miałoby to grozić wywołaniem wojny.
Rozważmy przypadek „głodnej” potęgi imperialistycznej, czyli Niemiec. Rzesza, założona w 1871 roku, nieco za późno przystąpiła do walki o kolonie. Właściwie mogła uważać się za szczęściarę, że udało jej się zdobyć garść kolonii, takich jak Namibia. Ale nie były to żadne większe nagrody, a już na pewno nie w porównaniu z Kongo, ogromnym regionem pełnym gumy i miedzi, który zagarnęła maleńka Belgia. Jeśli chodzi o dostęp do źródeł niezbędnych surowców, a także możliwości eksportu gotowych produktów i kapitału inwestycyjnego, tandem niemieckiego przemysłu i finansów znalazł się zatem w bardzo niekorzystnej sytuacji w porównaniu ze swoimi brytyjskimi i francuskimi rywalami. Kluczowe surowce trzeba było kupować po stosunkowo wysokich cenach, co oznaczało, że gotowe produkty niemieckiego przemysłu były droższe, a przez to mniej konkurencyjne na rynkach międzynarodowych.
Ta nierównowaga pomiędzy wyjątkowo wysoką produktywnością przemysłu a stosunkowo ograniczonymi rynkami wymagała rozwiązania. W oczach licznych niemieckich przemysłowców, bankierów i innych członków elity kraju jedynym realnym rozwiązaniem była wojna, która dałaby Cesarstwu Niemieckiemu to, do czego czuło się uprawnione i – ujmując to w kategoriach socjaldarwinizmu – w co wierzyło za konieczne do jego przetrwania: kolonie zamorskie i, co być może jeszcze ważniejsze, także terytoria w Europie.
W latach poprzedzających 1914 r. Rzesza Niemiecka prowadziła zatem ekspansjonistyczną i agresywną politykę zagraniczną, mającą na celu zdobycie większej liczby posiadłości i przekształcenie Niemiec w światową potęgę. Polityka ta, której figurantem był cesarz Wilhelm II, przeszła do historii pod etykietą Weltpolitik, „polityki na skalę światową”, co było jedynie eufemizmem na określenie polityki faktycznie imperialistycznej. W każdym razie Imanuel Geiss, autorytet w dziedzinie historii Niemiec przed i w czasie I wojny światowej, podkreślał, że polityka ta była jednym z czynników, „które sprawiły, że wojna była nieunikniona”.
Jeśli chodzi o posiadłości zamorskie, Berlin marzył o zagarnięciu kolonii małych państw, takich jak Belgia i Portugalia. (A w Wielkiej Brytanii frakcja w elicie, składająca się głównie z przemysłowców i bankierów powiązanych z Niemcami, w rzeczywistości była skłonna udobruchać Rzeszę, oczywiście nie jedną milą kwadratową własnego imperium, ale darem zamorskich posiadłości belgijskich lub portugalskich.)
Niemniej jednak wydawało się, że dla Niemiec istnieją możliwości przede wszystkim w samej Europie. Na przykład Ukraina, ze swoimi żyznymi polami uprawnymi, jawiła się jako doskonałe „dopełnienie terytorialne” ( Ergänzungsgebiet ) dla wysoce uprzemysłowionego serca Niemiec; jej chleb i mięso mogłyby zapewnić tanią żywność niemieckim robotnikom, co pozwoliłoby utrzymać ich płace na niskim poziomie.
Podobnie niemieccy imperialiści patrzyli na Bałkany, region, który mógł służyć jako źródło tanich produktów rolnych i rynek dla niemieckich towarów. Niemcy w ogóle byli pod wrażeniem podboju „Dzikiego Zachodu” przez Amerykę i przejęcia subkontynentu indyjskiego przez Wielką Brytanię i marzyli, aby ich kraj w podobny sposób mógł zdobyć gigantyczną kolonię, a mianowicie poprzez ekspansję na Europę Wschodnią w ramach współczesnego wydania średniowiecznego niemieckiego „nacisku” na Wschód” – Drang nach Osten.
Wschód zaopatrzyłby Rzeszę w obfite surowce, produkty rolne i tanią siłę roboczą w postaci licznych, rzekomo gorszych, ale umięśnionych tubylców; a także swego rodzaju zawór bezpieczeństwa socjalnego, ponieważ potencjalnie kłopotliwa nadwyżka demograficzna Niemiec mogłaby zostać wysłana jako „pionierzy” do odległych krain. W tych okolicznościach światło dzienne ujrzały niechlubne fantazje Hitlera na temat „przestrzeni życiowej”, które miał ujawnić w latach dwudziestych XX wieku w Mein Kampf i wprowadzić w życie podczas II wojny światowej. Pod tym względem Hitler nie był wcale anomalią, ale typowym wytworem swojego czasu i przestrzeni oraz imperializmu tamtego czasu i przestrzeni.
Europa Zachodnia, bardziej rozwinięta przemysłowo i gęściej zaludniona niż Europa Wschodnia, była atrakcyjna dla niemieckiego imperializmu jako rynek zbytu dla gotowych produktów niemieckiego przemysłu, ale także jako źródło interesujących surowców. Wpływowi przywódcy niemieckiego przemysłu stalowego nie kryli dużego zainteresowania francuskim regionem wokół miast Briey i Longwy; obszar ten – położony niedaleko granicy z Belgią i Luksemburgiem – charakteryzował się bogatymi złożami wysokiej jakości rudy żelaza. Bez tej rudy – twierdzili niektórzy rzecznicy niemieckiego przemysłu – niemiecki przemysł stalowy, przynajmniej na dłuższą metę, byłby skazany na śmierć.
Wierzono także, że niemiecka gospodarka narodowa Volkswirtschaft odniesie ogromne korzyści z aneksji Belgii wraz z jej wielkim portem morskim, Antwerpią, regionami węglowymi itp. A wraz z Belgią jej kolonia, Kongo, oczywiście również wpadnie w ręce Niemiec. To, czy przejęcie Belgii, a może nawet Holandii wiązałoby się z bezpośrednią aneksją, czy też połączeniem formalnej niezależności politycznej i zależności gospodarczej od Niemiec, było przedmiotem dyskusji ekspertów w niemieckiej elicie.
W każdym razie w taki czy inny sposób praktycznie cała Europa miała zostać zintegrowana w „wielką przestrzeń gospodarczą” pod niemiecką kontrolą, Rzesza mogła wreszcie zająć należne jej miejsce obok Wielkiej Brytanii, USA itp. w ograniczonym kręgu wielkich mocarstw imperialistycznych. (Historyk Fritz Fischer zajął się tym w swoim klasycznym badaniu celów Niemiec podczas I wojny światowej.)
Było oczywiste, że ambicje Niemiec na Wschodzie nie mogą zostać zrealizowane bez poważnego konfliktu z Rosją, a aspiracje niemieckie względem Bałkanów groziły problemami z Serbią. Kraj ten był już w konflikcie z największym i najlepszym przyjacielem Rzeszy, Austro-Węgrami, ale wspierany był przez Rosję. Rosjan także bardzo zirytowała planowana przez Niemcy penetracja Półwyspu Bałkańskiego w kierunku Stambułu, gdyż cieśniny między Morzem Czarnym a Morzem Śródziemnym znajdowały się na samym szczycie ich własnej listy dezyderatów. Petersburg prawie na pewno był skłonny przystąpić do wojny, aby odmówić Niemcom bezpośredniej lub pośredniej kontroli nad Bosforem i Dardanelami.
Niemieckie ambicje w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Belgii, były w sposób oczywisty sprzeczne z interesami Brytyjczyków. Przynajmniej już za czasów Napoleona Londyn nie chciał, aby w Antwerpii i na belgijskim wybrzeżu znajdowała się wielka potęga – a już na pewno nie Niemcy, które od dawna były wielką potęgą na lądzie, ale teraz, z coraz bardziej imponującą flotą, także zagrożeniem na morzu. Dzięki Antwerpii Niemcy dysponowałyby nie tylko „pistoletem wycelowanym w Anglię”, jak opisał to miasto Napoleon, ale także jednym z największych portów morskich świata. To sprawiłoby, że międzynarodowy handel Niemiec byłby znacznie mniej zależny od usług brytyjskich portów, szlaków morskich i żeglugi, głównego źródła dochodów brytyjskiego handlu.
Rzeczywiste i wyimaginowane interesy i potrzeby Niemiec jako wielkiej potęgi przemysłowej i imperialistycznej popychały zatem kraj coraz szybciej, poprzez agresywną politykę zagraniczną, w stronę wojny. Jednak możliwość wojny nie budziła większych obaw w elicie militarnego giganta, jakim Niemcy były już od dłuższego czasu. Wręcz przeciwnie, wśród przemysłowców, bankierów, generałów, polityków i innych członków establishmentu Rzeszy tylko niektóre rzadkie ptaki nie życzyły wojny; większość z nich wolała wojnę jak najszybciej, a wielu opowiadało się nawet za rozpętaniem wojny prewencyjnej. Oczywiście w elicie niemieckiej nie brakowało także członków mniej wojowniczych, jednak wśród nich dominowało fatalistyczne poczucie, że wojna jest po prostu nieunikniona.
dr Jacques R. Pauwels
Jest to pierwsza część eseju dr. Jacquesa R. Pauwelsa z Centrum Badań nad Globalizacją (CRG) pt. Pierwsza wojna światowa i imperializm. Drugą część zamieścimy w następnym numerze Spraw Nauki.
Całość tekstu dostępna pod linkiem - https://www.globalresearch.ca/first-world-war-imperialism/5857486
Kim jest globalna elita i jak działa?
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 136
Poniżej przedstawiamy drugą część e-booka Roberta J. Burrowesa pt. Analiza historyczna globalnej elity: Plądrowanie światowej gospodarki, „aż „nic nie będziesz posiadać”. Pierwszą część - Historia globalnej elity (1) - zamieściliśmy w SN Nr 6-7/24.(red.)
Kim jest globalna elita i jak działa?
Wielu autorów, bezpośrednio lub pośrednio, zajęło się tą kwestią i każdy wymyślił własną, zróżnicowaną kombinację bogatych osób i rodzin, ich powiązań politycznych, a także instrumentów finansowych i struktur organizacyjnych, za pomocą których zdobywa się i sprawuje władzę.
Na potrzeby tego badania zdefiniuję globalną elitę jako te rodziny, które do końca XIX wieku zdobyły ogromne bogactwa i mocno ugruntowały swoją wybitną władzę polityczną i gospodarczą w społeczeństwie
globalnym. Rodziny te odegrały zatem kluczową rolę w kształtowaniu instytucji i wydarzeń zarówno wcześniej, jak i później, zapewniając w ten sposób ramy, w których od tego czasu wyłonili się inni zamożni ludzie.
Aby spełnić swoją podstawową rolę w kształtowaniu współczesnego świata, aby służył ich celom, ta elita ułatwiła utworzenie rozległej sieci agentów – korporacji, instytucji, innych rodzin i osób – którzy są własnością i/lub są kontrolowani przez tę elitę oraz działają jako „fronty” w celu wspierania interesów elit. W dowolnym okresie rodziny elitarne pozostają w dużej mierze niezmienione (podczas, gdy kolejne pokolenia jednostek wspierają interesy rodzin), ale czynniki organizacyjne i indywidualne, za pośrednictwem których te rodziny działają, różnią się, w zależności od celów elity w kontekstach, które wyznaczają.
Pozwólcie, że pokrótce zilustruję moje podejście, wykorzystując jedną rodzinę – „Dom Rothschildów” – jako studium przypadku, zanim przejdę do szerszego opisu tego, w jaki sposób rodziny elitarne wykorzystują swoje bogactwo do kształtowania korporacji, instytucji, wydarzeń i ludzi, aby służyli swoim własnym celom.
Przykład ten zaczerpnięto z oficjalnego Archiwum Rothschildów i dwóch (czasami sprzecznych) autoryzowanych przez Rothschildów relacji na temat historii rodziny, napisanych w różnych okresach. Zobacz Archiwum Rothschildów , Dom Rothschildów – prorocy pieniędzy, 1798-1848 i Rothschildowie: portret rodzinny.
Ponadto relacja opiera się na źródłach, które w neutralny sposób informują o zaangażowaniu Rothschilda, a także na niektórych źródłach krytycznych. Źródła te przytoczono w kontekście poniżej.
W połowie XVIII wieku przodkowie Mayera Amschela od dawna zajmowali się drobnymi kupcami w getcie miejskim we Frankfurcie. Ponieważ jednak był Żydem bez nazwiska rodowego i zanim wprowadzono numerację ulic, Mayer był również znany pod nazwiskiem, którego niektórzy przodkowie używali na tabliczkach domów, w których kiedyś mieszkali: Rothschild (Czerwona Tarcza). Mając większe zdolności niż inni kupcy i wysłany na naukę podstaw biznesu w firmie Wolfa Jakoba Oppenheima, został handlarzem rzadkimi monetami, medalami i antykami, których nabywcami byli prawie zawsze kolekcjonerzy arystokraci, w tym William, dziedziczny Książę Hesji-Kassel.
To właśnie ten biznes umożliwił Mayerowi Amschelowi zgromadzenie kapitału i przejście do bankowości, co było naturalnym następstwem jego polityki udzielania kredytów niektórym klientom. Jego majątek zaczął szybko rosnąć, gdy bardziej skupił się na bankowości państwowej i handlowej, zarówno lokalnej, jak i międzynarodowej.
Stosując politykę dążenia do niewielkiego zysku z odsetek od pożyczek i starając się o koncesje handlowe w innych obszarach, poszukując klientów jedynie wśród „najszlachetniejszych osobistości w Niemczech”, prowadząc tajną księgowość równolegle z oficjalną, a później wykorzystując swoich pięciu synów do powielania swojego stylu i działalności w Anglii (Nathan, który po kilku latach spędzonych w Manchesterze osiadł w londyńskim City), Paryżu (Jakob, znany jako James), Neapolu (Kalman lub Carl), Wiedniu (Salomon) oraz Frankfurcie, (gdzie najstarszy syn Amschel ostatecznie zastąpił ojca Mayera), dynastia Rothschildów i „międzynarodowy model biznesowy” szybko ugruntowały swoją pozycję w całej Europie.
Co najważniejsze, służyło temu utrzymywanie bliskich relacji z czołowymi osobistościami politycznymi i płatnymi agentami pracującymi na rynkach finansowych, którzy dostarczali niezbędnych wiadomości politycznych i handlowych, a także prywatnymi kanałami komunikacji (w tym autokarami z tajnymi przedziałami), które działały z ogromną wydajnością.
I to właśnie ta sieć komunikacyjna „Czerwonej Tarczy”, działająca później pod patronatem królewskim, w połączeniu z pewną śmiałością, umożliwiła Rothschildom hojne zyski z różnych niesprzyjających okoliczności, w tym ograniczeń w handlu między Anglią a kontynentem, które charakteryzowały epokę napoleońską okresu, jak i wojen napoleońskich. Obejmowało to przemyt ogromnych ilości przemycanych towarów z Anglii na kontynent i transfer znacznego skarbu złota w sztabkach przez Francję w celu sfinansowania wyżywienia armii Wellingtona.
Co najbardziej spektakularne, pomimo wysiłków rodziny mających na celu stłumienie świadomości tego faktu, Rothschildowie odnieśli ogromne korzyści z uprzywilejowanej wiadomości, że Wellington pokonał Napoleona pod Waterloo w 1815 r., jak odnotowali William T. Still i Patrick SJ Carmack w ich 3,5-godzinnym filmie dokumentalnym
The Money Masters: How International Bankers Gained Control of America (z odpowiednią sekcją czteroczęściowego transkrypcji filmu dostępnego tutaj: „Władcy pieniądza: część II ” ).
Jak to się stało?
Po długiej serii wojen w Europie i wschodniej części Morza Śródziemnego, podczas których odniósł duże sukcesy, szybko awansował i w 1804 roku został wybrany na cesarza Francji, Napoleon został ostatecznie pokonany. Abdykował i został zesłany na Elbę, wyspę u wybrzeży Toskanii, w 1814 r., ale uciekł dziewięć miesięcy później, w lutym 1815 r.
Kiedy wrócił do Paryża, wysłano wojska francuskie, aby schwytać Napoleona, ale jego charyzma była tak wielka, że „żołnierze zebrali się wokół swojego starego przywódcy i ponownie okrzyknęli go swoim cesarzem”. Pożyczając fundusze na uzbrojenie, w marcu 1815 roku świeżo wyposażona armia Napoleona wymaszerowała, aby niecałe trzy miesiące później zostać ostatecznie pokonana przez brytyjskiego księcia Wellington pod Waterloo. Jak zauważa Still: „Niektórzy autorzy twierdzili, że Napoleon pożyczył 5 milionów funtów od Banku Anglii na zbrojenie. Wygląda jednak na to, że fundusze te faktycznie pochodziły z domu bankowego Ubard Banking House w Paryżu. Niemniej jednak mniej więcej od tego momentu nie było niczym niezwykłym, że prywatnie kontrolowane banki centralne finansowały obie strony wojny.
„Dlaczego bank centralny miałby finansować przeciwne strony wojny?” Nadal pyta. „Ponieważ wojna jest największym źródłem długu ze wszystkich. Naród pożyczy każdą kwotę, aby zwyciężyć. Ostatecznemu przegranemu pożycza się tylko tyle, aby utrzymać próżną nadzieję na zwycięstwo, a ostatecznemu zwycięzcy daje się wystarczająco dużo, aby wygrał. Poza tym takie pożyczki są zwykle uzależnione od gwarancji, że zwycięzca uhonoruje długi pokonanego.
Chociaż wynik bitwy pod Waterloo był z pewnością wątpliwy, w Londynie Nathan Rothschild planował wykorzystać ten wynik, niezależnie od tego, kto wygra, a kto przegra, do próby przejęcia kontroli nad brytyjskim rynkiem akcji i obligacji, a być może nawet Bankiem Anglii. Jak on to zrobił? Oto jedno konto. „Rothschild umieścił zaufanego agenta, niejakiego Rothwortha, po północnej stronie pola bitwy, bliżej kanału La Manche”. Gdy bitwa została rozstrzygnięta, kosztem życia wielu tysięcy Francuzów, Anglików i innych Europejczyków, Rothworth natychmiast udał się w stronę kanału La Manche. Przekazał tę wiadomość Nathanowi Rothschildowi w 24 godziny przed przybyciem kuriera Wellingtona z tą wiadomością.
Rothschild pośpieszył na giełdę, gdzie wszystkie oczy były zwrócone na niego, gdyż wiedziano o jego legendarnej sieci komunikacyjnej oraz zdawano sobie sprawę z tego, że Rothschild wiedział, iż jeśli Wellington zostanie pokonany, a Napoleon znów będzie na wolności w Europie, sytuacja finansowa Wielkiej Brytanii ulegnie pogorszeniu - i zaczął sprzedawać swoje konsole (obligacje brytyjskiego rządu). „Inni nerwowi inwestorzy zobaczyli, że Rothschild sprzedaje. To mogło oznaczać tylko jedno: Napoleon musiał wygrać, Wellington musiał przegrać.
Rynek spadł. Wkrótce wszyscy zaczęli sprzedawać własne konsole, a ceny gwałtownie spadły. „Ale potem Rothschild zaczął potajemnie skupować konsole za pośrednictwem swoich agentów za zaledwie ułamek ich wartości, jaką miały kilka godzin wcześniej”.
Jak Still podsumowuje ten epizod: „Sto lat później New York Times opublikował artykuł, w którym wnuk Nathana Rothschilda próbował uzyskać nakaz sądowy nakazujący zatajenie książki zawierającej tę historię giełdową. Rodzina Rothschildów stwierdziła, że ta historia jest nieprawdziwa i zniesławiająca. Jednak sąd odrzucił wniosek Rothschildów i nakazał rodzinie pokrycie wszystkich kosztów sądowych.
W każdym razie, zbudowawszy swoją początkową fortunę różnymi sposobami – z których część, jak właśnie zilustrowano, nie była ani moralna, ani legalna – przez cały XIX wiek rodzina Rothschildów w dalszym ciągu gromadziła bogactwo za pośrednictwem międzynarodowego rynku obligacji, na którym odegrała kluczową rolę. Rolę w rozwoju, a także innych formach działalności finansowej: pośrednictwie i rafinacji kruszców, przyjmowania i dyskontowania weksli komercyjnych, bezpośrednim handlu towarami, handlu walutami i arbitrażu, a nawet ubezpieczeń.
Rothschildowie mieli także wybraną grupę klientów – zazwyczaj osoby królewskie i arystokratyczne, z którymi kontakty chcieli kultywować – którym oferowali szereg „usług bankowości osobistej”, począwszy od dużych pożyczek osobistych (takich jak ta udzielona austriackiemu kanclerzowi księciu Metternichowi) po prywatne usługi pocztowe pierwszej klasy (dla królowej Wiktorii). Rodzina miała również znaczne interesy górnicze i była głównym inwestorem przemysłowym wspierającym budowę linii kolejowych w Europie w latach trzydziestych i czterdziestych XIX wieku. Jednak poza innymi zainteresowaniami rodzina nadal była mocno zaangażowana w „handel pieniężny”.
„Od 1870 roku Londyn był ośrodkiem największego brytyjskiego eksportu: pieniędzy. Ogromne ilości oszczędności i zarobków zostały zgromadzone i zainwestowane ze znacznym zyskiem za pośrednictwem międzynarodowych banków handlowych Rothschild, Baring, Lazard i Morgan in the City”. Zobacz Ukryta historia: sekretne początki pierwszej wojny światowej , s. 23. 220.
Ale czym właściwie jest City?
City of London Corporation, niezależna mila kwadratowa w sercu Londynu, została założona około roku 50 n.e. i szybko zyskała pozycję ważnego centrum handlowego, które ostatecznie dało początek niektórym z największych instytucji finansowych na świecie, takich jak London Stock Exchange, Lloyd's Londynu, a w 1694 roku Bank Anglii . „Okres nowożytny” miasta czasami datuje się na rok 1067.
Jednakże, jak wyjaśnił Nicholas Shaxson, City „jest starożytnym, (pół-obcym) podmiotem umiejscowionym w brytyjskim państwie narodowym; „prehistoryczny potwór, który w tajemniczy sposób przetrwał we współczesnym świecie”, jak to ujął XIX-wieczny niedoszły reformator City - korporacja jest wyspą na morzu w Wielkiej Brytanii, samodzielnym rajem podatkowym. Oczywiście określenie „raj podatkowy” jest mylące, „ponieważ w takich miejscach nie chodzi tylko o podatki”. Sprzedają tam ucieczkę od praw, zasad i podatków obowiązujących w innych jurysdykcjach, zwykle przy zachowaniu tajemnicy. Pojęcie „gdzie indziej” (stąd określenie „offshore”) ma kluczowe znaczenie.
Przepisy podatkowe i tajemnice obowiązujące na Kajmanach nie zostały stworzone z myślą o korzyściach dla ponad 50 000 Kajmańczyków, ale mają pomóc bogatym ludziom i korporacjom, głównie w USA i Europie, w obejściu zasad obowiązujących w ich własnych demokratycznych społeczeństwach. Rezultatem jest jeden zestaw zasad dla bogatej elity, a inny dla reszty z nas.
Według słów Shaxsona:
Status miasta „gdzie indziej” w Wielkiej Brytanii wynika z prostego wzoru: na przestrzeni wieków władcy i rządy starali się o pożyczki od City, a w zamian City uzyskiwało przywileje i wolności spod zasad i praw, którym musi się podporządkować reszta Wielkiej Brytanii. City ma wprawdzie szlachetną tradycję opowiadania się za wolnościami obywatelskimi przeciwko despotycznym władcom, ale przekształciło się to w wolność za pieniądze. Zobacz „ Raj podatkowy w sercu Wielkiej Brytanii ” .
Jak wyjaśniają to Gerry Docherty i Jim Macgregor, w roku 1870:
Wpływy i inwestycje City przekroczyły granice państw i zebrały fundusze dla rządów i firm na całym świecie. Wielkie domy inwestycyjne zarobiły miliardy, ich polityczni sojusznicy i agenci wzbogacili się… Edward VII, zarówno jako król, jak i wcześniej jako książę Walii, zamienił przyjaźń i zaszczyty na hojny patronat Rothschildów, Casselów i innych żydowskich rodzin bankowych, takich jak Montagus, Hirsch i Sassoons…. Bank Anglii był całkowicie w rękach tych potężnych finansistów i stosunki między nimi pozostały niekwestionowane…
Napływ pieniędzy do Stanów Zjednoczonych w XIX wieku przyspieszył rozwój przemysłu, co przyniosło ogromne korzyści milionerom: Rockefellerowi, Carnegie’emu, Morganowi, Vanderbiltowi i ich wspólnikom. Rothschildowie reprezentowali brytyjskie interesy, albo bezpośrednio poprzez firmy-przykrywki, albo pośrednio poprzez kontrolowane przez siebie agencje. Rozkwitła kolej, stal, przemysł stoczniowy, budownictwo, ropa naftowa i finanse…. Te małe grupy niezwykle bogatych osób po obu stronach Atlantyku dobrze się znały, a tajna elita w Londynie zainicjowała elitarny i tajny klub restauracyjny Pilgrims, w którym regularnie się spotykali. Zobacz Ukryta historia: sekretne początki pierwszej wojny światowej , s. 23. 220.
Aby wybrać jeden przykład z wymienionych, możesz przeczytać oficjalną relację o wczesnym zaangażowaniu rodziny Rothschildów w produkcję ropy naftowej, w tym o jej „decydującym wpływie” na utworzenie Royal Dutch Shell, w Archiwum Rothschildów. Patrz „ Poszukiwanie ropy w Roubaix” .
Jednakże poza inwestycjami w wyżej wymienionych branżach Rothschildowie mieli znaczące interesy medialne: ich Bank Paribas „kontrolował wszechpotężną agencję informacyjną Havas, która z kolei była właścicielem najważniejszej agencji reklamowej we Francji”. Zobacz Ukryta historia: sekretne początki pierwszej wojny światowej , s. 23. 214.
Pod koniec XIX w. bezpośrednie inwestycje Rothschildów w główne „firmy zbrojeniowe” (obecnie lepiej znane jako korporacje zbrojeniowe) i branże pokrewne były znaczne, a oficjalny biograf Niall Ferguson szczerze zauważył: „Jeśli imperializm końca XIX wieku miał swój „kompleks militarno - przemysłowy”, Rothschildowie byli niewątpliwie jego częścią. Zobacz Dom Rothschildów – tom 2 – Bankier światowy, 1849-1998 , s. 10-10. 579.
Oczywiście, jak zauważono wcześniej, rodzina Rothschildów nie jest jedyną rodziną, która wykorzystuje swoje bogactwo do sprawowania ogromnej władzy gospodarczej i politycznej oraz do czerpania zysków z wojny, ale dowody sugerują, że od dawna jest ona najgłębiej zakorzeniona w instytucjach, w tym w tych, które stworzyła, które ułatwiają wykonywanie tej władzy. Co więcej, jak zostanie pokazane, jest ona powiązana z wieloma innymi zamożnymi rodzinami poprzez różnorodne układy.
Rozważ poniższe przykłady wykorzystania władzy bogactwa i zanotuj nazwiska innych zamożnych rodzin.
Niezmiennie pracując „w tle”, elity spędzają dużo czasu na manipulowaniu „dobrze ustawionymi” ludźmi, a nikt nie jest w tym bardziej biegły niż Rothschildowie. Przytaczając tylko jeden z wielu przykładów: „zarówno wielkie posiadłości Balmoral, jak i Sandringham, tak blisko związane z brytyjską rodziną królewską, zostały jej ułatwione, jeśli nie w całości sfinansowane, dzięki hojności rodu Rothschildów”. Podtrzymano w ten sposób długą tradycję Rothschildów polegającą na wręczaniu „pożyczek” – to znaczy łapówek, jak bracia dawno temu prywatnie przyznali – członkom rodziny królewskiej (i innym kluczowym urzędnikom).
Oczywiście, ta manipulacja ludźmi ma na celu zapewnienie powstania określonych instytucji lub przyspieszenie lub ułatwienie określonej sekwencji wydarzeń. Tylko jeden oczywisty przykład tego miał miejsce, gdy rząd brytyjski został wmanipulowany w wojnę burską w latach 1899-1902 przez „tajne stowarzyszenie Cecila Rhodesa”, jak pierwotnie je nazywano, a którego Lord (Nathan) Rothschild był członkiem-założycielem wraz z Alfredem, późniejszym Lordem Milnerem, który zastąpił Rhodesa na stanowisku szefa tego ekskluzywnego tajnego klubu.
Chociaż brytyjska opinia publiczna otrzymała za pośrednictwem mediów bardziej znośny pretekst do tej wojny, zasadniczo walczyła ona o obronę i konsolidację interesów bogatych południowoafrykańskich biznesmenów, w tym Rothschildów, związanych z wydobyciem złota. Kiedy wojna się skończyła, złoto Transwalu było wreszcie w ich rękach. Koszt? „32 000 zgonów w obozach koncentracyjnych, (w tym ponad 26 000 kobiet i dzieci); zginęło 22 000 żołnierzy imperium brytyjskiego, a 23 000 zostało rannych. Straty burskie wyniosły 34 000. Liczba zabitych Afrykanów wyniosła 14 000”. Zobacz Ukryta historia: sekretne początki pierwszej wojny światowej , s. 23, 38–50 oraz Anglo-amerykański establishment: od Rodos do Cliveden .
Robert J. Burrowes
Autor jest analitykiem geopolitycznym, autorem książek i aktywistą pokojowym, stałym współpracownikiem Global Research.
Więcej - https://www.globalresearch.ca/historical-analysis-of-the-global-elite-ransacking-the-world-economy-until-youll-own-nothing/5805779
Historia globalnej elity (1)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 212
Poniżej przedstawiamy pierwszą część e-booka Roberta J. Burrowesa pt. Analiza historyczna globalnej elity:
Plądrowanie światowej gospodarki, aż „nic nie będziesz posiadać”.(red.)
[…]
Krótka historia gospodarcza
Po rewolucji neolitycznej, która miała miejsce 12 000 lat temu, rolnictwo umożliwiło osadnictwo ludzkie wyparcie gospodarki łowiecko-zbierackiej. Jednakże, chociaż rewolucja neolityczna nastąpiła spontanicznie w kilku częściach świata, niektóre społeczeństwa neolityczne, które pojawiły się w Azji, Europie, Ameryce Środkowej i Ameryce Południowej, uciekały się do zwiększania stopnia kontroli społecznej, rzekomo w celu osiągnięcia różnorodnych rezultatów społecznych i gospodarczych, w tym zwiększenia efektywności produkcji żywności.
Cywilizacje pojawiły się nieco ponad 5000 lat temu i wykorzystując ten wyższy stopień kontroli społecznej, charakteryzowały się miastami, efektywną produkcją żywności, pozwalającą znacznej mniejszości społecznej na zaangażowanie się w bardziej wyspecjalizowane działania, scentralizowaną biurokracją i praktyką umiejętnej walki. (p. „Krytyka społeczeństwa ludzkiego od czasu rewolucji neolitycznej”).
Wraz z pojawieniem się cywilizacji, elity o charakterze lokalnym (jak np. faraonowie w Egipcie), elity o zasięgu imperialnym (w tym cesarze rzymscy), elity o charakterze religijnym (takie jak papieże i urzędnicy Watykanu), elity o charakterze gospodarczym (szczególnie City of London Corporation ) i elity typu „narodowego” (zwłaszcza monarchie europejskie),wyłaniały się stopniowo, w celu zarządzania administracją związaną z utrzymaniem i poszerzaniem swoich dziedzin (politycznych, gospodarczych i/lub religijnych).
Pokój westfalski z 1648 r. formalnie ustanowił system państw narodowych w Europie. Wzbogacone długotrwałym i dochodowym dziedzictwem kontroli nad lokalną ludnością krajową, wsparciem dla imperialnego podboju ziem pozaeuropejskich, kolonialnego ujarzmienia rdzennej ludności i międzynarodowego handlu niewolnikami, elity europejskie, wspierane przez przemoc militarną, były w stanie narzucić długą serię zmian w krajowych systemach politycznych, gospodarczych i prawnych, co ułatwiło pojawienie się kapitalizmu przemysłowego w Europie w XVIII wieku.
Te wzajemnie powiązane zmiany polityczne, gospodarcze i prawne ułatwiły badania naukowe, które w coraz większym stopniu były nastawione na wykorzystanie nowych zasobów i innowacji technologicznych, które napędzały ciągłe wynalazki maszyn i wykorzystanie energii węglowej do umożliwienia produkcji przemysłowej.
Poza tym, po kilku stuleciach ich mniej i bardziej formalnych wersji, polityczne i ekonomiczne imperatywy elit doprowadziły do „legalnego” zamknięcia Izby Gmin, aby zmusić ludzi do opuszczenia ich ziemi i skierowania się na słabo opłacaną siłę roboczą potrzebną w powstających miastach przemysłowych.(p. new gentry, ogradzanie pól – przyp. Red. SN). W tych miastach ciągłe zmiany w organizacji pracy w fabrykach, elektryfikacji, bankowości i innych zmianach i technologiach dramatycznie zwiększyły przepaść między bogatymi i biednymi. Wraz z późniejszymi zmianami w edukacji, a później w opiece zdrowotnej, gospodarki krajowe i gospodarka światowa były coraz bardziej zorganizowane tak, aby skutecznie odłączyć „zwykłych” ludzi od ich ziemi, tradycyjnej wiedzy i długotrwałych praktyk w zakresie opieki zdrowotnej, aby uzależnić ich od radykalnie wzmacnianej instytucjonalnej rzeczywistości.
Kontrola elitarna zapewniała, że gospodarka nieustannie redystrybuowała bogactwo od tych, którzy mają mniej, do tych, którzy mają więcej.
Jak zauważył Adam Smith w swoim klasycznym dziele An Inquiry to the Nature and Causes of the Wealth of Nations (Bogactwo narodów) opublikowanym w 1775 r.: „Wszystko dla nas samych, a nic dla innych ludzi, wydaje się w każdej epoce świata były nikczemną maksymą panów ludzkości”.
Przykładem tego była na przykład 150-letnia walka pomiędzy bankierami pracującymi nad utworzeniem prywatnego banku centralnego w nowo niepodległych Stanach Zjednoczonych a tymi prezydentami (takimi jak Andrew Jackson i Abraham Lincoln) oraz członkami Kongresu, którzy pracowali niestrudzenie, aby do tego nie dopuścić. W rzeczywistości: „Większość ojców założycieli zdawała sobie sprawę z potencjalnych niebezpieczeństw związanych z bankowością i obawiała się gromadzenia przez bankierów bogactwa i władzy”. Dlaczego?
Obserwując, jak prywatny brytyjski bank centralny, Bank Anglii, zwiększył brytyjski dług publiczny do tego stopnia, że parlament był zmuszony nałożyć nieuczciwe podatki na amerykańskie kolonie, założyciele w USA zrozumieli zło prywatnego banku centralnego, który według Benjamina Franklina był prawdziwą przyczyną rewolucji amerykańskiej.
Jak argumentował James Madison, główny autor Konstytucji Stanów Zjednoczonych: „Historia odnotowuje, że Zmieniacze Pieniądza używali wszelkich możliwych form nadużyć, intryg, oszustw i brutalnych środków, aby utrzymać kontrolę nad rządami poprzez kontrolowanie pieniędzy i ich emisji”.
Inny założyciel, Thomas Jefferson, ujął to w ten sposób: „Szczerze wierzę, że instytucje bankowe są bardziej niebezpieczne dla naszych wolności niż stałe armie. Należy odebrać władzę emisyjną bankom i zwrócić ją ludziom, do których właściwie należy.
Jak się okazuje, walka o to, kto otrzyma władzę emisji amerykańskich pieniędzy, trwała od 1764 r., przechodząc z rąk do rąk osiem razy, aż do ostatecznego, oszukańczego zwycięstwa bankierów w 1913 r. wraz z utworzeniem Systemu Rezerwy Federalnej (FED). „Bitwa o to, kto będzie emitował nasze pieniądze, była kluczową kwestią w historii Stanów Zjednoczonych. Toczą się o to wojny. Depresje są spowodowane tym, że je nabywamy. Jednak po I wojnie światowej o tej bitwie rzadko wspominano w gazetach i podręcznikach historii. Dlaczego?
Do I wojny światowej Zmieniacze Pieniądza wraz ze swoim dominującym bogactwem przejęli kontrolę nad większością prasy krajowej. (Obejrzyj Władcy pieniądza: Jak międzynarodowi bankierzy przejęli kontrolę nad Ameryką (z odpowiednią sekcją czteroczęściowego transkrypcji filmu dostępnego tutaj: Władcy pieniądza: część I).
Skąd sprzeciw wobec prywatnego banku centralnego? Cóż, rozważmy powstanie i własność błędnie nazwanego Banku Anglii, założonego w 1694 roku.
Pod koniec XVII w. Anglia znajdowała się w finansowej ruinie: uszczupliło ją 50 lat mniej lub bardziej ciągłych wojen z Francją i Holandią. Urzędnicy rządowi zwrócili się więc do bankierów o pożyczki niezbędne do realizacji ich celów politycznych. Co ci bankierzy chcieli w zamian? „Cena była wysoka: prywatny bank objęty sankcjami rządowymi, który mógłby emitować pieniądze stworzone z niczego” stał się pierwszym na świecie prywatnym bankiem centralnym i chociaż zwodniczo nazywano go Bankiem Anglii, aby ludzie myśleli, że jest częścią rządu, w rzeczywistości tak nie było.
Co więcej, jak każda inna prywatna korporacja, Bank Anglii na początek sprzedał akcje. „Inwestorzy, których nazwisk nigdy nie ujawniono, mieli wyłożyć 1 250 000 funtów brytyjskich w złotych monetach, aby kupić swoje udziały w banku. Ale otrzymano tylko 750 000 funtów. Mimo to w 1694 r. bank uzyskał statut i rozpoczął działalność polegającą na pożyczaniu kilkukrotności kwoty, którą rzekomo miał w rezerwach, a wszystko to na procent.
Powtórzę to dla jasności: rząd brytyjski uchwalił ustawę ustanawiającą prywatny bank centralny (to znaczy bank będący własnością małej grupy zamożnych osób), który pożyczał ogromne kwoty pieniędzy, (których nie miał), aby uzyskiwać zysk z naliczania od nich odsetek.
Praktykę tę nazywa się „bankowością z rezerwą cząstkową”, aby brzmiała jak wyrafinowana koncepcja ekonomiczna, a nie oszukańcza praktyka, zgodnie z którą w przypadku ciebie lub mnie trafilibyśmy do więzienia. „W zamian Bank pożyczałby brytyjskim politykom tyle nowej waluty, ile chcieli, pod warunkiem, że zabezpieczyliby dług poprzez bezpośrednie opodatkowanie narodu brytyjskiego”. Innymi słowy Bank nie mógł stracić.
Zatem, jak zauważa William T. Still, „legalizacja Banku Anglii oznaczała ni mniej, ni więcej jak legalne fałszowanie waluty krajowej dla prywatnego zysku”. „Niestety” – kontynuuje – „prawie każdy kraj ma obecnie kontrolowany prywatnie bank centralny, którego podstawowym modelem jest Bank Anglii. Taka jest siła tych banków centralnych, że wkrótce przejmą one całkowitą kontrolę nad gospodarką kraju. Wkrótce zamieni się to w nic innego jak plutokrację, rządy bogatych”. (p. filmy: Władcy pieniądza oraz Bankowość – największe oszustwo na świecie). Wnikliwe wyjaśnienie znaczenia i historii pieniądza można znaleźć w znakomitym artykule Nicka Szabo „Shelling Out: The Origins of Money”.
W każdym razie podstawowa kwestia jest prosta: po 5000 latach różne procesy, dzięki którym elity lokalne, następnie elity „narodowe”, następnie elity międzynarodowe, a obecnie elita globalna, stale utwierdzały swoją kontrolę w celu zwiększenia swojej zdolności do kształtowania sposobu, w jaki świat działa, doprowadziły do tego, że gromadzenie bogactwa osiągnęło obecnie swój punkt kulminacyjny*. W ten sposób jesteśmy o krok od wpędzenia się w kontrolowaną przez elity technokrację, w której, jak wyjaśnia Światowe Forum Ekonomiczne: Do 2030 r. „Nic nie będziesz posiadać”. I będziesz szczęśliwy. A dlaczego miałbyś się z tego cieszyć? Ponieważ będziesz transludzkim niewolnikiem: organizmem, który nie posiada już nawet własnego umysłu.
Robert J. Burrowes
Powyższy tekst jest obszernym fragmentem wstępu do książki Roberta J. Burrowesa pt. Analiza historyczna globalnej elity: plądrowanie światowej gospodarki, aż „nic nie będziesz posiadać”.
*O finansyzacji pisał w SN Nr 4/18 prof. Maciej Miszewski - Finansyzacja - znak naszych czasów
https://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/312-ekonomia-el3/3844-finansyzacja-znak-naszych-czaso
Związki USA z nazistami
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 256
Mafia w Waszyngtonie, Londynie, Brukseli i Tel Awiwie zrobiłaby wszystko, aby utrzymać swój projekt „Jednobiegunowy porządek świata”, w rzeczywistości, desperacko chcą utrzymać wszelkie pozostałe moce, które im pozostały, nawet jeśli oznacza to współpracę z ich najgorszymi wrogami.
Istnieje dobrze znane starożytne przysłowie „Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, które sprawdza się dzisiaj, zwłaszcza że Waszyngton, CIA, kompleks wojskowo-przemysłowy wraz z Mossadem i NATO wspierały znanych terrorystów, w tym Państwo Islamskie (ISIS), Al-Kaidę i inne grupy w celu obalenia rządów, których nie aprobują, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie.
Jednak ich wsparcie dla terrorystów, którzy byli ich wrogami w tym czy innym czasie, nie zaczęło się wraz z wojnami o zmianę reżimu przeciwko Syrii lub Libii, idea wspierania wrogów pojawiła się podczas i po II wojnie światowej, kiedy rząd USA zwerbował ukraińskich nazistów do przeciwdziałania ich nowego wroga, Związek Radziecki. Co za dziwny obrót wydarzeń, wiedząc, że Sowieci, którzy walczyli z nazistami wraz ze swoimi amerykańskimi i europejskimi sojusznikami podczas wojny, byli postrzegani jako nowe zagrożenie. Waszyngton i reszta ich kohort mafijnych wykorzystywali wtedy nazistów, tak jak teraz używają terrorystów dżihadu w ich wojnie o dominację nad światem, bez względu na długoterminowe koszty.
Kim więc byli naziści i dlaczego Waszyngton był zainteresowany ich rekrutacją? Na początek naziści mieli członków zaangażowanych w kilka dyscyplin naukowych i technologicznych, którymi interesował się rząd Stanów Zjednoczonych, a później wykorzystywali ich do produkcji wszelkiego rodzaju broni wojennej i operacji psychologicznych na potrzeby przyszłych operacji wojskowych, ale przejdziemy do dalszych szczegółów wkrótce.
Jednak naziści wyznawali skrajnie prawicową ideologię faszystowską, która była autorytarna i zbiegła się z ultranacjonalistycznymi przywódcami odrzucającymi anarchię, komunizm, demokrację, republikanizm, socjalizm i inne formy rządów, które były postrzegane jako zagrożenie dla ich rosnącej potęgi. I choć brzmi to szalenie, naziści używali również naukowego rasizmu, lub to, co możemy nazwać eugeniką, aby manipulować ludzkimi pulami genetycznymi, dzieląc ludzi na tych, których uznawali za gorszych, i tych, których uważano za lepszych. Do tego dochodzi element antysemityzmu, który dominował w Trzeciej Rzeszy.
Nazizm doprowadził do ludobójstwa, tortur, przymusowych sterylizacji, więzień opozycji, deportacji i innych okrucieństw wśród tych, którzy nie pasowali do profilu ultranacjonalistów, zwłaszcza jeśli nie mieli cech rasowych, które były wymagane przez ten ruch ruch.
Jeśli spojrzymy wstecz na historię faszyzmu, jego korzenie sięgają Europy, kiedy Ludwik Napoleon Bonaparte „alias” Napoleon III rządził Francją żelazną ręką od 1848 do 1852 roku wprowadzając elementy państwa faszystowskiego/nazistowskiego.
Amerykańska eksterminacja „czerwonych dzikusów” zainspirowała Adolfa Hitlera.
Adolf Hitler, mianowany kanclerzem Niemiec, objął przewodnictwo w narzucaniu faszystowskiej polityki w swoim kraju, kiedy doszedł do władzy 30 stycznia 1933 roku. Sojusznicy Hitlera znani również jako Sojusz Osi, Benito Mussolini z Włoch i Hirohito z Cesarskiej Japonii mieli podobną politykę.
Co więc zainspirowało tego rodzaju ideologię? Skąd naziści czerpali inspirację?
Wiadomo, że Adolf Hitler podziwiał amerykańskie sposoby radzenia sobie z pewnymi grupami w ich krótkiej historii, od praw Jima Crowa przeciwko Afroamerykanom po rdzenną ludność wysyłaną do obozów jenieckich podczas wojen z Indianami.
Tak stwierdza John Toland w książce Adolf Hitler: The Definitive Biography:
„Koncepcja Hitlera dotycząca obozów koncentracyjnych, jak również praktyczności ludobójstwa, wiele zawdzięczała, jak twierdził, jego studiom nad historią Anglii i Stanów Zjednoczonych” oraz że „podziwiał obozy dla jeńców burskich w Południowej Afryce i dla Indian na Dzikim Zachodzie; i często wychwalał w swoim najbliższym kręgu skuteczność eksterminacji Ameryki — przez głód i nierówną walkę — czerwonych dzikusów, których nie dało się okiełznać w niewoli”.
Kiedy więc pojawiła się idea „obozu koncentracyjnego”? To za prezydenta i demokraty Stanów Zjednoczonych, Andrew Jacksona, wprowadzono „składy emigracyjne” jako część jego Ustawy o usunięciu Indian z 1830 r., wskutek której dziesiątki tysięcy rdzennej ludności zostało zmuszonych do przebywania w tak zwanych „obozach jenieckich”, w tym Seminole, Czirokezi, Czoktawowie, Krikowie (Muscogee) i inne narody plemienne, głównie w południowej części Stanów Zjednoczonych, w tym Alabamie i Tennessee.
Kolejnym elementem amerykańskiego modelu rządzenia, który wpłynął na nazistowskie Niemcy, były prawa Jima Crowa. James Q. Whitman, prawnik i autor książki Hitler's American Model: The United States and the Making of Nazi Race Law, napisał wprowadzenie o tym, jak naziści postrzegali amerykańskie prawa rasowe:
W protokole otwarcia minister sprawiedliwości Gurtner przedstawił memorandum na temat amerykańskiego prawa rasowego, które zostało starannie przygotowane przez urzędników ministerstwa na potrzeby zgromadzenia; a uczestnicy w toku dyskusji wielokrotnie wracali do amerykańskich modeli ustawodawstwa rasistowskiego. Szczególnie zaskakujące jest odkrycie, że najbardziej radykalni obecni naziści byli najgorętszymi orędownikami lekcji, jakie amerykańskie podejście miało dla Niemiec. W tym stenogramie nie jest to jedyna wzmianka o zaangażowaniu nazistów w amerykańskie prawo rasowe. Pod koniec lat dwudziestych i na początku lat trzydziestych wielu nazistów, w tym sam Hitler, poważnie potraktowało rasistowskie ustawodawstwo Stanów Zjednoczonych.
Moim celem jest opisanie tej zaniedbanej historii nazistowskich wysiłków, by czerpać inspirację z amerykańskiego prawa rasowego podczas tworzenia ustaw norymberskich i zapytać, co mówi nam ono o nazistowskich Niemczech, o współczesnej historii rasizmu, a zwłaszcza o Ameryce.
Inspirowane przez Stany Zjednoczone prawa rasowe zostały narzucone społeczeństwu niemieckiemu wraz z ustanowieniem praw norymberskich, które zostały uchwalone 15 września 1935 r. Naziści postrzegali amerykańskie prawa rasowe jako odpowiednią politykę, którą mogą zastosować wobec różnych grup, takich jak Żydzi, którzy ostatecznie stali się nieobywatelami. Rdzenni Amerykanie, Filipińczycy, Afroamerykanie i inni byli również uważani za nieobywateli, nawet jeśli mieszkali w Stanach Zjednoczonych lub na ich skolonizowanych terytoriach. Ale był jeden aspekt amerykańskich praw rasowych, który interesował nazistów - były to prawa przeciwko krzyżowaniu ras, które zabraniały małżeństw międzyrasowych w około 30 stanach USA, gdzie ci, którzy łamali prawo w USA, byli surowo karani.
Operacja Paperclip: Dlaczego rząd USA rekrutował nazistów po II wojnie światowej
Pogłoski o wojnie nuklearnej są dziś bardziej rozpowszechnione niż kiedykolwiek od czasu inwazji Rosji na Ukrainę. Aktor Ukrainy, och, przepraszam, miałem na myśli prezydenta, Wołodymyra Zełenskiego wezwał do „uderzeń prewencyjnych”, aby powstrzymać Rosję od użycia broni nuklearnej. Chociaż wkrótce potem wycofał te roszczenia, to wezwał Zachód do uderzenia Rosji bronią nuklearną w ramach środków zapobiegawczych, co było niezwykle niebezpieczną retoryką. Mówiąc o broni jądrowej, czy wiecie, kto pierwotnie zaproponował pomysł umieszczenia bomb atomowych na pociskach balistycznych? Był to pomysł zaczerpnięty od nazistowskich naukowców zajmujących się rakietami, zatrudnionych przez rząd Stanów Zjednoczonych podczas II wojny światowej. Oryginalny program nazywał się Uranprojekt lub „Uranium Project” w celu rozwoju technologii jądrowej do budowy broni i reaktorów.
W ostatnich latach II wojny światowej amerykańskie agencje wywiadowcze i kompleks wojskowo-przemysłowy potajemnie przetransportowały z Niemiec ponad 1600 nazistowskich naukowców i ich rodzin, którzy byli ekspertami w różnych dziedzinach, w tym w rakietach, aerodynamice, broni chemicznej i medycynie. Była to „Operacja Spinacz”. Dla armii USA pracowali naziści, którzy również przygotowywali raporty wywiadowcze, wywoływali strach i panikę, że Sowieci zamierzają przejąć świat, co było przesadą. Ale tym, czego najbardziej obawiał się rząd USA, było to, że Związek Radziecki w ramach operacji Osoawiachim z ponad 2500 byłymi nazistowskimi naukowcami i inżynierami, którzy zostali zwerbowani w sowieckiej strefie okupacyjnej Niemiec (SBZ) i Sowiecki sektor Berlina byłby o krok przed rządem USA w rozwoju broni i w innych dziedzinach.
Jednym z ważnych faktów historycznych dotyczących amerykańskich nazistowskich naukowców była rekrutacja Wernhera von Brauna lub znanego pod pełnym nazwiskiem jako Wernher Magnus Maximilian Freiherr von Braun, który był członkiem partii nazistowskiej i Allgemeine SS lub „General SS” - głównego oddziału sił paramilitarnych nazistowskich Niemiec. Wernher von Braun był również szefem działu rozwoju technologii rakietowej. Uważany za pioniera technologii rakietowej i kosmicznej w USA, był także głównym architektem superciężkiej rakiety nośnej Saturn V, która rzekomo pomogła wystrzelić statek kosmiczny Apollo na Księżyc.
Nazistowscy naukowcy pomogli także rządowi USA i CIA w opracowaniu programów broni chemicznej i biologicznej, które obejmowały użycie gazu sarin i innej niebezpiecznej broni wojennej, w tym VX (środek nerwowy) i oczywiście najczęściej używanej broni biologicznej podczas wojny w Wietnamie, Agent Orange. Innymi słowy, rząd USA wynajął nazistowskich naukowców za ich wiedzę na temat tworzenia broni masowego rażenia, która od tego czasu wyrządziła szkody różnym populacjom na całym świecie. Podczas wojny w Wietnamie armia amerykańska wypuściła Agent Orange na wietnamską ludność, co skutkuje do dziś kalectwem ponad 3 milionów ludzi, którzy mają wady wrodzone i inne problemy zdrowotne.
Amerykański Frankenstein: neonaziści z Ukrainy
Jak wiemy z cennych lekcji historii, rząd USA i CIA wspierały i szkoliły ukraińskich nazistów od 1946 roku. CIA organizowała operacje Stay Behind wraz z OUN-B (neonazistowską Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów) we wschodniej Europie i na innych obszarach, aby pomóc ukraińskim nacjonalistom, którzy zostali wysłani w celu destabilizacji sowieckiej Ukrainy za pomocą tajnych operacji, takich jak użycie komandosów do zabójstw sowieckich urzędników, sabotażu infrastruktury i popełniania aktów terroryzmu.
Historia rządu Stanów Zjednoczonych i jego agentów CIA pokazuje, że wspierali oni ukraińskiego zbrodniarza wojennego Stephana Banderę w rozwoju ukraińskiego ruchu podziemnego w celu destabilizacji sowieckiej Ukrainy, więc CIA i jej Biuro Koordynacji Polityki (OPC) oraz Biuro Operacji Specjalnych (OSO) ) planował tajne operacje z OUN-B i udzielał wsparcia antyradzieckiej Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) w wojnie psychologicznej w sowieckiej strefie wpływów. CIA odtajniła swoją historyczną relację o ich powiązaniach z ukraińskimi nacjonalistami, którzy współpracowali z nazistami podczas zimnej wojny w książce Kevina C. Ruffnera Sojusznicy zimnej wojny: początki relacji CIA z ukraińskimi nacjonalistami szczegółowo opisując, w jaki sposób
„CIA ponownie nawiązała i rozszerzyła swoje kontakty z Ukraińcami i innymi osobami w celu tajnych działań przeciwko komunistom oraz jako aktywa wojenne do wykorzystania za liniami Armii Czerwonej jako partyzanci, sabotażyści i przywódcy ruchu oporu”. Relacja historyczna poszła dalej stwierdzając, że „czasem brutalna historia wojenna wielu grup emigrantów zatarła się, gdy stały się one bardziej krytyczne wobec CIA”.
Przenieśmy się do listopada 2013 roku, kiedy to miały miejsce masowe protesty zwane Euromajdanem przeciwko polityce prezydenta Wiktora Janukowycza, który podjął decyzję o zacieśnieniu więzi z Rosją i Euroazjatycką Unią Gospodarczą zamiast kontynuacji stosunków politycznych i gospodarczych z Unią Europejską i odrzuceniu umowy z UE o wolnym handlu. Następnie, w lutym 2014 r. nastąpiła tak zwana rewolucja na Majdanie - doszło do gwałtownych starć demonstrantów z rządowymi siłami bezpieczeństwa w stolicy Ukrainy, Kijowie, co doprowadziło do zamachu stanu na demokratycznie wybranego prezydenta Wiktora Janukowycza. Wkrótce potem rozpoczęła się wojna rosyjsko-ukraińska i narodził się inspirowany przez neonazistów batalion Azow, który stał się ruchem oporu przeciwko wszystkiemu, co rosyjskie.
22 stycznia 2022 roku Yahoo News, które jest częścią mediów głównego nurtu, opublikowało artykuł zatytułowany „Ukraińskie paramilitary wyszkolone przez CIA mogą przejąć centralną rolę w przypadku inwazji Rosji ” i zasadniczo przyznał, że CIA potajemnie szkoliła siły ukraińskie od 2015 roku.
Podczas gdy tajny program, prowadzony przez paramilitarne jednostki pracujące dla Oddziału Lądowego CIA – obecnie oficjalnie znanego jako Departament Lądowy – został ustanowiony przez administrację Obamy po rosyjskiej inwazji i aneksji Krymu w 2014 r., i rozwinął się pod rządami Trumpa, administracja Bidena jeszcze go wzmocniła, powiedział były wysoki rangą urzędnik wywiadu w kontakcie z kolegami w rządzie.
Według Yahoo News, bezimienny były wysoki rangą urzędnik wywiadu powiedział, że „jeśli Rosjanie dokonają inwazji, ci [absolwenci programów CIA] staną się waszą milicją, waszymi przywódcami powstańczymi” i że „teraz szkolimy tych facetów przez osiem lat. To naprawdę dobrzy wojownicy. Właśnie tam program agencji może mieć poważny wpływ”. Trzeba się zastanawiać, ilu z nich faktycznie było zradykalizowanymi neonazistami.
W 2018 roku Reuters opublikował komentarz Josha Cohena Ukraiński problem neonazistowski, który wyjaśnia problem Ukrainy z nazistami zapełniającymi szeregi Milicji Narodowej. Cohen powiedział, że „demonstracja 28 stycznia w Kijowie, zorganizowana przez 600 członków tak zwanej „Milicji Narodowej”, nowo utworzonej ultranacjonalistycznej grupy, która przysięga „użyć siły w celu zaprowadzenia porządku”, ilustruje to zagrożenie”. Cohen dodał, że Milicja Narodowa zwerbowała członków z powiązanego z nazistami batalionu Azow:
Wielu członków Milicji Narodowej wywodzi się z ruchu Azow, jednego z około 30 prywatnie finansowanych „batalionów ochotniczych”, które na początku wojny pomagały regularnej armii w obronie terytorium Ukrainy przed rosyjskimi separatystami. Chociaż Azow używa symboliki z czasów nazistowskich i rekrutuje neonazistów w swoje szeregi, niedawny artykuł w Foreign Affairs bagatelizuje wszelkie zagrożenia, jakie może stwarzać grupa, wskazując, że podobnie jak inne ochotnicze bojówki, Azow został „powściągnięty” poprzez integrację z Siłami Zbrojnymi Ukrainy. Chociaż prawdą jest, że prywatne milicje nie rządzą już frontem bitwy, Kijów musi się teraz martwić o front wewnętrzny.
Cohen najwyraźniej podąża za narracją mediów głównego nurtu, kiedy powiedział, że Putin przejął Krym, choć w rzeczywistości to rosyjskojęzyczni mieszkańcy Krymu głosowali w referendum za ponownym zjednoczeniem z Federacją Rosyjską. Trzeba jednak przyznać, że Cohen wspomina fakt, że Batalion Azowski i Prawy Sektor cieszą się dużym szacunkiem, ponieważ walczyły z separatystami wspieranymi przez Rosję. Cohen wspomniał także o obozach szkoleniowych dla dzieci batalionu Azow:
Kiedy cztery lata temu zajęcie Krymu przez prezydenta Rosji Władimira Putina po raz pierwszy ujawniło opłakany stan ukraińskich sił zbrojnych, prawicowe bojówki, takie jak Azow i Prawy Sektor, wkroczyły do wyłomu, odpierając wspieranych przez Rosję separatystów, podczas gdy regularne ukraińskie wojsko przegrupowało się. Chociaż w rezultacie wielu Ukraińców nadal odnosi się do milicji z wdzięcznością i podziwem, najbardziej skrajne z tych grup promują nietolerancyjną i nieliberalną ideologię, która w dłuższej perspektywie zagraża Ukrainie. Od czasu kryzysu krymskiego bojówki zostały formalnie włączone do sił zbrojnych Ukrainy, ale niektóre opierały się pełnej integracji: na przykład Azow prowadzi własne obozy szkoleniowe dla dzieci, a sekcja karier kształci rekrutów, którzy chcą przenieść się do Azowa ze zwykłej służby wojskowej.
Chociaż twierdzenia Cohena obnażają ukraińskich neonazistów, podąża on również za narracją zachodniego establishmentu i mediów głównego nurtu, że „twierdzenia Kremla, że Ukraina jest gniazdem faszystów szerszeni, są fałszywe: partie skrajnie prawicowe wypadły słabo w ostatnich wyborach parlamentarnych na Ukrainie, a Ukraińcy zareagowali alarmem na demonstrację Milicji Narodowej w Kijowie”, co jest kłamstwem.
Stwierdzenie Cohena jest fałszywe, w rzeczywistości jest sprzeczne, gdy napisał na początku swojego artykułu, że „członkowie Milicji Narodowej byli rekrutowani z ruchu Azow”, ale nie ma się co martwić, ponieważ „Azow został „powstrzymany” przez integrację z siłami zbrojnymi Ukrainy” przynajmniej według Cohena, który czerpał dezinformację z magazynu Foreign Affairs, będącego publikacją należącą do Council of Foreign Relations (Rady Stosunków Zagranicznych), ulubieńca amerykańskiego establishmentu politycznego.
Czy zatem rząd USA, kompleks wojskowo-przemysłowy i CIA wspierają obecnie ukraińskich neonazistów w ich trwających wysiłkach wojennych przeciwko Rosji? Cóż, odpowiedź na to pytanie powinna być już oczywista.
Timothy Alexander Guzman
*
Timothy Alexander Guzman jest niezależnym badaczem i pisarzem, który koncentruje się na sferach politycznych, ekonomicznych, medialnych i historycznych.
Powyższy tekst pochodzi z Global Research, 23.11.22 - https://www.globalresearch.ca/us-nazi-connection-since-world-war-ii-from-inspiring-third-reich-to-supporting-neo-nazis-ukraine/5796800?utm_campaign=magnet&utm_source=article_page&utm_medium=related_articles
Teoretycy historii wojskowości
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 320
W jaki sposób najlepiej przedstawiać historię wojskowości, rozmawiać o niej i próbować wyjaśniać? Czym jest wojna?
Jednym z głównych problemów podczas takich rozważań jest sposób, w jaki z powrotem przywołuje się dawnych myślicieli, często powtarzając stare tezy i omawiane wcześniej dylematy. W debacie o wojnie lądowej dominują Sun Tzu, Clausewitz, Jomini i Fuller, konflikty na morzu to zaś domena Mahana i Corbetta. Co więcej, typowa debata na ten temat, zarówno akademicka, jak i popularyzatorska skupia się na wielkich dowódcach, kluczowych wojnach i bitwach, które rzekomo miały decydujące znaczenie.
Clausewitz i Jomini zyskali uznanie jako komentatorzy sztuki wojennej doby Wielkiej Rewolucji Francuskiej i wojen napoleońskich, Fuller i Liddell Hart skupili się na I wojnie światowej i szukali sposobu na uniknięcie kolejnego, tak kosztownego impasu na froncie, Mahan i Corbett studiowali zaś dzieje morskiej potęgi Wielkiej Brytanii w latach 1689–1815, a przede wszystkim jej konflikty z Francją.
Do listy można dopisać kolejne nazwiska, w tym Michaiła Frunze i Mao Zedonga traktujących o wojnach rewolucyjnych w XX wieku oraz Charlesa Calwella i (reprezentującego inne poglądy) Davida Galulę studiujących działania przeciwpartyzanckie. Włączenie do panteonu postaci Sun Tzu i Mao Zedonga stanowi odpowiedź na rosnące znaczenie Chin jako potęgi wojskowej. Podobnego zainteresowania nie wzbudziły przy tym Indie, które wysuwają się na pierwsze miejsce pod względem liczby ludności. Także wojna powietrzna zrodziła swoich propagatorów oraz analityków (wchodzących często w ostre spory), szczególnie w osobach Giulia Duheta i Williama Mitchella.
Zarówno treść, jak i zakres oraz wydźwięk tradycyjnych prac teoretycznych rodzą jednak szereg problemów.
Po pierwsze, teorie myślicieli wojskowych zwykły górować nad ideami, a tym bardziej praktycznymi działaniami faktycznych uczestników walk. Większość z nich nie pozostawiła po sobie teoretycznych prac lub nie nadała im usystematyzowanej formy, lecz prawdziwy problem polega na tym, że teoretycy wojskowości opowiadają o… innych teoretykach wojskowości. Niekoniecznie interesuje ich zbliżenie do decydentów, poznanie ich pobudek i wolą raczej rozwodzić się nad swoimi spostrzeżeniami i wtłaczać innych w przyszykowane ramy koncepcyjne, a następnie przesadnie podkreślać ich znaczenie. I tak, Basil Liddell Hart, który z ochotą pozował na wzgardzonego proroka we własnej ojczyźnie, Wielkiej Brytanii, jednak przyczynił się do rozwoju koncepcji blitzkriegu, a także działań Izraela podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku. Pozwoliło mu to znacznie wyolbrzymić swoje znaczenie.
Po drugie, autorzy dzieł teoretycznych znacznie większą wagę przykładają do wojen między państwami niż konfliktów wewnętrznych. Zdaje się, że wojny domowe biorą na tapet jedynie wówczas, gdy obie strony dysponują formalną lub na wpół formalną, strukturą organizacyjną armii, jak choćby podczas wojny w Anglii (1642–1648) i w Stanach Zjednoczonych (1851–1865).
Po trzecie, oś dyskusji wyznaczają najczęściej bitwy, nie zaś potyczki czy „małe wojny” (lub blokady morskie), mimo iż są równie powszechne i podobnie istotne. Ich znaczenie jeszcze wzrosło od czasów II wojny światowej, a w ich dostrzeżeniu nie pomaga podejście oparte na filozofii „decydującej bitwy”. Może się ono sprawdzić, gdy liczba jednostek jest niewielka, jak okrętów wojennych czy współcześnie samolotów, a utrata każdej z nich ma istotny wpływ na przebieg walk.
I po czwarte, znaczna część świata w klasycznych opracowaniach jest sprowadzana do „prymitywnego” obrazu, w którym przeważa wizerunek prostego i surowego wojownika, widoczny zwłaszcza w odniesieniu do ludów stepowych i państw Afryki.
Autorzy prac teoretycznych zwykli prezentować je jako niezbyt rozwinięte (i zróżnicowane) w porównaniu z państwami o „ugruntowanej” strukturze, szczególnie jeśli gospodarka tych drugich opierała się na dobrze rozwiniętym rolnictwie i przemyśle i przynależały do Zachodu (Europa i Ameryka Północna) lub Azji Wschodniej. Tworzy to mapę punktów ciężkości, wspartą przekonaniem, że „rozwinięte społeczeństwa” są z miejsca najskuteczniejsze w swoich działaniach. Równocześnie to z nich
wyrastają skrojone na „nowoczesną” modłę armie i prace teoretyków wojskowości. Tym sposobem społeczeństwa „niedorozwinięte” zyskują znaczenie jedynie wówczas, gdy kopiują elementy najskuteczniejszej praktyki, czyli zachodniej, lub tworzą coś na jej wzór.
Wyrażona w taki sposób postawa klasycznych autorów rodzi liczne problemy. Często pomniejsza się znaczenie skuteczności armii Hunów w V wieku, Mongołów w XIII, Timura Chromego w XIV i Mandżurów w XVII wieku, czyli zdominowanych przez kawalerię pozaeuropejskich sił, lub z góry skazuje się na porażkę w dłuższej perspektywie, choć zgodnie z taką optyką każda siła wojskowa kiedyś musi stracić znaczenie. Podejście to wynika z kolei z wagi, jaką przywiązuje się do zachodnich formacji piechoty. Widać to jeszcze wyraźniej, gdy uwypukla się rolę powiązań wojska z przemysłem, tworzących „kompleks”, czyli zaczyn dla produkcji zaawansowanego uzbrojenia wykorzystywanego w nowoczesnych konfl iktach, terminy zaś „przemysłowy”, „zaawansowany” i „nowoczesny” odnoszą się do konkretnych zjawisk.
Opierające się na gospodarce rolnej bez większego udziału przemysłu społeczeństwa stepowe nie rozwijały takich systemów. Tym samym mogą sprawiać wrażenie przestarzałych. I to nawet w sytuacji, gdy ich zacofanie stawało się widoczne dopiero w XIX wieku. Różnica w rozwoju jest bowiem zarówno przyczyną, jak i skutkiem epoki imperializmu tamtego stulecia, choć trudno mówić o czymś takim jak wiek imperializmu. W dyskusji nad społeczeństwami stepowymi pobrzmiewa teleologiczna nuta (wiemy, dokąd wszystko zmierza, a ten kierunek jest właściwy i nieunikniony), podobnie jak w całej historii wojskowości. Ramy tej teleologicznej wykładni wyznaczają coraz skuteczniejsze rozwiązania technologiczne i organizacyjne.
Jednak zbudowana na teleologii narracja, czerpiąca z teorii modernizacji i posługująca się często dyskursem o rewolucjach wojskowych jako narzędziach tłumaczenia zmian, nie wytrzymuje starcia z rzeczywistością lat 20. XXI wieku. Współcześnie meksykańskie kartele przestępcze mają pod bronią więcej ludzi niż niejedna europejska armia.
Kultura jest kluczowym konceptem w badaniu dziejów wojskowości, ponieważ to właśnie spojrzenie na odmienne sposoby postrzegania i doświadczania konfliktów umożliwia wyjście poza rzekomo uniwersalne założenia dotyczące ich natury. Co więcej, takie podejście jest konieczne podczas walki pośród − lub przeciwko – społecznościom odmiennym niż własne, aby właściwie ocenić rolę, jaką odgrywają siła i rozumienie sukcesu. Niedocenienie tych czynników było wyraźnie widoczne w problemach, z którymi borykały się Stany Zjednoczone podczas konfliktów toczonych w Iraku i Afganistanie.
Większość współczesnych obserwatorów z Zachodu prawie w ogóle nie włącza do rozważań kwestii religijnych ani ich roli w kształtowaniu postaw społeczeństwa wobec zwycięstwa i klęski, cierpienia i śmierci, a co za tym idzie, gotowości do pogodzenia się ze stratami. Jak wielokrotnie dowiodły ostatnie dekady walk w świecie islamu, budowane w oparciu o taktyczne, operacyjne i strategiczne kalkulacje koncepcje osiągnięcia zwycięstwa, czyli praktyczne działania, mogą łatwo zostać zaburzone przez czynnik religijny, czego liczne przykłady znajdziemy w najstarszych relacjach o wojnach.
Pominięcie wpływu religii to problem związany z jedną z najbardziej intrygujących teorii tłumaczących dzieje wojskowości, którą w XVIII wieku rozwijali tacy autorzy, jak Edward Gibbon, William Robertson czy Adam Smith. W ich opinii historia to przechodzenie z jednego etapu do kolejnego w procesie rozwoju społeczno-gospodarczego, poczynając od społeczeństw łowców i zbieraczy, do społeczności pasterskich, rolniczych, a następnie do zurbanizowanych systemów, cechujących się odmiennymi instytucjami zarówno politycznymi, jak i wojskowymi. Włączając w nią dzisiejsze społeczeństwa, teoria zakłada, że występują różnice między środowiskami naturalnymi i kulturowymi na całym świecie, choć nie czyni już podobnego rozróżnienia na kierujące nimi prądy ideologiczne.
Bez względu na to, czy zagłębiamy się w teorie Clausewitza, czy Gibbona tworzącego pół wieku wcześniej, mamy do czynienia z ideami rozciągniętymi w perspektywie longue durée (długiego trwania), z próbą uchwycenia esencji wojny. Mimo to większość rozważań teoretycznych odbywa się w bardzo ograniczonej skali czasowej. Polegają one na analizie nieodległych dla autora konfliktów w celu odkrycia, jakimi możliwościami dysponują potencjalni przeciwnicy. Niemcy na przykład skłoniły się ku inwazji na Związek Radziecki w 1941 roku po przyjrzeniu się błędom, jakie popełniła Armia Czerwona w wojnie zimowej. Jednak dowodząc tego, że teoria i analiza mogą prowadzić nas ku uprzednio pożądanym wnioskom, zignorowały kluczowy etap, w którym po początkowych bolesnych klęskach ZSRR odniósł ostatecznie zwycięstwo.
Takie analizy wojskowe często nie wykraczają poza strefę komfortu i mają skłonność do potwierdzenia instytucjonalnych, narodowych i społecznych uprzedzeń. Skupiając się zatem na aktualnych problemach i nadchodzącym konflikcie, analitycy z United States Army Corps (Korpusu Lotniczego Armii Stanów Zjednoczonych) winili za porażkę niemieckiego Luftwaffe w walkach o Wielką Brytanię w 1940 roku brak strategicznych bombowców, nie zaś ogólne słabości sił powietrznych III Rzeszy lub znaczenie brytyjskich zintegrowanych systemów obrony powietrznej. Dało to zielone światło do inwestowania w bombowce strategiczne.
W lipcu 1941 roku Air War Plans Division 1 (Dział Planowania Wojny w Powietrzu 1) przedstawił szczegółowy plan pokonania Niemiec siłami powietrznymi. Stany Zjednoczone mierzyły się w tym wypadku z przeciwnikiem, który we właściwy sposób nakierował je zarówno na rozwój swojej doktryny, jak i kluczowe wsparcie przy jej wdrażaniu.
Istnieje tendencja do postrzegania błędów w analizie i uprzedzeń kierujących instytucjami państwa jako rzeczy z przeszłości, ale równie dobrze dziś możemy się zmagać z takimi problemami, na przykład przy zakupach uzbrojenia czy kształtowaniu „doktryn” odzwierciedlających idee. Co więcej, polemiczne i nastręczające problemów publikacje strategicznych przeglądów podkreślają znaczenie wyborów w wykonywaniu zadań, wyznaczaniu priorytetów, zakupach sprzętu i formułowaniu doktryn.
Wszystko to ma następnie wpływ nie tylko na kierunek kolejnych posunięć, lecz także na cały kontekst, w ramach którego wybory te są przedstawiane, rozważane i wdrażane. Innymi słowy, „przygotowywanie się na minioną wojnę” to długi proces, który z jednej strony wyrasta z nieprawidłowego czytania przeszłości, a z drugiej przypomina o konieczności jej studiowania. Ostatecznym krokiem w rozważaniach jest ujmowanie wojny jako całości w ramy teorii.
Teoria wojskowości jest intensywnie rozwijana dzięki kulturze popularnej, gdzie duży nacisk kładzie się na heroizm jednostek, zbiorową odwagę, a także jedność społeczności cementującą gotowość do walki. Cechy te odgrywały ogromną rolę w najstarszych dziełach literackich i do dzisiaj silnie rezonują we współczesnych utworach, grach komputerowych i innych mediach. W tym przypadku teoria mówi jednak o triumfie charakteru, choć jeśli przybrać narrację w płaszcz prowidencjalizmu i fatalizmu, także klęska może stać się heroiczna, jak choćby ta zadana przez Persów Spartianom pod Termopilami w 480 roku p.n.e., czy zadaną przez Meksyk Teksańczykom w bitwie o Alamo w 1836 roku. Wówczas to właśnie klęska jest wyrazem niezłomnej woli.
Ten sposób objaśniania wojny budzi największe zainteresowanie, na co wpływ między innymi miała rosnąca, szczególnie od lat 70. XX wieku, popularność rozważań o „obliczu bitwy”, w której na pierwszy plan wysuwały się historie pojedynczych jej uczestników i gromadzenie relacji naocznych świadków. To podejście mniej uwagi poświęca istotnym elementom rozgrywającym się w tle, czyli strategii, logistyce i komunikacji, a skupia się na wymiarze taktycznym i sile woli człowieka. Związek tych czynników jest ukazywany choćby w postaci jedności oddziałów.
Współczesne społeczeństwa szczególnie żywo reagują na przekaz wizualny i gotowe „lekcje”. Można w nich zawrzeć opowieści o heroicznych czynach, lecz także zademonstrować możliwości poszczególnych rodzajów uzbrojenia, przy czym nietrudno tutaj o materiał graficzny. Historia to szczególny nośnik przesłania, które w tym wypadku niekoniecznie musi przybrać formę pisemną, bo może mu ona odebrać czytelność i niejako sugerować, że nie każdy jest zdolny je przyswoić. Co więcej, dzięki mediom wizualnym przekaz łatwiej dociera do mieszkańców większości rejonów świata. Przekaz wizualny pozwala na ekspresję teoretycznych rozważań z zakresu historii wojskowości w sposób niebezpośredni, a media, w których one rozbrzmiewają, stanowią współczesny odpowiednik mówionych poematów, tak ważnych w przeszłości. I znów zarysowują się tu związki, a przynajmniej echa podobieństw rezonujące przez wieki.
Jeremy Black
Jest to fragment książki Jeremy’ego Blacka Wojna. Krótka historia, wydanej przez Wydawnictwo RM, której recenzję zamieszczamy w tym numerze.
Czy historia się powtórzy?
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 302
W XI w. p.n.e. powstała monarchia izraelska, a pierwszym królem został Saul (do ok. 1010 r. p.n.e.). Jego następcą był Dawid (1010–970 p.n.e.), który uczynił Jerozolimę stolicą królestwa oraz zorganizował podstawy administracji centralnej. Największy rozkwit monarchii izraelskiej nastąpił w okresie panowania syna Dawida Salomona (970–931/930 p.n.e.), kiedy państwo izraelskie zajmowało niemal całą Palestynę (oprócz filistyńskich i fenickich miast-państw), część Syrii oraz tereny Zajordanii.
Salomon podzielił państwo na okręgi administracyjne i prowadził ożywioną wymianę handlową, wzniósł też w Jerozolimie świątynię ku czci Jahwe, zwaną Pierwszą Świątynią. I to był jedyny okres w Starożytności, kiedy istniało jednolite, zjednoczone państwo żydowskie - o ile wtedy można było mówić o wspólnocie narodowej w dzisiejszym tego słowa rozumieniu. Była to raczej wspólnota religijna, choć targana różnymi formami rozumienia zasad religii mojżeszowej. Do tego dochodziły, widoczne cały czas do chwili ostatecznego podboju Palestyny przez Rzymian, regionalne różnice nie tylko religijne, ale i kulturowe, a nawet rasowe. Judea, Izrael i Samaria zawsze stanowiły jakby oddzielne fragmenty tego królestwa.
Potomkowie Żydów nigdy nie posiadali jednego języka i wspólnej kultury. Do dyspozycji [….] ustawodawców pozostawały zatem jedynie kryteria religijne.
(Shlomo Sand, Dlaczego przestałem być Żydem)
Po śmierci Salomona na przełomie 931 i 930 r. p.n.e. królestwo Izraela rozpadło się na dwa państwa: północne - zwane Izraelem i południowe - Judę, gdzie rządzili nadal potomkowie Salomona i Dawida i gdzie znalazło się religijne centrum w Jerozolimie, świątynia Jahwe oraz obsługująca ją kasta kapłańska. Stąd czerpać chciała swą supremację wobec sąsiada z północy. A z czasem wobec wszystkich konwertytów, jakich zdobywał judaizm na Bliskim Wschodzie, a potem na terytorium Imperium Romanum.
Losy królestwa północnego wiązały się bezpośrednio z tym, co działo się na terenach dzisiejszej Syrii i Iraku. Po początkowej zależności (i uleganiu cywilizacyjno-kulturowym wpływom) od Damaszku w 722 p.n.e. król asyryjski Salmanasar V (początek potęgi nowo-asyryjskiego państwa pod rządami dynastii Sargonitów) kładzie kres istnieniu Izraela, burząc doszczętnie stolicę w Samarii. Izrael staje się prowincją Asyrii. Po raz pierwszy następują masowe, zorganizowane wysiedlenia ludności izraelskiej w głąb imperium asyryjskiego. Judea staje się wasalem Asyrii.
W tym czasie król Jozjasz (640/639–609 p.n.e.) przeprowadzić mógł - bo na więcej nie pozwalał mu namiestnik asyryjski - reformę religijną, polegającą na ostatecznej centralizacji kultu Jahwe. Od tego czasu można mówić o początkach absolutnej i jednoznacznej hegemonii świątyni jerozolimskiej w przestrzeni interpretacji kanonów wiary przez kastę kapłańską pozostającą wokół tego przybytku. Rozpoczyna się też mityczny, pogłębiony przez tysiącletni pobyt wyznawców judaizmu w diasporze, proces rozumienia tożsamości Żydów, głównie poprzez religię. I musiało to wywrzeć określony, widoczny dziś, rys w ich mentalności. Zwłaszcza przez element narodu wybranego przez Boga, ciągle podnoszony w świętych pismach judaizmu.
W latach 587-586 p.n.e. nowe imperium, które powstało na gruzach Asyrii – Babilon – po podboju Judei przez Nabuchodonozora II i splądrowaniu Jerozolimy, wysiedla kilkadziesiąt tysięcy miejscowej ludności w głąb swego państwa. Rozpoczął się okres zwany niewolą babilońską. W Babilonie, multikulturowym olbrzymim mieście, żydowskie wspólnoty kultywowały religię, prowadząc ożywioną działalność literacko-intelektualną, różną od tego, co miało miejsce w prowincjonalnej Jerozolimie. Po podboju Babilonu przez imperatora perskiego Cyrusa II Starszego w 538 r. p.n.e. stosowny edykt pozwala przesiedleńcom z Judei powrót (z czego nie wszyscy skorzystali i w Babilonie pozostała spora wspólnota wyznawców judaizmu, mająca z czasem coraz luźniejsze związki z Jerozolimą). Zarówno w prowincji perskiej, jaką stała się wówczas Judea, jak i w Babilonie, prowadzone były intensywne prace nad Pismami Świętymi, ich interpretacją i prawnymi kanonami z nimi związanymi. Odbudowana zostaje też świątynia jerozolimska. Rozpoczyna się okres dający też początek znaczeniu synagogi w życiu każdej podstawowej wspólnoty.
W okresie Imperium Aleksandra Wielkiego i jego następców – władza diadochów (Palestyna pozostawała cały czas w politycznej zależności od panujących w na Bliskim Wschodzie Seleucydów) – ludność Judei i Izraela ulegała stopniowej hellenizacji. Język, obyczaje, wyznanie i kulty obce monoteizmowi Hebrajczyków prowadziły do określonych napięć społecznych i kulturowego pluralizmu. Słabła tym samym władza Świątyni (a z tym wiążą się określone dochody) i kasty kapłanów, którzy poprzez powolnych im władców mogli sterować ludem i opinią publiczną. Ortodoksja religijna poczęła – jak zawsze, gdy postępująca pluralizacja podkopuje jej znaczenie i prestiż – zdobywać coraz szersze znaczenie i poparcie. W tym okresie Świątynia Jerozolimska podczas panowania Antiocha IV Epifanesa stała się przybytkiem Zeusa.
W 165 r. p.n.e. po powstaniu Machabeuszy organizuje się w miarę suwerenne państwo rządzone przez dynastię hasmonejską. Wraca ortodoksyjny kult Jahwe w Świątyni Jerozolimskiej ze wszystkimi związanymi z judaizmem obrzędami i prawodawstwem. Nie na długo. W 63 r. p.n.e. Pompejusz Wielki podbija Palestynę, tworząc prowincję w której rządzić będą wasale zależni od Rzymu. W skład tego quasi-suwerennego państwa wchodziły: Juda, Idumea, Filistea, Samaria, Galilea, płaskowyż Golan, Zajordania oraz Moab.
Dochodzimy do czasów przełomu tysiącleci, działalności mesjaszów i proroków oraz rządów mniej lub bardziej krwawych satrapów m.in. Heroda Wielkiego, potężnego władcy i mecenasa sztuki antycznej (wiekopomny budowniczy i organizator państwa, choć zależnego od Imperium Romanum). To wtedy prowadzą działalność religijno-polityczną postacie w rodzaju Jana Chrzciciela czy Jezusa z Nazaretu, uaktywniają się sykariusze i różnego rodzaju zeloci, zaś część wyznawców alienuje się od panującego chaosu i niepokojów, idąc na pustynię Judzką uprawiać ascezę (tzw. esseńczycy).
Kolejne bunty i niepokoje kładą ostateczny kres jakiejkolwiek państwowości żydowskiej w Palestynie. Dzieje się tak po ekspedycjach karnych Rzymian w czasach imperatorów: Wespazjana (zdobycie Jerozolimy przez Tytusa w 66 r. n.e.) i Hadriana. Tytus - jak podają rzymskie źródła (np. Sulpicjusz Sewer czy Tacyt) - był zwolennikiem całkowitego zniszczenia świątyni, stanowiącej jego zdaniem genezę oporu miejscowej ludności przeciwko Rzymowi. Dokonali tego legioniści rzymscy ze znaną sobie skrupulatnością i bezwzględnością. Rozpoczęła się też planowa deportacja autochtonów. Towarzyszyła jej też emigracja z podupadającej prowincji (podlegającej peryferyzacji) do innych, bardziej kulturowo rozwiniętych centrów Imperium. Przede wszystkim do Aleksandrii, Antiochii czy do Rzymu.
W 132 roku cesarz Hadrian postanowił odbudować Jerozolimę jako miasto hellenistyczne ze świątynią Jowisza i nazwą Colonia Aelia Capitolina. Wywołało to wybuch powstania ortodoksów religijnych pod wodzą Bar-Kochby (lata 132–135). Odzyskali oni przejściowo Jerozolimę, jednak w 135 r. ich opór został złamany. Jerozolima została doszczętnie zniszczona, a na jej miejscu założono rzymskie miasto zgodnie z planem Hadriana. Plac, na którym stała świątynia oraz jej otoczenie, zostały zaorane i posypane solą. Rzymianie zmienili nazwę kraju z Judei na Syria-Palestina, zakazując Żydom wstępu do miasta.
Rozpoczyna sie na dobre życie wyznawców judaizmu, w diasporze na terytorium olbrzymiego Imperium Romanum, a także poza jego granicami: Persja, Środkowa Azja czy nawet Indie, gdzie dotarli oni na tereny dzisiejszego stanu Kerala w południowo-zachodniej części tego subkontynentu. Tym samym tożsamości poszczególnych, żyjących w rozproszeniu wspólnot, jednoczy wyłącznie coraz słabiej rozumiany monoteizm judaistyczny – zachodzą naturalne w takich przypadkach procesy synkretyzacji oraz legendarne i mistyczne pojmowanie Świątyni Jerozolimskiej. To jest kontynuacja tego, z czym mieliśmy do czynienia w przypadku antycznych królestw Izraela i Judy. Choć wyrastały z tego samego pnia, rozwijały się oddzielnie i w innych kierunkach. Z różnych powodów i racji, przede wszystkim kulturowo-społecznych. Teraz ten trend musiał przybrać na sile i być po prostu zwielokrotniony.
Społeczeństwo Izraela – celowo nie piszę żydowskie, gdyż jest to błąd zawężający właśnie wyłącznie do tożsamości opartej na przesłankach religijnych (co jest m.in. oprócz pobudek politycznych toksycznym lepiszczem każdego społeczeństwa) - było jeszcze przed wojną w Gazie i agresją Izraela na ten skrawek palestyńskiego państwa głęboko podzielone. Z różnych racji i przyczyn. Emanacją tego było również to, co działo się wokół tzw. reformy sądownictwa forsowanej przez rząd „Bibi” Netanjahu.
A podziały, jak pokazywały nieliczne relacje (bo większość mainstreamu medialnego zakodowało się na modnej i chwytliwej polaryzacji według schematu: liberałowie i demokraci kontra konserwa i faszyzm), przebiegają w formie bardziej skomplikowanej i w niejednoznacznym wymiarze jak to pokazują media. Świadczy choćby o tym opisany przez nieliczne środki masowej komunikacji, a wywołujący w samym Izraelu szok i niedowierzanie wśród przedstawicieli demokratyczno-liberalno-tęczowej części społeczeństwa, okrzyk prowincjonalnego działacza Likudu (partii premiera Netanjahu) zapowiadający protestującym coś na kształt Holocaustu uczynionego europejskim Żydom przez nazistów.
Ta szokująca zapowiedź - Żyda wobec innych Żydów, łamiąca wewnątrzżydowskie tabu dotyczące Zagłady – ukazała, iż społeczeństwo izraelskie dzielą nie tylko polityczne i aktualne zagadnienia. Ta polaryzacja jest głęboka i ma przede wszystkim podłoże klasowe, kulturowe, a nawet rasowe.
Podziały na Aszkenazich i Sefardów, niewidoczne i sztucznie zasłonięte niby-demokratyczną woalką wyborów, ograniczoną, (ale zawsze podnoszoną) wolnością słowa, wspólnotą religijnych symboli i przywiązania (choć to pozory) do pryncypiów judaizmu są jednak rzeczywiste i odgrywają znaczącą rolę. Ot, choćby argument, jaki podnoszą Sefadzi, a który jest m.in. jednym ze źródeł próby reform sądownictwa przez rząd Netanjahu: otóż 90-95% przedstawicieli władzy sądowniczej i kasty prawniczej to potomkowie Żydów Aszkenazyjskich wywodzących się z Europy Zachodniej, Środkowej i Ameryki. Od samego początku zajęli oni uprzywilejowane pozycje w strukturze państwa izraelskiego. I taka sytuacja, niewidoczna na co pierwszy rzut oka, trwa po dziś dzień.
O relacjach szokujących dla wszystkich, którzy uważają, iż Żydzi są zbiorowością niesłychanie spójną i odnoszącą się do siebie z atencją immanentną „szlachetnej wspólnocie religijnej i etnicznej” (Sh. Sand, Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski), niech świadczy określenie emigrantów z Afryki północnej do Izraela od samego początku jako tzw. Marokańczyków, nie Żydów (w odróżnieniu od tych, co przyjeżdżali z Europy i Ameryki). To pojęcie zachowało przez długie lata swe pejoratywne znaczenie, niosące niepełnocenność żydostwa przez owych emigrantów.
Jurysprudencję i praktykę państwa Izrael w tym i podobnych przypadkach doskonale opisuje Uri Huppert, izraelski prawnik i wykładowca akademicki, także działacz społeczny (U. Huppert, Izrael w cieniu fundamentalizmów). Przedstawia, jak oba fundamentalizmy religijne, wywiedzione z tego samego źródła i posługujące się analogicznymi uzasadnieniami – islamizm jako huba religii Mahometa i polityczny judaizm z agresywnym nacjonalizmem – krępują demokratyczne i liberalne prawodawstwo, myślenie i społeczne działania na rzecz modernizacji państwa. Gdy w dodatku dochodzi do rasistowskich praktyk zahaczających często o klasyczny apartheid wobec części obywateli (ponad 600 tys. to Arabowie / Palestyńczycy różnych denominacji , ponadto potomkowie Samarytan, Maronici, Druzowie), trudno nie dziwić się kwitnącemu od dekad na tych terenach terroryzmowi. Okupacja Palestyny i niespełnienie rezolucji ONZ z 29.11.1947 r. dotyczącej powstania Izraela i Palestyny po dekolonizacji tzw. Ziemi Świętej zbierają tragiczne owoce.
I tak dochodzimy do współczesnej sytuacji oraz wojny na tym obszarze, wiążącej się z kolejnymi ofiarami wśród arabskiej ludności cywilnej. Pomijając niejasne przesłanki i okoliczności, w jakich zaistniał atak terrorystyczny Hamasu na terytorium Izraela – koła rządzące w tym kraju były z różnych stron i od dawna informowane o mającej nastąpić akcji z terytorium Gazy.(Trzeba stwierdzić, iż z polityczno-wewnętrznego punktu widzenia ów akt był korzystny dla kół rządzących w Izraelu: wprowadzono stan wojenny, zarządzono mobilizację, ustały protesty i niepokoje. Społeczeństwo jest znów jednością, zjednoczone wokół lidera walczącego z opresją, a narracja może być pełna patriotyzmu, uniesienia i narodowego wzmożenia).
Gdy mówimy o religijnym fundamentalizmie, od razu zapala się światełko „islamskie” i wybuchają islamofobiczne emocje (Vincent Geisser, Nowa islamofobia) powtarzające stare, europejskie obsesje antyjudaizmu i antysemityzmu. Także cywilizacyjny paternalizm i cywilizacyjne poczucie wyższości wobec innych kultur, które dało o sobie wielokrotnie znać m.in. w czasach krucjat krzyżowych i kolonialnych podbojów. A fundamentalizm – widoczny w tzw. religiach abrahamowych – jest immanencją wyznań i kultów religijnych, zwłaszcza gdy doktryna uzurpuje sobie: wybranie i jedyną prawdziwość (Radosław Czarnecki, „Kiedy nasze zasady wykluczają inne racje” Sprawy Nauki nr 2/2020, „Esencjalizm – wrota fundamentalizmu religijnego” ,Sprawy Nauki nr 8-9/2020). Gdy do tego dochodzi mityczność i rozbujała religijna retoryka dominująca w przestrzeni publicznej, nie mająca zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, efekty muszą owocować podziałami, polaryzacją, konfliktami.
Religie niosą sobą emocje, a one są zawsze złym doradcą i złym drogowskazem w jakiejkolwiek działalności publicznej. Tym samym przedstawianie przez publiczną narrację fikcyjnej – jak pisze wspominany Shlomo Sand – wspólnoty etnicznej (a de facto religijnej) jako klubu wybranych przez Boga, opartego na mitycznych, starotestamentowych przekazach jest głęboko sprzeczna z podstawowymi zasadami demokracji i pluralizmu. Nie mówiąc o wolnościach słowa i swobodach obywatelskich do wyrażania odmiennych poglądów.
Opieranie swej tożsamości wyłącznie na religijnych, mocno wątpliwych z racji swej mityczności i minionego czasu (czasem nawet kilku tysiącleci, gdy sięgamy epoki państw Salomona i Dawida) prowadzić musi na manowce. Stąd wziął się magiczny, mający charakter religijny „rytuał wokół Zagłady ustanawiający tożsamość żydowską jako odrębną i wyłączną” (Sh.Sand, Dlaczego przestałem być Żydem). Tragedii, będącej wynikiem i podsumowaniem określonej kultury oraz dróg, jakimi postępowała przez wieki cywilizacja zachodnioeuropejska, nie mogą towarzyszyć obrzędy i liturgia rodem z jakiejkolwiek świątyni, jakiegokolwiek wyznania religijnego. Tej tragedii winna towarzyszyć zaduma, refleksja i cisza.
Wspominając w skrócie o podziałach państwa (i w państwie) Żydów jeszcze w czasach Antyku – a faktycznie o społecznościach zamieszkujących od zawsze Palestynę, o różnych tożsamościach, o przeciwstawnych kulturowych korzeniach – pragnę podkreślić, iż niezwykle realnym jest podział współczesnej Palestyny nie tylko na państwo żydowskie i palestyńskie, ale też na dwa państwa żydowskie. Może wyjściem byłaby jedna struktura w formie bardzo luźnej konfederacji, na kształt Belgii czy Szwajcarii? Te rozwiązania miały w historii miejsce wielokrotnie. I dziś to jest także widoczne. Zresztą taka tendencja odpowiada zjawiskom na świecie. Dziś struktury większe rozpadają się, rozluźniają wzajemne związki na wzór rozproszonej przestrzeni wirtualnej. Tym samym poczynają przedstawiać coś na wzór galaktyki, gdzie różne gwiazdy, planety krążące wokół nich, asteroidy i pył kosmiczny tworzą formę mgławicy, czyli czegoś zupełnie przeciwstawnego do formuły narodowego, scentralizowanego państwa. Te siły rozrywające państwa narodowe to zlepek różnych systemów i interesów, głównie rynkowych i związanych z nimi korporacji. „Wszystko to tworzy wokół obumierających państw narodowych atmosferę klęski”. To steruje ku wizji wielkiego, światowego nieporządku i bezwładu. Na kształt rynku i jego niewidzialnej ręki (Z.Bauman, Globalizacja).
Współczesny Izrael rozpada się na naszych oczach, Palestyńczycy doświadczają bezprecedensowych cierpień, będących m.in. efektem tego rozpadu, który rządzące elity starają się powstrzymać, eksportując swe zamiary w obszary konfrontacji z Palestyńczykami czy z islamem w ogóle. Społeczeństwo izraelskie było od początku mozaiką grup imigrantów, które w większości były od siebie odległe niczym w Antyku plemiona zamieszkujące dawny Kanaan. Pierwotna fascynacja państwem narodowym Żydów, po doświadczeniach II wojny światowej, wyparowała. Do głosu doszły elementy kultury przodków i ugruntowanych wielowiekowo tożsamości. A także konflikty klasowe.
Podobnie ma się rzecz z emigrantami tureckimi w Niemczech, gdzie trzecie i kolejne pokolenia tam mieszkających Turków są coraz bardziej „tureckie”. A na dodatek rozwarstwienie społeczne, wzrost nierówności – co ma miejsce w całym świecie wskutek neoliberalnych porządków i bałwochwalczego kultu rynku – powodują w społeczeństwie izraelskim te same niepokoje i konflikty jak w Europie.
Narracja o jedności narodu i spajanie go wyłącznie na bazie mitów religijnych sięgających 1000 lat p.n.e. oraz traumą Zagłady ulega erozji. Na takiej podstawie można prorokować, iż Izrael czekają olbrzymie zmiany. We wszystkich obszarach i sferach. Historia jest tu właściwym drogowskazem i zapowiedzią.
Radosław S. Czarnecki