Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 17000
Spuścizna po Arystotelesie
Wątpliwej wartości spuścizną po Arystotelesie są
dwa sposoby myślenia.
Jednym jest myślenie linearne lub sekwencyjne. Polega ono na postrzeganiu zdarzeń,
zjawisk i rzeczy w jednym wymiarze spacjalnym – jedno przed lub za drugim tworzy linię
zwaną osią przestrzenną – i temporalnym – jedno wcześniej lub później niż drugie tworzy
linię zwaną osią czasu.
W obu przypadkach porządek zdarzeń,
zjawisk i rzeczy określony jest przez związek przyczynowo-skutkowy
(przyczyna poprzedza skutek w przestrzeni i czasie), albo uwarunkowanie celowościowe
(wszystko układa się zgodnie z założonym celem), jak i przez wynikanie logiczne dedukcyjne
(racja poprzedza następstwo).
Na bazie myślenia linearnego uformowało się pojęcie postępu, czyli rozwoju stale
wznoszącego się na coraz wyższe stopnie. Z czasem postęp stał bożkiem rządzącym ludźmi, którzy robią
dla niego wszystko. A jednocześnie jest on nieszczęściem dla ludzi, którzy wciąż chcą mieć czegoś więcej
lub osiągać coś więcej i popadają w pułapkę roszczeń, nadkonsumpcji i przyspieszenia.
Drugim sposobem myślenia zaczerpniętym od Arystotelesa jest myślenie ufundowane
na postrzeganiu świata za pomocą opozycji, dysjunkcji i par przeciwieństw. Jest to
myślenie binarne czy zero-jedynkowe,jakbyśmy je nazwali obecnie, w epoce
informatyzacji. Wszak w logice Arystydesa obowiązywała zasada wyłączonego środka:
tertium non datur. (Teraz na podstawie logiki wielowartościowej wiemy, że nie tylko
tertium, ale również quartum, quintum, sextum, etc. est datur.) W związku z tym
postrzega się świat - przyrodę i społeczeństwo - przez pryzmat dualizmów, opozycji
oraz sprzeczności, nawet antagonistycznych.
Na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że w filozofii i antropologii
Arystotelesanie ma faktycznie ostrych podziałów, gdyż ulegają one
łagodzeniu i zacieraniu dzięki kompromisom, zawartym w różnych
odmianach koncepcji hylemorfizmu.
Wskutek tego przeciwieństwa łączą się, współwystępują w ramach
jednej całości i są nierozerwalnie związane ze sobą. Dlatego między innymi
kompromis polega na jedności przeciwieństw.
Z pojęciem jedności przeciwieństw zawsze były kłopoty, jeśli odnoszono ją do
mezoświata i pojmowano na gruncie logiki dwuwartościowej. Z tą trudnością borykała
się w czasach nowożytnych dialektyka Hegla, Marksa i Engelsa. Żaden z nich nie
potrafił dostatecznie wyjaśnić, na czym ta jedność polega i co jest jej istotą.
Tłumaczono ją nie na podstawie teorii, lecz na prostych przykładach z życia, znanych
od Heraklita - „góra-dolina”, „ciepło-zimno”, albo nawet kuriozalnie „plus-minus” w
algebrze - które wskazywały na nierozłączność przeciwieństw, ale nie wyjaśniały,
skąd się ona bierze i na czym polega ich jedność.
Wady myślenia binarnego
Myślenie binarne krzewiło się cały czas w filozofii europejskiej i zachodniej głównie za
sprawą chrześcijaństwa. Teraz jest tak mocno zakorzenione w świadomości, również
dzięki informatyce, że zdaje się nie być myśleniem wyuczonym, a więc sztucznym,
lecz naturalnym i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie zostało
zastąpione innym sposobem myślenia.
A należałoby wreszcie z nim skończyć z różnych powodów.
Po pierwsze, jest anachroniczne w stosunku do postępu nauki i
hamuje go. Nie znajduje uzasadnienia - chociaż znajduje zastosowanie -
we współczesnej nauce poza przypadkami szczególnymi, kreowanymi za
pomocą odpowiednich procedur idealizacyjnych.
Po drugie, bywa szkodliwe, kiedy zastosuje się je do zjawisk społecznych.
Szczególnie wyraźnie dało to znać o sobie w rasistowskiej ideologii hitlerowskiej,
przede wszystkim w opozycji: Herrenvolk (aryjczycy, rasa germańska) - narody
podbite, (Słowianie, Żydzi)” oraz w antagonistycznej teorii rozwoju społecznego
rozwijanej w epoce stalinizmu: siłą napędową dziejów jest walka klas, a zaostrza się
ona w miarę budowy socjalizmu.
W pierwszym przypadku skutkowało to ludobójstwem, czystkami etnicznymi i
holokaustem, a w drugim – wymordowaniem milionów bogu ducha winnych „wrogów
ludu”, czyli zbrodniami komunistycznymi. Oczywiście, myślenie binarne nie było
bezpośrednią, lecz pierwszą przyczyną tych tragedii.
… i jego zalety dla religii
Myślenie linearne i binarne jest typowe dla wielu religii monoteistycznych,
wśród nich chrześcijańskiej. Odkąd chrześcijaństwo zawłaszczyło myśl
Arystotelesa, szczególnie jego logikę, i uczyniło z niej fundament swojej filozofii,
jego wyznawcy skazani zostali na oba te sposoby myślenia. Później, za sprawą
Aureliusza Augustyna, do arystotelizmu dołączono do filozofii chrześcijańskiej
koncepcje Platona i neoplatoników, które były wprawdzie wsteczne w
porównaniu z ideami Arystotelesa, ale wygodne dla szerzenia religii i
ideologii chrześcijańskiej.
Od Soboru Trydenckiego obie te filozofie współokreślają filozofię chrześcijańską,
chociaż na pozór rywalizują ze sobą.
Neoplatonizm, który ostro (dychotomicznie) odróżniał idee od rzeczy i ciało od duszy,
sankcjonował realne istnienie bytów idealnych i ich hipostazowanie, a nawet
uczłowieczanie; między innymi dało to asumpt do traktowania i wyobrażania sobie
Boga jak człowieka.
Myślenie linearne okazało się przydatne w konstruowaniu dowodów
filozoficznych (podanych przez Tomasza z Akwinu) i naukowych (rozwijanych
później przez neotomistów) na istnienie Boga pojmowanego nie jak człowieka,
lecz jak absolut, oraz do kształtowania odpowiedniego obrazu świata i
światopoglądu.
W dowodzie ex causa efficiente (z przyczyny sprawczej) myśl biegnie wstecz -
kolejna przyczyna cofa się do drugiej aż do jakiejś hipotetycznej przyczyny
absolutnie pierwszej (punktu alfa w idei ewolucji Teilharda de Chardina), którą
utożsamia się z Bogiem.
W dowodzie ex gubernatione rerum (z celowości rzeczy) cele pośrednie układają
się w jedną linię (jeden cel jest przed drugim) i zmierzającą ku celowi ostatniemu
czy ostatecznemu (teilhardowskiego punktu omega).
Podobnie w dowodach ex gradibus perfectionis (ze stopni doskonałości) i
ex motu (z ruchu) stopnie doskonałości oraz ciała poruszające i poruszane
układają się w ciągi przestrzenne - „jedno za drugim”, czasowe -
„jedno po drugim”, albo hierarchiczne - „jedno wyższe lub lepsze od drugiego”.
Myślenie lateralne i logika żydowska
Chrześcijaństwo bezkrytycznie, chociaż nie bezcelowo, przejęło archaiczny i
prymitywny sposób myślenia linearnego i binarnego nie tylko od Arystotelesa,
ale też od wczesnego judaizmu, w którym występuje między innymi w Starym
Testamencie, gdzie na przykład w Księdze Rodzaju napisano, że stwarzanie świata
przez Boga dokonywało się dzień po dniu przez siedem dni, a więc liniowo.
Dziwne, że chrześcijaństwo mające źródło w judaizmie nie przejęło innego sposobu
myślenia, który pojawił się tam już we wczesnym stadium Średniowiecza w postaci
tzw. myślenia żydowskiego wywodzącego się z Talmudu. Chodzi o tzw. myślenie
lateralne, bardziej nowatorskie od myślenia linearnego i przeciwstawne mu.
Myślenie lateralne polega na postrzeganiu równoległych lub alternatywnych
zdarzeń (również ich ciągów) i połączeń między nimi, czyli w ich wzajemnych
zależnościach,albo związkach.
Tutaj zdarzenia, zjawiska i przedmioty nie znajdują się jedne za lub przed drugimi,
lecz obok siebie.
Ten sposób myślenia polega na patrzeniu na dany obiekt z różnych stron
i w całym jego otoczeniu, czyli wraz z jego środowiskiem. Inaczej mówiąc,
myślenie lateralne jest myśleniem holistycznym, ale nie sprowadza się do niego.
Na jego fundamencie ukształtowała się logika żydowska, opozycyjna w
stosunku do logiki Arystotelesa.
Okazuje się, że logika żydowska jest bardziej przydatna do rozwiązywania wielu
bieżących problemów naukowych, technicznych i życiowych, aniżeli sklerotyczna i
zacofana z punktu widzenia postępu wiedzy i cywilizacji logika Arystotelesa i
chrześcijan.
Pisze o tym Andrew Schumann w „Logice Talmudu”:
„W informatyce mamy obecnie do czynienia z systemami logicznymi, które
formalizują wieloagentowe i interaktywne przetwarzanie danych”.
A z kolei w logice żydowskiej rozumowania są właśnie wieloagentowe i
interaktywne, zaś wnioskowanie jest równoległe, czyli w płaszczyźnie poziomej,
tak jak w sieciach informatycznych, a nie w pionowej.
Ma ono tę zaletę, że po pierwsze, odrzuca hierarchiczność, a po drugie,
obliguje do wieloaspektowości uwarunkowanej przez czynniki obiektywne
i subiektywne.
Niestety, chrześcijaństwo walnie przyczyniło się do tego, że staliśmy się –
ludzie Zachodu – niewolnikami nieprzystającego do współczesności sposobu myślenia
linearnego i binarnego.
Skutki myślenia linearnego
Często spotyka się wypowiedzi obrońców chrześcijaństwa, jakoby dzięki
niemu w krajach europejskich dokonał się ogromny postęp cywilizacyjny – rozwój
oświaty, techniki i kultury. To świadczyłoby także o dobrodziejstwie myślenia
linearnego.
Może to jest prawda, ale jakim kosztem i czy ten postęp okazuje się dobry
dla ludzi? Przecież w jego imię chrześcijaństwo przyczyniło się do zniszczenia jakże
bogatej kultury starożytnej ufundowanej na politeizmie, zamordowania tysięcy
innowierców, czarownic, ludzi myślących inaczej i przeciwników kościoła, dokonywania
masowego ludobójstwa różnych grup Indian w Ameryce Środkowej i Południowej oraz
zrujnowania kultur etnicznych ludów Afryki.
A poza tym ubocznymi skutkami tego postępu były i są wojny, rewolucje społeczne,
podboje kolonialne, zagłady ludności, czystki etniczne, podziały klasowe, miliony
głodujących, uprzedmiotowienie i odczłowieczenie ludzi, dewastacja środowiska,
zastąpienie naturalnej kultury polichronicznej przez monochroniczną (co doprowadziło
do presji czasu zegarowego), itp. zjawiska, które wprowadzają ludzkość w ślepy
zaułek jej ewolucji.
A mimo to, usiłuje się wmawiać ludziom, jakie to dobrodziejstwo spotkało ich dzięki
chrześcijaństwu i spowodowanemu przez niego postępowi w rozumieniu cywilizacji
Zachodu i jak szczęśliwi są ludzie z tego powodu.
A czynią to ci, którzy z takiego postępu najwięcej korzystają, przede wszystkim
finansowo. Tak, jakby ludzie innych wyznań religijnych i innych kultur nie byli
szczęśliwi przed nastaniem chrześcijaństwa i obecnie. Z pewnością byli i są, tylko na
podstawie innego rozumienia szczęścia.
Niestety, nie da się udowodnić, że myślenie lateralne mogłoby doprowadzić do
lepszego rozwoju ludzkości i cywilizacji aniżeli linearne i binarne. Trudno sobie
wyobrazić, jak wpłynąłby ten sposób myślenia na dzieje Europy i czy mniej byłoby
nieszczęść.
Z pewnością nie wiązano by pojęcia postępu z hierarchicznością i akceleracją, które,
jak by nie było, są siłami niszczącymi ludzi. Jest wysoce prawdopodobne, że nie
byłoby tak szybkiego rozwoju matematyki, nauk przyrodniczych i technicznych, ale
może za to bardziej rozwijałyby się nauki humanistyczne, co mogłoby okazać się lepsze
dla ludzi.
Mnogość podziałów i … konfliktów
Binaryzm w myśleniu implikuje specyficzny sposób postrzegania świata poprzez
podziały ostre, dysjunktywne czy dychotomiczne. W konsekwencji, w obrazie świata
dominują podziały, przeciwieństwa, opozycje i sprzeczności, a rzeczywistość
społeczną postrzega się w optyce nietolerancji, nienawiści, antagonizmów, wrogości
i agresji.
Świat jawi się w szczególności jak mnogość przeróżnych dualizmów znajdujących się
na wielu płaszczyznach (ontologicznej, poznawczej, antropologicznej, psychologicznej,
przyrodniczej, prawnej, ekonomicznej, ekologicznej, itd.): byt – myślenie, mózg – myśl,
istota-istnienie, ja – ty, przestrzeń – czas, bóg religii (osobowy) – bóg filozofii
(absolut, demiurg), człowiek biologiczny – człowiek społeczny, ciało – dusza, człowiek
sensoryczny – abstrakcyjna osoba ludzka, jednostka – zbiorowość, wyznawca religii –
obywatel, dobro własne - dobro wspólne, ludzie – zwierzęta, środowisko przyrodnicze –
środowisko społeczne, dobro – zło, bieda – bogactwo, białe – czarne, prawo naturalne –
prawo stanowione itd.
W istocie jest to uproszczony, wyidealizowany i poniekąd wypaczony obraz świata.
Dlatego, że jest uproszczony, łatwo daje się racjonalizować, formalizować i opisywać
za pomocą teorii naukowych. Inaczej mówiąc, binaryzm sprzyja rozwojowi wiedzy
naukowej, zwłaszcza tzw. nauk ścisłych, i z tej racji jest pożyteczny.
Natomiast szkodliwe jest tworzenie i rozpowszechnianie celowo
wypaczonego i zafałszowanego obrazu świata na gruncie sprzeczności i
antagonizmów społecznych.
Przede wszystkim szkodliwe są opozycje wywodzące się z
dualizmu antropologicznego (jego twórcą był Platon),
który legł u podstaw antropologii chrześcijańskiej.
Z bazowej opozycji „ciało-dusza” wywodzi się bezpośrednio i w sposób konieczny
rozdwojenie istoty ludzkiej na biologiczną i społeczną, człowieka (w sensie
biologicznym i społecznym) i osobę (człowieka w sensie teologicznym) oraz na
wyznawcę religii (homo religiosus i obywatela (homo politicus).
To rozdarcie, które występuje przede wszystkim wewnątrz człowieka, emanuje na
jego otoczenie - wewnętrznie rozdarte są rodziny, grupy, społeczeństwa i państwa.
Stało się ono przyczyną hipokryzji i innych
postaw nagannych z punktu widzenia etyk świeckich (etyka chrześcijańska
raczej je toleruje).
Efektem dwulicowości jest rozdwojenie jaźni spowodowane miotaniem się
między istotą biologiczną a społeczną, istotą jednostkową a stadną oraz
między religijnością a świeckością wraz z wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego
rozdarcia dla jednostek i społeczeństwa. (Szerzej pisałem o tym w artykule
Podwójne standardy w „Sprawach Nauki” Nr 12, 2014.)
Faktem jest, że antropologia chrześcijańska wraz z obiektywnie istniejącymi dualizmami
natury pozareligijnej (kształtowanymi na płaszczyźnie politycznej, narodowej,
ekonomicznej, socjalnej, itp., które konfliktują społeczeństwo), stwarza dodatkowe
konflikty społeczne i subiektywne, głównie na płaszczyźnie religijnej.
Chrześcijanin (podobnie jak wyznawcy innych religii), który jest obywatelem państwa
świeckiego, a nie wyznaniowego, żyje jednocześnie w dwóch odrębnych światach.
W każdym z nich panuje inny, opozycyjny ład i trudno znaleźć jakiś kompromis między
nimi. Formują one superego wyznawcy chrześcijaństwa na podstawie binarnych
porządków moralnych: świeckim i religijnym, państwowym i kościelnym,
„stanowionym” i „naturalnym”. Jest ono w pewnym sensie schizofreniczne i dlatego
patologiczne.
W efekcie chrześcijanie miotają się między tymi porządkami i nie wiedzą, jak pogodzić
je ze sobą, nie potrafią wyraźnie określić, jakimi są istotami i - w związku z tym -
jak mają się zachowywać i postępować.
Patologicznie rozdwojone religijno-świeckie superego nie dostarcza
jasnego imperatywu moralnego, który gwarantowałby działania
prostomyślne i jednoznacznie określone, w wyniku których nie popadałoby
się w konflikty z innymi ludźmi, wierzeniami, wartościami etycznymi oraz normami
prawnymi.
W rezultacie postępuje się zależnie od okoliczności i koniunktury raz tak,
raz inaczej, czyli dwulicowo, nie do końca przewidywalnie. A życie dowodzi,
że najgorzej jest mieć do czynienia z osobnikami dwulicowymi,
niejednoznacznie określonymi, nieprostomyślnymi i nieprzewidywalnymi.
Niewolnicy sumienia
Ludzie są niewolnikami i zakładnikami swojego sumienia: wierzący – sumienia
religijnego, niewierzący – laickiego. Sumienie nie ma charakteru statycznego,
tzn. nie jest dane w gotowej postaci, lecz jest dynamiczne, czyli rozwijane w ciągu
życia pod wpływem różnych czynników w procesach edukacji i socjalizacji.
W szczególności kształtuje je superego.
Fundamentalne dla sumienia odróżnianie dobra od zła wynika z ich absolutyzacji i
hipostazowania oraz z myślenia binarnego. W praktyce dobro i zło jest stopniowane –
na przykład dobro może być lepsze, a zło – gorsze. Poza tym dobro i zło są relatywne –
ze względu na coś lub kogoś.
Ale o tym albo się nie wie, albo zapomina.
Odwoływanie się do sumienia ludzi wierzących nie wynika bynajmniej z
pobudek religijnych, lecz pragmatycznych i ma charakter instrumentalny.
Podobnie operowanie kategorią „osoby” funkcjonującą w antropologii katolickiej.
W jednym i drugim przypadku chodzi z jednej strony o wymuszenie bałwochwalczego
posłuszeństwa kościołowi we wszystkich sprawach, jego absolutystycznemu
panowaniu i podporządkowania się mu bez względu na negatywne konsekwencje, a z
drugiej strony o manifestację nieposłuszeństwa wobec świeckiego ładu (moralnego,
prawnego itd.), lekceważenia go i nieprzestrzegania.
Inaczej mówiąc, chodzi o to, by nie podlegać całkowicie władzy świeckiej
(zwanej „doczesną”, jakby władza kościoła była ponadczasowa, a nie stanowiona
przez papieży i hierarchów). Twierdzi się, jakoby istniały takie sfery osoby ludzkiej,
których władza świecka (ziemska, cesarska, ludzka, polityczna, ekonomiczna) nigdy
nie ma prawa naruszać.
Dla celów pragmatycznych, by zapewnić kościołowi prymat nad państwem,
„rząd dusz” oraz dominację katolików nad nie-katolikami (w myśl zasady cuius
religio, eius regio) wymyślono pseudoprawniczy dziwoląg w postaci „klauzuli
sumienia”, który ma zastępować normy prawa państwowego (świeckiego, stanowionego
przez ludzi), rozterki superego (sumienia) i rozstrzygać wszelkie kwestie sporne,
jakie pojawiają się na styku prawa i etyki.
Pierwsze ofiary
Najpierw przypuszczono atak na pracowników służby zdrowia – lekarzy i
pielęgniarki, aby chronić „życie poczęte”, zapobiegać sztucznej antykoncepcji
i przeciwstawiać się aborcji. I to w czasach gwałtownie przeludniającego się świata
(„bomby demograficznej”) i kryzysów gospodarczych.
Nieważne, czy urodzi się dziecko zdegenerowane, nieuleczalnie chore, kalekie przez
całe życie, niechciane i niekochane, czy będzie miało gdzie mieszkać, co jeść i w co
się ubrać, czy będzie miało obiektywne warunki przeżycia.
Liczy się tylko ślepa wiara w dogmaty i zadośćuczynienie hierarchom kościoła, którzy
(z wyjątkiem tych, którzy posiadają dzieci nieślubne) tyle mają doświadczenia i wiedzy
o dzieciach, ile przysłowiowy baran o astronomii. Ale mimo to, uchodzą oni w opinii
fanatyków wiary za nieomylnych i znających się na wszystkim z racji kapłaństwa i
funkcji pełnionych w kościele.
Tę opinię usiłują podtrzymywać ze wszech miar, grzesząc nawet pychą, bo ona
zapewnia im dominację w społeczeństwie, realizację stale rosnących roszczeń,
niepodleganie krytyce, nietykalność i bezkarne postępowanie.
Część sygnatariuszy klauzuli sumienia jest głęboko wierzących, część chce się
przypodobać kościołowi, a inni okazują swą antypatię w stosunku do rządu; ci ostatni
kierują się bardziej sumieniem politycznym niż religijnym wbrew zasadzie, że klauzula
sumienia nie powinna być wykorzystywana do wojny ideologicznej.
Nadużycie
Klauzula sumienia została ustanowiona na podstawie art. 9 „Konwencji o Ochronie
Praw Człowieka i Podstawowych Wolności” (4.11.50): "Każdy ma prawo do wolności
myśli, sumienia i wyznania; prawo to obejmuje wolność zmiany wyznania lub
przekonań oraz wolność uzewnętrzniania indywidualnie lub wspólnie z innymi,
publicznie lub prywatnie, swego wyznania lub przekonań przez uprawianie kultu,
nauczanie, praktykowanie i czynności rytualne” oraz art. 18 , pkt 1
„Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych” (19.12.66):
„Każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania.
Prawo to obejmuje wolność posiadania lub przyjmowania wyznania lub przekonań
według własnego wyboru oraz do uzewnętrzniania indywidualnie czy wspólnie z innymi,
publicznie lub prywatnie, swej religii lub przekonań przez uprawianie kultu,
uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie” (Dz. U. z dn. 29.12.77).
W obu artykułach mowa jest o „wolności uprawiania kultu, praktykowaniu i nauczaniu”,
ale słowo „praktykowanie” odnosi się do „czynności religijnych”, czyli do praktyk
religijnych, a nie do praktyk pozareligijnych, na przykład wiążących się z
wykonywaniem zawodu. Tak samo słowo „nauczanie” odnosi się wyłącznie do
nauczania o wierze (religii). Wynika to z kontekstu treści tych artykułów.
Tymczasem funkcjonariusze kościoła i prawnicy będący na jego usługach
dokonali typowo jezuickiej – przebiegłej i obłudnej - interpretacji
wymienionych artykułów za pomocą ordynarnego oszustwa językowego.
Polega ono na nierespektowaniu zasady referencji, która nakazuje
przestrzeganie adekwatnego związku słów z tym, co one oznaczają,
albo z tym, co się wypowiada.
Zamiast jej zastosowali zasadę relatywizmu znaczeniowego, w myśl
której znaczenia słów zależą od czynników społecznych, między innymi od ideologii i
wierzeń. (Zob. W. Sztumski, Język narzędziem kłamstwa,
„Sprawy Nauki”, Nr 6-7, 2009).
W taki sposób wmówili ludziom, że „praktykowanie” obnosi się również do czynności
wynikających z wykonywania pracy zawodowej, a „nauczanie” – do nauczania
wszystkich przedmiotów szkolnych, a nawet od całokształtu edukacji – nauczania i
wychowania.
Jeśli tak, to teraz nic nie stoi na przeszkodzie mnożenia „klauzul sumienia”
dla wszystkich grup zawodowych i na drodze do pełzającej transformacji
państwa świeckiego w państwo wyznaniowe.
I o to właśnie chodzi kościołowi i politykom, którzy wykorzystują go do zapewnienia,
sobie władzy. Nawet, gdy ta władza jest podporządkowana klerowi – lepsza taka
niż żadna.
Niewolnikami sumienia, a ściślej klauzuli sumienia, są zarówno ci, którzy kierują się
nakazami religijnymi oraz własnym sumieniem religijnym, jak i ci, którzy z różnych
przyczyn zależni są od nich i z konieczności muszą korzystać z ich usług, a więc
na przykład lekarze i pacjenci, nauczyciele i uczniowie, dziennikarze i odbiorcy ich
informacji itd.
Lekarzowi, który zatrudnił się dobrowolnie w organizacji publicznej służby zdrowia,
nie wolno kierować się interesem własnym, między innymi swoim sumieniem
religijnym ani troską o zbawienie swojej duszy, tylko interesem publicznym i dobrem
ogółu pacjentów. O tym stanowi obowiązujące aktualnie „Przyrzeczenie lekarskie”,
gdzie zapisano:
w art. 1, pkt 1. - „Zasady etyki lekarskiej wynikają z ogólnych norm etycznych”.
(A więc nie z religijnych);
w art. 2, pkt 2 - „Najwyższym nakazem etycznym lekarza jest dobro chorego -
salus aegroti suprema lex esto.
Mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i wymagania administracyjne nie zwalniają
lekarza z przestrzegania tej zasady. (W pojęciu nacisków społecznych mieszczą się
również kościelne czy religijne);
w art. 4 - „Dla wypełnienia swoich zadań lekarz powinien zachować
swobodę działań zawodowych, zgodnie ze swoim sumieniem i współczesną wiedzą
medyczną”. (Nie napisano, że z sumieniem religijnym; a zatem z sumieniem
wynikającym z ogólnych norm społecznych, o czym mowa w art. 1, pkt 1.)
Te zapisy zawarte zostały w „Części ogólnej” i dlatego są one z
konieczności nadrzędne w stosunku do zapisów zawartych w „Części szczegółowej”.
Niemoralne i naganne jest odmawianie przez lekarza wykształconego na
koszt państwa praktyk medycznych wchodzących w skład jego obowiązków
wynikających z tytułu umowy o pracę w placówkach służby zdrowia
opłacanych przez państwo tylko dlatego, że są one niezgodne z jego
wiarą religijną.
A w ogóle lekarzy uznających wyższość klauzuli sumienia religijnego nad
przepisami prawa stanowionego nie powinno się zatrudniać w publicznej
służbie zdrowia. Niech pracują w swoich gabinetach prywatnych, jak im się podoba.
Ale oni wolą pracować w placówkach publicznych i doić budżet państwa, a
jednocześnie pracować według swojego widzimisię - na to pozwala im ich sumienie
religijne - i mieć gwarancję, że nie zostaną zwolnieni z pracy za odmowę
wykonywania czynności wchodzących w zakres ich pracy zawodowej.
Szatański plan
Okazuje się, że nie tylko dla pracowników służby zdrowia
wymyślono, albo narzucono im przez Kościół katolicki klauzulę
sumienia. Inne grupy zawodowe, przede wszystkim te, które najbardziej wpływają na
świadomość społeczną i postawy ludzi też są poddawane tej praktyce.
W ubiegłym roku ogłoszono „Projekt deklaracji wiary nauczycieli
katolickich i studentów pedagogiki w przedmiocie nauczania i wychowania młodego
pokolenia”.
Jego korzenie można znaleźć jeszcze w tekście kardynała Adama
Sapiehy z 16 lipca 1945: „Obowiązkiem naszym, jako Polaków i katolików,
jest stanowczo żądać, by młodzież nasza była kształcona i wychowywania
w zasadach katolickich, by nauka wiary w szkołach należne i
pierwszorzędne stanowisko zachowała. Wszelkie niezgodne z tym zamiary musimy
bezwzględnie odpierać.” („Kard. Sapieha Książę Niezłomny –
Patronem Deklaracji Wiary”, w „Polityka”, 25.07.2014).
Teraźniejsza deklaracja wiary nakazuje nauczycielom między
innymi:
1) Wierzyć w jednego Boga, który jest Stworzycielem i Panem
Wszechświata, Syna, który jest Najlepszym Nauczycielem, Mistrzem i
Mędrcem oraz Ducha Świętego, który oświeca serca i umysły ludzkie oraz inspiruje i motywuje do każdego dobra.
2) Prezentować sobą wzór osobowości prawej i szlachetnej, wrażliwej i
odpowiedzialnej oraz postawę otwartą na drugiego człowieka, w którym
będę widzieć samego Chrystusa.
3) Uznawać pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim - aktualną
potrzebę przeciwstawiania się antypedagogicznym ideologiom oraz
wszelkiej indoktrynacji we współczesnej „cywilizacji laickiej”.
4) Potwierdzać, że podstawą godności i wolności nauczyciela katolika jest
wyłącznie jego sumienie, oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła.
5) Wykonywać czynności zawodowe zgodnie z poleceniami Magisterium
Świętego Rzymskiego Kościoła Katolickiego.
Nic dodać, nic ująć – każdy wie, o co chodzi.
Tak wygląda implementacja encykliki Fides et ratio, uznającej rzekomo równoważność
wiary i rozumu. Niektórzy sądzą, że ta Deklaracja nie istnieje w rzeczywistości,
lecz jest wyłącznie tworem medialnym. Trudno to zweryfikować. Jednak, jeśli nawet
tak jest, to można ją traktować jak sondę medialną, za pomocą której Kościół chce
sprawdzić, jak do takiego wirtualnego – na razie – projektu ustosunkują się
obywatele naszego państwa. Chyba ktoś nie bez powodu, lecz w określonym celu
puścił ten „twór medialny” w obieg internetowy. Bo i po co miałby to robić? Jest
szalenie mało prawdopodobne, żeby to robił z czystej fantazji i próżności, albo dla
zabawy.
Także dziennikarstwo w mediach publicznych ma już swoją w pewnym sensie
deklarację wiary i sumienia. Zawiera ją art. 21, ust. 2, pkt. 6 (zwany potocznie
„misją”) Ustawy o radiofonii i telewizji z 29.12.92:
„Programy i inne usługi publicznej radiofonii i telewizji powinny: respektować
chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki”.
Że chrześcijański system, to jasne, ale jak on się ma do uniwersalnych zasad etyki -
nie wiadomo. Chyba, że uniwersalne znaczy katolickie, co jest nadużyciem
semantycznym. Ale w takim razie, po co stosować dwie nazwy na to samo – dla
zmylenia czytelnika? Po co trwać w iluzji państwa świeckiego i rozdziału państwa od
kościoła, jeśli robi się je coraz bardziej wyznaniowym na bazie „jedynie słusznego
wyznania” – katolicyzmu.
Klauzulę sumienia zawiera również Deklaracja Ideowa Katolickiego
Stowarzyszenia Dziennikarzy z 7.9.91. Wskazuje się w niej na potrzebę tworzenia
nowych struktur odwołujących się do dwu kryteriów – jednego, zawodowego,
związanego z pracą dziennikarską i drugiego, wyznaniowego opierającego się na
katolickiej nauce i formacji religijnej.
Nietrudno się domyślić, które z nich jest ważniejsze.
Również prawnicy, którzy wzorują się na środowisku lekarskim, upominają się
- jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna - „o możliwość odwołania się do
sumienia i Boga w swoim życiu zawodowym".
Z pewnością nie wszyscy i nie sami z siebie, lecz niektórzy i raczej z inspiracji kościoła.
Jest wielce prawdopodobne, że przy sprzyjających kościołowi rządach i
odpowiednim układzie sił politycznych w państwie, deklaracjami wiary lub
klauzulami sumienia zostaną objęte inne zawody od polityków po prostytutki.
Nie ma bowiem racjonalnego powodu, dla którego takimi klauzulami należy
obdarowywać tylko wybrane grup zawodowe.
Pal diabli, jeśli klauzulami tylko jednego wyznania. Przecież w państwie
demokratycznym – a wszyscy u nas mają pełne gęby demokracji – wyznawcy innych
religii też mogą tworzyć swoje deklaracje wiary.
Mamy około stu dwudziestu zarejestrowanych związków wyznaniowych.
Gdyby to się ziściło, to byłby dopiero galimatias w kraju, w którym trudno wyobrazić
sobie życie. Wtedy niech dzieje się, co chce.
Z pewnością wszyscy będą zadowoleni i nad wyraz moralni i szczęśliwi.
To jest jednak mało prawdopodobne, gdyż kościół katolicki nie pozwoli sobie odebrać
monopolu na rządzenie duszami – ciałami zresztą też.
Wobec tego może dojść do tego, że wszelkie prawa stanowione zostaną zastąpione
jednym prawem „naturalnym”, spisanym na tablicach kamiennych umieszczonych na
Jasnej Górze, tak jak deklaracja wiary lekarzy.
Oto do czego może doprowadzić podporządkowanie się z pozoru
nieszkodliwemu stylowi myślenia linearnego i binarnego w naszych czasach –
do likwidacji praw stanowionych przez człowieka, zniewolenia wyznaniowego,
cenzury religijnej i totalitarnej władzy jednego kościoła.
Mając w pamięci to, co miało miejsce w przeszłości, w szczególności w czasach
świętej inkwizycji, należałoby westchnąć nabożnie: „Boże chroń nas przed tym!”
Ale lepiej, brońmy się sami, ponieważ Bóg jest wprawdzie sprawiedliwy, ale nie
rychliwy, jak mówi znane przysłowie.
Wiesław Sztumski, 7 listopada 2015
Wszystkie wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od Redakcji
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1365
Koalemos - grecki bóg głupoty
Co za straszna era, w której idioci rządzą ślepymi.
William Szekspir
Kilka refleksji o głupocie
Głupota jest wieloaspektowa, wielopostaciowa i różnie się ją rozumie. Zazwyczaj, jako brak mądrości lub wiedzy, ale też jako brak sprytu, inteligencji, zdolności przystosowawczej itp. Przejawia się ona w nietrafnych decyzjach (wyborach), rozwiązaniach problemów i popełnianiu błędów. W dalszych rozważaniach będę ją rozumiał w znaczeniu obiegowym, jako antonim mądrości lub inteligencji.
Głupota rozwija się u ludzi równolegle z mądrością, chociaż nie jednakowo. Tempo wzrostu głupoty jest szybsze niż mądrości. Dowodzi tego między innymi fakt, że każda zdobyta wiedza generuje nowe problemy i pytania, które powiększają obszar niewiedzy. Inaczej mówiąc, obszar wiedzy (mądrości) jest skończony, a obszar niewiedzy (głupoty) jest nieskończony.
Dał temu wyraz Albert Einstein w znanym aforyzmie: „Dwie rzeczy są nieskończone - Wszechświat i głupota ludzka”. A więc, człowiek rozwija się kulturowo pomiędzy wiedzą a niewiedzą oraz mądrością a głupotą. Rozum, emocje, logika, intuicja, mądrość i głupota tworzą nierozdzielną całość i wpływają łącznie na decyzje. Tylko w różnych sytuacjach przeważa jedno z nich, nie wiadomo dlaczego. W każdym z nas jest jakiś procent głupoty, który zawsze jest większy niż się przypuszcza.
Głupoty nie należy potępiać, ponieważ bywa też pożyteczna w życiu. Przecież wielu ludziom w różnych sytuacjach, zwłaszcza zagrożenia, udało się przeżyć dzięki temu, że podejmowali głupie decyzje na podstawie intuicji. Intuicja działa szybciej i jest skuteczniejsza niż nadmierne rozumowanie. Stąd nie wynika, że należy propagować głupotę, lecz utrzymywać ją w sensownych granicach. W przeciwnym razie nie byłoby postępu w nauce i technice, wskutek czego nie byłoby się w stanie przetrwać w walce o byt. Chociaż z drugiej strony, postęp zawdzięcza się również w pewnej mierze głupocie, która wymusi kreatywność. Jak stwierdził A. Einstein: „Wszyscy mądrzy wiedzą, że tego nie da się zrobić, aż znajdzie się taki głupek, który o tym nie wie, i on to zrobi”. Poza tym, często z głupoty dokonuje się czynów bohaterskich. Świadczą o tym liczne przykłady z czasów wojen i nie tylko. I co ciekawe, niekiedy głupi lepiej wychodzi na swojej głupocie niż mądry na swojej mądrości.
Wprawdzie głupota nie jest chorobą, ale rozprzestrzenia się i rozmnaża jak wirus, albo coś jeszcze gorszego. Z tej racji można mówić metaforycznie o pandemii głupoty we współczesnym świecie. Do rozwoju i szerzenia się głupoty przyczynia się środowisko przyrodnicze i społeczne.
Przyroda broni się przed mądrymi, którzy ją niszczą
Od dawna wiadomo było, że iloraz inteligencji (1) zależy od indywidualnego zestawu genów i od środowiska przyrodniczego. Najnowsze badania potwierdziły istnienie związku pomiędzy epigenetyczną regulacją ekspresji genu receptorów dopaminergicznych D2 a ilorazem inteligencji oraz to, że IQ zależy o wiele mniej od zmian genetycznych aniżeli od środowiskowych.(2) Naukowcy z Uniwersytetu w Pekinie oraz Yale University przeprowadzili kompleksowe badania nad wpływem zanieczyszczonego powietrza na sprawność intelektualną ludzi. Okazało się, że toksyczne powietrze obniża inteligencję długoterminowo i krótkoterminowo, tym bardziej, im dłużej przebywa się w zanieczyszczonym środowisku.(3) Redukcję sprawności poznawczej powoduje również chemizacja żywności i picie zanieczyszczonej wody. O tym wszystkim wiemy, ale nie możemy zlikwidować tych zagrożeń, ani znacznie ograniczyć ich, głównie dlatego, że nie da się powstrzymać postępu techniki ani rozwoju gospodarczego. Toteż walka ze smogiem i toksyzacją powietrza, wody, gleby i żywności jest walką z wiatrakami.
Przyroda sprzyja szerzeniu się głupoty nie tylko za pośrednictwem człowieka, ale sama z siebie w wyniku dziedziczenia cech. Szacuje się, że w całej populacji ludzi znajduje się obecnie średnio około osiemdziesiąt procent głupich.(4) Tych 80% głupich płodzi potomstwo składające się też z dalszych 80% głupich. Każdy z nich spłodzi kolejnych 80% dzieci głupich itd. W ten sposób liczba głupich rośnie wykładniczo z pokolenia na pokolenie zgodnie ze wzorem 2n (n=1,2,3,…). O ile w pierwszym pokoleniu może wynieść 8 głupich, to w drugim - 64, w trzecim - 512, w czwartym - 4096 itd. Asymptotycznie zmierza do tego, by w ostatnim (n-tym) pokoleniu cala populacja składała się z głupich. Gdyby nawet ten model matematyczny nie sprawdzał się w pełni, to i tak prawdopodobny przyrost liczby głupich w przyszłości jest przerażający. Może w ten sposób przyroda broni się przed dalszym niszczeniem jej przez ludzi i ogłupia ich, by w końcu znikli z naszej planety. Stultos facit natura eorum, quos vult perdere.(5)
Faktycznie, dzięki postępowi wiedzy i techniki ludzie działają coraz częściej na przekór instynktowi samozachowawczemu, jakby dążyli do samozagłady.
To nieprawda, że w toku ewolucji biologicznej ludzie stają się coraz bardziej inteligentni i mądrzejsi, gdyż fakty przeczą temu. Zapewne było tak w ciągu kilkunastu tysięcy lat na wcześniejszych etapach ewolucji, kiedy wyjątkowo trudne warunki życia wymuszały szybki wzrost inteligencji.(6) Profesor Gerald Crabtree (kierownik laboratorium genetycznego na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii) stwierdzil, że inteligencja ludzi osiągnęła szczyt między 2000 a 6000 lat temu u „człowieka ateńskiego”. Od tego czasu postępuje spadek naszych zdolności intelektualnych spowodowany przez akumulację mutacji genów niesprzyjających „genom inteligencji”. Jednak ludzie zafascynowani osiągnięciami współczesnej techniki i medycyny nie zauważają spadku potęgi mózgu i zaskakującej kruchości naszych zdolności intelektualnych, co może doprowadzić do ostatecznego ogłupienia gatunku ludzkiego. Wtedy w nazwie Homo sapiens nie powinno znaleźć się słowo „sapiens”. (7)
Przyczyną spadku inteligencji jest coraz większe lenistwo ludzi w wyniku postępu technicznego i przejmowania funkcji inteligencji naturalnej przez inteligencję sztuczną. Większość wolnego czasu, który nota bene wydłuża się coraz bardziej, spędza się na kanapie przed telewizorem, przed komputerem, albo korzysta się z innych przyjemności. Coraz bardziej unika się wysiłku umysłowego w celu zdobycia nowej wiedzy. Korzystając z coraz większej liczby „inteligentnych (sprytnych, mądrych)” urządzeń, nie odczuwa się potrzeby rozwijania swojej inteligencji i dlatego nie rozwija się jej. Wskutek tego zanika myślenie kreatywne. W związku z tym, zgodnie z pierwszym prawem Lamarcka: „Narządy nieużywane (niepotrzebne) ulegają atrofii” coraz szybciej zmniejsza się liczba genów sprzyjających rozwojowi inteligencji.
Środowisko społeczne i kulturowe ma o wiele większy udział w ogłupianiu niż przyrodnicze
W środowisku społecznym znajduje się wiele instytucji, organizacji i grup zainteresowanych ogłupianiem społeczeństwa, działających głównie w polityce, mass mediach, kulturze, bankowości, handlu i edukacji.
Władcy państw, przede wszystkim autorytarni, nigdy nie tolerowali mądrzejszych od siebie nawet w swoim najbliższym otoczeniu. Po pierwsze dlatego, że bali się konkurencji, a po drugie, bo głupszymi łatwiej się rządzi. Uważali się za najmądrzejszych we wszystkich dziedzinach, więc nie potrzebowali korzystać z mądrości innych. Nawet teraz, kiedy mają zespoły doradcze składające się ekspertów, nie za bardzo liczą się z ich opiniami w podejmowaniu decyzji. (Usprawiedliwia ich to, że ci eksperci są coraz bardziej niekompetentni i przekupni.)
W ostatecznym rachunku decydują kryteria polityczne, a nie merytoryczne. Te zespoły mają raczej charakter fasadowy, a powoływane są po to, by w razie podjęcia nietrafnej decyzji władca mógł obarczyć odpowiedzialnością (zbiorową) ich, a nie siebie. Ten typ postępowania naśladują wszyscy szefowie instytucji.
Z reguły mądrzy mają utrudniony awans. O wiele łatwiej jest głupim, albo udającym głupich i pochlebcom robić karierę. Sprawdza się stare przysłowie wojskowe „Nie matura, lecz chęć szczera…”. Nic dziwnego, że coraz mniej ludzi chce się kształcić, by być mądrymi. Jeśli kształcą się, to dla uzyskania dyplomu, który nie jest świadectwem ich mądrości, lecz ukończenia szkoły.
Szczególnie ważną rolę w ogłupianiu mas odgrywają mass media, zwłaszcza reżymowe, a jeszcze bardziej - partyjne. W tym dziele prym wiodą telewizja oraz Internet. Telewizji zarzuca się zły wpływ na umysły widzów, hamowanie rozwoju intelektualnego, ograniczanie wyobraźni i twórczości poprzez dostarczanie gotowych sądów i stereotypów oraz niepokazywanie materiału pobudzającego do krytycznego myślenia. (8) Telewizja reżymowa nie tylko kłamie, ale i ogłupia dzięki debilnym programom adresowanym do głupków i najniższych warstw społecznych pozbawionych dobrego smaku i wrażliwości estetycznej. Im jest obojętne co oglądają, byle było głośno, szokowało i cokolwiek działo się na ekranie. Głównie oni podwyższają oglądalność ku uciesze prezesów telewizji.
Programy reżymowej telewizji oglądają też ci, którzy nie mają wyboru i kierują się zasadą „na bezrybiu i rak ryba”. Nie dość, że TV nadaje kretyńskie programy (9), to jeszcze zmusza do płacenia coraz wyższej opłaty abonamentowej tylko za posiadanie telewizora, z którego coraz mniej chce się korzystać, bo nie ma na co patrzeć. Nie dość, że nadaje kretyńskie programy, to na dodatek powtarza je wielokrotnie w krótkich odstępach czasu do znudzenia na różnych kanałach. W nie mniejszym stopniu reklamy telewizyjne ogłupiają widzów i zniechęcają do oglądania TV. A władza cieszy się z przyrostu głupich.
Drugą potężną maszyną do ogłupiania jest Internet, gdzie roi się od kłamstw i głupot łatwo i szybko dostępnych dla każdego o każdej porze dnia i nocy. Jest on nieporównanie bardziej atrakcyjny od telewizji i nikt nie kontroluje tego, co tam się umieszcza. A umieszcza się więcej informacji kłamliwych niż prawdziwych. Dlatego Internet stal się oceanem fake newsów i kłamstw, których ze wzglądu na ogromną ilość nikomu nie chce się weryfikować. Ludzie po prostu toną w tym oceanie dezinformacji. Z Internetu korzystają dorośli i dzieci, ludzie wszystkich profesji i warstw społecznych oraz różnych narodowości. Wobec tego jego siła oddziaływania na społeczeństwo jest przeogromna. Chociaż, z drugiej strony, dzięki Internetowi można dowiedzieć się prawd zatajanych przez reżymowe media oraz polityków i w ten sposób nie dać się ogłupiać przez władców. Internet ogłupia również w taki sposób, że ludziom, w szczególności dzieciom, zamazują się granice między światem wirtualnym a realnym. Fikcję utożsamiają z rzeczywistością i źle na tym wychodzą.
Paradoksalnie zdaje się brzmieć twierdzenie, że edukacja ogłupia, ponieważ kojarzy się ona z przekazywaniem wiedzy prawdziwej, czego oczekuje się podejmując naukę w szkołach. Niestety, tak było i jest. Dlaczego? Z prostej przyczyny - szkoły uczą bardziej myślenia odtwórczego niż kreatywnego, myślenia za pomocą stereotypów, które zdezaktualizowały się i nie pasują do bieżących sytuacji i warunków oraz myślenia za pomocą prostych algorytmów i schematów, a także wiedzy opóźnionej w stosunku do najnowszych osiągnięć. Krótko mówiąc, edukacja zakorzeniona jest zawsze w przeszłości i tradycji oraz w τέχνη, a nie w ποίησις.(10)
W wyniku upolitycznienia szkół publicznych i prywatnych przekazuje się w nich coraz częściej i na szerszą skalę wiedzę nieprawdziwą, zdeformowaną przez poprawność polityczną, zakłamaną historię, dobór specjalnie wyselekcjonowanych lektur obowiązkowych, odpowiednio dobierane podręczniki (pisane na zamówienie partii rządzącej) i jedynie słuszną interpretację religijną na podstawie kłamliwych dogmatów. Inaczej mówiąc, w teraźniejszych szkołach straszy widmo indoktrynacji ideologicznej i politycznej, jak w nie tak dawno minionych czasach, i na dodatek religijnej. A myślenie krytyczne, refleksyjne i twórcze oraz głoszenie prawdy jest źle widziane przez upartyjnione władze oświatowe. (11) W efekcie szkoły stały się męczące i nieatrakcyjne i nauczają nie tego, co przyda się absolwentom w ich życiu. Tego nauczą się dopiero dzięki doświadczeniu życiowemu i pracy zawodowej.
Ludzi ogłupia też moda. To nic nowego. Dawniej głupim pomysłom dyktatorów mody ulegali ludzie ze sfer wyższych, zamożni i chcący górować nad innymi. Od kilkudziesięciu lat, proporcjonalnie do wzrostu dobrobytu coraz większej liczby ludzi z warstw średnich i niższych, coraz więcej osób przestrzega kanonów mody. Modni mają być dorośli i dzieci, nawet niemowlęta. Modzie podporządkowuje się zwierzątka domowe. Moda dotyczy nie tylko ubiorów i fryzur, ale innych elementów składających się na wizerunek człowieka, a ponadto mebli, ogródków, sprzętu AGD, wystroju wnętrz, itd. Żyje się w prawdziwym terrorze mody.
Może nie byłoby nic złego w tym, gdyby w modzie obowiązywały zasady estetyki i rozsądek. Ale coraz mniej się ich przestrzega, bo nieważna jest estetyka ani dobry gust, tylko szoking. A najgorsze jest głupie, małpie naśladowanie tzw. celebrytów i osób pokazywanych w telewizji. W jego wyniku „mędrzec głupcem się staje i nie wiedząc, co począć z umysłem swym, błazeńskie małpuje obyczaje” (12) Wystarczy, że jedno z nich założy czapkę daszkiem do tyłu, szalik na ramionach, będzie mieć fryzurę dzikusów itd. i wszyscy w te pędy będą robić to samo. Przecież daszek czapki ma chronić oczy przed słońcem i wiatrem, a nie kark, szalik ma ogrzewać szyję, a nie wisieć niepotrzebnie na plecach, fryzurę dzikich trudno utrzymać w czystości i nie każdemu w niej do twarzy itd.
Tu znowu głupota doprowadziła do tego, że racjonalna funkcjonalność mody ustąpiła miejsca głupkowatemu szokingowi. Przejawem głupoty jest coraz częstsza zmiana mody, która bezpośrednio przyczynia się do ogromnego marnotrawstwa, ponieważ rzeczy sprawne i dobre wyrzuca się na śmietnik i zamienia na modne. Tak więc terroryzm mody przekłada się na terroryzm głupoty.
Nadeszła era głupoty
Można pokazać jeszcze więcej takich przykładów. Faktycznie, nie ma już takiej sfery życia i takiego miejsca na świecie, gdzie nie królowałaby głupota i nie ogłupiano by mas coraz bardziej. Głupota szerzy się wszędzie, coraz bardziej i wśród wszystkich.
Dlatego śmiało można stwierdzić, że nastała już era głupoty, w której pojawił się terroryzm głupoty. Polega on na przymusowym ogłupianiu mas przez władców, dyktatorów mody, właścicieli mass mediów i tych, którzy zarządzają różnymi sferami życia społecznego. Jest on równie niebezpieczny i szkodliwy jak inne formy terroryzmu współczesnego. Bóg głupoty, Koalemos, coraz mocniej obejmuje nas i nie pozwala być mądrymi. Skutecznie hamuje rozwój społeczeństwa wiedzy. Nie wiadomo, czy i kiedy ta era zakończy się. Wiadomo tylko, że w tej erze gatunek ludzki skazany jest na upadek intelektualny i że wszędzie wystąpi gwałtowny przyrost głupich, których ilość przekroczy teraźniejsze osiemdziesiąt procent populacji. W nadchodzących stuleciach inteligencja i mądrość ludzi osłabną tak dalece, że potomkowie nie będą zdolni do korzystania z technologii wymyślonej przez mądrzejszych od nich przodków.
Szekspir napisał: „co za straszna era, w której idioci rządzą ślepymi”. Nie przewidział jednak straszniejszej od niej ery głupoty, kiedy głupi będą rządzić głupimi. A ku temu Koalemos wiedzie ludzkość.
Wiesław Sztumski
Przypisy:
(1) Przez „inteligencję”: rozumie się szybkość i jakość rozwiązywania problemów przez danego człowieka. Za bardziej inteligentnego uważamy tego, który zadania i problemy rozwiązuje szybciej, lepiej i skuteczniej w porównaniu z innymi. (Jan Strelau, O inteligencji człowieka, Wiedza Powszechna, Warszawa 1987)
(2) https://neuroexpert.org/wiki/wplyw-srodowiska-na-geny-i-inteligencje/
(3) Paweł Wernicki, Przewlekłe narażenie na zanieczyszczenie powietrza może mieć związek ze zmniejszoną sprawnością umysłową - informuje pismo "Proceedings of the National Academy of Sciences", „Medonet.pl”, 29.08.2018,
(4) Carlo M. Cipolla, Allegro ma non troppo con Le leggi fondamentali della stupidità umana, Il Mulino, Bolonia 1988 r.
(5) Przyroda czyni głupcami tych, których chce zniszczyć.
(6) Steve Connor, Human intelligence 'peaked thousands of years ago and we've been on an intellectual and emotional decline ever since', “Independent”, 12.11.2012
(7) Gerald R. Crabtree, Our Fragile Intellect “Trends in Genetics” Nr. 29, Jnuary 2013.
(8) Krystyna Skarżyńska, Co robi z nami telewizja?, „Kultura Popularna”, 2/2002
(9) Mam na myśli byle jakie seriale w obsadzie miernot aktorskich o aparycji straszydeł lub personelu agencji towarzyskiej, kabarety, na których nie wiadomo, czy śmiać się (chyba że ktoś połechce) z głupich skeczów i dowcipów, czy płakać nad nieudolnością autorów i wykonawców, tańce z gwiazdami, muzykę folk w wykonaniu „pieśniarzy jednej piosenki”, albo takich, którym się zdaje, że mają głos, ale wpychają sobie mikrofon do gardeł w zamkniętych pomieszczeniach, by było ich słychać itd.)
(10) W filozofii starożytnej Grecji techné jest koncepcją filozoficzną odnoszącą się do wykonywania (czynienia lub robienia). A poiesis to działanie, dzięki któremu powołuje się do istnienia coś, czego wcześniej nie było, czyli tworzenie. Techné jest czynnością inżynierów, a poiesis - poetów.
(11) Na zanik nauczania myślenia kreatywnego w szkołach mają wpływ okresowe oceny nauczycieli. Najważniejszymi kryteriami są opinie uczniów lub studentów i oceny egzaminów (zaliczeń, testów) im wystawiane. Dobre opinie studentów dostanie ten nauczyciel, który nie wymaga od nich zbyt wiele do uzyskania bardzo dobrych ocen, tzn. taki, który świadomie zaniży poziom nauczania. Taka szkoła będzie atrakcyjna i będzie cieszyć się dużym naborem uczniów, i, co za tym idzie, będzie mieć duże zasoby finansowe i zyski. (W. Sztumski, Student-klient, „Sprawy Nauki”. 8-9/2013)
(12) William Szekspir, Krół Lear.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2415
Kłamstwo jest wieczne i wszędobylskie z natury.
Zygmunt Bauman
Czym jest kłamstwo? Kłamstwo jest wypowiedzią, o której się wie lub podejrzewa, że jest nieprawdziwa, ale przekazuje się ją po to, by odbiorca w nią uwierzył – pisze włoska filozofka Maria Bettetini w Eine kleine Geschichte der Lüge. Von Odysseus bis Pinocchio. Nieco inaczej definiują je G. Bien i R. Denker w Historisches Wörterbuch der Philosophie - „kłamstwo jest komunikowaniem (również niewerbalnym) nieprawdy w celu wywołania lub utrwalenia fałszywego poglądu lub przekonania u odbiorcy”. Różni się ono od nieprawdy tym, że jest świadomym głoszeniem nieprawdy w celu uzyskania jakichś korzyści.
Kłamie się z wielu powodów: ze strachu (aby uniknąć krytyki, kary lub cierpienia, np. w wyniku popełnienia błędu lub czynu zabronionego), ze wstydu, z uprzejmości, niepewności lub konieczności, z chęci udaremnienia planów swoich przeciwników, w celu ochrony siebie lub innych osób oraz interesów, dla poprawy swojego wizerunku i podniesienia swojej wartości w oczach innych, a także z powodu obsesji i dla zabawy. Podobno przeciętnie człowiek kłamie trzy razy dziennie, a rekordziści nawet dwieście.
Język pomaga być kłamcą
Język pełni między innymi funkcję kreatywną. Za jego pomocą można w różny sposób opisywać fakty, konfabulować zdarzenia lub sytuacje oraz tworzyć nieprawdziwe światy i historie, zależnie od potrzeb oraz na użytek ideologii, polityki, religii, literatury i sztuki. Przykładów na to jest mnóstwo i są one powszechnie znane, zwłaszcza w polityce, literaturze, sztuce (science fiction, surrealizm itp.).
Najlepiej nadają się do tego języki naturalne (potoczne) oraz niektóre specjalistyczne, używane przez humanistów, artystów, polityków, propagandystów, kaznodziejów itp. z tej racji, że w odróżnieniu od języków sztucznych (sformalizowanych), jakimi posługują się przyrodoznawcy, technicy, matematycy i logicy, charakteryzują się one polisemią (wieloznacznością wyrazów lub fraz w zależności od kontekstów i sytuacji naturalnych lub sztucznych) oraz relatywizmem semantycznym.
W myśl zasady relatywizmu semantycznego znaczenia słów zależą od czynników społecznych: kultur, wierzeń, ideologii i sytuacji historycznych. Jedno i to samo słowo może co innego znaczyć (mieć różne desygnaty) w różnych sytuacjach i warunkach. Jeśli zmiana znaczenia dokonuje się na drodze naturalnej ewolucji języka, to nie ma w tym niczego niepokojącego. Inaczej, gdy dokonuje się jej sztucznie za pomocą substytucji znaczeń, czyli poprzez umyślną podmianę znaczenia słowa w celu zafałszowania opisu lub wzmacniania emocji towarzyszącej odczytywaniu komunikatów.
Chodzi o to, by powszechnemu i tradycyjnemu znaczeniu jakiegoś słowa nadać inne (niekonwencjonalne) i wywołać zamierzone emocje. W ten sposób zazwyczaj chce się usprawiedliwić coś niegodziwego, lub nakłonić adresata komunikatu do oceny moralnej jego treści. Takiemu zabiegowi poddano np. słowa: patriotyzm i bohaterstwo.
Tradycyjnie patriotyzm definiuje się jako umiłowanie ojczyzny, szacunek do niej i gotowość ponoszenia za nią ofiar. Nie łączy się go z polityką, ideologią, wyznaniem, ani partią. Teraz w definicji patriotyzmu słowo „ojczyzna" zamieniono na „państwo". Patriotyzmem stało się umiłowanie państwa, a nie ojczyzny. Patriotą jest ten, kto miłuje swe państwo (aparat przemocy), tzn. jego instytucje i organizacje; przede wszystkim rząd i partię, które aktualnie sprawują władzę, ideologię i politykę państwa.
Tradycyjnie, bohaterstwo kojarzy się z czynem podejmowanym z niezwykłego męstwa, ponadprzeciętnej odwagi, waleczności i ofiarności. Żołnierz jest bohaterem, gdy unicestwi lub weźmie do niewoli wrogów, zniszczy obiekty militarne, urządzenia, sprzęt nieprzyjaciela itp. A cywil, gdy np. uratuje komuś życie, ryzykując lub poświęcając własne, albo, gdy ma wybitne osiągnięcia w pracy. (W czasie wojny, okupacji i odbudowy naszego kraju bohaterkami były kobiety, które rodziły dzieci, kształciły je i wychowały na przyzwoitych ludzi. Bohaterami byli ludzie, którzy odbudowywali kraj i wznosili nowe miasta. Ze względów politycznych usuwa się ich z pamięci, a wokół nich rozpościera się grobowa cisza medialna.)
Teraz kreuje się „bohaterów z nadania" za zasługi dla rządu i partii politycznych. „Bohaterami” stały się indywidua, które działały w interesie państw obcych, czyli zdrajcy. (Jak pisze Stephen King, „Kiedy zdrajców nazywa się bohaterami (…), nadchodzą mroczne czasy. Naprawdę mroczne czasy".)
„Bohaterami” nazywa się 1) żołnierzy-najemników, płatnych morderców, którzy przypadkowo zginęli na wojnie napastniczej, zwanej patetycznie „misją”; 2) amerykańskich żołdaków, którzy napalmem palili dzieci wietnamskie; 3) byłych szpiegów i uciekinierów z kraju, opłacanych przez obce wywiady, którzy szkalowali swoje państwo i kierowali z ukrycia, jak tchórze, akcjami dywersyjnymi na szkodę ojczyzny; 4) okrutnych ludobójców z Wołynia i bandytów z tzw. organizacji wyzwoleńczych.
Tradycyjnie, w języku obowiązywała zasada referencji, która nakazywała przestrzegać adekwatnego związku słów z tym, co się za ich pomocą wyraża. Zabezpieczała ona przed popełnianiem nadużyć językowych w celu okłamywania ludzi. Teraz skutecznie wypiera ją zasada relatywizmu semantycznego. Im więcej w języku jest wieloznacznych wyrazów i możliwości żonglowania ich znaczeniami, tym lepiej nadaje się on do okłamywania odbiorców komunikatów w nim wyrażanych. Takim językiem jest język naturalny. Posługują się nim ludzie na co dzień, którzy tylko w czasie pracy zawodowej komunikują się za pomocą jeżyków sztucznych (specjalistycznych). Skoro tak, to każdy, kto komunikuje się werbalnie z innymi, jest potencjalnym kłamcą.
Język naturalny i kłamstwo są atrybutami gatunku ludzkiego. (Zwierzęta z natury raczej nie kłamią, chyba że ludzie nauczą ich tego, chociaż czasami wprowadzają w błąd swych opiekunów i wrogów.) Język, w którym nie przestrzega się zasady referencji sprzyja kłamcom, ale realnie kłamią oni z własnej woli i na własną odpowiedzialność.
Kłamliwe komunikaty
Język służy do formułowania komunikatów, z których czerpie się wiedzę i na podstawie których kształtuje się poglądy i opinie. Komunikaty zbudowane są ze zdań prawdziwych (niebudzących wątpliwości, pewnych), jawnie fałszywych, albo quasi-prawdziwych, tj. takich, które sprawiają wrażenie prawdziwych, chociaż kryją sprytnie zamaskowane kłamstwa i dlatego są najbardziej szkodliwe.
Formy i sposoby utajniania kłamstw w komunikatach zależą od tego, do jakich adresatów są kierowane. Do słabo wykształconych, mało doświadczonych i naiwnych wystarczą proste, a do mądrych i doświadczonych życiowo muszą być bardziej wymyślne.
Jednak władcy nie przestrzegają tej reguły. Zafascynowani zwycięstwem wyborczym, wyobcowani od społeczeństwa i pyszałkowaci - im mniejszy rozum, tym większa zarozumiałość - traktują podwładnych, jak idiotów.
Z tego względu, a także z lenistwa, stosują trywialne, ale doskonale sprawdzone w praktyce sposoby okłamywania społeczeństwa, zaczerpnięte od dwudziestowiecznych czołowych propagandystów nazistowskich i komunistycznych. Dzisiaj one zawodzą, ponieważ ludzie są lepiej wykształceni i uświadomieni politycznie niż wówczas.
Władcy nie wysilają się, by korzystać z arsenału sposobów komunikacji społecznej i technik propagandy, wzbogacanych dzięki postępowi nauki. (Pojawia się tu paradoks: naukowcy, którzy mają popularyzować prawdę, pomagają w popularyzacji kłamstw.) Myślą, że wystarczy jak najczęściej występować publicznie „na żywo” (mają czelność kłamać przed kamerami telewizyjnymi, czy twarzą w twarz), przyjmować sztuczne pozy dawnych „wodzów narodów” i małpować ich gesty, by masy uwierzyły w ich kłamstwa. To im się często udaje, zwłaszcza w akcjach wyborczych, ale kłamstwa polityków szybko wychodzą na jaw. Ludzie rozczarowują się i są ostrożniejsi.
Mądrość mas jest wrogiem władców. Dlatego starają się ogłupiać masy jak się da i jak najbardziej kamuflować kłamstwa. Na podstawie badań przeprowadzonych około trzydzieści lat temu przez historyka ekonomii Carlo Marii Cipolli, okazało się, że w każdej grupie ludzi była stała liczba głupców (ok. 80%). Ale zwiększa się ona proporcjonalnie do zmasowanego i globalnego ogłupiania - coraz więcej ludzi daje się zwodzić łgarzom i wierzy w ich oszustwa, bez względu na wykształcenie, poziom kultury czy uświadomienie polityczne. Potwierdzają to analizy wyników wyborczych.
Stereotyp kłamcy
W trakcie ewolucji kulturowej wytworzył się stereotyp, za pomocą którego odróżnia się kłamców od prawdomównych. Składają się nań twierdzenia wywiedzione z wielowiekowego doświadczenia życiowego: „Kto nie patrzy prosto w oczy rozmówcy, ten kłamie" (Czy te oczy - w domyśle: tak poczciwe - mogą kłamać?) i „Kto w czasie rozmowy rumieni się, albo poci, ten kłamie" itp. Ten stereotyp, sprawdzał się w czasach, kiedy kłamstwo było czymś moralnie nagannym, czym brzydzono się i wstydzono, a zdemaskowanie kłamcy dyskwalifikowało go, kompromitowało, skutkowało utratą autorytetu, groziło wykluczeniem i przeszkadzało w karierze zawodowej lub politycznej. Wstyd za kłamstwo dziedziczyło się z pokolenia na pokolenie. Kłamstwu towarzyszyły reakcje fizjologiczne w postaci podwyższonego ciśnienia, przyspieszenia tętna, pocenia się, czerwienia się itp. Wykorzystuje się to w wykrywaczach kłamstw. Jednak ten stereotyp dezaktualizuje się w miarę tego, jak kłamanie staje się nagminne, a kłamstwo - zjawiskiem normalnym, którego nikt się nie wstydzi. Dlatego wkrótce wariografy staną się bezużyteczne.
Nie tylko głupi dają się mamić
Jedną z cech człowieka jest łudzenie się, czyli marzenie lub wyobrażenie sobie czegoś, co zbudowane na podstawie przekonania lub fałszywej interpretacji rzeczywistości nie mieści się w obszarze faktów. Złudzeniem jest uważać za prawdziwe to, co faktycznie jest kłamstwem, liczyć na mało prawdopodobną realizację swoich wyobrażeń, oczekiwań, jak i na spełnienie składanych obietnic, zapewnień i przysiąg przez innych ludzi, nawet najbardziej zaufanych.
Złudzeniom ulega się dlatego, że ucieczka w krainę ułudy pomaga przeżyć trudne chwile, jest jakby odtrutką na toksyczne środowisko społeczne, stwarza nadzieję na lepsze życie, ułatwia adaptację będącą warunkiem przetrwania w coraz bardziej niebezpiecznym środowisku, czyni ludzi poniekąd szczęśliwymi i wzmacnia system immunologiczny w aspekcie biopsychospołecznym. Działa podobnie do narkotyku.
Oprócz złudzeń indywidualnych, wywodzących się z psychiki jednostek, są złudzenia zbiorowe, generowane przez środowisko kulturowe (religię, ideologię, naukę, sztukę, filozofię itp.) Wzmacniają one i utrwalają złudzenia jednostek („nie tylko ja temu wierzę”). Ze złudzeń zbiorowych biorą się mity, np. wolności, demokracji, sprawiedliwości, prawdy, sensu świata, życia i historii, uszczęśliwienia wszystkich, siły nadprzyrodzonej, pierwszej przyczyny, obiektywizmu, niezawodności, miłości bliźniego, dobra wspólnego, powszechnego dobrobytu, zrównoważonego rozwoju itd.
Drugą cechą człowieka jest zdolność i skłonność do samookłamywania, które umacnia łudzenie się na temat swojego wyglądu, zdrowia, wartości itp. Ludzie chętnie wierzą w kłamstwa o sobie głoszone przez pochlebców i zazwyczaj źle na tym wychodzą, jak kruk z bajki La Fontaine’a „Kruk i lis”. Obie cechy najsilniej występują u naiwnych i łatwowiernych. Oprócz głupców oni też dają się okłamywać.
Presja kłamstwa i cywilizacja zakłamania
Kłamcy są wszędzie - w każdej instytucji (organizacji), warstwie społecznej, niezależnie od wieku, zawodu, wykształcenia, majętności, stanowiska i pozycji społecznej. Różne są rodzaje kłamstw: od drobnych i niegroźnych w wymiarze indywidualnym lub lokalnym, głoszonych przez zwykłych ludzi, do wielkich i wysoce szkodliwych w wymiarze społecznym i globalnym, głoszonych przez przywódców wielkich państw.
Szczególną rolę w szerzeniu kłamstw odgrywają mass media podporządkowane rządzącej partii politycznej oraz ludzie zaufania publicznego, w szczególności politycy, o których mówi się, że tylko wtedy nie kłamią, gdy nie otwierają ust. W reżimach totalitarnych jest to zjawiskiem naturalnym.
Przeciwnicy indoktrynacji lub ogłupiania buntują się na różne sposoby. (Na przykład u nas w stanie wojennym masowo zapalano świeczki w oknach w czasie transmisji dziennika telewizyjnego.) W państwach demokratycznych uchodzi to mediom prywatnym, bo kłamstwa, szokowanie i plotki są skutecznym orężem w walce konkurencyjnej na rynku medialnym. Natomiast okłamywanie nie przystoi mediom publicznym, zobligowanym moralnie do podawania prawdziwych informacji. Jeśli politycy kłamią, głównie w telewizji, to dlatego, że kłamstwo jest ich ostatnim orężem w walce o utrzymanie się przy władzy i absolutne panowanie w quasi-demokratycznych państwach. Wierzą, że, jak dawniej, wielokrotnie powtarzane kłamstwa staną się prawdami. Nic podobnego, bo teraz ludzie godni zaufania-kłamcy są szybo demaskowani i przekształcają się w ludzi niegodnych zaufania.
Prawda ginie w morzu kłamstw, bo jedno zdanie prawdziwe o czymś można zastąpić nieskończoną liczbą zdań fałszywych (kłamstw). Dzisiejszy świat jest królestwem zakłamania - kłamstwo stało się plagą, a cywilizacja zakłamania eskaluje na cały świat. Zycie w warunkach nieustannej i narastającej presji kłamstw (w terrorze kłamstwa) zmusza człowieka do okłamywania ludzi i wiary w kłamstwa głoszone przez nich.
W wyniku ucieczki od racjonalności i krytycyzmu coraz więcej ludzi wierzy w zaklęcia lub kłamstwa ideologów, polityków, kapłanów, jasnowidzów, proroków, reklamotwórców, agentów handlowych i innych łgarzy. W warunkach tolerancji i przyzwolenia na głoszenie kłamstw oraz braku ostracyzmu w stosunku do kłamców kształtuje się zakłamane społeczeństwo. Można w nim do woli kłamać - łatwo, efektywnie, nieodpowiedzialnie i bezkarnie, a kłamstwo stało się narzędziem zapewniającym przetrwanie i normą społeczną, wyrażaną w imperatywach: „Kłamię, więc jestem”. „Kłam, żeby przeżyć", „Kłam, by się wzbogacić" itp. Zostaliśmy wtrąceni w pajęczynę kłamstw, z której nie ma szans wydostać się. Toteż stajemy się coraz bardziej zobojętniali na kłamstwa i ulegamy im. W 1935 r. Antoni Słonimski napisał „Czasy rozszalałego kłamstwa - rozpętanie kłamstwa - doszło do szczytu”. Niestety, pomylił się. Dopiero po siedemdziesięciu latach zaczęliśmy się zbliżać do tego szczytu i może wkrótce go zdobędziemy.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5290
Stale słyszy się narzekania na władze centralne państwa i krytykuje się je za wszystko, co złego dzieje się w podległych im, bądź nadzorowanych przez nich, instytucjach świadczących usługi dla zwykłych ludzi. Wciąż posłowie różnych partii opozycyjnych domagają się dymisji premiera czy jakiegoś ministra, a niezadowolone z rządu masy społeczne - na domiar złego podburzane i organizowane przez cwaniaków pretendujących do władzy (czytaj: żłobu), zazwyczaj opłacanych przez obce agentury i finansistów zagranicznych żądnych nowych bogactw - chcą na drodze rewolucji obalać głowy państw, a nawet burzyć cały dotychczasowy porządek społeczny, albo ustrój polityczny.
Bezsensu ich działań dowodzą liczne fakty z dawniejszych czasów i współczesnych. Wcześniej lub później, a raczej wcześniej, masy uświadamiają sobie, że zostały oszukane przez swoich idoli i przywódców ideologicznych, że hasła, w imię których ponosili ofiary, okazały się zwykłymi manipulatorskimi pustosłowiami, obietnice - zwyczajnymi „obiecankami-cacankami” i że Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci, jak stwierdził Georges Danton. Tylko ta mądrość przychodzi za późno, kiedy już nie da się odwrócić biegu historii. A pomimo tego, masy nie wyciągają wniosków z tych przykrych lekcji historii i wciąż nowe pokolenia powtarzają błędy starych. Dlaczego tak jest, dlaczego ludzie stale ulegają złudzeniom i łatwo poddają się manipulatorom i podżegaczom?
Psychologowie społeczni z pewnością znają wiele przyczyn tego zjawiska. Tutaj ograniczę się tylko do trzech.Powszechna niewiedza o rzeczywistych przyczynach negatywnych zjawisk społecznych i o prawidłowościach historycznych. Po pierwsze, wynika ona z niedokształcenia wskutek złego nauczania w szkołach historii i wiedzy o społeczeństwie. Historię redukuje się faktycznie do historiografii, z czego niewiele ma się pożytku, bo daty szybko się zapomina, a przedmiot „wiedza o społeczeństwie” sprowadza się do nauki o strukturze i funkcjonowaniu społeczeństwa i państwa. Nie uczy o mechanizmach zjawisk społecznych.
Po drugie, masy społeczne są intencjonalnie, może też w jakimś stopniu nieświadomie, coraz bardziej ogłupiane przy pomocy środków masowej komunikacji. Robią to niejawne, ale realne grupy ludzi trzymających władzę, wśród których jest zapewne również wielu niedostatecznie wyedukowanych w zakresie nauk społecznych.
To ogłupianie polega na skrywaniu, albo przemilczaniu rzeczywistych i najważniejszych przyczyn ekonomicznych, których skutkami są różne kryzysy społeczne, polityczne, moralne, itp. I na eksponowaniu innych przyczyn drugorzędnych, albo ubocznych, a w każdym razie - nieistotnych.
Chodzi o to, by przekierować uwagę mas na fałszywe tropy.(Dlatego nieustannie zajmuje się ludzi bzdurnymi problemami: kto z kim romansuje, ile razy jakiś celebryta uprawia seks, itd.) W związku z tym, ludzie oburzają się na wszystko inne, a nie na to, co najważniejsze i na wszystkich innych, tylko nie na tych, którzy ich bezlitośnie wyzyskują i doprowadzają do rozmaitych stanów krytycznych: nędzy, bezprawia, amoralności, zdziczenia itp.
Cel jest oczywisty - jak najmniej zwracać uwagę na gospodarcze i polityczne determinanty wewnętrzne i zewnętrzne życia społecznego, a koncentrować się na dyrdymałach. Dlatego w programach telewizyjnych i w prasie eksponuje się przede wszystkim kwestie jak najodleglejsze od istotnych kłopotów życia codziennego miliardów ludzi.
Ta masowa głupota polityczna daje znać o sobie w ocenach pracy i niepowodzeń kolejnych rządów. Nieważne, z jakiej opcji partyjnej by się one nie wywodziły, nie są w stanie spełniać składanych obietnic wyborczych w sytuacji niekorzystnych obiektywnych i ogólnoświatowych uwarunkowań ekonomicznych, strategicznych i politycznych. Oczywiście, ważny jest też czynnik subiektywny, np. niekompetencja rządzących, ich niewiedza, zła wola itp., od którego zależy, w jaki sposób i w jakim stopniu mogą oni działać w ramach uwarunkowań zewnętrznych.
Na ogół sądzi się, że zastąpienie jednego przedstawiciela władzy przez innego rozwiązuje ten problem. Jednak w wielu wypadkach jest to iluzją, zwłaszcza wtedy, gdy aktyw partyjny, z którego wywodzi się elita władzy, w szczególności rząd, składa się z jednakowo niekompetentnych i niemyślących prospektywnie ludzi, a tak często się zdarza, głównie w tzw. młodych demokracjach.
Przecież o dojściu do władzy nie przesądza kompetencja ani merytoryczna, ani w kwestiach zrządzania, ani postawa moralna, lecz całkiem inne czynniki. O tym wielu ludzi wie, o czym świadczą komentarze do wiadomości zamieszczanych na stronach internetowych.* Tym bardziej wiedzą, a przynamniej powinni wiedzieć o tym politycy. A w takiej sytuacji wymiana jednego rządzącego na drugiego niczego nie zmienia - albo sprowadza się do karuzeli stanowisk, a niekiedy jest nawet zmianą na gorsze w myśl przysłowia „zamienił stryjek siekierkę na kijek”.
Uleganie pseudoautorytetom w efekcie celowego ogłupiania mas.
Manipulanci społeczni będący na usługach elit aktualnie panujących lub tych, które chcą rządzić w przyszłości, odwołują się do autorytetów odpowiednio dobieranych do swoich możliwości i potrzeb. Ich możliwości zależą od tego, jakimi kadrami i jakim zapleczem intelektualnym rozporządza dana organizacja, albo partia. A potrzeby są określone przez cele - trzeba takich autorytetów, żeby wzbudzały maksymalne zaufanie mas społecznych manifestowane w wyborach do władz, albo w bezkrytycznym odnoszeniu się do władzy – instytucji i jej reprezentantów. Cel jest nadrzędny w stosunku do innych kryteriów określających autorytety: ważne jest, by te autorytety skutecznie wspomagały manipulację.
Prawdziwe autorytety rzadko angażują się w politykę, bo im to nie jest potrzebne, nie chcą firmować swoim nazwiskiem ignorantów, ani popierać głupich idei, gdyż to uwłaczałoby ich godności i w konsekwencji zszargałoby ich autorytet. Tak więc do dyspozycji elit politycznych pozostają ludzie o autorytetach miernych i sztucznych, czyli pseudo-autorytety. Tacy, którzy chcą się pokazać i zaistnieć w mediach z różnych pobudek, ale raczej karierowiczowskich i komercyjnych jak i z próżności. Trudno się temu dziwić, ponieważ w naszej rzeczywistości ludzie nauki, sztuki, pisarze, piosenkarze itp. są powszechnie uznawani za autorytety dopiero wtedy, gdy zaistnieją w przestrzeni publicznej, tzn. kiedy ktoś o nich napisze, pokaże ich, lub w inny sposób nada im rozgłos za to, co w nich dobre, albo skandaliczne.
Co ciekawe, masy wierzą bardziej takim właśnie ludziom, aniżeli tym, którzy posiadają niekwestionowany autorytet. Chyba dlatego, że - w przeciwieństwie do prawdziwych autorytetów - oni są stale eksponowani.
Wielu władców uzurpuje sobie autorytet tylko z tytułu zajmowanego stanowiska, albo posiadania władzy nad innymi. Co gorsze, uważają się za autorytety we wszelkich dziedzinach. To są wyjątkowi głupcy - szkodliwi i niebezpieczni. Ale też cieszą się bezkrytycznym zaufaniem zbałwanionych mas, zwłaszcza, kiedy jest duża różnica między poziomem inteligencji takich ludzi a poziomem inteligencji reszty społeczeństwa. O powiększanie tej różnicy też dbają elity władzy, obniżając systematycznie poziom edukacji powszechnie dostępnej. Bowiem - trawestując znany aforyzm Kołłątaja - takie są rządy, jakie społeczeństwa wykształcenie i vice versa.
Inklinacja
- być może wrodzona - do szukania winy w innych ludziach, a nie w samym sobie (łatwiej bić się w cudze piersi!), w szczególności za źle funkcjonujący system zarządzania. Obwinia się tych, którzy nami rządzą i czyni ich odpowiedzialnymi za wszelkie nieprawidłowości oraz niepowodzenia. Jednak nikt nie zastanawia się nad tym, jak dalece może sięgać odpowiedzialność instytucji centralnych i osób stojących na ich czele. Teoretycznie i formalnie za niedociągnięcia personelu odpowiada przełożony, ale im liczniejszy jest personel, tym bardziej rozpływa się jego odpowiedzialność.
Czy ktoś sprawujący władzę na dużą skalę jest w stanie sprawdzać wszystkie podległe mu instancje i wszystkich swoich podwładnych? To jest absolutnie niemożliwe. Kontrola nie załatwia wszystkiego, choćby z tej racji, że trzeba by zbudować cały system kontroli, mnożyć jej stopnie i liczbę kontrolerów na każdym z nich: kontrola, superkontrola, kontrolerzy, kontrolerzy kontrolerów itd. ad infinitum. Rządzenie z konieczności musi opierać się na zaufaniu do podwładnych, a jeśli nie ufa się społeczeństwu, to przynajmniej trzeba ufać swoim kontrolerom.
Tymczasem w chorym państwie rządzący nie ufają nikomu, nawet swoim kolegom partyjnym. Wszystkich traktują podejrzliwie, jak potencjalnych przestępców. (Przypomina mi się podział społeczeństwa w czasach stalinowskich na tych, którzy siedzą w więzieniach i tych, którzy jeszcze nie siedzą, ale z pewnością będą siedzieć.)
W szczególności nasze społeczeństwo, choć nie tylko ono, cierpi z powodu braku zaufania ze strony rządzących i podejrzliwości. Wybrane w demokratycznych wyborach władze, które powinny cieszyć się zaufaniem wyborców, nie wiadomo dlaczego nie dowierzają im i wykorzystują coraz więcej instytucji i środków kontrolnych - jawnych i ukrytych - często z naruszaniem sfery prywatności.
A społeczeństwo tym samym odpłaca się władzy - również nie dowierza jej, co jest w dużym stopniu uzasadnione w wyniku niedotrzymywania składanych obietnic i nierealizowania programów przez instytucje państwowe. Cierpi na tym autorytet władzy.
Winne obie strony
W źle funkcjonującym państwie winni są rządzący i podwładni, czyli zwyczajni ludzie, ale w nie w takim samym stopniu. Z jednej strony winni są ci, którym brak kompetencji do zarządzania sektorami życia publicznego, jakie zostały im przydzielone w ramach podziału władzy państwowej lub administracyjnej i którzy nie mają żadnych podstaw do tego, by brać na siebie takie obowiązki. Niemniej jednak podejmują je, kierując się przerostem ambicji, albo chęcią robienia kariery.
W znacznie większym stopniu od nich winni są pośrednicy między nimi a jednostkami (masami), które zmuszone są korzystać z ich pośrednictwa i to tym bardziej, na im niższym szczeblu funkcjonują. (O nowej klasie pośredników-wyzyskiwaczy pisałem w „SN” Nr 11/2013 - Powszechne pośrednictwo, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy ). Od funkcjonariusza władzy na szczeblach pośrednich - kierownika działu, urzędnika państwowego i samorządowego, policjanta, prokuratora, adwokata, sędziego, komornika itp. - który styka się bezpośrednio z petentem, zależy ocena całej władzy i dlatego na nim ciąży największa odpowiedzialność za funkcjonowanie systemu zarządzania państwem.
To dotyczy nie tylko urzędników państwowych, ale również nauczycieli, lekarzy, handlowców itp. ludzi bezpośredniego kontaktu.
Na przykład, nawet w najlepiej zorganizowanym systemie służby zdrowia jedna nieodpowiedzialna rejestratorka w przychodni, pielęgniarka, jeden nieodpowiedzialny lekarz, jeden urzędnik NFZ psuje funkcjonowanie całego systemu. Pacjenci nie oceniają systemu, bo najczęściej się na tym nie znają, tylko oceniają pracę konkretnych osób i na tej podstawie wyrażają swoje zadowolenie z systemu opieki zdrowotnej lub dezaprobatę. Tę jednostkową ocenę konkretnego zachowania się uogólniają na kolejne szczeble zarządzania i na cały system władzy. I żeby nie wiadomo, jak dobry był minister, to na nic nie zdają się jego starania, jeśli ma nieodpowiedzialnych ludzi na samym dole.
A z drugiej strony, winne są poszczególne jednostki - ogół społeczeństwa - które są coraz mniej odpowiedzialne i życzliwe dla innych. Normą społeczną stał się brak życzliwego traktowania drugiego człowieka, przede wszystkim petenta, pacjenta, pracownika, klienta - każdego, któremu świadczy się jakąś płatną usługę. Brakuje też dobrej woli ze strony urzędników, funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, pracowników służby zdrowia, nauczycieli, pracowników wymiaru sprawiedliwości, policjantów itp. usługodawców. A ile cierpień, o których mass media codziennie informują, i zwykłych jednostkowych załamań i osobistych dramatów można by uniknąć, gdyby wczuwać się w położenie drugiego człowieka i kierować się w stosunku do niego zwykłą życzliwością i chęcią pomocy mu, a nie widzieć w nim intruza albo tzw. stronę. Za każdą przedstawioną w dokumentach, stroną, sprawą, petentem, klientem itd. kryje się konkretny człowiek osadzony w realiach kontekstu społecznego, własnego życia i własnych kłopotów.
O tym jednak zapominają ci, których charakteryzuje bezduszność, egoizm i własna wygoda. Dopiero pod presją środków przekazu masowego, interwencji poselskich oraz rzeczników praw obywatela, konsumenta, pacjenta, ucznia itp. próbuje się załatwiać różne sprawy, do których w ogóle nie powinno było dojść, gdyby w trakcie ich załatwiania i czytając odpowiednie dokumenty, uwzględniano czynnik ludzki i zwyczajnie po ludzku podchodzono do nich. Tak zresztą robi się w innych krajach bardziej zaawansowanych w budowie demokracji, gdzie laickie hasło „człowiek - to brzmi dumnie” i religijne przykazanie miłości bliźniego nie są tylko zapisami papierowymi, ani sloganami bez pokrycia, lecz kanonami i imperatywami moralnymi, praktykowanymi w realnym życiu codziennym - w pracy zawodowej i prywatnie.
Brak miłości i empatii
Mówi się, że cechą charakterystyczną współczesnej cywilizacji jest brak miłości i empatii - miłość zastąpił seks, a współczucie zastąpiła pogarda. Niemniej jednak zwalanie winy na współczesną cywilizację za nieżyczliwość i brak empatii jest wybiegiem mającym na celu usankcjonowanie bezdusznego i - nazwijmy to po imieniu - chamskiego odnoszenia się do innych. To nie warunki obiektywne, lecz czynniki subiektywne - kultura osobista i cechy osobowościowe decydują o tym, jak postępujemy i od nas samych zależy traktowanie drugiego człowieka w sposób przyjazny oraz chęć niesienia mu pomocy. Dowodzi tego doświadczenie historyczne, kiedy nawet w warunkach totalitaryzmu i zezwierzęcenia ludzie traktowali ludzi po ludzku, może nawet bardziej niż teraz.
Być może, przyczyn nieżyczliwości należy szukać w złym systemie edukacji, w którym wychowanków traktuje się zazwyczaj przedmiotowo i nie naucza się obowiązkowo etyki i kultury współżycia z innymi, albo w szerzeniu kultury masowej - tej szmiry z najniższej półki -podporządkowanej komercji, która szerzy pogardę dla człowieka i wyższych wartości humanistycznych, albo we własnym lenistwie i niechęci do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego.
Wiesław Sztumski
19 lutego 2014
* Oto jeden z wielu takich komentarzy: „Obecny model demokracji to … fikcja. „My wybieramy partie - tam zgraja cwaniaczków, złodziei i kombinatorów. Mają swoje autorytety - a to z ludu historycy, nauczyciele i inni. Ci ludzie to amatorzy - nie mają pojęcia o współczesnym świecie, o geopolityce, o gospodarce. Są manipulowani przez całą ... bandę profesjonalistów z wielkich korporacji - a tam nie ma amatorów - tam są ludzie, którzy kreują świat według ich potrzeb. Skutki widać - zamiast wolności w gospodarce mamy neoliberalizm - gospodarkę otwartą dla zachodnich korporacji i kłody rzucane pod nogi rodzimym firmom. Korporacje nie protestują - to nie ich problem. A u nas nawet politykierzy z pierwszych stron otwarcie powiedzą, że nasi przedsiębiorcy to szumowiny - a oni (politykierzy) umożliwiają im działalność!!!! Koniecznie trzeba zmienić system, w którym o naszych losach decydują politykierzy - nieudacznicy … takie kiwaczki, które budują, budują i nigdy nic nie zbudują (natomiast z całą pewnością zmarnują, wypłacą jako premię, lub ukradną). Musimy wybierac konkretne osoby - nie partie - nigdy nie wyjdziemy z tego goowna mając na górze tą zgraję ( nieważne czy to czy to z pisu, po, psl-u, Jak do polityki trafiają związkowcy - jeszcze gorzej - często to totalne ciołki. Jest jedna jedyna droga do dobrobytu - miejsca pracy. A prawda jest dla wielu przykra - tylko rozwój małych firm prywatnych prowadzi do rzeczywistego rozwoju gospodarki. Oczywiście nikt ich nie lubi - tam nie ma zbędnego zatrudnenia, i tam nie można kraść. Co więcej... tam trzeba pracować. W polsce powstanie takich firm jak apple - czyli dwóch ludzików składających pierwsze kompy w garażu jest niemożliwe.... wcześniej by zbankrutowali z powodu zusu, urzędu skarbowego i kasy fiskalnej ( pierwsze modele zanosili wprost do sklepów.)”
Komentarz internauty „~lotri” z dn. 17.02.2014 - pisownia oryginalna; http://biznes.onet.pl/nauczycielskaekstrastawka,18563,5604014,1,prasa-detal)