Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6329
Władza nie tylko demoralizuje, ale również ogłupia.Powszechne jest zjawisko naigrawania się obywateli z elit władzy i postrzegania ich jak - łagodnie mówiąc - ignorantów albo/oraz arogantów. Występuje ono przede wszystkim w systemach totalitarnych i liberalistycznych. Nigdy wcześniej nie było tyle satyry na władzę, nabijania się z niej i co niemiara tzw. kawałów politycznych, jak wtedy, gdy za to karano, jak i teraz, kiedy jest to w pełni dozwolone.
Warto zastanowić się nad tym, skąd się to bierze i dlaczego ludzie traktują władzę coraz mniej poważnie. Przede wszystkim wynika z postępującej deflacji autorytetu ludzi należących do elit władzy państwowej i drwienia sobie z nich. A najbardziej młodzież kpi z władzy. Młodzież w ogóle lubi śmiać się i żartować z innych. Jest bardzo wrażliwa na sytuacje komiczne i nie przepuści nikomu, u kogo zauważy jakąś wadę, która śmieszy; często bywa nawet okrutna w wyśmiewaniu się.
Z kogo i z czego ludzie zazwyczaj nie śmieją się? Z pewnością nie z tych, którzy uznawani są powszechnie za mądrych i erudytów, z ludzi sukcesu i z autentycznych mężów stanu. Wprawdzie o nich też krążą dowcipy, ponieważ każdemu zdarza się powiedzieć lub zrobić coś śmiesznego, ale mają one raczej wydźwięk pozytywny, gdyż odbrązawiają te osoby i przybliżają je ogółowi ludzi.
Lecz jest też dowcipkowanie negatywne, celowe ośmieszanie kogoś z zamiarem podważenia jego zasług oraz prestiżu, albo wzbudzenia niechęci, odrazy i pogrążenia. Do tej kategorii dowcipkowania za pomocą zwykłego szyderstwa należy wyśmiewanie się z osób publicznych, a w szczególności z władzy. Głupota władzy zawsze była i nadal jest najwdzięczniejszym tematem kpin.
Jakkolwiek szydzić można ze wszystkiego, to najczęściej kpi się z głupoty ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy udają oni mądrych i wszystkowiedzących. A za takich uchodzą w oczach mas przedstawiciele władzy - w różnych instytucjach i firmach i na każdym szczeblu zarządzania. Uważa się ich za najlepiej poinformowanych i dlatego mądrzejszych. Na ogół liczy się na to, że posiadają oni najlepsze cechy osobowości, wysokie morale, pokaźny zasób wiedzy i umiejętności oraz wysoki poziom intelektu; dlatego sądzi się, że są lepszymi od innych obywateli. Toteż od elit władzy oczekuje się dobrze przemyślanych decyzji i rozumnych działań, opiekuńczości i zapewnienia bezpieczeństwa.
Niestety, w rzeczywistości to oczekiwanie przeważnie zawodzi. Działania władców nader często nie tylko nie są przemyślane i właściwe, ale przeczą zdrowemu rozsądkowi, nie mówiąc już o tym, że na ogół nie są ukierunkowane na dobro podwładnych. Nawet wówczas, gdy ludzie sprawujący władzę w życiu prywatnym nie są głupi i legitymują się dyplomami studiów, a nawet posiadają stopnie naukowe i chcą na miarę swoich ambicji i umiejętności dobrze rządzić. Mimo wszystko w odczuciu mas uchodzą za głupich, dlatego że masy nie oceniają ich w zależności od dobrych chęci i posiadanych dyplomów, tylko ze względu na skutki podejmowanych decyzji i tworzonych aktów prawnych.
Podstawowe prawa glupoty ludzkiej
Można pytać, jak to jest możliwe, żeby głupio postępowali ludzie wykształceni i na swój sposób mądrzy. Odpowiedzi próbują udzielić psycholodzy i socjolodzy władzy. Na przykład, najnowsze badania przeprowadzone w czterech różnych uniwersytetach w USA potwierdzają, że posiadanie władzy może człowieka uczynić głupim, ponieważ władza rodzi przesadną pewność siebie, a zbytnia pewność niechybnie prowadzi do złych decyzji. (J.E. Allan, Study finds that having power can makes you stupid, w: „Forbes”, 6.3.2012). Nadmierna pewność siebie jest tylko jedną z przyczyn, być może najważniejszą.
Możliwe też, że rządzący nie pamiętają na co dzień o podstawowych prawach głupoty ludzkiej sformułowanych przez profesora ekonomii w UC California Carlo M. Cipolla (The basic laws of human stupidity, w: “Whole Earth Review”, Spring 1987):
1. Żaden człowiek, nigdy i nigdzie, nie docenia liczby ludzi głupich, którzy znajdują się w jego otoczeniu.
2. Prawdopodobieństwo, że dany człowiek jest głupi nie zależy od innych jego cech.
3. Głupim jest ten, kto wyrządził szkodę innemu człowiekowi lub grupie osób, a sam niczego na tym nie zyskał albo nawet stracił.
4. Niegłupi ludzie nigdy nie doceniają szkodliwej siły ludzi głupich.
5. Głupi człowiek jest jednostką najbardziej niebezpieczną.
Coś jest na rzeczy, że po dojściu do władzy, zazwyczaj w bardzo krótkim czasie, ludzi tych nie tylko postrzega się jak głupich, ale oni faktycznie głupieją i to proporcjonalnie do czasu sprawowania władzy, co natychmiast dostrzega ogół społeczeństwa. Dlatego stają się powszechnym obiektem szyderstwa. Wygląda na to, że już samo sprawowanie władzy ogłupia ludzi niezależnie od ich woli oraz predyspozycji osobowościowych i intelektualnych. A szyderstwo z przełożonych jest zdroworozsądkową reakcją na ich głupotę, na głupie decyzje i zachowania; jest również jedną z form samoobrony przed głupotą władzy i narzędziem przetrwania w tym ogłupiałym świecie, w jakim przyszło nam żyć.
Doświadczenie historyczne pokazuje, że śmiech jest bardzo skutecznym narzędziem w walce z władzą. Pomimo ogromnego postępu wiedzy i wysokiego stopnia scholaryzacji, wszechwładnie panoszy się głupota w różnych postaciach. Należy ona do istotnych cech charakterystycznych współczesnego środowiska społecznego i kulturowego. W wyniku masowego, czy wręcz globalnego ogłupiania ludzi przez wszystkich i na wszystkie możliwe sposoby, rozpościera się nad nim w postaci swoistej chmury - „chmury głupoty” (analogia do „chmury informatycznej”), która szybko rozprzestrzenia się na cały świat w tempie proporcjonalnym do postępu cywilizacyjnego. Z pewnością zdążyła już w znacznym stopniu pokryć pejzaż polityczny, który jest istotnym składnikiem tego środowiska i w którym mieszczą się zarówno rządzeni i podwładni, jak również rządzący i przełożeni.
Głupia władza stanowi nie tylko ważny i nieusuwalny element kompozycji pejzażu politycznego, ale nadaje mu swoisty koloryt, prawdę mówiąc, groteskowy. Jak całkiem trafnie zauważył Jean Cocteau: Dramatem naszej epoki jest to, że głupota zabrała się do myślenia. Należałoby jeszcze uzupełnić tę wypowiedź słowami : i niestety, do rządzenia.
Pasożytnictwo rządzących
Zgrozą napawa fakt, że obecnie coraz częściej do rządzenia garną się ludzie żądni władzy i pieniędzy - jedno z drugim idzie w parze, ponieważ coraz mocniejszy jest alians władzy z biznesem - a nie ci, którzy mają zamiar bezinteresownie, uczciwie i z pełnym poświęceniem służyć społeczeństwu. Elity polityczne zapomniały o tym, że mają pełnić służebną rolę wobec społeczeństwa, a nie pasożytować na nim i dyrygować innymi. Pretendenci do zawodu polityka kierują się tym, ile korzyści materialnych można osiągnąć ze sprawowania władzy, a nie tym, czy sprawi im to przyjemność i umożliwi samorealizację.
Teraz zresztą wybiera się nie taki zawód, którego wykonywanie dostarcza satysfakcji, lecz taki, który umożliwia wysokie zarobki. Trudno więc wymagać od kandydatów do zawodu polityka, żeby nie kierowali się też tą zasadą. W konsekwencji, władza wybierana i opłacana przez społeczeństwo coraz mniej liczy się z nim i pozoruje działania na rzecz podwładnych tylko o tyle, o ile musi. Pilnuje raczej interesów swoich własnych oraz kolegów, przede wszystkim partyjnych.
W związku z tym elita władzy tworzy ograniczony i dość hermetyczny zbiór ludzi, którzy czują się jakby namaszczeni, w obrębie którego dokonuje się rotacja (karuzela) stanowisk w zależności od sytuacji politycznej, albo wyniku wyborów.
Ta zadufana władza, wmawiająca sobie, że spełnia misję społeczną, czyli pracuje z łaski, a nie z obowiązku, coraz bardziej wyobcowuje się od społeczeństwa i zachowuje się arogancko oraz lekceważąco wobec niego. (Zjawisko alienacji zawsze towarzyszyło władzy, ale nigdy w takim stopniu, jak ostatnimi laty.) A na dodatek odgradza się od mas za pomocą armii ochroniarzy i chroni się za wymyślonymi przez siebie i prawnie ustalonymi immunitetami, by unikać odpowiedzialności i jeszcze bardziej alienować się oraz umacniać swoją nonszalancję.
Rządzić każdy może...
Już sam mechanizm dochodzenia do władzy sprzyja szerzeniu się w niej głupoty. W wielu przypadkach na szczyt władzy wybiera się ludzi, którymi łatwo da się manipulować i w efekcie wykorzystywać. A tym bardziej jest się podatnym na manipulacje, im się jest głupszym. Tak więc przy wejściu do władzy działa selekcja negatywna, preferująca głupotę. Od pretendenta do władzy powinno się wymagać odpowiednio wysokiego ilorazu inteligencji oraz dyplomu ukończenia studiów w zakresie specjalności ściśle związanej ze sferą życia publicznego, którą ma rządzić, oraz z zarządzaniem nią. I to dyplomu nie zdobytego w taryfie ulgowej na tandetnych studiach w byle jakiej uczelni, lecz w jednej z renomowanych.
Tymczasem do władzy dostają się ludzie nie tyle dobrze wykształceni i rozumni, co atrakcyjni, albo szokujący swoim wyglądem lub zachowaniem. Bowiem kampanie wyborcze nie skupiają się na intelektualnych i erudycyjnych walorach kandydatów do władzy,lecz na showmańskich. Skuteczność pozyskiwania elektoratu zależy przecież od różnych sztuczek cyrkowo-magicznych, za pomocą których ogłupia się wyborców, żeby oddali swój głos na kandydata umieszczonego na liście wyborczej, zazwyczaj przez kolesiów partyjnych podstawionego i kreowanego na idola i zbawiciela narodu.
Wobec tego a priori rządzić może dureń albo psychopata, który uzyska wymaganą liczbę głosów przez otumanionych wyborców. (Kuriozalnie, nie wymaga się obowiązkowych badań psychiatrycznych lub psychologicznych oraz testów inteligencji od kandydatów na polityków, którzy mają rządzić państwem i od których zależeć będą losy milionów obywateli, a wymaga się tego np. od kandydatów na kierowców, którzy mają kierować jednym samochodem i od których zależy los kilku osób.) A potem dziwimy się, dlaczego przeciętni ludzie wiedzą więcej niż przedstawiciele władzy. Tak na przykład przeciętny kierowca wie, w którym miejscu układ, stan i oznakowanie dróg zagraża bezpieczeństwu, a nie wie o tym odpowiedni minister, czy szef zarządu dróg; kolejarz wie, jaka jest przyczyna katastrof kolejowych, a nie wie o tym minister transportu, itd. Jeśli nawet ta wiedza dotrze do świadomości władz, to nim zostanie podjęta właściwa decyzja mija kilka lat, w ciągu których władze zdążą się już zmienić i wszystko zostaje po staremu - da capo al fine!
Panowanie odbiera rozum ludziom sprawującym władzę, o czym można się łatwo przekonać obserwując poszczególnych polityków przez kilka lat. Z kolei politycy, chcąc jak najdłużej utrzymać się u władzy, pozbawiają rozumu swoich podwładnych. Nie daj Boże, by podwładny był mądrzejszy od swojego przełożonego. I to jest drugi aspekt relacji rozum-władza. Władza nie tylko sama głupieje, ale musi ogłupiać innych, albo przynajmniej zmuszać do udawania głupich. Musi wiec skutecznie kształtować społeczeństwo ignorantów, aby zachować swój status quo. W taki oto sposób za sprawą elit władzy nakręca się spirala głupoty: głupota jednych rodzi głupotę innych. Ale co na to poradzić. Przecież dawno temu F. Schiller w "Dziewicy Orleańskaiej” napisał: Z głupotą nawet bogowie walczą nadaremno.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3985
Zagospodarowanie przestrzeni publicznej w Polsce jest w zasadzie bezkarne i dowolne.
Pojęcie przestrzeni fizycznej jest na ogół zrozumiałe i z łatwością można je zdefiniować, ponieważ obejmuje lokalizację obiektów fizycznych i relacje geometryczne między nimi - jedno i drugie jest uwarunkowane przez dobrze znane oddziaływania fizyczne.
W świecie mezoskopowym, gdzie rozmiary obiektów są porównywalne z gabarytami człowieka i dostępne bezpośrednio jego zmysłom, jest to w zasadzie przestrzeń trójwymiarowa. W tej przestrzeni żyjemy i przekształcamy ją w wyniku działań w różnego rodzaju obszarach naszej aktywności społecznej, naszych zachowań i relacji międzyludzkich.
W konsekwencji tego jesteśmy twórcami innej przestrzeni, którą nazywa się przestrzenią społeczną. Jest ona w pewnym sensie hiperprzestrzenią, nadbudowaną na przestrzeni fizycznej, ale różni się od niej zasadniczo. Jej geometria nie tyle zależy od oddziaływań fizycznych, co od uwarunkowań geograficznych i społecznych: kulturowych, demograficznych, psychologicznych, itp. Z tego względu jest to przestrzeń wielowymiarowa, której głównymi cechami są odległości społeczne oraz gęstość społeczna, a obiektami - ludzie, instytucje, organizacje oraz produkty wiedzy, techniki i kultury.
Przestrzeń społeczna wykazuje o wiele większą dynamikę w porównaniu z dynamiką przestrzeni fizycznej, ponieważ szybciej (ostatnio w tempie przyspieszonym) zachodzą zmiany w społeczeństwie niż w przyrodzie. Także dlatego, że w życiu społecznym działa zasada akceleracji proporcjonalnej do postępu cywilizacyjnego. O ile przestrzeń fizyczna jest więc wyłącznie tworem natury, to społeczna jest głównie tworem kultury.
Przestrzeń społeczna jest jakby scenografią kształtowaną przez czynniki kulturowe, w której obrębie rozwija się życie ludzkie i aktywność społeczna. Postrzegam ją jak mnogość interaktywnych podprzestrzeni, które nazywam pejzażami z dodatkiem odpowiednich przymiotników, określających obszar aktywności społecznej. Pejzaż nie jest tylko czymś zewnętrznym dla człowieka, ani tym, co się biernie ogląda czy postrzega, gdyż człowiek wchodzi z nim w interakcje psychiczne lub mentalne. Jest oglądem mentalnym i tworem aktywności kulturowej. Wartość pejzażu zależy od jego oceny dokonywanej za pomocą różnych kryteriów, z których najważniejszym jest stopień zapewnienia optymalnego funkcjonowania człowieka i możliwości przeżycia.
W skład przestrzeni społecznej wchodzą pejzaże materialne (urbanistyczny, komunikacyjny, akustyczny itp.), niematerialne (religijny, polityczny, prawny, gospodarczy, edukacyjny), naturalne (kształtowane przez przyrodę i zjawiska przyrodnicze) i sztuczne (tworzone przez ludzi, w szczególności przez artefakty), pejzaż psychologiczny (w aspekcie psychologii jednostki i psychologii społecznej), aksjologiczny (tworzony na podstawie wartości etycznych), estetyczny i wirtualny. Wszystkie one, oddziałując nawzajem i nakładając się na siebie, tworzą pewną całość.
Mówiąc, że człowiek przebywa w przestrzeni społecznej, ma się na myśli to, że żyje on w całokształcie różnych pejzaży, które sam tworzy i kształtuje i które zwrotnie oddziałują na niego i wywierają wpływ na jego stan fizyczny i psychiczny oraz na sposób funkcjonowania.
Przestrzeń społeczna nie jest zwykłą sumą pejzaży, lecz ich złożeniem. Na kształt przestrzeni społecznej wpływa technika, ekonomia, sztuka, religia, polityka, historia i inne czynniki społeczne i kulturowe. Składniki przestrzeni społecznej i fizycznej ulegają degradacji przede wszystkim wskutek szybko postępującej industrializacji, a stopień degradacji przestrzeni społecznej powiększa się wraz z postępem cywilizacyjnym i przyrostem demograficznym. Jest to najbardziej widoczne tam, gdzie występuje duża gęstość zaludnienia i gdzie postępują procesy rozwoju przemysłu, gospodarki, urbanizacji i komunikacji.
W wyniku globalizacji te procesy przebiegają w coraz większej liczbie krajów i regionów. W związku z tym degradacja przestrzeni społecznej jest już zjawiskiem światowym i dlatego budzi powszechne zaniepokojenie.
Degradacja przestrzeni społecznej
W czym przejawia się degradacja przestrzeni społecznej?
Po pierwsze, w wyniku gwałtownego przyrostu ludności świata i masowego napływu ludzi do miast, zwłaszcza do metropolii, zwiększa się kondensacja ludzi. Skracają się odległości geometryczne między nimi, a także odległości społeczne - geograficzne, ekonomiczne, kulturowe oraz psychologiczne (także dzięki postępowi w transporcie i łączności).
Odległość fizyczną (geometryczną) dzielącą jednego człowieka od drugiego odczuwa się jako tym krótszą, im szybciej można ją przebyć oraz im łatwiej można spotkać drugiego człowieka i nawiązać z nim kontakt. To skracanie odległości, które występuje nie tylko w obszarach zurbanizowanych, jest przyczyną drastycznie postępującej redukcji swobodnej przestrzeni życiowej jednostek w wymiarze fizycznym i społecznym.
Ze względów biologicznych i psychologicznych redukcja obszaru swobodnej przestrzeni życiowej człowieka nie powinna przekroczyć minimum, „swobodnej przestrzeni osobistej” (w psychologii w ramach przestrzeni osobistej wyróżnia się cztery strefy: intymną (15-45 cm), osobistą (16-122 cm), społeczną (1,22-3,6 m) i publiczną (powyżej 3,6 m). Obszar przestrzeni osobistej, wyznaczony przez minimalny dystans między ludźmi może się zmieniać w zależności od uwarunkowań kulturowych).
Po drugie, w gęstej przestrzeni społecznej częściej występuje sprzeczność interesów, która wywołuje konflikty. Im większa kondensacja ludzi, tym więcej jest potencjalnych i rzeczywistych konfliktów. Te zaś przyczyniają się do dysfunkcjonalności przestrzeni społecznej oraz dyskomfortu przebywania w niej.
Po trzecie, w miarę zagęszczania się przestrzeni społecznej narasta niebezpieczeństwo przebywania w niej. Największa przestępczość występuje w wielkich skupiskach ludzi i najmniej można tam liczyć na pomoc z strony innych, ponieważ tłum zaaferowany swoimi sprawami nie zwraca uwagi na jednostki. Oprócz tego, zachowanie tłumu jest nieprzewidywalne i dlatego ryzykowne. Bezpieczeństwo jednostki jest odwrotnie proporcjonalne do liczebności grupy, w jakiej przebywa, a im więcej ludzi w sąsiedztwie, tym większe odczuwa się osamotnienie.
Po czwarte, im większa i gęstsza jest przestrzeń społeczna, tym trudniej nią zarządzać i łatwiej o awarie. Nawet nowoczesna technika informatyczna i tzw. inteligentne systemy komputerowego sterowania sieciami komunikacji, usług finansowych, łączności radiowej i telefonicznej, sieciami wodociągów, energii elektrycznej, ogrzewania, Internetu itp. nie są w stanie zapobiec przypadkowym awariom, które często stają się źródłem ogromnego chaosu.
Na tym nie koniec; podałem tylko najważniejsze symptomy degradacji przestrzeni społecznej związane z jej zagęszczaniem. Praktycznie żadna organizacja, ani instytucja nie przejmuje się degradacją przestrzeni społecznej i nikogo nie obchodzą względy zdrowotne ani ekologiczne - wszystko dzieje się w imię celów ekonomicznych.
Degradacja przestrzeni publicznej
Degradacji ulega również przestrzeń publiczna, będąca jednym ze składników przestrzeni społecznej.
Przestrzeń publiczna to wielofunkcyjne miejsce, zazwyczaj sztucznie tworzone przez ludzi, gdzie znajduje się mnogość zróżnicowanych obiektów, do którego ludzie mają nieograniczony i bezpłatny dostęp w dowolnym czasie. Do przestrzeni publicznej zalicza się ulice, place, parki, ogrody, stawy, hole dworców, muzeów, kin i teatrów, hale targowe i wystawowe itd. (Jeśli stanowią one własność prywatną i są udostępniane publiczności przez właścicieli, albo zarządców w określonym czasie, to faktycznie są to przestrzenie quasi-publiczne.) Na przestrzeń publiczną składają się podobne pejzaże, jak na społeczną. Niszczenie każdego z nich przyczynia się do degradacji przestrzeni publicznej w całości.
Przestrzeń publiczna, do której każdy ma wolny dostęp i swobodę korzystania z niej, wydaje się bezpańska. Ale w rzeczywistości jest własnością prywatną różnych ludzi, instytucji, samorządu (gminy) lub państwa. Właściciele przestrzeni publicznej narzucają pewne restrykcje, które w większym lub mniejszym stopniu ograniczają swobodę korzystania z niej w różnych aspektach. Pejzaże przestrzeni publicznych też są kształtowane przez ich właścicieli. W związku z tym mogą one spełniać funkcję rekreacyjną tylko w ograniczonym stopniu. To wywołuje odczucie zniewolenia ludzi korzystających z przestrzeni publicznej.
Wskutek rozbudowy terenów zurbanizowanych stale zmniejszają się powierzchnie przestrzeni publicznych, co w połączeniu ze wzrostem liczby ludzi korzystających z nich powoduje wzrost zagęszczenia ludzi w miejscach publicznych. Ze względów merkantylnych są one wypełniane różnymi punktami sprzedaży, reklamami i przedmiotami przyciągającymi uwagę ludzi - potencjalnych klientów.
W wyniku wzmożonego ruchu samochodowego w miastach zmieniła się funkcja ulic i placów będących elementami przestrzeni publicznej. O ile wcześniej były one miejscem spotkań towarzyskich, to teraz przekształciły się w swoisty układ rurociągów, które bardziej służą ruchowi samochodowemu aniżeli ludziom traktowanym przez kierowców jak intruzi.
Miejscem spotkań są nieduże strefy pieszych, które ze względu na bezpieczeństwo (koncentracja ludzi sprzyja m.in. kradzieżom) są skrupulatnie monitorowane. To również wzmaga odczucie zniewolenia.
W potocznej świadomości przestrzeń publiczna jawi się niepewna i niebezpieczna w przeciwieństwie do przestrzeni prywatnej, co nie zawsze jest prawdą. W wielu miejscach publicznych spożywa się alkohol i narkotyki, grasują bandy młodocianych, znajdują się śmieci, odchody psów, budynki upstrzone nieprzyzwoitymi napisami i bohomazami graficiarzy, zdemolowane przystanki autobusowe i tramwajowe itd. Prywatni indywidualni właściciele przestrzeni publicznej dbają o jej stan, jak mogą. Gorzej jest w przypadku właścicieli zbiorowych - gmin lub państwa. Przeważnie nie stać ich na utrzymywanie porządku; sprzątanie i pilnowanie obciąża budżety, a zazwyczaj ważniejsze są inne potrzeby mieszkańców. W takim razie nikt w zasadzie nie troszczy się o stan przestrzeni publicznej. Tam, gdzie stopień świadomości ekologicznej jest wysoki i gdzie ludzie nawykli do porządku i czystości, sami użytkownicy przestrzeni publicznej dbają o nią. Niestety, nie u nas.
Money, money…
Zagospodarowanie przestrzeni publicznej jest w zasadzie bezkarne i dowolne i z różnych względów nie każdemu odpowiada. Wskutek tego zniewolona zostaje przestrzeń publiczna, która z natury jest wolna i zniewalani są ludzie przebywający w niej.
Większość miejsc publicznych, przede wszystkim w miastach, wykorzystywana jest do celów agitacji, reklamy i innych celów biznesowych lub marketingowych jak i do imprez masowych. W związku z tym ulice i place beztrosko i bez umiaru rozbrzmiewają wszelkiego rodzaju głośną muzyką i nawoływaniami. Niemal każdy sklep i sprzedawca uliczny stara się muzyką lub krzykiem zwabić klientów, a wydaje im się, że im głośniej grają lub drą się, tym większy sukces odniosą.
Z tej racji pejzaż akustyczny przestrzeni publicznej jest nie do zniesienia. Dotyczy to również publicznych miejsc rekreacji, np. parków (nawet narodowych) i plaż. Coraz częściej organizowane w miejscach publicznych imprezy masowe, pochody, pielgrzymki itp., nagłaśniane ile się da, przekraczają normy natężenia dźwięków dopuszczane prawem i względami zdrowotnymi. Przestrzeń publiczna w miastach jest miejscem ogromnego hałasu w ciągu dnia aż do późnych godzin wieczornych. Nikt się nie przejmuje, że ludziom uszy pękają, że hałas wywołuje stres i nerwice, które są przyczyną wielu chorób, oraz że w takich warunkach nie ma mowy o odpoczynku, utrudniona jest orientacja i komunikacja głosowa nie tylko między ludźmi, ale również między zwierzętami. Najważniejsze są efekty propagandowe i religijne oraz biznes.
Dowolność kształtowania przestrzeni publicznej odbija się też negatywnie na pejzażu estetycznym przestrzeni publicznej. Każdy może umieszczać w niej rozmaite plakaty, bilbordy, napisy, flagi itp. przeważnie kiczowate, niezharmonizowane ze sobą zważywszy na styl, kolorystykę i inne elementy wizualne.
W przestrzeni publicznej pseudoartyzm reklamotwórców wywołuje prawdziwy szok estetyczny, szczególnie u ludzi wrażliwych na piękno i harmonię. Ale co to kogo obchodzi? Ludzie, którzy zmuszeni są przebywać w przestrzeni publicznej z różnych powodów, np. by dokonać zakupów, załatwić różne sprawy, albo po prostu zrelaksować się, nie mają wyboru - muszą doznawać takiego szoku. W tym przejawia się terroryzm ze strony tych, którzy zagospodarowują przestrzeń publiczną według własnego gustu. Jest to jeszcze jedna z form zniewolenia.
W Polsce jak kto chce…
Fałszywie pojmowana wolność i demokracja pozwala zapełniać przestrzeń publiczną różnymi symbolami i organizować różne najdziwniejsze marsze, pochody i kontrpochody, wiece, manifestacje i kontrmanifestacje, a nawet walki gangów lub kiboli. Kto tylko chce - o ile uzyska stosowne zezwolenie, a raczej nikomu się nie odmawia - może w przestrzeni publicznej w imię jakiejś ideologii lub wyznania urządzać różne imprezy, na które nie ma przyzwolenia społecznego, gdyż przeczą one poglądom politycznym czy religijnym innych obywateli i rozsądkowi.
Wolno niszczyć wszystko, co się w niej znajduje: domy, wystawy sklepowe, nawierzchnię ulic i chodników, prywatne samochody itd. i utrudniać komunikację. Wolno też rozrzucać ulotki, które ją zaśmiecają. Wolno w przestrzeni publicznej wieszać afisze, plakaty ze zdjęciami, sztandary nieżalenie od tego, czy naruszają one czyjeś poglądy. Wolno też umieszczać symbole religijne, nagłaśniać nabożeństwa, bić w dzwony i wygrywać melodie pieśni religijnych do tego stopnia, że słychać je w całym mieście, nie zważając na to, czy nie narusza to konstytucyjnie zagwarantowanej wolności wyznania i areligijności innych ludzi i mimo sprzeciwu z ich strony. Za wszystkie zniszczenia płaci państwo, oczywiście z naszych podatków. A że innych to razi, to nie jest ważne. Przecież to się robi w imię jakiejś idei lub wiary na zasadzie „cel uświęca środki” i nic innego się nie liczy. Tak oto dewastuje się pejzaż polityczny i religijny w konsekwencji bezprawnego zawłaszczenia ich.
Osobną sprawą jest dewastacja przestrzeni wirtualnej i medialnej, które wchodzą w skład przestrzeni publicznej, jako że są dostępne dla ogółu. Do pierwszej należą Internet, portale społecznościowe, sieć komunikatorów, czatowanie i gry wieloosobowe, a do drugiej - prasa, radio i telewizja.
Na degradację przestrzeni publicznej nakładają się jeszcze efekty degradacji środowiska przyrodniczego, w którym znajdują się pejzaże publiczne. W konsekwencji życie w przestrzeni publicznej staje się coraz bardziej uciążliwe. Dlatego należy powstrzymać dalszą degradację przestrzeni publicznej, a przynajmniej zapobiegać niszczeniu resztek jej dotychczas niezdegradowanych pejzażów, żeby zachować je dla przyszłych pokoleń.
Program ratunkowy
Ochrona przestrzeni publicznej przed działaniami różnych destruktorów powinna stać się przedmiotem troski instytucji administracji samorządowych i państwowych oraz ważnym zadaniem dla nich. Jak dotychczas, przestrzenią publiczną zajmują się architekci (planiści urbanistyczni), ekonomiści i socjolodzy, choć powinna ona być przedmiotem badania wielu innych specjalistów w obrębie sozologii przestrzeni społecznej, czyli nauki o ochronie tej przestrzeni. Jest to nauka inna od tzw. ekologii krajobrazu, czyli landscape ecology, która bada przestrzeń społeczną ze względu na jej stan biologiczny (jako ekosystem) i w aspekcie estetycznym z uwagi na jej piękno.
Chodzi o to, by:
- Zachować elementy pozytywne (korzystne dla ludzi), znajdujące się w poszczególnych pejzażach, składnikach przestrzeni publicznej, a przynajmniej ochronić to, co będzie przydatne dla przyszłych pokoleń;
- Zapewnić ład w obrębie poszczególnych pejzaży przestrzeni publicznej
- Przestrzegać warunków proporcjonalnego rozwoju poszczególnych pejzaży wchodzących w skład struktury przestrzeni publicznej, żeby panowała w niej harmonia.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5502
Wybór i decyzja
Obydwa słowa są bliskoznaczne, często nawet utożsamiane, albo używane zamiennie. Jednak niektórzy mają co do tego wątpliwości. Wyborów dokonujemy na podstawie naszych wartości, przekonań i wyobrażeń. Decyzja jest postanowieniem w wyniku dokonanego wyboru o robieniu lub o potrzebie robienia czegoś, o czym się myśli - albo tego, co dyktuje nam rozum.
Natomiast wybór to prawo, zdolność, albo możliwość do wybierania.
Słowo „decyzja” pochodzi od "wycinania", a słowo „wybór” - od "postrzegania". Dokonywanie decyzji (proces decyzyjny) polega na analizowaniu danej sytuacji krok po kroku i eliminacji (wycinaniu) tych opcji, które podpowiada rozum. A dokonywanie wyboru polega na rozeznaniu danej sytuacji, postrzeganiu jej i uświadomieniu sobie różnych opcji wyjścia z niej.
Wyboru dokonujemy dlatego, że albo chcemy z własnej i nieprzymuszonej „wolnej woli”, albo musimy w wyniku obiektywnej konieczności pochodzącej z przymusu wewnętrznego lub nakazu zewnętrznego podjąć jakąś decyzję. W każdej chwili i nieustanie samo życie zmusza nas do dokonywania wyborów w sposób naturalny; od nich zależy wiele istotnych spraw, a przede wszystkim przeżycie. Często musimy wybierać w sposób konieczny z mocy prawa (np. obowiązkowy udział w wyborach), albo pod groźbą (np. „pieniądze albo życie”), albo pod presją społeczną.
Wyborów dokonujemy też z przymusu wewnętrznego, podyktowanego sumieniem, powinnością, poczuciem obowiązku i odpowiedzialności oraz nakazami moralnymi. Jednak pełny sens ma tylko wybór niewymuszony, ponieważ wtedy decyduje się w sposób względnie autoteliczny i autonomiczny nie zważając na nic. Dlatego jedną z istotnych przesłanek realnego wyboru jest wolność, która występuje tylko w warunkach słabego determinizmu, gdzie jest miejsce na przypadek, nieokreśloność, wątpliwość i ryzyko.
Ustrojem społecznym charakteryzującym się słabym determinizmem społecznym jest np. demokracja i liberalizm. Trzeba jednak zaznaczyć, że również w tych ustrojach pole manewru wyborcy jest mocno ograniczone paradygmatami systemowymi – ekonomicznymi, kulturowymi, politycznymi, ideologicznymi, religijnymi itd.
W przeciwieństwie do tego, w warunkach silnego determinizmu (np. w niewoli lub dyktaturze) wybór jest tylko pozorny, a wynik – z góry przesądzony i wiadomy. Wybierając z musu i według przemyślnie dobranego systemu, algorytmu lub klucza wyborczego, tylko udaje się, że się wybiera, gdyż wówczas wybór sprowadza się faktycznie do złożenia deklaracji, czyli przestaje być wyborem.
Wybór świadomy i żywiołowy
Wybór wymaga nie tylko słabego determinizmu, ale dobrze sformalizowanej sytuacji, w której się go dokonuje i maksymalnie zracjonalizowanej wiedzy o całym kontekście wyborczym po to, by wszystko, co dotyczy wyborów, było transparentne i proste, żeby nie wybierać w ciemno.
Sytuacja zagmatwana, niejasna i trudna do zrozumienia utrudnia dokonanie rzetelnego wyboru. Utrudnia go również duża liczba możliwych wariantów decyzji; im więcej ich jest, tym większe jest ryzyko nietrafnego, a więc złego wyboru. Z tymi warunkami związane są dwa paradoksy:
- Im słabszy determinizm, tym większe pole dla manipulacji wyborcami. W słabo zdeterminowanej sytuacji wyborczej czy decyzyjnej, gdzie jest większa wolność, jest też wiele możliwych opcji wyborów i wariantów decyzji. Ale ta wolność odzwierciedla się również w swobodzie działania na rzecz podejmowania decyzji przez czynniki zewnętrzne, np. przez manipulantów społecznych (wyborczych). To z kolei pozwala im sugestywnie wpływać na dokonywanie pożądanego wyboru i podejmować odpowiednie działania z wykorzystywaniem różnych technik propagandy i reklamy. Paradoks polega na tym, że im większą ma się wolność dokonywania wyboru, tym bardziej manipulanci ograniczają liczbę potencjalnych wyborów.
- Im jaśniejsza jest sytuacja wyborcza, tym mniejsza liczba wyborów. Stopień transparencji sytuacji zależy od możliwości przedstawienia jej za pomocą wiedzy dyskursywnej. Jest on proporcjonalny do stopnia jej sformalizowania, który rośnie w miarę przechodzenia od determinizmu słabego do silnego. Jednak zyskując na jasności sytuacji, traci się na liczbie potencjalnych wyborów.
A zatem, pojawia się dylemat: czy słaby determinizm, niejasna, zagmatwana i mniej zracjonalizowana sytuacja wyborcza, ale za to więcej możliwych wariantów wyboru, czy silny determinizm, maksymalnie transparentna i zracjonalizowana sytuacja wyborcza i w konsekwencji tego minimalna liczba opcji wyboru.
Co jest lepsze: poczucie wolności wyboru, chociaż wiadomo, że jest ono złudne, i ryzykowny wybór jednego z wielu wariantów czy trafny, pewny i odpowiedzialny wybór w warunkach zniewolenia? A w przypadku wyborów parlamentarnych: czy lepszego wyboru dokona się mając możliwość głosowania na wiele partii politycznych i na wielu kandydatów, z których tylko nieliczni przekroczą wymagany próg wyborczy, czy głosując na jedną partię i na tylu kandydatów, ilu faktycznie będzie rządzić?
Zbyt duża liczba kandydatów utrudnia ich dobre poznanie. Czy lepszy jest system monopartyjny, czy multipartyjny? Jedno i drugie ma szereg zalet i wad. Poczucie wolności w momencie wyboru daje wyborcom komfort psychiczny, ale potem z reguły płacą za niego dyskomfortem życia.
Niestety, nie zawsze, a raczej rzadko kiedy, wolność przynosi szczęście i sprzyja przetrwaniu. Wolność wyboru, jak każda inna, jest zawsze ograniczona. Wynika to zarówno z obiektywnych, sytuacyjnych (niezależnych od wyborcy), jak i od podmiotowych, osobowościowych uwarunkowań możliwości wyboru. Obiektywna sytuacja, jeśli tylko ze względów formalnoprawnych nie ogranicza wolnych wyborów, wywiera raczej mniejszy wpływ na wybór. Bardziej decydują o nim czynniki subiektywne - psychiczne, osobowościowe i świadomościowe: przekonania, poglądy, nadzieje, wiara, emocje, światopogląd, upodobania, przekora, itp.
Dlatego działania agitacyjne podejmowane przez manipulantów po to, by wymusić pożądany wybór, skupiają się na sferze podmiotowej, na razie na długotrwałym - kampanie wyborcze trwają kilka miesięcy - oddziaływaniu na świadomość wyborców za pomocą sugestywnych spotów, plakatów, dyskusji, obietnic, wypowiedzi, spotkań itp.
Są one obliczone na to, że większość elektoratu nie kieruje się mądrością ani zdrowym rozsądkiem, ponieważ według badań M. Cippolego w każdej populacji i grupie społecznej znajduje się aż 80% ludzi głupich. (zob. W. Sztumski, Takie sobie myśli o głupocie, SN Nr 4, 2013), lecz emocjami i dlatego większą wagę przywiązuje do formy aniżeli do treści.
Subiektywny charakter podejmowania decyzji czyni je podatnymi na różne zniekształcenia poznawcze w wyniku dostarczania niepełnej wiedzy, okłamywania, tworzenia fikcji, ukazywania fałszywych obrazów itp.
W przyszłości możliwe będzie skuteczniejsze oddziaływanie na podświadomość elektoratu za pomocą poddźwięków (Hiposonic Sound System), telepatii i promieniowania elektromagnetycznego, albo innych technik opracowywanych przez neurofizjologów mózgu w celu wymuszenia podjęcia decyzji z góry zaplanowanej.
Wybór świadomy wymaga odpowiedniej wiedzy o tym, kogo, co, dlaczego i po co się wybiera. Potrzebna jest też wiedza o skutkach wyboru. Jeśli nie posiada się takiej wiedzy, to wybór jest przypadkowy, tak jak w przypadku gry losowej na „chybił-trafił”. Jednak wiedza o konsekwencjach wyboru jest ograniczona przez możliwość przewidywania sytuacji powyborczej.
Niestety, horyzont przewidywalności we współczesnej rzeczywistości społecznej jest coraz ciaśniejszy ze względu na szybkie zmiany i na coraz bardziej turbulentne i chaotyczne procesy, jakie w niej zachodzą, a także dlatego, że coraz większą rolę w jej kształtowaniu odgrywa czynnik subiektywny. (Zob. W. Sztumski, Krupierzy dziejów, SN Nr 3, 2011) Toteż coraz trudniej jest przewidywać przyszłe stany rzeczywistości społecznej. Przewidywalność jest najdokładniejsza w systemach (ustrojach) silnie zdeterminowanych, ale w nich mocno zredukowana jest wolność wyboru.
Kryteria wyboru
Dokonywanie wyboru zależy od oceny opcji wyborczych za pomocą określonych kryteriów. Mogą one mieć charakter osobisty - wybieramy według swego widzimisię - albo być powszechnie uznawanymi w danej społeczności - wybieramy, bo tak wybierają inni, większość, bo tak nakazuje poprawność polityczna, itp.
Kryteria wyboru mogą być proste lub skomplikowane. Proste dają się wyrazić za pomocą wielkości mierzalnych i ich wartości liczbowych. Dlatego mają przeważnie charakter ilościowy lub porównawczy. Można posługiwać się nimi w sytuacjach opisanych liczbowo oraz wtedy, gdy alternatywne warianty wyboru są w jakiś sposób mierzalne. Im lepiej mierzalne, tym łatwiejszy wybór.
Skomplikowanymi są kryteria jakościowe ufundowane na cechach niemierzalnych. Z reguły są one w większym lub mniejszym stopniu niedookreślone. Dlatego są niewygodne i trudno kierować się nimi.
Kryteria wyboru mogą być racjonalne, nieracjonalne albo irracjonalne. Wydawałoby się, że najbardziej racjonalnymi powinny być kryteria ilościowe. Jednak okazuje się, że nie zawsze tak jest. A poza tym, posługiwanie się nimi nie wyklucza dokonywania wyborów nieracjonalnych.
Na dodatek, stosowanie kryteriów racjonalnych możliwe jest wtedy, gdy racjonalna jest sytuacja wyborcza i wiedza o niej. A tego się w praktyce nie spotyka; jest to raczej przypadek idealny. Sytuacja wyborcza w świecie niepewności, turbulencji i chaosu, charakterystycznym dla naszych czasów, staje się nieracjonalna. Zaś wiedza o sytuacji wyborczej powinna być nie za mała ani nie za duża, lecz optymalna ze względu na kategorię wyborcy i warunki lokalne.
Tymczasem zabiegiem manipulacyjnym przed wyborami jest tworzenie szumu informacyjnego wokół kandydatów i programów w wyniku dostarczania nadmiaru informacji. Wiele z nich jest zbędna. Chodzi jednak o to, by wyborca pogubił się w nich.
Nadmiar wiedzy racjonalnej o sytuacji wyborczej, zwłaszcza niepotrzebnej, skłania, a nawet zmusza wyborcę do zaniechania racjonalnego wyboru i ucieczki w irracjonalizm. Wobec tego, chcąc nie chcąc, musi on korzystać z kryteriów irracjonalnych, tym bardziej, że z różnych względów, przede wszystkim dla zmylenia wyborców, kreuje się sytuacje wyborcze dalekie od racjonalnych, np. budując programy na fałszywych, albo mocno wątpliwych przesłankach.
Tak więc, w praktyce ludzie kierują się takimi kryteriami jak zaufanie, image kandydata, sugestywność jego wypowiedzi, zgodność składanych obietnic z własnymi oczekiwaniami, nadzieja na lepsze warunki życia, itp. ale też nieuzasadniona awersja.
Mając to na uwadze, z reguły w opracowywaniu programów wyborczych celowo unika się klarownych elementów ilościowych i racjonalnych, żeby utrudnić dokonanie dobrego wyboru. A jeśli się je umieszcza, to w postaci danych statystycznych, których wartość poznawcza jest mała, gdyż - jak wiadomo - statystyki są mało wiarygodne.
Podobnie nie określa się bliskich, ani konkretnych terminów realizacji zapowiedzi wyborczych, które mieściłyby się w ramach jednej kadencji. Toteż sukcesu wyborczego mogą spodziewać się autorzy takich właśnie programów. Przecież, wbrew pozorom, wyborcy nie lubią wysiłku intelektualnego w postaci myślenia logicznego lub racjonalnego. Wolą iść na łatwiznę i dokonywać wyborów na podstawie kryteriów irracjonalnych. Lansowaniu myślenia irracjonalnego i odwracaniu uwagi od realiów sprzyjają ludyczne wiece i mitingi wyborcze z fajerwerkami i występami estradowymi „pod publiczkę”.
Jednym z jakościowych i pragmatycznych kryteriów wyboru jest dobro, albo zło. Wybieramy to, co w sposób racjonalny lub nieracjonalny, ale częściej irracjonalny, uznajemy za korzystniejsze dla nas z jakiegoś względu. Gdy mamy do wyboru dwa dobra, wybieramy większe dobro, a gdy do wyboru są dwa zła, wybieramy mniejsze zło. Jesteśmy wtedy w rozterce między wyborem największego dobra lub najmniejszego zła.
Niestety, w każdych kolejnych wyborach parlamentarnych kandydują coraz gorsi ludzie pod względem merytorycznym, moralnym i psychicznym. Potwierdzają to wypowiedzi wielu dawnych polityków, duchowieństwa i reprezentantów władzy państwowej oraz doświadczenia różnych afer w ostatnich dziesięcioleciach, nie tylko u nas.
Do władz pretenduje coraz więcej ludzi, którzy nie potrafią, albo nie lubią uczciwie pracować, psychopaci chorzy „na władzę” oraz uszczęśliwiacze ludzkości, którzy najwyżej cenią sobie dobro własne, a nie publiczne. Spośród czterech kategorii ludzi, jakie wymienia M. Cippola - mądrych, bezradnych, głupich i bandytów – tylko ci ostatni chcą rządzić. (Zob. W. Sztumski, Dylemat polityki: rządy głupich czy bandytów, w: Актуальные проблемы социально-гумантитарных наук. Wyd. MGU im А. А. Kuleszowa, Mohylew, Białoruś, 2013)
Mądrzy ludzie z różnych powodów nie garną się do władzy, głównie dlatego, że są mądrzy, a władza nie znosi mądrych albo ich ogłupia, a oni tego nie chcą. Bezradni nie nadają się do rządzenia, a poza tym, nikt nie wybierze bezradnego do władz. Dlatego do władzy wyznacza się głupich, ponieważ liczy się na to, że łatwo będzie nimi manipulować. A bandyci sami pchają się do władzy, bo to ułatwia im osiąganie partykularnych i egoistycznych celów ze szkodą dla innych. Wobec tego jest się skazanym na rządy głupich, albo bandytów. Oba wybory są złe i irracjonalne. A niepewność, co jest mniejszym złem – rządy bandytów czy głupich - sprawia, że w wyborach zwyciężają jedni i drudzy, co nie wróży niczego dobrego ani dla przyszłości państwa ani społeczeństwa.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2001
Na digitalizacji pracy zyskają pracodawcy, a stracą pracobiorcy.
W ewolucji techniki występuje uniwersalna tendencja do uprzedmiotowiania procesów technologicznych. Jest to konsekwencja przewagi przedmiotowych uwarunkowań procesów technologicznych nad podmiotowymi oraz ograniczania wpływu czynników ludzkich.
Można by sądzić, że ostatecznym celem tej ewolucji było całkowite wyzwolenie człowieka od pracy w wyniku rugowania go z bezpośredniego uczestnictwa w procesie pracy. Nota bene, ten cel jest zbieżny z odwiecznym marzeniem pokaźnej większości ludzi stroniących od pracy. Jednak realnie jest on nieosiągalny; co najwyżej, można tylko zbliżać się do niego - proporcjonalnie do postępu technicznego.
W konsekwencji doskonalenia środków pracy człowiek stopniowo przestaje być głównym czynnikiem procesu pracy, spełnia w nim rolę coraz to podrzędniejszą. Zamiast znajdować się w centrum tego procesu i być jego animatorem zachowuje się tak, jakby był biernym obserwatorem. Teraz nie on rządzi środkami pracy i procesem pracy, tylko one nim.
W procesie pracy uczestniczą: podmiot pracy, system sterowania, środki pracy i przedmiot pracy. Podmiotem pracy jest człowiek-producent, twórca wszelkiego rodzaju dóbr i usług. Na system sterowania składa się oprogramowanie procesów technologicznych (program operacji i korekt), urządzenia kontrolne i detektory (czujniki, mierniki, indykatory) oraz właściwe im mechanizmy wykonawcze. Środkami pracy są rzeczy, które pracownik umieszcza między sobą a przedmiotem pracy po to, by za ich pośrednictwem mógł celowo oddziaływać nań. Są nimi wszystkie rodzaje urządzeń, sprzętu i wyposażenia technicznego używane do planowania, przygotowywania i wykonania określonego zadania produkcyjnego. Ale najważniejszym składnikiem środków pracy są narzędzia.
Etapy uprzedmiotowienia pracy
W ewolucji techniki można wyróżnić następujące etapy uprzedmiotowienia pracy, czyli przejmowania funkcji podmiotu pracy (człowieka-producenta) przez urządzenia techniczne lub narzędzia pracy.
Pierwszy, najdłuższy, trwał aż do zastosowania maszyn wprawianych w ruch energią eksosomatyczną, czyli czerpaną spoza organizmu ludzkiego. W tym czasie posługiwano się przede wszystkim narzędziami ręcznymi lub maszynami prostymi (dźwignie, krążki, kołowroty itp.), poruszanymi za pomocą energii endosomatycznej, pochodzącej z wnętrza człowieka.
Ich funkcjonowanie zależało najczęściej i w przeważającej mierze od motorycznego i sensorycznego wysiłku człowieka w procesie pracy; rzadziej i w bardzo niskim stopniu od wysiłku intelektualnego. Narzędziami były przeważnie narządy człowieka, a najważniejszym czynnikiem produkcji był podmiot pracy, czyli człowiek-producent. Produkcja zależała od zaangażowania w nią jego siły fizycznej, wiedzy, sztuki manualnej, spostrzegawczości itd.
Ciało ludzkie spełniało naraz funkcje mechanizmu napędowego i transmisyjnego oraz naturalnego narzędzia pracy. Podmiot pracy musiał nie tylko wykonywać wszystkie czynności robocze, ale ponadto sterować procesami technologicznymi – planować i kontrolować je oraz korygować ich przebieg. Tak więc, środki pracy i system sterowania zawierały się w podmiocie pracy.
Drugi etap zapoczątkowała pierwsza rewolucja techniczna (przemysłowa) wraz z mechanizacją pracy dzięki implementacji maszyn, które eliminowały narzędzia ręczne z procesu produkcji. Znacznie też redukowały wysiłek cielesny ludzi związany z czynnościami roboczymi - tzw. żywą pracą. W produkcji maszynowej podmiot pracy zostaje pozbawiony właściwej (roboczej) funkcji pracy, gdyż przekazuje ją elementom roboczym maszyny. Narzędzia pracy są wyrywane z rąk człowieka i przekazywane elementom roboczym maszyn.
W taki sposób, w wyniku eksterioryzacji narzędzi, podmiot pracy zostaje pozbawiony jednej ze swoich istotnych funkcji – funkcji roboczej. W konsekwencji, pozostaje mu tylko sterowanie procesami technologicznymi oraz programowanie, kontrolowanie i korygowanie ich. Realizacja tych zadań wymagała w większym stopniu wysiłku intelektualnego niż fizycznego. Jednak wciąż jeszcze człowiek (podmiot pracy) zredukowany do systemu sterowania jest najważniejszym komponentem procesu pracy.
Trzeci etap uprzedmiotowienia pracy rozpoczął się od odłączania się niektórych elementów systemu sterowania od podmiotu pracy, wskutek czego pozbawiano go funkcji kontroli oraz korekty procesu pracy. To zjawisko rozwija się proporcjonalnie do mechanizacji i automatyzacji procesów produkcyjnych.
Na pierwszym etapie uprzedmiotowiania procesu pracy urządzeniami kontrolnymi były narządy zmysłowe pracownika, które przekazywały do jego mózgu informacje o przebiegu pracy. Były to „urządzenia naturalne”. Teraz są nimi sztuczne urządzenia mechaniczne, optyczne, akustyczne i elektromagnetyczne - różne czujniki, indykatory i mierniki. Są one o wiele lepsze od naturalnych, ponieważ ich czułość znacznie przewyższa czułość receptorów narządów zmysłowych człowieka. Informacje o usterkach i odchyleniach od założonego programu produkcji przekazują one nie do mózgu człowieka, lecz do automatycznych urządzeń korekcyjnych, które natychmiast mogą je poprawiać lub usuwać.
Czwarty etap procesu uprzedmiotowienia pracy rozwija się od niedawna, odkąd system sterowania zaczął odłączać się od podmiotu pracy, przekształcać się w narzędzie i do pewnego stopnia działać niezależnie od człowieka. Najpierw działo się to za sprawą tzw. automatów cyklicznych, albo deterministycznych, które pracują zgodnie ze ściśle (sztywnie) ustalonym programem (algorytmami). Takie automaty nie są jednak zdolne do realizacji kreatywnych funkcji pracy człowieka. Realizują one również funkcję organizatorską, ale tylko w ograniczonym stopniu.
Wobec tego obecność człowieka w procesie pracy nadal jest konieczna do usuwania nieprzewidzianych pomyłek lub przypadkowych awarii.
Na tym etapie dokonuje się coraz szybciej intelektualizacja pracy. Po pierwsze, człowiek wyzwolony od czynności roboczych i kontrolnych może realizować się w pracy jako podmiot myślący i twórczo działający. Po drugie, musi umieć obsługiwać automaty i nadzorować je, a to wymaga odpowiedniej wiedzy oraz zaangażowania jego intelektu proporcjonalnie do „inteligencji”, złożoności i stopnia doskonałości automatów.
Wskutek tego, postępowi technicznemu i uprzedmiotowianiu pracy towarzyszy zacieranie się granicy między pracą cielesną a intelektualną i transformacja podmiotu pracy z pracownika fizycznego (blue collar) w umysłowego (white collar). Jednakże wyzwolenie się człowieka od pracy jest pozorne, ponieważ zmniejszenie wysiłku cielesnego kompensuje wzrost wysiłku intelektualnego.
Dopiero stosowanie automatów acyklicznych (elastycznych) pozwala w pełni przejmować przez nie pozostałe funkcje podmiotu pracy - organizatorską i kreatywną. Digitalizacja pracy i rozwój sztucznej inteligencji mogą przyczynić się do eliminacji z procesu pracy udziału pozostałych funkcji mózgu ludzkiego - myślenia i kreatywności.
Tym samym uprzedmiotowienie procesu pracy dobiegłoby końca. Jednocześnie, w wyniku przejmowania roli podmiotu pracy przez różne, coraz „inteligentniejsze urządzenia”, postępuje uspołecznienie wiedzy technicznej, która dotychczas była własnością prywatną jednostek i pilnie strzeżoną tajemnicą mistrzów w swoim zawodzie, racjonalizatorów i innowatorów.
Perspektywa zupełnego uprzedmiotowienia podmiotu pracy
Jedna z prawidłowości historii techniki głosi: proporcjonalnie do doskonalenia narzędzi pracy procesy technologiczne uniezależniają się od biologicznych i intelektualnych zdolności człowieka - od jego siły fizycznej, czułości receptorów zmysłowych, szybkości reakcji na bodźce, odporności organizmu na działania destrukcyjne, doświadczenia produkcyjnego, pamięci i spostrzegawczości, umiejętności zarządzania i organizacji pracy, wiedzy technicznej, innowacyjności, wprawy, biegłości, bystrości umysłu, możliwości i szybkości adaptacji do środowiska pracy, koncentracji uwagi itp.
Wskutek tego narzędzia też poddają się zjawisku alienacji. Ich wyobcowanie się jest nowym wymiarem alienacji pracy. Na trzy inne wymiary alienacji - produktu pracy, procesu pracy oraz pracy będącej cechą gatunkową człowieka - wskazał Karol Marks w „Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych” z 1844 r.
Chociaż alienacja narzędzi pracy postępowała stopniowo od samego początku, to jej negatywne konsekwencje dla ludzi dały wyraźnie znać o sobie dopiero pod koniec XX wieku w wyniku doskonalenia narzędzi za pomocą digitalizacji i sztucznej inteligencji w okresie tzw. czwartej rewolucji technicznej*.
Wskutek tego udział ludzi w pracy, w szczególności w procesach wytwórczych, maleje w coraz szybszym tempie. Współczesne narzędzia różnią się zasadniczo pod wieloma względami od tych, jakimi posługiwano się jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Coraz częściej przybierają postać systemów cyberfizycznych.
Są to systemy, których komponenty technologii informatycznej i oprogramowania zostały połączone z komponentami mechanicznymi i elektronicznymi, a przesyłanie i wymiana danych oraz kontrola i sterowanie odbywa się w czasie rzeczywistym za pomocą Internetu (p. O. Bendel, Cyber-physische Systeme, Gabler Wirtschatfskexikon, Springer Vrl. 2013).
Ich istotnymi składnikami są urządzenia mobilne i maszyny (w tym roboty), systemy wbudowane i obiekty sieciowe (Internet Rzeczy). Mają one szeroki zakres zastosowań w produkcji (kontrola procesów przemysłowych), logistyce, medycynie (diagnostyka, terapia, protezy, sztuczne organy), obronności, ochronie środowiska (monitoring środowiska), sterowaniu ruchem, bezpieczeństwie pojazdów i wspomaganiu kierowców, energetyce oraz infrastrukturze komunikacyjnej i kulturalnej.
W miarę rozwoju przejmują one coraz więcej funkcji i ról człowieka w procesie pracy. W rezultacie zaczynają funkcjonować bez ludzi, rugując ich z procesów pracy. Z jednej strony, można to oceniać pozytywnie, gdyż trud i czas pracy człowieka redukuje się do minimum. Jednak z drugiej strony, wywołuje to niekorzystne zjawiska, jak np. wzrost bezrobocia oraz wydłużanie czasu wolnego, który nie wiadomo jak rozsądnie i pożytecznie zagospodarować.
Nowoczesne narzędzia stwarzają poważne zagrożenie, gdy narzucają ludziom odpowiednie sposoby postępowania oraz myślenia, co obecnie jest coraz częstszym zjawiskiem. W szczególności, gdy wymykają się spod kontroli ludzi, mogą wywołać katastrofy, o czym świadczą przykłady różnych awarii i eksplozji, albo gdy zanadto się im ufa, jak GPS-om czy autopilotom w samolotach i samochodach (np. 14.01.18, wskutek zawierzenia inteligentnym systemom kontrolnym, ogłoszono alarm rakietowy na Hawajach, który okazał się fałszywy). W przypadku narzędzi prymitywnych pociągało to za sobą ofiary jednostkowe, albo liczone w setkach osób. Natomiast w przypadku narzędzi wysoce skomplikowanych i „mądrych” liczba ofiar może sięgać milionów, gdy spod kontroli wymknie się np. broń bakteriologiczna, chemiczna lub jądrowa.
Podsumowanie, czyli kto zyskuje, kto traci
Digitalizacja pracy polega na wykorzystywaniu technologii cyfrowych i sztucznej inteligencji w procesach pracy (głównie produkcji i usług), wskutek czego zmienia się model pracy z czteroczłonowego: podmiot pracy - system sterowania - środki pracy - przedmiot pracy na trójczłonowy: podmiot pracy - środki pracy - przedmiot pracy, ponieważ system sterowania wszedł w skład środków pracy.
Digitalizacji i zastosowaniu sztucznej inteligencji zostają poddane na razie narzędzia pracy i systemy sterowania.
Konsekwencją tego jest zastępowanie narzędzi prostych, mechanicznych i automatów przez narzędzia „inteligentne”, czyli przez coraz „mądrzejsze” roboty. Są one nieporównywalnie bardziej wydajne od pracowników, a ich koszty utrzymania są dużo mniejsze. Z tej racji pracodawcy chętnie i masowo pozbywają się pracowników, jeżeli mogą ich zastąpić robotami.
Na digitalizacji pracy zyskają pracodawcy, a stracą pracobiorcy. Szacuje się, że na całym świecie ubędą setki milionów miejsc pracy, co pociągnie za sobą ogromny wzrost bezrobocia i zniknie wiele tradycyjnych zawodów. Dotyczy to również krajów słabo rozwiniętych, bo nawet tam bardziej opłaca się zastępować robotami słabo opłacanych pracowników.
Według badań ING-DiBa-Bank, w Niemczech zagrożonych jest już 18,3 milionów miejsc pracy w ich obecnej formie przez postępową technologię. Szczególnie dotyczy to biur sekretarskich i administracyjnych, usług paczkowych, magazynów, handlu detalicznego, sprzątania i cateringu. A setki tysięcy szwaczek zostaną wyeliminowane z pracy przez roboty szwalnicze.
Najmniej zagrożeni są pracownicy naukowi (zob. T. Kaiser, Maschinen könnten 18 Millionen Arbeitnehmer verdrängen, Die Welt, 02.05.15).
Zdaniem Deepaka Mishry, głównego ekonomisty Banku Światowego, coraz mniejszy będzie popyt na pracowników średnio wykwalifikowanych, a większy na wysoko wykwalifikowanych oraz na niewykwalifikowanych. Wskutek tego szybko postępować będzie erozja grupy pracowników średnio wykwalifikowanych, co niekorzystnie odbije się na statusie, roli i rozwoju klasy średniej, a pośrednio na teraźniejszej gospodarce preferującej tę klasę ( p. H. Jeppesen, Digitalisierung: Wettrennen mit der Technologie, op. cit.).
Proporcjonalnie do digitalizacji pracy zmniejsza się rola podmiotu pracy w wyniku zastępowania człowieka przez „inteligentne urządzenia” - automaty, roboty itp. oraz związana z tym postępująca szybko redukcja wielu zawodów.
Według szacunków Carla Benedikta Frey’a i Michaela A. Osborne’a, ok. 47% całkowitego zatrudnienia w USA jest zagrożone przez postępującą digitalizację pracy. Badali oni prawdopodobieństwo robotyzacji 700 zawodów. Z ich badań wynika, że w ciągu 20 lat mogą zniknąć niektóre zawody, dla których prawdopodobieństwo robotyzacji jest bliskie 100%.
Należą do nich: pracownicy biur maklerskich, niektórzy pracownicy firm ubezpieczeniowych, bibliotekarze, pracownicy obróbki zdjęć fotograficznych, operatorzy obrabiarek, pracownicy podatkowi, agenci Cargo, zegarmistrzowie, rachmistrze, telemarketerzy, księgowi, pakowacze, modelki i hostessy. Natomiast zawody, dla których prawdopodobieństwo robotyzacji jest bliskie 0%, a więc „trwałe”, to: terapeuci rekreacyjności, nadzorcy urządzeń technicznych, instalatorzy, osoby zajmujące się naprawami, pracownicy pogotowia, pracownicy zdrowia psychicznego i ośrodków dla uzależnionych, audiologowie, ortodonci i protetycy, pracownicy opieki społecznej, chirurdzy szczękowo-twarzowi, pracownicy prewencyjni, dietetycy, pracownicy zajmujący się wynajmem lokali, choreografowie, sprzedawcy i lekarze (p. C. B. Frey, M. A. Osborne, The Future of Employment: How susceptible are jobs to computerisation?, Oxford Martin Programme on Tchnology and Employment, Sept. 2016, s. 57-71).
A kiedy w przyszłości „mądre roboty” przejmą już funkcję myślenia twórczego, to być może, będą w stanie wyręczać nawet twórców nauki i sztuki: naukowców, kompozytorów, malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i poetów.
Wiesław Sztumski
* Pierwsza rewolucja trwała od końca XVIII w., kiedy zmechanizowano produkcję w wyniku zastosowania maszyn napędzanych wodą i parą wodną, a później - silników spalinowych.
Druga zaczęła się na początku XX wieku wraz z elektryfikacją procesów technologicznych (zastosowaniem silników elektrycznych), podziałem pracy i zastosowaniem w 1913 r. taśmy montażowej w Henry Ford Company.
Trzecia nastąpiła w latach 70-tych XX w. w wyniku informatyzacji procesów technologicznych (zastosowania komputerów i robotów), zastosowania elektroniki, sztucznej inteligencji i „programowalnych kontrolerów logicznych” (Programmable Logic Controller).
Czwarta rewolucja dopiero się zaczęła w wyniku stosowania systemów cyberfizycznych. (p. H. Jeppesen, Digitalisierung: Wettrennen mit der Technologie, http://p.dw.com/p/1IvJq; 30.05.2016)
Na ten temat pisał też ostatnio na łamach Spraw Nauki (SN nr 1/18) prof. Andrzej Wierzbicki - Czym się zająć?