Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2750
W czasach nowożytnych formacja kapitalistyczna wykreowała właściwy sobie model człowieka - homo oeconomicus (podporządkowanego prawom ekonomii i rynku, bogacącego się za wszelką cenę i ukierunkowanego na coraz większą konsumpcję), który zapoczątkował „epokę kapitału” (capitalocene).
W dalszym rozwoju, a zwłaszcza w XX wieku, pojawiło się wiele innych modeli, które były albo różnymi wersjami „człowieka ekonomicznego”, albo jego postaciami bardziej rozwiniętymi. Pod koniec ubiegłego stulecia pojawił się „człowiek wirtualny” (homo virtualis), który z pomocą komputerów stworzył specyficzny, nieznany wcześniej świat, zwany wirtualnym. Odtąd nastała „epoka świata wirtualnego”.
W skład świata wirtualnego wchodzą różne tzw. byty wirtualne: awatary, ikony, emotikony, e-sklepy, e-pieniądze, e-książki, e-czasopisma, e-portmonetki, radiotelewizja internetowa, portale publicystyczne i społecznościowe (facebook, linkedin, twitter itp.), serwisy internetowe, komunikatory itd. Ten nowy świat, który rozwija się w zawrotnym tempie, coraz bardziej zastępuje ludziom świat realny. Świata wirtualnego można doświadczać cieleśnie, intelektualnie i duchowo (poznawać go i badać). Można aktywnie uczestniczyć w jego funkcjonowaniu i komunikować się w jego obrębie z innymi ludźmi-użytkownikami komputerów.
Fikcje i złudzenia
Obcowanie ze światem wirtualnym pociąga za sobą przynajmniej dwa skutki negatywne:
1) Redukuje bezpośredni kontakt człowieka ze światem realnym, z „żywymi ludźmi” i rzeczywistymi sytuacjami. (Im więcej czasu spędza się z komputerem, tym mniej doświadcza się środowiska naturalnego.)
2) Intensywny i ciągły kontakt ze światem wirtualnym skutkuje rozmyciem granicy między realnością a fikcją zawierającą się w wirtualności. Skutkiem tego nie wie się (szczególnie dotyczy to dzieci), co naturalne, a co sztuczne, co faktyczne, a co tylko wymyślone. W rezultacie przypisuje się walor realności postaciom, zjawiskom i sytuacjom wirtualnym, a to, co realne, traktuje się jak fikcję i na odwrót. Dlatego zachowuje się w realnym świecie oraz w realnych sytuacjach tak, jakby się było w świecie wirtualnym, co nieraz pociąga za sobą rozczarowania i fatalne skutki.
Fikcje i złudzenia tworzono zawsze w wyniku myślenia mitycznego i magicznego, wierzeń religijnych, tworzenia koncepcji ideologicznych i filozoficznych oraz literatury science fiction i bajkopisarstwa. Wymyślano rozmaite fikcje i chętnie wierzono, że one realnie istnieją i posiadają realną moc sprawczą. Jednak oddziaływanie fikcji na świadomość było nieporównywalnie mniejsze niż obecnie, głównie za sprawą masowego korzystania z komputerów i Internetu, twórczości telewizyjnej i reklamowej. Dzisiaj, dzięki łatwym programom komputerowym (grafiki komputerowej) tworzy się nieporównywalnie więcej fikcji, które upowszechnia się na skalę masową. Duża częstotliwość i powtarzalność pokazywania ich w postaci obrazów charakteryzujących się ogromną ekspresją przyczynia się do coraz silniejszego odciskania piętna świata wirtualnego na psychice, świadomości i podświadomości ludzi.
Wszystko smart
W wyniku postępu w dziedzinie technologii komputerowej pojawił się niedawno „świat cyfrowy” jako nowa forma świata wirtualnego. Jego komponentami są (w najprostszym przypadku) cyfrowe reprezentacje matematyczne realnych przedmiotów, procesów i zjawisk. Wszystko co można, przedstawia się teraz w postaci cyfr. Zdigitalizowane składniki świata realnego ukazują się na czytnikach powszechnie dostępnych urządzeń elektronicznych, przede wszystkim na przenośnych - laptopach, tabletach, telefonach komórkowych, „inteligentnych zegarkach” (smart watches) i innych „inteligentnych” urządzeniach i gadżetach. Cyfryzacja wciska się coraz bardziej w życie codzienne dzięki modnemu „Internetowi inteligentnych rzeczy”.
Ma to dobre i złe strony. Jak wszelkie „mądre” urządzenia techniczne, ułatwia różne czynności praktyczne, a życie ludzi czyni ciekawszym i bardziej komfortowym. Ale przyczynia się też do redukcji sfery prywatności wszędzie tam, gdzie dociera Internet, gdyż upowszechnia dane osobiste i intymne. Nawet tradycyjne domy, które przekształca się w „inteligentne”, są kontrolowane i podglądane przez inteligentne urządzenia internetowe, które przekazują informacje o ich mieszkańcach między innymi w celu szpiegowania i kradzieży danych: „Czy są w domu?”, „Co robią?”, „Jak odpoczywają?”, „Czy są chorzy?” itd.
Realizacja idei Ubiquitous Computing (przetwarzanie informacji dotyczących wszystkich sfer życia społecznego, wspomagane komputerowo i bez granic) umożliwia koncernom IT (Information Technology), prywatnym programistom i hobbystom wszczepianie ludziom mikroskopowych urządzeń elektronicznych (chipów) i ucyfrowienie wszystkiego w ich otoczeniu. A dzięki wearables (galanterii elektronicznej) i „inteligentnym implantom” technologia informatyczna może przekraczać granice ludzkiego ciała. Wszystkie te urządzenia są w stanie komunikować się wzajemnie oraz z ludźmi poprzez różne sieci łączności.
Media społecznościowe, w szczególności twitter i facebook, zrewolucjonizowały sposób przesyłania i obiegu informacji, co ma również złe strony, ponieważ m. in. otwarły bezprecedensowe możliwości dla manipulantów społecznych. Różne urządzenia elektroniczne zbierają i gromadzą dane o człowieku i oferują ich użytkownikom więcej informacji o nim, aniżeli on sam wie o sobie. Instytucje i koncerny wykorzystują je rzekomo dla naszego dobra, ale faktycznie do innych celów: śledzenia, kontroli, reklamy i marketingu. Obiecuje się ludziom dobrodziejstwa ze społeczeństwa informatycznego, w którym np. ma postępować produktywność i lepsza jakość życia, chociaż nie ma pewności, że będą one rosnąć nieograniczenie i okażą się tak dobre, jak się przypuszcza.
Utrata wolności
Natomiast pewne jest to, że postępująca rewolucja cyfrowa* implikuje zagrożenie dla wolności i prywatności jednostek. Oprócz tego, automatyzacja społeczeństwa za pomocą algorytmów grozi drążeniem demokracji przez nowe struktury totalitarne (np. rządy monopartyjne), albo - w najgorszym wypadku - za pomocą sterowania obywatelami przez sztuczne inteligencje. Zaczyna się od programowania komputerów, a kończy na programowaniu ludzi. Świadczą o tym przykłady Singapuru i Chin. Wszyscy władcy i dyktatorzy wiedzą o tym, że prywatność jest największą przeszkodą na drodze do uzyskania pełnego panowania nad obywatelami. Dopóki ludzie zachowują jeszcze coś dla siebie, w co nikt inny, a tym bardziej państwo, nie jest w stanie ingerować, dopóty nie mogą być całkowicie zniewoleni. Jak stwierdził Günther Anders: „W każdej dyktaturze ‘Ja’ jest obszarem, który jako pierwszy trzeba okupować”.
Świat cyfrowy wyobcowuje się i stopniowo wymyka się spod kontroli człowieka. W związku z tym staje się wciąż bardziej nieprzewidywalny i stanowi coraz większe zagrożenie dla ludzi. Dlatego dziewięciu wybitnych ekspertów europejskich z zakresu Big Data, socjologii, filozofii i ekonomii zwraca uwagę na zagrożenie związane z automatyzacją społeczeństwa za pomocą algorytmów oraz sztucznej inteligencji i ostrzega przed „dyktaturą danych”.
W świecie cyfrowym kształtuje się nowa postać człowieka wirtualnego - Homo digitalis (człowiek cyfrowy, który może oznaczać albo człowieka sztucznego - imitację człowieka naturalnego, albo człowieka w pewnym sensie zredukowanego do systemu zero-jedynkowego, bo funkcjonującego w cyfrowym świecie pełnym „inteligentnych” urządzeń przenośnych). Jego integralną częścią są cyfrowe wspomagacze i ulepszacze, dzięki czemu powinien być „cyfrowo mądry”, tzn. umieć dobierać odpowiednie narzędzia do wspierania wrodzonych umiejętności i używać ich w celu ułatwienia sobie życia i podejmowania coraz lepszych decyzji. Jednak decyzja (lub wybór) może mieć miejsce tylko w systemach słabo zdeterminowanych, a więc tam, gdzie jest wolność. A tymczasem w pełnym wymiarze człowiek cyfrowy jest faktycznie robotem rządzonym przez algorytmy. A więc funkcjonuje w środowisku silnie zdeterminowanym i dlatego jest zniewolony w najwyższym stopniu. Podejmuje decyzje lub dokonuje wyborów, które dyktuje program (algorytm) narzucony mu z zewnątrz, czyli takie, które bezapelacyjnie musi podjąć w danej sytuacji. Jego decyzje nie zależą od tego, czy myśli, ani co myśli w trakcie ich podejmowania.
Ewolucja człowieka
Człowiek cyfrowy jest efektem ewolucji człowieka podobnego do maszyny, zapoczątkowanej przez pierwszą rewolucję przemysłową w XVIII wieku, prawdopodobnie najwyżej rozwiniętą jego postacią. Proces kształtowania się człowieka cyfrowego postępuje coraz szybciej. Coraz bardziej ulegają digitalizacji funkcje cielesne i umysłowe, psychika, osobowość i duchowość oraz zachowania, postawy, emocje i relacje międzyludzkie. Transformacja homo naturalis w homo digitalis (człowieka naturalnego w cyfrowego) implikuje co najmniej kilka skutków negatywnych:
- Ludzie w obłąkańczym pędzie do robienia kariery, osiągania zysku i bogacenia się, narzucają mordercze tempo swojemu życiu i pracy. Robią to również w obawie przed wykluczeniem społecznym, ekonomicznym i informatycznym. Nie wolno przecież odstawać od średniego standardu zamożności, ani zostawać w tyle za innymi ze względu na umiejętność korzystania z najnowszych technologii informatycznych. Stad bierze się ten pościg za najszybszymi urządzeniami technicznymi bez względu na zgubne tego skutki.
- Biologiczna degradacja gatunku ludzkiego postępuje w wyniku budowania maszyn coraz bardziej podobnych do ludzi. (Najnowszym osiągnięciem w tej dziedzinie jest humanoid „Sofia” zbudowany w 2016 r. przez Davida Hansona, właściciela znanej amerykańskiej firmy „Hanson Robotics”, który nie tylko wygląda, ale także zachowuje się jak człowiek.) Im więcej istotnych cech i funkcji traci człowiek, tym mniej zostaje w nim tego, co ludzkie, tym mniej jest człowiekiem.
- Maszynopodobny człowiek zachowuje się bezmyślnie i bezrefleksyjnie, jak maszyna:
- Odnosi się indyferentnie i bezdusznie do innych osób, ale za to z pełnym wyrachowaniem.
- Kieruje się racjonalnością zredukowaną zazwyczaj do zimnej kalkulacji.
- Posługuje się sztampowymi algorytmami i stereotypami w myśleniu. Wskutek tego degraduje swoją sferę duchową i emocjonalną. Nie tylko zakłóca równowagę między sferą fizyczną, psychiczną i duchową, ale wywołuje znane psychologom zjawiska negatywne, które przyczyniają się do degradacji osobowości.
- Technomorfizacja człowieka odbija się niekorzystnie na podejmowaniu decyzji. Człowiek działający, jak maszyna, przeważnie automatycznie podejmuje decyzje, nie licząc się z przyszłymi konsekwencjami. A w ogóle, chętnie powierza maszynom podejmowanie decyzji za siebie.
- Człowiek maszynopodobny pomniejsza sferę własnej woli i wolności. Wskutek tego staje się mniej aktywny, coraz bierniejszy i podatniejszy na manipulację i zniewalanie.
- W czasach big data każdy człowiek działający w cyberprzestrzeni pozostawia po sobie cyfrowe ślady (cienie), ponieważ generuje dane (również personalne), które trafiają do baz danych i chmur internetowych. W ten sposób tworzy swój image i swoją tożsamość cyfrową (e-tożsamość). Staje się ona swoistym towarem (raczej łupem), chętnie nabywanym przez oszustów, albo różne organizacje zajmujące się szpiegowaniem.
Cyfrowy obóz koncentracyjny
Ludzie cyfrowi, na co dzień obcując z rozmaitymi urządzeniami elektronicznymi, wplątują się coraz bardziej w wielorakie sieci internetowe, z których trudno się im wyzwolić, bo uzależniają się od nich, jak od używek lub narkotyków. W konsekwencji poddają się ich władzy, stają się ich zakładnikami i niewolnikami. Dlatego słusznie twierdzi Aleksandr Nikiszin (Cifrovoje rabstvo v cifrovoj civilizacii), że „najnowsze technologie inteligentne, sprawując kontrolę nad ludźmi, grożą transformacją społeczeństwa w cyfrowy obóz koncentracyjny”. Tak więc, w digitalnej cywilizacji krzewi się digitalne niewolnictwo, które jest najnowszą i najdotkliwszą formą neoniewolnictwa w neoliberalizmie.
Ostatnio media doniosły, że w dniu 13 listopada 2017 r. rozpoczęła się rewolucyjna zmiana świata w konsekwencji zezwolenia na stosowanie w USA pierwszej w świecie „pigułki digitalnej”. Na razie wprowadzono do niej mikroskopijny sensor, który powiadamia lekarza o czasie jej zażycia. Później będzie umieszczać się w niej więcej sensorów badających parametry i stany organizmu. Pociągnie to za sobą digitalizację pomiarów różnych parametrów ciała oraz diagnostyki lekarskiej za pomocą sztucznej inteligencji, a potem digitalizację terapii i drastyczną zmianę pojmowania zdrowia.
Przenikanie digitalizacji do wnętrza człowieka jest zarówno czymś bardzo obiecującym jak i przerażającym. Jest mieszaniną fascynacji i lęku przed tym, że człowiek stanie się cyborgiem - hybrydą człowieka i maszyny - istotą przekraczającą własne ograniczenia cielesne, egzotyczną i niespotykaną. O ile w latach 60-tych ub. wieku mówiło się o poszerzaniu granic człowieka na zewnątrz (extension of man) w wyniku robotyzacji, to teraz mówi się o przekraczaniu ich wewnątrz organizmu ludzkiego (intrusion of man) dzięki nanorobotom (wielkości rzędu 10-9 m) i dalszej postępującej digitalizacji. Technika najpierw atakowała z całą mocą powierzchnię ciała lidzkiego, a teraz przenika do niego coraz głębiej.
Przewiduje się, że za około dziesięć lat większość bogatych ludzi w krajach uprzemysłowionych będzie obcować z cyborgami, albo stanie się nimi. A umieszczanie nanobotów wewnątrz ciała będzie czymś tak normalnym, jak przeszczepy. Poszczególne nanoboty w człowieku będą połączone ze sobą i z nanobotami innych ludzi za pomocą sieci komputerowych (Internetu). Wskutek tego nastąpi ucieleśnienie usieciowienia i digitalizacji.
Ray Kurzweil (słynny amerykański wynalazca, dyrektor ds. technicznych w Google) dokładnie przepowiada, że już w latach 30-tych bieżącego wieku komputery zmierzą się ludzką inteligencją i pokonają ją, a ludzie będą nosić w mózgach nanoboty wielkości komórek biologicznych połączone z globalnym Internetem. To pozwoli im pobierać umiejętności (w stylu Matrixa) i edytować geny w celach terapeutycznych. Z początku będzie to dostępne dla bogatych, a wkrótce także dla mas, tak jak to było w przypadku telefonów komórkowych.
Nanoboty w naszych mózgach wytworzą też nowe sposoby odbierania bodźców, inne niż znane wrażenia zmysłowe. Optymistycznie twierdzi się, że takie nanoboty nie zagrożą prywatności, ponieważ każdy człowiek będzie mógł je szyfrować indywidualnie, a szyfrowanie zawsze jest wcześniejsze od deszyfrażu. Ale czas między szyfrowaniem i rozszyfrowaniem zmniejsza się. Wobec tego prywatność będzie trwać coraz krócej.
Poza tym, przyspieszona digitalizacja ciała kryje w sobie wiele konsekwencji trudnych do przewidzenia i opanowania na podstawie dzisiejszej wiedzy. Nie wiadomo, jakie możliwości dla manipulacji myślami, zachowaniami, postawami i uczuciami ludzi stworzy połączenie ich mózgów w jedną sieć globalną i jakie problemy teoretyczne i praktyczne wynikną z nadania robotom praw człowieka i z traktowania ich jak „osoby elektroniczne”. Możliwe, że digitalizacja ludzi jest wstępem i warunkiem koniecznym do zaprowadzenia centralistycznego rządu światowego.
Wiesław Sztumski
* Tylko w 2015 r. pojawiło się tyle danych, ile w całej historii ludzkości do 2014 r. co minutę wysyła się setki tysięcy zapytań do Google’a i tyle samo zamieszcza się postów na facebookach. One zdradzają nasze myśli i uczucia. Szacuje się, że w ciągu dziesięciu lat będzie w ramach „Internetu przedmiotów” około 150 mld usieciowionych czujników pomiarowych, tj. dwadzieścia razy więcej niż liczy dzisiejsza populacja świata. Potem co 12 godzin będzie podwajać się liczba danych. Już dzisiaj wiele organizacji usiłuje te Big Data zamienić na Big Money.
- Autor: Wieslaw Sztumski
- Odsłon: 6343
Najprościej można rozumieć prywatność jako zamkniecie się w sobie, uwolnienie sięod obecności innych ludzi i ukrywanie się przed nimi.
O prywatności mówi się w dysputach filozoficznych, etycznych, politycznych i prawniczych. Różnie się ją rozumie, ponieważ nie ma jakiejś jednej definicji tego słowa. Prywatność jest pojęciem abstrakcyjnym i kontrowersyjnym. Można ją określić tak, jak Robert Clarke, jako świadomość posiadania „osobistej przestrzeni” wolnej od ingerencji innych osób oraz organizacji. Tę przestrzeń nazywam własną, albo indywidualną przestrzenią życiową. Najprościej można rozumieć prywatność jako zamkniecie się w sobie, uwolnienie się od obecności innych ludzi i ukrywanie się przed nimi.
Są jednak inne, mniej lub więcej złożone definicje, które funkcjonują w różnych sferach życia i naukach o człowieku, a które stworzono dla różnych celów. Na przykład, Slan Westin definiuje prywatność jako prawo jednostki do kontroli, publikacji, zarządzania i usuwania informacji o sobie i decydowania o tym, kiedy, jak i w jakim zakresie informacje o sobie mogą być komunikowane innym.
Najwięcej definicji prywatności występuje w aktach prawnych o ochronie prywatności, a w szczególności w przepisach dotyczących ochrony dóbr osobowych. Tu do sfery prywatności człowieka zalicza się w szczególności dane dotyczące życia rodzinnego i seksualnego, stanu
zdrowia, biografii, sytuacji majątkowej (dochodów). Wyraża się jednocześnie niepokój związany z sekretnym nadzorowaniem ludzi przez różne służby i instytucje. Trudna jest też sprawa podejmowania decyzji o tym, czy, kiedy i komu innemu można ujawniać informacje osobiste.
Prywatność można również rozumieć szerzej na przykład jako wolność od ingerencji innych ludzi w życie i sprawy jednostki niezależnie od tego, czy implikują one dobre, czy złe skutki.
Pojęcie prywatności odzwierciedla poczucie swojego Ja, a sfera prywatności jest ważnym składnikiem życia każdego człowieka i jego światem osobistym, który nie powinien nikogo obchodzić i w który nikomu nie wolno się wtrącać pod żadnym pretekstem. Każdy ma prawo do posiadania takiego świata wewnętrznego i dysponowania nim, jak mu się podoba, nie licząc się ze swym otoczeniem ani innymi ludźmi; świata, z którym i w którym może robić, co zechce, zarządzać nim, jak mu się podoba i nie być przy tym przez nikogo dyrygowany ani w
jakikolwiek sposób podglądany i podsłuchiwany.
Wyróżnia się prywatność fizyczną (zachowanie swojej odrębności cielesnej w przestrzeni i czasie w stosunku do innych), ekspresyjną, (autonomiczne podejmowanie decyzji), informacyjną (określenie informacji wyłączonych od ujawniania ich osobom postronnym) oraz wirtualną (zakaz ujawniania swoich danych w świecie wirtualnym - w komputerach, Internecie itp.).
Prywatność dla naukowców
Prywatność jest obiektem badań multidyscyplinarnych, a każda z dyscyplin naukowych ujmuje ją i bada inaczej, w sposób specyficzny dla niej. W związku z tym jest wiele przestrzeni prywatności: psychologiczna, filozoficzna, etyczna, prawna, socjologiczna i polityczna.
Filozofowie i antropologowie skupiają się na prywatności jako cesze immanentnej naturze człowieka nabywanej za pośrednictwem kultury oraz na relacji jednostki do ogółu. Starają się odpowiedzieć na dwa zasadnicze pytania: czym jest prywatność oraz dlaczego człowiek ceni
swoją prywatność i chce, żeby była ona szanowana przez inne jednostki, organizacje i władzę.
Etyków interesuje przede wszystkim to, czy prywatność jest dobra z natury rzeczy, czy tylko instrumentalnie dobra.
Dla ekonomistów ważne jest badanie informacji osobowych jako dóbr (towarów) oraz jako elementów wpływających na efektywność rynku.
Socjologowie koncentrują się na wpływie gromadzenia i korzystania z danych osobowych na funkcjonowanie władzy i wzmacnianie relacji między jednostkami, grupami i instytucjami w społeczeństwie.
A psychologowie zwracają na przykład uwagę na wymiary prywatności, głównie w aspekcie samowykluczania się, to jest na samotności wynikającej z unikania kontaktów z innymi ludźmi, intymności, zwłaszcza w kontaktach seksualnych, anonimowości związanej z niechęcią do pokazywania się lub zwracania uwagi na siebie i na dystansie albo zachowaniu rezerwy w stosunku do innych.
Redukcja sfery prywatności
Mimo tego, że wiele uwagi poświęca się prywatności i podkreśla jej znaczenie (a czynią to głównie politycy), życie dowodzi, że jest ona coraz bardziej zagrożona we wszystkich jej przestrzeniach i wymiarach. Wprawdzie zawsze była ograniczana i naruszana, ale nigdy w takim stopniu i zakresie, tak nachalnie i przemyślnie, jak teraz. Wszędzie i zawsze podsłuchiwano, podglądano i śledzono, najwięcej ludzi władzy i biznesu, korzystano z usług różnego rodzaju podglądaczy, donosicieli i szpicli, ale działali oni sekretnie, niekiedy nawet z pewną kurtuazją, nie było ich tak dużo i nie dysponowali tak wspaniałymi urządzeniami technicznymi. Byli na ogół źle widziani w kręgach towarzyskich, społecznie nieakceptowani i narażeni na ostracyzm. Dlatego nie chwalili się swoją profesją.
Teraz jest inaczej. Gdzie się da, grasują bezkarnie i ostentacyjnie zgraje różnych podglądaczy w rodzaju paparazzi, szpicle w rodzaju hakerów oraz różnego pokroju łowcy czy wyłudzacie danych osobistych (agenci firm). Dołączają do nich dziennikarze, zwłaszcza prasy kolorowej i komercyjnych stacji telewizyjnych, którzy nie potrafią pisać o niczym innym, jak tylko o pewnej przysłowiowej części ciała Maryni i dlatego poszukują sensacji w życiu osobistym, głównie seksualnym, tzw. celebrytów. Korzystają ze świetnego sprzętu technicznego i
najnowocześniejszych programów komputerowych.
W społeczeństwie przywykłym już do różnych ekscesów ekshibicjonistycznych ich poczynania nie budzą reakcji obronnej w postaci sprzeciwu ani zwykłego napiętnowania, jak by nic złego nie było w pozbawianiu ludzi ich prywatności lub intymności. Szpiedzy uznawani są nawet za bohaterów narodowych, a podglądacze eksponowani i sowicie nagradzani.
Co gorsze, z różnych względów jest coraz większe zapotrzebowanie społeczne na informacje o tym, co powinno być niejawne. Żeby uzasadnić rozwój rynku szpicli i podglądaczy obnażających dosłownie i w przenośni ludzi - a jest to rynek warty wielu miliardów dolarów - dorabia się ideologię tzw. transparencji życia publicznego. Jest ona rzekomo nieodzowna dla demokracji, a obdzieranie ludzi z ich prywatności służy wzniosłemu celowi, jakim jest doskonalenie życia publicznego i ustroju demokratycznego.
Społeczeństwo nadzorowane
Postępująca redukcja sfery prywatności towarzyszy narastającemu globalnemu kryzysowi zaufania, zwłaszcza od pamiętnej daty 11 września 2001 roku. Odtąd, ze strachu przed atakami terrorystycznymi z zewnątrz i z wewnątrz, czyli również ze strony własnych obywateli, rozwój nawet najbardziej demokratycznych państw zmierza w kierunku tworzenia „społeczeństw nadzorowanych”. A to oznacza coraz skrupulatniejsze śledzenie obywateli własnych i cudzych oraz daleko idącą inwigilację ich sfery prywatności.
Ograniczanie i deptanie sfery prywatności dokonuje się w kilku wymiarach.
Po pierwsze, w wymiarze czasowym. Tu redukcja sfery prywatności postępuje w konsekwencji zacierania się różnicy między czasem pracy a czasem wolnym, który należy do sfery prywatności. Do niedawna ściśle i obowiązkowo przestrzegano ostrego podziału na czas pracy
i czas odpoczynku. Czas pracy spędzało się w firmie, poza swoim mieszkaniem; był on przeznaczony na wykonywanie obowiązków zawodowych i maksymalnie wykorzystywany. Czas wolny, (po pracy zarobkowej) można było organizować i wykorzystywać według własnego
uznania w dowolnym miejscu. Spędzano go na czynnościach związanych z prowadzeniem domu, wychowywaniem dzieci, a także w celach relaksu i rozrywki, albo na nic nie robieniu.
Niemal do końca ubiegłego wieku dokładnie było wiadomo, kiedy zaczyna się i kończy czas pracy i czas wolny.
Teraz to się zmieniło. Czas pracy staje się coraz bardziej ruchomy, a od pracowników wymaga się tzw. dyspozycyjności, czyli pozostawania w stanie gotowości do podejmowania pracy w każdej chwili doby, czyli praktycznie non-stop. Poza tym, pracodawcy wydłużają czas pracy, systematycznie wykorzystując nadwyżkę siły roboczej na rynku pracy. Oprócz tego, w związku z koniecznością częstych zmian zawodu (wykonywanie w ciągu całego życia jednego zawodu wyuczonego jest coraz częściej niemożliwe) oraz stałego doskonalenia kwalifikacji trzeba coraz więcej czasu wolnego poświęcać na przekwalifikowanie się i dokształcanie. To jakby w ogóle wydłuża czas pracy i przenosi go do domu. Postępuje też przenikanie się nawzajem czasu pracy i czasu wolnego wraz z wykonywaniem różnego rodzaju prac oferowanych przez Internet i wykonywanych w domu: Home Office, Mobil Office, Tele-job itp. W rezultacie, sfera prywatności w ramach korzystania z czasu wolnego zawęża się praktycznie do minimum niezbędnego do biologicznego i kulturowego funkcjonowania, a pojęcie czasu wolnego traci pierwotny sens. Wobec tego czas wolny jest iluzją, tak jak prywatność.
Po drugie, w wymiarze przestrzennym. Wskutek przenikania się i dyfuzji czasu i życia prywatnego z czasem i życiem publicznym zmniejsza się ich odrębność. Na dobrą sprawę nie wiadomo już dokładnie, kiedy funkcjonuje się jak osoba prywatna, a kiedy jak osoba publiczna. To nie dotyczy wyłącznie przedstawicieli władzy, polityków, aktorów i innych ludzi pokazywanych często i powszechnie znanych, ale również innych, którzy wykonują zawody publiczne - lekarzy, nauczycieli i kapłanów - a nawet ludzi nie pracujących zawodowo.
Właściwie każdego, kto znajdzie się w przestrzeni publicznej. To także wydaje się być niczym nowym. Tyle tylko, że w wyniku różnych procesów społecznych, zacieśniania się sieci zależności międzyludzkich i wzrostu gęstości społecznej (zaludnienia), przestrzeń publiczna coraz bardziej powiększa się kosztem zmniejszania się przestrzeni prywatnej.
Jest to związane z postępującą wraz z postępem cywilizacyjnym redukcją wolności osobistej i indywidualnej przestrzeni życiowej jednostek. To stopniowe pochłanianie przestrzeni prywatnej przez publiczną nakazuje być ostrożnym i kontrolować swoje zachowanie w każdej chwili i w
każdym miejscu. Tym bardziej, że jest się narażonym na permanentne powszechne podglądactwo, a ludzie bardziej cenią sobie własną prywatność niż cudzą. Kierując się zwykłym wścibstwem, nastawiają oczu i uszu na to, co robią inni. Dlatego sięgają po prasę kolorową,
która żywi się plotkami z życia prywatnego i intymnego i chętnie oglądają programy telewizyjne typu reality show. Tak więc, zacierają się coraz bardziej granice między przestrzenią prywatną i publiczną, a to, co prywatne, staje się publicznym i na odwrót.
Kuszące narzędzia kontroli
Oprócz czynników subiektywnych niemałą rolę w ograniczaniu prywatności odgrywa obiektywny postęp techniczny. Rozwijające się technologie informatyczne umożliwiają coraz większe sprawowanie nadzoru nad społeczeństwem. Kuszą niejako do wkraczania w obszary życia prywatnego, do obserwowania ich w różnych sytuacjach, rejestrowania ich zachowań na nośnikach pamięci i do przekazywania masom społecznym zdobytych informacji o osobach prywatnych w Internecie, tym bardziej, że można dzięki temu zostać sławnym, albo nieźle na
tym zarobić. Toteż bez wiedzy osób inwigilowanych gromadzi się w pamięci komputerów coraz więcej danych o nich. Są one później przetwarzane dla celów gospodarczych, informacyjnych i wielu innych - częściej niegodziwych. Z danych pochodzących z dowodów osobistych i paszportów mogą korzystać różne instytucje, a prywatne komputery są przeszukiwane przez rozmaite służby tajne.
Redukcja i naruszanie prywatności postępuje wraz ze wzrostem populacji, urbanizacją, rozbudową rozmaitych infrastruktur (sieci dróg, centrów handlowo-usługowych, łączności itp.), ograniczeń prawnych i administracyjnych itd. Pociąga ona za sobą eskalację jeszcze jednej
formy zniewalania ludzi we `współczesnym świecie. W związku z tym nasuwa się pytanie o jej zasięg i o minimalne granice obszaru prywatności, których przekroczenie groziłoby biologicznemu i społecznemu funkcjonowaniu jednostek. Człowiek z natury jest istotą
społeczną i z tego powodu musi żyć wśród innych ludzi. To implikuje konieczność dzielenia się z nimi wieloma rzeczami, w tym swoją przestrzenią życiową, również prywatną.
Życie stadne, czy - jak kto woli - społeczne, wiąże wymaga wymiany informacji między osobnikami, także osobistych, prywatnych, a więc przenikania sfery prywatnej do publicznej. Ale z drugiej strony, człowiek jest istotą autonomiczną w takim stopniu, w jakim może obyć się bez innych. Powinien mieć zapewnioną możliwość samotności, odrębności, spokoju i odpoczynku od innych, wyizolowania się ze sfery publicznej i zamknięcia się we własnym prywatnym świecie.
Alan F. Westin („Social and Political Dimensions of Privacy”, 2003) pisze, że za ochroną prywatności przemawiają racje natury psychologicznej (ludzie chcą móc zachowywać się w sposób niekontrolowany - szaleć ze złości albo skakać z radości), socjologicznej (ludzie muszą mieć swobodę zachowań oraz dobierania sobie towarzystwa bez obawy, że są obserwowani), ekonomicznej (ludzie chcą mieć prawo do wprowadzania innowacji i swobodnych działań gospodarczych) i politycznej (ludzie chcą mieć swobodę politycznego myślenia, działania i argumentacji, a nadzór ogranicza to i grozi demokracji). A dwaj specjaliści w dziedzinie bezpieczeństwa informacyjnego Philip Schumann i Christian Reiser („Die Bedrohung der Privatsphäre“, 2011) wymieniają następujące racje przemawiające za potrzebą ochrony prywatności:
-
Niektóre dane (np. z dziedziny życia intymnego, seksualności, słabości itp.) mogą wywołać wstyd lub sprawić przykrość.
-
Ludzie posiadający informacje o nas, mogą je wykorzystać w celu uzyskania kontroli albo władzy nad nami albo wywierania presji; to mogłoby szkodzić naszej karierze zawodowej lub politycznej.
-
Czasami chce się coś utrzymywać w tajemnicy, żeby nie wzbudzać negatywnych emocji (zazdrości, zawiści, pożądania) u innych.
-
Jest wysoce prawdopodobne, że posiadanie przez innych informacji (np. o chorobach, przynależności partyjnej lub wyznaniowej) nas dyskryminować.
Dlatego trzeba chronić prywatność i przeciwstawiać się jej niszczeniu. Jednak działania obronne przed utratą prywatności mogą okazać się mało skuteczne, wobec nieustannego, bezapelacyjnego i niepowstrzymanego doskonalenia się technologii szpiegowania i podglądania
i opłacalności wkraczania w sferę prywatną ludzi. Trudno sobie dziś wyobrazić techniki szpiegowania lub nadzoru, jakie pojawią się w najbliższej przyszłości. Będą one jeszcze łatwiej dostępne i masowo wykorzystywane. W związku z tym utrata prywatności może nadal
postępować. Wskutek tego każdy będzie mógł być kontrolowany i obdzierany z prywatności i dlatego znacznie trudniej będzie zachowywać swoje dane osobowe w tajemnicy.
Prawdopodobnie nie da się powstrzymać procesu wzrastającej ingerencji w prywatność i nie da się uniknąć obnażania swojej tożsamości.
Są dwa sposoby wyjścia z tego impasu. Pierwszy to jeszcze bardziej bronić swej prywatności poprzez domaganie się wprowadzenia ostrzejszych przepisów prawnych o ochronie danych i sfery prywatności, zapobieganie szpiegostwu w trakcie komunikowania się z innymi ludźmi, podejmowanie działań na rzecz wzmożenia anonimowości i utajniania tożsamości, zabezpieczanie pomieszczeń, w których się przebywa przed podsłuchem i podglądem, ograniczanie ujawniania swoich danych do jak najmniejszej ilości, ujawnianie wyłącznie tych informacji, które są akceptowane przez otoczenie oraz tworzenie tak wielu fałszywych i bezwartościowych danych o sobie, żeby w ich ogromie trudno było znaleźć informacji prawdziwych. A drugi to nauczyć się żyć w warunkach ustawicznego nadzoru, wzrastającej transparencji i ekshibicjonizmu życia intymnego.
W imię dobra i interesu jednostki powinno się dbać o prywatność, chronić ją przed postępującą redukcją i nie pozwalać na to, by była poddawana nachalnej i przesadnej penetracji przez osoby prywatne, organizacje i instytucje państwowe. W przeciwnym razie globalna demokracja może przekształcić się w globalną dyktaturę pod rządami szpiegów, podglądaczy i donosicieli.
Wiesław Sztumski
30.12.2011
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 455
Do czego prowadzi zanik poczucia odpowiedzialności i winy
Od kilkudziesięciu lat ogromnie wzrasta postęp w dziedzinach wiedzy i techniki. Wskutek tego coraz więcej uniezależniamy się od obiektywnych uwarunkowań przyrodniczych i społecznych. Dzięki temu stajemy się coraz bardziej wolni.
To rzecz jasna cieszy, gdy ignoruje się uwarunkowania subiektywne wynikające na przykład z poczucia odpowiedzialności i zapomina się o związku wolności z odpowiedzialnością. Przecież im bardziej stajemy się wolni, tym bardziej powinniśmy być odpowiedzialni za swoje zachowanie i postępowanie. Jeśli nie, to szybko ekstremalna wolność przerodzi się w samowolę. A to niechybnie doprowadzi do zburzenia ładu społecznego, co utrudni ludziom życie i zmniejszy bezpieczeństwo państwa.
Mamy zatem do czynienia z jednym z wielu paradoksów naszych czasów: wraz z postępem wiedzy i techniki wzrasta wolność i odpowiedzialność, która coraz bardziej ogranicza wolność. Jeśli tak, to czy naprawdę powiększa się nasza wolność proporcjonalnie do postępu wiedzy i techniki, czy tylko w niewielkim stopniu oraz pod pewnym względem, i czy w ostatecznym rachunku zyskujemy na tym, czy tracimy?
Dlatego choćby z tego względu nie powinno się czynić z postępu wiedzy i techniki ani panaceum, ani przedmiotu kultu religijnego, na przykład w postaci „wokizmu”, wywodzącego się z postmodernizmu oraz ideologii postępactwa.(1) Postęp ten jest procesem nieuniknionym, ale zdaje się przysparzać więcej strat niż pożytków, gdy wymyka się spod kontroli i przebiega żywiołowo, i na dodatek w ustrojach ultraliberalnych.(2) Wiele faktów wskazuje na to, że postęp wiedzy i techniki, nieograniczony odpowiedzialnością za jego negatywne skutki, spowoduje kolaps naszej (zachodniej) cywilizacji. (3)
Odpowiedzialność
W naszych czasach w dużym stopniu.za sprawą postępu wiedzy i techniki ludzie stają się coraz mniej odpowiedzialni za skutki swego zachowania i działania. Jest tak dlatego, że „mądre” czy „inteligentne” urządzenia techniczne zastępują człowieka w pełnieniu funkcji kontrolnych. W związku z tym czyni się je – a nie ludzi - odpowiedzialnymi za awarie, niepowodzenia oraz szkodliwe skutki postępu. Odpowiedzialność podmiotową człowieka zamienia się na odpowiedzialność przedmiotową urządzeń stworzonych przez niego.
Na dodatek wzrasta liczba ludzi i urządzeń odpowiedzialnych za coś. Wskutek tego odpowiedzialność konkretna i jednostkowa przekształca się w abstrakcyjną, zbiorową i anonimową. Im więcej osób zaangażowanych jest w jakieś działanie, w tym mniejszym stopniu odpowiadają one za to, co robią. W granicznym przypadku dojdzie do tego, że wszyscy będą odpowiadać za wszystko, czyli nikt za nic. Odpowiedzialność straci sens i stanie się pojęciem pustym.
Zawsze ludzie unikali odpowiedzialności, ale nigdy w takim stopniu, ani tak masowo jak teraz. Signum temporis stało się nagminne wymigiwanie się konkretnych osób, organizacji i rządów od odpowiedzialności za swoje nietrafne decyzje, niezałatwienie spraw, kryzysy, awarie, katastrofy, błędne diagnozy oraz wybory i zaniechania stwarzające zagrożenia. Każdy stara się uniknąć odpowiedzialności, bo boi się kary. Czyni winnymi wszystko wokół siebie, innych ludzi i przedmioty, byle tylko nie siebie.
Usprawiedliwia go fakt, że nader często do nieodpowiedzialnych zachowań i postępków zmuszają go obiektywne warunki życia w środowisku społecznym. Przede wszystkim stale wzrastające tempo życia i pracy, i związany z tym notoryczny brak czasu. Nie jest on w stanie analizować skutków swoich decyzji oraz działań, przemyśleć je i przewidzieć nawet niezbyt odległej przyszłości, ponieważ ze wzrostem tempa życia wzrasta krótkowzroczność temporalna. (4) Horyzont czasowy zawęża się proporcjonalnie do wzrostu tempa życia - w granicznym przypadku do jednej chwili -„Teraz”. W tak szybko zmieniającym się świecie tylko jakiś superszybki komputer, niczym „Demon Laplace’a”, byłby zdolny przemyśleć wszystkie za i przeciw w podejmowaniu decyzji.
W swoich rozważaniach ograniczam się do dwóch kategorii odpowiedzialności: za skutki swoich decyzji, postaw, działań lub zaniechań oraz odpowiedzialności przed kimś. Jeśli rozpatruje się je w aspekcie przeciwstawnych kategorii odpowiedzialności - aktualnej i potencjalnej, jednostkowej i zbiorowej, jawnej i anonimowej, konkretnej i abstrakcyjnej, bezpośredniej i pośredniej, podmiotowej i przedmiotowej oraz rzeczywistej i fikcyjnej - to po pierwsze, okazuje się, że za sprawą postępu technicznego te przeciwieństwa zanikają i po drugie, że w ich obrębie dokonuje się zamiana jednych kategorii odpowiedzialności na drugie. Prowadzi to do postępującej deflacji poczucia odpowiedzialności.
W poszukiwaniu winnych
W obliczu powszechnej deflacji odpowiedzialności w wymiarze globalnym poszukiwanie winnych staje się zadaniem coraz trudniejszym i coraz częściej wręcz niewykonalnym. Wina, jak odpowiedzialność, rozkłada się na coraz liczniejsze grupy ludzi. Wobec tego jest anonimowa, bezosobowa (przedmiotowa), abstrakcyjna i w gruncie rzeczy, fikcyjna. O tym, ile wysiłku i czasu wymaga udowodnienie komuś winy, najlepiej wiedzą sędziowie w krajach, gdzie kwitnie kumoterstwo, kolesiostwo, partyjniactwo, korupcja, nepotyzm i inne powiązania krępujące rzetelne postępowanie prokuratur, policji i sądów. Dlatego, jeśli mimo to znajdzie się winnego, to coraz trudniej udaje się wymierzyć mu karę sprawiedliwą, czyli adekwatną do jego czynu przestępczego.
Trudno też osadzić skazanych w więzieniu, ponieważ ukrywają się przed nim latami. Na przykład w Polsce co roku kilkadziesiąt tysięcy osób skazanych nie zgłasza do odbycia kary, pomimo upływu terminu stawienia się w więzieniach. (5)
Wina ciąży na sumieniu ludzi, którzy w większości mają je bardziej wrażliwe. Świadomość winy w wyniku popełnienia jakiegoś czynu zabronionego przez normy prawne lub obyczajowe jest przyczyną dyskomfortu psychicznego. Dlatego, by pozbyć się wyrzutów sumienia lub uniknąć odpowiedzialności prawnej, albo moralnej, ludzie nie chcą czuć się winnymi i albo pragną dowieść swej niewinności przed innymi, albo usprawiedliwiają się przed sobą i uniewinniają tak dalece, jak tylko zdołają. W związku z tym poszukują różnych okoliczności sprzyjających, jak na przykład braku wystarczających dowodów, znajdowania świadków zeznających nieprawdę na ich korzyść oraz nakłanianie oskarżyciela do wycofania skargi.
Najłatwiej udowodnia się winę osób biednych i prostych (uczciwych, prostomyślnych i nieposiadających odpowiedniej wiedzy prawniczej), których nie stać na opłacanie dobrych obrońców, ani na łapówki, jak i tym, którzy nie mają wpływowych znajomych lub krewnych. Inni, zwłaszcza aferzyści, politycy, oligarchowie, celebryci i duchowni, jeśli nawet udowodni się im winę, szukają wszelkich sposobów, by nie dopuścić do wyroku skazującego i nie trafić do więzienia. Przede wszystkim korzystają oni z protekcji osób wpływowych, piastujących nawet wysokie stanowiska państwowe, przekupują świadków oraz biegłych, albo przedłużają postępowanie sądowe „w nieskończoność” aż do przedawnienia. Czasem wymuszają na parlamencie zmianę odpowiednich ustaw.
Z reguły ludzie zajmujący wysokie stanowiska uciekają się do symulacji różnych chorób, które szalenie trudno zdiagnozować, albo uciekają za granicę do krajów, gdzie nie obowiązują zasady międzynarodowej współpracy sądowej, na przykład do Albanii czy na Haiti, gdzie są całkowicie bezpieczni. Nawet pozorują śmierć, zmieniają swój wygląd i nazwisko. Faktem jest, że im kto bogatszy i znajduje się na wierzchołku hierarchii społecznej, tym łatwiej i skuteczniej unika kary i lekceważy wymiar sprawiedliwości w swoim kraju. Znane jest powiedzenie „Jesteś biedny i ukradniesz sto złotych, to jesteś złodziejem i zostaniesz natychmiast surowo ukarany, a gdy jesteś aferzystą i ukradniesz miliony, ogłoszą cię sprytnym biznesmenem godnym podziwu i pochwał”.
Wniosek
Dawne pojęcie odpowiedzialności konkretnej i osobowej zmieniło się w wyniku pojawienia się wielu różnych kategorii odpowiedzialności. Wyparte zostało przez odpowiedzialność anonimową i przedmiotową. Zamiast konkretnej osoby czyni się odpowiedzialnymi i winnymi przedmioty, albo enigmatyczne podmioty zbiorowe, których nie da się ukarać. W konsekwencji tego, szybko zanika poczucie odpowiedzialności i winy.
Za to szerzy się poczucie bezkarności. Na razie dotyczy to w większym stopniu światowych elit władzy aniżeli zwykłych ludzi, czyli „globalnej nowej arystokracji”, a nie „globalnego nowego plebsu”. Jednak atrofia poczucia odpowiedzialności i wzrost poczucia bezkarności udzielają się stopniowo ludziom znajdującym się na coraz niższych poziomach struktury społecznej. Wszak, jak głosi znane i sprawdzone przysłowie, „ryba cuchnie od głowy”. Dlatego być może w przyszłości trzeba będzie wykreślić odpowiedzialność i winę z listy tradycyjnych cnót etycznych.
Wiesław Sztumski
Przypisy
(1) Marek. M., Przyszłość cywilizacji zachodniej, czyli podręcznik przetrwania, NEon24.pl, 22.09.2023
(2) Wiesław Sztumski, Rozwój techniki przysparza więcej zła niż dobra, "Tygodnik Spraw Obywatelskich" Nr 84 (32), 14.08.2021,
(3) Piero San Giorgio, Przetrwać upadek cywilizacji i przeżyć. Praktyczny przewodnik, Wyd. Spotkania, Łódź, 2020
(4) W. Sztumski, Krótkowzroczność temporalna i ucieczka w teraźniejszość,: "Res Humana", 6/151, 2017
(5) W Polsce blisko 38 tysięcy skazanych unika więzienia. Dlaczego tak się dzieje? nto.pl, 27. 11.2018
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1331
Co lepsze, już było
Optymistycznemu życzeniu noworocznemu: „Oby przyszły rok był lepszy od minionego” najczęściej towarzyszyła pesymistyczna riposta: „Co lepsze, to już za nami”.
Zapewne na podstawie doświadczenia życiowego i historycznego (jednostek i zbiorowości) ludzie mają prawo powątpiewać w powodzenie zapowiedzi dobrych i coraz lepszych zmian, jakie obiecują politycy różnych opcji w czasach kampanii wyborczych i inni decydenci przy różnych okazjach. Pewnie kierują się starą maksymą: „Obiecanki cacanki, a głupiemu radość”, by ludzie uwierzyli w lepsze jutro i wiedzieni tą złudną nadzieją poparli ich poczynania, przeważnie sprzeczne z interesami ogółu.
Przekonanie o lepszym jutrze zawiera się w każdej ideologii - tak politycznej, jak religijnej. Ileż razy w czasach budowy socjalizmu powtarzano do znudzenia: „Teraz cierpimy na niedostatki po to, by naszym dzieciom i wnukom żyło się lepiej”. Jednak konkretnie nie mówiono, kiedy tak będzie, tylko w bliżej nieokreślonym czasie - „Jak zbudujemy socjalizm”. Ot, „Czekaj tatka latka”! Tak samo było po transformacji ustrojowej - „Jak przywrócimy w pełni kapitalizm”.
A masy wierzyły i czekały na te mgliste terminy; coraz bardziej rozczarowywały się i zniechęcały do budowy socjalizmu i wiary w dobrodziejstwa kapitalizmu. W przeciwieństwie do nich, władcy nie czekali na lepsze jutro, lecz zapewniali sobie lepsze dziś.
Wszystkie religie łudzą wiernych o wspaniałym życiu pozagrobowym, w tzw. niebie, na które trzeba sobie zasłużyć ascezą (wyrzeczeniami i cierpieniami) w codziennym życiu ziemskim, chociaż kapłani (głównie katoliccy) bardziej troszczą się o swoje życie doczesne. Chwalą wodę, a piją wino - i to nie byle jakie - i ignorują apele papieża Franciszka o to, by żyli w ubóstwie.
Tradycja kontra postęp
Z przekonania o tym, że lepsze było już wczoraj, rodzi się u poszczególnych osób, społeczeństw oraz narodów chęć powrotu do przeszłości, tęsknota i żal za dawnymi „lepszymi” czasami. Zwłaszcza, gdy celowo tę przeszłość przesadnie gloryfikuje się i ukazuje w krzywym zwierciadle historii w zdeformowanej postaci - jako świetlaną i w różowych barwach.
Przyczynia się do tego również czynnik psychobiologiczny. Nawet najgorszy okres młodości ocenia się lepiej od czasu najlepszej starości. Z tego względu ludzie starają się zachowywać tradycje i wracać do przeszłości mimo ogromnej presji na postępowość. Może to dobrze, bo dzięki tym dwóm przeciwstawnym siłom - zachowawczym i postępowym - cywilizacja może rozwijać się w sposób zrównoważony, jakkolwiek tendencje awangardowe zwykle dominują nad konserwatywnymi.
Postęp jest zawsze ryzykowny, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo, do czego może doprowadzić. Alternatywnych prognoz odnoszących się do potencjalnych konsekwencji postępu (dobrych i złych) jest wiele - tym więcej im wyższy stopień rozwoju cywilizacyjnego - ale tylko jedna z nich może spełniać się. Trudno przewidzieć, która.
To ryzyko implikuje obawę przed dalszym postępem - im większe ryzyko, tym większa obawa - i w konsekwencji działania mające na celu zahamowanie lub powstrzymanie go, a nawet powrót do tego, co było. W sytuacjach, które były, wiadomo jak się zachować i jak bronić się przed zagrożeniami, jakie im towarzyszyły. Natomiast jest się bezradnym wobec sytuacji, które postęp przyniesie.
Myślenie per analogiam może z dużym stopniem prawdopodobieństwa okazać się zawodne, gdyż w ewolucji świata sensorycznego nie ma dwóch jednakowych sytuacji dziejowych. Np. scenariusz trzeciej wojny światowej będzie z pewnością całkiem odmienny od scenariusza drugiej wojny, a tym bardziej od pierwszej. Tak samo scenariusz rewolucji światowej, niewykluczonej w przyszłości, będzie różnić się od scenariuszy rewolucji francuskiej i socjalistycznej.
Proporcjonalnie do narastających i nie do końca przewidywalnych zagrożeń, jakie niesie postęp wiedzy i techniki dla środowiska przyrodniczego (różnego rodzaju broń masowej zagłady, sztuczna inteligencja, globalna toksyzacja atmosfery ziemskiej, niekorzystne zmiany klimatu, niedobór wody pitnej itp.) oraz społecznego (choroby cywilizacyjne, uprzedmiotowienie ludzi, dziczenie obyczajów i zachowań, manipulacja genami, pandemia głupoty i lenistwa itd.), narasta nostalgia za tym, co było i tendencja do regresu. Jej urzeczywistnieniu sprzyja przede wszystkim odwoływanie się do tradycji, by zahamować postęp i doprowadzić do renesansu dawnych postaw, zachowań oraz sposobów myślenia, bycia i postępowania.
Dobre i złe tradycje
Ludzie są różni i dlatego nie wszyscy chcą powrotu do tego samego. Jedni - do tradycji narodowych, drudzy - do religijnych, kolejni - do jeszcze innych. Łączy ich dążenie do tych tradycji, które w ich przekonaniu byłyby dobre dla wszystkich. Jednak takich nie ma. Każda tradycja ma dobre i złe strony. Jedne są godne utrwalenia, a o innych lepiej zapomnieć. Na przykład o tradycji katolickiej, fundamentalistyczno-islamskiej, ortodoksyjno-judaistycznej, faszystowskiej, antysemickiej, bolszewickiej i podobnych związanych z ludobójstwem, znanych z historii.
Niestety, za odradzaniem złych tradycji opowiada się coraz więcej ludzi w różnych krajach, głównie radykałów. Może dlatego, że zbudowane na nich ustroje społeczne (autorytarne, dyktatorskie lub totalitarne) zapewniały większy ład i bezpieczeństwo aniżeli współczesne ustroje budowane na gruncie liberalizmu i permisywizmu.
Od pewnego czasu, również w naszym kraju, rośnie liczba organizacji i zwolenników złych tradycji. I to tym bardziej, im bardziej wspiera je państwo i elity rządzące, które w ustroju (jeszcze) demokratycznym pozwalają im na szerzenie odpowiednich ideologii i zapewniają bezkarną działalność. Coraz bardziej aktywizują się ruchy neofaszystowskie, nacjonalistyczne i ortodoksyjne katolickie oraz islamskie. Coraz bardziej szerzy się propaganda związana z nimi oraz konkretne działania w różnych sferach życia społecznego. U nas najsilniej, i nie licząc się z prawem, ingeruje w życie ludzi kościół katolicki, który ma najwięcej wyznawców oraz najbardziej rozbudowaną sieć instytucji i organizacji infiltrujących wszystkie środowiska.
Lansuje się coraz bardziej natarczywie tradycyjne (ortodoksyjne) wzorce katolickie odnoszące się do postaw, zachowań, sposobu życia i myślenia. Służą temu liczne manifestacje w miejscach publicznych z udziałem najwyższych władz państwowych - procesje, masowe modlitwy, łańcuchy różańcowe opasujące kraj, pokazy samobiczowania, drogi krzyżowe, orszaki trzech króli i inne kiczowate imprezy dla mas, przesiąknięte stęchlizną Średniowiecza.
Te wzorce narzuca się za pomocą aktów prawnych i różnego rodzaju presji (w dużym stopniu przez granie na uczuciach) wszystkim obywatelom, nie licząc się z prawami mniejszości, z wolną wolą jednostek, z wolnością wyznania, obejmującą także wolność do bycia areligijnym, ani z zaleceniami papieża Franciszka, który dąży do wdrażania reform ukierunkowanych na dostosowanie kościoła do nowych czasów i warunków życia.
W nawiązaniu do dawnej tradycji staropolskiej zaczęto upowszechniać wzorzec Polaka-katolika i Polaka-sarmaty. Ideał dawnego Polaka-katolika przeżył się w wyniku postępującego - wraz z szerzeniem się cywilizacji zachodniej - nieposzanowania przez Polaków przykazań bożych i kościelnych (stale wzrasta liczba grzeszników i grzechów popełnianych przez ludzi), uczestnictwa tylko na pokaz w nabożeństwach, powątpiewania w dogmaty, w braku zaufania do księży, wśród których ujawnia się coraz więcej nadętych krezusów, hipokrytów, arogantów, pedofilów, alkoholików i lubieżników oraz angażujących się w politykę.
Implementacja ideału sarmaty też nie jest wskazana przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to postać anachroniczna (feudalna), która nijak nie przystaje do współczesności. A po drugie, nie jest to postać godna naśladowania, bo począwszy od XVII w. charakteryzuje się nagannymi cechami osobowymi: prostactwem, rubasznością, warcholstwem, zawadiackim zachowaniem, ciemnotą, opilstwem, sobiepaństwem, pieniactwem, prywatą, pychą, życiem ponad stan itp.
Ten ideał w sam raz pasuje do współczesnych kiboli, notorycznych nierobów, niektórych subkultur młodzieży i bojówkarzy z różnych organizacji młodzieżowych. Czy społeczeństwo chce tego, by to oni dominowali, rządzili, ustanawiali prawa i zasady obyczajowe, by kształtowali jego przyszłość? Nie daj boże, jak mówią ateiści, by do tego doszło. Mimo to, niektórym politykom marzy się takie społeczeństwo, nad którym mogliby sprawować władzę absolutną. Dlatego ich celem jest utrzymywanie w narodzie tradycyjnych poglądów irracjonalistycznych i romantycznych, ufundowanych na „czuciu i wierze”, oraz zapewnienie im przewagi nad poglądami nowoczesnymi - pragmatycznymi i pozytywistycznymi, wywodzącymi się z „mędrców szkiełek i oczu”.
Zawracanie dziejów - mrzonka i rzeczywistość
Zwolennicy powrotu do dawnych czasów i tradycyjnych wzorów osobowych są przekonani o możliwości urzeczywistnienia ich zamiarów i robią wszystko, żeby zaspokoić swoje ambicje. Opierają się na modelu toku dziejów, który przeczy jednokierunkowemu i nieodwracalnemu przebiegowi wydarzeń, kontekstów i sytuacji w dziejach świata realnego (zmysłowego). Odrzucają model postępowy (linearny, wznoszący się) oraz cykliczny lub spiralny (jednokierunkowy i bez powtórzeń).
Będąc religijnymi, nawykli do wiary w cuda i iluzje, jak np. w realną możliwość powrotu do minionych stanów w dziejach ludzkości, do dawnych wartości i ideałów, ustrojów państwowych, prymatu papiestwa nad cesarstwem, w ucieczkę od cywilizacji itp.
Uprawiają propagandę katolicyzmu, głosząc tezę, jakoby cywilizacja europejska (zachodnia) wyrosła na gruncie tradycji i wartości chrześcijańskich i dlatego powinna w dalszym ciągu rozwijać się z poszanowaniem tej tradycji oraz systemu chrześcijańskich wartości etycznych, a nie neoliberalistycznych i laickich. Chodzi o to, by zdezawuować w oczach mas koncepcje postępowe (niechrześcijańskie) i dzięki temu zapewnić kościołowi katolickiemu monopol władzy, jak w dawnych czasach.
Faktem jest, że cywilizacja europejska rozwijała się w okresie chrześcijaństwa, ale po pierwsze, jej korzenie tkwią w pogańskich cywilizacjach starożytnych (Rzymu, Grecji państw germańskich, skandynawskich i słowiańskich). Samo chrześcijaństwo wywodzi się z judaizmu i innych religii. Dlatego tradycje, obrzędy i święta chrześcijańskie ukształtowały się w istocie na bazie tradycji obrzędów i świąt pogańskich ludów Europy i innych kontynentów. (Na przykład, świętowanie końca najdłuższej nocy roku zamieniono na datę narodzenia mesjasza Jezusa. Datę jego narodzin w dniu 25. grudnia oficjalnie ustanowiono w 336 r. prawdopodobnie dlatego, że cesarz Aureliusz w 274 r. wprowadził w tym dniu święto rzymskiego boga Słońca. A więc, zastąpiono pogański kult boga Słońca kultem chrześcijańskiego boga Jezusa.)
Prawdą jest też, że cywilizacja europejska rozwijała się od nastania chrześcijaństwa pod jego wpływem, ale negatywnym, i dlatego nie tak bardzo, jak mogłaby rozwijać się. Kościół w ciągu dwóch tysiącleci bardziej przeszkadzał temu rozwojowi, niż mu pomagał, szczególnie w czasach Średniowiecza, kiedy wielkich odkrywców uznawano za heretyków i palono na stosach, albo karano anatemą. (Przytaczany przez kościół argument, że nauka rozwijała się wtedy tylko w klasztorach jest niepoważny, bo nie mogła wówczas rozwijać się gdzie indziej.)
Natomiast szybki postęp cywilizacji europejskiej rozpoczął się dopiero w epoce Odrodzenia, odkąd zaczęto zrywać okowy nakładane przez kościół katolicki i reaktywowano tradycje starożytnych cywilizacji Rzymu i Grecji zorientowanych na człowieka, a nie na boga. A jeszcze bardziej rozwijała się w czasach oświecenia, pozytywizmu i pragmatyzmu w konsekwencji epokowych wynalazków technicznych oraz rozwoju filozofii laickich (materialistycznych i ateistycznych), przewagi racjonalności nad irracjonalnością w myśl nakazu Horacego „Miej odwagę być mądrym”.
Tylko arogant lub ignorant może dziś twierdzić, że postęp cywilizacji europejskiej należy zawdzięczać chrześcijaństwu.
Niestety, takie persony coraz częściej dochodzą do głosu i są wspierane przez państwo i kościół katolicki. Marzą oni o ponownym ujarzmieniu postępu myśli, wiedzy, techniki i kultury przez tradycyjne nakazy kościelne, jak dawniej w Średniowieczu, o rozwoju cywilizacji europejskiej ograniczanym przez dogmaty religijne i wsteczne (złe) tradycje, wskutek czego postęp cywilizacji zamieni się w jej regres. (Bez żenady nawołuje się do przekształcania uniwersytetów w „laboratoria wiary”, a nabożni ministrowie oświaty czynią z religii najważniejszy przedmiot nauczania w szkołach.)
Wreszcie ich celem jest przekształcenie w państwo wyznaniowe najpierw naszego kraju, a potem innych, w którym władzę będą sprawować wszechwładni purpuraci i Kongregacja Świętego Oficjum w imieniu kościoła katolickiego uznawanego za powszechny i jedynie słuszny. Marzą o tym, by w Unii Europejskiej rządziło papiestwo, jak w dawnym Świętym Cesarstwie Rzymskim.
Pomysły te spotykają się z narastającą oraz wciąż ostrzejszą krytyką i drwinami w kraju i za granicą. (Świadczą o tym liczne wpisy i komentarze na stronach internetowych.) Stajemy się pośmiewiskiem i skansenem w UE. Na szczęście, nikła jest szansa na spełnienie marzeń tych wsteczników. Zawracanie dziejów jest tak samo możliwe, jak zawracanie Wisły kijem.
Wiesław Sztumski