Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 796
Polityka to scena, z której czasem lepiej słychać suflerów niż aktorów.
Ignazio Silone (1900-1978) włoski pisarz i działacz socjalistyczny.
Teatr politykówTo, co dzieje się z ludźmi w przestrzeni politycznej i w społeczeństwie za sprawą różnych osób decydujących o tym, w szczególności polityków, jak raz przypomina teatr. Toteż nie bez racji mówi się o „arenie politycznej”, albo o „scenie politycznej”. (1) Arena polityczna jest istotnym składnikiem „teatru polityków” (nie należy go utożsamiać z „teatrem politycznym”), w którym, jak w innych teatrach, są autorzy, reżyserzy, scenografowie, aktorzy i widzowie.
Autorów jest niewielu. Są to osoby wyjątkowo inteligentne, kreatywne, charakteryzujące się dużą fantazją, wizjonerstwem i wyobraźnią. Mają one jakieś wielkie pomysły lub idee, mniej lub bardziej utopijne, które chcą zaprezentować społeczeństwu i w ten sposób implementować je. Reżyserami są organizatorzy wydarzeń realizowanych przez aktorów na scenie. Ich zadaniem jest czuwanie nad poprawnym przebiegiem spektaklu, zgodnie ze scenariuszem.
Ważną funkcję w teatrze pełnią scenografowie dbający o odpowiednią oprawę audiowizualną spektakli. Jednak najważniejsi są aktorzy, ponieważ od nich najbardziej zależy odbiór spektaklu przez widzów i jego sukces albo porażka.
I wreszcie są widzowie - w gruncie rzeczy bierny tłum na widowni, przyglądający się temu, co dzieje się na scenie. Ich aktywność sprowadza się w zasadzie do wyrażania opinii o spektaklu, jego autorach, reżyserach, scenografach i aktorach za pomocą wygwizdania lub aplauzu. Często bywa ona niesprawiedliwa, bo jest subiektywna i zależy od poziomu intelektualnego widzów i ich wyrobienia artystycznego oraz estetycznego. A z tym, niestety, jest coraz gorzej, głównie w wyniku wadliwego systemu edukacji, lenistwa intelektualnego i pandemii głupoty.
W „teatrze polityków” autorami, reżyserami i scenografami są politycy. Na jego scenie toczy się gra – coraz bardziej zażarta walka konkurencyjna między politykami należącymi do jednej partii oraz między partiami, wynikająca z rozbieżności interesów - walka o dominację w społeczeństwie, władzę, rację, decyzje, zwolenników, sympatyków, współpracowników, elektorat, stanowiska itp. Słowem, o wszystko to, co pozwala jak najdłużej utrzymywać się w organach władzy i zajmować lukratywne stanowiska. Zresztą jedno nie wyklucza drugiego. Wszak obecnie polityka nie jest już, jak kiedyś, misją pełnioną w służbie obywateli dla dobra wspólnego, bezinteresowną i pełną wyrzeczeń. Jest zwykłą profesją, która zapewnia panowanie nad innymi i czerpanie ogromnych korzyści materialnych kosztem innych obywateli tylko z tytułu posiadania władzy nad nimi. Na ogół, wykonują ją osoby bezwzględne, pazerne, cyniczne, despotyczne i żądne poklasku.
Trafnie opisał je były kanclerz Niemiec, Helmut Schmidt: „Dzisiejszą klasę polityczną charakteryzuje nadmiar aspiracji zawodowych i zarozumiałość oraz nadmiar pożądania występów w talk showach”. Oni uważają się za nadludzi. Dlatego wywyższają się ponad innych i są przekonani o tym, że są najmądrzejszymi, nieomylnymi, doskonałymi i że wszystko im się należy za swoje rzekome poświęcanie się narodowi, a naprawdę za pasożytowanie na nim. Faktycznie w większości zachowują się jak nadludzie, arogancko w stosunku do swoich wyborców, którzy nota bene opłacają ich ze swoich podatków, coraz bardziej nie licząc się z nimi i izolując się od nich.
Coraz bardziej postępuje wyobcowanie się rządów od obywateli, przede wszystkim od tych, na których im nie zależy, ponieważ ich głosy nie liczą się w wyborach do władz, a także od ludzi słabych i niemających siły przebicia, jak na przykład od osób niepełnosprawnych, nauczycieli, emerytów itp. Alienacja państwa (rządu) była zjawiskiem znanym wcześniej i dobrze opisanym przez Hegla w XIX wieku, ale nigdy nie osiągała takiego stopnia i nie wywoływała tak wiele szkodliwych sutków, jak obecnie.
Przestrzeń „teatru polityków” wypełniają osobliwi „autorzy” - przywódcy polityczni, twórcy doktryn politycznych i wizji doskonałego państwa – oraz reżyserzy – osoby, które konstruują programy wdrażania tych doktryn i wyobrażeń. Są w nim też scenografowie, którzy tworzą oprawę artystyczną odpowiednią do realizacji tych programów, a także aktorzy - aktywiści partyjni będący urzędnikami państwowymi. No i widzowie, tj. masy społeczne (gawiedź) poddawane indoktrynacji politycznej i przymuszane do posłuszeństwa przez aparat władzy państwowej za pomocą wszelkich możliwych środków i sposobów, między innymi widowisk teatralnych.
Struktura „teatru polityków” jest hierarchiczna, Na jej szczycie stoi najważniejsza postać – autor doktryny politycznej, wizjoner i zarazem przywódca partyjny (przewodniczący, prezes, sekretarz generalny itp.), a na samym dole znajdują się zwykli członkowie partii, którzy nie pełnią żadnych funkcji organizacyjnych.
W zwykłych teatrach jest inaczej. Tam autorzy wcale nie są najważniejszymi postaciami. Stworzyli jakieś dzieło literackie, które któryś reżyser zechciał inscenizować i na tym kończy się ich rola w teatrze. Nie mają wpływu na scenariusz i formę przedstawienia swego dzieła w teatrze. O wiele ważniejsi od nich są reżyserzy, którzy na ogół są powszechnie znanymi celebrytami i otrzymują różne nagrody.
W „teatrze polityków” reżyserami są przedstawiciele władzy wykonawczej w państwie – prezydenci, premierzy, członkowie rządu, przewodniczący parlamentów i innych organów centralnych.W odróżnieniu od innych teatrów są oni tylko skwapliwymi i posłusznymi wykonawcami poleceń autorów i zarazem ich wodzów.
W tym teatrze faktycznie rządzą autorzy, choć przeważnie zakulisowo. Struktura „teatru polityków” jest taka, jak struktury partii rządzących. Bywają one demokratyczne, totalitarne, scentralizowane lub zdecentralizowane. Praktyka dowodzi, że maksymalną skuteczność funkcjonowania partii zapewniają demokratyczne struktury scentralizowane, np. na zasadzie centralizmu demokratycznego. Są one demokratyczne, ponieważ ich władze są powoływane i kontrolowane przez członków, a scentralizowane, ponieważ ich władza kumuluje się proporcjonalnie do pozycji zajmowanej w strukturach partii. Takie struktury zapewniają maksymalną zwartość, jednomyślność oraz zdyscyplinowanie członków partii.
Rząd niczym teatr lalek
Teatr lalek jest rodzajem teatru, gdzie w spektaklach nie występują na scenie aktorzy, tylko lalki (marionetki, kukiełki). Są one animowane bezpośrednio przez aktorów-lalkarzy, którzy najczęściej ukryci są w podsceniu. Rzadziej pokazują się na scenie razem ze swoimi lalkami. Można też lalki animować pośrednio za pomocą różnych mechanizmów, komputerów i sztucznej inteligencji.
Dociekliwi widzowie, nieznający się na tajnikach funkcjonowania teatru lalek, słusznie podejrzewają, że to, co dzieje się na scenie, musi być inspirowane i celowo wprawiane w ruch przez jakichś ludzi kierujących akcją z zewnątrz z powodów tylko im wiadomych, albo przez jakieś enigmatyczne siły. Ta supozycja bierze się z przekonania o tym, że wszędzie ma się do czynienia z tzw. twardym determinizmem i zasadą celowości.
To przekonanie między innymi jest źródłem teorii spiskowej, w myśl której to, co dzieje się w polityce, społeczeństwie i historii nie może być dziełem przypadków, tylko za sprawą jakichś bliżej nieznanych osób, sił nadprzyrodzonych albo obiektywnych prawidłowości obowiązujących w rzeczywistości społecznej. Poniekąd mają oni rację, ale nie do końca, dlatego, że ani w przyrodzie, ani w społeczeństwie nie ma twardego determinizmu w rozumieniu laplaceowskim lub mechanistycznym.
Taki determinizm jest ideą istniejącą tylko w głowach ludzi lub w świecie wyobrażonym (idealnym). W sensorycznym świecie ma się do czynienia z „determinizmem miękkim”, który uznaje przypadki, chaos i nieokreśloności. Dlatego tam wszystko, co istnieje, ma pewne stopnie swobody, które pozwalają działać niezależnie. Ludzie też mają je w postaci wolności, dzięki czemu mogą działać autonomicznie, nawet w okresach największego zniewolenia. Świadczy o tym wiele wydarzeń historycznych – podejmowanych buntów i powstań w obronie wolności.
Miękki determinizm w społeczeństwie pozwala wielkim jednostkom realizować swoje ambicje, plany, idee i cele. Z perspektywy najbliższego otoczenia ich działania wydają się ściśle zdeterminowane przez obiektywne czynniki, warunki zewnętrzne i prawidłowości. Ale jednocześnie, gdy uwzględni się rozległy kontekst społeczny, okazują się one słabo zdeterminowane i przypadkowe. Co jednostka postrzega jako subiektywne i przypadkowe, to dla ogółu jest konieczne; jest tym, co w danym kontekście historycznym i geopolitycznym musiało, musi, lub będzie musiało wydarzyć się.
W teatrze lalek najważniejsi są animatorzy, czyli lalkarze, którzy wprawdzie realizują dyrektywy reżyserów, ale nie bezwzględnie, tylko z określoną dozą swobody i subiektywizmu, proporcjonalnie do wielkości ich potencjału kreatywnego aktorstwa. Wskutek tego zachowują oni ideę przewodnią spektaklu, ale ubarwiają go na swój sposób i eksponują to, co, ich zdaniem, jest istotne w danych okolicznościach, albo to, czego oczekuje widownia.
W „teatrze polityków” jest podobnie. Lalkami są ludzie (politycy), organizacje i instytucje polityczne. Są nimi osoby w organach wykonawczych państwa - prezydenci, rządy, administracje państwowe itp. W coraz większym stopniu lalkami czyni się również osoby będące w organach ustawodawczych i sądowniczych – w parlamentach, prokuraturach i sądach. W ustrojach autorytarnych, gdzie prawie wszystko jest upolitycznione i zdominowane przez partie rządzące, lalkami są nawet sędziowie sądów najwyższych oraz trybunałów konstytucyjnych, jak i zarządy banków centralnych i ich prezesi.
Trudno mi powiedzieć, bo nie wiem, czy robiono badania na ten temat, czy te „lalki” świadome są tego, że są sterowane (animowane) z zewnątrz, czy są tak zaślepione sprawowaną władzą i sobiepaństwem, że uważają się za niezależnych aktorów lub reżyserów. Przeciętnemu człowiekowi nie mieści się w głowie, żeby prezydent, premier i inne najważniejsze osobistości w rządzie i państwie mogły być zwykłymi marionetkami pociąganymi za sznurki przez kogoś z zewnątrz, by robiły to i tak, jak on im każe. Nie, to wydaje się ludziom absolutnie nieprawdopodobne! A jednak tak jest, niestety. I nie tylko w małych i słabych państwach (republikach bananowych) podporządkowanych rządom i polityce większych państw, ale także w supermocarstwach.
Rządzące marionetki są animowane przez aktorów krajowych (wpływowe postacie świata biznesu, bogate jednostki, które kontrolują kluczowe sektory gospodarki, grupy nacisku reprezentujące interesy największych i najważniejszych przedsiębiorstw i zakładów usługowych oraz niezależne i samorządne związki zawodowe(1)) i zagranicznych (agentury i przedstawicielstwa obcych państw).
Krótko mówiąc, rządy rządzą i są rządzone. Czy rządzący nie wiedzą o tym, czy wiedzą i nic sobie z tego nie robią? Czy najwyżsi dostojnicy państwowi, ulegając wpływom krajowych i obcych aktorów lub reżyserów, są tak wielkimi oportunistami, że bezwiednie narażają na szwank swoją godność, czy może mając ją za nic w pełni świadomie kupczą swoją godnością?(3)
Raczej to drugie, gdyż faktem jest, że pieniądze są w stanie zeszmacić każdego w stopniu proporcjonalnym do ich ilości. Już starożytni wiedzieli o tym: „(…) nie ma gorszej dla ludzi potęgi,/ Jak pieniądz, on to i miasta rozburza /On to wypiera ze zagród i domu,/ On prawe dusze krzywi i popycha/ Do szpetnych kroków i nieprawych czynów/ Zbrodni on wszelkiej ludzkości jest mistrzem/ I drogowskazem we wszelkiej sromocie". (4)
W odróżnieniu od innych teatrów, w „teatrze polityków”, najważniejszymi osobami są autorzy – przywódcy ideowi, polityczni i partyjni, których cele realizują reżyserzy, scenografowie i aktorzy, a także dyrektorzy teatrów. Kto nie podporządkuje się im w pełni lub ośmieli się mieć odmienne zdanie, tego się usuwa, choćby był najlepszy w swoich fachu, i zastępuje przez machinalnie działającą lalkę. Model centralistycznego zarządzania partią przenosi się do „teatru polityków”. Dlatego w państwach autorytarnych „teatr polityków” jest faktycznie „teatrem jednego autora i zarazem aktora” – dyktatora lub wodza.
Autorzy w krajowych „teatrach polityków”, mimo tego, że są tam tak ważni i wydaja się być autonomicznymi, sami są manipulowani przez lalkarzy – przez różne międzynarodowe, globalne i ponadpaństwowe układy polityczne, grupy oligarchów, finansistów, producentów, lobbystów i światowe organizacje wyznaniowe. Pełnią oni również rolę suflerów, którzy są bezwzględnymi rozkazodawcami.
W konsekwencji, w „teatrze polityków” w wymiarze globalnym, autorzy są też marionetkami. Można by pójść dalej i zapytać o to, czy te światowe grupy nacisku i organizacje, sprawujące jakoby „rząd światowy”, działają w pełni samodzielnie, czy też zalezą od kogoś z zewnątrz, czy tylko od siebie nawzajem. Trudno o odpowiedź na to pytanie.
A jaka jest widownia „teatru polityków”? Widownią (potencjalną) „teatru polityków” są wszyscy obywatele danego kraju. W państwach demokratycznych, będąc suwerenem na mocy konstytucji, niby są oni wolni i mogą wybierać władze według swego uznania i „wolnej woli”. Jednak w rzeczywistości, kodeksy wyborcze są tak preparowane, żeby wolny wybór sprowadzał się do koniecznego wyboru kandydatów z góry ustawionych na listach wyborczych poszczególnych partii. Na kogo by nie głosować, zawsze wygrają pierwsi z list, nawet, jeśli uzyskają żenująco znikomą liczbę głosów. Tak więc, w istocie, wyniki wyborów znane są już przed wyborami. A jeśli okażą się niezgodne z oczekiwaniami partii rządzącej aktualnie, to oskarży ona opozycję o fałszerstwo wyborcze, by dopiąć swego. Zresztą, co za różnica? Dla obywatela-wyborcy nie ma znaczenia, kto rządzi - z lewicy, centrum czy prawicy. W każdym przypadku będzie nim rządzić jakiś kretynopolityk, który będzie wyzyskiwać go, jeden bardziej, drugi mniej. W takim razie „wolny wybór” sprowadza się tylko do jednej opcji – do wyboru mniejszego zła.
Jedno jest pewne: światem rządzą coraz głupsi ludzie - marionetki sterowane przez cwaniaków, w pewnym sensie ludzi mądrych, którzy za nic mają wszystkich innych oraz ich potrzeby. Dbają tylko o swoje partykularne ambicje i interesy. W celu ich realizacji wywołują na zawołanie wojny, pucze, rewolucje, pandemie oraz kryzysy finansowe i polityczne. Nie szczędzą miliardów dolarów na to i na wspieranie konfliktów zbrojnych, w których giną miliony ludzi, więcej cywilów niż żołnierzy, ani na produkcję broni sprzedawanej każdemu państwu uczestniczącemu w konfliktach, ponieważ na tym najlepiej i najszybciej można się dorobić wielkiego majątku. Ale żal im wydać kilkadziesiąt milionów dolarów na walkę z ubóstwem, chorobami i głodem, które pochłaniają miliony ofiar, na rekultywację środowiska przyrodniczego, które jest coraz bardziej chorobotwórcze, czy na sponsorowanie masowej produkcji leków najnowszych generacji, by były dostępne dla wszystkich potrzebujących. (5) Po prostu, lekceważą dobro wspólne całej reszty świata - miliardów ludzi. Kpią z nich, mamią i oszukują. Jakże na czasie jest dylemat Marka Twaina: „Czasami zastanawiam się, czy światem rządzą mądrzy ludzie, którzy sobie z nas kpią, czy imbecyle, którzy naprawdę poważnie myślą”. Niech każdy spróbuje rozstrzygnąć go sensownie na swój sposób.
Wiesław Sztumski
Przypisy
(1) Przestrzeń polityczna to wielowymiarowe i wieloaspektowe środowisko aktywności polityków. W jego skład wchodzą organy rządowe, takie jak władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza, a także partie polityczne, grupy interesu i organizacje społeczeństwa obywatelskiego. Przestrzeń polityczna może być lokalna, krajowa, regionalna, międzynarodowa i globalna.
Arena polityczna jest częścią przestrzeni politycznej, w której działają politycy, Na arenie politycznej politycy, partie polityczne, organizacje społeczne, grupy interesu i obywatele angażują się w procesy polityczne, takie jak kampanie wyborcze, lobbing, debaty publiczne i podejmowanie decyzji politycznych.
(2) Arkadiusz Drożdziel, Kto rządzi w Polsce? Sejm, prezydent, rząd? A może układy i mafia? Nie, Polską tak naprawdę rządzą związki zawodowe, „Money.pl,” 15.06.2005
(3) Wiesław Sztumski, Upadek godności, „Sprawy Nauki”, 4, 2014
(4) Sofokles: “Antygona"
(5) Chodzi o masową produkcję tanich antybiotyków antysensownych, które niszczą tylko konkretne bakterie chorobotwórcze, a niewiele innych rodzajów bakterii, jak dzisiejsze antybiotyki. Dzięki temu unika się przykrych skutków ubocznych i nie osłabia się odporności organizmu. Produkcja dzisiejszych antybiotyków często kosztuje tylko kilka centów za opakowanie. Antysensowne antybiotyki byłyby prawdopodobnie w tej chwili tysiąc razy droższe. By ich produkcja osiągnęła dojrzałość rynkową, potrzeba około miliarda euro. Sprawa jest pilna, bo jak pisze Jörg Vogel (dyrektor Instytutu Helmholza w Würzburgu do Spraw. Badań nad Infekcjami Opartymi na RNA) „Następna pandemia może zostać wywołana przez bakterię wielolekooporną – gdybyśmy do tego czasu opracowali antysensowne antybiotyki, bylibyśmy dobrze przygotowani” (Frederic Jötten, Zielgenaue Bakterienkiller gegen Resistenzen, „Spektrum.de”, 23.05.2023)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3348
Gdy w języku potocznym używa się słowa „tożsamość”, to ma się wrażenie, że wie się, o czym się mówi i że inni też wiedzą, co się ma na myśli. Okazuje się jednak, że nie jest ono tak proste i dobrze zrozumiałe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, gdyż ma wiele znaczeń, jest wieloaspektowe i niejednoznacznie zdefiniowane. Brakuje też dobrych kryteriów, za pomocą których można by potwierdzić ją w sposób niebudzący wątpliwości.
W różnych dziedzinach nauki i życia w zależności od potrzeb stosuje się różne pojęcia tożsamości, lepiej lub gorzej zdefiniowane. Najściślej jest ono zdefiniowane w logice formalnej. W logice formalnej, przedmiot jest tożsamy sobie, jeśli cały czas jest tym samym przedmiotem.
Według Tadeusza Czeżowskiego, identyczne jest to, co niczym się nie różni.
Ta definicja wydaje się prosta, ale trudno jest, a nawet wydaje się to niemożliwe, by potwierdzić empirycznie, że coś jest cały czas tym samym. Wymagałoby to jakiegoś holistycznego kryterium tożsamości i możliwości pełnego poznania, a przede wszystkim założenia o niezmienności przedmiotów. Wprawdzie poznajemy coraz więcej, co pozwala coraz lepiej potwierdzać tożsamość, ale nigdy nie do końca. Natomiast cechą charakterystyczną przedmiotów materialnych jest ich zmienność. Poza tym, formalno-logiczne pojęcie tożsamości stosuje się wyłącznie do składników świata pomyślanego (obiektów idealnych) i ewentualnie w naukach teoretycznych.
W praktyce pojęciem „tożsamość” posłujemy się również - i nawet na większą skalę - w odniesieniu do obiektów świata sensorycznego oraz na użytek nauk doświadczalnych i czynności praktycznych. (Na przykład, w fabrykach seryjnie wytwarza się miliony „identycznych” przedmiotów, które różnią się od siebie w granicach tolerancji ustanowionych umownie przez odpowiednie normy produkcyjne.)
W związku z tym trzeba było osłabić pojęcie tożsamości formalno-logicznej i zastąpić go pojęciem tożsamości empirycznej.
Im większe zastosowanie ma mieć pojęcie tożsamości empirycznej w świecie zmysłowym i w praktyce, tym bardziej odbiega ono od pojęcia tożsamości formalno-logicznej. Tożsamość logiczna jest abstrakcyjna, absolutna i niezmienna, zaś empiryczna jest konkretna i względna - zmienia się w zależności od czasu, okoliczności i innych czynników.
Tożsamość empiryczną rozumie się przeważnie - w przypadku wielu przedmiotów - jako zgodność cech między nimi, albo - w przypadku jednego przedmiotu - jako występowanie w nim stale tych samych cech. (Ściślej mówiąc, chodzi nie tylko o te same cechy, ale również o ich intensywności.) Tak na przykład, wg Alfreda Tarskiego, dwa przedmioty są tożsame, gdy mają wszystkie cechy takie same. Jednak przedmiot nie jest jedynie mnogością cech. Cecha jest tylko jednym z wyróżników przedmiotu oprócz innych, takich jak relacje, struktura, materiał itd.
O przedmiotach, które posiadają jednakowe cechy, mówi się raczej, że są takie same, a nie tożsame. Z tego względu oprócz pojęcia tożsamości, które odnosi się do wszystkich wyróżników danego przedmiotu, składających się w pewnym sensie na jego „istotę”, funkcjonuje jeszcze pojęcie takożsamości, które odnosi się tylko do jednego wyróżnika – do cech. Zmiany cech danego przedmiotu, nawet wszystkich, w czasie jego istnienia wcale nie muszą powodować doprowadzać do zmiany jego tożsamości.
W latach 50-tych ubiegłego wieku, Hans Reichenbach wprowadził pojęcie tożsamości genetycznej – genidentity, które jest odmianą tożsamości empirycznej bliską pojęciu identyczności gatunkowej. Ma ona miejsce wtedy, gdy to, co dzieje się w danym przedmiocie, czyli procesy zachodzące w nim, układa się w ciągi przyczynowo-skutkowe. Można ją rozumieć w aspekcie atrybutywnym, materialnym lub funkcjonalnym. Jeśli jakiś przedmiot w czasie swego istnienia ma stale te same atrybuty (dzięki ich „dziedziczeniu”), to jest genetycznie tożsamy sobie, jeśli jego skład nie zmienia się, to jest materialnie tożsamy sobie, a jeśli nie zmieniają się jego funkcje, sposoby zachowania się i pełnione role, to jest funkcjonalnie tożsamy sobie. (Zob. H. Reichenbach, The Direction of time, Univ. of California Press 1991)
Tożsamość przedmiotu może przybierać różne formy w zależności od wyboru jego wyróżnika, ze względu na który określa się ją. A więc, tożsamość może być rozpatrywana ze względu na strukturę, cechy, substancję, rozmiary, parametry lub wielkości fizyczne, wygląd itd. Wtedy odpowiednio do tych wyróżników mamy do czynienia z tożsamością strukturalną, atrybutywną, substancjalną (materiałowa), gabarytową, fizyczną, wizualną itp. Jeśli coś jest tożsame ze względu na jeden wyróżnik, to jest tylko częściowo tożsame. A zatem, w świecie sensorycznym ma się czynienia z tożsamościami cząstkowymi i względnymi. Dalsze rozważania będą odnosić się do tożsamości empirycznej.
Rola tożsamości w poznaniu
W procesie poznawczym pojęcie tożsamości ułatwia klasyfikację rzeczy i zjawisk. Zaliczanie różnych składników świata do poszczególnych typów, klas, rodzajów, działów i innych kategorii składających się na klasyfikację lub systematykę dokonuje się w wyniku postrzegania w nich zmiennych, które są wspólne dla nich. To pozwala utożsamiać je ze sobą na podstawie stosownie wybranych kryteriów.
W ten sposób pojawiają się pojęcia tożsamości gatunkowej, rodzajowej itp. Po pewnym czasie utrwalają się one w pamięci w postaci odpowiednich stereotypów tożsamości, które są jednym z rodzajów „filtrów poznawczych” lub „filtrów myślowych”. Po zastosowaniu ich umieszcza się postrzegane przedmioty w określonej grupie, albo podgrupie klasyfikacyjnej składającej się z przedmiotów tożsamych sobie.
Zastosowanie filtrów tożsamości nie wymaga dokonywania żmudnych i czasochłonnych analiz parametrów (zmiennych), co w znacznym stopniu upraszcza poznanie. Doświadczenie pokazuje, że w procesach poznawczych ludzie nader często i skutecznie stosują różnego rodzaju filtry tożsamości, chociaż nie gwarantuje to uzyskiwanie prawdziwych efektów klasyfikacji.
Stereotypy tożsamości ułatwiają nie tylko poznawanie świata, ale też jego deskrypcję; upraszczają tworzenie obrazów poznawczych, ułatwiają odkrywanie i wyjaśnianie zjawisk. Krótko mówiąc, stereotypy tożsamości są bardzo przydatne w eksploracji, deskrypcji i eksplikacji a także w heurystyce. (Znajdowanie jakiegoś nowego przedmiotu lub zjawiska wymaga potwierdzenia jego inności, czyli zaprzeczenia tożsamości z innymi przedmiotami lub zjawiskami).
Tożsamość w życiu ludzi
Tożsamość w odniesieniu do ludzi jest bardziej skomplikowana niż w odniesieniu do innych składników świata z tego względu, że oprócz wyróżników fizycznych człowieka są jeszcze społeczne, psychiczne, osobowościowe, duchowe, mentalne itp., które uznaje się za wyłącznie ludzkie i które mają wiele wymiarów.
Tak więc ludzie mogą być tożsami ze względu na parametry przyrodnicze (fizyczne, chemiczne i biologiczne), społeczne (grupowe, rodzinne, narodowe, wyznaniowe, ideologiczne, państwowe, kulturowe), osobowościowe (psychiczne, charakterologiczne) i świadomościowe (mentalne).
Utożsamianiu się ludzi stoi na przeszkodzie poczucie ich wolności. Bowiem w naturze człowieka leży wyróżnianie się spośród innych ludzi w danej społeczności poprzez okazywanie i podkreślanie swojego „ja” oraz swojej inności. Do tego konieczna jest wolność oraz świadomość własnej tożsamości. Jest ona czymś ważnym dla jednostek; jest naturalną wartością uznawaną przez nie, przed utratą której bronią się, jak mogą. Tożsamość i inność warunkują się nawzajem: im większe ma ktoś poczucie własnej tożsamości, tym bardziej manifestuje swoją inność, niezłomność oraz autonomię, i na odwrót.
Dzięki temu grupy społeczne są różnobarwne i nabierają specyficznego kolorytu, a rzeczywistość społeczna nie jest monotonna. Tożsamość indywidualna (bycie tożsamym sobie w ciągu całego życia) oznacza wierność sobie – swoim poglądom, przekonaniom, ideałom, wierzeniom, pragnieniom, celom, wartościom, swojemu stylowi bycia i myślenia itd.
Jednakże w dzisiejszych czasach w wyniku globalizacji nasilają się procesy standaryzacji, uniformizacji i homogenizacji, które działają na przekór ludzkiej naturze i zmuszają jednostki, grupy, społeczności i narody do rezygnacji z wyróżniania się i okazywania swej odmienności. Stopniowo, ale dość szybko, tracą one swoją tożsamość rodzinną, zawodową, etniczną, narodową, językową, folklorystyczną i państwową. (Zob. Manuel Castells, Siła tożsamości, PWN Warszawa 2009).
Globalizacja obdziera jednostki z ich tożsamości i tym samym - w ich przekonaniu - odwartościowuje je. A wielu ludzi tego nie chce, broni się przed zmianą swojej tożsamości i zrzesza się w różnych ruchach antyglobalistycznych i alterglobalistycznych. Wszelako zahamowanie biegu procesów globalizacyjnych dokonujących się wyniku postępu naukowo-technicznego oraz cywilizacji zachodniej, a tym bardziej odwrócenie ich lub skierowanie na inne tory jest mało prawdopodobne.
Ustrojowe granice wolności
W ustrojach demokratycznych jednostki pozbawiają się swej tożsamości dobrowolnie, przeważnie z chęci naśladowania innych ludzi pod każdym względem z różnych powodów, a w ustrojach totalitarnych są przymuszane do rezygnacji ze swej tożsamości indywidualnej na rzecz zbiorowej.
Mimo to, w obu ustrojach pozostawia się jednostkom pewne marginesy swobody, by mogły zachować swoją tożsamość indywidualną (szczątkową), niezbędną dla ich życia i funkcjonowania. (Każda istota żywa musi dysponować pewnym zapasem wolności, by mogła dokonywać wyborów i dostosowywać się do środowiska. Podobnie każdy system otwarty też musi mieć pewną liczbę „stopni swobody”, żeby mógł wymieniać materie z otoczeniem.)
Te marginesy wolności są o wiele większe w ustrojach liberalnych w porównaniu z totalitarnymi. Jednakże nawet w ustrojach liberalnych marginesy wolności są ograniczane przez ideologie, religie, mody, powszechnie panujące przekonania, normy obyczajowe, regulacje prawne itp.
A oprócz tego, jednostki o dużym poczuciu własnego „ja” i buntujące się przeciw narzucanym standardom unifikacyjnym są piętnowane i uznawane za obce i wrogie, bo są „inne”. Dlatego są źle widziane przez ogół ludzi w danej społeczności oraz przez władze - tym bardziej, im mniej rozwinięta jest tam tolerancja. W najlepszym przypadku, takie „buntownicze” jednostki ośmiesza się, wytyka albo eliminuje (wyklucza), a w najgorszym – unicestwia.
Redukcji manifestowania swojej inności sprzyjają zabiegi socjalizacyjne i edukacyjne, ponieważ wymuszają uległość wobec obowiązujących norm społecznych. W rezultacie, niezależnie od ustroju, z własnej woli lub z przymusu, jednostki stapiają się coraz bardziej w swego rodzaju homogeniczną „plazmę społeczną” - postrzegają, odczuwają, myślą, postępują i zachowują się tak samo, zgodnie z normami społecznymi lub kulturowymi, które tylko z pozoru są „obiektywne”, a faktycznie kreowane przez globalne ideologie i dyktatorów wielu mód.
Ciekawe jest, że w ustrojach liberalnych, charakteryzujących się stosunkowo dużym marginesem swobody w decydowaniu o sobie i wyrażaniu własnej tożsamości oraz inności, postępuje wzrost różnych rodzajów nietolerancji w stosunku do innych oraz nasilanie się postaw ksenofobicznych wskutek implementacji odpowiednich ideologii jak i z przyczyn politycznych lub ekonomicznych.
Często i coraz bardziej do wzrostu postaw ksenofobicznych przyczyniają się czynniki irracjonalne oraz negatywne wyobrażenia o innych, zwłaszcza tych, którzy pochodzą z krajów egzotycznych i wciąż jeszcze za mało znanych pomimo rozwijającej się turystyki masowej i wiedzy dostarczanej przez mass media.
Ucieczka w tożsamość społeczną jest formą obrony przed obcymi, chociaż lepiej byłoby integrować się z nimi, aniżeli przeganiać ich, albo odgradzać się od nich. Tyle tylko, że integracja wymaga większych kosztów, wysiłku, przełamania lęku i cierpliwości, niż separacja.
W ostatnich latach gwałtownie narasta strach przed obcymi przybywającymi masowo z krajów, w których toczą się długoletnie wojny, albo gdzie ludzie giną z głodu. Na dodatek są to uciekinierzy wyznania obcego krajom europejskim, religii, której szalenie fanatyczni wyznawcy dokonywali i dokonują coraz częściej bestialskich aktów terroryzmu. To usprawiedliwia strach tubylców - na ogół bogatych Europejczyków - przed takimi nielegalnymi imigrantami, tym bardziej, że wielu z nich nie tylko nie zamierza uczciwie pracować, lecz żyć na koszt tubylców, ani nie chce integrować się z tubylcami, tylko narzuca im swoje zwyczaje i standardy. Zachowują się jak znany z bajki lis, który wtargnął do nory borsuka.
Jeśli ta fala migracji będzie narastać, to prawdopodobnie w niedługim czasie „obcy” zdominują „tubylców”, podporządkują ich sobie i zmuszą do ucieczki ze swych siedlisk. Niewykluczone, że nowy atak „barbarzyńców” na cywilizację europejską okaże się w końcu korzystny, jak inne wcześniejsze.
Z jednej strony, terroryzm stał się narzędziem niszczenia tożsamości społecznej i pewną formą światowej rewolucji, która, być może, zlikwiduje globalną sprzeczność między biedą a bogactwem w wyniku dobrze pojętego uspołecznienia bogactwa.
A z drugiej, terroryzm umacnia tożsamość społeczną, ponieważ nic bardziej nie przyczynia się do konsolidacji, współpracy i solidarności, jak strach przed utratą tożsamości.
Tożsamość społeczna
Ważną rolę w życiu ludzi gra tożsamość społeczna, która występuje w różnych odmianach - jako rodzinna, etniczna, narodowa, wyznaniowa, zawodowa, branżowa, klasowa, kulturowa, terytorialna (przestrzenna i lokalizacyjna) oraz historyczna. Jest ona wartością równie wysoko cenioną jak tożsamość indywidualna. Przynależność do jakiejś społeczności, tj. utożsamienie się z nią, jest warunkiem przeżycia jednostki. Od samego początku poszczególni ludzie musieli znajdywać oparcie w innych, w rozmaitych grupach społecznych, gdyż inaczej nie dałyby radę wytwarzać niezbędnych do życia dóbr, ani przetrwać w zmaganiach ze środowiskiem przyrodniczym i społecznym.
W miarę postępu społecznego i cywilizacyjnego komplikują się struktury systemów społecznych, w związku z czym pojawia się wciąż więcej zależności międzyludzkich i stają się one coraz mocniejsze. Po prostu, coraz trudniej obyć się bez innych - bez ich pomocy i współpracy z nimi.
Ludzie wiedzą o tym i dlatego boją się wykluczenia, izolacji i samotności, a mimo to nie chcą się otwierać na innych, gdyż boją się też inności - nie tolerują innych i odgradzają się od nich fizycznie (budowa murów i płotów granicznych) i duchowo.
Trudno odmówić im racji, bo zbyt duży udział „obcych” w społeczności skutkuje jej destrukcją – role, zwyczaje, i normy „swoich” przejmują stopniowo „obcy”. W ten sposób społeczność traci swoją dawną tożsamość i przybiera nową – przestaje być tą, co wcześniej. Czasem taka zmiana wychodzi na dobre, a czasem na złe.
Przynależność do grupy wymaga utożsamiania się ze sobą poszczególnych jednostek w tej grupie, tym większego, im bardziej ta grupa jest konsystentna. To zmusza ludzi do maksymalnej rezygnacji ze swojego „ja” oraz bezwzględnego podporządkowania się standardom i normom obowiązującym w grupach.
W realnym świecie taka rezygnacja z tożsamości indywidualnej i takie podporządkowanie się innym praktycznie nie ma miejsca. Jednostki mogą redukować własną autonomię tylko do pewnej granicy, tak, by pozostawić sobie pewien stopień swobody, konieczny do poprawnego funkcjonowania. A więc muszą znaleźć jakiś złoty środek między bezapelacyjnym utożsamieniem się a kompletną innością, między zupełnym zniewoleniem a pełnym samostanowieniem.
Tożsamość społeczna jest nie tylko ważna dla życia jednostek, ale również dla funkcjonowania systemów społecznych. Jest bowiem warunkiem koniecznym do zachowania ich równowagi i stabilności. A zatem, uzasadniona jest troska o zachowanie tożsamości systemów społecznych, która sprowadza się do zamykania się ich na przenikanie elementów obcych i ograniczanie ich wpływów.
Jednak z drugiej strony, zamykanie się systemów uniemożliwia ich rozwój – systemy zamknięte i izolowane mogą się rozwijać tylko tak długo, dopóki całkowicie nie wyczerpią zapasów swojej energii endogennej w postaci kapitału finansowego i ludzkiego, sił wytwórczych, zasobów naturalnych, potencjału intelektualnego, wiedzy i możliwości poznawczych oraz twórczych.
Tożsamość społeczna stała się także instrumentem manipulacji w rękach elit rządzących. Ich propagandyści. posługują się nim w celu rozwijania postaw ksenofobii. Nagłaśniają sprawę prawdziwych, albo zmyślonych zagrożeń ze strony „obcych”, z zewnątrz, chociaż większe zagrożenia stwarzają zagrożenia wewnętrzne ze strony „swoich”. W ten sposób odwracają uwagę od zagrożeń wewnętrznych i kierują ją na zewnętrzne, a odpowiedzialnością za własne błędy obarczają „innych”.
Zgubne przywiązanie
Wzmacnianie poczucia tożsamości społecznej powoduje również wzrost przywiązania się ludzi do osób i rzeczy. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dobre. Chwali się silne związki z różnych względów (przede wszystkim emocjonalnych) z rodziną, grupą, narodem, kościołem, władzą i partią oraz przywiązanie się do szkoły, nauczyciela, zawodu jak i do domu, miejscowości, stron rodzinnych, ojczyzny, instytucji, zakładu pracy, mebli i innych dóbr, bo to takie piękne i wzruszające.
Jednak można mieć poważne wątpliwości, czy to jest naprawdę dobre w dzisiejszych czasach. Wiele argumentów przemawia za tym, że jest to nie tylko nieprzydatne, ale szkodliwe.
Zbyt mocne więzi rodzinne oraz postawy patriotyczne i nacjonalistyczne, wynikające z utożsamiania się z rodziną, ojczyzną, narodem i państwem rodzą nietolerancję, ksenofobię i agresję w stosunku do „innych”. A oprócz tego, są przyczyną zahamowania w swobodnym, ale koniecznym przemieszczaniu się w poszukiwaniu pracy, lepszych warunków życia i większego komfortu.
Nic tak nie wstrzymuje rozwoju człowieka, jak uporczywe trwanie przy kimś albo czymś, wynikające z nadmiernego przywiązania się do kogoś lub czegoś, albo związanie się z kimś lub czymś, a więc swego rodzaju bezwładność emocjonalna i mentalna. (Nota bene, bezwładność wszelkich systemów przeszkadza w dokonywaniu się w nich zmian, rozwoju i postępu).
W szczególności długotrwałe związanie się z jednym zakładem pracy i stabilizacja zawodowa, jako pewne formy bezwładności, coraz bardziej hamują rozwój zawodowy i awans pracowników. Natomiast częste zmiany miejsca pracy sprzyjają temu. Toteż dziwi przekonanie pracodawców, że szybka rotacja kadr jest „smutną rzeczywistością”, szczególnie w zakładach produkcyjnych. Winią oni za to job hoppers, czyli młodych pracowników, którzy często zmieniają miejsca pracy i oskarżają ich o nielojalność, chciwość i jeszcze gorsze rzeczy. (Zob. Meta S. Brown, Don't Blame Tech Industry Turnover On Millenials In The Workforce, w: “Forbes”, 30.07.2017) A to między innymi oni powinni poczuwać się do winy za rotację siły roboczej, gdyż – jak głosi znane powiedzenie - „Jeśli jeden pracownik odchodzi, możesz winić za to pracownika, ale jeśli odchodzi ich tysiące, to może sam jesteś temu winien”.
Niestety, wielu pracodawców myśli stereotypowo odnośnie pracy i pracowników. Dlatego woleliby mieć pracowników stabilnych, utożsamiających się z zakładem pracy i cierpliwie oczekujących na awans i podwyżkę. Ale ten stereotyp nie pasuje do pracowników wywodzących się z młodszych pokoleń. Oni nie dbają o utożsamienie się z zakładem pracy, są niecierpliwi, chcą szybko awansować i więcej zarabiać.
Wśród pracodawców panuje powszechne przekonanie, jakoby młodzi pracownicy charakteryzowali się gorszą etyką pracy niż starsi. A wcale tak nie jest. Badania przeprowadzone kilka lat temu w USA wykazały, że młodsze pokolenie pracowników ma taką samą etykę pracy, jak starsze. (Zob. Keith L. Zabel, Benjamin B. J. Biermeier-Hanson, Boris B. Baltes, Becky J. Early, Agnieszka Shepard, Generational Differences in Work Ethic: Fact or Fiction?, w: Journal of Business and Psychology, June 2017, Volume 32, Issue 3)
Rotacja siły roboczej postępuje nie tylko z winy pracodawców, lecz z chęci znalezienia lepszych warunków pracy, ucieczki przed nudną pracą i wypaleniem zawodowym, z potrzeby zmiany środowiska oraz ze zwykłej ciekawości i ambicji. Wzrost mobilności pracowników – zmiany zakładów pracy i zawodów - jest skutkiem postępu technicznego, w którego wyniku postępuje likwidacja starych i powstawanie nowych zakładów pracy oraz tworzenia nowych, ciekawszych zawodów. Bierze się też z ogólnoświatowej mody na coraz szybsze tempo życia i z konieczności przyspieszania, głównie z przyczyn ekonomicznych, różnych obiegów (przepływów), a w szczególności translokacji ludności w następstwie globalizacji.
Na koniec
W życiu codziennym liczą się tylko różne odmiany tożsamości empirycznej. Zachowanie jej przez przedmioty materialne i niematerialne, indywidualne i gatunkowe, należące do przyrody nieożywionej oraz ożywionej jest warunkiem koniecznym do zachowania ciągłości w jej ewolucji. Ale z drugiej strony, nie może się ona realizować bez naruszania tożsamości – bez wprowadzania elementów inności.
Ewolucja nie polega na powtarzaniu się czy powielaniu tego, co było, lecz na wznoszeniu się na coraz wyższy poziom rozwoju w wyniku kreowania za każdym razem czegoś innego. A zatem, w procesie ewolucji występują dwie naturalne tendencje przeciwstawne – ku zachowaniu tożsamości i ku tworzeniu inności. W związku z tym, tożsamość i inność nieustannie przenikają się nawzajem i tworzą nierozłączną parę.
Jeśli tak, to dążenie do naruszania równowagi między tożsamością a innością wskutek utrwalania tożsamości i zwalczania inności pod wpływem czynników sztucznych (kulturowych), należy traktować jako niedopuszczalną ingerencję ludzi w naturę, a więc jako działanie antyekologiczne. Być może przesadna obrona tożsamości i zwalczanie inności lub grodzenie się od niej, do czego coraz częściej zmierza się teraz z różnych powodów, jest zasadna ze względu na jakieś partykularne interesy oraz cele doraźne i lokalne. Jednak w dłuższej perspektywie wydaje się nie mieć sensu i dlatego powinno się jej zaniechać, jak zresztą wszelkich nieprzemyślanych akcji przeciw naturze. Posiadanie potężnych i skutecznych narzędzi do walki z naturą wcale nie upoważnia do niszczenia jej, a wcześniej czy później natura zemści na ludziach-intruzach za bezmyślne przeciwstawianie się jej odwiecznym prawom.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4582
Z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, etykiem i prawnikiem rozmawia Anna Leszkowska
- Pani profesor, po ponad 20 latach neoliberalizmu ekonomiści, ale i niektórzy szefowie rządów zaczynają dostrzegać rolę wartości w gospodarce. Premier Irlandii mówi wprost: „nie możemy sobie pozwolić, żeby zapanowała nad nami chciwość”. W Polsce orędownikiem powrotu do wartości jest prof. Grzegorz Kołodko, który podkreśla, że należy odejść od wyznawania poglądów typu „chciwość jest dobra”. Jak należałoby rozumieć ów powrót do wartości?
- Jeżeli mówimy o wartościach, to chodzi przede wszystkim nie o szczęście ludzi, ale o to żeby można było okazać się człowiekiem. Neoliberalizm ekonomiczny przełomu XX i XXI wieku degraduje człowieka. Stwierdzenie o potrzebie odejścia od fałszywych wartości jest jak najbardziej słuszne, gdyż one degradują człowieka, nie pozwalają na rozwój tkwiących w nas możliwości.
Twórcy liberalizmu XIX wieku uważali, że gdy człowiek osiągnie pewien stan dobrobytu, powinien zająć się rozwojem duchowym. Natomiast neoliberalizm ekonomiczny rozbudowuje chciwość. Tymczasem człowiek nie tylko chce być szczęśliwy, ale i powinien szukać sensu swego życia. Chodzi więc o coś więcej niż szczęście – o możliwość stawania się człowiekiem. Bo człowiekiem nie stajemy się w momencie urodzenia, ale dopiero wówczas, gdy w naszym rozwoju zaczynają odgrywać istotną rolę wyższe wartości, czyli ideały. A neoliberalizm ekonomiczny ceni tylko dwa rodzaje wartości: zaspokajanie potrzeb biologicznych i materialnych, czyli wartości niższe.
Jeśli poważnie traktować nazwę naszej epoki – epoka globalizacji – to jedną z najwyższych wartości jaką winno się dostrzec i krzewić w procesach edukacji jest traktowanie każdego z nas jako cząstki całej ludzkości. Wciąż utrzymują się bardzo duże niechęci, wręcz nienawiść, między narodami. U nas także – co uwidacznia się chociażby w szczodrze rozdawanych epitetach „Żyd” lub „Rusek”. Dopóki więc nie przezwyciężymy tych niechęci – co jest możliwe tylko w procesach edukacji – i nie wytworzymy w sobie przekonania, że choć jesteśmy Polakami, to zarazem jesteśmy cząstką całej ludzkości, tak długo globalizacja będzie pozorna. To znaczy, będzie funkcjonować tylko na poziomie koncernów i zamerykanizowanej kultury mediów, inaczej masowej. Wiąże się z tym niepokojąca sprawa; wciąż w edukacji nie funkcjonuje wartość pokoju. A przecież bezpośrednio po II wojnie światowej była to wartość nadrzędna. O tym się mówiło, do Polski przyjeżdżali intelektualiści krzewiący pokój, jak Bertrand Russell. Po II wojnie powstała nauka o pokoju, w niektórych krajach w uczelniach stworzono katedry pokoju; w Polsce zasługi w tym względzie ma nieżyjący już ks. Joachim Kondziela z KUL. Dzisiaj o tym zapomniano, a przy rozmaitych okazjach słyszy się nawet głosy krytykujące pacyfistów.
- Każda kultura, epoka tworzy jednak swoje wartości. Powrócić zatem należy do jakich wartości? Moralnych? Z której epoki – oświecenia, romantyzmu?
- Zakwestionowałabym określenie tych wartości mianem moralnych, gdyż termin: moralność jest w Polsce dość rozciągliwie używany za sprawą wpływu filozofii i myśli chrześcijańskiej. Niedoceniany w Polsce Nietzsche wyraźnie rozdzielił to, co należy do zakresu dobra i zła od tego, co należy do zakresu innych wartości, jak wolność, sprawiedliwość, piękno, równość, braterstwo. Proponuję więc, żeby wartości, o jakich mówimy nie nazywać moralnymi. Gdyby zastanawiać się nad powrotem do wyższych wartości, to powinien być to powrót do korzeni kultury europejskiej, czyli do wartości epoki starożytnej. Bowiem np. idea braterstwa była sformułowana wcześniej niż chrześcijanie sformułowali ideę miłości. Wolność jest wartością wyznawaną powszechnie w Europie począwszy od Rewolucji Francuskiej. Nowe wartości wniósł też romantyzm; znaczenie uczuć , które powinny być kultywowane. Korzeni w starożytności nie ma też wartość tworzenia własnego poglądu na świat. Wymaga ona tolerancji, zgody na funkcjonowanie wielu światopoglądów w społeczeństwie, nawet takich, które nam nie odpowiadają.
Większość wartości wyższych ma jednak korzenie w świecie starożytnym, w Grecji i Rzymie. Także idea pokoju, bo przecież już stoicy pisali o państwie przyszłości obejmującym całą ludzkość zjednoczoną i żyjącą w pokoju.
Od początku dziejów mędrcy podkreślali, że degradacja człowieka zaczyna się gdy celem życia stają się wartości materialne, bogacenie się. Odbudowanie prawidłowego życia społecznego zacznie się wtedy, gdy odrzucimy neoliberalizm ekonomiczny. A ponieważ jesteśmy nie tyle demokratycznym, co katolickim państwem, to powinniśmy powrócić chociażby do poglądów Jana XXIII, który wykazał w encyklice Pacem in Terris, że zgodne z tzw. prawem naturalnym jest każda forma własności, a więc państwowa, społeczna i prywatna i że dobro społeczeństwa winno decydować o przewadze jednej z tych trzech własności. Wyśmiewana obecnie koncepcja państwa opiekuńczego jest sensowna i ważna, bo po to tworzyliśmy państwo, aby chroniło nas przed zagrożeniami i pomagało biednym i pokrzywdzonym.
- Skoro przekonujemy się, i to boleśnie, że przyjęte w końcu lat 80. wartości czynią więcej szkody niż pożytku społecznego, należałoby je odrzucić. Ale jak to zrobić? Czy to w ogóle możliwe, skoro np. chciwość nie zna granic i rośnie w miarę zamożności?
- Bardzo wiele zależy od edukacji, od światłych i odważnych pedagogów, którzy będą umieli wskazać wyższe wartości i kompromitować te, które nobilituje neoliberalizm. Neoliberalizm poprzez nawoływanie do rywalizacji, sukcesu, kariery rozbija wspólnoty i sprawia, że człowiek staje się dla drugiego konkurentem. Trzeba zmieniać świadomość, aby móc zmienić system ekonomiczny.
- Dlaczego nie robi tego Kościół? Sądząc z postawy kleru, hołduje on właśnie tym najniższym wartościom jak chciwość...
- To też jest powód, dla którego powstaje wiele nowych wyznań religijnych nakłaniających do rozwoju duchowego człowieka i krzewiących szlachetne wartości. Niestety, Kościół katolicki nie nakłania do pielęgnacji wyższych wartości. Ponadto stoi na stanowisku, że dopuszczalne jest prowadzenie tzw. słusznych wojen, czyli wbrew jednemu z 10 przykazań – nie zabijaj. Jak się okazuje, zabijać wolno nawet w imię obcych interesów. Kościoła nawet nie martwi to, że nie są przestrzegane elementarne zasady etyki katolickiej, choćby w sferze seksualnej. Pewną nadzieją jest nowy papież nawiązujący do wartości pierwotnego chrześcijaństwa.
- Czy zatem mała grupa oświeconych pedagogów jest w stanie przekonać do wyższych, szlachetnych wartości ludzi, zwłaszcza młodzież, poddanych praniu mózgu przez posiadających władzę i narzucających swoje idee?
- Ale to nie jest tak mała grupa - należą do niej także artyści i inni światli ludzie. Poza tym miliony ludzi w pewnym momencie się ockną, bo nie wytrzymają narastającej biedy. Przewrót jest konieczny, bo narasta liczba bezrobotnych, bezdomnych, chorych, narasta bieda.
- Jak to się mogło stać, że nasze społeczeństwo – przecież egalitarne, tak szybko przyjęło wartości nam obce? Z czego to wynika?
- Ten odwrót od rodzimych wartości nastąpił wskutek szybko postępującej amerykanizacji w sposobie myślenia i działania. Częściowo wynika to z naszej mikromanii narodowej nawet wobec USA, które przecież są państwem młodym, bez długiej tradycji kulturowej. Widać to także w naszej nauce, np. publikacje jeśli jest w języku polskim uzyskują mniej punktów niż publikacje w języku angielskim. Jest to dyskryminacja naszego języka. Uświadamianie społeczeństwu, że są inne wartości niż te, które przynosi ze sobą neoliberalizm wymaga zatem pracy od podstaw.
Dziękuję za rozmowę.
Od red. O chciwości pisał na naszych łamach prof. Wiesław Sztumski - Chciwość - wada czy zaleta?
Z kolei na You Tube z kolei można obejrzeć znakomity film „Chciwość” - http://video.anyfiles.pl/Chciwość+-+lektor+PL/Kino+i+TV/video/26114
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 7002