Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 2526
Nie miej złudzeń - będziesz szczęśliwszy!
(M. Lechowicz, Piosenka bez złudzeń)
Jest narzędziem umożliwiającym i ułatwiającym adaptację jednostek, społeczeństwa i ludzkości do przeżycia w coraz bardziej zagrożonym środowisku?
Czyni ludzi szczęśliwymi, albo uprzyjemnia im życie?
Oto pytania, na które poszukuję odpowiedzi.
Jedną z cech wyróżniających człowieka od innych istot żywych jest zdolność do samookłamywania się wskutek łudzenia się i karmienia mitami. Przez złudzenie rozumiem nierealne marzenie lub wyobrażenie o czymś rzeczywistym odbiegające od faktyczności, ale zgodne z własnym życzeniem (albo przekonaniem), a także fałszywą interpretację sądu o czymś.
Złudzeniem jest uważać coś za coś, czym faktycznie nie jest oraz liczyć na coś, co jest mało prawdopodobne. Tu nie chodzi o złudzenia optyczne, akustyczne, ani o złudzenia wywołane np. środkami odurzającymi, lecz o złudzenia wynikające z własnych wyobrażeń, marzeń i oczekiwań, a także z obietnic i przysiąg składanych przez innych ludzi.
Źródłem wewnętrznym złudzeń jest psychika i świadomość danej jednostki a zewnętrznym - relacje międzyludzkie oraz środowisko kulturowe. Tutaj ograniczam się tylko do złudzeń tworzonych przez inkulturację i socjalizację jednostki oraz pod wpływem takich elementów kultury duchowej jak ideologia, religia, nauka i filozofia. Są to z reguły złudzenia występujące u wielu ludzi wywodzących się z danego kręgu społecznego, a więc złudzenia zbiorowe, które mają wymiar społeczny i z tej racji wpływają na życie całego społeczeństwa. Dlatego są ważne oraz godne uwagi.
Złudzenia odzwierciadlają się w mitach. Mitem jest niezgodne z prawdą mniemanie o kimś lub o czymś, ubarwioną wersją wydarzeń niemającą pokrycia w rzeczywistości sensorycznej, wymysłem, bajką, fantazją lub mrzonką. Na gruncie zbiorowych złudzeń upowszechniło się wiele mitów. Oddziaływają one łącznie i synergicznie na ludzi i niejako rządzą nimi. Ludzie wytworzyli je sobie z różnych powodów i wskutek upowszechniania ich i poddawania się im faktycznie stali się ich niewolnikami.
Mity są przede wszystkim dziełem kapłanów, ideologów, polityków, artystów, literatów, poetów a także filozofów. Często filozofowie bywają wizjonerami i kreują rozmaite idee rzeczywistości na podstawie myślenia mitycznego albo życzeniowego. Dlatego nie udaje się im materializować swoich idei do końca.
Dążenie do wolności leży w naturze człowieka. Każdy chce być wolny w jak największym zakresie i stopniu. Jest ona tak wielką wartością, że dla niej jest się skłonnym złożyć w ofierze swe życie. Toteż wolność stała się hasłem i urosła do rangi mitu rozwijanego przede wszystkim przez ustroje demokratyczne i liberalne. Chodzi tu oczywiście o wolność abstrakcyjną i absolutną, która jest nieosiągalna w realnym świecie, ale dlatego jest pożądana.
Tymczasem dążeniu do wolności towarzyszy tendencja do ograniczania jej i zniewalania ludzi przez różne rzeczy i na wiele sposobów. W coraz wyższym stopniu w tzw. wolnym świecie stajemy się niewolnikami techniki, sposobów zachowywania się, reklamy, bogactwa, czasu zegarowego, przestrzeni społecznej, kościołów, organizacji i instytucji.
Mit demokracji
Dla jednych, którzy żyją w systemach demokratycznych, to marzenie spełniło się, ale nie wszyscy z nich są zadowoleni i szczęśliwi z tego powodu. Tam, gdzie demokracji nie ma, próbuje się siłą narzucić ją i uszczęśliwić ludzi wbrew ich woli. Jedni wiążą z nią wielkie oczekiwania, inni boją się jej.
Mit demokracji, ukształtowany na wzorcu klasycznym, nie spełnia nadziei mas (ludu), w warunkach gospodarki neoliberalnej i pod rządami „sprawiedliwych inaczej” – głupich, pazernych, karierowiczów i aferzystów. Doszło do tego, że lud zamiast sprawować władzę znalazł się w jej okowach. Aktywność polityczna społeczeństwa jest niewielka, pozorna i bezsilna wobec władz, które są głuche na głos ludu.
Mit sprawiedliwości
Od czasów antycznych sprawiedliwość uchodzi za cnotę człowieka i instytucji społecznych. Cokolwiek rozumie się przez sprawiedliwość - uczciwość, prawość i obiektywność, przyznanie każdemu należnego mu prawa, przestrzeganie zawsze i w stosunku do każdego tych samych zasad etycznych – ludzie starają się sprawiedliwie postępować, oceniać innych i sytuacje oraz wypowiadać sądy i ferować wyroki. Wierzą, że inni też są i będą sprawiedliwi w stosunku do nich.
Jednak ta wiara okazuje się zawodna, ponieważ konkretni ludzie w realnych sytuacjach nie do końca postępują sprawiedliwie. Powszechnie odczuwa się niesprawiedliwe prawo, wyroki sądów bywają stronnicze, a oceny ludzkie są dalekie od prawdy i na ogół nieobiektywne.Mit prawdy
Od dawna prawda uznawana była za podstawową wartość etyczną i pozostawała w ścisłym związku z uczciwością. Nie było przyzwolenia na kłamstwo.
Dążenie do prawdy jest odwiecznym zajęciem i celem badań naukowców, filozofów i teologów. Inni ludzie też chcą znać prawdę, a nawet mieć monopol na nią, bo to zapewnia dominację.
Ponadto wydaje się, że znajomość prawdy uszczęśliwia. Dlatego szuka się jej w nauce, wiedzy tajemnej, religii oraz w horoskopach i u wróżek. Niektórzy zaś boją się jej – nie chcą znać prawdy i uciekają od niej. Dla jednych znajomość prawdy jest korzystna, gdy jest zgodna z oczekiwaniami, dla drugich jest szkodliwa, gdy sprawia przykrość.
Prawda, której deficyt odczuwa się stale, urosła do roli mitu niezależnie od tego, że często poszukiwanie jej w nauce czy wiedzy pozanaukowej zawodzi. A równocześnie, we współczesnym świecie prawda ulega dewaluacji. Życie zmusza ludzi do coraz częstszego posługiwania się kłamstwem. Coraz bardziej kłamiemy i jesteśmy okłamywani.
Mit sensu
Naturze ludzkiej - kształtowanej pod wpływem racjonalizacji działań i postępu nauki - właściwe jest przenoszenie pojęć logiki (również pojęcia sensu) na swoje otoczenie. Stąd bierze się upatrywanie sensu we wszystkim, co dotyczy ludzi i co ich otacza. Wydaje się, że w sensownej, zracjonalizowanej i uporządkowanej rzeczywistości żyje się wygodniej, łatwiej można spełniać swoje role życiowe i odnaleźć swoje miejsce w świecie, że odkrycie sensu pozwala tłumaczyć wydarzenia i czyni pięknymi życie, świat.
Sens stał się wartością etyczną – to, co ma sens, jest cenniejsze i lepsze od tego, które go nie ma. Wytworzył się mit upatrywania sensu we wszystkim oraz poszukiwania go wszędzie - w sobie, w istnieniu swoim i innych rzeczy, w działaniu i w historii.
Sens rozumie się jako uporządkowanie stanów lub zdarzeń na zasadzie wynikania logicznego albo odpowiedniego ukierunkowania ich dla osiągnięcia określonego i z góry zamierzonego celu. Sądzi się, jakoby dzieje i życie człowieka układały się w sensowne ciągi zdarzeń, uporządkowane logicznie i celowo.
Niestety, nie wszystko co jest uporządkowane, racjonalne, albo celowe musi mieć sens i na odwrót. Ponadto, sens nie jest cechą immanentną czemuś, lecz wytworem świadomości ludzi, którzy mogą go przypisywać czemu chcą - jest cechą przypisywaną. A poza tym, nie wszystko co sensowne, musi być dobre albo skuteczne. Niestety, w życiu ludzi w większości przypadków przeważa bezsens.
Mit wiary w siły nadprzyrodzone
Ludzie, którzy nie są w stanie znaleźć wyjścia z trudnej sytuacji w świecie realnym albo zawiedli się na racjonalnych rozwiązaniach, uciekają w sferę irracjonalności. Tam szukają ratunku i spodziewają się pomocy przede wszystkim w mocach tajemnych i siłach nadprzyrodzonych. Zresztą, czasami skutecznie.
Głównie dotyczy to ludzi głęboko wierzących, religijnych. Tym bardziej, że religie odwołują się do różnych bóstw dysponujących siłami nadprzyrodzonymi i czyniącymi cuda. W pewnej mierze dotyczy to również ludzi niewierzących, którzy też szukają ratunku gdzie się da, nawet w działaniach i środkach nieracjonalnych i nie mieszczących się w świecie sensorycznym, mimo że nie wierzą w ich realne istnienie. W niektórych przypadkach to faktycznie pomaga, w większości – nie.
Niemniej dobrze żyć złudzeniem, które jest źródłem nadziei, bo człowiek żyje tak długo, dopóki nie straci nadziei na przeżycie. A więc krzewi się wiara w skuteczność sił nadprzyrodzonych, wbrew temu, że one najczęściej zawodzą, a postęp naukowy ogranicza ich pole działania.
Mit pierwszej przyczyny i ostatecznego końca
W wyniku myślenia linearnego, układania zdarzeń jedno po drugim wzdłuż linii prostej i funkcjonowania w skończonym świecie sensorycznym naszej planety dochodzi się do kresu w postaci punktów krańcowych – pierwszego i ostatniego zdarzenia w historii świata.
Jeśli taki sposób myślenia zastosuje się w przypadku łańcuchów przyczynowo-skutkowych, to dochodzi się do pojęcia pierwszej przyczyny i ostatecznego skutku. Stąd rodzi się ciekawość, co jest pierwszą przyczyną i ostatecznym skutkiem oraz wiara w ich istnienie. Żeby coś badać, trzeba założyć, że to coś istnieje. A ponieważ w świecie sensorycznym nie da się ich odnaleźć, to ucieka się do transcendencji i doszukuje się ich w świecie nadprzyrodzonym w postaci jakiejś abstrakcji, bytu niematerialnego (wymyślonego), albo jakiegoś bóstwa osobowego - sprawcy i celu ostatecznego wszystkiego, co jest. Jest to jeden z mitów, z których rodzi się religia i które ją uzasadniają.
Kłopot w tym, że myślenie linearne zastępuje się bardziej owoczesnym myśleniem cyklicznym, a na kole początek i koniec są tylko umowne i względne, a nie absolutne.
Mit obiektywizmu
Ludziom zdaje się, że można być obiektywnym i domagają się obiektywności od innych. Dlatego wierzą w obiektywizm i wyobrażają sobie, że zasadę obiektywizmu da się implementować. W związku z tym stworzyli mit obiektywizmu.
Jednak złudna jest ich wiara w obiektywne, bezstronne i bezinteresowne traktowanie różnych spraw i dokonywanie ocen. Ludzie nagminnie kierują się egoicznością (leży ona w naturze istot żywych, bo zapewnia im przeżycie) i stereotypami (leżą one w naturze społecznej człowieka, bo ułatwiają mu życie zbiorowe oraz inkulturację), które zmuszają ich do odpowiednio ukierunkowanego, a więc interesownego lub stronniczego myślenia, postępowania, oceniania i ferowania wyroków.
W zasadzie nie ma obiektywnych działań, ocen, ani sfer życia społecznego. Co najwyżej intersubiektywne w ramach różnych wspólnot lokalnych. Dowodzi tego życie codzienne i powszechne narzekanie na subiektywizm, interesowność i stronniczość.
Mit nauki
Od dawna ludzie wiążą wiele nadziei z rozwojem nauki. Szczególnie teraz, kiedy podobno kształtuje się społeczeństwo wiedzy. Postęp naukowy, który zaowocował ogromnym postępem technicznym, pozwolił żyć ludziom lepiej (wygodniej) i dłużej, bardziej uniezależniać się od sił przyrody i więcej konsumować. Jednak z tych dobrodziejstw nauki nie mogą korzystać wszyscy z przyczyn finansowych. Ale mimo to traktuje się naukę jako dobrodziejstwo i w jej rozwoju upatruje się panaceum.
Oprócz tego panuje powszechne przekonanie o obiektywności nauki. Ale nie każda dyscyplina naukowa jest obiektywna – bardziej obiektywne są nauki przyrodnicze i eksperymentalne aniżeli humanistyczne, społeczne i teoretyczne. Mimo wszystko panuje mit nauki. Nie bierze się pod uwagę szkodliwych skutków odkryć naukowych, których nie brak, ani tego, że postęp nauki nie przyczynia się do stawania się ludzi mądrzejszymi czy lepszymi; często jest wręcz przeciwnie.
Mit bezpieczeństwa
Człowiek stara się zapewnić sobie jak największe bezpieczeństwo, gdyż jest ono warunkiem koniecznym do przeżycia w świecie, gdzie zawsze czyhają na niego różne zagrożenia. W minionych tysiącleciach udawało mu się to dość skutecznie, bo zagrożenia nie były tak wielkie i wiedza o nich także. Na tej podstawie sądzi on, że nadal tak będzie. Tym bardziej, że dysponuje coraz lepszą wiedzą o zagrożeniach i techniką, za pomocą której może się im przeciwstawiać. W związku z tym ukształtował się mit bezpieczeństwa.
Tymczasem liczba zagrożeń i ich siła gwałtownie rosną i pojawiają się nowe. A nawet najwymyślniejsze urządzenia zabezpieczające okazują się zawodne, o czym świadczą liczne awarie oraz katastrofy.
Największym zagrożeniem dla człowieka są inni ludzie i on sam, zwłaszcza jego głupota. Niebezpieczeństwa będą wzrastać proporcjonalnie do przyrostu ludności w świecie wbrew mniemaniu, jakoby jednostka w sytuacji zagrożenia mogła w dużych skupiskach czuć się bardziej bezpieczniej i prędzej liczyć na pomoc innych. To fałsz. Teraz ludzie coraz mniej chętnie chcą pomagać innym, a terroryści dokonują ataków przede wszystkim w dużych skupiskach ludzkich.
Mit pewności
Dawniej, w rzeczywistości społecznej prawie wszystko było pewne, ściśle zdeterminowane, określone i dające się przewidzieć. Dlatego można było realnie i z dużym stopniem prawdopodobieństwa planować sobie życie, formułować cele, które stopniowo osiągano, jeśli tylko nie przeszkodziły temu jakieś wydarzenia losowe. Należało dążyć do osiągania wartości pewnych, stałych i ponadczasowych, ponieważ one gwarantowały stabilną pozycję społeczną (zawód, sytuację materialną itp.), wiedzę niezmienną (a przynajmniej nie tak szybko zmieniającą się), trwałe związki rodzinne, stosunki społeczne itd.
Ówczesny świat sprzyjał tworzeniu i umacnianiu się mitu pewności, stałości i równowagi, co stwarzało komfort życia. Teraz można tylko zazdrościć minionym pokoleniom i tęsknić do „starych dobrych czasów”, kiedy powszechne było przekonanie o pewności i ludzie naprawdę czuli się pewnie.
Dzisiejsza rzeczywistość jest całkiem inna: zmienił się świat wskutek postępu cywilizacyjnego i epokowych wynalazków. Zmieniła się wiedza o świecie dzięki odkryciom i „rewolucjom naukowym”, zmienił się stosunek ludzi do świata i sposób doświadczania go dzięki różnym ideologiom i poglądom filozoficznym. Od dwudziestego wieku wiara w pewność ulegała stopniowemu zachwianiu, a mit pewności uległ znacznemu osłabieniu. Toteż w realiach współczesnych życie oparte na micie pewności staje się coraz trudniejsze.
Mit miłości bliźniego
Mit ten ukształtował się przede wszystkim pod wpływem chrześcijaństwa, które nakazuje miłować bliźniego, jak siebie samego. Sam Bóg uznawany jest za uosobienie nieskończenie wielkiej miłości do człowieka oraz miłosierdzia. A jego wyznawcy wierzą w to.
Kościół stale nawołuje do miłości innych i miłosiernego ich traktowania, i często przypomina ten nakaz etyczny i obowiązek religijny. Papież Franciszek ogłosił nawet 2016 rok Rokiem Miłosierdzia. Nie tylko chrześcijaństwo przyczyniło się do mitu miłości bliźniego; również inne wyznania, jak i etyki świeckie. Ludzie łudzą się nadzieją na miłościwe, miłosierne, godne i życzliwe traktowanie przez innych.
Niestety, we współczesnym ustroju społecznym normą stał się brak życzliwego traktowania drugiego człowieka: petenta, pacjenta, pracownika, klienta - każdego, któremu świadczy się jakąś płatną usługę. Garstka wolontariuszy i gorliwych wyznawców kierujących się tym imperatywem religijnym niczego nie zmienia.
Wiele cierpień, zwykłych jednostkowych załamań i osobistych dramatów można by uniknąć, gdyby kierować się empatią, wczuwać się w położenie drugiego człowieka i kierować się chęcią pomocy mu, a nie widzieć w nim przedmiot, intruza, stronę, konkurenta albo wroga.
Mit dobra wspólnego
Dobro wspólne jest abstrakcyjne tak samo, jak wspólnota i społeczeństwo. Jest ono czymś powszechnie ocenianym pozytywnie i rozumianym zazwyczaj jako dobrobyt całej wspólnoty, czyli każdego jej członka z osobna. Realnie to, co dobre lub wartościowe odnosi się do indywidualnych i konkretnych osobników, a nie do abstrakcyjnego zbioru jednostek i relacji, jakie składają się na wspólnotę. Wiara w możliwość korzystania z dobra wspólnego przez każdego i dzielenia go za pomocą sprawiedliwych kryteriów jest mitem kreowanym przede wszystkim przez populistów. Żadne z dotychczasowych kryteriów dystrybucji dóbr nie było sprawiedliwe i nie gwarantowało wszystkim jednakowego dobrobytu. Bowiem faktycznie dobro wspólne jest wyłącznie dobrem większości, a nie mniejszości, ani dobrem indywidualnym.
Dlatego idee ustrojów społecznych budowanych na pojęciu dobra wspólnego okazywały się utopiami, a próby implementacji tej idei kończyły się fiaskiem.
W historii posługiwano się pojęciem dobra wspólnego również dla moralnego usprawiedliwiania tyranii i systemów społecznych ignorujących wolność, dobro jednostek i odwołujących się do kolektywizmu. Odwoływanie się do enigmatycznego „dobra wspólnego” usprawiedliwiało zniewolenie społeczeństwa i jego instrumentalizację.
Mit rozwoju zrównoważonego
Koncepcja rozwoju zrównoważonego jest mitem, ponieważ została zbudowana na:
- wierze w możliwość globalnego zarządzania środowiskiem,
- przecenianiu znaczenia rozwoju zrównoważonego dla postępu gospodarki światowej i likwidacji globalnych sprzeczności społecznych,
- założeniu, jakoby teraźniejsze warunki pozwalały na implementację tej koncepcji,
- wierze we wzrost dobrobytu przy spadku zużycia zasobów naturalnych i zagrożeń ekologicznych.
Mit postępu
Mit postępu kształtował się od czasów nowożytnych, ale najszybciej w ubiegłym stuleciu, kiedy w przyspieszonym tempie dokonywano odkryć naukowych i wynalazków technicznych, radykalnie zmieniających środowisko ludzi oraz ich życie i myślenie. Stały się one potężną siłą napędową rozwoju cywilizacji. W jej postępie dostrzegano same korzyści, bo fascynacja nimi była tak wielka, że nie zwracano uwagi na skutki szkodliwe.
Zreflektowano się dopiero wtedy, gdy zaczęły one powodować degradację środowiska i zagrażać zdrowiu, gdy postęp wiedzy i techniki doprowadził do produkcji różnych rodzajów broni masowej zagłady, wielkich awarii technicznych, katastrof ekologicznych, chorób cywilizacyjnych i zmiany klimatu.
Mimo to, nadal przyspiesza się tempo postępu cywilizacyjnego z różnych powodów; chyba najbardziej dlatego, że wielu ludziom zapewnia on wzrost komfortu i dostatku.
Mit obietnic
Ludzie zwykli żywić się nadzieją nawet wówczas, gdy jest złudna albo ma nikłe szanse na ziszczenie się. Dlatego chętnie wysłuchują obietnic składanych przez innych ludzi albo instytucje, licząc bezkrytycznie (bądź naiwnie) na ich spełnienie. Zwłaszcza, gdy pochodzą od osób bliskich, zaufanych i cieszących się autorytetem lub powszechnym uznaniem.
Dotyczy to również instytucji oraz organizacji. Nawet, gdy ktoś lub coś sprawi im zawód, skłonni są wybaczyć i nadal wierzą w składane przyrzeczenia. Chyba, że kilkakrotnie się zawiodą, albo gdy zawód sprawi ogromną przykrość.
Najbardziej dają się nabierać na obiecanki składane przez kościoły, organizacje polityczne i reklamy handlowe. Pewnie dlatego, że obiecują im coś nieprawdopodobnego i maksymalnie abstrakcyjnego; to, co konkretne i łatwo dostępne, nie jest warte zainteresowania i nie budzi emocji. Te obietnice wyrażane są za pomocą fraz, które zawierają największy potencjał kłamstwa oraz siłę bałamucenia. Obietnic wyrażanych pięknym językiem i za pomocą „skrzydlatych słów”, albo onomatoidów (nazw pozornych, empirycznie bezprzedmiotowych), słucha się przyjemnie i długo się pamięta. Za sprawą mass mediów, a w szczególności Internetu, jesteśmy bombardowani niezliczoną ilością nachalnych obiecanek i zapewnień - najczęściej bez pokrycia i dlatego zostaliśmy uwikłani w sieć najróżniejszych obietnic.
Mit kształtowania własnego losu
Na gruncie indywidualizmu szerzącego się w cywilizacji zachodniej pod wpływem neoliberalizmu wmawia się ludziom, że są kowalami własnego losu, że tylko od danej jednostki zależy jej życie, dobrobyt i szczęście.
I ludzie w to wierzą dlatego, że warunki społeczne i ekonomiczne (odchodzenie do państwa socjalnego) zmuszają ich do brania swego życia we własne ręce i dlatego, że niektórym się to udaje. Oczywiście, udaje się tylko nielicznym, ale ich powodzenie nagłaśnia się (np. jak czyścibut stał się milionerem dzięki własnej przedsiębiorczości) i podaje jako wzorzec do naśladowania.
Dawniej takie przypadki zdarzały się. Teraz już raczej nie, bo droga do kariery, dobrobytu i specyficznie rozumianego szczęścia (materialnego) nie wiedzie przez uczciwą pracę, lecz przez postępowanie łatwiejsze, nieuczciwe – najczęściej przez złodziejstwo i oszustwo.
Udaje się tym, którzy znajdują obszary wolności w coraz bardziej zniewolonym społeczeństwie (np. luki prawne). Niemniej jednak masy społeczne, tumanione przez propagandę, na przekór zdrowemu rozsądkowi żyją takimi złudzeniami. No cóż, stare przysłowie głosi: „Nadzieja matką głupich”.
Mit techniki
Ludzie wiążą ogromne nadzieje ze współczesną techniką, a jeszcze bardziej z przyszłą. Upatrują w niej przede wszystkim samych korzyści, ponieważ ulegają fascynacji coraz doskonalszymi urządzeniami powszechnego użytku i możliwością korzystania z coraz większych energii. Pozawala to minimalizować wysiłek cielesny i intelektualny (umożliwia leniuchowanie), przemieszczać się coraz szybciej na duże odległości, zwalczać coraz więcej chorób i ułomności, podbijać kosmos i marzyć o podróżach międzyplanetarnych, cyborgach itp.
Ukształtował się mit techniki i jej postępu. Potęgują go różne filmy science fiction i reklamy. Mimo przestróg ekologów i doznawania rozczarowań, wiedza o poważnych zagrożeniach związanych z realizacją tego mitu jeszcze za słabo dociera do świadomości mas.
Mit ekologii
Zapoczątkowany w końcu ubiegłego wieku ruch ekologiczny na rzecz ochrony środowiska przyrodniczego i społecznego ukształtował przeświadczenie ludzi o wielkich jego możliwościach.
W ekologii i upowszechnianym myśleniu ekologicznym upatruje się możliwości zapobiegania dalszej degradacji środowiska, jego rekultywacji i zdrowego oraz bezpiecznego życia w coraz bardziej zagrożonym otoczeniu. Żyje się złudzeniami o różnych „ekologicznych” rzeczach: żywności, odzieży i innych produktach, a słowo „ekologiczny” nabrało mitycznego znaczenia. Tyle, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak jest ono nadużywane i że pod tą nazwą kryją się także produkty skażone chemicznie albo genetycznie modyfikowane, w dodatku - droższe od zwykłych.
Żyjemy w społeczeństwie wielu sieci; jedną z nich jest sieć złudzeń. Złudzenia i mity można różnie oceniać: jedne dobrze, inne źle, w zależności od przyjętego kryterium.
Oprócz tego, złudzenia czy mity mają ambiwalentne znaczenie dla życia człowieka. Mogą pełnić rolę pozytywną albo negatywną w zależności od warunków społecznych, sytuacji życiowych i przekonań ludzi; mogą być podstawą dla myślenia pozytywnego i bycia szczęśliwym, nieważne, czy tylko pozornie. Współczesna psychologia osobowości - jak pisze Mirosław Kofta („Złudzenia, które pozwalają żyć”) – prowadzi do konkluzji w kwestii roli złudzeń na temat siebie i swojej przyszłości. Są one pozytywne, gdy:
- Nie odchylają się zanadto o rzeczywistości.
- Gdy nie są sztywne, tzn. nie jest tak, że człowiek nie jest zdolny do ich modyfikowania, żywi je bez względu na okoliczności.
- Rzeczywistość jest modyfikowalna i dlatego daje się zmieniać, a człowiek dysponuje odpowiednimi kompetencjami do dokonywania w niej zmian.
Jednak tych warunków nie spełniają ani teraźniejsi ludzie, ani współczesna rzeczywistość społeczna. Pod wpływem ideologii konsumpcjonizmu ludzie aspirują do korzyści maksymalnych i natychmiastowych, a nie do umiarkowanych i stopniowo osiąganych. Dlatego złudzenia znacznie odchylają się od rzeczywistości.
Coraz bardziej ograniczone są możliwości dokonywania zmian w warunkach rosnącego zniewolenia. A same kompetencje ludzi do modyfikacji rzeczywistości społecznej nie wystarczają; potrzebne są jeszcze odpowiednie środki (przede wszystkim finansowe) i sprzyjające okoliczności.
Z tego względu złudzenia i mity należy oceniać negatywnie, gdyż stanowią one raczej podstawę dla myślenia negatywnego i działają, jak „opium dla mas”. Na ogół te wygórowane nie spełniają się, coraz częściej prowadzą do tym większych rozczarowań, im bardziej są zawyżone i z tej racji są źródłem nieszczęść, frustracji i depresji milionów ludzi.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1588
Przemoc, która ludzkości towarzyszy od zarania, rozwija się wraz z postępem cywilizacji od form najprostszych do najbardziej złożonych i wyrafinowanych. Jedne z nich, jak np. tortury, stopniowo zanikają, ale w ich miejsce pojawia się wiele innych, może mniej bolesnych, ale groźniejszych.
O ile dawniej przemoc występowała w sporadycznych sytuacjach i w wąskich środowiskach (w małych grupach, najczęściej w rodzinach, na dworach królewskich itp.), to później - coraz częściej i w coraz szerszych środowiskach. W ten sposób przekształcała się stopniowo ze zjawiska lokalnego w rozleglejsze, by współcześnie przybrać formę zjawiska globalnego, wielorazowego, masowego, wielopostaciowego i wieloaspektowego.
W 1990 r. liczba ofiar śmiertelnych przemocy w skali globalnej wynosiła 1,13 mln, a w 2013 r. już 1,28 mln. W Afryce na każde 100 tys. ludności przypada 61 ofiar śmiertelnych przemocy. Oprócz tego szacuje się, że wskutek przemocy wiele mionów osób traci zdrowie fizyczne i psychiczne; dokładnie nie wiadomo, ile.
Definicje
Różne są określenia (definicje) przemocy w zależności od tego, z jakiego punktu widzenia, w jakim czasie i kontekście społecznym ja się rozpatruje. Dlatego jest ono względne i zmienne.
Na ogół przemoc rozumie się jako wywieranie wpływu na proces myślowy, zachowanie się lub stan fizyczny i psychiczny człowieka, mimo braku przyzwolenia z jego strony, w celu osiągnięcia zamierzonej korzyści. Jednak powszechnie obowiązuje definicja podana przez Światową Organizację Zdrowia: „Przemoc to celowe użycie siły fizycznej lub władzy, faktyczne lub w formie groźby, przeciwko sobie, innej osobie, grupie lub wspólnocie, które powoduje obrażenia, śmierć, szkody psychiczne, nieprawidłowy rozwój lub deprywację, albo jest wysoce prawdopodobne, że to spowoduje”.
Definicja ta pochodzi z 1996 r. i nadal obowiązuje, chociaż minęło już ponad dwadzieścia lat. W tym czasie w wyniku postępu nauki i techniki zaszły duże zmiany. Między innymi, zmieniły się narzędzia i sposoby przemocy. Zaś w wyniku postępu cywilizacyjnego, masowej transmigracji itp. zmieniły się jej społeczne uwarunkowania i kryteria. W związku z tym jest już nieaktualna i wymagałaby rewizji.
Według tej definicji, o uznaniu danego przypadku użycia siły lub władzy, (lub groźby użycia) za przemoc decyduje negatywny cel i wysokie prawdopodobieństwo negatywnych skutków takiego działania. Wprowadzenie do definicji słowa "władza" obok „siły fizycznej” rozszerza pojecie przemocy na różne rodzaje zależności między panującymi i podwładnymi (rządzącymi i obywatelami, pracodawcami pracobiorcami itp.)
Z kolei dodanie do definicji słowa "władza" oprócz „siły fizycznej” rozszerza pojecie przemocy na różne rodzaje zależności między panującymi i podwładnymi (rządzącymi i obywatelami, pracodawcami pracobiorcami itp.)
Natomiast według tej definicji, użycie siły w dobrym celu, np. do realizacji dobra wspólnego lub celu wyższego, nie jest uważane za przemoc. Na przykład, jak rodzic wymierzy klapsa dziecku, uznaje się to za akt przemocy. Ale jak zmusi je do przyjęcia chrztu lub obrzezania w wieku niemowlęcym, kiedy jest nieświadome tego, co się z nim robi i nie ma możliwości wyboru, to już nie jest to przemocą, ponieważ rodzic działa w imię celu wyższego - zbawienia swego dziecka.
Tu pojawia się jednak wątpliwość, kto decyduje o tym, czy cel jest dobry, bo - jak wiadomo - pojęcie dobra jest względne i nie ma powszechnego (absolutnego) kryterium dobroci. W związku z tym, definicja przemocy podana przez WHO sankcjonuje względność jej rozumienia, a więc bazuje na relatywizmie etycznym.
Bogactwo form
Przemoc polega na atakowaniu ludzi za pomocą różnych środków i sposobów w celu zastraszenia ich i doprowadzenia do uległości (podporządkowania sobie), by w ten sposób osiągać zamierzone cele (korzyści). Jej przedmiotami są jednostki, albo zbiorowości (grupy społeczne); ma więc charakter indywidualny, lub zbiorowy.
Występuje w postaci fizycznej, gdy przedmiotem ataku za pomocą siły fizycznej jest ciało, i psychicznej, gdy za pomocą działań niesiłowych (przy użyciu środków komunikacji interpersonalnej, groźby, krzyku, obelg, straszenia) atakuje się psychikę, świadomość (lub podświadomość), intelekt, poglądy, uczucia itp.
W zależności od tego, w jakim środowisku ona występuje wyróżnia się przemoc we wspólnocie, w rodzinie, grupie rówieśniczej, szkole, zakładzie pracy, więzieniu itd.
Ze względu na podłoże i rodzaj osiąganych korzyści, przemoc występuje w postaci przemocy seksualnej, ekonomicznej, politycznej, ideologicznej, religijnej itp., a ze względu na środki (narzędzia) - jako nadużywanie władzy i przemoc mediów itp. Formami przemocy są: agresja, przymus, znęcanie się (bicie, torturowanie) i poniżanie (upokarzanie).
Do najczęstszych i najbardziej drastycznych przypadków przemocy należy przemoc seksualna (homoseksualna i pedofilska, gwałt małżeński, naruszenie intymne partnera oraz wykorzystywanie seksualne dzieci), nadużycie władzy (złe traktowanie podwładnych, petentów, dzieci, uczniów oraz osób starszych, niepełnosprawnych i słabszych) oraz przemoc w rodzinie (wykorzystywanie i maltretowanie dzieci, małżonków i bicie się), szkole i miejscu pracy (np. mobbing), a do najskuteczniejszej zalicza się przemoc władzy i mass mediów.
Poza tym ma się do czynienia z przemocą werbalną (atak słowny, krzyk), symboliczną (atak za pomocą gestykulacji, symboli, ikon itp.) i cyberprzemocą (wysyłanie wulgarnych e-maili i SMS-ów, kłótnie internetowe, publikowanie i rozsyłanie ośmieszających informacji, zdjęć i filmów, podszywanie się pod inną osobę, obraźliwe komentowanie wpisów na blogach, przesyłanie linków z obraźliwymi zdjęciami i filmikami).
W czasach współczesnych i w społeczeństwach demokratycznych postępuje redukcja przemocy fizycznej dzięki stopniowej likwidacji wielu nierówności społecznych i wychowywania do równego traktowania ludzi lub tolerowania ich niezależnie od koloru skóry, płci, stanu posiadania i pozycji społecznej, (równouprawnienia kobiet i mężczyzn, jednakowego szanowania wyznawców różnych religii i kościołów) oraz dzięki rozwijaniu partnerskich relacji międzyludzkich, zakazom prawnym, złagodzeniu dawnych obyczajów itp.).
Niestety, redukcji przemocy fizycznej towarzyszy szybki wzrost różnego rodzaju przemocy psychicznej.
Powody przemocy
Do szerzenia się przemocy przyczyniają się w dużym stopniu ataki terrorystyczne oraz wojny lokalne, gdzie przemoc jest moralnie sankcjonowana i jest obowiązującym nakazem dla żołnierzy lub bojowników.
Spośród wielu innych przyczyn wzrostu przypadków przemocy trzeba wymienić następujące:
• Narastanie i szerzenie się zachowań agresywnych. Twierdzi się, że wzrost agresji postępuje pod wpływem czynników obiektywnych (środowiskowych) o wiele bardziej niż czynników subiektywnych, np. z wrodzonych skłonności ludzi do agresji. Chodzi o agresję wywoływaną przez napięcia nerwowe (stresy) i choroby psychiczne, które biorą się ze stale przyspieszanego tempa życia i pracy, oraz walki konkurencyjnej w różnych obszarach życia społecznego (przede wszystkim w pracy, polityce i ekonomii), jak i agresję wymuszaną przez ludzi na różne sposoby, ale głównie w wyniku namawiania do niej w sposób zorganizowany.
Nieokiełznane umasowianie i potęgowanie mowy nienawiści. Mowa nienawiści to pejoratywne wypowiedzi, tworzone na podstawie uprzedzeń. Jest ona narzędziem szerzenia dyskryminacji ze względu na rozmaite cechy ludzi, jak: rasa (pochodzenie etniczne), narodowość, płeć, orientacja seksualna, wiek, światopogląd, wyznanie itp. oraz rozpowszechniania antyspołecznych stereotypów. Słowem - ze względu na wszystko, co się komu nie podoba u innych ludzi.
Rada Europy definiuje mowę nienawiści jako „wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm”.
Z mową nienawiści stykamy się głównie w Internecie (szczególnie dotyczy to młodzieży), radiu, telewizji prasie, codziennych rozmowach i wielu miejscach w przestrzeni publicznej.
W ostatnich latach modne stało się hejtowanie. Teraz każdy hejtuje przeciw każdemu i wszystkiemu, czego nienawidzi. Tym, którzy czynią to spontanicznie, wydaje się, że w ten sposób nieszkodliwie rozładowują swoje stany napięcia nerwowego (agresji). Zazwyczaj nie zdają sobie jednak sprawy z konsekwencji werbalnego wyrażania nienawiści. Traktują to tak, jakby w stanie zdenerwowania posłużyli się jakimś przekleństwem lub brzydkim wyrazem.
Oprócz nich jest wielu ludzi, którzy hejtują z pełną świadomością konsekwencji tego. Głoszą nienawiść celowo po to, by zburzyć ład społeczny, albo zniszczyć kogoś lub coś, do kogo lub czego są uprzedzeni, często niesłusznie, czasem w imię źle pojętego dobra wspólnego lub jakiejś idei, a czasem dla fantazji, z nudów, z chęci pokazania się publicznie (zaistnienia w przestrzeni publicznej i mediach), albo szokowania. Ci są szczególnie niebezpieczni.
W ostatnich latach znacznie wzrosła liczba ludzi posługujących się mową nienawiści i - w ślad za tym - liczba hejtów. Rośnie też z roku na rok liczba hejtów w stosunku do znienawidzonych grup ludzi. Zmieniła się nie tylko ich ilość, ale i jakość - stały się coraz bardziej wyrachowane, pomysłowe, obliczone na sukces i nasycone jadem nienawiści.
Coraz więcej jest hejtów zamieszczanych przez członków grup zorganizowanych lub sympatyków różnych organizacji społecznych. Różne badania to potwierdzają. W Raporcie z badania przemocy werbalnej wobec grup mniejszościowych (Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, 2017) wynika, że w latach 2014 – 2016 znacząco, bo o 50%, wzrósł odsetek osób mających do czynienia z mową nienawiści w mediach i sytuacjach codziennych, również w mediach tradycyjnych.
Najczęstszym źródłem mowy nienawiści pozostaje jednak Internet, z pewnością dlatego, że działa się w nim anonimowo.
Połowa młodych Polaków przyznaje się do używania mowy nienawiści. Są oni gotowi do naruszania innych zasad współżycia społecznego i deklarują większą gotowość do stosowania przemocy w życiu codziennym.
Oczywiście, hejtowanie nie miałoby sensu i nie byłoby skuteczne, gdyby nie istniały warunki społeczne sprzyjające sianiu wrogości i nienawiści. Ale o to troszczą się nie hejtowicze, tylko ci, którzy instrumentalnie posługują się nimi. Oni tworzą odpowiednie tło do siania nienawiści, by spowodować jakiś zaplanowany wybuch społeczny, w myśl przysłowia „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Z przemocą wiąże się kwestia bezpieczeństwa. Z jednej strony, im bardziej społeczeństwo narażone jest na akty przemocy, tym ludzie czują się mniej bezpiecznie. Tak jest teraz, kiedy nie wiadomo kto, kogo, kiedy i za co zaatakuje, nawet bez powodu, albo w wyniku choroby psychicznej (prawdziwej lub sfingowanej).
W świecie ogarniętym przez rozprzestrzeniający się terroryzm, nietolerancję, nienawiść, agresję i przemoc nikt - obojętnie kto by to nie był - nie zna swojego dnia ani godziny. Każdy, wszędzie i w każdej chwili czuje się zagrożony. A z drugiej strony, wszyscy boją się stosować przemoc w stosunku do napastników, ponieważ nie wiadomo, kim mogą być potencjalni sprawcy przemocy i dlatego trzeba by ją stosować wobec wszystkich. A to zagraża ograniczeniem wolności i prywatności, czyli ustrojowi demokratycznemu oraz skutkuje ustanowieniem dyktatury, na co - jak na razie - nie ma przyzwolenia społecznego.
Dylemat „wolność czy przemoc” pozostaje wciąż nierozstrzygalny. Mowa nienawiści będzie prawdopodobnie nadal rozwijać się i szerzyć, dopóki będą istnieć warunki zapewniające jej powodzenie (brak stabilności politycznej i ekonomicznej, niedostateczny poziom kultury politycznej, błędne rozumienie dobra wspólnego, nietolerancja, ułomność myślenia wspólnotowego) i jak długo będzie można posługiwać się nią nieodpowiedzialnie i bezkarnie.
Być może przestanie ona spełniać funkcję praktyczną, kiedy ludzie tak się z nią oswoją, że przestaną na nią reagować. W końcu przestaną postrzegać mowę nienawiści jako poważny problem społeczny, zagrożenie i będą ją ignorować. Jednak, zanim to nastąpi, nienawiść staje się jakby zasadą życia - „Nienawidzę, więc jestem”.
• Masowe ogłupianie ludzi i postępujące zniewalanie umysłu. Łatwo jest manipulować postawami oraz zachowaniami ludzi, kiedy kształtuje się ich na wzór robotów. Tylko człowiek, który nie jest w stanie myśleć krytycznie i refleksyjnie, może uwierzyć szalbierzom, że inni ludzie, nawet jego najbliżsi, sąsiedzi, koledzy i przyjaciele, tak dalece różnią się od niego, że stanowią poważne zagrożenie i dlatego trzeba ich traktować jak wrogów i zniszczyć.
Wystarczy za pomocą stosownej propagandy upowszechnić odpowiednio dobrany stereotyp wymyślonego wroga, maksymalnie go uwiarygodnić (nadać mu - najlepiej za pomocą nauki - walor prawdy lub dogmatu) i jak najczęściej go pokazywać.
Z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia w najnowszej historii w faszystowskich Niemczech, gdzie miliony ludzi stało się antysemitami, gdyż dało się nabrać na to, że największym zagrożeniem i wrogiem numer jeden jest dla nich zwykły Żyd; w bolszewickiej Rosji, gdzie takim wrogiem był tzw. wróg klasowy, jak i na terenach dawnej Polski wschodniej, gdzie takim wrogiem dla Ukraińców stał się nagle każdy Polak, nawet własna żona lub własny mąż w małżeństwach mieszanych.
Doprowadziło to masowych aktów ludobójstwa i niesłychanych rzezi bratobójczych, które odcisnęły piętno na późniejszych stosunkach międzyludzkich i międzynarodowych.
Umysł zniewolony jest zdolny do wszystkiego. Dlatego zniewala się go na wszelkie sposoby za pomocą reklam, stereotypów, dogmatów, ideologii, indoktrynacji, poprzez oddziaływanie na podświadomość itd.
• Wzrost postaw ksenofobicznych na tle rasowym, etnicznym, kulturowym, światopoglądowym, wyznaniowym i orientacji seksualnej. Dopóki w świecie małe kraje złączone były w unie, federacje i związki, w zasadzie panowały w nich stosunki przyjazne między ludźmi (chociaż gdzieniegdzie i niekiedy ta przyjaźń była wymuszona i na pokaz) i praktycznie nie było ksenofobii.
Gdyby te państwa nadal istniały i jednoczyły się w wyniku globalizacji, mieszania ludności, kultur i wyznań, to prawdopodobnie nie byłoby teraz podstaw do ksenofobii i jakiejkolwiek nietolerancji. Niestety, stało się inaczej. Rozwój polityczny poszedł w kierunku dezintegracji.
Co było jako tako scalone, rozsypało się, a co z trudem zjednoczono, zaczyna pomału się rozpadać. W ich miejsce pojawiło się na mapie świata (na różnych kontynentach) mnóstwo państewek, z których każde pretenduje do odgrywania roli światowej, uważa się za lepsze od innych i broni swojej odrębności (zwanej tożsamością narodową lub państwową) oraz izolacji, grając na uczuciach patriotyzmu (często szowinizmu), tradycjach religijnych, własnych systemach wartości, dawnej świetności itp.
Dlatego mamy pełno państewek z trudem dotrzymujących kroku w rozwoju większym i dlatego wyzyskiwanych przez nie, niezdolnych do samodzielnej obrony i zwaśnionych, ale z wielkimi (bez pokrycia) ambicjami przywódców, lawirujących między mocarstwami i żebrzących o ich wsparcie i łaskę.
Ta głupota polityczna doprowadziła do rosnącej izolacji (uszczelniania granic za pomocą zasieków, albo murów granicznych), nietolerancji i ksenofobii z wszystkimi negatywnymi konsekwencjami. Niektóry przywódcy tych państw o zapędach dyktatorskich przekształcają naturalne podziały społeczne i konflikty na tle etnicznym, kulturowym, religijnym, politycznym itd. w sprzeczności wewnętrzne, sztucznie zaostrzane i pogłębiane, by ułatwić sobie panowanie i ustanawianie antydemokratycznych rządów.
Zarówno to, jak i traktowanie opozycji jako zaciekłego wroga, a nie partnera, (p. W. Sztumski, SN 5/12 – Do krytyki jak do jeża), rodzi postawy wrogości, agresji i przemocy, które nasilają się, i z którymi nie wiadomo, czy uda się kiedykolwiek pokojowo uporać.
• Międzypokoleniowa transmisja przemocy. Rozumie się przez to dziedziczenie przemocy i wzorców jej stosowania. Zjawisko to dotyczy przede wszystkim przejmowania przez dzieci wzorców przemocy od rodziców lub rodzeństwa. Sądzę, że ma się z nim do czynienia również w przypadku przenoszenia wzorców i uwarunkowań przemocy z jednego pokolenia na kolejne w obrębie poszczególnych rodów, grup etnicznych i wyznaniowych, narodów, społeczeństw i państw w całej ich historii.
Nie chodzi tu jakiś przekaz genetyczny przemocy (chociaż może on być w przypadku agresji), lecz bardziej o werbalny i w pewnym stopniu behawioralny.
Mam na myśli przekazywanie zjawisk, przyczyn i wzorów przemocy za pomocą opowiadania lub pokazywania na filmach różnych - z wielu względów wartościowych - bajek i legend (np. w Starym Testamencie i wielu pięknych baśniach braci Grimm pełno jest przemocy), powieści historycznych, opowieści wojennych i powstańczych itp.
Przeważnie ludzie nie są świadomi tego, że opowiadając bajkę dziecku, wpajają mu mimowolnie pojęcie przemocy i wzorce zachowań przemocowych, które w przyszłości może ono samo naśladować i przekazywać innym.
W międzypokoleniowym przekazie przemocy ogromny udział ma tradycja. Manipulanci społeczni chętnie odwołują się do niej i wykorzystują ją dla swoich partykularnych celów. Dlatego sami są konserwatystami i - być może tylko na pozór - tradycjonalistami i nawołują do podtrzymywania, pielęgnowania i umacniania tradycji i przywiązywania się do niej.
Najlepiej nadają się do tego najtrwalsze wzorce rodziny oraz religijne systemy wartości etycznych, gdyż dziedziczone są od wielu wieków. Z tej też racji wspierają je różne instytucje podtrzymujące tradycje, głównie kościoły, które zresztą traktują to instrumentalnie i koniunkturalnie. Gorzej, gdy tradycje przemocy przekazuje się w pełni świadomie, w celu manipulacji ludźmi, by usprawiedliwiać akty przemocy i wzmacniać je emocjonalnie.
Taką transmisję przemocy można byłoby przerwać tylko poprzez odcięcie się od historii „grubą kreską” - odrzucając tradycje i wyrzucając tego typu lektury z bibliotek i pamięci ludzi, co jest niewykonalne. Przeszłość, historia i tradycja są bowiem atrybutami teraźniejszości, jej nieodłącznymi częściami.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6103
Władza nie tylko demoralizuje, ale również ogłupia.
Powszechne jest zjawisko naigrawania się obywateli z elit władzy i postrzegania ich jak - łagodnie mówiąc - ignorantów albo/oraz arogantów. Występuje ono przede wszystkim w systemach totalitarnych i liberalistycznych. Nigdy wcześniej nie było tyle satyry na władzę, nabijania się z niej i co niemiara tzw. kawałów politycznych, jak wtedy, gdy za to karano, jak i teraz, kiedy jest to w pełni dozwolone.
Warto zastanowić się nad tym, skąd się to bierze i dlaczego ludzie traktują władzę coraz mniej poważnie. Przede wszystkim wynika z postępującej deflacji autorytetu ludzi należących do elit władzy państwowej i drwienia sobie z nich. A najbardziej młodzież kpi z władzy. Młodzież w ogóle lubi śmiać się i żartować z innych. Jest bardzo wrażliwa na sytuacje komiczne i nie przepuści nikomu, u kogo zauważy jakąś wadę, która śmieszy; często bywa nawet okrutna w wyśmiewaniu się.
Z kogo i z czego ludzie zazwyczaj nie śmieją się? Z pewnością nie z tych, którzy uznawani są powszechnie za mądrych i erudytów, z ludzi sukcesu i z autentycznych mężów stanu. Wprawdzie o nich też krążą dowcipy, ponieważ każdemu zdarza się powiedzieć lub zrobić coś śmiesznego, ale mają one raczej wydźwięk pozytywny, gdyż odbrązawiają te osoby i przybliżają je ogółowi ludzi.
Lecz jest też dowcipkowanie negatywne, celowe ośmieszanie kogoś z zamiarem podważenia jego zasług oraz prestiżu, albo wzbudzenia niechęci, odrazy i pogrążenia. Do tej kategorii dowcipkowania za pomocą zwykłego szyderstwa należy wyśmiewanie się z osób publicznych, a w szczególności z władzy. Głupota władzy zawsze była i nadal jest najwdzięczniejszym tematem kpin.
Jakkolwiek szydzić można ze wszystkiego, to najczęściej kpi się z głupoty ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy udają oni mądrych i wszystkowiedzących. A za takich uchodzą w oczach mas przedstawiciele władzy - w różnych instytucjach i firmach i na każdym szczeblu zarządzania. Uważa się ich za najlepiej poinformowanych i dlatego mądrzejszych. Na ogół liczy się na to, że posiadają oni najlepsze cechy osobowości, wysokie morale, pokaźny zasób wiedzy i umiejętności oraz wysoki poziom intelektu; dlatego sądzi się, że są lepszymi od innych obywateli. Toteż od elit władzy oczekuje się dobrze przemyślanych decyzji i rozumnych działań, opiekuńczości i zapewnienia bezpieczeństwa.
Niestety, w rzeczywistości to oczekiwanie przeważnie zawodzi. Działania władców nader często nie tylko nie są przemyślane i właściwe, ale przeczą zdrowemu rozsądkowi, nie mówiąc już o tym, że na ogół nie są ukierunkowane na dobro podwładnych. Nawet wówczas, gdy ludzie sprawujący władzę w życiu prywatnym nie są głupi i legitymują się dyplomami studiów, a nawet posiadają stopnie naukowe i chcą na miarę swoich ambicji i umiejętności dobrze rządzić. Mimo wszystko w odczuciu mas uchodzą za głupich, dlatego że masy nie oceniają ich w zależności od dobrych chęci i posiadanych dyplomów, tylko ze względu na skutki podejmowanych decyzji i tworzonych aktów prawnych.
Podstawowe prawa glupoty ludzkiej
Można pytać, jak to jest możliwe, żeby głupio postępowali ludzie wykształceni i na swój sposób mądrzy. Odpowiedzi próbują udzielić psycholodzy i socjolodzy władzy. Na przykład, najnowsze badania przeprowadzone w czterech różnych uniwersytetach w USA potwierdzają, że posiadanie władzy może człowieka uczynić głupim, ponieważ władza rodzi przesadną pewność siebie, a zbytnia pewność niechybnie prowadzi do złych decyzji. (J.E. Allan, Study finds that having power can makes you stupid, w: „Forbes”, 6.3.2012). Nadmierna pewność siebie jest tylko jedną z przyczyn, być może najważniejszą.
Możliwe też, że rządzący nie pamiętają na co dzień o podstawowych prawach głupoty ludzkiej sformułowanych przez profesora ekonomii w UC California Carlo M. Cipolla (The basic laws of human stupidity, w: “Whole Earth Review”, Spring 1987):
1. Żaden człowiek, nigdy i nigdzie, nie docenia liczby ludzi głupich, którzy znajdują się w jego otoczeniu.
2. Prawdopodobieństwo, że dany człowiek jest głupi nie zależy od innych jego cech.
3. Głupim jest ten, kto wyrządził szkodę innemu człowiekowi lub grupie osób, a sam niczego na tym nie zyskał albo nawet stracił.
4. Niegłupi ludzie nigdy nie doceniają szkodliwej siły ludzi głupich.
5. Głupi człowiek jest jednostką najbardziej niebezpieczną.
Coś jest na rzeczy, że po dojściu do władzy, zazwyczaj w bardzo krótkim czasie, ludzi tych nie tylko postrzega się jak głupich, ale oni faktycznie głupieją i to proporcjonalnie do czasu sprawowania władzy, co natychmiast dostrzega ogół społeczeństwa. Dlatego stają się powszechnym obiektem szyderstwa. Wygląda na to, że już samo sprawowanie władzy ogłupia ludzi niezależnie od ich woli oraz predyspozycji osobowościowych i intelektualnych. A szyderstwo z przełożonych jest zdroworozsądkową reakcją na ich głupotę, na głupie decyzje i zachowania; jest również jedną z form samoobrony przed głupotą władzy i narzędziem przetrwania w tym ogłupiałym świecie, w jakim przyszło nam żyć.
Doświadczenie historyczne pokazuje, że śmiech jest bardzo skutecznym narzędziem w walce z władzą. Pomimo ogromnego postępu wiedzy i wysokiego stopnia scholaryzacji, wszechwładnie panoszy się głupota w różnych postaciach. Należy ona do istotnych cech charakterystycznych współczesnego środowiska społecznego i kulturowego. W wyniku masowego, czy wręcz globalnego ogłupiania ludzi przez wszystkich i na wszystkie możliwe sposoby, rozpościera się nad nim w postaci swoistej chmury - „chmury głupoty” (analogia do „chmury informatycznej”), która szybko rozprzestrzenia się na cały świat w tempie proporcjonalnym do postępu cywilizacyjnego. Z pewnością zdążyła już w znacznym stopniu pokryć pejzaż polityczny, który jest istotnym składnikiem tego środowiska i w którym mieszczą się zarówno rządzeni i podwładni, jak również rządzący i przełożeni.
Głupia władza stanowi nie tylko ważny i nieusuwalny element kompozycji pejzażu politycznego, ale nadaje mu swoisty koloryt, prawdę mówiąc, groteskowy. Jak całkiem trafnie zauważył Jean Cocteau: Dramatem naszej epoki jest to, że głupota zabrała się do myślenia. Należałoby jeszcze uzupełnić tę wypowiedź słowami : i niestety, do rządzenia.
Pasożytnictwo rządzących
Zgrozą napawa fakt, że obecnie coraz częściej do rządzenia garną się ludzie żądni władzy i pieniędzy - jedno z drugim idzie w parze, ponieważ coraz mocniejszy jest alians władzy z biznesem - a nie ci, którzy mają zamiar bezinteresownie, uczciwie i z pełnym poświęceniem służyć społeczeństwu. Elity polityczne zapomniały o tym, że mają pełnić służebną rolę wobec społeczeństwa, a nie pasożytować na nim i dyrygować innymi. Pretendenci do zawodu polityka kierują się tym, ile korzyści materialnych można osiągnąć ze sprawowania władzy, a nie tym, czy sprawi im to przyjemność i umożliwi samorealizację.
Teraz zresztą wybiera się nie taki zawód, którego wykonywanie dostarcza satysfakcji, lecz taki, który umożliwia wysokie zarobki. Trudno więc wymagać od kandydatów do zawodu polityka, żeby nie kierowali się też tą zasadą. W konsekwencji, władza wybierana i opłacana przez społeczeństwo coraz mniej liczy się z nim i pozoruje działania na rzecz podwładnych tylko o tyle, o ile musi. Pilnuje raczej interesów swoich własnych oraz kolegów, przede wszystkim partyjnych.
W związku z tym elita władzy tworzy ograniczony i dość hermetyczny zbiór ludzi, którzy czują się jakby namaszczeni, w obrębie którego dokonuje się rotacja (karuzela) stanowisk w zależności od sytuacji politycznej, albo wyniku wyborów.
Ta zadufana władza, wmawiająca sobie, że spełnia misję społeczną, czyli pracuje z łaski, a nie z obowiązku, coraz bardziej wyobcowuje się od społeczeństwa i zachowuje się arogancko oraz lekceważąco wobec niego. (Zjawisko alienacji zawsze towarzyszyło władzy, ale nigdy w takim stopniu, jak ostatnimi laty.) A na dodatek odgradza się od mas za pomocą armii ochroniarzy i chroni się za wymyślonymi przez siebie i prawnie ustalonymi immunitetami, by unikać odpowiedzialności i jeszcze bardziej alienować się oraz umacniać swoją nonszalancję.
Rządzić każdy może...
Już sam mechanizm dochodzenia do władzy sprzyja szerzeniu się w niej głupoty. W wielu przypadkach na szczyt władzy wybiera się ludzi, którymi łatwo da się manipulować i w efekcie wykorzystywać. A tym bardziej jest się podatnym na manipulacje, im się jest głupszym. Tak więc przy wejściu do władzy działa selekcja negatywna, preferująca głupotę. Od pretendenta do władzy powinno się wymagać odpowiednio wysokiego ilorazu inteligencji oraz dyplomu ukończenia studiów w zakresie specjalności ściśle związanej ze sferą życia publicznego, którą ma rządzić, oraz z zarządzaniem nią. I to dyplomu nie zdobytego w taryfie ulgowej na tandetnych studiach w byle jakiej uczelni, lecz w jednej z renomowanych.
Tymczasem do władzy dostają się ludzie nie tyle dobrze wykształceni i rozumni, co atrakcyjni, albo szokujący swoim wyglądem lub zachowaniem. Bowiem kampanie wyborcze nie skupiają się na intelektualnych i erudycyjnych walorach kandydatów do władzy,lecz na showmańskich. Skuteczność pozyskiwania elektoratu zależy przecież od różnych sztuczek cyrkowo-magicznych, za pomocą których ogłupia się wyborców, żeby oddali swój głos na kandydata umieszczonego na liście wyborczej, zazwyczaj przez kolesiów partyjnych podstawionego i kreowanego na idola i zbawiciela narodu.
Wobec tego a priori rządzić może dureń albo psychopata, który uzyska wymaganą liczbę głosów przez otumanionych wyborców. (Kuriozalnie, nie wymaga się obowiązkowych badań psychiatrycznych lub psychologicznych oraz testów inteligencji od kandydatów na polityków, którzy mają rządzić państwem i od których zależeć będą losy milionów obywateli, a wymaga się tego np. od kandydatów na kierowców, którzy mają kierować jednym samochodem i od których zależy los kilku osób.) A potem dziwimy się, dlaczego przeciętni ludzie wiedzą więcej niż przedstawiciele władzy. Tak na przykład przeciętny kierowca wie, w którym miejscu układ, stan i oznakowanie dróg zagraża bezpieczeństwu, a nie wie o tym odpowiedni minister, czy szef zarządu dróg; kolejarz wie, jaka jest przyczyna katastrof kolejowych, a nie wie o tym minister transportu, itd. Jeśli nawet ta wiedza dotrze do świadomości władz, to nim zostanie podjęta właściwa decyzja mija kilka lat, w ciągu których władze zdążą się już zmienić i wszystko zostaje po staremu - da capo al fine!
Panowanie odbiera rozum ludziom sprawującym władzę, o czym można się łatwo przekonać obserwując poszczególnych polityków przez kilka lat. Z kolei politycy, chcąc jak najdłużej utrzymać się u władzy, pozbawiają rozumu swoich podwładnych. Nie daj Boże, by podwładny był mądrzejszy od swojego przełożonego. I to jest drugi aspekt relacji rozum-władza. Władza nie tylko sama głupieje, ale musi ogłupiać innych, albo przynajmniej zmuszać do udawania głupich. Musi wiec skutecznie kształtować społeczeństwo ignorantów, aby zachować swój status quo. W taki oto sposób za sprawą elit władzy nakręca się spirala głupoty: głupota jednych rodzi głupotę innych. Ale co na to poradzić. Przecież dawno temu F. Schiller w "Dziewicy Orleańskaiej” napisał: Z głupotą nawet bogowie walczą nadaremno.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3827
Zagospodarowanie przestrzeni publicznej w Polsce jest w zasadzie bezkarne i dowolne.
Pojęcie przestrzeni fizycznej jest na ogół zrozumiałe i z łatwością można je zdefiniować, ponieważ obejmuje lokalizację obiektów fizycznych i relacje geometryczne między nimi - jedno i drugie jest uwarunkowane przez dobrze znane oddziaływania fizyczne.
W świecie mezoskopowym, gdzie rozmiary obiektów są porównywalne z gabarytami człowieka i dostępne bezpośrednio jego zmysłom, jest to w zasadzie przestrzeń trójwymiarowa. W tej przestrzeni żyjemy i przekształcamy ją w wyniku działań w różnego rodzaju obszarach naszej aktywności społecznej, naszych zachowań i relacji międzyludzkich.
W konsekwencji tego jesteśmy twórcami innej przestrzeni, którą nazywa się przestrzenią społeczną. Jest ona w pewnym sensie hiperprzestrzenią, nadbudowaną na przestrzeni fizycznej, ale różni się od niej zasadniczo. Jej geometria nie tyle zależy od oddziaływań fizycznych, co od uwarunkowań geograficznych i społecznych: kulturowych, demograficznych, psychologicznych, itp. Z tego względu jest to przestrzeń wielowymiarowa, której głównymi cechami są odległości społeczne oraz gęstość społeczna, a obiektami - ludzie, instytucje, organizacje oraz produkty wiedzy, techniki i kultury.
Przestrzeń społeczna wykazuje o wiele większą dynamikę w porównaniu z dynamiką przestrzeni fizycznej, ponieważ szybciej (ostatnio w tempie przyspieszonym) zachodzą zmiany w społeczeństwie niż w przyrodzie. Także dlatego, że w życiu społecznym działa zasada akceleracji proporcjonalnej do postępu cywilizacyjnego. O ile przestrzeń fizyczna jest więc wyłącznie tworem natury, to społeczna jest głównie tworem kultury.
Przestrzeń społeczna jest jakby scenografią kształtowaną przez czynniki kulturowe, w której obrębie rozwija się życie ludzkie i aktywność społeczna. Postrzegam ją jak mnogość interaktywnych podprzestrzeni, które nazywam pejzażami z dodatkiem odpowiednich przymiotników, określających obszar aktywności społecznej. Pejzaż nie jest tylko czymś zewnętrznym dla człowieka, ani tym, co się biernie ogląda czy postrzega, gdyż człowiek wchodzi z nim w interakcje psychiczne lub mentalne. Jest oglądem mentalnym i tworem aktywności kulturowej. Wartość pejzażu zależy od jego oceny dokonywanej za pomocą różnych kryteriów, z których najważniejszym jest stopień zapewnienia optymalnego funkcjonowania człowieka i możliwości przeżycia.
W skład przestrzeni społecznej wchodzą pejzaże materialne (urbanistyczny, komunikacyjny, akustyczny itp.), niematerialne (religijny, polityczny, prawny, gospodarczy, edukacyjny), naturalne (kształtowane przez przyrodę i zjawiska przyrodnicze) i sztuczne (tworzone przez ludzi, w szczególności przez artefakty), pejzaż psychologiczny (w aspekcie psychologii jednostki i psychologii społecznej), aksjologiczny (tworzony na podstawie wartości etycznych), estetyczny i wirtualny. Wszystkie one, oddziałując nawzajem i nakładając się na siebie, tworzą pewną całość.
Mówiąc, że człowiek przebywa w przestrzeni społecznej, ma się na myśli to, że żyje on w całokształcie różnych pejzaży, które sam tworzy i kształtuje i które zwrotnie oddziałują na niego i wywierają wpływ na jego stan fizyczny i psychiczny oraz na sposób funkcjonowania.
Przestrzeń społeczna nie jest zwykłą sumą pejzaży, lecz ich złożeniem. Na kształt przestrzeni społecznej wpływa technika, ekonomia, sztuka, religia, polityka, historia i inne czynniki społeczne i kulturowe. Składniki przestrzeni społecznej i fizycznej ulegają degradacji przede wszystkim wskutek szybko postępującej industrializacji, a stopień degradacji przestrzeni społecznej powiększa się wraz z postępem cywilizacyjnym i przyrostem demograficznym. Jest to najbardziej widoczne tam, gdzie występuje duża gęstość zaludnienia i gdzie postępują procesy rozwoju przemysłu, gospodarki, urbanizacji i komunikacji.
W wyniku globalizacji te procesy przebiegają w coraz większej liczbie krajów i regionów. W związku z tym degradacja przestrzeni społecznej jest już zjawiskiem światowym i dlatego budzi powszechne zaniepokojenie.
Degradacja przestrzeni społecznej
W czym przejawia się degradacja przestrzeni społecznej?
Po pierwsze, w wyniku gwałtownego przyrostu ludności świata i masowego napływu ludzi do miast, zwłaszcza do metropolii, zwiększa się kondensacja ludzi. Skracają się odległości geometryczne między nimi, a także odległości społeczne - geograficzne, ekonomiczne, kulturowe oraz psychologiczne (także dzięki postępowi w transporcie i łączności).
Odległość fizyczną (geometryczną) dzielącą jednego człowieka od drugiego odczuwa się jako tym krótszą, im szybciej można ją przebyć oraz im łatwiej można spotkać drugiego człowieka i nawiązać z nim kontakt. To skracanie odległości, które występuje nie tylko w obszarach zurbanizowanych, jest przyczyną drastycznie postępującej redukcji swobodnej przestrzeni życiowej jednostek w wymiarze fizycznym i społecznym.
Ze względów biologicznych i psychologicznych redukcja obszaru swobodnej przestrzeni życiowej człowieka nie powinna przekroczyć minimum, „swobodnej przestrzeni osobistej” (w psychologii w ramach przestrzeni osobistej wyróżnia się cztery strefy: intymną (15-45 cm), osobistą (16-122 cm), społeczną (1,22-3,6 m) i publiczną (powyżej 3,6 m). Obszar przestrzeni osobistej, wyznaczony przez minimalny dystans między ludźmi może się zmieniać w zależności od uwarunkowań kulturowych).
Po drugie, w gęstej przestrzeni społecznej częściej występuje sprzeczność interesów, która wywołuje konflikty. Im większa kondensacja ludzi, tym więcej jest potencjalnych i rzeczywistych konfliktów. Te zaś przyczyniają się do dysfunkcjonalności przestrzeni społecznej oraz dyskomfortu przebywania w niej.
Po trzecie, w miarę zagęszczania się przestrzeni społecznej narasta niebezpieczeństwo przebywania w niej. Największa przestępczość występuje w wielkich skupiskach ludzi i najmniej można tam liczyć na pomoc z strony innych, ponieważ tłum zaaferowany swoimi sprawami nie zwraca uwagi na jednostki. Oprócz tego, zachowanie tłumu jest nieprzewidywalne i dlatego ryzykowne. Bezpieczeństwo jednostki jest odwrotnie proporcjonalne do liczebności grupy, w jakiej przebywa, a im więcej ludzi w sąsiedztwie, tym większe odczuwa się osamotnienie.
Po czwarte, im większa i gęstsza jest przestrzeń społeczna, tym trudniej nią zarządzać i łatwiej o awarie. Nawet nowoczesna technika informatyczna i tzw. inteligentne systemy komputerowego sterowania sieciami komunikacji, usług finansowych, łączności radiowej i telefonicznej, sieciami wodociągów, energii elektrycznej, ogrzewania, Internetu itp. nie są w stanie zapobiec przypadkowym awariom, które często stają się źródłem ogromnego chaosu.
Na tym nie koniec; podałem tylko najważniejsze symptomy degradacji przestrzeni społecznej związane z jej zagęszczaniem. Praktycznie żadna organizacja, ani instytucja nie przejmuje się degradacją przestrzeni społecznej i nikogo nie obchodzą względy zdrowotne ani ekologiczne - wszystko dzieje się w imię celów ekonomicznych.
Degradacja przestrzeni publicznej
Degradacji ulega również przestrzeń publiczna, będąca jednym ze składników przestrzeni społecznej.
Przestrzeń publiczna to wielofunkcyjne miejsce, zazwyczaj sztucznie tworzone przez ludzi, gdzie znajduje się mnogość zróżnicowanych obiektów, do którego ludzie mają nieograniczony i bezpłatny dostęp w dowolnym czasie. Do przestrzeni publicznej zalicza się ulice, place, parki, ogrody, stawy, hole dworców, muzeów, kin i teatrów, hale targowe i wystawowe itd. (Jeśli stanowią one własność prywatną i są udostępniane publiczności przez właścicieli, albo zarządców w określonym czasie, to faktycznie są to przestrzenie quasi-publiczne.) Na przestrzeń publiczną składają się podobne pejzaże, jak na społeczną. Niszczenie każdego z nich przyczynia się do degradacji przestrzeni publicznej w całości.
Przestrzeń publiczna, do której każdy ma wolny dostęp i swobodę korzystania z niej, wydaje się bezpańska. Ale w rzeczywistości jest własnością prywatną różnych ludzi, instytucji, samorządu (gminy) lub państwa. Właściciele przestrzeni publicznej narzucają pewne restrykcje, które w większym lub mniejszym stopniu ograniczają swobodę korzystania z niej w różnych aspektach. Pejzaże przestrzeni publicznych też są kształtowane przez ich właścicieli. W związku z tym mogą one spełniać funkcję rekreacyjną tylko w ograniczonym stopniu. To wywołuje odczucie zniewolenia ludzi korzystających z przestrzeni publicznej.
Wskutek rozbudowy terenów zurbanizowanych stale zmniejszają się powierzchnie przestrzeni publicznych, co w połączeniu ze wzrostem liczby ludzi korzystających z nich powoduje wzrost zagęszczenia ludzi w miejscach publicznych. Ze względów merkantylnych są one wypełniane różnymi punktami sprzedaży, reklamami i przedmiotami przyciągającymi uwagę ludzi - potencjalnych klientów.
W wyniku wzmożonego ruchu samochodowego w miastach zmieniła się funkcja ulic i placów będących elementami przestrzeni publicznej. O ile wcześniej były one miejscem spotkań towarzyskich, to teraz przekształciły się w swoisty układ rurociągów, które bardziej służą ruchowi samochodowemu aniżeli ludziom traktowanym przez kierowców jak intruzi.
Miejscem spotkań są nieduże strefy pieszych, które ze względu na bezpieczeństwo (koncentracja ludzi sprzyja m.in. kradzieżom) są skrupulatnie monitorowane. To również wzmaga odczucie zniewolenia.
W potocznej świadomości przestrzeń publiczna jawi się niepewna i niebezpieczna w przeciwieństwie do przestrzeni prywatnej, co nie zawsze jest prawdą. W wielu miejscach publicznych spożywa się alkohol i narkotyki, grasują bandy młodocianych, znajdują się śmieci, odchody psów, budynki upstrzone nieprzyzwoitymi napisami i bohomazami graficiarzy, zdemolowane przystanki autobusowe i tramwajowe itd. Prywatni indywidualni właściciele przestrzeni publicznej dbają o jej stan, jak mogą. Gorzej jest w przypadku właścicieli zbiorowych - gmin lub państwa. Przeważnie nie stać ich na utrzymywanie porządku; sprzątanie i pilnowanie obciąża budżety, a zazwyczaj ważniejsze są inne potrzeby mieszkańców. W takim razie nikt w zasadzie nie troszczy się o stan przestrzeni publicznej. Tam, gdzie stopień świadomości ekologicznej jest wysoki i gdzie ludzie nawykli do porządku i czystości, sami użytkownicy przestrzeni publicznej dbają o nią. Niestety, nie u nas.
Money, money…
Zagospodarowanie przestrzeni publicznej jest w zasadzie bezkarne i dowolne i z różnych względów nie każdemu odpowiada. Wskutek tego zniewolona zostaje przestrzeń publiczna, która z natury jest wolna i zniewalani są ludzie przebywający w niej.
Większość miejsc publicznych, przede wszystkim w miastach, wykorzystywana jest do celów agitacji, reklamy i innych celów biznesowych lub marketingowych jak i do imprez masowych. W związku z tym ulice i place beztrosko i bez umiaru rozbrzmiewają wszelkiego rodzaju głośną muzyką i nawoływaniami. Niemal każdy sklep i sprzedawca uliczny stara się muzyką lub krzykiem zwabić klientów, a wydaje im się, że im głośniej grają lub drą się, tym większy sukces odniosą.
Z tej racji pejzaż akustyczny przestrzeni publicznej jest nie do zniesienia. Dotyczy to również publicznych miejsc rekreacji, np. parków (nawet narodowych) i plaż. Coraz częściej organizowane w miejscach publicznych imprezy masowe, pochody, pielgrzymki itp., nagłaśniane ile się da, przekraczają normy natężenia dźwięków dopuszczane prawem i względami zdrowotnymi. Przestrzeń publiczna w miastach jest miejscem ogromnego hałasu w ciągu dnia aż do późnych godzin wieczornych. Nikt się nie przejmuje, że ludziom uszy pękają, że hałas wywołuje stres i nerwice, które są przyczyną wielu chorób, oraz że w takich warunkach nie ma mowy o odpoczynku, utrudniona jest orientacja i komunikacja głosowa nie tylko między ludźmi, ale również między zwierzętami. Najważniejsze są efekty propagandowe i religijne oraz biznes.
Dowolność kształtowania przestrzeni publicznej odbija się też negatywnie na pejzażu estetycznym przestrzeni publicznej. Każdy może umieszczać w niej rozmaite plakaty, bilbordy, napisy, flagi itp. przeważnie kiczowate, niezharmonizowane ze sobą zważywszy na styl, kolorystykę i inne elementy wizualne.
W przestrzeni publicznej pseudoartyzm reklamotwórców wywołuje prawdziwy szok estetyczny, szczególnie u ludzi wrażliwych na piękno i harmonię. Ale co to kogo obchodzi? Ludzie, którzy zmuszeni są przebywać w przestrzeni publicznej z różnych powodów, np. by dokonać zakupów, załatwić różne sprawy, albo po prostu zrelaksować się, nie mają wyboru - muszą doznawać takiego szoku. W tym przejawia się terroryzm ze strony tych, którzy zagospodarowują przestrzeń publiczną według własnego gustu. Jest to jeszcze jedna z form zniewolenia.
W Polsce jak kto chce…
Fałszywie pojmowana wolność i demokracja pozwala zapełniać przestrzeń publiczną różnymi symbolami i organizować różne najdziwniejsze marsze, pochody i kontrpochody, wiece, manifestacje i kontrmanifestacje, a nawet walki gangów lub kiboli. Kto tylko chce - o ile uzyska stosowne zezwolenie, a raczej nikomu się nie odmawia - może w przestrzeni publicznej w imię jakiejś ideologii lub wyznania urządzać różne imprezy, na które nie ma przyzwolenia społecznego, gdyż przeczą one poglądom politycznym czy religijnym innych obywateli i rozsądkowi.
Wolno niszczyć wszystko, co się w niej znajduje: domy, wystawy sklepowe, nawierzchnię ulic i chodników, prywatne samochody itd. i utrudniać komunikację. Wolno też rozrzucać ulotki, które ją zaśmiecają. Wolno w przestrzeni publicznej wieszać afisze, plakaty ze zdjęciami, sztandary nieżalenie od tego, czy naruszają one czyjeś poglądy. Wolno też umieszczać symbole religijne, nagłaśniać nabożeństwa, bić w dzwony i wygrywać melodie pieśni religijnych do tego stopnia, że słychać je w całym mieście, nie zważając na to, czy nie narusza to konstytucyjnie zagwarantowanej wolności wyznania i areligijności innych ludzi i mimo sprzeciwu z ich strony. Za wszystkie zniszczenia płaci państwo, oczywiście z naszych podatków. A że innych to razi, to nie jest ważne. Przecież to się robi w imię jakiejś idei lub wiary na zasadzie „cel uświęca środki” i nic innego się nie liczy. Tak oto dewastuje się pejzaż polityczny i religijny w konsekwencji bezprawnego zawłaszczenia ich.
Osobną sprawą jest dewastacja przestrzeni wirtualnej i medialnej, które wchodzą w skład przestrzeni publicznej, jako że są dostępne dla ogółu. Do pierwszej należą Internet, portale społecznościowe, sieć komunikatorów, czatowanie i gry wieloosobowe, a do drugiej - prasa, radio i telewizja.
Na degradację przestrzeni publicznej nakładają się jeszcze efekty degradacji środowiska przyrodniczego, w którym znajdują się pejzaże publiczne. W konsekwencji życie w przestrzeni publicznej staje się coraz bardziej uciążliwe. Dlatego należy powstrzymać dalszą degradację przestrzeni publicznej, a przynajmniej zapobiegać niszczeniu resztek jej dotychczas niezdegradowanych pejzażów, żeby zachować je dla przyszłych pokoleń.
Program ratunkowy
Ochrona przestrzeni publicznej przed działaniami różnych destruktorów powinna stać się przedmiotem troski instytucji administracji samorządowych i państwowych oraz ważnym zadaniem dla nich. Jak dotychczas, przestrzenią publiczną zajmują się architekci (planiści urbanistyczni), ekonomiści i socjolodzy, choć powinna ona być przedmiotem badania wielu innych specjalistów w obrębie sozologii przestrzeni społecznej, czyli nauki o ochronie tej przestrzeni. Jest to nauka inna od tzw. ekologii krajobrazu, czyli landscape ecology, która bada przestrzeń społeczną ze względu na jej stan biologiczny (jako ekosystem) i w aspekcie estetycznym z uwagi na jej piękno.
Chodzi o to, by:
- Zachować elementy pozytywne (korzystne dla ludzi), znajdujące się w poszczególnych pejzażach, składnikach przestrzeni publicznej, a przynajmniej ochronić to, co będzie przydatne dla przyszłych pokoleń;
- Zapewnić ład w obrębie poszczególnych pejzaży przestrzeni publicznej
- Przestrzegać warunków proporcjonalnego rozwoju poszczególnych pejzaży wchodzących w skład struktury przestrzeni publicznej, żeby panowała w niej harmonia.
Wiesław Sztumski