Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 9598
Kiedy posługujemy się na co dzień słowem „prawda", jesteśmy przekonani, że jest ono tak proste i samo przez się zrozumiałe, że nie może budzić żadnych wątpliwości. Okazuje się jednak, że wcale tak nie jest, skoro filozofowie od wieków spierają się o sens pojęcia prawdy, próbują je coraz lepiej zdefiniować i znaleźć jakieś precyzyjne kryterium odróżniania prawdy od fałszu.
Od wieków przyzwyczajono nas bezkrytycznie posługiwać się Arystotelesowską, czyli klasyczną definicją prawdy („pathemata tes psyches ton pragmaton homoiomata"), zmodyfikowaną przez Tomasza z Akwinu („veritas est adaequatio intellectus et rei"). W aspekcie teoriopoznawczym uznajemy więc za prawdziwą tylko taką wypowiedź, która orzeka o tym, co ma miejsce w rzeczywistości.
Spór o prawdę był i jest problemem filozofii, a nie nauki. Wątpliwości natury filozoficznej nie miały i nie mają istotnego znaczenia dla rozwoju wiedzy naukowej, ani na dociekanie prawdy przez naukowców. Naukowiec uznaje za swą powinność poszukiwanie prawdy i głoszenie jej. Jednakże w dwudziestym wieku w wyniku niezwykłego postępu wiedzy i techniki dokonała się zasadnicza zmiana poglądów na świat i naukę. Tradycyjne reguły przestały obowiązywać, ponieważ okazały się przeszkodą na drodze dalszego postępu cywilizacyjnego i kulturowego. Takim ogranicznikiem postępu wiedzy naukowej stała się również klasyczna definicja prawdy.
Świat, jaki jest - nie zawsze widać
Wbrew poglądom scjentystów okazało się, że wiedza o świecie nie sprowadza się wyłącznie do wiedzy naukowej, chociaż niewątpliwie jest ona ważna dla rozwoju techniki i wciąż jeszcze odgrywa istotną rolę w życiu ludzi. Ale coraz większe znaczenie zdobywa też wiedza pozanaukowa, z którą wiąże się większe nadzieje. Dziś zresztą trudno jest wytyczyć ostrą linię demarkacyjną między tym, co jeszcze jest nauką, a co już nią nie jest. O ile w naukach matematyczno-przyrodniczych i technicznych można stosunkowo łatwo odróżnić prawdę od falszu, to w naukach humanistycznych już nie. Głównie z tej racji, że nauki przyrodnicze i techniczne odwołują się w ostatecznym rachunku do doświadczenia rozumianego jako eksperyment dokonywany w świecie zmysłowo postrzeganym. O tym, co należy do świata zmysłowego, informują nas zmysły i co do tego, mimo znanych złudzeń zmysłowych, nikt nie ma wątpliwości.
W naukach przyrodniczych, czy technicznych, chcąc potwierdzić prawdziwość wypowiedzi, czyli prawdę, odwołujemy się do rzeczywistości utożsamianej z światem zmysłowym, czyli światem przedmiotów obserwowalnych. Prawdziwa jest taka wypowiedź, która orzeka to, co jest niezaprzeczalnym faktem. A faktem jest to, co człowiek może bezpośrednio albo pośrednio spostrzegać za pomocą zmysłów i na czym może dokonywać eksperymenty fizyczne. Faktem w naukach przyrodniczych i technicznych jest to, co mieści się w rzeczywistości zmysłowo postrzeganej przez człowieka (nazywam ją krótko „rzeczywistością zmysłową") oraz w rzeczywistości aktualnej, czyli współistniejącej z nim.
Inaczej ma się rzecz w naukach humanistycznych. Tutaj, na przykład w historii, fakt rozumie się także jako zdarzenie, które miało gdzieś kiedyś miejsce, a więc w rzeczywistości częściowo nie dostępnej danemu człowiekowi (jeśli zdarzyło się w ciągu jego życia), albo zupełnie niedostępnej (gdy zdarzyło się przed jego narodzeniem). Jednak w obu przypadkach chodzi zawsze o rzeczywistość zmysłową. W sytuacji, gdy coś dzieje się w czasie życia danego człowieka, łatwo może on skonfrontować wypowiedź o tym z rzeczywistością, czyli potwierdzić jej prawdziwość, ponieważ tej rzeczywistości doświadczał lub doświadcza za pomocą zmysłów. Natomiast nie ma takiej możliwości w przypadku tego, co działo się przed jego zaistnieniem. Wówczas potwierdzenie prawdziwości wypowiedzi o tym, co było, wymaga odwołania się albo do pamięci ludzkiej (opowieści, przekazów) lub technicznej (zapisów), albo do wiary, że tak było.
O wiele trudniej jest odróżnić prawdę od fałszu w sferze pozanaukowej. Tutaj bowiem ma się do czynienia nie tylko z rzeczywistością zmysłową, ale i z pozazmysłową.
Czym jest rzeczywistość?
Pojęcie prawdy oraz kryteria prawdziwości odwołują się do rzeczywistości i zgodności z rzeczywistością. Ale czym jest rzeczywistość? Dla większości ludzi jest to rzeczywistość zmysłowa. Pojmuje się ją często jako rzeczywistość obiektywną. Czy jednak pojęcie rzeczywistości obiektywnej w ogóle ma sens? Przecież w określeniu jej odwołujemy się do postrzegania i doświadczania przez ludzi. A ludzie są różni i różnie postrzegają i doświadczają w zależności od tego, w jakiej kulturze ukształtowała się ich świadomość oraz zdolność percepcji, system pojęciowy, itp. Dlatego, zamiast mówić o obiektywnej rzeczywistości, lepiej mówić - co najwyżej - o rzeczywistości intersubiektywnej (grupowej), ukształtowanej w określonym kręgu kulturowym.
Teoretycznie możliwych jest tyle rzeczywistości, ilu ludzi. Praktycznie raczej tyle, ile jest grup kulturowych czy kultur. Nawet z pojedynczym człowiekiem związanych jest wiele rzeczywistości: zmysłowa, pojęciowa, sztuczna (wirtualna), lingwistyczna, religijna itd. Nie sądzę, by dało się je redukować do siebie nawzajem, albo do jakiejś jednej fundamentalnej. Nie wydaje mi się też możliwa superpozycja (synteza) wszystkich rzeczywistości możliwych w jakąś jedną „uniwersalną", chociaż może to być dyskusyjne. Dlatego przekonanie o istnieniu tylko jednej rzeczywistości (przyrodniczej, zmysłowej) uznaję za absolutnie nieuzasadnione.
Poza tym, nie ma rzeczywistości danej raz na zawsze. Każda zmienia się, a zgodnie z zasadą przyspieszania tempa życia wraz z postępem cywilizacyjnym (społecznym) - zmienia się coraz szybciej. W związku z tym zgodność wypowiedzi (wypowiedź może istnieć tak długo, na ile została utrwalona w pamięci) z rzeczywistością nie może odnosić się do całego czasu trwania rzeczywistości, lecz tylko do określonych interwałów (faz jej istnienia) coraz krótszych, w granicznym przypadku - do jednej chwili.
Tym samym, prawdziwość wypowiedzi nie może być ahistoryczna, lecz ma charakter temporalny i musi odnosić się wyłącznie do określonego przedziału czasu, do jakiejś aktualnej rzeczywistości konkretnej albo abstrakcyjnej. A jeśli tak, to klasyczne kryterium prawdziwości powinno być takie: prawda jest adekwatnością wypowiedzi tylko z aktualnym stanem jakiejś rzeczywistości.
Ta sama wypowiedź nie musi być zgodna z innym stanem tej samej rzeczywistości w innym przedziale czasu. W odniesieniu do innego stanu może okazać się fałszywa. Na tym polega temporalny relatywizm prawdy.
Prawda związana jest zawsze z jakąś rzeczywistością (jedną z wielu). Dlatego wypowiedź, która jest prawdziwa, bo adekwatna jednej rzeczywistości, może być fałszywa, gdy odniesie się ją do innej rzeczywistości. Na tym polega przestrzenny relatywizm prawdy. A zatem, relatywizacja prawdy ma wymiar czasowy i przestrzenny.
Prawda zależy też od stopnia zaufania temu, kto ją głosi i tego, kto w nią wierzy. W związku z tym ma się do czynienia z relatywizacją prawdy w wymiarze psychologicznym - subiektywnym i osobowym.
Względność prawdy jest więc wielowymiarowa i złożona. O prawdzie obiektywnej można by mówić sensownie tylko wtedy, gdyby odnosiła się do rzeczywistości obiektywnej, czyli pozaludzkiej. Tyle, że odkąd pojawił się człowiek na Ziemi, nie ma już takiej rzeczywistości, w którą człowiek by nie ingerował. Każda dzisiejsza rzeczywistość jest w jakiejś mierze „uczłowieczona" i dlatego obarczona subiektywizmem i względami osobowymi. Stopień „uczłowieczenia" rzeczywistości przyrodniczej zależy od tego, jak silnie możemy ingerować w przyrodę, a wskutek postępu wiedzy i techniki rzeczywistość przyrodnicza staje się coraz mniej obiektywna. Sytuacja przedstawia się więc tak: jest rzeczywistość przyrodnicza, której ludzie nie stworzyli i która jest w takim stopniu obiektywna, w jakim nie została jeszcze zmieniona przez ludzi, a oprócz niej jest wiele rzeczywistości będących wytworem ludzi i kultury. Te drugie uważa się niekiedy za obiektywne w wyniku przypisywania samodzielnego istnienia pojęciom ogólnym i bytom abstrakcyjnym. Jednak w istocie, są one tylko quasi-obiektywne.
Bez wartościowania
Nie ma żadnych przeciwwskazań co do tego, by posługując się klasycznym kryterium prawdziwości odwoływać się do jakiejkolwiek rzeczywistości - obiektywnej, subiektywnej, istniejącej zależnie czy niezależnie od ludzi, będącej wytworem natury czy człowieka, realnej czy wirtualnej. Wszystkie te rzeczywistości mają równy status ontologiczny, tzn. nie da się określić dla nich jakiejś obiektywnej hierarchii wartości. Można je, oczywiście, wartościować subiektywnie np. na płaszczyźnie etycznej.
Inaczej mówiąc: weryfikacji danej wypowiedzi na gruncie klasycznej definicji prawdy można dokonywać poprzez jej konfrontację (czyli stwierdzenie zgodności) z dowolnie wybraną rzeczywistością. A jeśli tak, to ma się do czynienia z kolejną relatywizacją: prawda jest zrelatywizowana do jednej lub, co najwyżej, do kilku rzeczywistości. Stąd zaś wynika, że obiektywnie nie ma jakiejś jednej jedynej niepodważalnej i absolutnej prawdy, która obowiązywałaby zawsze i wszędzie, i którą musieliby uznawać wszyscy. Prawda absolutna pod każdym względem, która bywa niekiedy personifikowana w postaci bóstwa, jest niczym innym, jak tworem wyobraźni i wiary. W istocie jest tyle prawd, ile jest rzeczywistości związanych z nimi i nie da się ustalić obiektywnej ich hierarchii, ponieważ nie ma obiektywnej hierarchii rzeczywistości.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4851
„Na początku życia każdego człowieka stoi głupota. Bowiem człowiek jest jedyna istotą, która jest na tyle głupia, żeby krzycząc podczas narodzin zwracać na siebie uwagę dzikich zwierząt.“ (Matthijs van Boxsel)
Postęp cywilizacyjny realizuje marsz ku wolności i uwalnia ludzi od wszelkiego wysiłku. Dotychczas przede wszystkim od cielesnego. Jednak od niedawna w coraz większym stopniu i zakresie uwalnia też od wysiłku intelektualnego, w głównej mierze od myślenia logicznego. Dzisiaj, na co dzień ludzie coraz mniej muszą korzystać z logiki. Ten trud wykonują za nich komputery i różne urządzenia techniczne wspomagane komputerowo. Logika - i to bardziej matematyczna - przydatna jest co najwyżej programistom i konstruktorom komputerów. A z logiki humanistycznej, zawężanej w coraz większym stopniu wskutek profilowania zawodowego, korzystają przedstawiciele innych zawodów - prawnicy, lekarze i inżynierowie.
Wyraźnie daje się zauważyć
postępująca deprecjacja logiki.
Przejawem tego jest rugowanie przedmiotu nauczania logiki najpierw w szkołach średnich, a później wyższych. O ile dawniej nauczano jej obowiązkowo w liceach ogólnokształcących, na wszystkich wydziałach i kierunkach studiów w przyzwoitym wymiarze godzin, to teraz prawie na żadnym, a jeśli gdzieś jeszcze, to szczątkowo i w mocno okrojonym zakresie. Najwcześniej usunięto logikę ze studiów technicznych, wskutek czego inżynierowie zostali zwolnieni od obowiązku myślenia logicznego, potem - z innych studiów, nawet, o zgrozo, na niektórych uczelniach ze studiów prawniczych. Rezultatem tego jest zanik myślenia logicznego w skali masowej. Pół biedy, jeśli dotyczy to zwykłych zjadaczy chleba. Gorzej, gdy brak logiki wykazują reprezentanci tych profesji, od których decyzji zależą losy innych ludzi, narodów, państw, a nawet ludzkości i świata. Mam na myśli przede wszystkim konstruktorów, lekarzy, prawników i ekonomistów itp., ale głównie decydentów - od najniższych do najwyższych szczebli władzy. A im wyższy szczebel władzy politycznej, samorządowej, rządowej, finansowej itd., tym więcej powinno się myśleć logicznie i podejmować logicznie uzasadnionych decyzji.
Głupota mas i liderów
Powszechnie wiadomo o tym, że głupota mas społecznych, rozumiana jako przechodzenie od racjonalności do irracjonalności, od myślenia logicznego do nielogicznego, rośnie wraz z postępem cywilizacyjnym. Napisano na ten temat wiele artykułów i książek, a obserwacja życia codziennego dostarcza wciąż więcej dowodów na to.
Nie ma pewności, czy wynika to z celowych działań określonych elit władzy, nie tylko politycznej, w ramach teorii spiskowej, czy z niezawinionych przez nikogo przyczyn obiektywnych, tkwiących w postępie wiedzy i techniki, czy wreszcie z głupoty zakodowanej w ludzkich genach. (Nawiasem mówiąc, od 1985 r. z inicjatywy Wendy Northcutt, przyznawana jest „Nagroda Darwina” za śmierć lub okaleczenie się pozbawiające możliwości reprodukcji w wyniku własnej głupoty.)
Prawdopodobnie do narastania głupoty przyczyniają się czynniki obiektywne i subiektywne, ale trudno orzec, które z nich w jakim stopniu. Faktem jest, że ludzie mają skłonność do głupich zachowań i chcą być ogłupiani, wykazują coraz większe lenistwo umysłowe i chętnie są ogłupiani przez innych, zwłaszcza przez elity władzy, bo to ułatwia im sprawowanie władzy i zniewalanie podwładnych. Interesujące i zarazem wysoce niepokojące jest zjawisko ucieczki decydentów politycznych od logiki. Tę kwestię odkrył i badał prof. Walenty Nowacki, b. minister przemysłu i handlu w II RP, który od 1966 r. przebywał w USA i analizował historię prezydentów tego oraz innych państw: m. in ZSRR, Niemiec i Polski pod kątem ich potencjału myślenia logicznego, zdolności do racjonalnych zachowań i podejmowania decyzji logicznie uzasadnionych w różnych sytuacjach społecznych. Swoje wyniki badań i ciekawe spostrzeżenia zawarł w książce „Civilization and Logic. The Law of Inversely Proportional Stupidity,” opublikowanej w 1983 r. Sformułował tam "prawo zanikania logiki u przywódców krajów rozwiniętych”: W trakcie postępu cywilizacyjnego, przejawiającego się w stałym wzroście nauki i technologii oraz w nieustannym wzroście stopy życiowej ludności, liderzy narodowi zaangażowani w zarządzanie w sektorze publicznym tracą swą mądrość i zrozumienie dla narodów ubogich. W rzeczywistości, narodowi przywódcy państw rozwiniętych zachowują się jak dzieci mylące tęsknoty, fałszywe przesłanki i pobożne życzenia z rzeczywistością. Na tej podstawie przedstawił hipotezę o nieuchronnym końcu cywilizacji zachodniej i o rozpadzie imperiów światowych w niedalekiej przyszłości wskutek narastającej głupoty ich przywódców politycznych. Walenty Nowacki zwracał uwagę na to, że głupota liderów odwrotnie proporcjonalna do postępu, wyrażająca się w nierozumnych, a więc błędnych decyzjach politycznych odnoszących się do krajów zacofanych gospodarczo, zwiększa ryzyko upadku cywilizacji Zachodu. Podał trzy zasady rozwoju cywilizacji, które można traktować jak przestrogę: „zasadę odpływu logiki wśród liderów krajów zaawansowanych”, „zasadę lawiny postępu” oraz „zasadę zniszczenia cywilizacji przez głodne masy”.
Pierwsza głosi istnienie „odwrotnej proporcjonalności między postępem cywilizacyjnym społeczeństwa i zdolnością jego przedstawicieli do logicznego myślenia: im wyższy poziom nauki i technologii, tym mniejsze zrozumienie relacji międzyludzkich”.
Druga stwierdza, że „W ciągu historii wzrośnie różnica między potencjałem cywilizacyjnym narodów zaawansowanych i zacofanych pobudzając zazdrość i nienawiść biednych narodów do bogatych. Nie ma sposobu zniesienia lub zmniejszenia tej naturalnej tendencji."
A trzecia, która jest logiczną konsekwencją dwóch pierwszych zasad, stwierdza: „Nienawiść i zazdrość zacofanych narodów i fatalistyczne zanikanie mądrości wśród liderów rozwiniętych narodów czynią nieuniknionym poważne starcie między tymi dwoma grupami narodów, co przyniesie ostateczną śmierć narodom Zachodu i stworzonej przez nie kulturze”. W tej sprawie, być może, trochę przesadził, ale też nie da się całkowicie odmówić mu racji. Nie o to jednak tu chodzi.
Prawo Kopernika i polityka
Niewątpliwie, stopień głupoty władców politycznych i partyjnych jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu cywilizacji, wiedzy i techniki. Tego nie da się ukryć. Jeśli zbada się potencjał myślenia logicznego oraz zdolność wybitnych przywódców państw do logicznej oceny sytuacji politycznych w ciągu ostatniego stulecia, to rzeczywiście ulęgają one postępującej redukcji. Każdy kolejny jest głupszy od swego poprzednika.
Powszechnie jest znane ekonomistom prawo Kopernika-Greshama: jeśli jednocześnie istnieją dwa rodzaje pieniądza, pod względem prawnym równowartościowe, ale jeden z nich jest postrzegany jako lepszy, to ten "lepszy" pieniądz będzie gromadzony, a w obiegu pozostanie głównie ten „gorszy” - krótko mówiąc, gorszy pieniądz wypiera lepszy. To prawo o ciągłym wypieraniu dobrego pieniądza przez zły, pomimo postępu gospodarczego, można zasadnie przenieść na domenę polityki i sformułować w postaci prawa o stopniowym wypieraniu lepszych liderów przez gorszych pomimo postępu cywilizacyjnego.
Że tak jest, świadczą chociażby wyniki kolejnych wyborów w różnych państwach i uprawianie przez nich polityki. Przy tym zabawne, choć raczej tragikomiczne jest to, że wybory coraz głupszych przywódców wymagają coraz większych nakładów pieniężnych i odbywają się na koszt wyborców-podatników, albo bezpośrednio z płaconych przez nich podatków, albo pośrednio w wyniku różnych form drenażu finansowego konsumentów, stosowanego przez biznesmenów sponsorujących kampanie wyborcze. Warto przypomnieć, że ostatnia prezydencka kampania wyborcza w USA kosztowała - z pewnością nie kandydatów ubiegających się na to stanowisko - ponad miliard dolarów. A sprawowanie władzy przez głupich polityków i ich niedorzeczne decyzje pociąga za sobą coraz wyższe koszty nie tylko wymierne ekonomiczne, ale również niewymierne społecznie.
Można dopatrzeć się dwóch przyczyn tego zjawiska - jednej obiektywnej, a drugiej subiektywnej. Po pierwsze, w skutecznie ogłupianym od wielu lat społeczeństwie, niezależnie od powszechnej edukacji i postępu wiedzy, zasoby ludzi mądrych kurczą się i coraz trudniej udaje się znaleźć mądrych kandydatów do władzy. Po drugie, wyłanianie głupich pretendentów do władzy dokonuje się za sprawą specyficznego mechanizmu wyborczego i propagandy wyborczej. Z reguły elity władzy wysuwają na czołowe miejsce najgłupszego spośród siebie po to, by łatwiej nim manipulować i wykorzystywać go do zaspokajania własnych interesów, a w razie czego zwalić na niego całą odpowiedzialność za złe rządy i ewentualnie usunąć go, czyli zastąpić jeszcze głupszym i bardziej uległym.
Natomiast propaganda wyborcza żeruje przede wszystkim na głupocie otumanionego krzykliwą reklamą elektoratu, któremu można wmówić wszystko, nawet to, że najgorszy i najgłupszy kandydat będzie po wyborach mężem opatrznościowym społeczeństwa, narodu i państwa. Jak powiadają: głupi wszystko kupi.
Zdziwienie budzi fakt, że nie sprawdza się zdolności do logicznego myślenia pretendentów do władzy państwowej chociażby za pomocą badania ilorazu inteligencji, podobnie jak nie wymaga się od nich odpowiedniego wykształcenia z zakresu zarządzania ani badań psychologicznych.
Okazuje się, że kierować państwem może każdy, nawet ludzie bez odpowiedniej wiedzy albo, co gorsze, psychopaci, których było sporo w ostatnim stuleciu i teraz ich nie brakuje. Nic dziwnego, że politycy nie cieszą się na ogół autorytetem ani zaufaniem i są wdzięcznymi obiektami zainteresowania prześmiewców, a ludzie coraz bardziej zniechęcają się do nich i do polityki. Awersja do polityki przejawia się w malejącym udziale w imprezach politycznych i wyborach parlamentarnych. Bo przecież na dobrą sprawę, jaki sens mają nawet najbardziej demokratyczne wybory, jeśli kandydaci są z góry zaprogramowani i odpowiednio ustawieni na listach partyjnych i jeśli kogokolwiek z nich się wybierze, to i tak będzie rządzić albo nieuk, albo człowiek o znikomym potencjale logiki, albo zwykły psychopata, albo ktoś reprezentujący wszystkie te cechy naraz, czyli posługując się językiem reklamy „trzy w jednym”.
Logika też nie remedium...
Jesteśmy więc skazani na rządy ludzi o malejącej znajomości logiki oraz zdolności do myślenia logicznego, racjonalnego postępowania i sensownych ocen sytuacji. A redukcja potencjału logiki u władców przenosi się na podwładnych, na masy społeczne. Wszak ryba psuje się od głowy, jak głosi znane i mądre przysłowie, a kryzys myślenia logicznego wśród elit politycznych zaraża cale społeczeństwo. Zwrócenie uwagi na postępującą deflację myślenia logicznego i jej skutków dla dalszych losów ludzi i cywilizacji nie ma na celu apoteozy tego myślenia. Nie chodzi o to, by kierować się wyłącznie regułami logiki w życiu i pracy. Nie wiadomo nawet, bo nikt tego nie zbadał, czy udałoby się w ogóle realizować postęp cywilizacyjny i społeczny, gdyby przywódcy podejmowali wyłącznie decyzje logicznie uzasadnione, co zresztą jest chyba praktycznie niemożliwe.
Nie należy zbyt wiele spodziewać się po logice. Jednak w żadnym razie nie wolno jej zupełnie ignorować, a w wielu wypadkach musi ona przeważać nad innymi determinantami myślenia. Chociaż wydaje się, że - paradoksalnie - właśnie decyzje alogiczne, incydentalne i podejmowane wbrew zasadom racjonalizmu lub zgoła zdrowego rozsądku są warunkiem konicznym do postępu i rokują lepsze nadzieje na jego perspektywy. Natomiast decyzje logicznie uzasadnione hamują go albo zamykają mu drogę. A poza tym, gdyby nie było nielogicznych decyzji, nie byłoby na przykład bohaterów narodowych. Zazwyczaj bohaterstwo jest skutkiem decyzji nieprzemyślanych do końca i podejmowanych wbrew zasadom logiki.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 11125
Godność uległa utowarowieniu i funkcjonuje na rynku na równi z innymi towarami, zgodnie z prawami rynku.
Godność jest przede wszystkim kategorią etyki, za pomocą której wartościuje się ludzi w różnych aspektach. Pojmuje się ją raczej intuicyjnie, bo nie doczekała się jeszcze porządnej naukowej definicji. Rozumiemy ją jako wartościowość, wzniosłość, szlachetność, majestat, moralny nakaz wewnętrzny oraz jako postawę wynikającą z uświadamiania sobie własnej wartości w związku z wykonywanym zawodem i zajmowaniem stanowiska wzbudzającego szacunek.
W godności mieści się własny wizerunek, wykonywanie misji społecznej i uznanie ze strony znaczących osób.
Godność to poczucie własnej wartości najwyższej i autonomicznej, jakby samej w sobie, to przekonanie, że zasługuje się na szacunek. Sprowadza się ona do poczucia własnej wartości i uznania dla siebie. Ale to nie wystarcza; pragnie się również uznania przez innych ludzi, wśród których się przebywa. A więc godność funkcjonuje w wymiarze indywidualnym i społecznym. W pierwszym oznacza szczególne odnoszenie się moralne do samego siebie, a w drugim - stosunek społeczeństwa do siebie.
Subiektywne poczucie godności i jej akceptacja intersubiektywna warunkują się obopólnie. Ma się poczucie godności, gdy jest się przekonanym, że jest się kimś wartościowym z jakichś powodów i według własnych kryteriów oceny siebie i że dlatego zasługuje się na szacunek ze strony innych ludzi.
Jednak nie zawsze tak jest; czasem zdarza się dysonans ocen moralnych - inni ludzie mają o kimś inne zdanie aniżeli on sam o sobie. To zależy od różnych czynników i sytuacji społecznych, między innymi od tego, jaki image potrafi się sobie wykreować, jak prezentuje się swoje walory i jak da się radę przekonać innych ludzi do uznania ich za wiarygodne i pożądane. Poczucie własnej wartości wymaga weryfikacji w praktyce społecznej - odzwierciedla się i urzeczywistnia w relacjach interpersonalnych.
Są też inne pozaetyczne lub metaforyczne sposoby pojmowania godności, np. jako pozycja zajmowana w hierarchii społecznej czy piastowany urząd, zasługa oraz niewzruszona postawa lub opanowane zachowane się w różnych sytuacjach życiowych, zwłaszcza krytycznych.
Godność wiąże się z nie tylko z szacunkiem dla siebie, ale także ze szlachetnością, honorem, dumą, samozadowoleniem, statusem społecznym, sławą, popularnością, dobrym imieniem, prestiżem, renomą, reputacją i pychą.
Godność nie jest wielkością stałą, lecz zmienia się w zależności od kontekstu społecznego - od czasu i miejsca, gdzie się jest, od przynależności etnicznej, wyznaniowej i kulturowej, uznawanego systemu wartości etycznych i aprobaty przez grupę społeczną, w której się funkcjonuje. Jak inne kategorie etyczne i cechy charakteryzujące człowieka, jest ona cechą wielowymiarową, stopniowalną i względną.
Co czyni człowieka wartościowym w oczach własnych i cudzych, dzięki czemu uznaje się on sam albo społeczeństwo uznaje go za jednostkę wartościową? Subiektywna ocena własnej wartości, czyli poczucie godności, zależy od czynników społecznych - od środowiska społeczno-kulturowego, które poniekąd narzuca jednostkom i społecznościom kryteria wartości w procesach edukacji, inkulturacji i socjalizacji.
Niestety, nie ma absolutnego ani ponadczasowego kryterium oceny ludzi: ich zachowań, postaw, czynów, wartości itp. Są tylko mniej lub bardziej względne kryteria - zrelatywizowane do danego kręgu kulturowego i historycznie zmienne. Zazwyczaj za wartościowe, a więc godne, uznaje się to, co dla danej społeczności przedstawia jakąś niekwestionowaną wartość, a to jest kwestią umowną. Tzw. obiektywne kryteria wartości i godności są w istocie i w ostatecznym rachunku ustanawiane arbitralnie.
O ile dawniej te kryteria tworzyły się po większej części żywiołowo, to ostatnio - jak wiele innych spraw związanych z życiem społecznym - są one kreowane i propagowane przez elity społeczne, w szczególności przez wszelkie elity władzy funkcjonujące w sferach polityki, ekonomii, religii, ideologii, sztuki, mody itd. Podsuwają one takie wzorce etyczne, wartości, kryteria dobra, sposoby wartościowania i wykładnie norm etycznych, które służą ich interesom, przede wszystkim sprawowaniu władzy nad światem i maksymalizacji zysków.
Nie wiadomo, dlaczego ludzie są im posłuszni i akceptują te kryteria bez zastanowienia się, jakimi autorytetami są ich twórcy i jakie mają prawo moralne narzucać swoje kryteria etyczne masom społecznym poza tym, że robią to z własnej woli i z własnego nadania, czyli z tytułu posiadanego bogactwa i władzy.
Godność - produkt kultury
Według etyki personalistycznej, godność przysługuje każdemu człowiekowi ex definitione. Uznawana jest za cechę gatunkową ludzi, wartość uniwersalną i wrodzoną, którą ma się może od chwili poczęcia - godność ma nawet embrion ludzki - a bez wątpienia od chwili narodzin. Ten antroposzowinistyczny pogląd, odzwierciedlający wywyższanie się ponad inne gatunki istot żywych potwierdza wiara, a nie nauka. O godności w duchu personalistycznym najgłośniej wypowiada się Kościół katolicki, ale przeważnie w aspekcie aborcji, sztucznego zapładniania i eutanazji. Również w odniesieniu do ludzi ubogich i chorych, chociaż nie podejmuje żadnych skutecznych działań praktycznych na rzecz likwidacji biedy, ani zapewnienia chorym godnego traktowania. A pociecha duchowa i incydentalne akty współczucia z okazji wielkich świąt kościelnych mają wydźwięk populistyczny.
W rzeczywistości, godność jest produktem kultury i nie przynosi się jej ze sobą na świat, lecz nabywa się ją i rozwija w ciągu swego życia w wyniku socjalizacji od momentu narodzin; dlatego może wydawać się, że jest wrodzona. Jest ona dziełem jednostki i kształtuje się w zależności od stopnia angażowania się w życie społeczne. Jej rozwój zależy od predyspozycji osobistych - od chęci i zdolności do wyróżniania się i realizacji swojego powołania.
Nie jest prawdą, że godności nie można kupić za żadną cenę, że nie zależy od kontekstów społecznych, ani że jest nadrzędnym i ponadczasowym imperatywem etycznym, jakim należy kierować się we wszelkich działaniach bez względu na okoliczności.
Natomiast ochrona godności i rozwijanie jej jest nakazem moralnym dla jednostek, społeczeństwa i państwa, dlatego że z jednej strony, każdy powinien być autonomiczny, a to jest możliwe dzięki maksymalizacji godności aż do przekształcenia się jej w majestat. A z drugiej strony, obowiązkiem społeczeństwa i państwa powinno być poszanowanie godności i zapewnienie jej ochrony każdemu obywatelowi.
Tymczasem w ustrojach demokratycznych i liberalnych postępuje deflacja godności człowieka. Po części za sprawą samych ludzi, którzy przestają dbać o swoją godność, bo nie jest im do niczego potrzebna. Nie przywiązują wagi do niej, albo chcą się jej pozbyć i sprzedać, gdy tylko znajdzie się kupiec; a po większej części z winy warunków, w jakich przyszło ludziom żyć w modelach społeczeństw narzucanych przez różne elity władzy.
W pierwszym przypadku chodzi o to, że nie zawsze i nie wszędzie warto obnosić się ze swoją godnością - często lepiej opłaci się nie okazywać jej, zwłaszcza, gdy nie ma się władzy, albo jest się ubogim, a nawet postępować niegodnie, by móc wzbogacić się lub stać się kimś znanym i ważnym.
W drugim przypadku chodzi o to, że życie w społeczeństwie masowym, kształtowanym wcześniej w państwach totalitarnych (nieliczenie się z jednostkami, kolektywizacja, urawniłowka, uniformizacja i standaryzacja) nie sprzyja wzmacnianiu poczucia godności, raczej tłamszeniu jej. Przyczynia się do tego w znacznym stopniu arogancja władzy i biurokratów.
Różne przyczyny odwartościowywania godności
Jedne są natury ekonomicznej: ubóstwo, brak samodzielności ekonomicznej, życie poniżej średniego standardu, handel ludźmi i ich organami, wszelkiego rodzaju wyzysk towarzyszący formowaniu społeczeństwa produktywnego (achievement-oriented society), czyli zorientowanego na osiągnięcia lub sukcesy itp.
Drugie są światopoglądowe: przede wszystkim dyskryminacja ze względu na poglądy, przynależność rasową i wyznaniową, nakaz lub zakaz manifestacji swego wyznania, przymuszanie do uczestnictwa w obrzędach religijnych i zabranianie go, zmuszanie do oglądania symboli religijnych i słuchania nabożeństw w przestrzeni publicznej itp. Trzeba zaznaczyć, że jakiekolwiek jednostronne wpływy religijne lub antyreligijne naruszają godność człowieka. (Dlatego w niektórych krajach, np. w Niemczech, postuluje się, żeby do 18. roku życia na lekcjach religii nauczać bezstronnie o wszystkich istniejących religiach, światopoglądach i orientacjach etycznych).
Trzecią grupę przyczyn nazywam umownie wspólnotowymi, ponieważ wynikają z życia jednostek w społecznościach. Należą do nich: ekskluzja społeczna, nieakceptacja, nieuczciwość, niesprawiedliwość, przemoc, niezrozumienie, naruszanie prywatności, podejrzliwość, pomijanie, ignorancja, traktowanie instrumentalne i przedmiotowe, wulgaryzacja.
Czwarta grupa przyczyn obejmuje stosunki zawodowe: mobbing, wynagradzanie nieadekwatne do wykonywanej pracy, pomijanie w awansach, dokuczliwe lub nieuzasadnione wytykanie błędów itp.
Do piątej grupy należą przyczyny polityczne: szykany z tytułu przynależności partyjnej i krytyki ustroju, wykluczenie mniejszości przez większość w procesie podejmowania decyzji itp.
Ostatnią grupę stanowią przyczyny psychologiczne: zakłamanie, zawstydzanie, poniżanie, szydzenie, uwłaczająca krytyka itp.
Szarganie godności
O ile w totalitaryzmie godność jednostek i całych grup społecznych była deptana przez kogoś z zewnątrz - wyalienowany system władzy politycznej, okupanta, dyktatora, tyrana, policję itp., to w liberalizmie jednostki same pozbywają się jej bez przymusu zewnętrznego, ponieważ chcą, a chyba bardziej muszą, adaptować się do warunków, jakie stwarzają im liberalni władcy - te „dobre paniska”.
Co więcej, pomiata się godnością w majestacie przestrzegania praw człowieka. No cóż, „człowiek, to brzmi dumnie”, szkoda, że tylko w pustosłownych sloganach, a nie w rzeczywistym życiu.
O deprecjacji godności, pozbywaniu się jej i szarganiu, przekonują liczne zjawiska doświadczane na co dzień, zwłaszcza kontakty z instytucjami, funkcjonariuszami władzy, rozmaitymi przełożonym i wszystkimi, od których jest się zależnym z różnych powodów. A im bardziej jest się zależnym, tym bardziej godność jest zagrożona.
Życie potwierdza następujące prawidłowości:
- Im wyższy szczebel zajmuje się w hierarchii władzy, tym gorszy ma się stosunek do podwładnych, interesantów i klientów - i tym samym mniej szanuje się ich godność. Odnosi się to tak do władzy świeckiej jak i duchowej - nie wyłączając hierarchów kościoła katolickiego, którzy z reguły lekceważą ludzi chcących dostąpić łaski spotkania się z nimi w różnych sprawach. Nie wspomnę o wymaganej, albo tolerowanej przez nich czołobitności i upokorzeniu. (Możliwe, choć mało prawdopodobne jest, że to zmieni się za sprawą papieża Franciszka.) Z reguły „wielcy ludzie” nie spotykają się face to face z interesantami, tylko za pośrednictwem swoich sekretarzy, rzeczników i innych pośredników. To uwłacza godności interesantów.
- Im liczniejsze jest zbiorowisko ludzi, tym mniej liczy się ich podmiotowość i godność. Uszanowanie godności jednostki wymaga dostrzeżenia jej, a więc wyodrębnienia na tle innych i skupienia uwagi na niej. W dużym skupisku ludzi, zwłaszcza w tłumie, trudno tego dokonać, ponieważ zacierają się granice między poszczególnymi ludźmi - zlewają się oni w masę.
- Im bardziej społecznością „rządzą” prawa statystyczne, tym mniej dostrzega się jednostki i liczy z nimi i z ich godnością. Statystyczne, tzn. przeciętne odnoszenie się do ludzi implikuje szacunek dla przeciętnej, zbiorowej, czyli abstrakcyjnej godności, a nie do realnej i jednostykowej.
Wiele wskazuje na to, że nieposzanowanie godności zwykłych ludzi będzie wzmagać się. Postępuje wzrost arogancji władzy, celebrytów, VIP-ów i podobnych kreatur, wyobcowanych od mas społecznych i charakteryzujących się wybujałą pychą. Społeczności będą coraz liczniejsze wskutek postępującego przyrostu ludności. W związku z tym będzie wzrastać rola prawidłowości statystycznych oraz podporządkowanie się przeciętnym wartościom i średnim standardom. Postępowi technicznemu będzie towarzyszyć coraz większe upodabnianie się ludzi do robotów, a robot nie ma godności.
Poza tym pozbawianie ludzi godności będzie się nasilać w związku z konsekwentnym zastępowaniem kanonów etyki przez imperatyw komercji w różnych sferach życia. Mam tu na myśli przede wszystkim sferę reklamy i propagandy, gdzie bezkarnie propaguje się kłamstwo. Tak samo w środkach przekazu masowego. Prasa, zwłaszcza kolorowa (czytaj: brukowa), Internet i telewizja prześcigają się w szarganiu godności ludzi. Tytułem przykładu wystarczy przytoczyć wciskaną wszędzie w sposób nachalny pornografię, naruszanie prywatności aż do wkraczania w sferę intymną, audycje typu reality show, big brother itd. (Sąd Najwyższy Słowacji uznał już program reality show za naruszający godność rodziny.)
Upowszechnienie się imperatywu komercji i realizacja modelu achievement-society w wymiarze ekonomicznym, tzn. zorientowanego na stały wzrost bogacenia się, spowoduje zwiększenie udziału skądinąd zacnych ludzi - artystów, naukowców itp. - w kłamliwych reklamach, niewybrednych spotach, wywiadach, wypowiadaniu poglądów, orzeczeniach i imprezach.
Cecha kapitalizmu
Powszechnie uważa się, że godność jednostki była zagrożona i poniewierana w ustrojach totalitarnych, np. w państwach socjalistycznych - między innymi z tego powodu ustroje te były znienawidzone i zwalczano je. Z pewnością tak było, ale nie tak bezczelnie, na taką skalę i w tak perfidny sposób, jak obecnie w państwach kapitalistycznych - wolnych i demokratycznych - gdzie powinno się przestrzegać się praw człowieka, zasad humanizmu i demokracji.
Z dużym prawdopodobieństwem można twierdzić, że dewaluacja i szarganie godności jest jakby wkomponowane w system kapitalizmu i stanowi jego element oraz nieodłączną cechę - weryfikuje to życie codzienne milionów ludzi. A główną przyczyną tego jest stale postępująca komodyfikacja wszystkiego i związany z nią handel, czym się da i na co tylko znajdzie się nabywców - od handlu żywym towarem (kobietami, dziećmi, specjalistami, piłkarzami itp.), narządami, embrionami ludzkimi, czcią, honorem, logo, autorytetem, poglądami, własnym wizerunkiem i dyplomami aż po handel cnotami etycznymi nie wyłączając świętości.
W rozwiniętej gospodarce rynkowej godność uległa utowarowieniu i funkcjonuje na rynku na równi z innymi towarami zgodnie z prawami rynku. Jako towar ma swoją cenę, która zależy od popytu i podaży, od możliwości zarabiania na niej oraz od właściciela godności i zamożności kupującego.
Dlatego godnością można kupczyć bez żenady. I to się robi. Bez jakichkolwiek skrupułów moralnych wystawia się ją na sprzedaż i sprzedaje się ją byle komu, byle najdrożej i nie ważne, w jakim celu: godziwym czy nieetycznym. Doszło już do tego, że byle kto może również kupić sobie godność w postaci tytułu naukowego doktora i profesora.
Szybką i legalną sprzedaż tytułów oferuje na przykład niemiecka „Akademischer Beratungsdienst” (http://www.ihr-doktortitel-14.com) - za 49 € tytuł doktora honoris causa, za 79 € - tytuł profesora i za 97 € tytuł profesora doktora; tymi tytułami można posługiwać się na terytorium Niemiec. Tego rodzaju transakcja niewątpliwie przyczynia się od deflacji godności naukowca.
Najwięcej kupczą swoją godnością tzw. celebryci: ludzie cieszący się powszechnym zaufaniem społecznym, artyści, aktorzy, lekarze, eksperci i, niestety, coraz częściej też naukowcy, a więc ci, którzy są raczej dobrze, a przynamniej średnio zamożni i nie musieliby tego robić. Ale u nich przeważa czynnik ekonomiczny nad etycznym i dlatego ulegają żądzy pomnażania swego bogactwa per fas et nefas. (Kiedy parę lat temu napisałem o prostytuowaniu się naukowców w „Przekroju” Nr 31/3293/31 lipca 2008 i w „SN” Nr 3, 2010 - Sprzedajna nauka, spotkałem się z częściowo uzasadnionym oburzeniem środowiska, ponieważ oparłem swoją hipotezę na nielicznych przypadkach. A ja chciałem tylko zwrócić uwagę na zjawisko, które znajdowało się in statu nascendi, które spostrzegłem i które wykazywało tendencję wzrostową, po to, żeby - jak to się mówi - dmuchać na zimne i uczulić na nie naukowców i nie tylko ich. Teraźniejsze fakty coraz bardziej utwierdzają mnie o tym, że miałem rację.) Duchowe prostytuowanie się ludzi znanych, polegające na kupczeniu własną godnością, nie jest już zjawiskiem sporadycznym, lecz społecznym.
Społeczeństwo żebrzących
Traci się godność głównie z przyczyn ekonomicznych i chęci przeżycia. Powszechnym zjawiskiem społecznym jest masowo uprawiane żebractwo. Uprawiają je zwykli biedacy, którzy w ten sposób pozyskują pieniądze potrzebne do wegetacji na jakim takim poziomie w rzekomym społeczeństwie dobrobytu - tacy zawsze funkcjonowali w ramach tzw. marginesu społecznego. Będzie ich przybywać wskutek drastycznej pauperyzacji oraz postępującej polaryzacji na biednych i bogatych za sprawą niesprawiedliwych reguł redystrybucji dochodu społecznego, nb. stanowionych przez bogatych.
Chodzi też o żebractwo uprawiane przez ludzi średnio zamożnych: chorych w celu pozyskiwania funduszy na coraz droższe leczenie, artystów i wynalazców poszukujących sponsorów w celu finansowania swojej twórczości, naukowców starających się o granty na badania, publikacje oraz na wyjazdy na konferencje i staże naukowe, literatów, by mogli pokryć koszty druku swoich książek, a także sportowców, żeby mogli trenować w odpowiednio wyposażonych ośrodkach.
Na każdym kroku spotyka się z prośbami o wspomaganie chorych dzieci, na których leczenie brakuje środków z wciąż uszczuplanego NFZ, trwonionego i rozkradanego przez zarządców, oraz o wspomaganie różnych fundacji i organizacji charytatywnych.
A czym innym, jak nie formą „eleganckiego żebractwa” jest ubieganie się o granty naukowe i sponsorów, które pociąga za sobą utratę godności ludzi żebrzących z wyższych pobudek, dla wzniosłych celów jak i o dostęp do elit władzy? Zmuszanie coraz większej liczby ludzi do różnych form żebractwa i utraty godności rodzi niepokój, gdyż - być może - w nieodległej przyszłości ukształtuje się swoiste „społeczeństwo żebrzących”. A przecież w zdrowym społeczeństwie i państwie realizującym postulaty solidaryzmu, sprawiedliwości ekonomicznej, szacunku dla obywateli i ochrony ich godności taka patologia nie powinna w ogóle mieć miejsca. W poprawnie zarządzanym państwie przez uczciwych, światłych i empatycznych władców każdy powinien mieć zapewniony dostęp do odpowiedniej opieki lekarskiej i leków. Zaś w „społeczeństwie sukcesu” każdy autentyczny i rokujący nadzieje na sukces twórca, wynalazca, artysta, mistrz sztuki i sportu itp. powinien mieć zapewnione środki finansowe potrzebne do odpowiedniego wyposażenia swego warsztatu i rozwoju zawodowego.
Nie jestem pewien, czy deprecjacja godności jest nieodłączną cechą kapitalizmu i czy potrzebna byłaby jakaś rewolucja społeczna prowadząca do zmiany ustroju. Bardziej pożądana byłaby rewolucja świadomościowa, polegająca na zmianie filozofii rządzenia i ekonomii oraz odpowiednie regulacje prawne, finansowe, płacowe, zmiana kryteriów opłacalności (włączenia kryteriów społecznych i traktowania ich przynajmniej tak samo, jak ekonomicznych) i sposobu liczenia dochodu i bogactwa narodowego, przebudowa aparatu administracji państwowej i samorządowej. A przede wszystkim - likwidacja szarej strefy ekonomicznej, ukrócenie rosnącej działalności rozkradaczy majątku narodowego, aferzystów, złodziejów itp. ludzi żyjących na koszt podatników.
Raz zdobytej czy raczej wypracowanej z trudem godności nikt nie powinien się dobrowolnie pozbywać, pozwalać innym na bezczeszczenie jej i niegodne traktowanie. Wszak „utrata godności boli bardziej niż najcięższe lanie” (Carl Zuckmeyer, Aufruf zum Leben). O tym warto pamiętać.
Wiesław Sztumski
16 marca 2014
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 8639

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w wyniku rozważań analitycznych, często spekulacyjnych, jak i badań empirycznych dotyczących istoty współczesnego społeczeństwa, socjologowie i filozofowie społeczni wymyślili wiele modeli. Opatruje się je etykietkami odpowiadającymi nazwom najbardziej charakterystycznych cech. A oto lista tych modeli:
- Społeczeństwo poprzemysłowe
- Społeczeństwo masowe
- Społeczeństwo ryzyka
- Społeczeństwo informatyczne
- Cyberspołeczeństwo
- Społeczeństwo wiedzy
- Społeczeństwo merytokratyczne
- Społeczeństwo informatyczne (informacyjne)
- Społeczeństwo sieci
- Społeczeństwo konsumpcyjne
- Społeczeństwo obfitości
- Społeczeństwo doznań (przeżyć)
- Społeczeństwo spektakli
- Społeczeństwo obywatelskie
- Społeczeństwo usług (serwisowe)
- Społeczeństwo cywilne (organizacji pozarządowych)
- Społeczeństwo korporacyjne
- Społeczeństwo refleksyjne
Z reguły są to modele pozytywne o zabarwieniu subiektywnym wynikającym z pobudek politycznych, ideologicznych lub światopoglądowych oraz uproszczone, co jest metodologicznie uzasadnione, ponieważ prostota ułatwia badania. Trudno jednak na ich podstawie zbudować całościowy obraz społeczeństwa we współczesnym świecie – w postaci sumy tych modeli czy ich syntezy. Z tego względu na pytanie „Jakie jest współczesne społeczeństwo?” teoretycy nauk społecznych udzielają wielu kontrowersyjnych odpowiedzi. Nie wiadomo, komu wierzyć.
We współczesnej rzeczywistości, jakby na przekór chęci realizacji tych modeli pozytywnych, faktycznie rozwijają się następujące negatywne modele społeczeństwa.
Społeczeństwo pośredników
W związku z postępującym brakiem miejsc pracy w produkcji i usługach materialnych coraz więcej ludzi musi zajmować się wszelkiego rodzaju pośrednictwem. Począwszy od pośredniczenia w handlu (importerzy, hurtownicy, itd.) i w operacjach finansowych (banki, giełdy, itp.), czynnościach prawniczych (każdy powinien mieć swojego prawnika – rzecznika lub adwokata), aż do religijnych (zwracanie się do Boga za pośrednictwem kapłanów i świętych). Rozrasta się klasa pośredników, którzy faktycznie nie przysparzają dochodu narodowego, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy, żyjąca i bogacąca się na koszt pracowników produkcyjnych. (Zob. W.S. Powszechne pośrednictwo, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy, „SN”, Nr 11, 2013) Społeczeństwo żebracze
Wbrew opiniom (i pozorom), jakobyśmy żyli w społeczeństwie dobrobytu czy obfitości w wyniku postępu wiedzy i techniki oraz wzrostu gospodarczego, przekształcamy się coraz bardziej w społeczeństwo żebraków. Bo czym innym, jeśli nie uprawianiem żebractwa jest zbieranie jałmużny na różne cele charytatywne, leczenie pojedynczych osób, których nie stać na drogie usługi medyczne (a jest ich coraz więcej), albo różne akcje społeczne jak np. „Świąteczna paczka”, „Wielka Orkiestra Pomocy Świątecznej”, bale charytatywne, kwesty na rzecz odnowy zabytków (nekropolii), itd.
Żebractwem jest również powszechny sponsoring programów telewizyjnych, konferencji, wydawnictw i badań naukowych, instytucji artystycznych, sztuki, itd.
W społeczeństwach rzekomego dobrobytu lawinowo rośnie liczba ludzi żyjących na granicy ubóstwa*, którym z okazji różnych świąt funduje się na pokaz darmowe „uczty”, oczywiście opłacane przez prywatnych darczyńców, a nie przez państwo. I jeszcze z dumą informuje się o tym, że z roku na rok przybywa biedoty uczestniczącej w tych „ucztach” - jakby to było osiągnięciem państwa, a nie jego porażką.
Przybywa też tzw. reklam społecznych z prośbami o pomoc finansową oraz fundacji. Niestety, bez sponsoringu, tj. powszechnego żebractwa, nie funkcjonowałyby różne instytucje opłacane z budżetu państwa i wielu ludzi by nie przeżyło. Co to za państwo, którego nie stać na utrzymanie swoich instytucji, ani na zapewnienie minimum socjalnego dla swoich obywateli?
Społeczeństwo ludzi nieodpowiedzialnych
W ustroju liberalnym wraz ze wzrostem wolności powinna wzrastać również odpowiedzialność, a jest na odwrót – ona zanika. Wiele przyczyn składa się na to.
Po pierwsze, ludzie na stanowiskach otaczają się zespołami doradców i ekspertów – ich liczba jest proporcjonalna do rangi stanowiska – wskutek czego nie oni ponoszą odpowiedzialność za błędne decyzje, lecz te zespoły. A im liczniejszy zespół, tym trudniej znaleźć kogoś odpowiedzialnego - zamiast odpowiedzialności indywidualnej jest zbiorowa. Im więcej ludzi uczestniczy w procesie decyzyjnym, tym bardziej anonimowa jest odpowiedzialność.
Po drugie, często urządzenia techniczne podejmują decyzje i działania zamiast ludzi. Wystarczy tylko wyposażyć je w odpowiednie czujniki i programy, by czuć się zwolnionym z obowiązku myślenia o konsekwencjach takich decyzji i działań.
Po trzecie, występuje tendencja do przenoszenia odpowiedzialności podmiotowej, czyli ludzi, na przedmioty. Np., za dziury w jezdni odpowiada zła nawierzchnia, albo warunki atmosferyczne, a nie ludzie, którzy tę nawierzchnię zrobili i układali.
Często odpowiedzialnymi czyni się jakieś niewidzialne siły, układy lub mechanizmy i na nie zwala winę za niepowodzenia, albo karygodne decyzje.
Po czwarte, unika się konkretnej odpowiedzialności przed kimś, np. przed wyborcami za nierealizowanie składanych obietnic. W zamian woli się odpowiadać przed abstrakcyjną historią albo bogiem, gdyż ani jedno, ani drugie nie wymierzy namacalnej kary. Tak więc, w warunkach odpowiedzialności zbiorowej, anonimowej, pośredniej, przedmiotowej i abstrakcyjnej, rodzi się powszechna bezkarność – nie ma odpowiedzialnego, nie ma winnego i nie może być kary.
Kiedy wszyscy odpowiadają za wszystko niejawnie i abstrakcyjnie, to faktycznie nikt już za nic nie odpowiada. Toteż większość ludzi zachowuje się i postępuje nieodpowiedzialnie. Odnosi się to przede wszystkim do młodzieży wychowywanej w systemie neoliberalizmu. A oprócz tego brak odpowiedzialności postępuje w parze z głupotą.
Społeczeństwo zakłamane
Ten model można rozpatrywać w dwóch aspektach: okłamywania ludzi i wzrostu liczby kłamców lub oszustów. W pierwszym przypadku chodzi o celowe okłamywanie i oszukiwanie mas przez różne elity władzy, głównie państwowej, a w drugim – o rosnące znaczenie roli kłamstwa i oszustwa we współczesnym społeczeństwie, co z konieczności przekłada się na przyrost kłamców i oszustów.
Oszustwo stało się zjawiskiem powszednim, masowym oraz o zasięgu globalnym, a oszustów i oszustwa jest w świecie równie wiele, co kłamców i zakłamania. Spotyka się ich na każdym kroku, niezależnie od pozycji społecznej, zawodu, sprawowanych funkcji oraz konfesji i niemal w każdej chwili. Ofiarami oszustw padają miliony ludzi. Atakują i kuszą swoje potencjalne ofiary za pomocą ogłoszeń, reklam, prasy, telewizji, telefonów, Internetu, itd. I na wszelkie możliwe sposoby.
Nie ma dnia bez e-listów i telefonów od oszustów, nadawania w telewizji i publikowania w Internecie oszukańczych reklam proponujących darowizny w postaci milionów dolarów, zysk wynikający ze zmiany banku, operatora telefonii, czy zakupu rzekomo darmowych pakietów, intratnych lokat bankowych i niskooprocentowanych pożyczek, „taniego” ubezpieczenia.
Na spotkaniach komercyjnych wręczane są „darmowe” prezenty, na wycieczkach – „darmowe” obiady, oferowane są „bezpłatne” badania lekarskie wykonywane przez jakieś firmy, które chcą sprzedać „cudowne” urządzenia lecznicze za grube pieniądze, itp.
Kłamcy prześcigają się w sposobach oszukiwania i działają bezkarnie, bo kłamstwo nie podlega karze, tylko niektóre oszustwa. Jesteśmy poddawani presji kłamców lub oszustów i ulegamy im. Doszło już do tego, że oszust uchodzi za bohatera lub celebrytę, bywa ozdobą salonów; ceniony jest przez wielu ludzi za spryt i przebiegłość, a nawet stawiany za wzór do naśladowania jako człowiek sukcesu.
Skala oszustw jest proporcjonalna do pozycji zajmowanej w hierarchii społecznej, albo w systemie zarządzania i władzy. Prawdomówność przestała być cnotą ludzi najwyższego zaufania publicznego: najwyższych przedstawicieli władz państwowych, polityków, samorządowców, nauczycieli, naukowców, biznesmenów, a nawet funkcjonariuszy kościoła. Oni kłamią dla pieniędzy, za pieniądze, dla kariery, w obronie swojej ideologii i światopoglądu, albo ze zwykłej chęci dominacji.
Według Joe Saltzmana, profesora dziennikarstwa w University of Southern California, „Każdy kłamie. Od prezydenta USA, do Kongresu i zwyczajnych obywateli naszego kraju; jesteśmy narodem kłamców. Badania ankietowe potwierdziły, że 90% Amerykanów kłamie w pewnych okolicznościach. Nasze wzajemne okłamywanie się stało się sposobem na życie”.
Żyjemy w globalnej przestrzeni kłamstwa – w zakłamanych massmediach, zakłamanej polityce, ekonomii, wierze religijnej, nauce i w zakłamanych public relations. Kłamstwo zdaje się być cechą gatunkową ludzi, a dewiza: „Kłam, żeby żyć” jest warunkiem przeżycia w ustroju walki konkurencyjnej w ekonomii i rywalizacji w polityce.
Społeczeństwo hipokrytów
Obłuda bierze się z kłamstwa – okłamywania innych i siebie – oraz z pogardy dla zasady miłości bliźniego, która leży u podstaw relacji międzyludzkich opartych na wzajemnym zaufaniu, czyli na wierze w szczerość ich wypowiedzi, postaw, zachowań i postępowania. Polega ona na celowym przekazywaniu swojego zakłamanego wizerunku, zatajaniu swoich prawdziwych, negatywnych cech i eksponowaniu najlepszych. Po to, by wydawać się lepszym niż się naprawdę jest i dzięki temu przypodobać się komu trzeba oraz odnosić korzyści z tego.
Hipokryzja jest reakcją na konflikt między interesami indywidualnymi a grupowymi oraz na sprzeczności w etyce, prawie i religii. Dlatego najwięcej hipokrytów spotyka się wśród polityków, prawników, księży i ludzi wierzących.
Jest też formą wyrażania biernego oporu, albo sprzeciwu wobec panującego ustroju, porządku społecznego, norm obyczajowych oraz obowiązujących standardów poprawności w różnych dziedzinach życia.
Obłuda, tak jak zakłamanie, stała się jakby normą zachowań społecznych i dlatego nie jest oceniana negatywnie, ani postrzegana jak jakaś forma patologii lub schizofrenii społecznej. Jest tak dlatego, ponieważ obecne środowisko społeczne i mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa wymuszają obłudne zachowania. Ludzie ulegają tej presji i dla świętego spokoju manifestują społecznie pożądany swój wizerunek, a jednocześnie pozostają sobie wierni - własnym poglądom i oraz wartościom.
Dwulicowość i obłuda są efektem chęci życia w zgodzie z innymi ludźmi, nie narażania się innym, albo poszukiwania kompromisu w konfliktach, często za cenę rozterek duchowych i wyrzutów sumienia. Natomiast szczerość i prostomyślność często odbierana jest źle i wywołuje awersję lub agresję oraz chęć zemsty. W związku z tym ludzie przybierają maski z konieczności, są dwulicowi i stają się hipokrytami. Nigdy wcześniej nie było tyle hipokryzji co teraz i prawdopodobnie będzie jej jeszcze więcej w miarę rozwoju współczesnej cywilizacji i ideologii konsumpcjonizmu.
Społeczeństwo antymerytokratyczne
W miarę postępu wiedzy i powszechnego kształcenia na wszystkich poziomach systemu edukacji powinna dokonywać się eliminacja ludzi nie posiadających podstaw merytorycznych do zajmowanych stanowisk z kręgów władzy. Inaczej mówiąc, powinna rozwijać się merytokracja.Dobrze byłoby, gdyby pozycje w hierarchii społecznej i stanowiska w systemie zarządzania zajmowali ludzie merytorycznie przygotowani, odpowiednio wyedukowani, inteligentni, których wiedza i umiejętności zostałyby zweryfikowane za pomocą obiektywnych i wnikliwych kryteriów oceny (np. certyfikatów).
Niestety, w większości przypadków jest to tylko pobożnym życzeniem i pozostaje w sferze marzeń. Życie dowodzi czegoś innego. Do władzy i na stanowiska z górnej półki zarządzania – a jedno i drugie jest dobrze opłacane – pchają się jednostki bez odpowiednich kompetencji, mierni, ale za to wierni przywódcom państwowym i partyjnym, albo swoim przełożonym. I tacy są akceptowani przez elity rządzące i predestynowani na najwyższe stanowiska z klucza partyjnego lub w wyniku koneksji, nepotyzmu, albo funkcjonowania w odpowiednich „układach”, Toteż żyjemy w społeczeństwie antymerytokratycznym, w którym władzę sprawują ludzie coraz mniej kompetentni i głupsi. A jeśli wymaga się odpowiednich kwalifikacji, czasami nawet przesadnie wysokich, to z reguły od kandydatów na najniższe stanowiska.
Społeczeństwo marnotrawców
Do oszczędzania zmuszają ludzi względy ekonomiczne, jak np. obniżanie kosztów produkcji, chęć pomnażania majątku (np. poprzez zakładanie lokat bankowych), albo rosnąca inflacja. Także względy ekologiczne, jak np. ograniczanie zużycia nieodnawialnych bogactw naturalnych. Oszczędza się po to, by się bogacić, albo gromadzić zapasy na wypadek nieurodzaju, katastrof lub wojen.
Oszczędność dobrze przemyślana i w rozsądnych granicach – inaczej byłaby chciwością lub sknerstwem - jest nie tylko pożyteczna, ale niekiedy nawet warunkiem przetrwania.
Jednak w naszych czasach, mimo racjonalizowania gospodarki i czynienia jej oszczędną, nasila się tendencja do rozrzutności i marnotrawstwa. Nie dotyczy to, rzecz jasna, biedoty. Dzieje się tak za sprawą tworzenia sztucznego popytu i wytwarzania towarów i usług dalece ponad normalne potrzeby, żeby pobudzać wzrost konsumpcji.
Nadmierna konsumpcja jest siłą napędową wzrostu gospodarczego. Nadpodaż towarów i usług - zjawisko nieodwracalne we współczesnym modelu gospodarki światowej – skutkuje głównie nadmiernym zużywaniem energii oraz materiałów. Marnotrawstwo idzie w parze z postępem cywilizacji i ze wzrostem stopy życiowej. Przejawia się ono w różnych formach i dotyczy różnych dóbr.
Najbardziej widoczne i oburzające jest marnotrawstwo sprzętu, obuwia, odzieży, żywności i papieru. Niszczy się dobry sprzęt, bo nie jest nowoczesny, niszczy się dobrą odzież i obuwie, bo nie są modne, wyrzuca się żywność kupowaną w nadmiarze, której nie jest się w stanie skonsumować. (Według badań przeprowadzonych w 2011 r. przez Szwedzki Instytut Żywności i Biotechnologii, każdego roku traci się około 1,3 mld ton żywności; można by nią nakarmić 12 mld ludzi.)
W ostatnich 40 latach czterokrotnie wzrosło zużycie papieru na świecie, mimo komputeryzacji. Ekonomia żywiąca się niepotrzebną nadprodukcją i nadmierną konsumpcją oraz nadmiernym zużyciem skutkuje krzewieniem się zachowań charakteryzujących się brakiem umiaru w konsumpcji. Toteż ludzie bez namysłu, skrupułów oraz poczucia odpowiedzialności szastają, czym się da i ile się da, byleby tylko zaspokoić swoje zachcianki. Oszczędność ustępuje miejsca rozrzutności i marnotrawstwu.
Społeczeństwo ogłupiałe
Zamiast społeczeństwa ludzi oświeconych i mądrych - zgodnie z modelem społeczeństwa wiedzy - coraz bardziej szerzy się masowa głupota w różnych postaciach i warstwach społecznych, nawet wśród tych, którzy legitymują się dyplomami naukowymi. Jakby na przekór postępowi cywilizacyjnemu, ludzie stają się coraz głupsi. Za sprawą postępu technicznego rozpoczęła się faza zaniku mądrości; celem ewolucji kulturowej i społecznej wcale nie jest człowiek rozumny, lecz bezgranicznie głupi.
Pod wpływem różnych czynników ludzie uciekają od mądrości, między innymi za sprawą elit trzymających władzę, dla których ludzie mądrzy są poważnym zagrożeniem. Przecież najlepiej i najłatwiej rządzi się ludźmi bezmyślnie wykonującymi wszelkie polecenia władzy.
A z drugiej strony, głupim społeczeństwem rządzą coraz głupsze elity władzy. W konsekwencji grożą nam rządy idiokratów.
Postęp techniczny, czyniąc życie coraz bardziej wygodnym, nie sprzyja potrzebie rozwijania inteligencji i mądrości życiowej, a w związku z tym osłabia zdolność do eliminacji genów odpowiedzialnych za niedobór inteligencji. Toteż ludzie głupieją coraz bardziej i szybciej niż kiedykolwiek, i bardziej niż im się zdaje. Jeśli wierzyć badaniom Mario Cippolego, przeprowadzonych w uniwersytetach w grupach robotników, urzędników, studentów, kadry kierowniczej i profesorów, nawet noblistów, to w każdej z tych zbiorowości znajduje się ok. 80% ludzi głupich. Nikt nie przypuszcza, że aż tyle głupich jest ludzi w ich populacji (5,6 mld na 7 mld ludności świata) – w społeczeństwie, grupach, rodzinach, władzach, zakładach pracy itp. Głupota towarzyszy biedzie ze względu na koszt edukacji oraz wierze religijnej, która wyrasta z głupoty i ogłupia ludzi.
Społeczeństwo leniuchów
Badania Rolanda Paulsena (socjologa z Uniwersytetu w Lund) pokazały, że średnio od dwóch do trzech godzin dziennie w czasie pracy urzędnicy zajmują się sprawami prywatnymi. Między innymi w USA, Singapurze, Finlandii i Niemczech ok. 70% urzędników odwiedza strony pornograficzne w czasie pracy, a 60% wszystkich zakupów online dokonuje się w tam między dziewiątą rano a piątą po południu. Ludzie wolą leniuchować, aniżeli pracować, ponieważ w obecnym ustroju polityczno-ekonomicznym praca nie daje satysfakcji i dehumanizuje ludzi.
Społeczeństwo niewolników
W coraz wyższym stopniu występują różne formy zniewolenia, nie tylko te, na jakie wskazał papież Franciszek w czasie tegorocznego święta Bożego Narodzenia: handel ludźmi, zmuszanie kobiet do prostytucji i porywanie dzieci w celu handlu organami do przeszczepów.
Jest wiele innych sposobów czynienia z ludzi niewolników – począwszy od zmuszania do chodzenia do kościoła i przyjmowania sakramentów, przez podporządkowanie się modzie. Są niewolnicy reklam, komputerów oraz sieci internetowych, imprez masowych zdominowanych przez nędznego poziomu twórczość kulturalną, hałasu, zabudowy wielkomiejskiej, bezczynności, zakupów, usług bankowych, standardowego zachowywania się i funkcjonowania, udawania, podporządkowania się reżymowi pracy urządzeń technicznych, itp.
W rezultacie ludzie stają się wielowymiarowymi niewolnikami. Współczesne niewolnictwo jest o wiele bardziej złożone, bo dzisiejsi panowie (władcy) są sprytniejsi, posiadają lepszą wiedzę o zniewalaniu i dysponują doskonalszymi środkami i sposobami zniewalania. Funkcjonuje ono na różnych płaszczyznach i przejawia się w wielu formach, przede wszystkim w postaci przedmiotowego traktowania ludzi. Neoniewolnictwo funkcjonuje skrycie we współczesnym ustroju neoliberalnym, gdzie wolność jest sztandarowym hasłem programów różnych partii politycznych, a maksymalizację wolności uznaje się za obiektywną tendencję ewolucji społecznej - nawet za konieczność historyczną. Bo w wolnym i demokratycznym świecie każdy powinien cieszyć się formalną i realną wolnością i być szczęśliwy z tego powodu. Niestety, ta realna wolność staje się coraz bardziej iluzoryczna i zamienia się w niewolę.
Społeczeństwo znudzone
Jest ono zaprzeczeniem społeczeństwa doznań, tj. odmiany społeczeństwa konsumpcyjnego, gdzie najważniejszym celem życia jest szczęście i doznawanie przyjemności „tu i teraz”, a ludzi cechuje niecierpliwość, niechęć do podejmowania wysiłku, brak wstrzemięźliwości i egoizm. Hasło: „Ciesz się życiem!” jest wszechokreślającym imperatywem działania. Tylko mało kto wie, czym jest prawdziwe szczęście i autentyczna przyjemność, ponieważ wpaja się ludziom uproszczone pojęcia pozornego szczęścia i ulotnej przyjemności.
Teraz większość ludzi - głównie zamożnych, ale nie tylko - nie potrafi cieszyć się życiem, jak dawniej, kiedy wszystko długo cieszyło, każdy osiągnięty cel, nawet najdrobniejszy, drobnostka. Przyczyniła się do tego stosunkowa łatwość realizacji podstawowych potrzeb materialnych i dostępu do rozrywki, jak i nadmiar oferowanych i niedrogich towarów i usług (jak kogoś nie stać, to zdobywa pieniądze nieuczciwie, kradnąc lub oszukując). Dziś ludzie cieszą się krótko i chcą zaspokajać coraz bardziej wyszukane zachcianki. W rezultacie stale są znudzeni. Nudzi ich monotonia reklam, filmy kręcone na jedną modłę, wypowiedzi polityków, kaznodziejów i celebrytów, w kółko powtarzane programy telewizyjne, tandetna rozrywka, rytmy codzienności, standardowe ubiory i wyposażenie, brak pracy oraz wszystko to, co nieustannie powtarza się. A tego wciąż przybywa.
* Jeśli za próg ubóstwa przyjąć (za WHO i OECD) 50 % średnich dochodów netto na osobę w danym kraju, to w 2014 r. w Niemczech żyje na skraju ubóstwa 16% mieszkańców, a w Polsce ok. 60% .