Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1397
Pisząc ostatnią część historii moich kontaktów z Instytutem Technologii Materiałów Elektronicznych pt. „Byłem pracownikiem ITME - postscriptum”, zakładałem, że do tej tematyki nigdy już nie powrócę. Jednak powracam. Podobno nigdy nie należy pisać nigdy. Potrzeba powrotu wynikła z szeregu zdarzeń, jakie zaszły niedawno, już po umieszczeniu tej części na moim blogu (https://zdzislawjankiewicz.pl) i druku w Sprawach Nauki (SN nr 5/21). Zdarzenia te można by podzielić na zewnętrzne, niezwiązane z instytutem, a właściwie jego następcą Łukasiewicz Instytutem Mikroeektroniki i Fotoniki (ITME weszło w skład IMiF – Łukasiewicz) i zewnętrzne, związane ze zdarzeniami w kraju, a nawet na świecie. Zacznę od tych ważniejszych, zewnętrznych.
Mimo, że o tym pisałem już w Postscriptum, zacznę od zainteresowania się naszego Ministra Obrony Narodowej badaniami na rzecz potrzeb obronnych. Wśród wymienionych tam zagadnień znalazła się potrzeba opracowania mikrofalowych tranzystorów i układów scalonych dla wojskowych radarów i mikrofalowych łączy teletransmisyjnych. To zagadnienie jak najbardziej leżało w zasięgu możliwości byłego ITME. Dysponował potrzebną do tego celu aparaturą technologiczną (MOCVD do epitaksji warstw półprzewodnikowych i nowym elektronolitografem Vistec SB 251o parametrach przystosowanych do tego typu zadań) oraz kompetencjami pracowników. Udowodnili oni już wcześniej, że tranzystory mikrofalowe potrafią wykonać (1).
Zagadnieniem tym zajmowali się również pracownicy Instytutu Technologii Elektronowej, drugiego instytutu tworzącego obecny Łukasiewicz IMiF (2), chociaż satysfakcjonujących wyników w prowadzonym w ITE programie badawczym, o ile wiem, nie uzyskali.
W każdym razie zagadnienie wydawało się być w zasięgu możliwości krajowych ośrodków badawczych i należało oczekiwać szybkich pozytywnych rezultatów.
Potrzeby te stawały się coraz bardziej widoczne wraz z pogarszającą się sytuacją międzynarodową i kolejnymi zamierzeniami naszego rządu. Mam tu na myśli zapowiedź i uchwalenie ustawy o obronie ojczyzny oraz odbytym 26 października 2021 w WAT forum innowacyjności sił zbrojnych B+R+Armia. Pozwolę sobie przytoczyć dwa cytaty z tego forum (na podstawie relacji rzecznika prasowego WAT p. Ewy Jankiewicz).
1. Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak:
„Wszystkie działania, które wdrożyliśmy lub wdrażamy, składają się na spójne rozwiązanie organizacyjne znane jako Nowa Polityka Innowacyjności Ministerstwa Obrony Narodowej – B+R+Armia. Wymiernym efektem tych zmian będzie zwiększenie innowacyjności Sił Zbrojnych RP w obszarze technologicznym, a tym samym wydatne wsparcie działań modernizacyjnych Wojska Polskiego i wyposażenie go w najnowocześniejsze rozwiązania sprzętowe” oraz „Podnoszenie kompetencji technologicznych środowiska naukowego i przemysłowego buduje fundament dla nowoczesności Sił Zbrojnych RP”
2. Sekretarz stanu w MON Marcin Ociepa:
„Aktywność MON w zakresie wspierania sektora nauki przejawia się w finansowaniu projektów i konkursów z obszaru obronności. Zapewnił on przy tym, iż rozwój technologii kluczowych i przyszłościowych dla Wojska Polskiego jest priorytetem działania resortu obrony narodowej”.
Przejdźmy do zdarzeń wewnętrznych, wynikających ze strony Łukasiewicz - Instytut Mikroelektroniki i Fotoniki. Jego aktywność, a przecież to do niego między innymi kierowane były cytowane powyżej słowa na forum B+R+Armia, nie wydawała mi się satysfakcjonująca. Zaraz po 2015 roku i nieprzedłużeniu dr. Zygmuntowi Łuczyńskiemu pracy na stanowisku dyrektora Instytutu niekompetentni kolejni dyrektorzy „zdemolowali” wcześniej raczej bardzo dobrze działający ITME. Proces ten opisałem we wcześniejszych publikacjach w Sprawach Nauki (SN 2/21, SN 3/21, SN 4/21, SN 5/21, SN6-7/21) i nie będę do niego wracał.
Nie chcę jednak pozostawić wrażenia, że dowodzę tego jedynie w słowach. Istnieje dość obiektywna miara prowadzona przez wydawnictwo Elsevier baza danych – Scopus. Zawiera ona oceny poszczególnych instytucji naukowych na całym świecie. Aby instytucja znalazła się w publikowanej corocznie bazie, powinna spełnić ostry warunek. Jej pracownicy powinni opublikować w czasopismach z listy filadelfijskiej co najmniej sto publikacji. Jeżeli warunek ten nie jest spełniony, dana instytucja w tym roku nie jest oceniana i w bazie Scopus nie jest wymieniona. Przeważnie lista ich zawiera ok. 8 - 9 tysięcy placówek naukowych. O miejscu, na którym figuruje instytucja w tej bazie decydują jej osiągnięcia mierzone liczbą publikacji, patentów oraz liczbą cytowań. Stworzyłem tabelkę pokazującą, jakie miejsca zajmowały w tej bazie w latach 2010 – 2022 interesujące nas instytuty.
„N” w tabelce oznacza, że instytucja w tym roku nie spełniła warunku oceny w bazie.
Z tabelki tej wyziera smutny obraz zniszczenia najlepszego instytutu badawczego w Polsce, który Scopus sklasyfikował w 2015 roku na dziewiątym miejscu wśród wszystkich krajowych jednostek naukowych (z uniwersytetami włącznie). Do tego należy jeszcze dodać, że jakość sumy wcale nie jest sumą jakości składników, a nawet nie musi im dorównywać. Minister Gowin, jak sobie przypominam, reformując naukę w Polsce, np. scalając instytuty, obiecywał lepszą ich działalność, związanie z przemysłem itp. Wynik to ta tabelka. ITME, mimo że już faktycznie nie istnieje, w bazie Scopus jest odnotowywany. Nowy instytut, mimo że powstał z połączenia majątku i pracowników ITME i ITE, chociaż upływa już drugi rok od jego powstania, jeszcze nawet nie zakwalifikował się do oceny w tej bazie. Tyle uwag ogólnych.
Dziwne decyzje
Przejdźmy do potrzeb artykułowanych przez władze wojskowe. Oczywiście chodzi o potrzeby widziane przez pryzmat specjalizacji tematycznej byłego ITME, ale dotyczące już działań nowego instytutu Łukasiewicz IMiF. Te nie są zrozumiałe od samego początku. Władze instytutu i zasadnicze jego części mieszczą się przy ul. Lotników na Mokotowie, chociaż - jak wiadomo - miejsca tam raczej mało. O ile pamiętam, już wcześniej w czasie realizacji programów zamawianych, którymi kierowałem, pracownicy części technologicznych byłego ITE narzekali na ciasnotę. Tymczasem laboratoria położone na znacznie większym terenie byłego ITME przy ul. Wólczyńskiej świecą pustkami. To dziwne. Teren ten ma dobrze przygotowaną infrastrukturę do obsługi zgromadzonej tam aparatury technologicznej i położony jest dalej od ruchliwych arterii miejskich niż ten przy alei Lotników.
Co najważniejsze, przy ul. Wólczyńskiej zgromadzona jest najwartościowsza aparatura MOCVD, w tym do epitaksji wysoko przerwowych półprzewodników oraz unikatowy (nawet w skali europejskiej) elektronolitograf Vistec zapewniający rozdzielczość w płaszczyźnie wystarczającą do wytwarzania urządzeń (tranzystorów i układów scalonych) w zakresie mikrofal. Warto zaznaczyć, że urządzenie Vistec wraz z urządzeniami towarzyszącymi, tworzącymi Laboratorium Elektrolitografii w ITME, umożliwia powielanie wytworzonych struktur przyrządowych na poziomie kilku – kilkudziesięciu tysięcy struktur w jednym procesie technologicznym, a więc de facto małoseryjną produkcję.
Co gorsze, polityka personalna chyba niezbyt kompetentnych dyrektorów Instytutu doprowadziła do pozbawienia tych urządzeń fachowej obsługi. Taki jest stan obecny.
Rodzi to szereg pytań. Najważniejsze, czy nie jest to wynik działalności celowej? Wiele na to wskazuje. Była już, na szczęście udaremniona, próba sprzedaży budynku mieszczącego elektronolitograf za śmiesznie niską cenę sześciu milionów złotych, gdy koszt jego zawartości sięgał stu milionów. Powód? Chyba tylko jeden. Jak mnie niektórzy uświadamiają, teren byłego ITME jest niezwykle atrakcyjny dewelopersko. Warto go oczyścić i sprzedać. Czy rzeczywiście władze IMiF do tego zmierzają? Bo oczyścić ten teren oznacza złomowanie wspomnianych wyżej zakupionych nie tak dawno unikatowych urządzeń technologicznych. Przenoszenie ich chociażby ze względu na koszty nie jest realne.
Brak odpowiedzi na nurtujące w tej kwestii pytania był jedną z przyczyn dość desperackiej decyzji, o której za chwilę. Drugą była wiedza, że urządzenia te rzeczywiście są niezbędne do wykonania przyrządów wymienionych w podpisanym liście intencyjnym pomiędzy MON i Siecią Łukasiewicz Chodzi jednak nie tylko o elektronikę mikrofalową, ale także elektronikę na podwyższone napięcia i pracującą w wyższych temperaturach. Do tego dochodzi półprzewodnikowa optoelektronika, w tym diody laserowe.
Powiedzmy szczerze, uwierzyliśmy zapewnieniom, że władze wojskowe rzeczywiście potrzebują opracowań, a przemysł obronny elementów z półprzewodników wysoko przerwowych. Było nam łatwo w to uwierzyć, gdyż sami wątpliwości w tym względzie nie mamy.
Desperackie próby
Wspomnianym wyżej desperackim pomysłem było wystąpienie do Wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego i Ministra Obrony Narodowej Mariusza Błaszczaka z propozycją przejęcia tej aparatury przez resort MON i włączenie jej w tok opracowań i małoseryjnej produkcji na potrzeby sprzętu wojskowego. Nie uważam, byśmy byli zobowiązani do propozycji rozwiązań organizacyjnych, niemniej wyobrażaliśmy sobie utworzenie coś w rodzaju ośrodka technologii półprzewodnikowych na potrzeby sprzętu wojskowego. Powinna to być jednostka samodzielna, ale wspomagana merytorycznie przez Wojskową Akademię Techniczną, która - jak wiadomo - znajduje się w pobliżu ul. Wólczyńskiej. Najlepiej będzie, gdy w całości przytoczę tu obydwa listy wysłane w dn. 2 listopada 2021 do wspomnianych wyżej adresatów.
Pan Jarosław Kaczyński Wiceprezes Rady Ministrów
Szanowny Panie Premierze!
Z wielką uwagą i zainteresowaniem wysłuchaliśmy informacji Pana Premiera i Ministra Obrony Narodowej o założeniach nowej ustawy o obronie ojczyzny. Znamienne było także zorganizowanie na terenie WAT Forum Innowacyjności Sił Zbrojnych - B+R+Armia.
Jak z powyższego wynika, działania modernizacyjne naszej armii nie pomijają udziału nauki. Biorąc to pod uwagę, pragniemy poinformować Pana Premiera o istnieniu w kraju unikatowej aparatury technologicznej, bez której wykorzystania zarówno badania, jak i budowa ważnych z wojskowego punktu widzenia urządzeń elektronicznych i optoelektronicznych nie są możliwe.
W czerwcu 2013 r. w byłym Instytucie Technologii Materiałów Elektronicznych – ITME ukończono instalację elektronolitografu amerykańsko – niemieckiej firmy VISTEC. Cena zakupu urządzenia wyniosła 8 000 000 EU, zaś koszt całego projektu dotyczącego także budowy związanej z jego instalacją infrastruktury był równie wysoki – 43 240 000 zł. Urządzenie jest zdolne wytwarzać w płaszczyźnie płytki półprzewodnikowej struktury o złożonej geometrii (tranzystory, układy scalone, lasery) o minimalnych wymiarach 50 nm oraz ich replikację na powierzchni do 150 mm. Jest więc zdolne zapewniać wystarczającą na początkowe potrzeby krajowe produkcję tych elementów.
Możliwości tego urządzenia zostały zweryfikowane w swoistego rodzaju konkursie zorganizowanym w 2012 r. przez Agencję Rozwoju Przemysłu, w ramach którego przy jego pomocy wykonano działający model mikrofalowego tranzystora nadającego się do wykorzystania w wytwarzanych wtedy w kraju radarach. Z nieznanych nam przyczyn, mimo komisyjnego stwierdzenia poprawności działania tranzystora oraz spełniania wymagań producentów aparatury (o kryptonimach Wisła i Narew), zabrakło w 2015 r. decyzji o przedłużeniu prac nad serią tranzystorów mikrofalowych i na etapie jednego modelu prace zakończono.
W ITME zgromadzono także inną, wartościową aparaturę technologiczną. Korzystając z dotacji Ministerstwa Nauki i uzyskiwanych projektów badawczych, zakupiono pięć kosztownych (każda powyżej 1 000 000 EU) urządzeń do technologii MOCVD - wytwarzania ultracienkich (nanometrowych) warstw półprzewodnikowych. Odpowiednio zaprojektowana architektura warstwowa licząca od kilku do kilkuset takich warstw umożliwia budowę praktycznie wszystkich struktur półprzewodnikowych, np. tranzystorów, układów scalonych, laserów, ogniw słonecznych, detektorów światła itp.
W rezultacie w ITME powstało największe w Polsce i jedno z większych w Europie laboratorium epitaksji z fazy gazowej związków półprzewodnikowych. Szczególnie cenne są najnowsze urządzenia do wytwarzania struktur azotkowych (GaN), z węglika krzemu (SiC) i grafenu (Black Magic). Struktury GaN i SiC, nie licząc optoelektroniki, są nieodzowne dla wysokonapięciowej elektroniki pracującej w trudnych warunkach termicznych i w obecności zakłóceń.
Należy zaznaczyć, że wymienione technologie są powiązane ze sobą, komplementarne i jednostka zajmująca się wytwarzaniem elementów elektronicznych i optoelektronicznych dla celów wojskowych musi nimi dysponować.
Oprócz wymienionych urządzeń technologicznych dzięki dotacjom Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Mazowieckiego zbudowane zostało centrum charakteryzacji struktur niskowymiarowych, dla którego zakupiono niezbędną, cenną aparaturę pomiarową: spektrometr fotoelektronów (XPS), skaningowy mikroskop elektronowy (SEM), mikroskop sił atomowych (AFM) i spektrometr mas jonów wtórnych (SIMS).
Szczególnie Spektrometr SIMS został wykonany z uwzględnieniem oczekiwań Instytutu i w momencie przekazania do użytku stanowił unikalne urządzenie badawcze w skali światowej. Umożliwiał precyzyjne pomiary grubości i składu ultracienkich warstw półprzewodnikowych, w tym grafenu. Koszt budowy centrum charakteryzacji wyniósł około 32 000 000 zł.
W 2016 r, rozpoczął się proces dewastacji Instytutu, który trwa do tej pory. Działający do zakończenia kadencji w 2014 dyrektor dr Z. Łuczyński stanął do kolejnego konkursu i go wygrał. Mimo tego nie został zatwierdzony przez ówczesnego ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego. Wyznaczani na to stanowisko kolejni jego następcy jakby nie orientowali się, jakim dysponują potencjałem. Jeden z nich podjął nawet próbę sprzedaży budynku zawierającego aparaturę technologiczną za cenę 6 000 000 zł., wielokrotnie niższą niż wartość znajdujących się w nim urządzeń. Transakcji zaniechano, gdy zainteresowała się nią prokuratura. Procesu pozbycia się tej aparatury nie zaniechano.
Dziś chodzą słuchy o chęci jej demontażu i przeniesienia. Wszystko podobno po to, by uwolnić atrakcyjny pod miejską zabudowę teren przy ul. Wólczyńskiej 133. Naszym zdaniem demontaż i przenoszenie tych urządzeń nie jest możliwe bez kompetentnych ludzi i bardzo wysokich kosztów.
Dlaczego z tym problemem zwracamy się bezpośrednio do Pana Premiera? Jeżeli rzeczywiście szukamy dróg podniesienia zdolności bojowej naszej armii, istniejące jeszcze technologie na terenie byłego ITME należy zachować i przekazać do dyspozycji wojskowych ośrodków naukowych. Teren przy ul. Wólczyńskiej znajduje się blisko Wojskowej Akademii Technicznej. Naukowcy z WAT mogliby istniejące na tym terenie technologie przystosować do wykorzystania w pracach na rzecz polskiej armii.
Panie Premierze, ratowanie tego, co jeszcze pozostało po dewastacji ITME (Instytucie, który jeszcze w 2019 r. był najlepszym Instytutem Badawczym w Polsce, w rankingu wszystkich instytucji naukowych w kraju, łącznie z uczelniami, zajmował dziewiąte miejsce, a w świecie wśród 5139 klasyfikowanych jednostek plasował się na 535 pozycji) wymaga szybkiej interwencji. Dziś najpilniejszym zadaniem jest zatrudnienie w zespołach obsługujących najważniejsze urządzenia technologiczne młodych inżynierów, którzy zdobędą wiedzę i doświadczenie o możliwościach ich wykorzystywania. To nie będzie proces ani szybki, ani łatwy, ale rozpocząć go trzeba natychmiast. Starsi, kompetentni pracownicy albo już odeszli (czasami nie z własnej woli), albo zbliżają się do wieku emerytalnego. Tylko oni, współpracując z młodymi pracownikami, są w stanie przekazać im niezbędną wiedzę i doświadczenie. Bez właściwej obsługi ta unikalna aparatura jest martwa.
Zwracamy się bezpośrednio do Pana Premiera z tą sprawą, ponieważ uważamy, że tylko w ten sposób może udać się zapobiec bezprzykładnemu marnotrawstwu, jakiego jesteśmy świadkami.
Pan Mariusz Błaszczak Minister Obrony Narodowej
Szanowny Panie Ministrze!
Pozwalamy sobie przesłać Panu Ministrowi pismo, jakie skierowaliśmy do Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego. Pismo dotyczy możliwości wykorzystania do celów wojskowych, zgromadzonej na terenie byłego Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME) unikatowej aparatury technologicznej. Skłania nas do tego kroku zgłoszony projekt ustawy o obronie ojczyzny, zorganizowane przez Pana Ministra w WAT Forum Innowacyjności Sił Zbrojnych – B+R+Armia, a nade wszystko inicjatywa Pana Ministra porozumienia pomiędzy MON a Siecią Badawczą Łukasiewicz.
Praktycznie po raz pierwszy Pan jako Minister Obrony formułuje tam konkretne zapotrzebowania wojska na prace badawcze. Nas szczególnie zainteresowała zgłoszona przez armię potrzeba opracowania tranzystorów mikrofalowych stosowanych w radarach i łączach telekomunikacyjnych. Rzecz w tym, że problem ten w latach 2012 – 2015 był już przedmiotem opracowania wynikającego z konkursu zgłoszonego przez Agencję Rozwoju Przemysłu. Mimo że na etapie modelu został on pozytywnie rozwiązany, to w 2015 r. dalszych prac w tym kierunku zaniechano.
Jesteśmy przekonani, że ponowne zainteresowanie się Pana Ministra mikrofalowymi tranzystorami powinno spowodować powrót do zastosowanych wówczas rozwiązań i osiągniętych wyników. Możemy się mylić, ale nic takiego raczej nie wydarzyło się. W każdym razie nie wiemy nic o tym, aby do budowy nowo zapotrzebowanych urządzeń byli angażowani ludzie, którzy wcześniej model tranzystora zbudowali. Brak też wiedzy o wykorzystaniu istniejącej już aparatury niezbędnej do tego celu.
Szanowny Panie Ministrze, naszym zdaniem dla osiągnięcia celów, jakie Panowie stawiają przed armią w projekcie ustawy o obronie ojczyzny i przed instytucjami naukowymi przez wspomniane forum innowacyjności sił zbrojnych, niezbędne jest przejęcie przez resort MON aparatury technologicznej zgromadzonej na terenie byłego ITME. Jest to celowe i pilne, gdyż wymaga ona bardzo skomplikowanej infrastruktury oraz kompetentnej obsługi. Dalsze trwanie obecnego stanu grozi bezpowrotną utratą tych niezwykle wartościowych urządzeń.
Obydwa listy zostały podpisane również przez byłego dyrektora ITME dr. Zygmunta Łuczyńskiego.
Komu to potrzebne?
Wydaje mi się, że powody naszego wystąpienia z propozycją przejęcia przez MON terenu po byłym Instytucie ITME wraz z znajdującą tam aparaturą technologiczną zostały wyłożone dostatecznie jasno. Wojna na Ukrainie tym bardziej ujawniła potrzebę przyśpieszenia prac nad współczesnymi militarnymi zastosowaniami elektroniki i optoelektroniki półprzewodnikowej.
Odpowiedź z kancelarii wicepremiera J. Kaczyńskiego nadeszła dość szybko - 10 listopada. Była nią kopia pisma do Dyrektora Biura MON z prośbą o zajęcie stanowiska i powiadomienie o tym zainteresowanych tzn. autorów listów. Na odpowiedź MON czekaliśmy nieco dłużej. Została przesłana nam 22 lutego 2022 przez Sekretarza Stanu w MON Marcina Ociepę. Ogólnie rzecz biorąc, Sekretarz Stanu MON nie podzielał naszych obaw co do wykorzystania elektronolitografu Visec. Przydzielony on został dziwnej grupie badawczej Instytutu – Przyrządy GaN, czujniki, struktury cienkowarstwowe i materiały porowate, która jest zainteresowana jego wykorzystaniem w realizowanych pracach. O opracowaniu mikrofalowych tranzystorów i układów scalonych zgodnie z podpisanym listem intencyjnym i stanie tych prac - ani słowa. Technologię MOCVD w piśmie sprowadzono wyłącznie do produkcji grafenu. Znacznie ważniejsza technologia przyrządów elektronicznych i optoelektronicznych z półprzewodników szeroko przerwowych nie została zauważona.
Widać, że piszący odpowiedź wyjątkowo wybiórczo podeszli do podjętych w naszych pismach problemów. Np. o realizacji prac wynikających z listu intencyjnego nie napisano nic.
Inne zagadnienia, np. wzmiankę o zakupionej w byłym ITME aparaturze pomiarowej, podniesiono do zasadniczej rangi, podejrzewając, że proponujemy zabrać ją do WAT.
Nie przypuszczam, by WAT chciał cokolwiek z Łukasiewicz IMiF zabierać. My też tego nie proponowaliśmy. Potrzeby zgodnie z tym, co deklarował MON, ma polska armia. Przydatny armii sprzęt technologiczny istnieje i jest on gdzie indziej niezbyt właściwie eksploatowany. To wszystko, co korzystając z posiadanej wiedzy, pozwoliliśmy sobie adresatom pism uświadomić.
Było źle, jest gorzej
Są jeszcze dwie kwestie poruszone w otrzymanym piśmie, do których należałoby się ustosunkować.
1. Cytat: „zasadnym rozwiązaniem wykorzystania posiadanych technologii na potrzeby MON jest ścisła współpraca Sieci Łukasiewicz z uczelniami wojskowymi”.
Ile ja się o tym w życiu nasłuchałem. Dlaczego tylko uczelniami wojskowymi? Może także uczelniami cywilnymi, Instytutami PAN, zakładami produkcyjnymi itp., które mogą także pracować na potrzeby armii. Taką współpracę ćwiczymy bez widocznych skutków od dziesiątków lat nie tylko na potrzeby wojska, lecz także przemysłu. Wielokrotnie uczestniczyłem w gremiach oceniających programy badawcze wspomagające gospodarkę(niektóre opisywałem w Sprawach Nauki – p. wyżej). Było źle, jest gorzej. Jeżeli metoda ta nie działa tak długo, to skąd pewność, że będzie skuteczna w przypadku współpracy z Siecią Łukasiewicz. Raczej nie jest, bo Sieć Łukasiewicz podpisała z MON list intencyjny dotyczący tranzystorów mikrofalowych i na razie ani o pracach w tym kierunku, ani o wynikach nic nie wiadomo.
2. Cytat: „organem właściwym do prowadzenia spraw dotyczących Centrum Łukasiewicz – Sieci Badawczej Łukasiewicz zgodnie z kompetencjami jest Minister Edukacji i Nauki”.
To pouczenie ministerstwo przysłało mi dwukrotnie, drugi raz 14 kwietnia 2022. Przypominam sobie, że wiadomość o identycznej treści otrzymał w 2017 r. prof. Andrzej Wiśniewski i grupa kilku profesorów fizyki, w tym trzech członków PAN, na swój apel do Jarosława Gowina, wtedy ministra nauki i szkolnictwa wyższego, wyrażając swoje zaniepokojenie sytuacją w ITME. Zwracali uwagę, że wskutek niekompetentnego zarządzania instytut może utracić autorytet i z trudem zdobytą pozycję naukową.
Piotr Dardziński (dziś Prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz, wtedy podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego) odpowiedział im podobnie. Skierował ich zgodnie z kompetencją do Ministerstwa Rozwoju i Finansów. To szacowne grono profesorów dobrze wtedy wiedziało, komu podlega ITME. Pisali jednak w sprawie pozycji i rangi naukowej instytutu i chyba właściwie kierowali wątpliwości i oczekiwali reakcji od Ministra Nauki. Po tak lekceważącym potraktowaniu uznali, że ministerstwo nie życzy sobie, by instytutem dalej się interesowali. W ministerstwach wiedzą lepiej.
Ja również dobrze wiem, komu podlega Łukasiewicz IMiF. Zgodnie z duchem otrzymanej odpowiedzi, dalej nie zamierzam nic proponować. Szczególnie nie będę proponował Ministrowi Edukacji i Nauki, że wskutek dziwnej polityki podległego mu instytutu lepiej, aby urządzenia byłego ITME do technologii półprzewodnikowych przekazać do MON i ukierunkować na wykorzystanie do opracowań przyrządów potrzebnych dla wojska.
Zostają pytania
Nie mogę jednak nikomu obiecać, że przestanę myśleć. Jeżeli tak, to będę pewnie miał wątpliwości i pytania. Właściwie już je mam, bowiem ów „chocholi taniec” w dalszym ciągu trwa. Jak wynika z zawiadomienia (3), do IMiF kupowany jest następny elektronolitograf. Z zaakceptowanej oferty wynika, że ma to być dość proste urządzenia niemieckiej firmy Raith w cenie 1 286 000 euro, któremu daleko do tego, jaki już posiadają. Niemniej będzie kosztował dalszych ok. 7 milionów złotych (tyle instytut przeznaczył na ten zakup). Jeżeli to prawda, to rodzi się pytanie, po co kupować urządzenie o gorszych parametrach, skoro ma się już lepsze? Kolejne - kto dał na tak ekstrawagancki zakup pieniądze? Zdaniem specjalistów do opracowań i produkcji tranzystorów i układów scalonych, w tym mikrofalowych, urządzenie to nie nadaje się. Po co jest więc kupowane?
W tym miejscu rodzi się szereg nowych pytań, a także wątpliwości. Może mają rację ci, którzy twierdzą, że po odejściu z pracy w instytucie dr. A. Kowalika nikt nie potrafi obsługiwać elektronolitografu Vistec, A może prawdziwa okaże się spiskowa teoria, że możliwość uzyskania ogromnych pieniędzy za teren przy Wólczyńskiej 133 usprawiedliwia wszelkie czynności włącznie ze złomowaniem urządzenia za 8 mln euro?
Kto mi odpowie na te pytania, kto rozwieje wątpliwości? MON nie. Jego ta sprawa nie interesuje, chociaż elektronolitograf Vistec mógłby dla potrzeb sprecyzowanych w liście intencyjnym podpisanym z Centrum Badawczym Łukasiewicz być użyteczny. Przypomnę, że może on służyć nie tylko do opracowań takich przyrządów, ale również do ich małoseryjnej, wystarczającej na pierwsze polskie potrzeby, produkcji. Takich możliwości zakupywane obecnie do instytutu urządzenie oczywiście nie ma.
Dotychczas moje wspomnienia o pracy w ITME drukowane były w Sprawach Nauki. To niszowe wydawnictwo, zapewne powszechnie nieczytane. Umieszczam je także na moim blogu. Tu tylko raz (oprócz wypowiedzi kilku fachowców) zgłosił pretensje ktoś, komu nie spodobało się, że nazwałem ś. p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Mężem Stanu. To zdecydowanie mało. Pomyślałem, by zainteresować problemem ludzi znanych z mediów, bardziej słuchanych lub czytanych. Może przez nich uda się dotrzeć do szerszego grona Polaków.
Spróbowałem. Dotarłem do dwóch osób. Jeden znany z dyskusji na temat nowoczesnej armii, drugi redaktor znanych publikatorów. Pierwszy zaszczycił mnie nawet rozmową telefoniczną. W drugie miejsce dotarłem jedynie do asystentki redaktora.
W obydwu miejscach kompletny brak zainteresowania problemem, mimo że został on dość detalicznie udokumentowany i przedstawiony. Dziwny jest ten świat.
Jeden z profesorów i moich przyjaciół, a jednocześnie wysoki urzędnik w PAN zapoznawszy się z przytoczonymi listami, zdziwił się, że nie przestaję naprawiać świata. Drogi panie profesorze, świata nie mam ochoty naprawiać. Jednak koło nieprawości dziejącej się tuż obok mnie, tu w Polsce, trudno mi spokojnie przechodzić, mimo fatalnego PESELU. Dlatego te desperackie kroki. Dziś mam ochotę ogłosić konkurs z nagrodami. Temu, kto wyjaśni mi sens tego, co się dzieje, postawię dobre wino i dodatkowo publicznie odwołam wszelkie podejrzenia. Na koniec wyznam szczerze, byłbym zadowolony, gdybym przegrał.
Zdzisław Jankiewicz
(1)W. Strupiński et al. „Struktury epitaksjalne tranzystorów GaN/AlGaN HEMT” ITME Sprawozdanie z pracy naukowo-badawczej 2006 r;
Piotr Caban et al. „The influence of substrate surface preparation on LP MOVPE GaN epitaxy on differently oriented 4H-SiC substrates” Journal of Crystal Growth 310, (2008) 4876–4879;
Lech Dobrzeński et al. „Monolityczny mikrofalowy układ scalony GaN/AlGaN” ELEKTRONIKA 6, (2015) 6-9.
(2)W ITE wykonywany był finansowany przez NCBiR Projekt Badawczy Strategiczny „Tranzystory mikrofalowe HEMT AlGaN/GaN na monokrystalicznych podłożach GaN”. Podłoża z GaN (nie SiC jak w ITME) do wykonania tego projektu dostarczała firma Amono S.A., a w jego realizacji brały jeszcze udział TopGan sp. z o.o., Instytut Wysokich Ciśnień PAN i Instytut Radioelektroniki i Technik Multimedialnych PW.
(3) https://ted.europa.eu/udl?uri=TED:NOTICE:301602-2021:TEXT:PL:HTML
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 3275
Podczas posiedzenia sejmowej Komisji Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii (nr 43) 15 października 2012 r. w Łodzi rozpatrywano informację o stanie i perspektywach rozwoju nanotechnologii w Polsce. Jakie dane na ten temat ma ministerstwo nauki, przedstawił podsekretarz stanu w MNiSW Jacek Guliński. Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty tego wystąpienia.
Podsekretarz stanu w MNiSW- Jacek Guliński:
/.../ to nie jest tak do końca informacja o stanie obecnym i perspektywach rozwoju nanotechnologii w Polsce, bo żeby mieć taką informację, trzeba byłoby mieć dane z firm nanotechnologicznych, które są w jakimś sensie w gestii ministerstwa i pod protektoratem Ministerstwa Gospodarki. Spróbowaliśmy znaleźć takie materiały, które dostępne są w MNiSW, a również w podległych agencjach, które dystrybuują pewne środki na badania, m.in. w obszarze nanotechnologii. Na początek powiedzmy sobie szczerze, co to znaczy „nanomateriały”, bo wpierw nanomateriały, a potem nanonauka i nanotechnologie.
Nanomateriał to jest taki materiał, który może być naturalny, ale raczej interesujemy się jego wytwarzaniem, a więc na drodze sztucznej, którego większość cząstek ma przynajmniej jeden wymiar w obszarze nanometrów, czyli od 1 nm do 100 nm. /.../ Jeżeli wirus grypy ma mniej więcej średnicę 100 nm, a duży atom platyny ma jakieś 0,8 nm, to mniej więcej trzeba tak gdzieś widzieć ten świat, czyli jesteśmy w świecie wielkich atomów albo agregatów atomów, albo dużych cząsteczek.
Definicja KE dopuszcza jeszcze trzy obszary, a więc fulereny, grafen i nanorurki węglowe. Tutaj też dopuszcza się, że to są nanomateriały, ale jeden wymiar musi być wtedy poniżej 1 nm, no bo tu wchodzimy już w obszar atomów, a atomy są mniejsze niż nanometry.
/.../ Nanonauka to jest w zasadzie nauka zajmująca się tymi zjawiskami przyrody oraz takimi materiałami właśnie na poziomie atomów i cząsteczek, czyli atomów i molekuł w rozmiarach makromolekularnych.A dlaczego to jest taka ciekawa nauka? Bo właśnie na poziomie makromolekularnym,czyli w obszarze nano, własności tych atomów są inne niż potem w dużej skali, jak mówimy o świecie makro, czyli tym, który nas otacza.
Natomiast nanotechnologie to są przede wszystkim metody, produkcje i zastosowania właśnie struktur, urządzeń i systemów, w których w ogóle – generalnie biorąc – wszystko zależy od wielkości i kształtu oraz wynika z obszaru nano. /.../
Nikt nie może się nazwać nanotechnologiem. Nie ma specjalizacji tego typu nauk. Nanotechnolodzy to są ludzie, którzy są fizykami, chemikami, farmaceutami, biologami, lekarzami, specjalistami od opakowań. Tylko, że oni po prostu do swoich projektów, do swoich produktów, do swoich technologii sięgnęli do świata nano i na tym to polega, czyli trudno powiedzieć o nanotechnologu, który jest tylko nanotechnologiem i nic więcej. Dlaczego? No bo to wynika właśnie z zastosowań nanotechnologii.
/.../ Dlaczego nas ta nanotechnologia tak pobudza? Dlaczego to jest takie ciekawe? Dlaczego to się zrobiło przez ostatnie lata takie modne albo potrzebne? Albo i modne, i potrzebne, co nie zawsze idzie w parze.
Medycyna – pokrywanie implantów, rusztowania tkanki chrzęstnej, kostnej, nerwowej,
naczyń krwionośnych. Wszystko to, co związane jest z tym, żebyśmy reperowali swój
organizm, albo na nowo budowali tkanki mniej lub bardziej uszkodzone.
Farmacja – leki, w tym leki przeciwnowotworowe. Tu mają państwo przykład insuliny umieszczonej wewnątrz fulerenów, czyli nośniki, leki, które dochodzą do ośrodków, w których mają być uwalniane środki farmakologiczne. Wszystko właśnie w obszarach nanostruktur.
Kosmetyka – bakteriobójcze dezodoranty, pasty do zębów uszczelniające szkliwo, lepiej
wnikające kremy. I tutaj, oczywiście, nanotechnologia potrzebna jest po to, żeby preparaty
lepiej wnikały, żeby wchodziły na poziom komórek, czyli znowu w rozmiarach takich, o których mówimy, albo żeby wchodziły tam atomowe w sumie warstwy, metali czasami. Nanowłókna, samooczyszczające się i bakteriobójcze materiały, materiały opatrunkowe, biomateriały.
Potem mamy cały wielki obszar – ceramika i budownictwo. I ochrona przed korozją, która zawsze stanowiła problem i techniczny, i technologiczny. To zagrożenie, dopóki będziemy używać żelaza jako standardu – powiedzmy sobie – budulcowego.
Elektronika – tutaj są niesamowite możliwości. Specjalizowane mikrosystemy, lasery, fotodetektory, czujniki. Tam, gdzie rozgrywają się zjawiska na obszarze atomowym i odbicia fal jakichkolwiek przez jedne, drugie atomy, to wszystko odbywa się w obszarze nano.
Transport – tutaj dochodzimy do takich całkiem trywialnych rzeczy, jak np. zmniejszenie
masy samochodów, dopóki człowiek nie wymyśli czegoś bardziej aferującego niż samochód./.../
Cały obszar dostawy i dystrybucji energii, w której – mówiąc szczerze – wiele jeszcze
mamy do zrobienia, bo znowu opieramy się na przesyłach, w których mamy wielkie
straty i z którymi nie umiemy sobie poradzić. No, ale mamy już – powiedzmy sobie – chociażby ostatnie regulacje związane z oświetleniem, już wchodzimy w obszar LED (light -emitting diode) i zawracamy w kierunku właśnie nanotechnologii.
Ogniwa paliwowe, czyli cała filozofia nowoczesnego, całkiem innego podejścia do paliw, które być może będą potrzebne, które się rozbudowują i być może zastąpią te paliwa, których dotychczas używamy. Tam też to wszystko polega na odpowiednich mikroreaktorach, na rozdzieleniu wodoru od tlenu, na diafragmach, na błonach przepuszczalnych, które muszą mieć taką strukturę, żeby dobrze to wszystko rozdzielały i żeby nie doprowadziły do niekontrolowanego zbiegu tych dwóch akurat pierwiastków, co się zazwyczaj źle kończy.
Ochrona środowiska, rolnictwo, przemysł spożywczy, bakteriobójcze opakowania./.../
No i teraz, żeby powiedzieć o tym, co się dzieje, to możemy popatrzeć z trzech punktów
widzenia.
Po pierwsze, czy i jakie mamy inwestycje w naukę i szkolnictwo wyższe dotyczące nanotechnologii../.../
Po drugie, gdzie są pieniądze na badania w tych obszarach.
Po trzecie, gdzie mamy silne zespoły ludzkie w tym obszarze.
Teraz powinien być czwarty punkt. A gdzie mamy ten przemysł nowoczesny oparty na tych technologiach? Spróbujmy na razie popatrzeć na pierwsze trzy punkty.
Ostatnie lata upłynęły jednak pod znakiem pewnego boomu inwestycyjnego w naukę i szkolnictwo wyższe. Nie ominęło to zagadnień z tego obszaru. /.../ dla przykładu Centrum Zaawansowanych Materiałów i Technologii CEZAMAT, które jest budowane w Warszawie, czy Europejskie Centrum Bio- i Nanotechnologii utworzone przez Politechnikę Łódzką /.../ oraz Centrum Nanotechnologii Politechniki Gdańskiej, ale to nie jest tak do końca, że możemy powiedzieć, że w Warszawie, Łodzi i Gdańsku jest wszystko na ten temat.
Spróbowaliśmy spojrzeć na kilka lat do tyłu w ramach ostatniej perspektywy finansowej.
Jeżeli chodzi o tematy, które mają w nazwie „nano”, lub są tak jednoznacznie nano, że nie ma żadnej dyskusji, to /.../ jest to na sumę inwestycji 1,3 mld. Oczywiście, to poszło różnymi strumieniami, jak w ogóle inwestycje w Polsce w nauce, a więc zarówno Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka (PO IG), jak i Program Operacyjny Infrastruktura i Środowisko.(PO IŚ), Program Operacyjny Rozwój Polski Wschodniej (PO RPW) i inne programy operacyjne. W tych obszarach powstały różne inwestycje /.../ - dla PO RPW duże środki w Lublinie i w Białymstoku.
Jeżeli chodzi o regionalne programy operacyjne, a więc gdzie marszałek i region stwierdził, że powinniśmy się w tym wyspecjalizować, na to postawić i na to położyć pieniążki, to np. województwo łódzkie jest tego dobrym przykładem.
Oczywiście, tych inwestycji jest wiele. /.../ Powiedzmy sobie – w wojewódzkim ujęciu i w sumarycznych kosztach. Ilościowo, oczywiście, to za dużo nie mówi, bo 29 inwestycji to może być dużo i mało. Inwestycje są różnego kalibru, ale tutaj trudno było mi wybrać jakiś dystraktor, żeby to porządnie rozróżnić. /.../
Widać wyraźnie, że centrum, czyli Mazowsze, ma tutaj największe udziały, jak by nie
spojrzeć. Całkiem nieźle wygląda przy tym województwo łódzkie i Wielkopolska. /.../. Razem z Małopolską ewentualnie to są liderzy, przynajmniej w tych projektach, które tu widzimy.
Uwaga: te projekty trudno tak do końca zdefiniować, bo nawet projekt pod tytułem „Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Materiałów”, który na pierwszy rzut oka nie ma nic do czynienia z nanotechnologiami, to /.../ tam 20% tematów będzie również z obszaru nano. Po pierwsze, ale ten projekt jeszcze się nie skończył, a on jest na 240 mln zł, żeby było ciekawiej. Po drugie, jak będzie uruchomiony, to zobaczymy, jaki wolumen będzie rzeczywiście związany z nanonaukami i z nanotechnologią. /.../ Tyle o infrastrukturze./.../
Czy to dobrze, że jest tak dużo centrów? Albo /.../ dlaczego aż tyle centrów? Można sobie pomyśleć tak. Na pewno to, co powstawało, jeżeli chodzi o inwestycje, jest emanacją ambicji i dążeń regionalnych ośrodków naukowych, które uważały, że są dobre lub /.../ są dobre w tych obszarach nauk, albo i to, i to. /.../
Czy to było w jakiś sposób koordynowane? /.../. Proszę zauważyć, że duże centra naukowe były dystrybuowane w czterech programach i to były cztery różne instytucje zarządzające. Można by się zastanawiać czasami, czy te instytucje między sobą się konsultowały. Odpowiedź brzmi: „Nie za bardzo”. To są raczej duże inwestycje. Te duże inwestycje były na listach /.../ dedykowanych i budowanych wcześniej. Mało z nich było rzeczywiście w konkursach.
Powiedzmy sobie, że krajobraz polski wypełnił się centrami o charakterze nanotechnologicznym. Niektórzy z przekąsem mówią, że tych centrów mamy więcej niż profesorów, którzy się na tym znają, ale to już naprawdę trzeba być bardzo złośliwym, żeby taką tezę stawiać i ja takiej nie stawiam./.../
Czy mamy środki na badania? Tak, mamy. Z tego były środki i w ramach PO IG w różnego typu działaniach, i w części działań międzynarodowych.
/.../ Mamy /.../ programy, w których uczestniczymy poprzez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR) i z których korzystamy również w obszarach nanonauk czy nanotechnologii. /.../ Mamy spisane różne programy krajowe, które się toczą i które były, albo i są, w różnych odsłonach. Oczywiście, wśród nich są projekty związane z nanotechnologiami i nanonaukami, zarówno w projektach celowych, rozwojowych i w części projektów Inicjatywy Technologicznej, IniTech, KadTech, Lider, Patent Plus, bo tam jest GrafTech/.../.
Chodzi nawet o taki program, w którym na pierwszy rzut oka nie widać nano, a jest –
program wieloletni „Poprawa bezpieczeństwa i warunków pracy”. Mamy nanobezpieczeństwo i zagrożenie właśnie nanoodpadami, bo jak wiemy, że te nano mogą wchodzić w układy związane z życiem, no to /.../ jak nie będziemy się przed tym bronić, to możemy pójść za daleko.
/.../ Finansowanie tych badań bardziej podstawowych odbywa się poprzez Narodowe Centrum Nauki (NCN). Tutaj w ciągu ostatnich/.../ dwóch lat sfinansowanie uzyskało około 80 projektów z tego zakresu./.../. Oczywiście, tu również były projekty międzynarodowe, które współfinansuje MNiSW. Część takich programów, jak Iuventus Plus, Ideas Plus, albo Mobilność Plus, związanych z wszelakimi obszarami nauk, dotyczyła również nanotechnologii.
/.../ Jak chcemy spojrzeć na mapę Polski w tym układzie, to /.../ każdy duży ośrodek akademicki ma tutaj szereg instytucji, które są zaangażowane czy to w budowę centrów tego typu, czy to uczestnicząc w różnych konsorcjach, czy to absorbując środki na badania /.../. Zatem, i Warszawa, i Poznań, i Kraków, i Wrocław, i Gdańsk, i Łódź – oczywiście, ta lista nie jest wyczerpana – to są te miasta, które się najczęściej przewijają, bo to wynika również z potencjałów naukowych tych metropolii i zaplecza infrastrukturalnego, nieźle wzmocnionego ostatnimi inwestycjami /.../.
Myślę, że gdyby sobie zrobić taką mapę, z jakich środków ludzie aplikują o granty na badania z obszaru nanonauki, nanotechnologii, to byśmy w Polskę /.../ zapunktowali dosyć dokładnie, czyli wbrew pozorom, jest to dziedzina dosyć szeroko uprawiana dzięki temu, że różne są podejścia i różne spotkania uczonych z różnych obszarów, dyscyplin podstawowych, właśnie z nanotechnologią.
No i jak popatrzymy do przodu /.../, to – oczywiście – mamy strategię „Europa 2020”, w której nanotechnologie są wylistowane w ramach Key Enabling Technologies (KET). Na pewno na te działania będą dedykowane środki. Przejawem tego może być chociażby wymieniona nanoelektronika i tego typu nanotechnologie, jak w części pierwszej i drugiej w „Horyzoncie 2020” /.../ - on się opiera na trzech filarach i są wymieniane pewne technologie. Na pewno nano do nich należy. Tutaj, oczywiście, jest problem, ile tych środków w końcu będzie na ten „Horyzont 2020”, ile z tych środków uda się nam, naszym zespołom, zdobyć i jak je przekujemy na konkretne wyniki, rezultaty,/.../, a może i na konkretne wdrożenia do produkcji, czy do zastosowania /.../.
Krajowy Program Badań istnieje od pewnego czasu i jest materiałem ex ante do naszych – powiedzmy sobie – prób ustawienia kierunków badań i rozwoju finansowanych ze środków z Europejskiego Funduszu Spójności, o którym też nie wiemy jeszcze, w jakim kawałku tortu go otrzymamy. Program wymienia nanotechnologie w sumie w dwóch priorytetach na siedem, które są tam zapisane, a więc w priorytecie „Choroby cywilizacyjne, nowe leki oraz medycyna regeneracyjna” i w priorytecie „Nowoczesne technologie materiałowe”. /.../ Rozumiem, że NCBiR, które ma za swoje zadanie, ażeby te strategiczne kierunki wzmacniać, organizować na ich potrzeby odpowiednie konkursy i dedykować część swojego budżetu, w tym kierunku postępuje. Zresztą w pierwszym obszarze mamy dwa projekty w tej chwili – programy InnoMed i StrategMed, gdzie też już te elementy nano mogą występować i można aplikować./.../ Natomiast w nowoczesnych technologiach materiałowych jeszcze chyba konkursu nie było na strategiczne, ale to będzie w 2013 roku./.../.
Mamy przygotowaną – jeszcze nie przyjętą, ale tuż tuż – „Strategię innowacyjności i efektywności gospodarki”. Uwaga, to jest jedna z dwóch strategii, w której są zapisane
obszary związane właśnie z badaniem i rozwojem oraz nauką, bo /.../ w tych dziewięciu strategiach rządowych nie ma innej strategii, która by odnosiła się do spraw związanych z nauką i technologiami, ale głównie ta, plus /.../ „Strategia rozwoju zasobów ludzkich”. I tutaj, w obszarze priorytetowym piątym, w ramach właśnie wzrostu efektywności wiedzy mamy nowe generacje materiałów. /.../ one są tożsame z kierunkami określonymi przez Narodowy Program Foresight „Polska 2020”. Mamy też te materiały, czyli to jest i konstrukcja, i biotechnologia, i inżynieria powierzchni, i te obszary, o których wcześniej wspominałem.
/.../ Oczywiście, nie uzurpowałem sobie prawa do tego, żeby przedstawić /.../ wykład czy referat na temat nanotechnologii generalnie. Zebraliśmy pewne dane, które /.../ dostępne są w MNiSW, żeby pokazać, że – po pierwsze – było i jeszcze trwa poważne uderzenie inwestycyjne w tym obszarze, dotyczące zarówno badań, jak i dydaktyki. Są wielkie centra uczelniane. Na przykład, Centrum NanoBioMedyczne w Poznaniu za 111 mln, które prowadzi prof. Stefan Jurga, jest klasycznym przykładem nauczania trzeciego stopnia, czyli doktorów – to są studia doktoranckie – poprzez naukę i właśnie w obszarach nano-, bio-, med-. Aż po takie projekty, jak te /.../ po kilkaset milionów, 100-200 mln w obszarach typowo naukowych. /.../ są zarówno strumienie finansowania mniej lub bardziej wydzielone, gdzie można zdobyć środki na badania. /.../ jest pełno zespołów naukowych, które się tym interesują. Nie zebrałem /.../ impact factora i ich publikacji. Nie analizowaliśmy dokładnie tego, bo to jest bajka na wielki, potężny raport pod tytułem „Nanotechnologie w Polsce”.
/.../ Pamiętajmy, że oprócz tych inwestycji /.../ – mówię o tych dużych, o infrastrukturze – powstało trochę inwestycji w obszarze pomocniczym, czyli w parkach technologicznych, czasami w inkubatorach albo w laboratoriach, na rzecz nanotechnologii. Takie rzeczy powstały w kilku parkach w Polsce. Czasami to całkiem poważne inwestycje, związane np. z inkubatorami w tym sensie, albo z usługami dla małych i średnich przedsiębiorstw z tego obszaru. Nie odbierając nic łódzkiemu centrum, takie rzeczy się dzieją w kilku parkach w Polsce. Mówię o Wrocławiu, Poznaniu, Gdyni, Krakowie, bo to są parki, które tego typu usługi już posiadają i rozbudowują swoje kompetencje w tym obszarze. No, a tutaj mamy do czynienia z parkiem, który się na to postawił /.../
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2792
Z prof. Grzegorzem Kołodko, byłym wicepremierem i ministrem finansów rozmawia Anna Leszkowska i Witold Błachowicz
Panie premierze, jak widać sprawy w Polsce z perspektywy nie Urzędu Rady Ministrów, ale z uczelni amerykańskich, gdzie Pan wykłada i z MFW, czy Banku Światowego, gdzie Pan pracuje obecnie? Czy zmienił Pan poglądy dotyczące procesów transformacji, zwłaszcza w Polsce? I czy dziś inaczej prowadziłby Pan politykę gospodarczą w kraju?
Po pierwsze, cenię sobie jeszcze bardziej niż onegdaj wagę reform poprzedzających okres transformacji. Widzę wyraźnie, że z powodów ideologicznych, sporów politycznych, nadal nieobiektywnie potępia się w czambuł wszystko, co było przed 1989 rokiem. Tymczasem jeśli patrzy się z perspektywy Wschodu i Zachodu na to, co się dzieje w tej części Europy, to widać wyraźnie, że państwa, które podjęły próby reform w latach 80. i wcześniej, radzą sobie lepiej w latach 90. Tak jest na Węgrzech, w Słowenii i w Polsce.
Po drugie: utrwaliły się moje poglądy na rynek, że tworzą go przede wszystkim instytucje. To nie jest prosta deregulacja, denacjonalizacja, liberalizacja - czyli to, co tak bardzo eksponuje nurt liberalno - monetarystyczny. Tu nie wystarczy szybko sprywatyzować, mocno zliberalizować i poczekać, aż resztę załatwi niewidzialna ręka rynku. Takich poglądów już nie traktuje się poważnie ani w MFW, ani w BŚ, ani na najbardziej konserwatywnie - czy jak kto woli postępowo - nastawionych uniwersytetach amerykańskich. To należy ocenić raczej jako dziecinną chorobę pokomunistycznej prawicowości.
Patrząc dziś z bliska na to, jak funkcjonują społeczeństwa obywatelskie gospodarki rynkowej utrwalam swoje dawne przekonania, iż gospodarka musi funkcjonować według określonych reguł, które w dodatku muszą być nie tylko przestrzegane, ale i egzekwowane. Tu nie może obowiązywać zasada: wolnoć Tomku w swoim domku, gdyż powstałą lukę systemową natychmiast wypełnią instytucje nieformalne, których skrajnym przypadkiem jest zorganizowana przestępczość. W takiej sytuacji znalazła się gospodarka rosyjska.
Są to poglądy u nas niepopularne. Nasza propaganda nadal przestrzega przed ingerencją państwa w gospodarkę, w udziale państwa upatruje się przyczyn korupcji, a jego rolę najchętniej ograniczono by do „stróża nocnego”. A przecież instytucje to poszerzenie władzy państwa?
Niekoniecznie. Bardzo słabym trzonem w państwach pokomunistycznych, przechodzących transformację są organizacje pozarządowe, których najczęściej brakuje. Ani sektor państwowy, ani prywatny, tylko trzeci filar - właśnie takie organizacje, które nie są nastawione na profity, na działalność komercyjną są niezbędne. To jest oczywiste dla ludzi nauki i kultury, ale niestety, nie dla niektórych ministrów, czy polityków, nad czym należy ubolewać. Przecież na świecie teatry, czy sale koncertowe w większości przypadków nie są instytucjami państwowymi, ale prywatnymi. Finansowaniem ich działalności nie zajmuje się żaden minister kultury, czy finansów. Ale nim do tego doszło, zmieniło się niejedno pokolenie.
U nas nie było i nie ma Eastmanów - może się narodzą wraz z tą transformacją - stąd jeśli państwo wycofa się z ingerencji (także finansowej) w pewne dziedziny, to obszary te upadną. Bo one nie mogą przejść pod pieczę komercji i rynku z prostego powodu: nie dadzą sobie na nim rady w tej rzeczywistości gospodarczej. Dlatego transformacją należy sterować.
Dobrym przykładem funkcjonowania takich instytucji jest także nauka. W USA istnieje np. National Instituts of Health w Bethesda, gdzie prowadzi się fundamentalne badania podstawowe z zakresu biochemii, mikrobiologii i in. Finansuje je państwo, ale istnieją też konkurencyjne ośrodki, prywatne, inaczej zorganizowane, jeśli chodzi o finansowanie.
Nim my dojdziemy do takich rozwiązań, miną dziesiątki lat, dlatego minister finansów nie może ograniczać wydatków na te sfery - tak słabe w instytucje je wspierające. Trzeba natomiast budować trzon organizacji pozarządowych, które będą przejmowały te obszary, z których państwo rezygnuje.
To nie są poglądy popularne...
Jeśli się komuś one nie podobają, może spróbować blokować ich głoszenie, ignorować publikacje, ale ukryć ich się nie uda. Bo dzisiaj funkcję drzwi katedry w Wirtembergii pełni Internet i elektroniczna poczta - ten znakomity drugi obieg. A poza tym - nawet jeśli funkcje wrót katedry Wirtemberskiej będą pełniły drzwi MFW, gdzie głoszę swoje poglądy - okazuje się, że one nie są aż tak obrazoburcze. W niektórych punktach są tylko kontrowersyjne.
Pracując w BŚ i MFW współuczestniczyłem w tym, co nazywam
postwaszyngtońskim konsensusem. Bo - chcemy, czy nie - na dobrą sprawę proces transformacji, który toczy się w tej części Europy, w dużym stopniu zależy od postanowień w stolicy świata, jaką jest Waszyngton. Tam zapadają doniosłe decyzje polityczne i finansowe, tam jest BŚ, MFW. Ale „Washington consensus” musi być szerszy, partnerami Waszyngtonu - oprócz Moskwy, Pekinu, Sao Paulo, Rio de Janeiro, Kapsztadu winna być w jakimś stopniu także Warszawa, choć nie odgrywamy decydującej roli w gospodarce światowej. Bo uznanie dla polskiej transformacji, zwłaszcza środkowych lat 90., „Strategii dla Polski” jest ponadproporcjonalne do naszej pozycji gospodarczej.
Wielcy tego świata zechcą nas słuchać?
W tym konsensusie bierze się pod uwagę elementy, które ktoś może uważać za kontrowersyjne, np. konieczność zredefiniowania roli państwa, interwencyjnej polityki sfery mikroekonomii, potrzebę bardziej sprawiedliwego podziału dochodu narodowego - także ze względów pragmatycznych, nie tylko z powodu poczucia sprawiedliwości społecznej, o czym wiele może mówić papież, a czym można się przejmować, albo nie. Bo nawet w Watykanie zrozumiano, że nie chodzi o to, aby być bardziej sprawiedliwym, ale i o to, by bardziej pragmatycznie podejść do rozwoju.
Rozwój bardziej zrównoważony, jeśli chodzi o podział dochodu, jest rozwojem długotrwałym i dynamicznym, zapobiegającym konfliktom społecznym.
Konflikty w Azji Południowo-Wschodniej, Brazylii, świadczą o niedocenianiu tego czynnika - z rosnącej wydajności pracy korzystały tam tylko uprzywilejowane grupy. z kolei w państwach ASEAN bardzo mocno doceniano czynnik ludzki - przez lata, inwestowano w edukację, oświatę, naukę - państwa nie wycofywały się z tych zadań, nie zwalały ich na samorządy, brały na siebie tę odpowiedzialność. I tych sukcesów nie niweluje ostatni kryzys finansowy w tym regionie, bo przy zbliżonych poziomach dochodu w Brazylii i Tajlandii - jakość kapitału ludzkiego w tej ostatniej jest zdecydowanie wyższa.
Aż się prosi porównanie z Polską...
Z tego punktu widzenia wyglądamy zupełnie nieźle. To kolejna obrazoburcza teza, ale to stwierdzenie faktu. Jeśli przy naszym poziomie dochodu narodowego mamy lepszy kapitał ludzki niż w innych standardach międzynarodowych, to jest to spuścizna przeszłości. To, że mamy wysoki poziom skolaryzacji, wykształcenia, że praktycznie nie mamy analfabetyzmu, a wtórnego - w ogóle. Niestety, niektóre z tych problemów pojawiają się dopiero teraz, bo te obszary zostały zubożone.
Oczywiście, ja jestem także i finansistą i wiem, że to wszystko trzeba rozsądnie sfinansować, w sposób bezinflacyjny. Ale rozwiązanie jest tu tylko jedno - wzrost gospodarczy i na tym polegała moja „Strategia dla Polski”. Traktowałem w niej transformację przedmiotowo - jako instrument rozwoju społeczno - gospodarczego. nie chodziło o to, aby wszystko przekształcić i zdać się na rękę rynku. I jeśli ktoś nie lubi słowa „interwencjonizm”, to niech mówi o nowej roli państwa, nowym ładzie ekonomicznym, instytucjonalizacji rynku, tym, co w Anglii nosi nazwę „nowej lewicy” Tony Blaire’a, w Niemczech „nennen Mitte” Schroedera, a w USA są to pewne elementy w działaniu administracji Clintonowskiej. Dzisiaj jest tak, że czasami MFW musi poskramiać tych, którzy chcieliby jeszcze bardziej ciąć nakłady na oświatę, albo na naukę.
Mimo argumentacji zainteresowanych, że bez cięć zmuszeni będą zwiększyć deficyt budżetowy?
Poradzono tak Tajlandii i Malezji, aby zwiększyły deficyt do 6% i potraktować rosnące wskutek tego wydatki jako instrument koniunktury, ale aby nie marnowały pieniędzy na nieefektywne przedsięwzięcia. Takich przedsięwzięć w Polsce w oświacie, nauce, czy służbie zdrowia też nie brakuje i tu zawsze będę się zgadzać z każdym ministrem finansów, że przede wszystkim trzeba tępić marnotrawstwo i patrzeć wszystkim na ręce, jak wydają publiczne pieniądze. Bo to, że tych pieniędzy jest za mało nie oznacza, że można je marnować. Jak z kolei administrować środkami publicznymi - to już zupełnie inne zagadnienie.
Czy we współczesnym świecie, przy istniejącym przepływie informacji i wzroście świadomości społecznej jest możliwy rozwój gospodarczy, którego podstawą jest głównie monetaryzm?
Z monetaryzmem jest wiele przesady. Jeśli pod tym pojęciem rozumieć pewne wymagania rygoryzmu - że się wydaje tyle, ile się ma ; że kredyt musi być realnie oprocentowany, że pieniądz musi być drogi, że są pewne wymagania bilansowe, efektywnościowe - to tak. Natomiast monetaryzm nie rozwiązuje problemów, o jakich mówimy, bo jest tylko pewnym warunkiem, koniecznością prowadzenia polityki przezwyciężania inflacji. Tu trzeba znaleźć inne sposoby działania i sądzę, że świat będzie powoli od polityki monetaryzmu odchodził, bo ona się w dużym stopniu nie sprawdziła.
Jeszcze do niedawna BŚ i MFW za przyczynę kryzysu w Azji Południowo-Wschodniej uznawały nadmierny interwencjonizm, nieudolną politykę państwa, nadmierną biurokrację oraz niedostatek podejścia liberalnego. I choć tam nie było deficytów, inflacji - też z jakiegoś powodu nie udało się. Źle były wyregulowane przepływy kapitału i wystarczyło, że rynki spanikowały i kapitał uciekł. Kraje małe i średnie nie są w stanie uodpornić się na tego typu skrajności i wstrząsy.
Czyli nie powinniśmy i my wystawiać pomnika złotówce i odprawiać pod nim modłów?
Na ołtarzu takiego przedsięwzięcia, albo na cokole takiego pomnika można zarżnąć gospodarkę. Na szczęście, takie działanie jest niemożliwe, o czym przekonali się Rosjanie, którzy próbowali ratować gospodarkę poprzez stabilizację rubla. Dość długo uprawiano demagogię, że są dwa wielkie osiągnięcia słynnych „reformatorów” grupy Jelcyna: niska inflacja i stabilny rubel. Ale do czasu! To była budowla na ruchomych piaskach. Tak samo próbowano postępować w Brazylii - w myśl doktryny klasycznej, neoliberalnej, monetarystycznej - utrzymując stały kurs reala, co okazało się niemożliwe. Bo nie można mieć zdrowego i silnego pieniądza bez silnej i zdrowej gospodarki. Zrozumieli to nawet populiści, zrozumieją też i tzw. monetaryści: bez kapitału ludzkiego i sprawiedliwego podziału dochodu nie będzie silnego pieniądza, a zatem i gospodarki.
W czerwcu ubiegłego roku uczestniczyłem w konferencji na temat problemów podziału dochodu w warunkach transformacji w krajach posocjalistycznych. Zorganizował ją MFW, a uczestniczyło w niej także 3 biskupów, w tym - sekretarz Rady do spraw Sprawiedliwości Społecznej z Watykanu, arcybiskup kościoła anglikańskiego z Kapsztadu i szef Konferencji Biskupów Latynoamerykańskich z Tegucigalpy. Zażartowałem, iż jeśli fundusz walutowy ma się zajmować
sprawiedliwością, a Watykan efektywnością, to wolę, aby zostało po staremu. Niech papież zwraca uwagę na konieczność sprawiedliwego podziału, fundusz niech się zajmuje kwestią wymienialności waluty, stabilnością kursów walut i niech tam pracują monetaryści, a w Watykanie - duchowni, a nie odwrotnie. Inaczej wszyscy narobimy sobie biedy. Natomiast dyskutować trzeba, a najbliższe spotkanie poświęcone wymianie poglądów organizuje w Kuala Lumpur w 2000 roku Bank Światowy. Będziemy na nim rozważać zagadnienia sprawiedliwości i walki z biedą.
Na ile inwestowanie w rozwój nauki, człowieka, może zadecydować o przyszłości świata w najbliższym czasie?
Zasadniczo. Tu się rozgrywa batalia o przyszłość świata i wygrają te narody i społeczeństwa, które potrafią to sprawnie rozegrać. Dlatego m.in. Chiny i Indie radzą sobie lepiej, niż np. Brazylia, czy Rosja, w której przez ostatnie 10 lat zaniedbano te sprawy. To, że w Rosji jest jeszcze jakaś nauka, jakiś kapitał ludzki to rezultat istnienia Związku Radzieckiego, co ludzie tam podkreślają.
Generalnie inwestowanie w kapitał ludzki, który jest samodzielną siłą wytwórczą, który podnosi konkurencyjność gospodarki, jest niezbędne. Ale pytanie: jak zwiększać udział wydatków na naukę, kosztem kogo, czego, jak reformować, finansować, organizować - trzeba przełożyć na konkretne działania. I w tej materii mamy w Polsce ogromną pracę do wykonania. Bo jeśli stosuje się szoki bez terapii, jeśli uprawia awanturnictwo gospodarcze i wyznaje jakieś irracjonalne koncepcje tzw. twórczej destrukcji, co prowadzi do spadku produkcji - to nie ma co liczyć na zwiększenie środków na naukę. I nie wiadomo, czy tej grupie w walce o pieniądze uda się zwyciężyć, gdyż - mimo racjonalnych argumentów - jest to bardzo słabe lobby, mniej liczne niż górnicy, czy hutnicy. Ponadto posługuje się innymi argumentami, bo artystom, czy profesorom nie przystoi strajkować. Rozumiejący istotę problemu winni zaproponować koncyliacyjne rozwiązanie, akceptowalne społecznie.
Czy nasza nauka obroni się i wygra w związku z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej?
Z pewnością polska nauka na integracji europejskiej wygra, w odróżnieniu od polskiego rolnictwa, czy górnictwa, które musi być znacząco zredukowane i zreformowane. Oczywiście, jeśli wejdziemy do UE na jak najkorzystniejszych dla nas warunkach. Luka, jaka istnieje w tej dziedzinie będzie likwidowana najszybciej, niemniej to też wymaga pracy pokoleniowej, a nie szoku bez terapii.
Co pan myśli dzisiaj o „Strategii dla Polski”, jeśli chodzi o naukę i edukację?
Uważam, że postawiono w niej te problemy w sposób właściwy i zrealizowano je. „Strategia” pokazała, że nakłady na naukę i oświatę mogą rosnąć szybciej niż dochód narodowy i wydatki z budżetu. I taką politykę udało mi się realizować, niestety, bez sojuszników. Nawet ze strony samego środowiska edukacji i nauki słyszałem same utyskiwania, bo sytuacja była ciężka i wiedziałem o tym. Ale zawsze podkreślałem zależności budżetowe i pokazywałem, że jest lepiej, choć nie w stopniu zadowalającym ludzi nauki. Niemniej, kiedy zaproponowałem podwojenie płac nominalnych dla pracowników naukowych - sukces był połowiczny:
Dlaczego tak się stało? Winna była demokracja. W parlamencie zaczęto bowiem się zastanawiać: dlaczego profesorom daje się podwyżkę, a nauczycielom - nie, choć też im się należy. I wyszła urawniłowka, wszyscy dostali po 21%. Trzeba mieć kolosalną siłę polityczną i odporność psychiczną, aby się temu nie podporządkować, aby twardo powiedzieć: żadnych ulg, żadnych preferencji, jeden podatek dla wszystkich...
Gdyby pan miał dzisiaj realizować „Strategię dla Polski” - od czego by pan zaczynał i jak postępował?
Po pierwsze, musiałbym wziąć zimny prysznic, aby przeżyć spokojnie to, co zrobiono przez te kilkanaście miesięcy po moim odejściu z rządu. Zostawiłem gospodarkę w fazie rozkwitu, kiedy dochód narodowy w drugim kwartale 1997r. zwiększał się w tempie 7,5%, natomiast w pierwszym kwartale tego roku - jeśli PKB wyniesie 2,5% to będzie dobrze. Musiałbym więc rozwiązywać problem; jak finansować te wielkie potrzeby także w sferze inwestowania w kapitał ludzki - bo z pewnością nie poszedłbym na żadne inflacyjne finansowanie. Wobec tego przedstawiłbym kompleksową strategię średniookresowego rozwoju, ukierunkowaną - jak to było w „Strategii” - na wyraźne przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego. Jest to możliwe do wykonania, gdyż nasza gospodarkę stać na rozwój w granicach 6-7% rocznie, co już udowodniliśmy. Po wejściu na taką trajektorię, co mogłoby się udać po jakimś roku, należałoby się zastanowić nad optymalnym, z punktu widzenia długofalowego rozwoju społeczno-gospodarczego, wykorzystaniem tych rosnących środków.
Zdecydowanie zwróciłbym jeszcze większą uwagę na rozwój kapitału ludzkiego, na równomierny (co nie znaczy, że równy) podział efektów rosnącego PKB, na regulację pewnych obszarów gospodarczych, a nie deregulację. Chodziłoby mi o swobodę przepływów kapitałowych, aby chronić polską gospodarkę przed kaprysami krótkoterminowego kapitału spekulacyjnego, tak, jak nam się udało w latach 1994-97.
Zwiększone inwestowanie w ludzki kapitał jest możliwe tylko poprzez przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego i partnerskie traktowanie wszystkich grup społecznych. Stwierdzenia ministra finansów, że domaganie się zwiększonego interwencjonizmu państwowego sprzyja poszerzaniu bazy do korupcji jest błędne. Bo są różne interwencjonizmy. Interwencjonizm nie polega na tym, że koledzy będą sobie dawać koncesje, ale na tym, że przesuwa się środki z miejsc, w których one powstają, tam, gdzie są potrzebne. Skoro tego przesunięcia nie jest w stanie dokonać rynek, ani sektor prywatny, ani gospodarstwa domowe, to musi interweniować państwo.
Czy prywatyzacja może być lekarstwem na wszystko i czy w rękach państwa winny zostać jakieś dziedziny?
Oczywiście, że są dziedziny, które winny pozostać w ręku państwa, ale taka dyskusja jest niebezpieczna, gdyż podlega wartościowaniu nieekonomicznemu. Bo skoro powie się: nie wszystko, to powstaje pytanie: a co nie? I to jest również pytanie o kryteria, które muszą być jakoś uargumentowane scjentystycznie - a tu jest wszystko polityką. Ja reprezentowałem interes makroekonomiczny, polski, długofalowy, a ktoś inny - np. interes tylko górnika, czy bankiera z Wall Street, czy profesora uniwersytetu, który nawet nie ma aspiracji, by zrozumieć, jak się finansuje deficyty budżetowe i uważa, że to czczy monetaryzm.
Nie będę enumerował sektorów, które nie podlegają prywatyzacji, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest nim edukacja, która winna być publiczna i państwowa. Pytaniem jest jedynie jak ją zreformować. Jestem daleki od zachwytu nad reformą edukacji i uważam, że spowoduje ona więcej szkód niż pożytku. Nie widzę, aby służyła oszczędności grosza publicznego, czy podniesieniu poziomu kształcenia, czy warunków życia i pracy nauczycieli, czy służy tylko zaspokajaniu ambicji „reformatorów”. Dzisiaj bowiem każdy minister musi mieć swoja reformę.
Szukam w tym szaleństwie reformowania jakiejś metody, bo jeśli jej nie ma, to pojawią się tendencje recesyjne, stagnacyjne, powstaną konflikty społeczne, a ludzie odwrócą się nie tylko od rządu, ale całej transformacji, jak w Rosji. To jest bardzo niebezpieczne, bo utrudnia reformy i tak już trudne do przeprowadzenia, które wymagają wsparcia i akceptacji społecznej. Tu już nie chodzi o to, że ludzie pójdą na barykady, ale że nie będzie im się chciało nawet machnąć ręką, by odgonić muchę.
Dziękujemy za rozmowę.
99-04-16