Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1047
Żyjemy w niebezpiecznej epoce. Ludzie zdobyli kontrolę nad przyrodą,
zanim zdobyli kontrolę nad sobą.
Albert Schweitzer
Człowiek największym zagrożeniem
Gatunek ludzki, jak inne gatunki fauny i flory, nie może żyć nie niszcząc swego środowiska. Różni się jednak od innych gatunków tym, że niszczy bardziej i nie tylko środowisko przyrodnicze. Na wcześniejszych etapach rozwoju, w miarę ówczesnego postępu wiedzy i techniki, dewastowano o wiele bardziej środowisko przyrodnicze niż społeczne i duchowe. Później, tempo niszczenia środowiska społecznego i duchowego zaczęło rosnąć. Teraz przewyższa ono coraz bardziej tempo niszczenia środowiska przyrodniczego.
Największego pustoszenia środowiska dokonuje się w epoce antropocenu od około połowy ubiegłego stulecia. Odtąd najbardziej dewastuje się środowisko przyrodnicze w wyniku zanieczyszczania odpadami i zatruwania różnymi substancjami chorobotwórczymi i promieniowaniem. Ale, co gorsze, równie szybko jak skutecznie niszczy się mechanizmy utrzymujące równowagę w systemach przyrodniczych i społecznych wchodzących w skład środowiska. W pewnym momencie powstała obawa, czy to nie zagrozi funkcjonowaniu naszego ekosystemu i globu, czy człowiek dzięki swej „mądrości" wspomaganej technicznie, a zwłaszcza komputerowo i za pomocą sztucznej inteligencji, nie doprowadzi do zniszczenia życia na kuli ziemskiej i jej rozpadu.
Jest to najczarniejszy scenariusz, jaki można by zrealizować wskutek postępu cywilizacji i działań ludzi ignorujących ostrzeżenia ekologów.
Na podstawie teraźniejszej wiedzy wydaje się to szalenie mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Takiego zniszczenia nie mógłby dokonać człowiek dysponujący ogromnym arsenałem setek bomb wodorowych i broni masowego rażenia w skali globalnej.
Ziemia pojawiła się w wyniku działania przyczyn zewnętrznych, nieważne, czy naturalnych, czy nadprzyrodzonych, i chyba zniknie również wskutek przyczyn zewnętrznych. Siły wewnętrzne nie są w stanie ani jej stworzyć, ani zniszczyć. Ludzie mogą, co najwyżej, zniszczyć fragmenty skorupy ziemskiej, ale nie jej jądro, które wciąż pozostaje wielką niewiadomą dla geologów. Mogą dokonać aktu samozagłady, wytępić inne gatunki, a nawet życie na Ziemi, ale nie są w stanie zniszczyć jej do końca.
Czy naprawdę jakoś to będzie?
Mimo rosnącej troski o stan środowiska zapoczątkowanej w latach 70. XX w., ta apokaliptyczna i fantastycznonaukowa wizja będzie tak długo aktualna, jak długo ludzie nie zaczną kierować się rozsądkiem, a nie głupotą i dopóki nie rozpocznie się transformacja społeczeństwa ekonomicznego w kulturowe, w którym o postępowaniu ludzi będą decydować kryteria społeczne i ekologiczne, a nie ekonomiczne. Na razie jednak nie zanosi się na to. Masy i przywódcy głupieją na potęgę, a ideologia konsumpcjonizmu jest atrakcyjna i zyskuje coraz więcej zwolenników. Dramatyczne apele Klubu Rzymskiego oraz wybitnych naukowców i ekologów (1) o opamiętanie się i zastopowanie dalszej degradacji środowiska i niszczenia jego homeostazy są ostatecznie ignorowane przez światowych decydentów politycznych i ekonomicznych dbających głównie o aktualne interesy partykularne, a nie o przyszłość ludzkości.
Ingerencja ludzi w funkcjonowanie środowiska przyrodniczego, społecznego i duchowego, która doprowadza do jego pustoszenia na coraz większą skalę, w zasadzie nie budzi już większych emocji, gdyż stała się zjawiskiem powszednim, do którego zdążono się przyzwyczaić. Wprawdzie tu i ówdzie, zwłaszcza w krajach Afryki, Azji i Ameryki Południowej, odczuwa się jej zgubne skutki w postaci zmian klimatycznych (suszy, pustynnienia gleby, braku wody pitnej, ocieplenia, wylesienia itp.), ale nie na tyle, by zmusiły one do podjęcia natychmiast zdecydowanych i skutecznych działań naprawczych i profilaktycznych.
Niestety, gros ludzi, którzy nie odczuwają tych skutków na własnej skórze, myśli sobie: „jakoś to będzie". Przecież dawniej bez udziału ludzi wychodzono z różnych opresji bez szwanku, bo przyroda jakby za nich myślała i w trosce o ich i swoją kondycję uruchamiała odpowiednie mechanizmy reagujące skutecznie na degradację. Ci, którzy tak myślą, mają wystarczające informacje o współczesnych, niewspółmiernie poważniejszych zagrożeniach ekologicznych od tych sprzed lat, a mimo to ignorują je, bo dobrze im, kiedy jest jak jest. Więc, po co mają martwić się na zapas. Kierując się modną zasadą „tu i teraz" uważają, że nie jest ich obowiązkiem troska o przyszłość Ziemi i następnych generacji, ponieważ każde pokolenie powinno troszczyć się tylko o aktualny stan Ziemi i o własny los.
Niszczy się nie tylko powierzchownie, także dogłębnie
Od niedawna ludzi nie zadowala już „powierzchniowe" niszczenie środowiska. Korzystając z osiągnięć nowoczesnej wiedzy i techniki, zaczęli niszczyć je „dogłębnie", tzn. psuć mechanizmy równowagowe, które od wieków działały bezbłędnie i zapewniały względną stabilność przyrodzie i społeczeństwu.
Natura uczyniła samoregulującymi się systemy przyrodnicze i społeczne wchodzące w skład geobiosfery i socjosfery. Dzięki temu reagują one adekwatnie na losowe lub celowe zakłócenia pochodzące z ich wnętrza lub z otoczenia, które wytrącają je ze stanu równowagi trwalej. Mają one zapewnić sobie jak najdłużej poprawne funkcjonowanie i przetrwanie w degradowanym środowisku. A im doskonalsza jest samoregulacja, tym większy potencjał adaptacyjny i możliwość dłuższego przetrwania. Jednak mechanizm samoregulacji zawodzi, gdy zmiany środowiska są zbyt szybkie. Teraz, w wyniku nierozsądnych działań ludzkich, zmiany środowiska są coraz szybsze, rozleglejsze i intensywniejsze. Wymagają coraz krótszego czasu na odreagowanie i przystosowanie się do nich.
Potencjały adaptacyjne mają swoje granice, również czasowe, które zależą od kategorii (rodzaju) systemu i jego elastyczności. Przekroczenie ich skutkuje kolapsem. Najlepiej i najszybciej przystosowują się systemy słabo zdeterminowane i dzięki temu bardziej elastyczne. Im słabiej zdeterminowany jest dany system, tym więcej ma stopni swobody i większe możliwości przystosowywania się.
Potencjał adaptacyjny zależy również od liczby elementów rezerwowych (redundancji pożytecznych), jakie dany system uruchamia w razie potrzeby. Każdy system posiada pewną, właściwą jego rodzajowi, ograniczoną liczbę takich redundancji, która prawdopodobnie wzrasta w toku ewolucji, ale nie tak szybko, jak zmiany otoczenia.
Coraz większe zmiany w środowisku społecznym, typowe dla naszych czasów, zmuszają systemy do korzystania z coraz większej liczby tych redundancji, a coraz szybsze zmiany zmuszają do coraz szybszej adaptacji do nowych warunków.
Mechanizmy równowagowe funkcjonują najlepiej w przypadku niezbyt wielkich i nie za szybkich zmian. Niestety, w galopującym społeczeństwie coraz większej liczbie systemów zaczyna brakować elementów rezerwowych i czasu na adaptację, wskutek czego ulegają one szybkiemu rozpadowi. Przetrwanie systemów społecznych, których głównymi elementami są ludzie, zależy nie tylko od wielkości ich potencjału adaptacyjnego, ale także od mocy „instynktu samozachowawczego” ludzi i od ich woli przetrwania. Wszelako okazuje się, że instynkt samozachowawczy ludzi tępieje coraz bardziej i coraz bardziej słabnie ich wola przetrwania. Świadczy o tym wzrost samobójstw, zwłaszcza nieuzasadnionych, z błahych pobudek, oraz zachowanie i działanie urągające wymogom bezpieczeństwa.
Prawdopodobieństwo dłuższego przetrwania systemów społecznych wzrasta z osłabieniem ich stopnia zdeterminowania, czyli ze zmniejszeniem się liczby i siły oddziaływań wzajemnych (więzi, relacji) z otoczeniem, co skutkuje większym otwieraniem się na otoczenie. Im bardziej otwarty jest system społeczny (przyrodniczy też), tym większe ma szanse na przetrwanie. Tę prawidłowość potwierdza historia, która pokazuje, że zamknięte społeczeństwa, ustroje i organizacje trwały o wiele krócej niż otwarte. Dlatego rozsądni politycy dążą do maksymalizacji otwartości systemów społecznych i rozwijania demokracji, a nie do izolacjonizmu i autorytaryzmu, do mieszania się kultur, a nie do eskalacji wszelkiego rodzaju ksenofobii wynikającej z nacjonalizmu, rasizmu, odmienności kulturowej, wyznaniowej itp.
O ile warunkiem koniecznym dla ewolucji biosfery jest bioróżnorodność, to dla ewolucji socjosfery jest wielokulturowość, wieloetniczność, wielowyznaniowość itd. Kto nie zna tej prawidłowości ewolucji społecznej, celowo ją ignoruje, albo działa przeciw niej, ten działa na szkodę społeczeństwa i państwa. Choćby nie wiadomo jak wielkim był populistą i uszczęśliwiaczem mas zgodnie ze swoim rozumieniem szczęścia, często na przekór tym, których chce uszczęśliwić wbrew ich woli, wpędza swój kraj i naród w ślepy zaułek ewolucji społecznej. (Zob. W. Sztumski, Szczęście i uszczęśliwianie, SN, Nr 8-9, 2017)
Skąd bierze się pęd do niszczenia swego otoczenia?
Na pytanie: „dlaczego ludzie psują mechanizmy homeostazy i wolą żyć w świecie niezrównoważonym" można dać prostą odpowiedź: „bo mogą to robić". A oprócz tego, w świecie słabo zdeterminowanym, niestabilnym i chaotycznym - zapewne ciekawszym, pełnym niespodzianek i szokującym - ludzie mają większe poczucie wolności i obiektywnie większą swobodę działania. Toteż korzystają z tego czasami mądrze, ale przeważnie nierozsądnie, np. niszcząc dogłębnie swoje środowisko. Żaden inny gatunek nie jest tak zdolny i chętny do niszczenia swego otoczenia i działających w nim mechanizmów równowagi, a w konsekwencji do autodestrukcji. Ludzie celowo niszczą ekosystemy, które ich żywią w przeciwieństwie do zwierząt, które dewastują je nieświadomie i nieintencjonalnie, tylko na tyle, na ile muszą, aby przeżyć.
Najważniejszej przyczyny niszczenia homeostazy systemów przyrodniczych i społecznych upatruję w postępie technicznym, który wyposaża ludzi we wciąż doskonalsze narzędzia i coraz potężniejsze generatory energii. Korzystając z jego osiągnięć, psuje się je bez opamiętania.
Drugą przyczyną jest brak rewerencji dla przyrody w wyniku przedmiotowego jej traktowania. Duży udział w tym dziele mają religie monoteistyczne, które ukształtowały „kult Nieba”, uczyniły je świętym i uznały za najważniejszy obiekt zainteresowania oraz cel życia człowieka. (Zob. W. Sztumski, Monoteizm i terroryzm, „SN”, 1, 2016). Religia sytuuje człowieka przede wszystkim w Niebie, a nie na Ziemi i każe ludziom częściej spoglądać na Niebo niż na Ziemię, więcej być myślami w Niebie niż na Ziemi. Wskutek tego ludzie religijni, którzy stanowią przytłaczająca większość populacji świata, troszczą się bardziej o sprawy Nieba, aniżeli o to, co dzieje się z nimi na Ziemi. Sprawy ziemskie traktuje się jak drugorzędne. W miarę desakralizacji świata sensorycznego postępuje jego deprecjacja. O wiele bardziej ceni się wydumane i abstrakcyjne Niebo niż rzeczywistą i konkretną Ziemię.(2)
W latach 90. XX wieku grupa intelektualistów zafascynowanych ekofilozofią Henryka Skolimowskiego (3) próbowała przywrócić świętość „Matce Gai". Niestety, nie udało się tego dokonać. Nie znaleźli odzewu w masach, które w ogóle nie były zainteresowane tą sprawą. A obecnie chyba już nikt się tym nie zajmuje. W obchodach Międzynarodowego Dnia Ziemi 22 kwietnia, jednym z najbardziej znanych na świecie świąt odwołujących się do ekologii, dużo mówi się o ważnych aspektach codziennego życia, o których należy pamiętać nie tylko od święta, a mianowicie o segregacji śmieci, ograniczaniu emisji dwutlenku węgla, oszczędzaniu wody, ograniczaniu zużycia energii elektrycznej, papieru i żywności itp. Ale nie mówi się o rewerencji dla Ziemi, o traktowaniu jej jak sacrum, ani o kulcie Ziemi.
W efekcie nieuzasadnionego i przyspieszonego niszczenia mechanizmów homeostazy w systemach przyrodniczych i społecznych tracą one naturalną zdolność do samoregulacji.(4) Ich naprawa wymaga ingerencji ludzi, którzy wcale nie kwapią się do tego, mimo szumnie składanych deklaracji o chęci przywracania równowagi wszędzie w socjosferze, na przykład dzięki implementacji modnej obecnie idei rozwoju zrównoważonego. Doszło do tego, że niektóre systemy przyrodnicze i wiele społecznych nie są w stanie same, bez udziału ludzi, powracać do stanu równowagi i z trudem bronią się przed dewastacją.
Systemy te w wyniku rosnącego za sprawą ludzi chaosu i turbulencji w środowisku transformują się stopniowo z samoregulujących się w samorozregulujące się. A ludzie cieszą się z tego, ponieważ udało się im odnieść zwycięstwo w zmaganiach z przyrodą i odwrócić zależność między człowiekiem i środowiskiem. Dawniej funkcjonowanie i kondycja człowieka zależała od środowiska, dziś funkcjonowanie i stan środowiska zależy coraz bardziej od człowieka.
Na trzecią przyczynę składa się niepohamowana żądza bogacenia się (pogoń za zyskiem i komfortem), presja na coraz większy wzrost gospodarczy (konsumpcjonizm) i filozofia prezentywizmu, dla której to, co „Tu-i-Teraz” jest ważniejsze od tego, co „Tam-i-Potem”.
Wskutek czego niszczy się środowisko i jego homeostazę
Do deregulacji homeostazy w przyrodzie przyczyniają się takie oto działania: budowa tam i sztucznych zbiorników wodnych; odwracanie biegu rzek, betonowanie ich brzegów i koryt (5); wycinka lasów; urbanizacja i industrializacja; betonowanie i asfaltowanie terenów; ingerencja w genotypy; tworzenie nowych ras zwierząt. Wszystko to czynione w nadmiarze i nierozsądnie narusza równowagę, harmonię i odwieczny porządek i ład w przyrodzie.
Rujnowanie homeostazy w socjosferze dokonuje się w konsekwencji wzrostu asymetrii i sprzeczności społecznych spowodowanych przez zastępowanie porządku naturalnego porządkiem sztucznym (kulturowym), odczłowieczanie, zakłócanie relacji międzyludzkich, akcelerację tempa życia i zmian środowiska, maksymalizację wolności, relatywizm etyczny, brak szacunku dla nakazów obyczajowych, łamanie przepisów prawnych praworządności, wzrost niesprawiedliwości społecznej, nieliczenie się z dobrem wspólnym, postępujący zanik poczucia odpowiedzialności; niesprawiedliwą redystrybucję bogactwa narodowego, wadliwy system płac i dysproporcję między podażą a popytem.
Podsumowujący wniosek
Psucie środowiska wzmaga się w miarę wzrostu populacji świata (im liczniejsza, tym więcej psujów niż naprawiaczy, gdyż łatwiej jest coś zepsuć niż naprawić), wyposażania ludzi w coraz lepsze narzędzia w wyniku postępu wiedzy i techniki (im więcej się wie, tym więcej obiektów chce się eksplorować, bardziej w celu niszczenia niż budowania) oraz dominacji myślenia ekonomicznego (w czasach supremacja ideologii konsumpcjonizmu korzyści ekonomiczne przemawiają bardziej niż ekologiczne). W zasadzie, co można było zepsuć w warstwie powierzchniowej swojego otoczenia, to już zepsuto, by zapewnić sobie maksymalny komfort życia nie licząc się ze skutkami szkodliwymi.
Postęp wiedzy i techniki umożliwia również coraz większe psucie środowiska w warstwach głębokich, w których mieszczą się mechanizmy homeostatyczne systemów przyrodniczych i społecznych. Utrzymują one równowagę, gwarantują stabilność, harmonię i ład w bio- i socjosferze. Ich psucie polega na intencjonalnym przekształcaniu ich z samoregulujących się (samonaprawiających się) w samorozregulujące się. A to grozi rozpadem. Dogłębne psucie środowiska jest bardziej szkodliwe i nieprzewidywalne niż powierzchniowe. Łatwo sobie wyobrazić, czym może się ono zakończyć. Nie wiadomo tylko, czy w pędzie ku autodestrukcji ludzie zdążą wszystko popsuć i wyginąć, czy coś przeszkodzi im w tym dziele i przedłuży istnienie gatunku ludzkiego. Optymizm nakazuje optować za tą drugą możliwością.
Wiesław Sztumski
1. Mam tu na myśli przede wszystkim dwie książki: Klub Rzymski, Granice wzrostu (1972) i Ernst U. v. Weizsäcker, Wir sind dran. Club of Rome: Der große Bericht (2017).
2. Taką relacje między człowiekiem, Niebem i Ziemią dosadnie odzwierciedla
aforyzm R. Delavy’ego: Human being in Heaven -The planet Earth in the ass. [Człowiek w niebie – Ziemia w dupie] (http: //www.rene-delavy.com; dostęp: 10.7.2021)
3. Henryk Skolimowski, Święte siedlisko człowieka, Centrum Uniwersalizmu przy Uniwersytecie Warszawskim, Polska Federacja Życia, Warszawa 1999)
4. Nieliczni badacze twierdzą, że nikt jeszcze nie udowodnił tego, że istnieją systemy samoregulujące się, ale raczej mylą się.
5. Dopiero teraz, po powodzi w zachodnich landach Niemiec, eksperci doszli do wniosku, że nieracjonalna regulacja rzek i asfaltowanie terenów przybrzeżnych było tragicznym błędem.
Wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4417
W kraju, gdzie około cztery piąte ludności deklaruje swoją przynależność do kościoła katolickiego, powinno się, jak nigdzie indziej, powszechnie stosować naczelną zasadę regulującą stosunki międzyludzkie na gruncie etyki chrześcijańskiej: „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”.
Ma ona zresztą nie tylko wymiar religijny, w szczególności chrześcijański, ale ogólnoludzki. W związku z tym warto, żeby ta reguła postępowania była powszechnie przestrzegana przez ludzi wierzących i areligijnych.
Miłość bliźniego to nie tylko lubienie się nawzajem, ale odnoszenie się do innych z szacunkiem, życzliwość, chęć niesienia pomocy i tolerancja. To wszystko, co wiąże się z umiłowaniem bliźnich sprawia, że ludzie darzą się wzajemnym zaufaniem i w związku z tym liczą no to, że nikt nikomu nie będzie wrogiem, że nie oszuka, nie przechytrzy, nie będzie miał jakichś skrytych niecnych zamiarów, nie będzie knuł czegoś potajemnie, nie okradnie, okaże pomoc w każdej sytuacji i że można liczyć na drugiego; słowem – jak to określał T. Kotarbiński – że ludzie będą spolegliwi.
Tymczasem z praktykowaniem tej zasady postępowania coś jest nie tak. Na każdym kroku spotyka się pogardę dla niej. Powiększa się rozdźwięk między deklaracją miłości bliźniego - raczej od święta - a więc w gruncie rzeczy bezprzedmiotową, a brakiem przejawów na co dzień choćby zwykłej życzliwości. Niestety, życie dostarcza niezliczonej ilości dowodów na to.
Panowanie biurokracji
Z brakiem szacunku dla człowieka spotykamy się nagminnie w różnego rodzaju urzędach, instytucjach, firmach i organizacjach. A im wyższy szczebel władzy, tym mniej miłości dla bliźniego, tym większe lekceważenie petenta, którego traktuje się jak kogoś, kto zakłóca błogi spokój urzędasom. Niezwykle rzadko zdarza się, żeby urzędnik podsunął mu krzesło i poprosił, by usiadł.
Ta chamska asymetria w relacji między przedstawicielami władzy a petentami - urzędnik rozparty w fotelu i interesant stojący pokornie – ma wyraźnie pokazać, kto tu jest ważniejszy i stawia petenta w roli uniżonego i poniżonego sługi, zdanego na łaskę urzędnika. Wypisz, wymaluj, jak ongiś w carskiej Rosji.
Kiedy indziej znowu, jeśli uda się komuś dostąpić łaski spotkania z jakimś urzędnikiem na wysokim stanowisku, albo z dygnitarzem, to każe mu się czekać (też przeważnie na stojąco) na spotkanie face to face, mimo że ten dygnitarz nic nie robi. Ale tu chodzi o to, by petent spokorniał, stojąc jak trusia przed drzwiami gabinetu i o to, by po prostu poniżyć go (stopień pokory i poniżenia jest proporcjonalny do czasu oczekiwania) i nie liczyć się z nim za bardzo albo najlepiej, żeby po dłuższym czasie zrezygnował ze spotkania.
Charakterystyczną postawą urzędnika wobec petenta jest traktowanie go, jak kogoś, kto w ogóle zmusza do pracy, a w szczególności przysparza dodatkowego wysiłku. A przecież tak dobrze nic nie robić w oczekiwaniu na koniec godzin urzędowania! Dlatego typową reakcją urzędnika, który był łaskaw zapoznać się z jakąś sprawą, jest stwierdzenie, że nie da się jej załatwić. No, bo po co się trudzić? A jeśli z góry twierdzi on, że się nie da, to chyba z trzech powodów: albo sądzi, że w ten sposób uniknie ujawnienia swej niekompetencji, albo że nie będzie musiał wysilić swej mózgownicy, albo liczy na dodatkowe wynagrodzenie, czyli łapówkę, bo inaczej mu się nie opłaca.
Płaca ani awans urzędnika nie zależy od jego wysiłku ani od ilości załatwionych pozytywnie spraw, tylko od czasu spędzonego za biurkiem w godzinach urzędowania. Nic więc dziwnego, że urzędnicy traktują swoją pracę i petentów jak dopust boży i są przekonani o tym, że pracują z łaski. Wykonywanie usługi traktują jak świadczenie łaski, dlatego pracują byle jak. Nie dociera do ich świadomości, a może nie chcą wiedzieć o tym, że ich wynagrodzenia pokrywają petenci-podatnicy i że petent, który opłaca urzędnika, ma prawo domagać się od niego rzetelnej obsługi w myśl zasady: płacę i żądam. Usługa świadczona przez urzędnika jest takim samym towarem, jak inne, za które się płaci i wymaga właściwej jakości.
Winni takiego zachowania się urzędników są również sami petenci, którzy też nie grzeszą zbytnią kulturą osobistą, a oprócz tego boją się upomnieć o swoje prawa i traktują urzędników, jak święte krowy.
Takie zachowanie ludzi oraz stereotypy urzędnika pochodzą z dawnych lat i funkcjonują wciąż w naszym społeczeństwie przekształcającym się w społeczeństwo obywatelskie z dość dużymi oporami. Podobnie, jak urzędnicy, zachowują się inni ludzie, od których jest się w jakiś sposób i w jakimś stopniu zależnym: sprzedawcy, rzemieślnicy, lekarze, nauczyciele, księża itd. Im wyższy stopień zależności formalnych lub nieformalnych, tym większe lekceważenie interesantów.
Ideologia to jedno, ale podstawą - kultura
Hierarchia zależności, nieodzowna dla każdego systemu zarządzania, zawsze kryje w sobie potencjalne niebezpieczeństwo złego traktowania ludzi znajdujących się na niższych jej szczeblach. Ujawnia się ono w odpowienim kontekście społecznym ukształtowanym przez system władzy i całokształt uwarunkowań kulturowych. Niemniej jednak, ogromną, jeśli nie istotną, rolę odgrywa kultura osobista oraz wewnętrzna wola rzetelnego wykonywania swoich obowiązków pracowniczych wynikających z tytułu zajmowanego stanowiska i nie tylko.
Na nic zdają się kodeksy różnych grup zawodowych, kiedy nie egzekwuje się zapisanych w nich norm zachowania i postępowania. W relacjach „pracownik organizacji - interesant” animozja i nonszalancja mają przewagę i to bardziej w postawach pracowników niż interesantów; jest to wciąż jeszcze zjawisko charakterystyczne dla naszego społeczeństwa. Bynajmniej ich źródłem są nie tyle uwarunkowania zewnętrzne - chociaż nie wolno pominąć wpływu kontekstu społecznego - co czynniki subiektywne, przede wszystkim cechy osobowościowe. A one nie kształtują się dopiero w procesie pracy zawodowej, lecz wcześniej, zanim osiągnie się dojrzałość społeczną, w procesie wychowania w rodzinie i szkole.
Bezspornie, formowanie charakteru dokonuje się przede wszystkim pod znaczną presją takich składników otoczenia kulturowego jak ideologia, tradycja i religia. Jednak w warunkach postępującej laicyzacji i stopniowym odchodzeniu od tradycji przemożny wpływ wywiera ideologia. Aktualnie - ideologia konsumpcjonizmu.
Powszechnie wiadomo, że foruje ona indywidualizm, egoizm, zazdrość, zawiść i wrogość, od których to cech w dużym stopniu zależy zwycięstwo w walce konkurencyjnej o wszystko. W zasadzie jest jej obca empatia oraz życzliwość, czyli te cechy charakteru, jakie przede wszystkim powinien posiadać ten, od którego postawy, zachowania się i działania zależą sprawy innych ludzi.
Ale to nie do końca tak jest. Przecież w innych krajach o takim samym ustroju politycznym i w warunkach panowania tej samej ideologii ludzie zachowują się mimo wszystko inaczej niż u nas. Są bardziej wyrozumiali, życzliwsi i okazują większą chęć pomagania innym. Po prostu, charakteryzuje ich maksimum dobrej woli.
W niektórych bardziej cywilizowanych krajach inna jest kultura urzędników i inny sposób ich podejścia do petentów. Tam spotkanie zaczyna się od pytania: „W czym mogę pomóc?”, a urzędnik stara się, na ile jest w stanie i nie szczędząc trudu pozytywnie załatwić sprawę, tzn. ku zadowoleniu petenta. Załatwienie czegoś sprawia mu niekłamaną satysfakcję.
A więc, braku dobrej woli, empatii oraz chęci niesienia pomocy komuś innemu, nie usprawiedliwia do końca żadna ideologia ani warunki społeczne. Posiadanie i manifestowanie dobrej woli na co dzień i na każdym kroku zależy wyłącznie od samego człowieka, od jego charakteru, kultury osobistej i norm etycznych zakorzenionych w świadomości i praktykowanych, a w szczególności od chęci spełniania dobrych uczynków, między innymi w myśl nakazu religijnego o miłości bliźniego.
Porażka ideologiczna Kościoła i sług jego
Ale te nakazy, podobnie jak inne przykazania kościelne, przestały być najważniejszym celem wychowania religijnego. Coraz więcej funkcjonariuszy kościoła katolickiego, który na fali nowej ekonomii i pod wpływem ideologii konsumpcjonizmu zdążył już zmarketyzować się i przekształcić w monopolistyczną globalną korporację wyznaniową, bardziej zajętych jest troską o dobro Kościoła, czyli jego majątek i panowanie oraz o własne interesy ekonomiczne i polityczne, aniżeli o moralność wiernych.
Przeważnie zajmują się poszukiwaniem stronników politycznych, symonią, albo handlem usługami kapłańskimi, które - jak wszystko w kapitalizmie - stały się elementami uczestniczącymi w obrotach towarowych na wielomiliardowym rynku religijnym, zwanym też rynkiem dusz. Dlatego w wielu wypadkach oni również z łaski pełnią swoje obowiązki duszpasterskie i coraz częściej zachowują się tak, jak niechętnie pracujący i nieżyczliwi urzędnicy.
Właściwie nie ma już zauważalnej różnicy między instytucjami i funkcjonariuszami kościelnymi a świeckimi. Zwykli ludzie znajdujący się na najniższych szczeblach hierarchii społecznej i nie mający wypchanych portfeli są traktowani od niechcenia; unika się codziennych kontaktów z nimi, co najwyżej od święta, kiedy jest okazja zabłysnąć w mediach. Tak jak w instytucjach świeckich, tak i w kościelnych z trudem udaje się coś załatwić bez pieniędzy, koneksji politycznych albo protekcji.
Niepoprawne relacje między funkcjonariuszami, urzędnikami i pracownikami różnych organizacji a interesantami wywołują niekorzystne skutki tak dla interesantów jak i instytucji, firm i organizacji. Są przyczyną stresu pojawiającego się często już na samą myśl o tym, że ma się coś załatwić.
To rodzi awersję do pracowników organizacji. Potęguje się ona proporcjonalnie do częstotliwości nabywania złych doświadczeń w wyniku obcowania z nimi. Tworzy się negatywny stereotyp funkcjonariusza.
Ta awersja przenosi się siłą rzeczy również na organizacje, których pracownicy niewłaściwie odnoszą się do interesantów. Tym samym w świadomości interesantów powstaje całkiem bezwiednie negatywny wizerunek organizacji, a nawet na jakiekolwiek zwierzchnictwa i władzy w ogóle.
Są też, oczywiście, tacy pracownicy i takie organizacje, gdzie wykonywanie obowiązków, grzeczność, kultura, przestrzeganie kodeksów etyki zawodowej i dobra wola należą do standardów w relacjach z interesantami. Jednak jest ich zdecydowanie za mało i dlatego należą do wyjątków, a nie do reguły.
Długi marsz
Aktualna relacja funkcjonariusz-interesant wywołuje powszechne niezadowolenie oraz irytację. Ale - jak wynika z doświadczenia – nic nie wskazuje na to, by zmieniła się ona na lepsze, ponieważ właściwie niczego nie robi się, by ją poprawić.
Elity władzy, jakie by one nie były, i tak będą rządzić niezależnie od tego, jaki prezentują stosunek do podwładnych, ponieważ ktoś musi rządzić. Natomiast interesanci, którzy naturalnie nie są w stanie zorganizować się, żeby mieć odpowiednią siłę polityczną, nie są w stanie zmienić złych nawyków urzędniczych.
Znaleźliśmy się więc jakby w sytuacji bez wyjścia. Wobec tego trzeba cierpliwie czekać, dopóki nie nastąpi zmiana obyczajów urzędniczych w wyniku pracy od podstaw w zakresie kultury zachowań, albo zmiana panującej ideologii.
Na razie nie zanosi się na to i chyba nie nastąpi to w czasie życia jednego pokolenia.
Wciąż jeden drugiemu stara się na różne sposoby albo szkodzić, albo utrudnić mu życie, a przynajmniej nie ułatwić mu go, albo … niech czytelnik sam wstawi w miejsce wielokropka tutaj i w tytule stosowne mniej lub bardziej cenzuralne słowo wyrażające to, co człowiek człowiekowi chce złego uczynić, by na przekór zasadzie miłości bliźniego dopiąć swego, postawić na swoim, podkreślić swoje ja, wywyższyć się, ograć drugiego, poniżyć go itd.
Nie na wiele zdają się gołosłowne deklaracje wyznaniowe na temat miłości bliźniego, ani mnożenie kodeksów etycznych wobec zwykłego braku dobrej woli, rezygnacji z przesadnego egoizmu i nieżyczliwości w stosunkach wzajemnych między ludźmi, niezależnie od ich światopoglądu, zajmowanej pozycji społecznej, stanu majątkowego, pochodzenia i wyglądu.
Wiesław Sztumski
17 sierpnia 2012
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1253
Prawda jest naszym największym skarbem, musimy ją oszczędzać.
Mark Twain
A world without lies would be a terrible world,
A world without lies would be a world without fiction.
Ricky Gervais (1)
Kilka zdań o kłamstwie
Kłamstwo stało się signum temporis teraźniejszej rzeczywistości społecznej. Prawie wszyscy, wszędzie i przy każdej okazji kłamią bez specjalnej potrzeby i żenady, odruchowo, jakby to weszło ludziom w krew. Może dlatego, że we współczesnym pogmatwanym i niebezpiecznym świecie kłamstwo okazało się skutecznym orężem w walce o przetrwanie, w rywalizacji o władzę i karierę, a także w konkurencji biznesowej. „Kłamię, więc jestem”. „Kłam, by przeżyć", „Kłam, by się wzbogacić" - to powszechne imperatywy.
W opinii publicznej najczęściej łżą politycy, biznesmeni i prawnicy, ale też osoby darzone od dawna najwyższym zaufaniem i uchodzące za autorytety. Ich wypowiedzi drukowane, albo face to face, okazują się oszukańcze i mijające się z prawdą. Wskutek tego przepoczwarczyli się oni z osób najwyższego zaufania w osoby najniższego zaufania społecznego.
Posługiwanie się kłamstwem nie wymaga wielkiego wysiłku. Wystarczy trudne myślenie logiczne zastąpić łatwym „rzępoleniem umysłowym”. Im wyższą zajmuje się pozycję społeczną i większą posiada się władzę, tym bardziej i częściej kłamie się. Liczba kłamstw wzrosła wraz z doskonaleniem sposobów i środków okłamywania do tego stopnia, że żyjemy już w „cywilizacji kłamstwa”.
Kłamstwo jest świadomym i celowym głoszeniem fałszu w celu osiągnięcia z góry określonych korzyści. Kłamanie polega na przekazywaniu nieprawdziwych lub zdeformowanych informacji w formie fonicznej za pomocą mowy i utworów muzycznych oraz ikonicznej za pomocą znaków, pisma, obrazów i mowy ciała.
Szerzeniu się kłamstw i kształtowaniu zakłamanego społeczeństwa sprzyja osłabienie norm obyczajowych, zacieranie granic między wartościami i antywartościami, wzrost korzystania z relatywizmu semantycznego i polisemii języka w komunikacji społecznej oraz dużo większa promocja kłamstw niż prawd. Fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się szybciej i dalej niż prawdziwe. „Kłamstwo obiegnie połowę świata zanim prawda zdąży włożyć buty.”
Teraz kto chce, ten może łatwo, skutecznie, nieodpowiedzialnie i w zasadzie bezkarnie okłamywać kogo chce, kiedy i ile razy.
Komunikacja społeczna jako gra
Gra jest sytuacją konfliktową, w której rywalizują ze sobą konkurujący gracze. Graczem jest uczestnik gry - osoba, grupa lub organizacja. Strategia to kompletny plan działania gracza, w którym uwzględnia on wszystkie możliwe sytuacje w grze i swój potencjał, tj. zasób środków, jakie ma do dyspozycji oraz swoje kompetencje. Każdy gracz wybiera taką strategię postępowania, jaka - jego zdaniem - zapewni mu zwycięstwo w grze.
W komunikacji społecznej, przede wszystkim na płaszczyźnie politycznej i biznesowej, toczą się gry pomiędzy rywalizującymi podmiotami o to, kto zwycięży w walce o najskuteczniejszy przekaz swoich komunikatów do adresatów, kto najlepiej przekona ich do swoich racji i zyska ich przychylność, uznanie lub poparcie. Z takimi grami ma się do czynienia na przykład w dyskusjach telewizyjnych z politykami i reprezentantami władzy państwowej, w ich rozmowach z obywatelami podczas kampanii wyborczej, w polemikach parlamentarnych itp.
Dawniej obowiązywały w nich zasady logiki i prawdomówności. Kto plótł androny, albo kłamał, był z góry skazany na przegraną i zdyskwalifikowany oraz nie miał prawa do uczestnictwa w dalszej grze. (Podobnie jest w kasynach gry. Gdy kogoś przyłapią na oszustwie, ten jest napiętnowany i nie ma tam już więcej wstępu. Bywalców kasyn obowiązuje etyka, zgodnie z którą oszustwo jest naganne i nie przystoi graczom).
Z jednej strony, dawniejsi politycy byli w większości ludźmi przyzwoitymi, honorowymi, uczciwymi i dobrze wyedukowanymi. Znali reguły erystyki, czyli „kunsztu prowadzenia sporu”, obowiązujące w dyskusjach i przestrzegali ich.(2)
A z drugiej strony, ich słuchacze, uczestnicy spotkań i adwersarze, byli wyczuleni na sens wypowiedzi i prawdomówność. To dopingowało polityków, ponieważ musieli liczyć się z tym, że ktoś przyłapie ich na alogicznej lub kłamliwej wypowiedzi i zostaną wyeliminowani z dalszej gry.
Teraz, w „świecie odwróconym”, to się radykalnie zmieniło. W wielu krajach politycy legitymują się dyplomami nie najlepszych uczelni, albo nie mają ich wcale. Wątpię, by przeczytali jakiś podręcznik logiki lub erystyki. Nikt ich nie uczy umiejętności prowadzenia debaty politycznej. Mogliby wprawdzie sięgnąć do książek, w których znaleźliby sprawdzone zasady retoryki czy erystyki i mogliby je wykorzystać, ale są zbyt leniwi i nie czują takiej potrzeby. Dlatego ich komunikaty są przeważnie bezsensowne, bełkotliwe, wewnętrznie sprzeczne i kłamliwe.
Odbiorcy też nie są lepsi, ponieważ powszechne ogłupianie mas przyniosło zamierzone efekty. A kłamstwa i oszustwa stały się istną plagą i spowszedniały tak dalece, że mało kto przejmuje się nimi. Masy naśladują władców - co przystoi im, to i nam. W związku z tym ludzie zaczęli, jak politycy, prześcigać się w kłamstwach, które stały się fundamentem i warunkiem koniecznym do egzystencji.(3) Toteż kłamstwa nie należy wstydzić się. Wręcz przeciwnie, można się nim chwalić, bo należy do dobrego tonu i zapewnia powodzenie, karierę i bogactwo. Ma się społeczne przyzwolenie na ekshibicjonizm kłamstwa.
Życie codzienne jest pełne kłamstw splatających się w sieci, w które ludzie wpadają, chcąc nie chcąc. Okłamuje się partnerów, zwierzchników, współpracowników, przyjaciół, bliskich i samych siebie. (Aż osiemdziesiąt procent kłamców stanowią samookłamywacze). A robienie kariery i wspinanie się na wyższe pozycje społeczne wymaga wielu kłamstw. Przyszło nam żyć w przestrzeni kłamstw, uznawanej za naturalną, gdzie prawdy są punktami osobliwymi traktowanymi jak coś dziwnego.
Reliktowa prawdomówność
Wkrótce człowiek prawdomówny stanie się reliktem i będzie się go wytykać palcami jak nienormalnego. Dlatego to, że przywódcy państw są notorycznymi kłamcami i że kłamcami staje się coraz więcej osób nie budzi większych emocji, ponieważ żyje się w czasach „nowej normalności", kiedy zaciera się granica między kłamstwem a prawdą, i w świecie półprawd lub półkłamstw.
Słusznie stwierdził Marek Migalski, że „Polityk musi być kłamcą.”(4) Tylko wówczas podoba się ludziom, którzy lubią wysłuchiwać pięknych bajek dla dorosłych i marzyć o lepszym świecie i życiu, o tym, czego brakuje im w świecie rzeczywistym.
Jedni wielcy politycy kłamią notorycznie, ponieważ kłamstwo leży w ich naturze. Mają kłamstwo zakodowane w genach. Wprawdzie nikt nie rodzi się kłamcą, ale niektórzy rzeczywiście genetycznie dziedziczą pewną bazę, która sprzyja kłamstwu.(5)
Drudzy kłamią bezwiednie, raczej z przyzwyczajenia, a inni - z premedytacją. Szczwani politycy kłamią bezczelnie i po chamsku, uciekając się do oszczerstw i inwektyw. Kłamią w celu zdezorientowania słuchaczy, by w gąszczu swych wypowiedzi nie dało się odróżniać, kiedy kłamią, a kiedy czasami mówią prawdę. Chodzi o to, by utrudnić ludziom jednoznaczne zdefiniowanie danego polityka, czy jest on prawdomównym, czy kłamcą.
W ocenie polityka ludzie kierują się względami merytorycznymi, emocjonalnymi i przekonaniami. Najgorzej, gdy przekonaniami, ponieważ, jeśli ktoś jest przekonany o czymś, to nic nie jest w stanie zmienić tego, albowiem, jak stwierdził Mark Twain, „Prawda nie ma żadnej możliwości obrony przed głupcem zdeterminowanym, by uwierzyć w kłamstwo”. Statystycznie jedna połowa ludzi oceni go negatywnie jako kłamcę, a druga - pozytywnie jako uczciwego. W taki sposób może zyskać pięćdziesiąt procent poparcia, a to jest bardzo dużo, jak na polityka. Na tym właśnie polega jego gra kłamstwem. Polega ona na stwarzaniu pozorów, za którymi skrzętnie skrywa swoje prawdziwe oblicze nikczemnika.
A w ogóle politycy kłamią bezkarnie, ponieważ nie obowiązuje ich żaden kodeks etyczny, na podstawie którego musieliby publicznie prostować swoje kłamliwe wypowiedzi i przepraszać za nie.(6)
Najwięksi kłamcy i najbardziej zakłamane kraje
Według „The Top Tens” (7) największymi kłamcami są: Narendra Modi (8), Donald Trump,(9) George W. Bush, Dick Cheney,(10) Nancy Pelosi, (11) Joe Biden, (12) Hillary Clinton, (13) Bill Clinton, (14) Richard Nixon, Nigel Farage (15) i Silvio Berlusconi.(16)
Jest to jeden z wielu rankingów, jakie można znaleźć w Internecie, ale te nazwiska powtarzają się w pozostałych. Ta lista kłamców nie jest kompletna. Należałoby ją wzbogacić nazwiskami wielu najbardziej kłamliwych polityków w poszczególnych państwach, ale byłaby zbyt długa.
Również u nas nie brakuje ich wśród liderów i osób wysoko postawionych. Prym wiedzie Mateusz Morawiecki.(17) Na dalszych miejscach uplasowali się Jarosław Kaczyński (18), Donald Tusk, Andrzej Duda, Antoni Macierewicz, o. Tadeusz Rydzyk, b. komendant policji Jarosław Szymczyk, wielu hierarchów kościoła katolickiego oraz cały gabinet premiera. (19)
Wyniki badań na temat czołowych polityków uznawanych za kłamców różnią się i bywają sprzeczne w zależności od tego, jaka instytucja robi badania - podległa władzy czy opozycji. Okazuje się, że ci, którzy tropią kłamców, sami są kłamcami. Jest to zjawisko paradoksalne. Raczej nie należy im ufać takim badaczom. Chyba bardziej wiarygodne są opinie wyrażane w rozmowach prywatnych, albo podczas publicznych dyskusji oraz zamieszczane na portalach społecznościowych, twitterach itp.
Nagminnie kłamią nie tylko znani politycy, ale również cale społeczeństwa. Na podstawie badania uczciwości, a więc a contrario nieuczciwości i zakłamania, w poszczególnych krajach świata sporządzono w 2021 r. następujący ranking krajów uczciwych: Finlandia, Kanada, Dania, Szwecja, Niemcy, Szwajcaria, Norwegia, Holandia, Belgia, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, Australia, Austria, Luksemburg , Irlandia, Francja, USA (20), Japonia, Hiszpania, Portugalia, Włochy, .Korea Płd., Łotwa, Singapur, Polska, Czechy, Estonia, Słowacja, Grecja, Węgry, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Chorwacja, Litwa, Izrael, Słowenia. Ukraina (21), Rumunia, Malezja, Bułgaria, Katar, Jordania, Tajlandia, Turcja, Chile, Chiny, Kostaryka, Serbia, Egipt, Wietnam, Maroko, Tunis, Urugwaj, Azerbajdżan, Peru, Bahrajn, Dominikana, Argentyna, Oman, Indonezja, Filipiny, Panama, Uzbekistan, Kazachstan, Bangladesz, Gwatemala, Kambodża, Paragwaj Ekwador, Liban, Rosja, Indie, Myanmar, Algeria, Kamerun, Białoruś, Brazylia, Kenia, Republika Płd. Afryki, Iran, Gana, Zambia, Kolumbia i Meksyk. (22)
We wszystkich krajach wzrasta zakłamanie w różnych formach: hipokryzji, oszustw, wprowadzania w błąd, konfabulacji, wypaczania historii itp. Jeśli to zjawisko będzie nasilać się, to dojdzie do kompletnej dezintegracji społeczeństw w poszczególnych krajach, a w konsekwencji do rozpadu społeczeństwa światowego. Dlatego, że istotnym filarem, na którym wspiera się ład społeczny i trwałość więzi społecznych jest wzajemne zaufanie budowane na prawdzie. Ale to zaufanie zmniejsza się przekształca się w nieufność proporcjonalnie do tego, jak kłamstwo wypiera prawdę. Zakłamanie i nieufność prowadzą wprost do rozpadu więzi społecznych i tym samym do dekompozycji społeczeństwa. Trudno teraz wyobrazić sobie możliwy scenariusz życia w społeczeństwie w pełni zdezintegrowanym i zakłamanym.
Wiesław Sztumski
01.02. 2023
Przypisy
(1) Reżyser komedii „The Invention of Lying” (Było sobie kłamstwo) o świecie, w którym nikt nigdy nie kłamał, („Świat bez kłamstw byłby światem okropnym, świat bez kłamstw byłby światem bez fikcji”).
(2) Tadeuisz Kotarbiński, L’éristique – cas particulier de la théorie de la lutte, „Logic et Analyse”, 21-22, 1963
(3) Wiesław Sztumski, „Refleksja o cywilizacji zakłamania”, „Transformacje - Pismo Interdyscyplinarne”, 2010; 2) Wiesław Sztumski, W pajęczynie kłamstw, „Sprawy Nauki”, 4 /2019; 3) Wiesław Sztumski, Dlaczego bardziej ufa się kłamcom?, „Sprawy Nauki", 1/2022
(4) Marek Migalski: „Dobry polityk to dżentelmen i kłamca”, „Money.pl”, 29.07.2008
(5) Psycholog Tomasz Witkowski wyjaśnia, dlaczego kłamstwo jest potrzebne, „Rzeczpospolita. Plus minus”, 07.01.2017.
(6) Jan Hartman opublikował w 2013 r. projekt kodeksu etycznego polityka, ale nikt go nie wdrożył. Zainteresowani mogą poznać jego treść pod linkiem: https://hartman.blog.polityka.pl/2013/06/30/kodeks-etyczny-polityka/
(7) https://www.thetoptens.com/leaders/biggest-liars-politics. Dostęp: 19.01.2023
(8) Były premier Indii, którego cały życiorys jest wielkim kłamstwem. Największy kłamca w historii politycznej, typowany do nagrody Guinnessa.
(9) Notoryczny kłamca. Najzabawniejsza i najbardziej przerażająca jest konkluzja jego osobistego prawnika Johna Dowda, który próbował urządzić Trumpowi symulację przesłuchania przez Muellera, ale doszedł do wniosku, że Trump po prostu nie może zeznawać, bo nie jest w stanie nie kłamać. „I co mam mu powiedzieć? „Panie prezydencie, nie możesz zeznawać nawet, jeśli jesteś niewinny, bo nie potrafisz mówić prawdy?” Czy: „Nie możesz zeznawać, bo „jesteś pierdo…nym kłamcą.” (Bob Wodward, Strach. Trump w Białym Domu, Wyd. WAB, 2018)
(10) Nie bez powodu nazywają go „Dickiem” (kutasem).
(11) Amerykańska polityczka, liderka mniejszości w Izbie Reprezentantów.
(12) Jego doradcy piszą największe kłamstwa. Prawie każde słowo z jego ust to kłamstwo lub półprawda. Był kłamcą przez 40 lat. Nie mógłby powiedzieć prawdy, nawet gdyby była napisana dla niego na teleprompterze.
(13) Nie da się policzyć wszystkich kłamstw wypowiedzianych przez nią.
(14) Nie lepszy od jego żony.
(15) Brytyjski polityk, lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, poseł Parlamentu Europejskiego. Kłamie, aby żyć i żyje, aby kłamać.
(16) Włoski Sąd Najwyższy orzekł, że polityka, który nie spełnił obietnic wyborczych, można nazwać „kłamcą, hipokrytą i nikczemnikiem" (https://tvn24.pl/swiat/wlochy-sad-polityka-ktory-klamal-mozna-nazywac-klamca-ra804999-2350755; Dostęp: 22.01.2023
(17)„Powstały liczne strony internetowe prostujące kłamstwa premiera. Jego prawdomówność stała się tematem kabaretowych żartów. („Mateuszek kłamczuszek”). Premier konsekwentnie i jak do tej pory skutecznie stosuje zasadę: nie tłumacz się, nie przepraszaj. Tylko winni się tłumaczą. Tylko słabi przepraszają.” (Jakub Bierzyński, Morawiecki kłamie systemowo. Jak to możliwe, że uchodzi mu to bezkarnie?, „Newsweek Polska. 08. 2022)
(18) „Konfabuluje, wymyśla klechdy, nadinterpretuje – to częste komentarze po spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami. Ale eksperci uczulają: prezes PiS „głosi słowo", by „jego uczniowie" przekazywali je dalej. Jak podkreślają, trwa stwarzanie elektoratu: ważne jest to, by poszli do sąsiadów, znajomych, dalszej rodziny i nawrócili tych, którzy być może zwątpili. A kłamstwo ma im pomóc, bo jest łatwo przyswajalne.” („Konkret 24”, 22.11.2022)
(19) Głównie z tego powodu przeciwnikami rządu jest około 40% Polaków.
(20) W 2021 r. przeciętny Amerykanin w USA kłamał cztery razy na dzień, jak wynika z ankiety CBS Minnesota. Teraz z pewnością kłamie więcej razy, bo zakłamanie szybko tam wzrasta. (Patrik Jonsson, Is US a nation of liars? Casey Anthony isn't the only one, “The Christian Science Monitor”, 19.07. 2011).
(21) Na Ukrainie na czele listy polityków kłamców i manipulatorów stała Julia Tymoszenko („Batkiwszczyna”). A po niej znaleźli się: Wadym Rabinowycz i Jurij Bojko z (frakcja Bloku Opozycyjnego”). Oleksandr Vilkul („Blok Opozycyjny”) i Ołeh Bereziuk („Samopomicz”). (Olena Shkarpova, Theory of Lying. First-ever Ranking of Populists and Liars in Ukrainian Politics from VoxUkraine (https://voxukraine.org//longreads/lie-theory/index-en.html Dostęp: 22.01.2023)
(22) The Most Transparent Nations, Ranked by Perception, CNN News (https://www.usnews.com/news/best-countries/most-transparent-countries?onepage. Dostęp: 31.01.2023)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6412