Ochrona środowiska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3290
- Naukowcy znów nas zaskoczyli odnośnie zmian klimatu. Jakoś trudno im ustalić, czy jest ocieplenie czy oziębienie, czy odpowiada za to człowiek czy nie.
W dodatku pojawiają się wypowiedzi takich, których bezstronność jest kwestionowana, którzy dorobili się nawet stron internetowych, prostujących podawane przez nich dane.
Myślę tu o Bjornie Lomborgu – wykładowcy szkoły biznesu w Kopenhadze, którego tekst ukazał się niedawno w Polityce...
- Jeśli chodzi o wiarygodność w naukach technicznych, czy ścisłych, ocena zjawisk jest prostsza – wszystko można sprawdzić. Tam, gdzie mamy do czynienia z naukami społecznymi czy interdyscyplinarnymi, jak ekologiczne, posługujemy się także sądami wartościującymi. Naukowcy w tej masie zjawisk, interakcji, problemów poruszają się nieco po omacku, dochodzą do jakichś wniosków, które muszą być weryfikowane. Stąd wyniki badań naukowych w takich obszarach obarczone są sporą dozą niepewności i z natury rzeczy bywają kontrowersyjne, stają się przedmiotem sporu.
Dodatkowym problemem jest także upolitycznienie naukowców oraz finansowanie ich badań - zwłaszcza w ostatnich czasach - z różnych źródeł.
Jeśli idzie o klimat, istnieje zjawisko w skali międzynarodowej - zaprzeczania jego zmianom. To jest już polityka. Takie działania zaprzeczające finansuje np. Exxon - poprzez swoje instytuty, żeby było „naukowo”, czyli wiarygodnie. Znane są konkretne miejsca, gdzie się tworzy takie wątpliwości, teorie zaprzeczające zmianom klimatycznym.
Są to amerykańskie korporacje i różne grupy nacisku – izba przemysłowa, krajowe stowarzyszenie wytwórców, stowarzyszenia i fundacje konserwatywne, konserwatywne think-thanki, grupy frontowe (np. Global Climate Data), różne grupy działaczy. Także media, politycy, blogi, etc. To cała maszyna, na której działanie idą duże pieniądze. Wszystkie one zajmują się wytwarzaniem sceptycyzmu. Ludzie z tych środowisk są doradcami prezydenta. Dlatego np. można wyśmiewać się z pojedynczych naukowców jak Chomsky, którzy nie są w tej maszynerii. To nie jest więc tak, że Lomborg coś mówi od siebie. Dostał 1,5 mln dolarów, żeby założyć Copenhagen Consensus Center i mówić określone rzeczy - wspomagać media konserwatywne.
- Ale globalne ocieplenie można przecież zmierzyć...
- Niezupełnie, bo w skali świata nie da się przeprowadzić pomiaru średniej temperatury. Trzeba to robić na wiele sposobów, regionalnie, w skali mikro. Jest jednak wiele instytutów klimatologicznych, gdzie od dawna te zjawiska się ocenia przy wykorzystaniu modeli matematycznych. Kiedy mówimy o klimacie w skali planety, 97% specjalistów od klimatu jest przekonanych o antropogenicznym charakterze ocieplenia. Co prawda, opinia większości nie jest dowodem, jednak w tych badaniach posługujemy się metodami bardzo dokładnymi, zmatematyzowanymi, zatem weryfikowalnymi.
- Jedną z głoszonych przez Lomborga tez jest nieopłacalność wykorzystywania obecnie źródeł energii odnawialnej (OZE) z uwagi na koszty. Do stosowania OZE potrzebny jest bowiem przełom technologiczny, poprzedzony wielkimi nakładami na badania w tej dziedzinie.
- Technologie militarne też są drogie, a jednak się je wprowadza. Innowacje potrzebne są w każdej dziedzinie – to sprawa banalna.
Przy liczeniu kosztów urządzeń do OZE ważna jest skala – gdyby produkowano ich wiele, byłyby tańsze. Poza tym na kosztach OZE ciążą także innowacje – to są nowe rozwiązania, zatem drogie. Nie mamy przecież jeszcze gotowych urządzeń typu mercedes, one są bardziej na poziomie syrenki. Żeby ocenić co jest bardziej kosztowne, należałoby stosować zasady ekonomiczne jak w przypadku energii nieodnawialnej. Zainwestujmy w OZE tyle, ile w węgiel i zobaczymy, jakie będą rezultaty.
Wydaje mi się, że Lomborg pomija istotną kwestię rozwoju technologii – jej upowszechnienie i wskutek tego – potanienie.
Potęga nauki amerykańskiej wynika z popierania nauki przez państwo – od lat 40. ub. w. USA robi to na różne sposoby – np. bierze na siebie ryzyko badań i wdrożeń.
W Polsce nauka stała się jednak projektowa – nie rozwija się jej według jakichś linii kognitywnych, robi się tylko projekty oceniane przez gremia specjalistów. Składa się zatem z tysięcy projektów, zwykle przyczynkarskich, które są zresztą najlepiej finansowane.
A rola państwa w tym względzie jest ogromna. U nas także decydenci wysokiego szczebla winni być pewną elitą umysłową, która widzi szerzej, patrzy dalej w przyszłość, ma lepsze informacje i rządzi pieniędzmi. Tu nie tylko chodzi o poszczególnych uczonych wychodzących z uczelni o określonych zainteresowaniach, którzy tworzą dla rządu określone ekspertyzy. Tu powinny być think-thanki i doradcy rządowi na najwyższym poziomie. Przy prezydencie USA jest Office of the Science and Technology, w której składzie jest np. przewodniczący MIT, niezależni wysokiej klasy uczeni, którzy mają wielką wiedzę i rozumieją mechanizmy. Ale przy takim rozwiązaniu obowiązuje banalna zasada – pieniądze. Bez znaczących środków finansowych nauka rozwinąć się nie może. Nigdzie i nigdy.
- Lomborg daje nam dobre rady, przekonując do wydobywania gazu łupkowego, a argumentem przeciwko OZE jest także utrata miejsc pracy w energetyce konwencjonalnej.
- To jest argument polityczny, nie ekonomiczny. W każdym kraju może być inaczej i tutaj nauka nic nie może pomóc. Zależy co maksymalizujemy - czy chcemy mieć czyste powietrze, czy dużo miejsc pracy. Te wybory mogą się wykluczać przy naszej strukturze energetycznej, gdzie wykorzystuje się węgiel.
Problem polega na tym, że polityka klimatyczna ma dzisiaj charakter globalny. Ponadto trzeba liczyć inaczej koszty – w sensie decyzji politycznych i finansowania badań. Trzeba uwzględniać, że jako państwo mamy pewne interesy, cele, wskaźniki – krajowe czy regionalne, ale jest jeszcze cała ludzkość, planeta, oceany, lądy, atmosfera. Możemy, oczywiście, to zignorować (co robiliśmy przez tysiące lat), ale dzisiaj już to jest trudne. Kiedyś ludzi było mało, mało odpadów, mała konsumpcja, itd. Dzisiaj, jeśli mówimy o łupkach, zapominamy, że poza różnymi uciążliwościami związanymi z ich wydobyciem, trzeba brać pod uwagę także koszt powierzchni zajmowanej przez instalacje, wieże. USA jest wielkim krajem, mają ogromne wolne przestrzenie, ale u nas wolnego miejsca nie ma. My w wielu inwestycjach nie bierzemy pod uwagę powierzchni, a ona nie jest nieskończona.
- Jeśli coś dzieje się lokalnie, reszta nie czuje się odpowiedzialna...
- Dzisiaj już się mówi o tzw. trwałej konsumpcji, czyli odpowiedzialności ludzi ze względu na strukturę konsumpcji, jaką mamy, nie mówiąc o strukturze produkcji, która tę konsumpcję napędza.
Bo dla nas ciągle konsumpcja jest motorem wzrostu. Czyli im więcej zjemy kotletów, tym będzie nam lepiej,. Oczywiście, będzie więcej miejsc pracy, większy spokój społeczny, ale z punktu widzenia środowiska to jest większe zużycie zasobów, energii, dla człowieka to ponadto choroby takie jak otyłość, ale i głód. W USA najwięcej wydaje się na walkę z otyłością, gdyż 70% społeczeństwa ma nadwagę. A zatem tyle ludzi potencjalnie wymaga opieki medycznej i socjalnej. I to musi brać pod uwagę rząd, bo to są wielkie koszty. Politycy dzisiaj walczą jednak wyłącznie o władzę, każdy z nich nie wyobraża sobie innego zajęcia. W panującej dziś postpolityczności najważniejszy jest PR, obietnice, różne mrzonki, roztaczanie wizji i walka podjazdowa z konkurencją polityczną. Bo z reguły do polityki idzie ten, kto się na niczym nie zna. Postpolityczność obowiązuje na całym świecie – wszyscy obiecują przyspieszenie wzrostu, miejsca pracy, itd., tzn. kwestionują postęp techniczny. Nie może być coraz więcej miejsc pracy w kopalniach czy hutach, bo to nie jest potrzebne. Ludzie tymczasem dają się na to nabierać.
- Jak to się ma do polityki klimatycznej państw i na świecie?
- To trudna sprawa. Pocieszające może być jednak to, że Polska jest szczególnym krajem. To, co się teraz dzieje u nas w różnych dziedzinach trudno uogólniać: to jest okres transformacji, zmian, świeża, trudna historia. Inne kraje może miały historię trudniejszą, ale dawno temu, w XIX w. My natomiast jeszcze to przeżywamy, ciągle rządzą u nas kombatanci, którzy znają się na robieniu rewolucji, natomiast nie znają się na rządzeniu, gospodarce, technice, polityce zagranicznej. Szafują hasłami niepodległości, samodzielności, suwerenności, co zrozumiałe i chwytliwe. Ale jeśli chodzi o modernizację, to niezbyt dobrze służy to tym celom, które w dodatku nie są zbyt dobrze zarysowane.
Natomiast z tego co widać w literaturze czy polityce Zachodu, jest w UE pewna elita oświecona, czego w Polsce nie widać. Unia np. w sprawie ochrony klimatu chce coś robić w skali świata. W rządach tych państw są jednak inżynierowie, ludzie z wykształceniem ścisłym, technicznym. To jest inna mentalność i inna klasa, oni inaczej patrzą na rzeczywistość. Np. Klub Rzymski składał się z byłych prezydentów, ludzi o ogromnej wiedzy, którzy mieli pewne wizje świata. Natomiast w wielu krajach tradycyjnych głównym problemem władzy jest jej utrzymanie.
- Obecnie politycy takich krajów jak Polska są bardziej administratorami niż politykami. Nie dochowaliśmy się jeszcze takich elit, które umiałyby pokazać jakiś cel.
- To jest różnica między tzw. proaktywnością a reaktywnością. Nasi politycy reagują na pewne rzeczy. Proaktywna polityka jest natomiast długofalowa. Bo jutro przecież nie umieramy. Ta doraźność jest wynikiem właśnie postpolityczności, postawy klasy politycznej, która trwa od wyborów do wyborów na zasadzie po nas choćby potop. Teraz obcinany jest budżet na badania naukowe. Co to oznacza? – że nie będzie postępu technicznego, bo on nie może się dokonywać przy nakładach 0,3-0,4% PKB.
- Jeszcze kilka lat temu uważano, że rozwój kraju może się dokonywać przy wzroście PKB o 7%, potem – że możliwy jest przy 3%, a teraz rozwój dokonuje się nawet przy 1%... To samo z nauką – najpierw strategia lizbońska – 3% PKB na naukę, potem – twierdzenia, że nie może być mniej niż 1,5%, teraz słychać ciągle o sukcesie przy 0,3-4% PKB. Te różnice przecież nie odzwierciedlają poglądów optymistów czy pesymistów...
- Trzeba się zastanowić czemu ma służyć wzrost? Czy jest potrzebny i jakie są jego koszty? Jak winien być szybki? W krajach biedniejszych, do jakich należy Polska, czy b. biednych, gdzie się żyje za 1-2 dolary dziennie, tam wzrost jest potrzebny. W krajach bogatych, gdzie populacja się nie powiększa, gdzie są wysokie emerytury, renty, dobra opieka socjalna – wzrost PKB nie bardzo jest potrzebny. Zwłaszcza, że postęp techniczny nie wynika ze wzrostu. Dzisiaj, żeby napędzić wzrost, konsumujemy więcej. Jemy coraz więcej po to, żebyśmy mogli bardziej tyć. To są koncepcje i błędne, i przestarzałe.
- A co zrobić z bezrobociem?
- To jest problem. To są realne sprzeczności systemowe. Tak samo realną kwestią jest to, jaki winien być model dla biznesu korzystnego dla ochrony środowiska? Zapewne mniejsze zużycie energii, surowców, itd. Ale to było już za PRL. A teraz hasłem jest wzrost PKB. Te hasła są już przestarzałe, dotyczą innego, minionego świata.
Dzisiaj trzeba mówić o tzw. metabolizmie industrialnym - trzeba badać procesy, jakie zachodzą w społeczeństwie i gospodarce z punktu widzenia przepływów materiałów i energii. To winno być zadanie dla ekonomistów - także usprawnienie, poprawa tych procesów, ich zrozumienie. Przemysł jest ciągle ważny, ale inny niż ten, który był. Ktoś przecież musi wytwarzać przedmioty.
Nasze przekonanie, że wszystko załatwi się usługami, było naiwne, emocjonalne, życzeniowe. Nie zniknęło np. rolnictwo. I kto ma największe rolnictwo? USA. Kto produkuje najwięcej węgla? – też USA. Tymczasem u nas wszystkim się wydawało, że tam robi się tylko komputery i samochody. Nieprawda. Oczywiście, zmieniają się proporcje, waga tych rzeczy w wymiarze technicznym i cenowym, to jest inny przemysł. Ale ten metabolizm dzisiaj jest bardzo ważny. Zajmują się tym trochę ludzie z przemysłu czy geografii, bo ma to wymiar geograficzny.
- Czy ludzie zaangażowani w ochronę klimatu, środowiska, mają na tyle silną pozycję w świecie, żeby wpływać na politykę rządów w tej sprawie?
- Trudno na to odpowiedzieć, gdyż w świecie jest ogromne zróżnicowanie w tym względzie, są różne kraje. To, co się akcentuje i co jest promykiem nadziei to oświecenie. Nie wszyscy biznesmeni to idioci. Są różni, choć oczywiście, wszyscy kierują się zyskiem. Biznes może tworzyć ekoinnowacje i to się dzieje. Ale tu znów kwestia skali – aby były tanie i powszechnie stosowane, wywierały wpływ na mentalność.
Do powszechnej świadomości dociera powoli określenie obywatela ekologicznego (environment citymen). Tacy obywatele w krajach demokratycznych mają coś do powiedzenia i mogą się nie zgodzić na różne rozwiązania niekorzystne dla środowiska, w jakim żyją. U nas to się dopiero rozwija. Ale musimy też tego uczyć.
Nie ma bowiem żadnej dziedziny życia szerszej niż klimat. Bardzo ważna jest dzisiaj struktura konsumpcji i odpowiedzialność konsumpcyjna – co kiedyś było niemożliwe - np. bojkotowanie towarów produkowanych przez dzieci. Czy partie i ruchy zielonych. Przecież hasła radykalnych i rewolucyjnych partii zielonych, które istniały od lat 70., zostały skradzione przez inne partie – socjaldemokratyczne, prawicowe, chadeckie, konserwatywne. Bo hasła były trafne: brońmy człowieka, przyrody, środowiska. Natomiast ważna jest nie tyle ochrona czegoś, co wpływ na zmianę tego co jest, czyli na przyszłość. I w tym kierunku to idzie.
Ochrona jest dość wąskim pojęciem - ważna jest relacja: człowiek - środowisko. I z tej relacji dopiero widać, czy istnieje trwałość populacji ludzkiej czy nie. Czy myślimy w kategoriach pewnej stabilności warunków, ograniczania ryzyka, oszczędzania na przyszłość. Na tym polega nowa koncepcja rozwoju - aby przyszłe pokolenia nie miały gorszych warunków niż my dzisiaj. To jest stwierdzenie ogólne, ale ważne, bo pokazuje pewną granicę, że nie możemy przenosić naszych kosztów, ryzyk, na przyszłe pokolenia. Bo one mogą nie zdążyć zareagować, a może nie będą umiały sobie z nimi poradzić.
Ważne jest więc, czy jesteśmy egoistyczni, czy myślimy o przyszłych pokoleniach. Ale to trzeba przełożyć na decyzje i działania rozważać w interesach pokoleń, nie partyjnych. Oświecenie jest więc ważne. W państwach Zachodu na wszystkich wydziałach uczelni, w programach są kwestie ekologiczne.
- Ma u nas kto tego uczyć?
- Tak, choćby geografowie, którzy mają bardzo ciekawe podejście do tych zagadnień, choć nigdy wcześniej tego nie robili. Geografowie zajmują się przecież powierzchnią i geologią. Powinno się więcej o tym uczyć, bo jako społeczeństwo mamy dziewicze umysły w tym względzie.
- Edukacji ekologicznej w Polsce jest dużo, niemniej słabo się to przekłada na praktykę, postępowanie ludzi.
- To musi trwać, to są pewne przyzwyczajenia, pewna kultura, ale to także musi się opłacać. UE ma takie podejście, że mamy chronić, tymczasem chodzi o coś innego – o politykę państwa, wzorce konsumpcyjne, zachowania ludzi. Są pewne społeczeństwa, które opanowują wiele wymiarów trwałego rozwoju i im się dobrze żyje. Dlatego UE naciska na ochronę środowiska i całe szczęście, bo nie mając takiej kultury, środków i zainteresowań, nie zrobilibyśmy tego sami. Bo nie mamy tej wiedzy, pokazującej, że sobie sami szkodzimy, że robimy źle, że jesteśmy aspołeczni, także wobec następnych pokoleń. I to nie jest indywidualizm, ale brak kultury i bezmyślność.
- Jednemu wystarczają normy moralne, drugiego trzeba postraszyć prawem, a trzeciemu zawiesić nad głową siekierę, żeby wyegzekwować pożądane normy społeczne...
- To jest ta społeczna trwałość rozwoju. Pewien proces, podczas którego ludzie muszą zrozumieć co jest ich interesem i jak można ten interes, korzyści, maksymalizować. Bo to jest dla nich. Ale to też jest kwestia myślenia interdyscyplinarnego – ludzie muszą różne rzeczy rozumieć: technikę, gospodarkę, rolnictwo, turystykę. I muszą rozumieć swój interes w kategoriach długiego trwania. Politycy tego nie zrobią, bo ich kadencja jest krótka i nakierowana na doraźne korzyści. A tu potrzebna jest prospektywność, patrzenie dalej, dojrzenie skutków działań dzisiejszych jutro.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: red.
- Odsłon: 2298
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3726
Nietoperze od zawsze budziły w ludziach lęk i zainteresowanie. Przypisywano im wszystko co złe i demoniczne, oskarżano o żywienie padliną oraz krwią dzieci i dziewic. Ich nocny i bardzo skryty tryb życia wzbudzał nieufność.
Dziś nadal nie wiemy o nich wszystkiego, a absurdalne mity pozostają wciąż żywe. Jak chociażby ten, że nietoperze wkręcają się we włosy. W Polsce żyje 25 gatunków i wszystkie są chronione.
Latające myszy
Nietoperze są jedynymi zdolnymi do aktywnego lotu ssakami. Mimo, iż bywały nazywane latającymi myszami, z gryzoniami nie mają nic wspólnego. Analizy genetyczne sugerują, że rząd ten (Chiroptera, inaczej rękoskrzydłe) wyodrębnił się dość gwałtownie pod koniec późnej kredy. Najstarsze skamieniałości nietoperzy odkryto w stanie Wyoming w USA. Ich wiek oszacowano na 52 miliony lat! Kolejne, sprzed 47 milionów lat, odnaleziono w Niemczech. W oparciu o analizę ich skamieniałej zawartości żołądkowej stwierdzono, że były owadożercami – głównie żywiły się ćmami i chrząszczami.
Nie bez powodu w sztuce demony i wampiry zazwyczaj posiadają błoniaste skrzydła. Niezwykła budowa skrzydeł nietoperzy, zupełnie niepodobnych do ptasich, w ludziach budziła grozę. Błona lotna rozpięta jest wzdłuż ciała, pomiędzy przednią i tylną kończyną, czasami także między nogami. Przednia kończyna zakończona jest wystającym poza błonę pazurkiem, którym zwierzęta łapią i przenoszą do pyszczka owady. Specjalna budowa tylnej kończyny umożliwia nietoperzom zwisanie do góry nogami bez wysiłku mięśni (i tym samym zużycia energii). W takiej pozycji odpoczywają i zapadają w sen zimowy. Niektórym zdarza się wisieć nawet po śmierci. I o ile w przypadku ważącego 2 gramy osobnika nietrudno to sobie wyobrazić, o tyle zwisająca z gałęzi rudawka wielka (Pteropus giganteus) stanowi nie lada widowisko. Długość ciała tego gatunku może osiągać nawet 32 centymetry, przy wadze 1,5 kilograma i rozpiętości skrzydeł do 170 centymetrów. Jest to największy ze znanych 1100 gatunków nietoperzy, nazywany już nie latającą myszą, ale latającym psem lub lisem.
Budowa skrzydeł nietoperzy zapewnia im dużą zwrotność i szybkość – niektóre gatunki potrafią lecieć z prędkością prawie 100 km/h! Oprócz tego, zwierzęta te dobrze pływają i chodzą, a nawet biegają w bok jak kraby (potrafią to m.in. nietoperze wampiry). Analiza skamieniałości wykazała, że zdolność lotu wykształciła się u tych ssaków w pierwszej kolejności, a dopiero później nabyły one umiejętności echolokacji. I mimo iż głównie z tym nam się kojarzą, nie wszystkie nietoperze jej używają.
Diabelsko dokładny obraz przestrzeni
Oprócz błoniastych skrzydeł, nietoperz niewątpliwie kojarzy się nam z wydatnymi uszami, dzięki którym „widzi”. U większości gatunków spowodowało to uwstecznienie zmysłu wzroku. Jedynie gatunki nie korzystające z echolokacji nadal mają doskonale wykształcone oczy (na przykład wspomniana już owocożerna rudawka wielka).
Echolokacja zapewnia nietoperzom doskonałą orientację w przestrzeni i sprawne zdobywanie pokarmu. Wyprodukowane przez zwierzę dźwięki o wysokiej częstotliwości (ultradźwięki) odbijają się od potencjalnej przeszkody lub ofiary i powracają do właściciela w postaci echa. Odbite wibracje pozwalają nietoperzom ocenić odległość oraz trajektorię ruchu, na przykład napotkanego owada.
Polujący nietoperz emituje średnio 5-10 impulsów na sekundę. Po odebraniu sygnału o niedalekiej obecności pokarmu liczba impulsów zwiększa się. Nietoperz nie spuszcza owada… z ucha. Co ciekawe, poszczególne gatunki charakteryzują się unikatowymi sygnałami, dzięki czemu doświadczony chiropterolog potrafi zidentyfikować gatunek tylko po wydawanych przez osobnika dźwiękach.
Zróżnicowane menu
Nie wszystkie nietoperze żywią się owadami. Owadożernych jest około 70% gatunków (w tym wszystkie obecne w Polsce), pozostałe wybierają głównie owoce, a w dalszej kolejności nektar i pyłki. Trzy gatunki nietoperzy Desmodontinae zamieszkujących Amerykę Południową odżywiają się krwią ptaków i ssaków.
Dieta nietoperzy sprawia, że są to bardzo pożyteczne zwierzęta. Jeden osobnik potrafi w ciągu nocy zjeść nawet 3000 komarów! Z kolei gatunki tropikalne zapylają ponad 500 gatunków roślin (m.in. bananowce), a wiele nasion z owoców roślin budujących lasy deszczowe wydalane są w odchodach w znacznej odległości od miejsca ich spożycia.
Z kolei guano nietoperzy, gromadzące się w zamieszkiwanych przez nie jaskiniach, znajduje zastosowanie jako naturalny nawóz. W XIX wieku Boliwia i Chile toczyły nawet o nie… wojnę! Guano stanowi też ważny składnik prochu strzelniczego (w produkcji saletry) i podobno wykorzystywane było w trakcie wojny secesyjnej.
Niestety, nietoperze stanowią również rezerwuar wścieklizny. Szczególnie niebezpieczne okazuje się to w przypadku wampirów, które żywią się krwią zwierząt (wyłącznie stałocieplnych) w sposób niespostrzeżony. Ostrymi zębami nacinają skórę, zlizując (a nie ssąc!) spływającą krew. Ich ślina, dzięki zawartych w niej antykoagulantach, działa znieczulająco i spowalnia krzepnięcie krwi. Nietoperze wampiry są jednak bardzo rodzinnymi i altruistycznymi zwierzętami. Nie wszystkim członkom stada udaje się codziennie najeść, mogą jednak liczyć na współtowarzyszy i nie grozi im głodówka. Przeżycie stada zależy bowiem od przeżywalności poszczególnych osobników. Wampiry dzielą się zdobyczą z kolegami, którzy mieli akurat mniej szczęścia w polowaniu.
Czy nietoperz mocno śpi?
Nietoperze są zwierzętami termofilnymi – lubią ciepło. Na swoje kryjówki wybierają zatem przytulne i nagrzane słońcem strychy czy bliskie okolice gorących kominów, gdzie tłoczą się całą kolonią, przytulając się do siebie. Dlatego też większość gatunków zamieszkuje tropiki, a w klimacie umiarkowanym spotkać można przedstawicieli tylko dwóch rodzin, mroczkowatych (Vespertilionidae) i podkowcowatych (Rhinolophidae), charakteryzujących się największą plastycznością termiczną.
Zimą, gdy dostępność pokarmu jest bardzo słaba (owady w niskich temperaturach są nieaktywne), nietoperze klimatu umiarkowanego zapadają w hibernację. W tym czasie temperatura ich ciała zostaje obniżona o ponad 30 stopni, procesy życiowe ulegają spowolnieniu, a do przeżycia wykorzystywane są jedynie zapasy tłuszczu, zgromadzone w trakcie intensywnego jesiennego żerowania.
Większość gatunków zimuje na miejscu, w lokalnych jaskiniach, piwnicach, fortach czy nawet dziuplach. Są jednak i takie, które migrują w cieplejsze regiony Europy w poszukiwaniu bardziej dogodnych lokalizacji na sen zimowy. Zdarza się, że hibernację spędzają nawet 2000 kilometrów od domu!
W trakcie snu zimowego najwięcej zapasów tłuszczu zużywanych jest na krótkie przebudzenia, podczas których nietoperze gaszą pragnienie i czasem zmieniają kryjówkę. Niestety, przebudzenie może być również wynikiem nadmiernego hałasu, wzrostu temperatury otoczenia, dotyku lub światła. Za każdym razem zwierzę podnosi temperaturę ciała, zużywając olbrzymie ilości energii. Nadprogramowe przebudzenia doprowadzają zatem do niepotrzebnego wykorzystania zapasów tłuszczowych, a w konsekwencji do śmierci głodowej. Pamiętajmy o tym, jeśli natrafimy na zimującą kolonię!
Warto też zauważyć, że mimo iż czas godów ma u nietoperzy miejsce późnym latem i jesienią, samice regulują czas zapłodnienia i rozwój potomstwa. Nasienie przechowywane jest przez całą zimę w drogach rodnych samicy, a do zapłodnienia dochodzi dopiero wiosną.
Nietoperze oszczędzają energię także latem. Wtedy strategia opiera się na wielokrotnym, krótkotrwałym zapadaniu w odrętwienie (tzw. torpor) w czasie wypoczynku lub niesprzyjających do żerowania warunkach (m.in. podczas długotrwałych, silnych opadów deszczu). Stan ten podobny jest do hibernacji, trwa jednak tylko kilka godzin lub dni, a metabolizm nie ulega tak znacznemu spowolnieniu jak w przypadku snu zimowego.
Chrońmy je!
W Chinach nietoperz jest symbolem szczęścia. Nietoperze są też popularnym symbolem heraldycznym, nawiązującym do uskrzydlonego smoka. Umieszczano je w wielu herbach, głównie hiszpańskich, ale również francuskich, niemieckich czy kolumbijskich. Niestety, niszczenie ich siedlisk czy stosowanie w ochronie drewna budowlanego toksycznych insektycydów i fungicydów doprowadziły do znacznego spadku liczebności tych niezwykłych latających ssaków. Są to zwierzęta bardzo pożyteczne i pozostaje mieć nadzieję, że ochrona czynna pozwoli na powolny, aczkolwiek stabilny wzrost ich populacji. Najważniejsza jest jednak edukacja społeczeństwa, która uświadomi, że nietoperze nie są naszymi wrogami, lecz sprzymierzeńcami w walce z komarami.
Joanna Stojak
Dr Joanna Stojak jest pracownikiem naukowym Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 354
W grudniu 2023 r. zakończyła się 28. Konferencja stron Konwencji klimatycznej, czyli COP28. Podobnie jak w wielu wcześniejszych przypadkach politycy ogłosili sukces, a nawet przełom w walce ze zmianą klimatu. Deklaracje te wydają się równie przedwczesne jak wcześniej. Minęło już ponad 30 lat od uchwalenia wspomnianej konwencji klimatycznej, a roczna emisja gazów cieplarnianych nie tylko nie maleje, ale cały czas rośnie i to w szybkim tempie.
Zagrożenia związane ze zmianą klimatu
Klimat może się zmieniać z przyczyn naturalnych lub w wyniku oddziaływania człowieka. Większość badań naukowych wskazuje, że za obecną zmianę klimatu odpowiedzialny jest człowiek poprzez emisję gazów cieplarnianych, tj. głównie dwutlenku węgla, podtlenku azotu i metanu. Antropogeniczne emisje należy traktować jako czynnik przeważający szalę i powodujący wybicie ziemskiego klimatu ze stanu względnej równowagi i skierowanie go na ścieżkę gwałtownego ocieplenia.
Według klimatologów zmiany, które obecnie obserwujemy są wielokrotnie szybsze niż te, które towarzyszyły ostatniej epoce lodowcowej. Wtedy doszło do masowego wymierania gatunków. Obecnie również je obserwujemy, ale to nie jest jedyny efekt zmiany klimatu. W literaturze jest wiele pozycji opisujących skutki zachodzących procesów klimatycznych. Prowadzą one do wniosku, że w wyniku zmiany klimatu na większości obszaru Ziemi warunki życia dla człowieka ulegną zdecydowanemu pogorszeniu.
W tym kontekście należy wymienić gorszy dostęp do pożywienia i wody, większe ryzyko występowania gwałtownych zjawisk meteorologicznych, w tym tych o znacznej sile niszczącej, rosnące zagrożenie rozprzestrzenianiem się nowych i istniejących chorób, zwłaszcza na obszarach i wśród gatunków niedostosowanych do ich zwalczania, rosnące koszty życia (transport, budownictwo, ubezpieczenia, itp.) i wiele innych. Procesy te najprawdopodobniej nie będą zachodzić gwałtownie, lecz stopniowo – będziemy powoli gotować się jak żaby w garnku, aż będzie za późno na reakcję. Biorąc pod uwagę, że problem ma charakter globalny, ucieczka w inne bezpieczne obszary i strefy klimatyczne jest ograniczona, a więc nawet nie ma dokąd uciec z przysłowiowego gotującego się garnka.
Najprawdopodobniej bogate kraje w większym stopniu będą w stanie pozwolić sobie na dostosowanie się do nowych warunków, np. poprzez wzrost zużycia energii w procesach klimatyzacji, ale z pewnością staną się one celem powszechnej migracji z regionów ubogich, wywołanej czynnikami ekonomicznymi (brak środków do życia w danym regionie) lub środowiskowymi (brak lub bardzo utrudnione warunki przetrwania w danym regionie). W praktyce doprowadzić to może do destabilizacji istniejących społeczeństw w skali całego globu.
A może jednak da się powstrzymać zmianę klimatu?
Pesymizm w zakresie możliwości powstrzymania zmiany klimatu jest coraz większy. Wynika on z obserwacji zmian, które zachodzą w świecie. W 2018 r. Międzyrządowy Panel ds. Zmiany Klimatu (IPCC) opublikował raport, w którym wskazywał, że wzrost średniej temperatury na Ziemi o 1,5°C ponad temperaturę sprzed epoki industrialnej spowoduje nieodwracalne szkody klimatyczne. Dane za 2023 r. wskazują, że ta granica była już wielokrotnie przekroczona. Były to incydentalne przypadki, a nie trwały trend, ale pokazują one, że czasu na reakcję i ograniczenie zmiany klimatu już nie ma.
Nawet gdybyśmy w 2024 r. gwałtownie ograniczyli emisję gazów cieplarnianych (GHG) i osiągnęli tzw. neutralność klimatyczną (to pojęcie oznacza, że dany obszar emituje ilość GHG liczoną w ekwiwalencie CO2 równą zdolności tego obszaru do pochłaniania GHG liczonych tą samą metodą) to i tak średnia temperatura na Ziemi rosłaby ze względu na bezwładność procesów klimatycznych. To oznacza, że o zatrzymaniu się na poziomie +1,5°C możemy już tylko pomarzyć. Zgodnie z Porozumieniem paryskim z 2015 r. taka neutralność ma być osiągnięta dopiero w połowie wieku. Dotyczy to tylko państw sygnatariuszy porozumienia, ale na szczęście reprezentują oni przeważającą większość ludzkości.
Najbardziej ambitne jednostki, jak np. UE, chcą zrealizować cel neutralności klimatycznej do 2050 r., inne, np. Chiny i Ukraina, do 2060 r. Przez ten czas stężenie GHG w atmosferze będzie nadal rosło, być może coraz wolniej, ale trendu malejącego nie należy się spodziewać przed 2030 rokiem.
Podpisanie Porozumienia paryskiego nie oznacza automatycznej realizacji złożonej obietnicy, ponieważ dokument ten nie zawiera kar związanych z niewywiązaniem się ze zobowiązań. Przykładem swobodnego podejścia do tego jest postawa USA, które podpisały ten dokument w 2016 r., następnie wystąpiły z porozumienia, aby w 2021 r. do niego powrócić. Ponowna elekcja Donalda Trumpa na prezydenta może spowodować kolejną zmianę. Również innym krajom zdarzało się mieć poważne potknięcia na tej drodze. Wystarczy wspomnieć, że UE również zawiesiła część przepisów w związku z wojną na Ukrainie.
W grudniu 2023 na COP28 zapowiedziano całkowite odejście od węgla w energetyce do 2050 r. Jednakże w 2022 r. na świecie budowano około 190 elektrowni węglowych, a kolejne 290 było w planach. Średni cykl życia takiej instalacji to 35 lat, czyli znacznie więcej, niż zostało nam do połowy stulecia. Można założyć, że planowane instalacje nie powstaną, ale wiele z tych, które są budowane zostanie ukończonych. Czy należy się spodziewać, że zostaną wyłączone przed czasem? Raczej jest to wątpliwe. W ich miejsce musiałyby powstać inne instalacje zapewniające dostęp do energii, które mogłyby być szybko zbudowane i przyłączone do sieci, a ponadto musiałyby być odpowiednio tanie, aby państwa było na nie stać.
A co z tymi, które powstały w ostatnich latach? W praktyce, nawet jeśli nowe projekty nie ruszą, to można zakładać, że co najmniej 10% emisji obecnych elektrowni węglowych będzie w użyciu. Ponadto rozwiązania przyjęte podczas COP28 nie uwzględniają emisji pochodzącej z gospodarstw domowych, gdzie węgiel jest wykorzystywany do ogrzewania pomieszczeń. W efekcie to wątpliwe porozumienie to kropla w morzu potrzeb. A najważniejszym z tego wnioskiem jest konieczność poważnego myślenia nie tylko o ograniczaniu emisji, ale również o adaptacji do zmieniającego się klimatu.
Skąd się bierze nieskuteczność polityki klimatycznej?
W obecnych warunkach realizacja celów Porozumienia paryskiego i COP28 wydaje się bardzo trudna. Rzeczywiste wysiłki redukcyjne ponosi niewiele państw, a nawet w przypadku tych najbardziej ambitnych, np. UE, uważa się, że ponoszony wysiłek jest niewystarczający do osiągnięcia długookresowych celów. Z tego powodu politykę klimatyczną należy uznać za nieskuteczną.
Powstaje więc pytanie – co powoduje jej brak skuteczności. W mojej opinii należy wyróżnić trzy grupy czynników, które wzajemnie zazębiają się. Należą do nich uwarunkowania: polityczne, gospodarcze i społeczne. Każdą z tych grup można szeroko opisywać. Poniżej wskazałem tylko najważniejsze czynniki.
W kontekście uwarunkowań politycznych problemy występują zarówno na płaszczyźnie międzynarodowej, jak i wewnętrznej. Polityka międzynarodowa opiera się na konsensusie i dobrej woli państw, które są skłonne do ponoszenia wyrzeczeń. W praktyce świat trzeciej dekady XXI w. jest daleki od współpracy. Doświadczenia pandemii Covid-19, wojna na Ukrainie oraz napięcia na linii USA – Chiny to podstawowe czynniki powodujące narastającą nieufność pomiędzy państwami i regionami. W praktyce globalizacja spowolniła i bardziej przybiera kształt integracji regionalnej. W ten sposób trudniej jest rozwiązać problemy wymagające zgody całego świata. Ponadto uwaga najważniejszych aktorów jest skupiona na innych problemach.
Na płaszczyźnie wewnętrznej przeszkodą są również interesy, czyli oczekiwania wyborców. Przeciwdziałanie zmianie klimatu to aktywność, której efektów nie widać, a więc nie ma czym pochwalić się wyborcom. Jeśli w jakimś państwie ograniczy się emisję gazów cieplarnianych, to i tak w niewielkim stopniu wpłynie to na globalne zjawisko. Politycy nie mają więc bodźca do podejmowania radykalnych działań. Bardziej są skłonni do oczekiwania na ruch innych.
Czynniki gospodarcze opierają się na rachunku kosztów i korzyści. Pomiar emisji GHG i przeciwdziałanie zmianie klimatu generują koszty, które społeczeństwo musi ponosić współcześnie. Potencjalne korzyści być może wystąpią, ale dopiero w dalekiej przyszłości. To powoduje, że są niepewne. Jest to pierwsza z barier gospodarczych. Ponadto nie wiadomo kto ma ponosić koszty. Nawet w UE wprowadzanie opłat za emisję powoduje niezadowolenie coraz szerszych grup, których to dotyka.
Współczesne gospodarki są oparte na mechanizmie ciągłego wzrostu. Dotyczy on produkcji i konsumpcji. Istotną rolę w tym zakresie odgrywa marketing, którego jednym z zadań jest ciągłe kreowanie potrzeb. Wzrost gospodarczy oznacza nie tylko zwiększenie podaży i popytu dóbr, ale również towarzyszących im efektów zewnętrznych, w tym emisji gazów cieplarnianych. Tych dwóch zjawisk nie da się rozerwać.
Społeczeństwa wykazują dwojaką postawę odnośnie polityki klimatycznej. Z jednej strony, duża i rosnąca część społeczeństw uważa ją za słuszną, ale tylko w zakresie, który ich bezpośrednio nie dotyczy. W przypadku, gdy trzeba ponosić wspomniane koszty, albo zmienić swoje przyzwyczajenia, sprawa staje się trudniejsza. Pojawia się negacja i próba skierowania działań na inne kierunki. Do tego dochodzą działania związane z dezinformacją, które dotyczą nie tylko odrzucenia idei zmiany klimatu, ale np. podważają zasadność rozwiązań służących temu celowi. To powoduje dezorientację i zniechęcenie do poszukiwania rzetelnej informacji. Pojawia się postawa wyczekiwania.
Styl życia nastawiony na maksymalizację konsumpcji i wyrażanie swojej pozycji poprzez status majątkowy również nie sprzyja polityce klimatycznej. Jak wskazano w listopadowym raporcie Oxfam, roczna emisja GHG 1% najbogatszych ludzi na świecie jest równa emisji najbiedniejszych 5 mld osób, czyli około 2/3 mieszkańców Ziemi.
Ważnym elementem współczesnej cywilizacji jest wizualizacja. Film wyparł słowo pisane. Obrazy, często wyrwane z kontekstu, mają większą siłę informacyjną, niż komentarze do nich zawarte. Współcześnie w mediach dominuje sielankowa wizja bogatych społeczeństw, oddających się konsumpcji. Nie pokazuje się poświęcenia, jakie wiąże się z pozyskaniem tych dóbr. Wyidealizowany obraz jest przekazywany na cały świat, co powoduje, że społeczeństwa rozwijające się chcą naśladować ten wzorzec, potęgując emisję GHG. Już obecnie emisja państw rozwijających się jest większa niż rozwiniętych.
Powyższe czynniki odnoszą się do problemów globalnych, ale na poziomie UE również obserwuje się pęknięcia w polityce klimatycznej. Po pierwsze, budowa tej polityki przychodzi z trudem ze względu na duży stopień jej złożoności, koszty oraz niechęć społeczną. Najtrudniejszy do uchwycenia jest ostatni element.
Z jednej strony, aktywiści klimatyczni przekonują o rosnącej świadomości klimatycznej Europejczyków i coraz większym zaangażowaniu w działania naprawcze. I jest to zgodne z prawdą.
Z drugiej strony, działania podejmowane przez aktywistów i polityków budzą coraz większy opór społeczny, co również jest prawdą. Inicjatywy w postaci przyklejania się do dzieł sztuki lub blokowania dróg wywołują niesmak i zdenerwowanie. Pojawia się polaryzacja społeczeństw. Coraz bardziej skomplikowane przepisy klimatyczne powodują niechęć kolejnych grup przedsiębiorców. Najbardziej jest to widoczne wśród rolników, którzy głośno protestują przeciwko zbyt dużej, ich zdaniem, ingerencji państw i UE w zasady produkcji żywności.
Spadek akceptowalności polityki Unii Europejskiej wynika z kilku czynników.
Po pierwsze, znaczna część społeczeństw państw członkowskich przyzwyczaiła się do korzyści płynących z członkostwa. Wielkie osiągnięcie, jakim jest wprowadzenie czterech swobód i wolności, stało się czymś naturalnym. Współcześnie trudno jest wyobrazić sobie poruszanie się po Europie z koniecznością ubiegania się o wiele wiz. Podobnie jest ze swobodą handlu, która wydaje się oczywistą.
Po drugie, zmieniła się również polityka UE. Na wczesnych etapach integracji polityka wspólnotowa powodowała łatwo zauważalne korzyści i przyczyniała się do ułatwiania życia, np. poprzez ujednolicanie norm. Standardy ochrony środowiska również powodowały zauważalne korzyści. Natomiast współcześnie łatwe rozwiązania zostały już wyczerpane i konieczne jest podejmowanie bardziej złożonych działań, które wymuszają ponoszenie wyrzeczeń. W efekcie społeczeństwa zaczynają postrzegać UE jako uciążliwość, a nie instytucję przyczyniającą się w długim okresie do poprawy jakości życia. Konieczność ponoszenia dodatkowych kosztów polityki klimatycznej, które są przenoszone na obywateli, jest dodatkowym czynnikiem negatywnej oceny UE.
Czy jest jakieś rozwiązanie?
Skuteczność polityki klimatycznej jest silnie zależna od współpracy państw oraz radykalnej zmiany postawy społecznej. W obu tych obszarach nie widać skłonności do zdecydowanych zmian, co powoduje poczucie, że w najbliższych latach nie będzie gwałtownego przyspieszenia działań ograniczających zmianę klimatu. Być może nowa cywilizacja powstająca na naszych oczach i często nazywana informacyjną, będzie oparta nie tylko na dominującej roli informacji w życiu gospodarczym, ale również na większym uwzględnieniu dobra wspólnego w życiu człowieka i społeczeństw. Jednakże taka zmiana nie jest kwestią lat, ale raczej dziesięcioleci, co dla polityki klimatycznej jest zdecydowanie zbyt długim okresem.
Konrad Prandecki
Dr Konrad Prandecki jest pracownikiem naukowym Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – PIB i wiceprzewodniczącym Komitetu Prognoz „Polska 2000 Plus” PAN (jej przewodniczącym w kadencji 2019-2022)