Ochrona środowiska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 6567
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 6649
Z dr. Januszem Żelazińskim, ekspertem sejmowym w sprawach hydrologicznych, rozmawia Anna Leszkowska
- Autor: kh
- Odsłon: 3538
Podczas konferencji mówiono o wartościach krajobrazowych, przyrodniczych i kulturowych, o różnorakich funkcjach alej, które mają istotne znaczenie dla ochrony klimatu i bioróżnorodności, tworzą sprzyjający rolnictwu mikroklimat, hamują wiatr, co jest korzystne zarówno dla upraw, jak i dla pojazdów poruszających się drogami. Drzewa przez stulecia sadzone przy drogach są ich naturalną ochroną i ozdobą.
Niestety, ostatnie dziesięciolecia nie były okresem pomyślnym dla starych drzew. Bronią się aleje wiejskie, parkowe czy cmentarne, ale przy trasach komunikacyjnych drzewa często są skazywane na zagładę, usuwane niepotrzebnie, zbyt pochopnie, zwykle pod pretekstem zagrożenia dla kierowców. Jednak to nie one są powodem wypadków, ale zbyt szybka jazda. Zamiast wycinania drzew – jedźmy wolniej głosi hasło społecznej kampanii na rzecz obrony przydrożnych drzew. Badania wykazały, że to raczej ich brak skłania kierowców do szybszej jazdy. Drzewa natomiast ocieniają szosę, odświeżają powietrze i zmniejszają zmęczenie kierowcy. Dla poprawy bezpieczeństwa ruchu należy raczej oznakować je tablicami odblaskowymi lub ustawić bariery energochłonne, jak to robią u naszych zachodnich sąsiadów.
Od pewnego czasu wycinanie drzew stało się też standardową metodą remontu dróg – zauważył podczas konferencji dr inż. Piotr Tyszko-Chmielowiec z Fundacji EkoRozwoju. Drzewa niszczy także niewłaściwa pielęgnacja, uszkadzanie korzeni przez infrastrukturę, stosowanie nadmiernych ilości soli drogowej, niewłaściwe cięcia. Problem w tym, że rosnące wzdłuż tras komunikacyjnych drzewa pozostają wraz z całą infrastrukturą we władaniu służb drogowych, a te wybierają łatwiejsze rozwiązania, choć oczywiście ich decyzje muszą być zgodne z prawem i weryfikowane przez przyrodników. Ale ze starannością kontroli i przestrzeganiem prawa różnie u nas bywa… Na szczęście, rozwija się ruch protestu przeciwko niszczeniu przydrożnych drzew, jego pionierem jest Krzysztof Worobiec, geograf, malarz i fotografik, który podjął walkę o ochronę alej na Mazurach; to właśnie tam zachowały się te najpiękniejsze, z wielowiekowymi drzewami.
O historii alej mówił podczas konferencji prof. Jacek Borowski z SGGW, zwracając uwagę, że harmonijnie łączą one krajobraz naturalny z kulturowym. Aleje zakładano już w starożytności, w renesansie były ozdobą pałacowych ogrodów i parków, tworzono je na mocy cesarskich edyktów w Prusach i carskich rozporządzeń dotyczących traktów pocztowych w Rosji. W XX wieku sadzono drzewa przy ulicach miast. Podobnie było w Polsce, na polecenie min. Felicjana Sławoja Składkowskiego Warszawska Komisja Ogrodowa wyznaczała odpowiednie gatunki drzew, które miały ozdabiać stołeczne aleje i parki. Po wojnie drzewa sadzono w ramach prac społecznych, powstał także specjalny komitet do projektowania zadrzewień.
Aleje wkomponowane w krajobraz są jego atrakcją, są świadkami historii i rozwoju szlaków komunikacyjnych. Pełnią funkcje korytarzy ekologicznych dla migrujących gatunków, a w starych dziuplastych drzewach, których najwięcej jest właśnie przy drogach, bytują różne zagrożone gatunki: ptaki, owady uzależnione od zniszczonej kory, porosty.
Za symbol ochrony alej została obrana pachnica dębowa, duży, liczący 3,5 do 4 cm chrząszcz, chroniony prawem europejskim. Zasiedla stare dziuple i niechętnie kolonizuje nowe, jest mało mobilny, co powoduje, że rzadko można go zobaczyć na zewnątrz. Wyniki badań występowania pachnicy dębowej w Polsce przedstawił podczas konferencji dr Andrzej Oleksa z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Chrząszcz ten występuje głównie właśnie w krajobrazach kulturowych, w zadrzewieniach na terenach otwartych, nasłonecznionych, w grubych drzewach, najlepiej o średnicy przekraczającej 70 cm, z próchnowiskami. Takie doskonałe warunki bytowania znajduje właśnie w starych alejach, zwłaszcza lipowych, dębowych i wierzbowych; lasy nie są tak dobrym siedliskiem, mają strukturę zbyt zagęszczoną i raczej wyrównaną pod względem wiekowym.
Przeprowadzona w ramach programu Drogi dla Natury inwentaryzacja wykazała, że największe skupiska pachnicy dębowej są na Powiślu i Warmii, w Małopolsce i także – choć już wyraźnie mniejsze - na Dolnym Śląsku. Jako przykład skutecznego systemu działań na rzecz ochrony przydrożnych drzew przywoływano na konferencji Meklemburgię, gdzie są specjalnie środki na sadzenie drzew, „fundusz alejowy”, utworzony z opłat za kompensacje wyciętych drzew, są społeczni opiekunowie i odpowiedni system edukacji. W Polsce społeczną kampanię na rzecz zadrzewień prowadzi Fundacja EkoRozwoju, przekonując, że utrzymanie drzew przydrożnych jest ze wszech miar pożyteczne. Od początku 2010 roku w ramach programu Drogi do Natury posadzono przy drogach w różnych częściach Polski 30 tys drzew.
Fundacja przygotowuje szkolenia dla drogowców i samorządowców dotyczące tworzenia, utrzymania i diagnozowania stanu oraz wartości przyrodniczej alej. Specjaliści wspólnie z samorządami wybranych gmin sporządzą modelowe programy rozwoju zadrzewień. Na warszawskiej konferencji Fundacja przedstawiła swoją najnowszą publikację „Aleje – skarbnice przyrody. Praktyczny podręcznik ochrony alej i ich mieszkańców”. Jest to kompendium wiedzy o alejach jako siedliskach przyrody i korytarzach ekologicznych oraz o ich chronionych mieszkańcach. Autorami są wysokiej klasy specjaliści – pracownicy naukowi posiadający praktyczne doświadczenie w ochronie przyrody, a także praktycy. (kh)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2653
Mazury, Masovia, Masau, Masuren – wielka i znaczna prowincya polska z tytułem księstwa /.../ Maslausz abo Mazosz, który był u Mieczysława podskarbim, dzierżawy na pograniczu Pruskim pod moc swoję podbiwszy, Mazowszem od imienia swego nazwał /.../ Mogło być, że Słowianie podbiwszy nad Wisłą Massagetów, imię ich dawne zostawili, które się potym przez pomieszanie języków w Mazowitów czyli Mazurów przemieniło.
Taką genezę nazwy Mazur przedstawia w Słowniku Języka Polskiego – Samuel Bogumił Linde. Dwudziesty wiek przyniósł jednak nowe odkrycia: otóż okazało się, że tereny dzisiejszych pojezierzy: Olsztyńskiego, Mrągowskiego i wschodniej części Ełckiego oraz Krainę Wielkich Jezior Mazurskich zamieszkiwali w średniowieczu potomkowie Bałtów - Galindowie, którzy w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach (wojny z Krzywoustym, Rusinami, Jaćwingami) wyginęli niemal całkowicie jeszcze przed podbojem krzyżackim. Późniejsza historia tych ziem i ich mieszkańców jest równie burzliwa: zasiedlone w XIV – XVII w. przez chłopów mazowieckich i osadników niemieckich niszczone były przez potop szwedzki, najazd Tatarów, wojska rosyjskie (w trakcie wojny siedmioletniej) i napoleońskie. Nie oszczędziły też mieszkańców Prus Książęcych epidemie dżumy, które wyludniły te tereny po raz kolejny w XVIII w.
Wiek XIX i XX zaznaczył się na Mazurach germanizacją i wynaradawianiem: władze pruskie i niemieckie starały się sztucznie wydzielić Mazurów pruskich jako odrębną narodowość. A potem przyszła pierwsza z wojen nowożytnych, której śladów na dzisiejszych Mazurach nie brakuje: w latach 1914 - 1915 tutaj ścierały się potężne armie Niemiec i Rosji, w których jeńców liczono na setki tysięcy, a zabitych na tysiące. Tutaj też – z uwagi na istniejące od XVIII w. pruskie fortyfikacje w obrębie Wielkich Jezior (giżycka twierdza von Boyena) – zatrzymała się w 1944r. linia frontu. Skutek tej ostatniej wojny był dla ludności cywilnej Mazur tragiczny: z 2,3 mln mieszkańców pozostało jedynie ok. 400 tysięcy.
Dziś na obszarze Zielonych Płuc Polski (ZPP) – obejmującym nie tylko Mazury, ale całą północno – wschodnią cześć kraju – mieszka 3,7 mln osób, czyli niecałe 10% ludności Polski. Współcześni Galindowie żyją od pół wieku w pokoju, bez wojen i epidemii, w najmniej – w porównaniu do reszty kraju - zmienionej przyrodzie. Ale za ten komfort płacą niemało, bo opóźnieniem cywilizacyjnym.
Jak nadrobić zaległości?
Cywilizacyjne opóźnienie widać nie tylko w mizernej gospodarce, ale przede wszystkim – w ogromnym niedorozwoju infrastruktury: komunikacji, łączności, a zwłaszcza – gospodarce komunalnej. Zwłaszcza na wsi, bo miasta radzą sobie dużo lepiej, jeśli chodzi o wodociągi i gospodarkę ściekową. W przypadku wodociągów (średnia kraju – 91,3%) najgorzej jest w północnej części województwa mazowieckiego (81,3% mieszkańców miast korzysta z sieci), najlepiej – w warmińsko – mazurskim (96,2%). Ale obraz wsi jest jeszcze gorszy: przy średniej krajowej 64,9% - mocno zostają w tyle nawet wsie Mazur (39,7%). Podobnie jest z zużyciem wody na mieszkańca: przy średniej krajowej 47,2 m3 – tutaj jest od 42 (północna część woj. Mazowieckiego) do 44 m3 na Mazurach.
Ta sytuacja powoli się zmienia. W tym roku utworzono pilotażową zlewnię Narwi (projekt polsko – francuski), której zadaniem jest uporządkowanie gospodarki wodno – kanalizacyjnej w trzech województwach ZPP: mazowieckim, podlaskim i warmińsko – mazurskim. Na terenie zlewni o powierzchni 21 tys. km2 (1/3 obszaru ZPP) zostanie wprowadzony ład przestrzenny, finansowy, organizacyjny, który powinien przyczynić się do rozwoju turystyki – jedynej racjonalnej ścieżki rozwoju tego cennego przyrodniczo regionu.
W Pułtusku – ocenianego przez przyrodników jako zachodnia flanka parku krajobrazowego, który powinien powstać – stolicy kulturalnej Mazowsza w tym roku – nacisk kładą na budowę sieci kanalizacyjnej i renowacje kanałów (renaturyzację starorzeczy). Od 1995 r. pracuje już oczyszczalnia, ale jest wykorzystana tylko w połowie swoich możliwości, gdyż tylko 70 % mieszkańców miasta korzysta z kanalizacji. Niestety, w okolicznych wsiach jest pod tym względem tragicznie: na 23 wsi tylko 13 ma wodociąg, ale kanalizacji – żadna.
Podobna sytuacja jest bardziej na północ od Pułtuska, na Kurpiach. W powiecie Myszynieckim, liczącym 13 tys. mieszkańców (9 gmin) najpilniejszą sprawą jest ograniczenie zanieczyszczeń powierzchniowych. Czyli – budowa zbiorników na gnojowicę (jest już 65), ale i przydomowych szamb i oczyszczalni. Bo choć Myszyniec słynie z dbałości o ochronę środowiska (I miejsce w 1995 r. w sprzątaniu świata), nowoczesnego wysypiska śmieci, to jeśli chodzi o gospodarkę wodno – ściekową ma jeszcze wiele do zrobienia.
Co miało być, a co jest
Mimo, iż Mazury ceniono i ceni się dla ich walorów przyrodniczych i turystycznych, to nie dbano ani o infrastrukturę na tym terenie, ani o czystość, ani o lad przestrzenny i przestrzeganie prawa. Barierą dla inwestycji w tym zakresie był zawsze brak pieniędzy. Jednak fakty z ostatnich lat temu przeczą: gminy mimo biedy inwestują ogromne środki w gospodarkę wodno – ściekową, usuwanie odpadów. Jak twierdzi prezes Fundacji Ochrony Wielkich Jezior Mazurskich, Jan Maścianica, w ostatnich 7 latach każda z 21 gmin powiatu giżyckiego wydawała rocznie na ten cel ok. 20% swoich dochodów (przy budżecie ok. 6 mln zł). I mimo to, wiele jest jeszcze do zrobienia, co świadczy o skali zaniedbań.
W regionie prawie każda miejscowość – poza Rucianem, gdzie środki na ten cel trzeba było przesunąć na ratowanie upadającej fabryki - ma oczyszczalnię. Czy jednak konieczny był ten ogromny wysiłek w przypadku każdej z gmin? Otóż w latach 70. zaprojektowano dużą oczyszczalnię ścieków w Giżycku, która miała (kolektorami) odbierać ścieki od okolicznych gmin. Kierowano się przy tym założeniem, iż Giżycko stanie się głównym ośrodkiem żeglarstwa na Mazurach. Faktem jest, iż oczyszczalnię budowano zbyt długo i nie najlepiej. Ale też w tym czasie zmieniły się realia na Mazurach: głównym ośrodkiem żeglarstwa i turystyki stały się Mikołajki, gdzie inwestorzy prywatni pobudowali hotele, przystanie, rozwinęli bazę turystyczną dla najbogatszych. Giżycko straciło tym samym atuty stolicy Mazur, zwłaszcza że nadeszły czasy, iż każdy sobie rzepkę skrobie. W inwestycjach ochrony środowiska skończyło się to tym, iż każda z gmin nagle zaczęła budować swoją oczyszczalnię, choć może przeliczenie kosztów jej budowy i utrzymania świadczyłoby przeciw takim inwestycjom. Dziś skutek tego dla oczyszczalni w Giżycku jest taki, iż jej możliwości wykorzystywane są w połowie, a po koniecznej modernizacji pewnie będzie to jeszcze mniej.
Niemało zamieszania zrobiła też reforma terytorialna w 1998r. Zawieszono wówczas dofinansowywanie (na 25 mln zł) z budżetu centralnego programu ochrony środowiska dla Wielkich Jezior Mazurskich (Masterplan z 1993 r.) uważając, iż zadania te przejmą województwa wspomożone środkami unijnymi. Ale tak się nie stało. Na szczęście, pojawiła się nowa edycja programu UE „Phare 2000” i 13 gmin złożyło w ub. roku wnioski, które zostały przez Brukselę zatwierdzone do realizacji na kwotę ok. 4 mln euro. Co nie oznacza, ze wszystkie wyartykułowane potrzeby zostaną sfinansowane z pieniędzy unijnych; Polska musi dołożyć do nich co najmniej (55%), tj. połowę kwoty przyznanej, z tego gminy – 2,5 mln euro. Skąd wezmą te pieniądze, skoro są już zadłużone do granic możliwości prawnych (20% budżetu) – nie wiadomo. Może się więc okazać, iż program inwestowania w ochronę środowiska na Mazurach nie będzie przebiegać sprawnie i szybko.
Mazury – śmietniskiem wielkich miast
Choć w ramach trwającego 7 lat Masterplanu dla Wielkich Jezior Mazurskich zbudowano i zmodernizowano 18 oczyszczalni ścieków oraz wiele kilometrów sieci kanalizacyjnej, to jeśli idzie o odpady stałe zrealizowano tylko 10% planowanych inwestycji. Większość czynnych wysypisk (ok. 80%) to obiekty nie posiadające zabezpieczeń przed skażeniem środowiska, a 10% z nich nie ma nawet uregulowanej sytuacji prawnej. Z kolei wysypiska gminne są niewłaściwie eksploatowane z braku odpowiedniego sprzętu oraz małej ilości odpadów. Dla biednych gmin taka sytuacja jest pokusą sprzedawania miejsca na wysypiskach dużym miastom, jak to się stało w Kętrzynie. Na wysypisko w podkętrzyńskich Mażanach zwozi się kilkadziesiąt ton śmieci dziennie z Warszawy, Łodzi, Poznania i Gdańska. W tym gigantycznym śmietniku miesza się bieda mieszkańców z hipokryzją bogatych. Bo jak takie wysypiska mają się do powszechnych deklaracji ochrony Regionu Wielkich Jezior Mazurskich?
Nie prowadzi się także (poza kilkoma ośrodkami) selektywnej zbiórki odpadów, co dodatkowo zwiększa ilość składowanych na wysypiskach śmieci. Tych zresztą ciągle przybywa „dzięki” turystom zaśmiecającym wszystkie brzegi jezior. Są to głównie żeglarze, których 6 do 10 tysięcy jachtów w sezonie (przez 2 miesiące) przybija do brzegów jezior, najczęściej – niezagospodarowanych, bez śmietników, toalet. Jaki spadek zostawiają po sobie wie najlepiej młodzież, która po każdym sezonie zbiera ok. 250 – 300 m3 śmieci.
Walkę z zaśmiecaniem Mazur podejmuje wiele urzędów (np. wojewódzki w Suwałkach), gmin i organizacji (m.in. Fundacja Ochrony Wielkich Jezior Mazurskich), w 1997 r. wdrożono nawet program „Chrońmy Mazury”, w ramach którego zakupiono śmieciarki, pojemniki na śmieci oraz 33 moduły sanitarne z niezbędną infrastrukturą . Teraz będzie realizowany drugi etap tego programu – montowanie tych urządzeń (i ich obsługa) na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich w miejscach zatrzymywania się żeglarzy.
Rozdrapywanie ziemi
Równie niebezpieczne dla Mazur jak żeglarze są stali osadnicy – przybysze z wielkich miast. To oni najczęściej mają pieniądze na kupno nie tylko działek położonych nad jeziorami, ale nawet całych jezior. Nagminnie jest przy tym łamane prawo, które nie dozwala ograniczania dostępu do brzegu jeziora (dobro narodowe). Według ustawy nie wolno też budować domów w odległości mniejszej niż 150 m od brzegu, ale jest to prawo martwe. Domy – często koszmarki, bez szamb, wyrastają jak grzyby po deszczu, bywa że u właścicieli z „warszawki” wręcz wchodzą w jezioro (na palach). Niektórzy idą nawet dalej – kupują całe jeziora. Takie spółki ostatnio tworzą także kłusownicy. Aby nie pozbawiać się źródła dochodu, korzystają z funduszy Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa na zarybianie. A jako właściciele mogą na jeziorze robić, co im się żywnie podoba: nie tylko kłusować, ale i handlować dostępem do jeziora: prawo do łowienia jedną wędką kosztuje 20 zł.
Przykład idzie zresztą z samej góry: np. starosta ostrołęcki, Stanisław Kubeł pobudował swój dom nad samym brzegiem jeziora Giławskiego (gmina Pasym). Pobłażliwie też na zabudowę jezior patrzy starosta powiatu giżyckiego, Wacław Strażewicz, który nie widzi możliwości przeciwdziałania takim praktykom. Powołuje się przy tym na... brak ustawy (sic!). Dziwne jednak, że ten domniemany feler prawny nie przeszkadza innym włodarzom, np. wójtom gminy Pozezdne, czy Stare Juchy, którzy skutecznie opierają się naciskom niedoszłych inwestorów budowlanych.
Pazerność ludzi na malownicze tereny Mazur nie ogranicza się tylko do jezior i ich otoczenia pogrodzonego płotami. To także apetyty na Mazurski Park Krajobrazowy, który od 40 lat nie może doczekać się ochrony najwyższej – statusu parku narodowego. Powody, dla których idea prof. Szafera nie może się ziścić są banalne: interesy leśników, którzy obecnie mogą ciąć las i sprzedawać drewno (cenne w tej okolicy na budowy), interesy myśliwych i interesy naukowców Polskiej Akademii Nauk ze stacji w Popielnie. Te ostatnie wynikają z obawy wprowadzenia na teren rezerwatu - hodowli konika polskiego - drugiego gospodarza. Natomiast interesy myśliwych są oczywiste: w przypadku utworzenia parku narodowego nie będzie można w nim polować na grubą zwierzynę (jelenie), nie będzie też polowań dewizowych – najbardziej dochodowych nie tylko dla państwa, ale i hotelarzy, etc. Sądząc z siły lobby myśliwskiego w Sejmie – wieloletnie wysiłki i starania przyrodników, aby taki park powstał – skazane są na niepowodzenie. Chyba, że w sprawę wmieszają się organizacje międzynarodowe. Inaczej w istniejącym dzisiaj parku nie będzie już gatunków rzadkich, a na jego obrzeżach wyrosną „wyle”, których właściciele zawładną brzegami każdego jeziora.
Anna Leszkowska
22.05.2001
Wielkie Jeziora Mazurskie
Region Wielkich Jezior Mazurskich jest w skali krajowej i międzynarodowej jednym z najcenniejszych pod względem zasobów przyrodniczych i krajobrazowych. Na powierzchni 5300 km2 dobrze zachował się krajobraz polodowcowy, a ekosystemy wodne, błotne i leśne mało są zdegradowane. W Regionie istnieje 20 rezerwatów przyrody oraz Mazurski Park Krajobrazowy o pow. 500 km2. Kompleks jezior o pow. ponad 300 km2, największy na niżu środkowoeuropejskim, unikalny w skali kraju, jest wielkim zbiornikiem retencyjnym, oddziałującym na gospodarkę wodną zlewni Narwi i Pregoły. Jest także podstawową atrakcją turystyczną Regionu.