Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1703
Kilka słów o filozofii
Od wieków, zgodnie z źródłosłowem słowa "filozofia", którym po raz pierwszy posłużył się Pitagoras, zwykło się przez filozofię rozumieć umiłowanie mądrości lub wiedzy, albo dążenie do nich. Wówczas takie jej rozumienie było w pełni adekwatne do tego, czym zajmowali się filozofowie. Jednak z czasem to nie wystarczyło, by być filozofem.
Oprócz pogłębiania mądrości trzeba było interesować się innymi ważnymi sprawami. Pociągało to za sobą inne pojmowanie filozofii. Zmieniało się ono w zależności od tego, jak pojmowali ją twórcy systemów, kierunków i szkół filozoficznych. W konsekwencji powstało tyle definicji filozofii - szacuje się je już na ponad sto - ilu było wybitnych jej przedstawicieli. Nadal nie ma jednej powszechnie obowiązującej definicji filozofii, która byłaby stale aktualna.
Na podstawie wielu sposobów pojmowania filozofii definiuje się ją jako dziedzinę wiedzy zbudowanej z przemyśleń problemów dotyczących istoty świata i człowieka oraz tego wszystkiego, co wpływa na życie i funkcjonowanie ludzi. Szeroko rozumiana filozofia jest jedyną nauką, która na swój sposób bada i interpretuje procesy poznawcze oraz ogólne metody poznawania świata, kwestie wartościowania, miejsce i rolę człowieka w świecie, prawidłowości występujące w przyrodzie, społeczeństwie i myśleniu, jak i naturę oraz sens tego, co istnieje.
W zasadzie, obiektem dociekań filozoficznych może być wszystko – każdy składnik świata zmysłowego i pomyślanego, przyrody, społeczeństwa i kultury, a także świat ujmowany całościowo.
Jednak wskutek powiększania się wiedzy naukowej coraz trudniej zajmować się filozofom wszystkimi sprawami, czyli „filozofią w ogóle". Zmuszeni zostali do uprawiania tylko jakiejś wybranej (jednej lub kilku) kategorii problemów wchodzącej w skład filozofii szczegółowych - filozofii przyrody, filozofii techniki, filozofii człowieka, filozofii nauki, filozofii sportu, filozofii kultury, filozofii środowiska itd. A coraz bardziej skomplikowane życie ludzi i nowe odkrycia naukowe (np. w obszarze nano- i pikoświata, świata wirtualnego i sztucznej inteligencji) dostarczają wciąż nowych problemów, które podejmują filozofowie.
Potocznie filozofię rozumie się jako pewien styl życia i myślenia oderwany od realiów świata (bujanie w obłokach), pewien rodzaj sprytu życiowego („chłopski filozof") i wyjątkowo dociekliwe myślenie. Filozofują nie tyko profesjonaliści odpowiednio wykształceni i przygotowani do tego, ale filozofowie amatorzy - kto chce i jak potrafi. Jest jednak coś, co łączy zawodowe i amatorskie uprawianie filozofii - próba zaspokajania potrzeb poznawczych.
Filozofia wyrasta ze zdziwienia i zadawania pytań – „Co to jest?" i „Dlaczego tak jest?" Człowiek zaczyna filozofować wtedy, gdy poszukuje sam, albo u innych, odpowiedzi na nie. Już kilkuletnie dzieci zamęczają nimi rodziców. Włoski filozof Antonio Gramsci (1891-1937) stwierdził, że każdy człowiek jest w jakimś sensie i stopniu filozofem (chociaż nie uświadamia sobie tego), ponieważ zadaje sobie pytania natury filozoficznej - o istotę świata i ład panujący w nim, o pierwsze przyczyny i ostateczne cele, o sens swego życia i istnienia itp. (Podobnie każdy człowiek jest matematykiem, jak twierdził mój wykładowca analizy matematycznej, prof. Tadeusz Ważewski, ponieważ już w okresie raczkowania całkuje drogę po czasie.)
Pytania: „Co" i „Dlaczego" wydają się proste, ale szalenie trudno jest odpowiedzieć na nie. W pierwszym chodzi o dociekanie istoty rzeczy, a w drugim o przyczyny. Jednego i drugiego nie sposób do końca określić. (Uczestniczyłem kilkanaście lat temu w pokazowej lekcji z przedmiotu „filozofia dla dzieci" na konferencji w Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Nauczyciel dał jednej grupie uczniów orzechy włoskie, a drugiej - cebule. Mieli odpowiedzieć na pytanie, co jest w samym środku, czyli co jest istotą orzecha i cebuli. W przypadku orzecha było stosunkowo łatwo, bo wystarczyło go rozłupać, by stwierdzić, że w środku jest ziarno. Ale z cebulą był kłopot, bo za każdym razem po zdjęciu jednej warstwy, pokazywała się kolejna i nie wiadomo było, co w końcu znajduje się w jej środku).
Nie da się dociec, co w końcu jest istotą czegoś. Im więcej o czymś wiemy, tym dalej odsuwa się od nas jego istota. Dlatego wciąż aktualna jest sentencja Sokratesa: „Wiem, że nic nie wiem". Podobnie trudno jest wskazać na ostateczną przyczynę w łańcuchu przyczynowo-skutkowym, w którym każda kolejna przyczyna jest skutkiem poprzedniej aż ad infinitum. Do istoty rzeczy można dojść na drodze poznania zmysłowego jak w przypadku orzecha, albo poznania myślowego, czyli spekulatywnego, jak w przypadku cebuli. Wprawdzie wnosi ono coś nowego do poznania, ale nie do wiedzy, dzięki której można dokonywać odkryć naukowych i wynalazków technicznych. Dlatego kwestię filozofii spekulatywnej pomijam w rozważaniach o przydatności filozofii. Ograniczam się do filozofii kształtowanej na gruncie wiedzy sensorycznej.
Kryterium opłacalności w nauce
W czasach przesadnego pragmatyzmu, komercjalizmu, dążenia do komodyfikacji i monetaryzacji, o pożytku z czegoś decyduje cena, za jaką można coś sprzedać i zarobić na tym, czyli kryterium opłacalności. Stosuje się je powszechnie nie tylko w przypadku dyscyplin naukowych, gdzie efekty pracy badaczy - odkrycia lub wynalazki - mają bezpośrednie zastosowanie przede wszystkim w technice, praktyce inżynierskiej lub produkcji. Tu efekt pracy naukowca przekłada się wprost na opłacalność lub zysk rozumiany wąsko ekonomicznie, czyli monetarystycznie. Najłatwiej mierzyć pożytek za pomocą wyceny - adekwatnej lub umownej - w odpowiednich jednostkach płatniczych. O wiele trudniej - za pomocą innych kryteriów, zwłaszcza jakościowych (społecznych, ekologicznych itp.).
Toteż najwięcej inwestuje się w nauki stosowane, podstawowe, przyrodnicze, techniczne, medyczne i eksperymentalne za pomocą grantów i projektów badawczych. Nieporównywalnie mniej - w nauki nie całkiem słusznie uznawane za nieaplikacyjne (humanistyczne, społeczne, filozoficzne i teoretyczne). Chętnie w ogóle zrezygnowałoby się z finansowania ich z budżetu państwa. Zapanowała moda na stosowanie monetarystycznego kryterium opłacalności również do nauk, które nie przynoszą profitów wymiernych ani natychmiastowych, nie zważając na to, że nie wiadomo kiedy mogą raptem okazać się opłacalnymi. (Tak dzieje się m. in. w matematyce, gdzie nagle po wielu latach pewne odkrycia znalazły zastosowania praktyczne, jak np. teoria liczb urojonych.) Dlatego wiele z nich próbuje się na siłę uczynić pragmatycznymi lub stworzyć pozory ich pragmatyzmu, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Tej modzie uległa też filozofia. Niektóre uczelnie wprowadziły kierunek nauczania „filozofia stosowana", m. in. po to, by zwerbować kandydatów na studia filozofii. To taki chwyt marketingowy. Jednak w opisie celów nauczania chodzi o przygotowanie studentów do nauczania filozofii w szkołach i do tego ma służyć studiowanie tego kierunku. A przecież wystarczyłoby nazwać ten kierunek „filozofią nauczycielską", albo jeszcze prościej poinformować, że w ramach studiów filozofii można uzyskać uprawnienia do nauczanie jej. Funkcja aplikacyjna filozofii nie sprowadza się jednak tylko do nauczycielskiej.
Pragmatyczny aspekt filozofii
Filozofia przyczynia się do rozwoju wiedzy. Różni się od wiedzy dostarczanej przez nauki szczegółowe przede wszystkim stopniami uogólnienia i abstrakcji. Wiedza filozoficzna - w przeciwieństwie do naukowej - nie powinna zawierać zbyt wiele konkretów i szczegółów, ponieważ przeszkadzają one tworzeniu ogólnych obrazów myślowych obiektów badań. Chcąc uzyskać taki obraz, trzeba dystansować się od obiektu badań i to tym bardziej, im ogólniejszy i bardziej abstrakcyjny obraz chce się stworzyć. A on musi być jak najbardziej syntetyczny (krótki, prosty, treściwy) i najogólniejszy (wieloaspektowy), by mógł znaleźć zastosowanie praktyczne. W takim przypadku filozofowanie wymaga badania z takiej odległości, żeby nie dało się postrzegać konkretów; wymaga też syntetyzowania wiedzy specjalistycznej z różnych dziedzin nauki. (Filozofowanie = abstrahowanie + syntetyzowanie.)
Filozofia dostarcza konceptualnych obrazów różnych kategorii przedmiotów, procesów i zjawisk, będących jej przedmiotem badań. Z nich tworzy się ogólne obrazy świata oraz światopoglądy. A światopogląd w dużym stopniu decyduje o zachowaniu się i postępowaniu ludzi, co odzwierciedla się w ich działalności praktycznej; tym samym realizuje on funkcję pragmatyczną.
Naukowiec-specjalista nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie o istotę obiektu, który bada, a filozof nie potrafi odpowiedzieć na pytanie o jego szczegółowe parametry. Różnica między naukowcem, specjalistą z jakiejś dziedziny wiedzy, a filozofem polega na tym, że specjalista ma dogłębną wiedzę o bardzo małym przedmiocie badań. Im mniejszymi przedmiotami zajmuje się, tym więcej o nich wie. W granicznym przypadku wie „nieskończenie wiele" o czymś „nieskończenie małym". Natomiast filozof posiada niewielką wiedzę o rozległym przedmiocie badań, ale płytką lub powierzchowną. Krótko mówiąc, naukowiec „wie wszystko o niczym”, jak pisał Planck, a filozof na odwrót - o wszystkim wie, lecz tylko niewiele, prawie nic.
Nie jest zadaniem, a tym bardziej obowiązkiem, filozofii udzielanie odpowiedzi na pytanie: „Jak zrobić?". Dlatego filozofowie nie dostarczają przepisów, ani gotowych rozwiązań technologicznych. Od tego są praktycy, głównie inżynierowie. Wobec tego filozofia nie znajduje bezpośrednich zastosowań w technice i działaniach praktycznych. A mimo to, niekiedy inspiruje naukowców do dokonywania odkryć, a techników - do wynalazków.
Między filozofią i nauką występuje sprzężenie zwrotne. Wiedza naukowa jest inspiracją dla filozofii, a filozofia przyczynia się do postępu nauki. Naukowcy dokonywali epokowych odkryć, sugerując się ideami filozoficznymi. Np. John Dalton i Niels Bohr stworzyli fizykę atomową nawiązawszy do idei atomów Demokryta, a twórca mechaniki kwantowej Werner Heisenberg na podstawie teorii idei Platona twierdził, że cząstki elementarne nie są klasycznymi cząstkami (materialnymi) jak atomy, lecz przedmiotami idealnymi (formami matematycznymi).
Odkrycie naukowe dzieli tylko krok od wynalazku technicznego. A zatem koncepcje filozoficzne leżące bezpośrednio u podstaw odkryć, a pośrednio - wynalazków, kryją w sobie jakiś potencjał pragmatyczny. Przydatność filozofii przejawia się również w pozaprodukcyjnych sferach życia - w polityce, ekonomii, etyce, estetyce, edukacji, sztuce i innych obszarach aktywności praktycznej. Ambitni powieściopisarze, pedagodzy, dramaturdzy, poeci, scenarzyści, reżyserzy filmowi, kompozytorzy, architekci, ideolodzy i politycy zawsze prezentowali w swych dziełach i działaniach jakąś myśl filozoficzną w celu propagacji jej lub implementacji.
Filozofowie nie ograniczają się tylko opisywania i interpretacji świata. Niektórzy angażują się np. w działalność polityczną (Libelt, Marks, Heidegger) i próbują zmienić świat na lepszy, zgodnie ze swoimi wizjami i przekonaniami. Inni realizują ten cel za pomocą opiniotwórców i osób cieszących się dużym autorytetem i mających znaczny wpływ na kształtowanie świadomości mas, zwłaszcza liderów, celebrytów, idoli i ludzi władzy.
Jaki stąd wniosek?
Trudno nie poddać się trendowi dalszej komercjalizacji nauki, ani nie respektować kryterium opłacalności w uprawianiu i nauczaniu filozofii. Wyraźnie rośnie przewaga ocen dokonywanych na podstawie parametrów ekonometrycznych nad innymi kryteriami. W świecie rządzonym przez bożka Mammona za pośrednictwem oligarchów nie warto robić niczego, co się nie opłaca, za co nie otrzymuje się zapłaty w pieniądzach. Dlatego nie warto inwestować w coś, co nie gwarantuje zwrotu poniesionych nakładów - i to „tu i teraz", zanim pieniądz nie straci na wartości i żeby go szybko wprowadzić w obieg.
Filozofia z natury nie daje się w pełni przekształcić w naukę stosowaną. Niektóre z jej działów służą tylko ćwiczeniu umysłu i zawsze będą spekulacjami, a nawet czczymi rozmyślaniami. Jedynym pożytkiem z tego jest rozwój intelektualny filozofów oraz doskonalenie się ich w myśleniu krytycznym i abstrakcyjnym - w „myśleniu dla myślenia". Pozornie, nikt poza nimi nie korzysta na tym. Czyżby?
Przecież sztuka myślenia, również spekulatywnego, jest umiejętnością, która przydaje się każdemu w życiu codziennym. Szczególnie pomaga w rozwijaniu kreatywności, której coraz częściej żąda się od pracowników. Stała się ona dobrem (towarem) rzadkim na rynku pracy i nabywanym chętnie przez pracodawców, na którym nieźle można zarobić. A jeśli tak, to nie powinno się doprowadzać do obumierania filozofii w wyniku cięć finansowych.
W krajach wysokorozwiniętych, m. in. dzięki inwestowaniu w kształcenie umiejętności myślenia kreatywnego, nie oszczędza się na filozofii (kształceniu i badaniach) tak wysoce, by doprowadzić do jej upadku i wyrugowania ze szkół i uczelni. Natomiast u nas, odkąd uczelnie stały się marketami sprzedającymi dyplomy, w wyniku wzrastającego niedoinwestowania nauki, a szczególnie filozofii, zmierza się do zamykania studiów filozoficznych. Sądzi się, że mogą je zastąpić studia z teologii, kogniwistyki itp. subdziedzin nauki. Bierze się to stąd, że dla decydentów politycznych „Uniwersytet to nie Zakład Sentymentalno-Charytatywny", jak pisze prof. Jan Hartmann, lecz organizacja pro profit.
Odpowiedź na pytanie postawione w tytule tego artykułu zależy od tego, co rozumie się przez opłacalność i jak ją mierzyć. Jeśli opłaca się tylko to, co jest ekonomicznie uzasadnione i w krótkim czasie przynosi zysk pieniężny państwowym i prywatnym właścicielom uczelni, to nie warto inwestować w filozofię. Natomiast jeśli opłaca się to, co jest społecznie i kulturowo uzasadnione i przynosi zysk całemu społeczeństwu i przyszłym generacjom, mierzony dobrem wspólnym, a nie pieniędzmi, to powinno się coraz więcej inwestować w kształcenie filozofów.
Nikt nie wątpi w to, że lepiej obcować z mądrymi niż głupimi, ani w to, że dzięki mądrym rozwija się gospodarka i cywilizacja oraz wzrasta dobrobyt. Niestety, nasi decydenci myślą kategoriami filozofii ekonomii dziewiętnastowiecznej, a nie współczesnej. Ale jak mają je poznać i stosować, skoro filozofię uznają za zbyteczną i stronią od niej, chociaż „filozofują" na swój sposób. A filozofia przeszkadza celowemu ogłupianiu mas, by móc łatwiej rządzić w sposób autorytarny nieznoszący krytyki ani oporu.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 12127
Główną ideą, jaką zawiera w sobie termin „elita", jest pojęcie wyższości; tylko to pojęcie uznaję.
(Vilfredo Pareto)
Słowo „elita”, stosowane w nauce od około dwustu lat, wywodzi się z łacińskiego słowa eligere (wybierać), albo ze starofrancuskiego eslite (lub eslit), które jest imiesłowem czasu przeszłego od czasownika eslire lub exlegere (wybierać). W zasadzie, wszystkie potoczne rozumienia i naukowe definicje elity zawierają słowa kluczowe: wybór, wybierać albo wybrany (również wyborowy, wyselekcjonowany na drodze konkursów, testów, badań opinii publicznej itp.) na podstawie kryterium jakości, czyli stwierdzenia co najmniej jednej cechy wyróżniającej in plus jakiś zbiór ludzi spośród innych.
Dla przykładu, według Merriam-Webster Dictionary elita to lepsza część społeczeństwa, albo grupa osób, które z racji pozycji lub edukacji posiadają dużo władzy lub wywierają znaczący wpływ na społeczeństwo.
W innych słownikach encyklopedycznych oraz w publikacjach polskich i zagranicznych elitę określa się jako:
- Grupę ludzi, która z racji posiadanych dóbr, pełnionych funkcji lub pewnych cech zajmuje uprzywilejowaną pozycję w stosunku do reszty społeczeństwa.
- Każdą najwyżej umiejscowioną grupę w jakiejś społeczności, wyróżniającą się m.in. wielkością wpływów oraz zakresem władzy politycznej i społecznej.
- Gremia przywódcze wyłonione poprzez rozmaite selekcje społeczne. (Zob. J. Sztumski, Systemowa analiza społeczeństwa, Wyd. Śląsk, Katowice 2013, s. 89)
W strukturze społecznej wyróżnia się porządki hierarchiczny i równorzędny (mozaikowy). Według nich uporządkowane są również elity (elity wyższe, niższe, albo równorzędne). W zależności od przynależności klasowej (warstwowej), wykonywanego zawodu albo/oraz sprawowanych funkcji, wyróżnia się wiele rodzajów elit, jak np. arystokratyczne, robotnicze, polityczne, partyjne, intelektualne, naukowe, wojskowe, finansowe, sportowe, artystyczne, biznesowe itd. W tej wielości elit jedna i ta sama osoba może być równocześnie członkiem kilku z nich; może też przemieszczać się od jednej elity do drugiej.
Przynależność do jakiejś elity automatycznie czyni człowieka pomazańcem, który powinien mieć niekwestionowany autorytet i cieszyć się powszechną aprobatą. Problem jednak w tym, że to, co powinno być z mocy definicji, rzadko pokrywa się z tym, co faktycznie jest w realnym świecie. Z tego względu członkowie elit różnie są oceniani i traktowani przez resztę ludzi, ostatnio coraz częściej negatywnie. Bowiem okazało się, że proporcjonalnie do rozwoju demokracji i upowszechniania się w neoliberalizmie antykultury, tj. kultury budowanej na antywartościach, coraz więcej osób zaliczana jest do różnych elit na podstawie selekcji negatywnej, czyli wyróżniania się od mas in minus, albo ulega deklasacji w czasie przynależności do elit. (Przynależność do elity nie jest stała ani dziedziczna, lecz czasowa i przypadkowa, chociaż, jeśli ktoś należał kiedyś do jakiejś elity, to przechodzi niejako do historii - nieważne, czy jako bohater pozytywny, czy negatywny.)
Coraz częściej zaskakują nas wiadomości o szmaceniu się lub zwykłym prostytuowaniu się ludzi łasych na pieniądze należących do elit, którzy dotychczas uchodzili za osoby nieskazitelne, kultowe lub sztandarowe. Dotyczy to przede wszystkim elit politycznych i elit władzy. (Zob. W. S., Degrengolada elit politycznych , SN Nr 6-7,2014)
Czy „elita” jest elitą?
Z wyżej wymienionych powodów przytoczone powyżej definicje elity odpowiadały dawniejszym realiom, kiedy elity nie były tak liczne jak obecnie i składały się z jednostek naprawdę wybitnych i wartościowych pod każdym względem. To nie znaczy, że dawniej wśród elit nie było również ludzi przypadkowych i niegodziwych. Zawsze znajdowali się tacy, którzy nie zasługiwali na miano elity, ale nie było ich tak wiele jak obecnie i było to zjawisko marginalne, a nie nagminne i upubliczniane w skali globalnej. Teraz krążące definicje elity nie odzwierciedlają już tego, czym były one dawniej, kiedy przynależność do elity była uwarunkowana posiadaniem kryształowego charakteru i wysokiej kultury, nie tylko osobistej.
Na mocy kryteriów zawartych we wciąż jeszcze obowiązujących, chociaż nieadekwatnych definicjach elity, mogą być wprowadzane do niej różne indywidua „wyróżniające się” nagannymi cechami charakteru, niskim poziomem kultury i edukacji oraz moralnością ufundowaną na antywartościach. Ostatnio osobnicy należący do elit wyróżniają się od mas bardziej in minus aniżeli in plus.
O przynależeniu do elit decyduje dalekie odstawanie od przeciętności mas społecznych, głównie ze względu na skuteczność działań, ale również ze względu na bogactwo, władzę, wpływy i pozycję, nawet, gdy osiągnęli to wszystko i pomnażają w sposób przestępczy, albo nieetyczny. Jeśli nawet w składzie teraźniejszych elit znajdą się jednostki uczciwe i godne, to te o słabym charakterze nikczemnieją pod wpływem presji środowiska. W efekcie, resztki dawniejszych autentycznych elit są permanentnie wypierane przez pseudoelity.
Oprócz tego, funkcjonują tzw. elity negatywne, składające się wyłącznie, albo w mocno przeważającej części z jednostek złych, jak np. elity bandytów lub oszustów. A mimo to, w wyniku myślenia stereotypowego, społeczeństwo przywykło do traktowania na równi elit i pseudoelit en bloc i bez wyjątku jako wysoce wartościowych, uwielbianych i nieposzlakowanych grup ludzi, stawianych za wzory do naśladowania. Trzeba uświadomić masy o tym, że elita pojmowana i postrzegana przez masy jeszcze nie tak dawno temu, nie jest tym, co teraz, żeby uwolnić ludzi ze złudzeń i odczarować zafałszowany obraz rzeczywistości społecznej.
Celebryci w roli elity
Oprócz elit, istnieją w społeczeństwach inne grupy osób wybijających się („wybranych”), wpływowych, a nawet sprawujących władzę w pewnym sensie nad masami. Są to tzw. celebryci, czyli jednostki popularne, zazwyczaj znane ogółowi dzięki nadzwyczaj częstemu pokazywaniu ich w mass mediach, głównie w telewizji (popularne programy, seriale, reklamy) i w prasie kolorowej. Słyną one z zaskakiwania widzów, słuchaczy i czytelników nie tyle talentem, artyzmem i znawstwem, co z szokowania nieprzewidzianym i urągającym zasadom poprawnego zachowania się, dziwacznym wyglądem, ubiorem i stylem bycia odbiegającym od normalnego oraz niekonwencjonalnymi manierami. Dlatego wzbudzają zainteresowanie rozbudzane upublicznianiem różnych ciekawostek z ich życia, nieraz intymnych i pikantnych, prawdziwych lub zmyślonych. A z drugiej strony, wzbudzają podziw i czasem zazdrość.
Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, czyni ich swymi idolami, chce ich naśladować i tworzy swoisty ich kult, organizując się w zbiorowości fanów gotowych bezwzględnie podporządkować się im i wszystko dla nich poświęcić, nawet własne bogactwo lub życie. W ten sposób celebryci uzyskują mimowolnie władzę nad innymi. Celem życiowym dużej liczby dzieci i młodzieży oraz ich rodziców jest zaistnienie w roli celebryty, bo dzięki temu człowiek staje się kimś znanym i chętnie kupowanym, a w konsekwencji majętnym.
Celebrytami robi się ludzi różnych profesji, chociaż najczęściej przedstawicieli środowiska sportowego, dziennikarskiego i artystycznego (aktorów, piosenkarzy, uczestników reality show). Charakteryzuje ich - nie wszystkich, lecz znaczną część - niezwykły tupet, arogancja, nonszalancja i brak poszanowania dla ogólnie przyjętych norm, konwenansów oraz uznawanych wartości.
Pod tym względem oraz z uwagi na sprawowanie nieformalnych rządów, ale mimo to jakiejś władzy, i wywierania wpływu (zazwyczaj złego) na masy społeczne są oni podobni do współczesnych elit politycznych i nie tylko takich. Celebrytą nie musi być i na ogół nie bywa gwiazda estrady, znakomity aktor czy śpiewak, wybitny naukowiec czy specjalista (ekspert) ani człowiek o powszechnie uznawanym autorytecie. Celebryci nie kreują się sami, lecz są tworem różnych ludzi (organizacji) działających z pobudek interesownych, gdyż na celebrytach i dzięki nim można zarabiać duże pieniądze.
Rola elit
Rolę elit opisują funkcje spełniane przez nie w życiu społeczeństwa, a w szczególności mas społecznych. A są one liczne i wielorakie. Do najważniejszych należą:
- Opiniotwórcza (elity, dzięki silnym oddziaływaniom na świadomość reszty społeczeństwa, które wciąż darzy je ogromnym zaufaniem, kształtują poglądy i opinie, które masy przyswajają sobie i traktują jak własne);
- Edukacyjna (elity, zazwyczaj wyróżniające pod względem wykształcenia i różnych cech, dzielą się z masami swoją wiedzą, mądrością i umiejętnościami);
- Kontrolna (elity sprawdzają poczynania różnych ludzi i instytucji ze względu na obowiązujące normy prawne, obyczajowe itp.);
- Organizatorska (elity motywują masy do tworzenia ruchów społecznych, manifestacji, wystąpień publicznych itp. za lub przeciw komuś lub jakimś negatywnym zjawiskom społecznym);
- Aksjologiczna (elity implementują wartości i normy etyczne uznawane przez siebie i stają w ich obronie);
Cechą ustrojów centralistycznych jest elitaryzm oraz związane z nim poczucie niesprawiedliwości społecznej, przede wszystkim przez grupy nieelitarne.
Inaczej jest w państwach decentralistycznych, gdzie władza, gospodarka, organizacje i warstwy społeczne uporządkowane są poziomo, równolegle i równorzędnie. Tam władza spoczywa w rękach rozmaitych grup znajdujących się na tym samym szczeblu drabiny społecznej i niepodporządkowanych sobie; jest podzielona i rozproszona.
Rozwój neoliberalizmu zmierza do zupełnej decentralizacji struktury społeczeństwa, w wyniku pozbawienia elit (przede wszystkim politycznych) ich roli przywódczej i w ogóle racji istnienia w strukturze państwa, a w konsekwencji do zniesienia elitaryzmu i budowy społeczeństwa na zasadzie egalitaryzmu, bliskiej zasadzie kolektywizmu. Dlatego tworzy się rozproszone centra władzy i różne formy społeczeństw egalitarnych, jak np. samorządne, samoorganizujące się oraz obywatelskie.
Rugowanie elit ze struktury społeczeństwa postępuje proporcjonalnie do przejmowania ich ról przez inne zbiorowości społeczne, między innymi przez celebrytów, a także społeczności i grupy funkcjonujące w cyberświecie (portale społecznościowe, hakerzy itp.). Faktycznie ich funkcje społeczne są takie same jak elit i nie wiadomo, kto bardziej rządzi masami – elity polityczne korzystające z arsenału propagandy, czy celebryci, albo grupy działające w świecie wirtualnym, posługujące się innymi środkami oddziaływania na świadomość mas. Jak by nie było, są one już poważną konkurencją i zagrożeniem dla elit politycznych.
Elitarnie czy powszechnie?
Proces pomniejszania znaczenia elit, głównie w państwach wysoko rozwiniętych pod względem ekonomicznym i politycznym, postępuje coraz szybciej. Do erozji elit przyczyniają się czynniki zewnętrzne (ustrój społeczny, gospodarczy i nowatorskie idee socjologiczne) i wewnętrzne (rozkład moralny).
Odpowiedź na pytanie, który ustrój jest lepszy – elitarny czy egalitarny – jak zwykle zależy od kryteriów obiektywnych i subiektywnych, wywodzących się z koncepcji tradycyjnych, albo postępowych. Dziś trudno jest dokonać takiej oceny.
Niemniej jednak, badania pokazują, że na razie większość ludzi woli porządki hierarchiczne niż paralelne, chociaż z drugiej strony, odnosi się krytycznie do polaryzacji społeczeństwa na elity i masy i do samych elit.
Na przykład, na podstawie badań ankietowych przeprowadzonych w Niemczech w 2012 r. okazało się, że na pytanie, czy nierówności społeczne są tam uzasadnione i sprawiedliwe, około trzech czwartych respondentów z grup nieelitarnych odpowiedziało przecząco i nawet wielu członków elit, bo aż 43%, również podziało ten pogląd. (Zob. M. Hartmann, Deutsche Eliten: Die wahre Parallelgesellschaft?, w: Aus Politik und Zeitgeschichte, Bundeszentrale f. Politische Bildung, Nr 15, 2014) Konkludując, pojęcie elity zmienia się w zależności od warunków politycznych, ekonomicznych, technologicznych i wraz z rozwojem świadomości społecznej. Coraz mniej jest też elit w ich dawnym rozumieniu, które jest wciąż powszechne.
Elity przestają grać wiodącą rolę w społeczeństwie; coraz częściej i w większym stopniu wyręczają je inne grupy.
I wreszcie: implementacja i postęp neoliberalizmu prowadzi nieuchronnie do budowy państw, w których fundamentem porządku społecznego nie jest zasada elitaryzmu, lecz egalitaryzmu. Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5315
Uprawianie polityki i sprawowanie władzy może być zajęciem pięknym, pożytecznym dla społeczeństwa, narodu i państwa, a także źródłem satysfakcji osobistej z dobrze spełnianych obowiązków wobec swojego narodu, państwa i podwładnych. Jednak w rzeczywistości różnie z tym bywało.
W ustrojach dynastycznych rządzili potomkowie książąt, królów i szlachty. Wśród nich byli ludzie porządni i światli, ale nierzadko analfabeci, upośledzeni umysłowo i degeneraci. Natomiast w ustrojach demokratycznych, chyba tylko w okresie starożytnym, do władzy dochodzili ludzie prawi, szlachetni, albo - jak wówczas mówiono - sprawiedliwi.
Zazwyczaj tam, gdzie o władzy politycznej decydowało społeczeństwo, starano się wybierać ludzi cieszących się powszechnym zaufaniem i najlepiej nadających się do tego pod każdym względem.
W epoce nowożytnej z upływem lat, w miarę rozwoju cywilizacji zachodniej, było coraz gorzej. A w naszych czasach częściej i coraz większą władzę sprawują ludzie, o których trudno wyrazić się pozytywnie, bowiem zgodnie z opinią mas, ich poziom moralności i styl rządzenia są naganne i sięgają dna, a ignorancja oraz nonszalancja sięgają zenitu.
Upadek elit politycznych postępuje lawinowo i rozprzestrzenia się w świecie w konsekwencji globalizacji. Odkąd polityka sprzęgła się nierozerwalnie z ekonomią, a władza z biznesem, wskutek czego uprawianie polityki nie jest już zajęciem godnym, lecz intratnym, świat polityki toczy swoista gangrena. Politycy coraz bardziej oddalają się od ideału - od tego stereotypu człowieka władzy, jaki ukształtował się w świadomości mas na gruncie kultury antycznej, wyobrażenia o dobrym panu i władcy oraz idealizowanej przez nauczycieli wiedzy historycznej o przywódcach państwowych.
Wzorzec polityka - teoria
Czego przeciętny człowiek oczekuje od polityka i reprezentanta elit rządzących? W zasadzie od ludzi władzy politycznej oczekuje się:
- posiadania określonych cech osobowości i charakteru
- poprawności obyczajowej
- odpowiedniej wiedzy i umiejętności
- pewnego doświadczenia
- empatii dla podwładnych.
Wszystko to mieści się w przedstawionej przez Tadeusza Kotarbińskiego koncepcji „spolegliwego opiekuna”. Dokładniej, wzorcowy polityk powinien: - być prawdomówny, wiarygodny, odpowiedzialny, prawy, współczujący i życzliwy- cieszyć się powszechnym zaufaniem
- umieć poprawnie wyrażać się i logicznie wnioskować
- wykazywać się kulturą osobistą
- kulturalnie dyskutować zgodnie z zasadami erystyki
- posiadać umiejętność prowadzenia negocjacji i pozyskiwania zwolenników
- znać przepisy prawa i przestrzegać ich na co dzień
- troszczyć się o interesy wspólne i o kontynuację polityki, pod warunkiem, że jest ona dobra dla narodu i państwa
- umieć szybko podejmować trafne decyzje i działać skutecznie
- nie być pazernym na pieniądze, ani łasym na pochwały fagasów
- posiadać wykształcenie, kwalifikacje i umiejętności stosowne do zajmowanego stanowiska
- mieć dobre wyniki w swojej pracy zawodowej i w zakresie zarządzania
- cieszyć się niekłamanym autorytetem
- nie ulegać naciskom lobbystycznym
- nie być związanym z układami mafio- i lożo podobnymi, ani z grupami wyznaniowymi
- w życiu rodzinnym być przykładnym rodzicem, małżonkiem lub partnerem
- mieć pełen szacunek dla swych podwładnych i wyborców
- być zrównoważonym wewnętrznie i nie mieć zaburzeń psychicznych. Lista tych kryteriów nie jest zamknięta, a i tak dostatecznie długa, żeby mieć wątpliwości, czy jakiś zwykły człowiek jest w stanie je spełnić. Zwykły człowiek może nie potrafi, ale polityk - przedstawiciel elity społecznej - uchodzi za człowieka ponadprzeciętnego, wyjątkowego i dlatego można od niego wymagać o wiele więcej, aniżeli od innych ludzi. Niestety, o takim polityku można tylko pomarzyć.
…i praktyka
Rzeczywisty wizerunek polityka dalece różni się od wzorcowego i ta różnica pogłębia się. Przedstawione poniżej uwagi odnoszą się właściwie do elity politycznej naszego kraju, chociaż wydaje się, że mniej lub bardziej podobny jest wizerunek elit politycznych w innych krajach. Potwierdzenie tego podobieństwa wymagałoby jednak odpowiednich analiz.
Tam, gdzie jeszcze istnieją tradycyjnie poprawne zachowania się władzy i gdzie kultura polityczna społeczeństwa ukształtowała się na wysokim poziomie, elity polityczne stosunkowo w niewielkim stopniu odbiegają od ideału - jakkolwiek w ostatnich latach i tam media donoszą o wzroście różnych afer obyczajowych i finansowych. To potwierdza hipotezę o globalnej tendencji psucia się elit politycznych.
Prawdziwy image - „nagość króla” - przedstawicieli elit politycznych w naszym kraju, głównie parlamentarzystów i władz centralnych, widać w wywiadach telewizyjnych, na spotkaniach i imprezach masowych z ich udziałem, a najbardziej podczas kampanii wyborczych.
Niestety, w statystycznej większości okazują się oni kreaturami godnymi pożałowania, skandalistami i aferzystami, którzy nie spełniają żadnego z wyżej wymienionych kryteriów. Ich działania przynoszą wstyd i więcej szkód niż dobra naszemu narodowi, społeczeństwu i państwu.
Dziwne, że to państwo jeszcze w miarę dobrze funkcjonuje pod ich rządami. Prawdopodobnie funkcjonowałoby tak samo, a może nawet lepiej bez ich udziału, dzięki inercji instytucji władzy, wewnętrznym siłom napędowym działającym w społeczeństwie oraz zdrowym mechanizmom homeostazy, jakie ukształtowały się w historii naszego państwa.
Lista grzechów
W jakim stopniu elity polityczne spełniają wzorcowe wymogi i oczekiwania społeczeństwa?
I. Kwestia prawdomówności, wiarygodności, odpowiedzialności, prawości, współczucia i życzliwości.
Na każdym kroku łatwo stwierdzić częste rozmijanie się polityków z prawdą. Kłamią niemal wszyscy - okłamują społeczeństwo i siebie nawzajem: kłamca okłamuje kłamcę i wzajemnie wytykają sobie kłamstwo. Jedni kłamią subtelnie, inni prostacko i bezczelnie.
Okłamują, składając obietnice o redukcji bezrobocia, budowie dróg i mieszkań, wzroście dobrobytu, zmniejszeniu podatków, łatwiejszej dostępności do lekarzy-specjalistów itp. Kłamią przed kamerami telewizji w „żywe oczy” milionów ludzi i to bez jakiejkolwiek żenady - kłamstwo weszło im już w geny. Toteż większość społeczeństwa śmieje się, kpi z nich i niedowierza im - oni stali się dla mas po prostu niewiarygodni.
A czy są odpowiedzialni? Też nie. Po pierwsze, kłamcy nie mogą brać odpowiedzialności za to, co mówią. Po drugie, unikają odpowiedzialności w sprawach błahych i wielkiej wagi: od zwykłych wykroczeń, np. jazdy po spożyciu alkoholu, do afer gospodarczych, przekrętów podatkowych i łamania zapisów konstytucji. Zresztą ustanowili dla siebie specjalne przywileje, immunitety, żeby nie ponosić odpowiedzialności wobec prawa i działać bezkarnie, poza prawem. Tak więc, kuriozalnie, w państwie demokratycznym istnieje garstka obywateli równiejszych wobec milionów równych.
Duże zastrzeżenia budzi empatia i życzliwość elit politycznych. Okazują ją incydentalnie i chwilowo „od święta” i na pokaz z okazji wielkich wydarzeń tragicznych, katastrof, powodzi, wypadków, itp., a nie w zwykłych kontaktach z ludźmi, ani na co dzień i stale.
II. Kwestia kultury osobistej, wypowiadania się oraz dyskusji.
Niektórzy politycy, nawet ci, którzy przy każdej okazji podkreślają swoje pochodzenie szlacheckie, nie grzeszą zbyt wielką kulturą osobistą. Ich zachowanie, sposób wypowiedzi i odnoszenie się do innych jest prostackie, albo - nazywając rzecz po imieniu - chamskie. Na nic zda się piękne ubranie, tytuł i muszka, kiedy „słoma wyłazi z butów”, a chamstwo emanuje z nich, jak promieniowanie z substancji radioaktywnej.
Dziwne, że politycy bardziej dbają o swój wygląd zewnętrzny niż o swoje wnętrze, o kulturę wystroju, a nie o kulturę osobistą. Co gorsze, postępuje wśród nich zjawisko ekshibicjonizmu chamstwa. Wulgarne słownictwo (można się o tym przekonać na podstawie nagrań rozmów telefonicznych) i naganne maniery stają się standardem ich zachowań, ponieważ ulegają modzie celebrytów na szokowanie, co zapewnia utrwalenie swego wizerunku w oczach mas. Tyle tylko, że szokują tym, co złe, a nie tym, co dobre, gdyż to nie wymaga wysiłku i bardziej podoba się publiczce.
Dawniej sposób wysławiania się kogoś należącego do elity społecznej, do której zalicza się również polityków, stawiany był za wzór do naśladowania przez resztę społeczeństwa, a zwłaszcza przez młodzież. Ich język był nienagnany, wypowiedzi były logiczne i zrozumiałe. Teraz wykazują braki z podstaw języka ojczystego na poziomie dobrej szkoły podstawowej w zakresie stylistyki, gramatyki i składni.
W tych dniach - jakby na potwierdzenie mojej opinii - prasa doniosła, że „urzędnicy nie potrafią pisać w języku ojczystym – tak uważa Kancelaria Premiera i organizuje dla nich szkolenia”. („Rzeczpospolita”, 28.5.2014). Dobrze, że na tak wysokim szczeblu zauważono wreszcie to, o czym ludzie od dawna wiedzą. Ciekawe, kto zapłaci za te kursy językowe, chyba nie „uczniowie”, tylko podatnicy. A swoją drogą, jest to zjawisko kuriozalne - nie wiadomo mi, żeby w jakimś innym państwie urzędnicy państwowi, zwłaszcza rządowi, nie znali swojego języka ojczystego i żeby trzeba było organizować im korepetycje na koszt społeczeństwa.
O sensie fraz lepiej nie wspominać, sens wypowiedzi zastępowany jest bełkotem i krzykiem, jakby pokrzykiwanie i słowotok mogły zamaskować bezsens mówionych zdań. Nie daj Boże, żeby młodzież miała ich naśladować pod tym względem!
W czasach - jak to się teraz zwykło pogardliwie mówić - komuny, do elit politycznych wchodzili tzw. ludzie prości z awansu społecznego, najczęściej posiadający wykształcenie podstawowe lub zawodowe. Ale mimo posiadania różnych wad, oni byli ambitni i ze wszech miar starali się uzupełnić braki w wykształceniu, wychowaniu i kulturze, żeby się wybić ponad przeciętność i by ich poziom kultury był adekwatny do zajmowanych stanowisk.
Teraźniejsi politycy przeważnie posiadają wyższe wykształcenie i są przekonani, że wystarczą im dyplomy, często nawet byle jakie - jak to się popularnie mówi - „zdobywane na odpustach”, które rzekomo świadczą o ich kulturze; dlatego w ogóle nie pracują nad sobą i nie doskonalą się. Wystarczy, że zostali wybrani, albo mianowani do władz, a z kultury nikt ich nie rozlicza.
Osobną sprawą jest sposób przemawiania - tu ujawniają się braki z zakresu sztuki wymowy, umiejętności opisania swojego punktu widzenia, przekonywania do swoich racji i logiki wypowiedzi.
Sposób dyskutowania polityków w parlamencie i podczas audycji radiowych lub telewizyjnych woła o pomstę do nieba. Nie przestrzegają elementarnych zasad erystyki, bo ich nie znają, np. tej podstawowej, że jak jeden mówi, to drugi słucha do końca i nie przerywa mu. W związku z tym zdaje im się, że dyskutują, a faktycznie przekrzykują się nawzajem, mówią chaotycznie, bełkotliwie, często niezrozumiale i bez sensu. Takie dyskusje polityczne nie prowadzą do jakichś ustaleń, uzgodnień czy wniosków. Przypominają przysłowiowe rozmowy praczek w maglu i nie prowadzą do niczego - są po prostu jałowe i niepotrzebnie zajmują czas antenowy. Jedyny pożytek z nich, to utwierdzenie telewidzów lub słuchaczy o miernocie uczestników tych dyskusji.
III. Kwestia wiedzy i umiejętności.
Wiedza nie odgrywa prawie żadnej roli ani w preselekcji kandydatów do elit politycznych, ani w obsadzaniu stanowisk we władzach państwowych i administracyjnych. Wystarczy mieć odpowiednią pozycję w partii i stosowne koneksje - jedno wiąże się z drugim.
Wiedza jest niepotrzebna na danym stanowisku, bo wystarczą doradcy, których wojewodowie, posłowie, senatorzy, ministrowie, premierzy itp. mają od groma, a z reguły zatrudniają swoich kolesiów wcale nie mądrzejszych. A więc doradcy też nie muszą być ekspertami. W razie czego pomyłki poprawi Sąd Najwyższy, Trybunał Konstytucyjny, albo zweryfikuje życie, a za błędne decyzje i tak zapłaci w końcu podatnik, a nie polityk.
Wiedza nie jest zresztą potrzebna wobec braku odpowiedzialności. Tylko najniższe stanowiska obsadza się w drodze konkursu i wymaga się odpowiednich dyplomów, studiów podyplomowych z zarządzania, kilkuletniego stażu pracy i doświadczenia zawodowego, jak i badań lekarskich stwierdzających dobry stan zdrowia - również psychicznego.
Nie jest to potrzebne pretendentom do wysokich stanowisk państwowych i samorządowych; na te stanowiska nie przeprowadza się konkursów.
Województwem, resortem i państwem może rządzić każdy, kto zwyciężył w wyborach i uzyskał legitymizację przez większość społeczeństwa, nawet, jeśli ta większość wynosi zaledwie kilka procent wyborców.
Ordynacje wyborcze do samorządów, parlamentu krajowego i europejskiego są tak sprytnie pomyślane, że frekwencja wyborcza nie ma wpływu na wynik wyborów. Nie tak, jak w wielu organizacjach, gdzie wybory są prawomocne wtedy, gdy bierze w nich udział określone kworum wyborców. Toż to są jawne kpiny z demokracji. Polityk nie musi mieć merytorycznej wiedzy, ani umiejętności w zakresie zarządzania powierzonym mu działem; nie musi być zdrowy, zwłaszcza psychicznie, a jego IQ nie musi przekraczać minimum określającego debilizm.
Od kandydatów na europosłów nie wymaga się dobrej znajomości choćby jednego europejskiego języka obcego, w przeciwieństwie do kasjerki na dworcu kolejowym. Toteż najwięcej pieniędzy z budżetu państwa, przeznaczonych na utrzymanie gromady europosłów (po co ich tyle?), wydaje się na tłumaczy dla nich.
IV. Kwestia pazerności i ulegania grupom nacisku.
Władza kusi nadzieją na zarabianie (raczej dostawanie, dorabianie, albo kradzenie - słowo „zarabianie” jest niewłaściwe, ponieważ oznacza ono dostawanie pieniędzy, „za-robotę”, czyli za pracę) wielkich pieniędzy. Przede wszystkim na to liczą ludzie garnący się do polityki. Jak się ktoś do niczego nie nadaje i ma skłonność do draństwa, czyli jak jest „głupim” i „bandytą” - zgodnie z klasyfikacją ludzi podaną przez C. M. Cippolego - to pcha się do władzy. (Pisałem o tym w artykule Władza i rozum, „SN” Nr 4, 2012)
Pazerność jest największą siłą napędową w dążeniu do polityki i władzy. Rośnie ona proporcjonalnie do wysokości zajmowanego stanowiska, funkcji pełnionej w systemie władzy i osiągniętego już bogactwa. (Np. o zarobkach europosłów i ich pazerności można przeczytać w artykułach Magdaleny Gwóźdź, „Euroskandal! 1276 zł za jeden podpis!”(Fakt.pl, 28.12.13) i „Europejskie zarobki europosłów” (Onet.biznes 31.3.14).
Dla pieniędzy i w celu utrzymania się przy władzy zdolni są do wszelkiego łajdactwa - do zmiany poglądów i przynależności partyjnej, łamania norm obyczajowych, naruszania przepisów prawa, opluwania i niszczenia kontrkandydatów oraz rywali, współpracy ze światem przestępczym, krętactwa, uległości wobec różnych oficjalnych o nieformalnych grup nacisku, tolerowania bezprawia, niedotrzymywania obietnic składanych publicznie, itd.
Nie liczy się państwo, naród, społeczeństwo, dobro publiczne, prawo, moralność, lecz jedynie prywata i korzyści własne.
Chcąc zwrócić uwagę na postępującą i niebezpieczną degrengoladę elit politycznych w naszym kraju ograniczyłem się do stwierdzeń ogólnych; wyłuszczenie szczegółów zajęłoby zbyt wiele miejsca. A zresztą każdy łatwo znajdzie wystarczającą liczbę faktów w życiu codziennym w wyniku obserwacji zachowań i działalności elit politycznych, oceny ich decyzji, obcowania z nimi i prób załatwiania swoich spraw.
Efektem szmacenia się elit politycznych jest masowa pogarda dla nich - jedyny wyraz dezaprobaty społecznej w sytuacji, gdy nie ma się możliwości zastąpienia ich lepszymi i jeśli jest się skazanym na nie - oraz zobojętnienie i nieangażowanie się w politykę.
Najlepiej świadczy o tym malejąca frekwencja w wyborach parlamentarnych i samorządowych. To nie jest dobre, ponieważ potęguje wyobcowanie się elit politycznych od mas społecznych oraz wzrost ich hermetyczności i izolacji od nacisków społecznych, a więc umożliwia im przysłowiowe „smażenie się we własnym sosie”, czyli dalsze nieliczenie się ze społeczeństwem. Otwarte jest pytanie, do czego może to doprowadzić.
25 maja 2014
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 2536
W dniach od 18.-23. 7. 2016 r. odbył się w Hanowerze 10. Międzynarodowy Kongres Leibnizowski. Jest to impreza cykliczna, odbywająca się od 1966 roku co pięć lat. Tegoroczny Kongres z okazji 370. rocznicy urodzin i 300. rocznicy śmierci G. W. Leibniza zorganizowały: Gottfried-Wilhelm-Leibniz Gesellschaft, Uniwersytet Leibniza w Hanowerze, Leibniz-Stiftungsprofessur der Leibniz Universität Hannover oraz Towarzystwa Leibnizowskie z całego świata. Obrady, w których uczestniczyło ponad 440 osób i w trakcie których 367 autorów z 32 krajów wygłosiło referaty, toczyły się w głównym budynku Uniwersytetu Leibniza w Hanowerze.
W tym roku hasło Kongresu brzmiało: „Dla szczęścia naszego lub szczęścia innych” (Ad felicitatem nostram alienamve). A szczęśliwi możemy być tylko wtedy, gdy inni też są szczęśliwi. Chodzi o innych ludzi, inne kultury – o dobro wspólne. Tym samym, punktem ciężkości obrad była analiza prac Leibniza dotyczących jego idei dobra wspólnego.
W związku z tym Kongresem nasunęły mi się pewne refleksje na temat dobra wspólnego, którymi chcę się podzielić.
O roli filozofów
Filozofowie, jak artyści, często bywają wizjonerami i tworzą różne wyobrażenia o realnej rzeczywistości. O ile artyści materializują swoje wizje w pełnym zakresie w postaci filmów, obrazów, rzeźb, powieści, wierszy i kompozycji, to nigdy nie udaje się to filozofom. W większości przypadków ich wizje są fikcyjne. A jeśli czasem uda się je urzeczywistnić i wdrożyć, to nigdy nie do końca, albo w nieodpowiednim czasie.
Filozofowie praktyczni z reguły odnoszą się krytycznie do aktualnej rzeczywistości i chcą ją zmienić, naprawić lub ulepszać. Chcą kształtować taką rzeczywistość społeczną, która oferowałaby najlepsze warunki dla dalszego rozwoju ludzkości.
W XVII wieku, Gotfried Wihelm Leibniz przedstawił wizję systemu społecznego, stworzonego na koncepcji dobra wspólnego, który miał uszczęśliwić ludzi. Niestety, nie udało mu się przekonać władców świata do swojego pomysłu i dlatego nie był w stanie zrealizować swojego pomysłu. Zresztą nigdy dotąd nie udało się zmaterializować najlepszych pomysłów filozofów o uszczęśliwianiu ludzkości - ani w dobie rygorystycznego i racjonalistycznego Oświecenia w czasach Leibniza, ani obecnie, w czasach pobłażliwego i nieracjonalnego neoliberalizmu.
O dobru wspólnym
W filozofii, etyce i naukach politycznych, dobro wspólne jest zdefiniowane jako dobro, o którego pożytkach przekonani są wszyscy członkowie danej społeczności lub ich większość. Jego zaletą jest to, że umożliwia ludziom integrować się i organizować. Ale wadą - że może być wykorzystywane do moralnego usprawiedliwienia wielu niesprawiedliwych i nieludzkich systemów społecznych oraz tyranii. W historii nieraz tak było, np. w przypadku faszyzmu oraz socjalizmu, gdzie w imię dobra wspólnego niewolono i zabijano jednostki, instrumentalizowano je i uprzedmiotawiano oraz dokonywano ludobójstwa.
Dobro wspólne jest pojęciem abstrakcyjnym, które najczęściej funkcjonuje w postaci hipostazy w komunikacji społecznej. Odnosi się do abstrakcyjnych i bezcielesnych zbiorów jednostek, takich jak grupa, wspólnota lub społeczeństwo, a nie do konkretnych osób. Jest czymś enigmatycznym.
Ze względu na abstrakcyjne, nieścisłe, względne i subiektywne jego rozumienie, nie nadaje się do tego, by być kryterium wyborów moralnych, lub służyć za drogowskaz ludzkich zachowań.
Prócz tego, dobro wspólne ma sens tylko w społeczeństwie homogenicznym. W zróżnicowanych społeczeństwach - a z takimi mamy do czynienia w realnym świecie - dobro wspólne redukuje się do dóbr różnych grup społecznych, przede wszystkim elit rządzących.
Ideę dobra wspólnego można realizować w idealnym świecie. Leibniz zakładał, że nasz świat, stworzony przez Boga, jest a priori idealny, a w takim razie zadaniem ludzi jest dążenie do doskonałości i jak największego doskonalenia się, czyli rozwijanie cnót etycznych. Bo - jak pisał - „Cnota jest nawykiem działania zgodnego z mądrością". Cnotliwi ludzie nie są motywowani przez miłość własną, ale przez miłość bliźniego, którą Leibniz nazywa miłością bezinteresowną. Taka właśnie motywacja jest warunkiem współpracy i synergii oddziaływań wzajemnych w celu osiągnięcia dobra wspólnego.
W miarę tego, jak ludzie stają się cnotliwi, postępuje eliminacja zła. Człowiek cnotliwy jest dobrym człowiekiem, który największą przyjemność upatruje w cnocie, a największe zło w występku. Cnotliwi ludzie zachowują się moralnie poprawnie i dlatego mogą osiągać dobro wspólne.
Leibniz uważał, że państwo powinno pomagać obywatelom w ich doskonaleniu się. Dlatego cnota powinna być podstawowym celem polityki rządu, a zadaniem rządu jest kształtowanie cnotliwych ludzi.
Nic nie było ważniejsze dla Leibniza niż życzliwość. Mądrzy i cnotliwi powinni w zasadzie poświęcać całą swoją energię dobru wspólnemu w celu dokonania rzeczywistej poprawy materialnych warunków życia, wiedzy i cnoty wszystkich obywateli.
Z punktu widzenia współczesnej filozofii politycznej można traktować Leibniza jak komunitarystę. Jego koncepcja dobra wspólnego i roli rządu w dużym stopniu odpowiada ideologii komunitaryzmu. Tu również podkreśla się znaczenie kontekstu społecznego w ocenie moralnej ludzkich zachowań, a jednostka traktowana jest jako część otaczającej ją społeczności (rodziny, plemienia, grupy sąsiedzkiej, grupy zawodowej, społeczności itp.).
W komunitarystycznym społeczeństwie dobro wspólne jest określane przez społeczność; jest tylko jeden cel, do którego powinni zmierzać wszyscy obywatele. Tym celem nie jest suma interesów poszczególnych jednostek, ale to, co służy interesom wszystkich ludzi.
Państwo komunitarystyczne ma motywować obywateli do podejmowania działań w celu osiągania dobra wspólnego. A miarą preferencji danej jednostki jest to, w jakim stopniu przyczyniła się ona do realizacji dobra wspólnego.
O ideologiach
W każdej epoce, także współcześnie, były i są jakieś globalne ideologie osadzone na mitach. Paradoksalnie, rozwój nauki nie przyczynia się do eliminacji czynników irracjonalnych i elementów mitologii z naszego myślenia. Szybki proces racjonalizacji i słynny heglowski Pochód Rozumu, który rozpoczął się w XIX wieku, przekroczył już swój punkt szczytowy. Od końca XX wieku został zastąpiony przez Globalny Pochód Głupoty.
Era racjonalizmu zmienia się szybko w erę irracjonalności lub odmóżdżania ludzi. Dowodzi tego wzrost religijności (również różnych form neopogaństwa), okultyzmu, praktyk parapsychologicznych i paramedycznych, roli myślenia magicznego i życzeniowego w życiu ludzi oraz wiary w cuda, w szczęśliwe przypadki, w zalety idoli, w skuteczność modlitw, w zapewnienia polityków, w prawdziwość wypowiedzi astrologów, ideologów i propagandystów, w niezawodność urządzeń technicznych, w uczciwość reklam i ekspertyz naukowych, jak również zacieranie się różnicy między rzeczywistością a wirtualnością (między cyberświatem a realem).
W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. Przecież życie w dzisiejszym ryzykownym, nieprzewidywalnym, niepewnym, burzliwym, chaotycznym i bardzo zagrożonym świecie, gdzie stale zaostrzają się globalne sprzeczności ekonomiczne, polityczne i religijne, zmusza ludzi do irracjonalnych praktyk, postaw, sposobów zachowań i działań.
Ludzie rozczarowali się postępem naukowym, który wpędził ich w pułapkę ewolucji społecznej, z której nikt nie wie, jak się wydostać. Z tej racji i z innych względów, rozum i nauka utraciły wiarygodność. Wobec tego nie pozostaje nic innego, jak uciec od racjonalności i wpaść w objęcia irracjonalności, a myślenie racjonalne zastąpić przez magiczne.
Tym bardziej, że irracjonalność może dać więcej nadziei i oczekiwań (pytanie, czy realnych) niż racjonalność. Bowiem irracjonalność, w odróżnieniu od racjonalności, jest epistemologicznie i ontologicznie otwarta, i dlatego oferuje więcej możliwości działania i obszerniejsze pola decyzyjne. W związku z tym zapewnia większą wolność niż racjonalność.
W XX wieku miliony ludzi wiązały duże nadzieje z wielkimi światowymi mitologiami, np. z faszyzmem i komunizmem. Jednak nie mogły one spełnić ich oczekiwań i dlatego wyszły z obiegu. Ostatnio pojawiły się nowe mitologie światowe w postaci ideologii liberalnej demokracji i ideologii zrównoważonego rozwoju. Oprócz dawnych mitologii chrześcijaństwa i islamu, opanowują one świadomość coraz większej liczby ludzi.
Ideologia liberalnej demokracji przeżywa coraz większy kryzys w związku ze światowym terroryzmem. A celem ideologii zrównoważonego rozwoju jest takie zarządzanie zasobami naturalnymi, społecznymi i kulturowymi, aby nie zabrakło ich dla przyszłych pokoleń. Chodzi o to, by utrzymywać wzrost gospodarczy w rozsądnych granicach, aby zapewnić ludziom życie w rosnącym dobrobycie.
Jednak lobbyści różnych sektorów gospodarki kierują się nadal zasadą maksymalizacji zysku, a nie troską o dobro wspólne, jakim jest środowisko życia ludzi. Tak więc, ideologia zrównoważonego rozwoju została podporządkowana ideologii konsumpcjonizmu.
Zrównoważony rozwój gospodarczy powinien zapewnić coraz szybszy wzrost zamożności i luksusu przy ograniczaniu zużycia materiałów i energii. Innymi słowy, ma rozwiązać dwa dylematy: jak produkować więcej rzeczy z mniejszej ilości materiałów i w jakim stopniu redukcja wzbogacania się ludzi może ich motywować do zwiększania wydajności pracy? Są to jednak przeciwieństwa nie do pogodzenia.
Na podstawie tych uwag można dojść do wniosku, że w obecnych warunkach osiąganie dobra wspólnego, rozumianego jako dobra czy szczęścia całej ludzkości, jest praktycznie niemożliwe.
Wiara w możliwość korzystania z dobra wspólnego przez każdego i dzielenia go za pomocą sprawiedliwych kryteriów jest mitem, kreowanym przede wszystkim przez populistów.
Żadne z dotychczasowych kryteriów dystrybucji dóbr nie było sprawiedliwe i nie gwarantowało wszystkim jednakowego dobrobytu. Bowiem faktycznie dobro wspólne jest wyłącznie dobrem większości, a nie mniejszości, ani jednostek. Dlatego idee ustrojów społecznych budowanych na pojęciu dobra wspólnego okazywały się utopiami, a próby implementacji idei dobra wspólnego kończyły się fiaskiem.
Wiesław Sztumski