Informacje (el)
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2462
NIK przeprowadziła kontrolę wydawania pieniędzy budżetowych na naukę. Wniosek jest jeden - państwo źle je wydaje.
Większość środków przeznaczana jest na liczne, lecz niewielkie projekty badawcze. Ich efekty często nie przynoszą oczekiwanych korzyści gospodarce i nie mają istotnego znaczenia dla rozwoju nauki.
W Polsce nie koncentruje się środków finansowych wokół dużych badań o istotnym znaczeniu dla społeczeństwa, gospodarki i rozwoju technologicznego kraju.
Większość projektów naukowych finansowanych przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego to niewielkie i niepowiązane ze sobą programy badawcze, habilitacyjne lub promotorskie (77,5 % w 2009 r. i aż 84,5 % w 2010 r.). Nastawione są one głównie na rozwój i utrzymanie kadr.
W 2009 r. tylko 12% projektów finansowanych przez ministra miało charakter badań stosowanych lub ukierunkowanych na zastosowanie w praktyce.
Jeszcze gorzej było w roku 2010, kiedy odsetek ten nie przekroczył 6%.
Na finansowanie strategicznych programów badawczych i prac rozwojowych wydano wtedy 0,7% z całej puli publicznych środków przeznaczonych na finansowanie nauki (około 6 mld zł). W 2011 r. odsetek ten wyniósł 1,6%
Krajowy Program Badań Naukowych i Prac Rozwojowych, który miał strategicznie określić sposób przeznaczania środków na naukę, jest realizowany tylko w niewielkim zakresie. Z dziesięciu przewidzianych w nim programów uruchomione zostały zaledwie dwa - nie rozpoczęto np. programu dotyczącego konkurencyjności i innowacyjność polskiej gospodarki, zaawansowanych technologii materiałowych, ale także np. kształtowania polityki tożsamości i polityki pamięci.
Ministerstwo nie ma wiedzy o prawdziwej pozycji i sile naukowej jednostek, których projekty finansuje. System oceny przyjęty przez ministerstwo nie odzwierciedla ich rzeczywistych działań naukowych ani pozycji wśród odpowiedników na świecie.
W składzie 75% zespołów oceniających (w tym jednoosobowych) znaleźli się ludzie, którzy byli jednocześnie pracownikami ocenianych przez siebie jednostek. To mogło rodzić konflikt interesów.
W 2009 r. siedem skontrolowanych przez NIK instytucji podało dane, które stawiały je w lepszym świetle, niż wynikałoby to z rzeczywistej sytuacji. W konsekwencji takiego systemu oceniania dwie trzecie polskich jednostek naukowych i uczelni od lat uzyskuje najwyższe kategorie.
Tymczasem na tle światowej nauki efektywność polskich badaczy jest niewielka. W 2009 r. nasz kraj zajmował 32. miejsce w Europie pod względem liczby publikacji naukowych przypadających na milion mieszkańców.
W tym samym roku Polska zgłosiła do Europejskiego Urzędu Patentowego średnio 6,8 wynalazków na milion mieszkańców (Republika Czeska - 22,6, a będące w czołówce Niemcy - 294,5). W zbadanych pod tym względem przez NIK 17 jednostkach naukowych i czterech uczelniach wyższych wskaźnik publikacji w międzynarodowych prestiżowych czasopismach naukowych oscyluje wokół 0,5 (wyróżnia się Instytut Problemów Jądrowych w Świerku ze wskaźnikiem 1,8). NIK trafiła jednak na ośrodki, których pracownicy naukowi w ciągu ostatnich pięciu lat nie opublikowali nic. Z kolei publikacje pracowników trzech instytutów naukowych w ogóle nie były cytowane przez innych naukowców.
Podstawowym problemem polskich jednostek naukowych jest kłopot z praktycznym zastosowaniem badań. Zwraca uwagę niewielka liczba patentów zgłoszonych przez naukowców w latach 2009 - 2011. Trzy skontrolowane ośrodki nie zgłosiły do urzędu patentowego ani jednego wynalazku. Na 13 jednostek, które uzyskały patenty, aż siedem nie wdrożyło żadnego z nich. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Akademia Górniczo-Hutnicza, która w latach 2009 - 2011 zgłosiła 320 wynalazków, oraz Główny Instytut Górnictwa, który zgłosił ich 41. Jednak większość jednostek naukowo-badawczych zbyt często sprowadzana jest do roli podmiotów udzielających certyfikatów lub homologacji rozwiązaniom zagranicznym.
NIK docenia inicjatywę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, który uruchomił 12 programów promujących rozwój młodych kadr naukowych i wspierających wdrażanie badań naukowych w gospodarce. Efekty tych działań Izba będzie mogła jednak ocenić dopiero w przyszłości.
Więcej – www.nik.gov.pl
- Autor: red.
- Odsłon: 3500
Najwięcej wniosków o finansowanie projektów badawczych w ramach konkursów Narodowego Centrum Nauki, do których nabór zakończył się 17 czerwca 2011 r. złożyły osoby fizyczne. Pozostałe wnioski spływały najczęściej z uczelni państwowych z największych polskich miast, na czele z Uniwersytetem Jagiellońskim (wraz z Collegium Medicum UJ), Uniwersytetem Warszawskim oraz Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1877
W Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyła się 11.05.15 debata na temat wykorzystania środków unijnych. Wzięli w niej udział naukowcy i samorządowcy, m.in. prof. Grzegorz Gorzelak, Dyrektor Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego, Jacek Woźniak z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, senator Janusz Sepioł oraz gospodyni spotkania, prof. Elżbieta Mączyńska, prezes PTE.
Prof. Gorzelak swoje wystąpienie dotyczące wyników badań na temat wykorzystania środków unijnych, jakie Polska otrzymała dotychczas, zaczął od anegdoty dobrze oddającej nasze powszechne odczucia związane ze sposobem wykorzystania tych pieniędzy. „Bądźmy cierpliwi, kiedyś się przyda”. Tak miał skwitować burmistrz jednego z miast na ścianie wschodniej zbudowanie tam niepotrzebnej trasy wschód –zachód, zamiast potrzebnej północ-południe. Ale czy nas stać na cierpliwość? – pytał prof. Gorzelak.
W latach 2007-2013 Polska otrzymała z UE ok. 97 mld euro brutto (netto – ok. 60 mld euro), co stanowi mniej niż 4% PKB brutto (2,5% netto PKB). Środki te były znaczące, jeśli idzie o inwestycje publiczne (stanowiły ok. 40%), mniej natomiast ważyły w innego typu inwestycjach, a minimalnie na przedsięwzięciach rozwojowych. Powstaje zatem pytanie: co winniśmy nimi wspierać? Cele socjalne czy rozwojowe? Strategie i programy stworzone w związku z tą pomocą nakierowane były głównie na poprawę życia, ale nie na dynamizację rozwoju (mała innowacyjność). Widzimy postęp w infrastrukturze, ale to nie ona jest czynnikiem rozwoju, choć jest warunkiem koniecznym do tego.
Wpadliśmy tym samym w pułapkę efektu podażowego, gdyż okazuje się, że te inwestycje mogą być dla nas obciążeniem, że niekiedy nie mamy pieniędzy, aby je utrzymać, a nawet uruchomić. Wiąże się to z wnioskami z raportu Wojciecha Misiąga, mówiącymi o tym, że choć regiony biedne otrzymywały więcej środków z unijnej pomocy, to w małym stopniu udało im się nadgonić regiony lepiej rozwinięte, gdyż rozwijały się wolniej. Nie ma bowiem związku między ilością środków, jakie otrzymują samorządy, a dynamiką wzrostu, choć samorządowcy chcieliby oczywiście więcej pieniędzy na infrastrukturę.
Z oceny wykorzystania środków unijnych wynika więc, że dzięki nim poprawił się tylko poziom życia i stan środowiska naturalnego.
Od połowy tego roku będziemy otrzymywać kolejne środki unijne, więc możliwe, że ich efekty będą podobne, gdyż Polska cierpi na uwiąd myśli strategicznej. Strategie rozwoju pisane są tak, żeby można było otrzymać dofinansowanie z UE, a nie pod kątem potrzeb państwa. Te zresztą, choć są ogromne, winny być opisane strategią, z której wynikałoby jak mamy się rozwijać? Czy dodatkowe środki winny być skoncentrowane czy rozdrobnione? To jest pytanie analogiczne jak w nauce: czy wspierać najlepszych, a tym samym zwiększać różnice, czy wszystkich po trochu?
Ocena wykorzystania środków unijnych, jaką przygotował zespół prof. Gorzelaka wymagałaby pogłębienia, bo choć Polska jest liderem badań ewaluacyjnych w tym obszarze – zgłoszono ich 890 – to dotyczą one fragmentarycznych zagadnień. Wynika to głównie z niedostatecznych środków, jakie przeznaczyło na nie ministerstwo infrastruktury i rozwoju – zaledwie 160 tys. zł, czyli 1/1000 środków, jakie Polska otrzymała w latach 2007-13 z UE. A brak porządnych ewaluacji oznacza, że nie wiemy, jak wykorzystaliśmy te środki, które uznaliśmy za szansę rozwojową – czy one nie za często służyły budowie pomników na chwałę władzy?
O problemach, jakie pojawiały się w trakcie wykorzystywania środków unijnych mówił też sen. Sepioł, zgadzając się z wieloma stwierdzeniami prof. Gorzelaka. Zauważył, że gospodarowanie tymi pieniędzmi stworzyło stosunki klienckie między samorządami, gdyż dobre związki władz gmin z marszałkami były najlepszym sposobem na zdobycie dotacji.
Ekstra pieniądze z unii stały się wielkim wzmocnieniem lokalnych włodarzy; każdy mógł – zwłaszcza przed wyborami - pokazać niezwykły swój dorobek. Ale teraz ten schemat zaczyna się łamać.
I choć fundusze znacznie podniosły kulturę zarządzania w Polsce, to nie należy bagatelizować zagrożeń dla rozwoju kraju, jakie one niosą. Przede wszystkim dotyczą one formatowania strategii pod kątem tych funduszy, ale i braku zainteresowania samorządów użyciem tych środków do kreowania polityki mieszkaniowej i gospodarki przestrzennej.
Niedoceniana jest też analiza kosztów inwestycji – a te rosną niebywale. Nikt się z tym jednak nie liczy i być może nie będzie się liczyć, bo samorządy otrzymały w obecnej perspektywie finansowej (2014-2020) za dużo pieniędzy z UE. Będzie to skutkować rozdrobnieniem zadań i nieprzywiązywaniem wagi do kosztów. Tymczasem może zabraknąć pieniędzy na wielkie projekty w skali całego państwa.
Generalnie przy ocenie środków unijnych dominują dwie skrajne narracje: „Zielonej wyspy” i „wygaszania Polski”, co wskazuje, jak trudno jest nam wyważyć skutki wstąpienia Polski do UE.
„Jesteśmy mniej uzależnieni od funduszy europejskich niż inne kraje” – podkreślał dyrektor Woźniak, jednak naszą słabością w ich wykorzystaniu jest brak współpracy terytorialnej w zarządzaniu obszarami funkcjonalnymi i silne tradycje funkcjonowania resortowego. Mimo to, fundusze europejskie ukształtowały ustrój samorządowy, choć ich wpływ jest de facto, a nie de iure. Należałoby się też zastanowić, czy poziom decentralizacji w zarządzaniu tymi funduszami nie poszedł w Polsce za daleko? Inne państwa – w przeciwieństwie do nas - wzmacniały centralne zarządzanie środkami unijnymi.
Jaka więc będzie u nas polityka rozwoju w nadchodzącej perspektywie finansowej? Co zrobić, żeby utrzymać efekty dotychczasowych inwestycji? Zwłaszcza w sytuacji, kiedy miarą sprawności gospodarowania tymi funduszami była i jest (a pewnie i będzie) szybkość ich wydawania, a nie jakość projektów.
W dyskusji, jaka wywiązała się po wystąpieniach panelistów zwracano uwagę na brak myślenia strategicznego w Polsce, pozytywy związane ze środkami unijnymi – w tym stymulację reform i wzmocnienie finansowania nauki - ale i negatywy: pogłębiający się podział kraju na Polskę A, B i C, czy rezygnację z dobrych programów.
Ale czy była inna możliwość? – pytał w podsumowaniu dyr. Woźniak. Gdybyśmy nie brali tych pieniędzy, to czy za nasze, budżetowe, zbudowalibyśmy tyle? Czy te pieniądze nie poszłyby na zasypywanie dziur w budżecie? Środki z unii to w ciągu 10 lat jeden budżet Polski dodatkowo – przypomniał sen. Sepioł, ale budżet państwa to wydatki sztywne, natomiast ze środków unijnych można było zrobić coś ekstra.
KE jest w schizofrenii odnośnie polityki spójności – podsumował prof. Gorzelak. Są próby skierowania jej na innowacyjność, ale łamią się one na ustaleniach krajowych i rozwiązaniach prawnych. I jeśli podsumowywać wpływ dotacji unijnych na polską gospodarkę, to był on pozytywny, choć przemiany są wolne. Trzeba przy tym pamiętać, że choć wszystkie rządy po 89 r. przyczyniły się do tego, że w Polsce nie ma recesji, to jednak widać, że środki unijne można było wykorzystać lepiej, racjonalniej.
Anna Leszkowska
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2759
Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw autorskich (23 kwietnia) Polska Izba Książki wystosowała 16 kwietnia w tej sprawie pismo do ministrów: Boniego i Zdrojewskiego (z powiadomieniem premiera), w którym wyraża zaniepokojenie przebiegiem i tezami Kongresu „Wolność w internecie” oraz wspólnym stanowiskiem Centrum Cyfrowego Projektu: Polska oraz Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW.
Polska Izba książki pisze, iż w dyskusji dotyczącej ostatecznego kształtu zmian prawa autorskiego, które zostanie wypracowane na szczeblu międzynarodowym (unijnym) powinien uczestniczyć rząd RP w roli bezstronnego mediatora. Dla dobra kultury i innowacyjności powinien jednak zostać wypracowany nowy kompromis uwzględniający szybki rozwój społeczeństwa informacyjnego, ale także majątkowe interesy podmiotów działających od lat na rynku praw autorskich. Poniżej przedstawiamy pełną treść tego pisma.
Szanowny Panie Ministrze Boni!
Szanowny Panie Ministrze Zdrojewski!
Polska Izba Książki, samorząd wydawców książek, księgarzy oraz dystrybutorów książek, wnikliwie śledzi dyskusję wokół postulowanych zmian legislacyjnych wynikających z potrzeby rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Starając się konstruktywnie włączać w tok dyskusji, rozpoczęliśmy intensywną analizę istniejącego prawa autorskiego.
Zaniepokojeni przebiegiem i tezami „Kongresu Wolności w Internecie” oraz „Wspólnego stanowiska Centrum Cyfrowego Projekt: Polska i Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego dotyczącego zmian w systemie prawa autorskiego” pragniemy w poniższym stanowisku wskazać na niebezpieczeństwa, jakie kryją w sobie dominujące obecnie w debacie publicznej trendy oraz poddać pod dyskusję nasze spojrzenie na niektóre sporne zagadnienia.
System ochrony praw własności intelektualnej ma przede wszystkim na celu wspomaganie rozwoju kultury i technologii. Perspektywa uzyskania praw wyłącznych (tj.: ochrony i możliwości czerpania zysku) sprzyja twórczości i innowacyjności. Tam, gdzie można kopiować, brakuje impulsu do stworzenia czegoś nowego, rozwój zwalnia i pojawia się stagnacja lub regres. Prawo autorskie – o czym rzadko się wspomina – chroni również utwór: przed niedozwolonymi ingerencjami, nieautoryzowanymi zmianami, wykorzystaniem w sposób, któremu sprzeciwia się twórca.
Prawa wyłączne są owocem kompromisu między interesami różnych zainteresowanych: twórców, wydawców lub producentów oraz ostatecznych użytkowników. Prawa autorskie i inne prawa wyłączne tworzą obecnie konstrukcję, której radykalna zmiana, bez oceny wszystkich konsekwencji, jest wysoce niebezpieczna.
System prawa własności intelektualnej rozwija się przede wszystkim na gruncie umów międzynarodowych. Ostateczny kształt zmian prawa autorskiego także zostanie wypracowany na szczeblu międzynarodowym (unijnym). Dyskusja wokół konieczności zmian, która w ostatnim czasie została zainicjowana w Polsce jest niezmiernie ważna, gdyż przygotuje jej przedstawicieli do negocjacji na forum europejskim i międzynarodowym. Debata musi być jednak rzetelna, musi uwzględniać poglądy wszystkich zainteresowanych, musi opierać się na faktach a nie - na populistycznych hasłach.
W powyższej dyskusji powinien uczestniczyć Rząd Rzeczypospolitej Polskiej w roli bezstronnego mediatora. Dla dobra kultury i rozwoju innowacyjności powinien zostać wypracowany nowy kompromis uwzględniający szybki rozwój społeczeństwa informacyjnego ale także majątkowe interesy podmiotów od lat na rynku praw autorskich działających.
Przykładem mogą być wydawcy, których rola w budowaniu kultury jest ogromna. Wydawcy nie tylko wydają książki ale także finansowo wspierają autorów i tych poczytnych i tych niszowych. Wydawcy często inspirują autorów do kolejnych prac, poddają utwory pracom korektorskim, edytorskim lub krytycznym. Wreszcie, wydawcy promują dzieła, które zyskują popularność dzięki reklamie, a także innym walorom, stanowiącym rezultat prac wydawców: dzięki starannemu wydaniu, wnikliwym i dostępnym komentarzom lub wyjątkowej szacie graficznej. Postulaty uspołecznienia dzieł poprzez ich proste udostępnienie w Internecie naruszają uzasadnione interesy wydawców, niweczą starania oraz oczekiwania związane z inwestycją w rozwój twórczości, zagrażają interesom autorów, tłumaczy i ilustratorów. Głos tych podmiotów także powinien być wzięty pod uwagę w dalszych pracach nad reformą prawa autorskiego.
Bardzo dyskusyjny jest pogląd o potrzebie zmian pojęcia utworu. Definicja utworu odwołuje się do uniwersalnych kryteriów - oryginalności i indywidualnego charakteru, które mogą być stosowane elastycznie do różnych dziedzin twórczości. Nie jest właściwe, również w świetle zasad prawidłowej legislacji, tworzenie kazuistycznej listy przedmiotów, które nie podlegałyby ochronie jako utwór (np. książka telefoniczna, jadłospis, mapy itd.). Nie można przecież wykluczyć, że tak wyłączone dzieło będzie charakteryzowało się wyższym stopniem oryginalności. Warto pamiętać, że jeżeli z ochrony korzysta dzieło o niskim poziomie twórczości, to jego ochrona nie powoduje istotnych ograniczeń, ponieważ stosunkowo łatwo, przy niewielkim zaangażowaniu można stworzyć dzieło substytucyjne.
Drugim mitem jest pogląd o zbyt wysokich sankcjach za naruszenie praw autorskich. Tytułem przykładu podaje się tutaj obowiązek zapłaty dwu lub trzykrotności wynagrodzenia obok roszczenia odszkodowawczego, przy czym nie wspomina się, że roszczenie takie przysługuje wyłącznie wtedy, gdy naruszycielowi udowodniona zostanie wina. Odszkodowanie na zasadach ogólnych zwykle nie pozwala na pełną rekompensatę szkody spowodowanej naruszeniem praw autorskich. Szkoda ta ma bardzo specyficzny charakter i zwykle nie daje się ustalić przy pomocy prostych działań matematycznych. W związku z tym trafnie ustawodawca europejski, a za nim polski, wprowadził roszczenia oparte na wynagrodzeniu lub opłatach licencyjnych.
Wbrew często głoszonym tezom, zmiany prawa ułatwiające gromadzenie dowodów, wycofanie z obrotu podróbek, czy ułatwiające wykazanie szkody, nie tyle zmierzają do zaostrzenia już surowych sankcji, ile mają urzeczywistnić ochronę, która obecnie często okazuje się iluzoryczna lub dostępna tylko dla wąskiej grupy uprawnionych. Stąd nie należy z góry odrzucać, ale poddać dogłębnej dyskusji środki proponowane przez ACTA.
Niezaprzeczalnie przedmiotem dyskusji powinna być kwestia zróżnicowania czasu trwania ochrony poszczególnych kategorii utworów. Wydaje się, że – przykładowo – zrównanie czasu ochrony utworów wzornictwa przemysłowego z okresem ochrony zarejestrowanych wzorów przemysłowych nie powinien budzić sprzeciwu. Wnikliwie można zweryfikować długość ochrony innych typów utworów.
W odniesieniu do głośnego obecnie postulatu wprowadzenia możliwości zrzeczenia się praw autorskich osobistych, pozornie jedynie wydaje się on oczywisty, ponieważ pozostawia decyzję twórcy. Warto pamiętać, że zakaz zrzeczenia się praw autorskich osobistych wynika z ochrony interesów twórców przed prawdopodobną presją nabywców praw autorskich do złożenia takiego oświadczenia.
Tymczasem praktyka obrotu prawami autorskimi znalazła kompromisowe rozwiązanie powyższego problemu, polegające na umownym zobowiązaniu autora do powstrzymania się od dochodzenia ochrony autorskich praw majątkowych w zakresie wynikającym z zawartej umowy licencyjnej lub przenoszącej prawa autorskie. Wydaje się, że rozwiązanie to jest słuszne, ponieważ nie prowadzi do bezwzględnego, bezwarunkowego oraz nieograniczonego zrzeczenia praw autorskich osobistych. Zastrzeżenie obowiązku wskazania pól eksploatacji w umowach autorskich jest również postanowieniem wzmacniającym ochronę twórcy. Prawo autorskie nie wprowadza przeszkód ani ograniczeń w stosowaniu ogólnych zasad wykładni oświadczeń woli. Rygorystyczne w tym zakresie podejście części komentatorów nie jest rozstrzygające dla praktyki. Proponowane całkowite odejście od wymogu wskazywania pól eksploatacji na rzecz stosowania ogólnych zasad wykładni umów nie wydaje się być dobrą propozycją. Nie uwzględnia ona słusznych interesów autorów, a także tego, że bez jakiegokolwiek unormowania pól eksploatacji, znacznie zwiększa się ryzyko sporów co do zakresu przeniesionych praw. Umowy często redagowane są błędnie, świadomość prawna nie jest wysoka, jednak nie stanowi to okoliczności uzasadniającej odejście od wymogów co do treści umów.
Domena publiczna to obszar dziedzictwa narodowego obejmujący dzieła, które nie podlegają ochronie, najczęściej z powodu jej wygaśnięcia. Błędne i nieuzasadnione w świetle obecnych regulacji prawnych jest rozciąganie tego pojęcia na dzieła, które – zdaniem części – powinny być dostępne bez ograniczeń z uwagi na ich walor edukacyjny.
Przy zastrzeżeniu prawidłowej interpretacji domeny publicznej, trudno jest zaprzeczyć, że nie są uzasadnione dodatkowe bariery ograniczające korzystanie jej zasobów. Bariery takie wynikają przykładowo z obowiązku wnoszenia opłat na rzecz Funduszu Promocji Twórczości. Konieczna jest weryfikacja celowości istnienia Funduszu.
Poważne zastrzeżenia budzi propozycja dotycząca poszerzenia domeny publicznej, polegająca na ustaleniu, że prawa powstające w wyniku publicznego finansowania powinny być udostępniane przez podmioty publiczne. Jest to propozycja bardzo ryzykowna, wydaje się, że w wyniku jej implementacji podmioty publiczne przestałyby być zainteresowane finansowaniem twórczości. Motyw wspierania rozwoju kultury może okazać się niewystarczający. Pomysł ten jest całkowicie oderwany od rzeczywistości gospodarczej oraz praktyki w zakresie eksploatacji aktywów należących do podmiotów publicznych. Brak jest podstaw do tego, aby żądać, aby podmioty publiczne udostępniały swoje aktywa nieodpłatnie.
Propozycja stworzenia Funduszu Domeny Publicznej, z którego środki przeznaczane byłyby na nabywanie prawa autorskiego do utworów o szczególnym znaczeniu dla kultury, co przyspieszało by ich przechodzenia do domeny publicznej zasługuje na dyskusję.
Innym sposobem na poszerzenie domeny publicznej mogą być modele licencjonowania utworów takie jak promowany przez Creative Commons CC0. Nie można w pełni podzielić stanowiska, że polskie prawo autorskie uniemożliwia przenoszenie utworów do domeny publicznej wolą twórcy. Często zapomina się, że dopuszczalne jest oświadczenie twórcy, że nie będzie korzystał z przysługujących mu praw.
Postęp technologiczny oraz rozwój społeczeństwa informacyjnego związany z ekspansją sieci Internet na coraz to nowe dziedziny życia, sprawił, że w ostatnich latach dozwolony użytek stał się instytucją coraz silniej zakorzenioną w społecznej świadomości obywateli. Wraz z rozwojem społeczeństwa informacyjnego funkcja i rola dozwolonego użytku prywatnego uległy znacznemu wzmocnieniu. Pojawiło się także niepokojące zjawisko piractwa internetowego dokonywanego w majestacie dozwolonego użytku. Nigdy wcześniej, tak jak to ma miejsce teraz, w dobie digitalizacji i szybkiego postępu technologicznego, potrzeba adaptacji przepisów prawa autorskiego i praw pokrewnych do zmieniającej się rzeczywistości społeczeństwa informacyjnego nie była tak paląca. Nie może ona jednak zmierzać w kierunku zupełnego burzenia istniejących rozwiązań ale ich rozsądnej i spokojnej zmiany.
Zgadzamy się, że w toku prac nad reformą dozwolonego użytku należy przemyśleć granice ochrony prawno-autorskiej w kontekście wyważenia interesów twórców i użytkowników. Dozwolony użytek powinien z jednej strony uwzględniać konieczność dostępu do informacji z drugiej – słusznego wynagrodzenia dla uprawnionego. Reforma prawa autorskiego powinna także ustanawiać precyzyjne ramy prawne dla rozpowszechniania utworów w Internecie.
Ostrożnie należy podchodzić do podnoszonych argumentów o zbytniej represyjności prawa autorskiego. Z badań Komisji Europejskiej* wynika, że udostępnione uprawnionym środki ochrony cały czas okazują się niewystarczające, a przemysł oparty na kopiowaniu cudzych rozwiązań przynosi coraz większe zyski (nierzadko w ramach szarej strefy). Wielu naruszycieli działa – w słusznym jak się okazuje przekonaniu – że nie spotkają ich konsekwencje finansowe, a realnym zagrożeniem jest wyłącznie wyrok zakazujący określonego naruszenia, wydawany zwykle wtedy, gdy naruszyciel uzyska już wystarczające korzyści. Często podnosi się, że prawo polskie jest w zakresie roszczeń szczególnie rygorystyczne. Praktyka postępowań o naruszenie praw autorskich lub innych praw własności intelektualnych pokazuje, że dochodzenie roszczeń wymaga nadzwyczajnej determinacji i wysiłku organizacyjnego (np. ustalenie i zebranie dowodów), a także zaangażowania znaczących nakładów finansowych (koszty procesu, obsługi prawnej, koszty prywatnych i sądowych biegłych). Dochodzenie roszczeń jest skomplikowane i wymaga poniesienia wysokich kosztów, na które nie każdy uprawniony może sobie pozwolić. Ewentualne rozstrzygnięcie pojawia się po wielu latach, kiedy szkody dla uprawnionego nie daje się już odwrócić.
Środowisko wydawców włącza się w dialog nad reformą prawa autorskiego. Wydaje się, że szybkie stworzenie platformy do dyskusji pozwoli uniknąć błędów wynikających z pośpiechu legislacyjnego, braku wyważenia interesów wszystkich zainteresowanych i braku odpowiedniej analizy konsekwencji. Dodatkowo pozwoli dobrze przygotować się do dyskusji na poziomie europejskim i światowym, gdyż tam zapadać będą najważniejsze decyzje co do kierunku zmian w prawie własności intelektualnej.
Zwracamy się do Premiera Rządu, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministra do spraw Cyfryzacji o uważne wysłuchanie dyskusji i przeprowadzenie analiz oraz o nieuleganie presji podejmowania szybkich decyzji. Rząd będzie w stanie stworzyć program nowoczesnego podejścia do praw własności intelektualnej tylko na podstawie analizy stanowisk różnych zainteresowanych stron.
Z wyrazami szacunku
Dr Grażyna Szarszewska-Kühl
Prezes Polskiej Izby Książki
* Sprawozdanie Komisji dla Parlamentu Europejskiego, Rady, Europejskiego Komitetu Ekonomiczno - Społecznego oraz komitetu regionów. Stosowanie dyrektywy 2004/48/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 29 kwietnia 2004 r. w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej.