Naukowa agora (el)
- Autor: al
- Odsłon: 4294
Czy w nauce można i czy należy wprowadzić parytet z uwagi na płeć?
Wypowiedź prof. Joanny Pinińskiej z Wydziału Geologii UW
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 273
Coraz częściej oprócz spraw ważnych dla bezpieczeństwa państwa czy przyszłości wielkich zbiorowości, naszą uwagę przykuwają przykre doświadczenia, wynoszone ze środowisk lokalnych, z najbliższego człowiekowi miejsca pracy.
W trakcie trwającej właśnie na uczelniach wyższych kampanii wyborczej do władz miejscowych ujawnia się niespotykany wcześniej zamęt organizacyjno-prawny, nadużycia władz, a także odsłania się moralna degrengolada tych środowisk. Warszawski Uniwersytet Medyczny znalazł się chyba pod największym ostrzałem. Z kolei własne spostrzeżenia na jednym z wydziałów uniwersyteckich skłoniły mnie do pewnych generalizacji. Nie chciałbym, aby były one krzywdzące dla środowisk, w których przedstawione psychopatologie nie występują.
W charakterystykach kandydatów na wybieralne stanowiska zwraca się uwagę przede wszystkim na predyspozycje i zdolności przydatne w zarządzaniu organizacją. Często jednak pomija się wymóg umiejętności tworzenia pozytywnych relacji interpersonalnych. Dzięki ludziom z zaburzoną osobowością specyficzny zakład pracy, jakim jest uczelnia, może stać się dla wielu osób źródłem rozpaczy i przygnębienia.
Z punktu widzenia racjonalności zachowań dla wielu osób doniesienia prasowe o mobbingu w szkołach wyższych, czy nawet o molestowaniu seksualnym wydają się zupełnie niesamowite, wręcz niewiarygodne. A jednak te patologie mają miejsce. Same środowiska uczelniane nie potrafią się z nimi uporać. Często na zewnątrz demonstrują, że są szczęśliwymi wspólnotami, niemal rodzinami, a uczelnia jest „drugim domem” pracowników i studentów. Gdy jednak zajrzy się do środka, pod tzw. podszewkę, okazuje się, że mamy do czynienia z niezłym piekłem.
Psychologia – potrzebne wdrożenie
Uczelnie nie są przygotowane, w jaki sposób radzić sobie z zaburzeniami osobowości kierowników różnych jednostek. Konieczność współdziałania z osobnikami zaburzonymi jest tłumaczona zdobytym przez nich mandatem większości elektoratu, mimo że dla wielu osób jest źródłem najbardziej stresogennych sytuacji. Ba, jakże trudno jest udowodnić owe zaburzenia osobowości z perspektywy mobbingu. Ani prawo, ani instytucje nie przychodzą poszkodowanym z efektywną pomocą.
Środowiska uczelniane są podzielone i skłócone między sobą na tle stosunku do ocen sposobu zarządzania przez osobowości z różnymi ułomnościami psychicznymi. Wielu staje murem za „wodzem” oskarżanym o mobbing czy inne nadużycia, co jest konsekwencją rozlicznych uzależnień, ślepoty poznawczej i niewiedzy, konformizmu i wygodnictwa, tchórzostwa i braku charakteru, a także paskudnej tendencji do kolaboracji z każdym, od którego zależą udziały w „podziale konfitur”.
Kiedyś liczono się z tzw. opinią medialną, która była przejawem głosu publicznego („vox populi”). Obecnie tylko ekstremalne skandale i afery budzą reakcję władz zwierzchnich (vide: Collegium Humanum). Wobec „drobniejszych” nadużyć praktycznie nie podejmuje się żadnych kroków zaradczych. Pogadanki i pseudoszkolenia nijak się mają do konieczności radzenia sobie ze szkodliwymi zaburzeniami osobowości osób sprawujących funkcje kierownicze.
Zaburzenia osobowości odnoszą się do trwałych zakłóceń funkcjonowania w specyficznym środowisku, łączącym trzy ważne kategorie zawodowe i statusy społeczne: pracowników naukowo-badawczych i dydaktycznych, pracowników obsługi administracyjnej oraz studentów. Nie każdy z liderów społeczności akademickiej ma określone predyspozycje psychologiczne, aby umiejętnie łączyć potrzeby i interesy tych zespołów ludzkich, właściwie odczytywać ich oczekiwania oraz harmonizować dążenia do osiągnięcia wspólnego dla wszystkich celu – najwyższej efektywności w każdej ze sfer aktywności.
Największym nieszczęściem jednostek uczelnianych jest to, że ludzie kierujący nimi, dotknięci zaburzeniami osobowości, prawie nigdy nie są świadomi swoich ułomności i nie zdają sobie sprawy z tego, że na pewnym etapie funkcjonowania stają się problemem – i dla samych siebie, i dla społeczności. Otaczający ich „dwór” cynicznych doradców i suflerów, często także przeświadczonych o swojej wyjątkowości, przyczynia się do pogłębiania zaburzeń, wśród których można wymienić najważniejsze: paranoidalne i schizoidalne, narcystyczne i histrioniczne, obsesyjno-kompulsywne i agresywne.
Dotknięte nimi osoby mogą zachowywać się w sposób nieracjonalny, a nawet irracjonalny, to jest przynoszący szkodę samemu sobie. Zaburzenia paranoidalne i schizoidalne pochodzą zwykle z okresu dorastania i utrzymują się w okresie dorosłości. Cechuje je podejrzliwość i nieufność, niechęć do bliskich kontaktów, brak przyjaciół i zrozumienia dla innych ludzi oraz ich potrzeb.
Popularne „grzechy” nadmiaru i niedostatku
Z narcyzmem wiąże się skrajny egocentryzm, a nawet ekscentryzm, przeświadczenie o własnej ważności i mocy („ja wszystko mogę”), a także niezdolność do przyjęcia cudzego punktu widzenia. Z takimi postawami wiąże się niestety znikome wyczucie moralne. Lekceważenie tzw. dobrych obyczajów jest na porządku dziennym. Osoby narcystyczne same sobie tworzą wzory zachowań, więc inni powinni ich słuchać i dostosowywać się.
Problem empatii zasługuje w polskiej edukacji na większą uwagę. Jeśli ktoś w dzieciństwie nie doświadczył wsparcia i współodczuwania ze strony najbliższych, to nigdy już nie nauczy się wrażliwości na potrzeby innych ludzi. Niektórzy ludzie nie wiedzą, że coś takiego w ogóle istnieje. Zapewne byli traktowani w dzieciństwie obojętnie, a nawet okrutnie.
Histrionia odnosi się do przesadnej, często rozhuśtanej emocjonalności, dramatyzowania, a także zapalczywości i nieobliczalności. Wystarczy, że szef „wstanie lewą nogą z łóżka”, a już pracownicy mają „przechlapane” przez cały dzień.
Najgorszą cechą kierownika jednostki uczelnianej jest jednak zaburzenie obsesyjno-kompulsywne i agresywne. Przesadna skrupulatność („ja jeden pracuję, a te kmioty nie robią nic”) i drobiazgowość („ręczne sterowanie”, zajmowanie się „duperelami”, wtrącanie się w każdą decyzję, zamiast przemyślanej kontroli i nadzoru), obsesja na tle punktualności czy pseudo perfekcjonizmu, wreszcie niczym nieuzasadnione pielęgnowanie urazów, pamiętliwość, małostkowość, złośliwość, uszczypliwość i lekceważenie innych. Wrzaski jako środek perswazji, a nawet „bicie po pysku”, to niebywałe wyskoki w zachowaniach ludzi o zaburzonej osobowości, sprawujących funkcje oblekane w uroczyste togi podczas akademickiej celebry.
Toksyczni kierownicy
Problem identyfikacji osób z zaburzeniami osobowości sprowadza się do trudności z rozgraniczeniem zachowań nietypowych od zachowań uznawanych za normalne. Często mamy do czynienia z mieszaniem się zaburzeń, co skutkuje nieprzewidywalnością zachowań. Nawet psychoterapeuci z bogatym doświadczeniem nie są w stanie zaproponować skutecznych recept i instrukcji, jak szeregowi pracownicy powinni diagnozować złożoność zjawiska i radzić sobie z ich szkodliwością.
Trudnym problemem diagnozy zaburzeń osobowości są przekonania ich nosicieli, że są jedynymi „wybrańcami”, powołanymi do sprawowania powierzonej im roli. Przede wszystkim dzięki podpowiedziom usłużnych lokajów i lizusów nie są skłonni dostrzegać, że stanowią źródło problemów dla wielu ludzi. Nawet, gdy wokół mają akolitów, wysławiających ich dobro i zasługi, każdy głos przeciwny powinien stanowić dla nich poważny powód do zastanowienia. Nic z tych rzeczy. Głosy krytyki są dowodem zdrady i działania na szkodę nie kierownika jednostki, lecz całej wspólnoty!
W żargonie psychologów taką postawę nazywa się egosyntoniczną. To, co inni postrzegają jako trudne do przyjęcia, a nawet nieakceptowalne, u osoby zaburzonej stanowi cnotę i powód do samozadowolenia. Nie widzi ona potrzeby zmiany swojego postępowania, a tym bardziej usunięcia się ze sceny. Widząc źródło wszelkich kłopotów w otoczeniu, oskarża innych o swoje niepowodzenia. Z tych powodów wytykanie jej nieprawidłowego postępowania jest bezskuteczne.
Poniżanie podwładnych i otaczanie się klakierami, to przejawy osobliwej postawy zapatrzenia we własne sukcesy i niedostrzegania tego, że odbiorcy widzą to zupełnie inaczej. Taki lider jest „gwiazdą jednego sezonu”. Gdy traci popularność, łatwo załamuje się i ma poczucie bezsilności. Grozi nawet, że sięgnie do środków ekstremalnych, zagrażających życiu, aby pobudzić lojalistów do mobilizacji i wsparcia.
Toksyczni kierownicy jednostek są przekonani, że są najlepszymi „liderami”, powołanymi do przewodzenia innym, opierają się wszelkim próbom zmian, które wymagałyby od nich korekty zachowania. Rujnują w ten sposób atmosferę zaufania i spolegliwości w miejscu pracy, a „spętana” wieloma zależnościami, strachem i „pańszczyźnianym” posłuszeństwem wobec swojego „pana”, „wykastrowana” z niezależnego i odważnego myślenia duża część społeczności cieszy się z demonstrowanej przez siebie solidarności.
U źródeł wielu uzależnień podwładnych leży brak identyfikacji podstępnie działających zaburzeń osobowości szefa. Nieraz mijają lata, zanim pracownicy odkryją, w jaki sposób zostali zmanipulowani i poddani stadnemu myśleniu. Gdy nieliczni zdecydują się w końcu na otwarte wystąpienie, różne straty i koszty psychologiczne są już nie do naprawienia.
Brak odwagi
Mimo wsparcia organizacji związkowych i zgłoszeń do władz uczelni, rzecznicy praw pracowniczych wcale nie kwapią się z podjęciem działań prewencyjnych i wyjaśniających. Często czekają na imienne wnioski pokrzywdzonych, gdy ci z kolei obawiają się przykrych dla nich osobistych konsekwencji. W ten sposób powstaje błędne koło, wygodne dla sprawców wynaturzeń. Na dodatek wielu twierdzi, że między władzami różnych szczebli istnieje osobliwa zmowa, aby wspierać się w sprawach trudnych. Szeregowi pracownicy przegrywają z machiną koneksji i układów.
Popularne i nachalne formy komunikacji elektronicznej z deklaracjami lojalności wobec zwierzchnika przypominają sceny z „Misia” Stanisława Barei: „Warunki na zgrupowaniach miałyśmy bardzo dobre! Wszystko to zasługa naszego prezesa i nie jest prawdą, że nad łóżkami dach przeciekał! Szczególnie, że prawie nie padało! Prezes dba o nas jak ojciec najlepszy!”
„Lojalki” nie zastąpią koniecznej refleksji, wyrażonej w mądrej i odważnej debacie, bynajmniej nie wiecowej i pełnej histerycznego amoku. Zatrważający jest brak odwagi wśród „starej” kadry. Senioralnych profesorów nie stać dziś na nic więcej, jak na potakiwanie i wdzięczenie się wobec łaskawcy za choćby szczątkowe zatrudnienie. Tak jakby jakiś niewysłowiony przymus nakazywał im przyjęcie postawy bezmyślnych cmokierów, niemających przecież w wieku emerytalnym wiele do stracenia.
Zaburzenia osobowości wpływają nie tylko na postawę ich nosiciela, ale także na wszystkich, którzy z nim współpracują. Wiąże się z tym zjawisko ciągłego stresu, który wydobywa w ludziach najgorsze cechy i ma charakter konfliktogenny. Przerzucanie swojego stresu na innych powoduje u podwładnych zaburzenia lękowe. Mimo kwalifikacji czują się oni deprecjonowani, niedoceniani, a nawet wykluczani.
Bardzo typowym zjawiskiem w przypadku zaburzeń osobowości jest postrzeganie siebie jako ofiary, gdy wreszcie rozmaite zarzuty wychodzą na jaw. Taki szef zamiast starać się zrozumieć przyczyny pretensji pracowniczych, jest coraz silniej zaabsorbowany i pochłonięty swoim samopoczuciem („jestem zmęczony”, „nikt mnie nie rozumie” itd.). Czyni z siebie męczennika, który „cierpi za milijony”, a spotyka go w jego mniemaniu niewdzięczność i podłość. Zamiast wytłumaczyć się ze stawianych mu zarzutów (choćby prasowych), mobilizuje przy pomocy usłużnych pracowników opinię zakładu pracy, aby jak najwięcej osób potwierdziło jego nieskazitelność. Nie zdaje sobie przy tym sprawy z tego, że dla wielu podwładnych jest to forma ogromnego dyskomfortu i upokorzenia.
Prawdą jest, że nikt nie jest doskonały. Każdy ma w jakimś stopniu „zaburzoną osobowość”, ale warto mieć świadomość swojej psychicznej odporności i pokory w służbie innym ludziom. Brak predyspozycji do zarządzania zespołami ludzkimi oraz dysfunkcjonalność podejmowanych decyzji i działań powinna stanowić dzwonek alarmowy dla otoczenia, żeby takich osobników nigdy więcej nie powoływać na stanowiska kierownicze.
Lojalność, czyli święty spokój
Jestem daleki od przypisywania wszystkich ułomności zaburzeniom osobowościowym lidera organizacji. Ale nie da się ukryć, że od niego zależy mobilizacja wszystkich jej „mocy twórczych”. Jeśli sam staje się źródłem problemów (choćby ogromna biurokratyzacja w procesach decyzyjnych, blokowanie nagród dla zasłużonych pracowników, machinacje przy awansach zawodowych, zatrudnianie wedle uznania itd.), to powinien przed startem na kolejną kadencję poddać się publicznej ocenie, odpowiadając na wszystkie wątpliwości, jakie pojawiają się w przestrzeni publicznej. Nawet, gdy mają charakter anonimowych doniesień. Ponadto warto odróżniać anonimowych informatorów od anonimizowanych interlokutorów dziennikarzy. Nazwiska tych ostatnich są zazwyczaj znane redakcjom.
Szczególnie ważne jest odniesienie opisanych zjawisk do percepcji środowiska studenckiego. Jakich wzorów nauczy uczelnia młodych ludzi, jeśli sama cierpi na deficyt demokracji jako formy życia, formy wypracowywania zdrowych relacji międzyludzkich? Już sto lat temu amerykański filozof John Dewey zauważył, że pruski model szkolnictwa, rodem z XIX wieku, przygotowuje młodych ludzi raczej do funkcjonowania w państwie autorytarnym, a nie w demokracjach.
Erich Fromm zwrócił z kolei uwagę w swojej słynnej książce na jeden z groźnych czynników, tkwiących w indywidualnych postawach, tj. „ucieczkę od wolności”. Oznacza ona tendencję do poszukiwania bezpieczeństwa, schronienia i komfortu w różnych rodzajach więzi. Ludzie boją się poczucia wyalienowania, utraty tożsamości wspólnotowej. Dlatego demonstrują swoją wolę przynależności, by nie czuć się samotnie. To ważna przesłanka patoposłuszeństwa i ulegania narcystycznym liderom.
Do tego dochodzi bezkrytyczne poddawanie się potędze bezosobowych algorytmów i biurokratycznych procedur, które skutkuje pogłębianiem się owej „ucieczki od wolności”. Wiele działań w tym systemie ma charakter pozorowany, a kierownicy jednostek wykorzystują ten stan dla budowania wokół siebie sieci wsparcia i wymiany różnych benefitów.
Zanikła konstruktywna debata nad stanem polskiej nauki. Być może niewiele da się już uratować. Władze wielu polskich uczelni stoją przed zadaniem dokonania odważnej moralnej inwentaryzacji, jak wiele szkód wyrządziły pseudoreformy, związane z restrukturyzacją, formalistyczną ewaluacją osiągnięć, obniżaniem poziomów badań i nauczania.
Aby więc zerwać z niecnymi praktykami patoposłuszeństwa na uczelniach, należy przede wszystkim uwolnić się od potężnych uzależnień wywołanych przemocą instytucjonalną i symboliczną. Warunkiem podstawowym jest „oderwanie od stołków” ludzi pozbawionych talentów, manier i profesjonalizmu w kierowaniu zespołami ludzkimi. Przede wszystkim zamiast wzniosłych manifestów i deklaracji należy wprowadzić praktyki szerokiej i otwartej debaty, wyzwolić się z komicznej hierarchii pseudoautorytetów („ja, wójt wam to mówię), zwrócić uwagę na to, jak siebie nawzajem traktujemy, jak są podejmowane decyzje i na ile są one wyrazem respektowania potrzeb i oczekiwań środowiska uczelni.
Stanisław Bieleń
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4766
Zgromadzenie Ogólne PAN, które odbywało się 23.10.14, zapowiadało się równie emocjonująco jak to z 2006 r., kiedy o najwyższe stanowisko w Akademii walczyło kilku kandydatów, m.in. obecny prezes PAN, prof. Michał Kleiber. Ale o ile 8 lat temu gra toczyła się o być albo nie być Akademii, o tyle obecne zgromadzenie musiało się zmierzyć z dylematem prawnym i etycznym: czy obecny prezes może po raz trzeci kandydować na to stanowisko?
Dotychczasowa praktyka i poprzednia ustawa o PAN wykluczały taką możliwość, ale… nowa ustawa weszła w życie w 2010, podczas pełnienia już przez obecnego prezesa tej funkcji. Nie było zatem wiadomo jak liczyć kadencyjność: czy jak dotychczas, czyli nieprzerwanie, czy od daty wejścia nowej ustawy w życie?
Kancelaria PAN zamówiła więc dwie ekspertyzy prawne: jedną – w kancelarii prof. Marka Chmaja, a drugą – u prof. UKSW, Bogumiła Szmulika. Obie potwierdzają prawo kandydowania obecnego prezesa na trzecią kadencję. Ale okazało się, że jest też trzecia opinia prawna, wykonana przez kancelarię prawniczą mec. Emilii Stępień na zlecenie jednego z członków ZO PAN – prof. Iwo Białynickiego-Biruli (wszystkie publikujemy). Jak łatwo się domyślić – z wnioskami przeciwnymi niż dwie poprzednie.
Zamówienie przez kancelarię opinii prawnych wywołało oczywiście dyskusję, czy nie jest to manipulacja wyborcza, gdyż prawnicy piszą takie opinie, jakich oczekują zamawiający (vide -http://natemat.pl/83513,znany-prawnik-zmienil-opinie-ws-ofe-po-tym-jak-zaplacilo-mu-ministerstwo-finansow-za-kazda-opinie-biore-pieniadze). Ponadto nie wiadomo, według jakich kryteriów wybierano kancelarie prawne. Ale dyskusję wywołała także sprawa kosztów tego zlecenia – czy kancelaria miała prawo wykorzystać bez zgody ZO PAN pieniądze na ten cel? Jak to wyłożył prof. Witold Gutkowski w liście do przewodniczącego Komisji Wyborczej – było to działanie we własnej sprawie, zatem zachodzi tu konflikt interesów. Takie ekspertyzy nie powinny być brane pod uwagę przez Komisję Wyborczą bez akceptacji ZO.
Pojawiły się też głosy, że przy rozstrzyganiu spraw korporacji, a zwłaszcza spraw dotyczących wyborów, nie powinno się korzystać z pomocy polityków – to sprawy wewnętrzne Akademii, które winny być rozstrzygnięte przez korporację. Była to zapewne aluzja do zapytania poselskiego, jakie złożyły 9.10.14 do minister nauki dwie posłanki PO – Aldona Młyńczak i Teresa Świła (nr 7395 w sprawie możliwości powołania prof. Michała Kleibera na stanowisko Prezesa PAN na trzecią kadencję). Z uwagi na późny termin złożenia tego zapytania, odpowiedź minister nie nadeszła przed posiedzeniem ZO, choć nie wiadomo jakie będą skutki poruszenia tej sprawy na forum parlamentu.
Mocnym głosem w dyskusji nad kadencyjnością było wystąpienie prof. Leszka Kuźnickiego, prezesa PAN w latach 1993-98, wcześniej – wiceprezesa i sekretarza naukowego (1990-92), który też mierzył się w 1998 r. z tym problemem. Uznał wówczas, iż ukształtowana praktyka i dobre obyczaje nakazują dwukadencyjność. Prof. Kuźnicki podkreślił, iż rozpatrywany obecnie problem kadencyjności ma charakter etyczny i jest rolą Komitetu Etyki w Nauce, aby takich spraw pilnować, także odnośnie działalności władz PAN. Przypomniał też, że kiedy odchodził ze stanowiska prezesa PAN zostawił ekspertyzy dotyczące kadencyjności w PAN – przecież gdzieś muszą być – podsumował.
Zastanawiające jest, dlaczego władze PAN nie skorzystały tutaj z prawników, jakich zrzesza Akademia? Jest przecież Instytut Nauk Prawnych PAN, jest Komitet Nauk Prawnych – trudno założyć, że nie ma w nich specjalistów zdolnych wykonać taką ekspertyzę dla celów własnej korporacji i to bezpłatnie.
Dziwne to tym bardziej, że podczas tego ZO PAN wielokrotnie – zarówno kandydaci na prezesa, jak i zebrani – podkreślali rangę Akademii, wysoki poziom merytoryczny jej członków, instytutów i komitetów naukowych.
Zastanawiająca też była nieobecność prof. Ewy Łętowskiej i prof. Andrzeja Zolla, który przez ostatnie lata przewodniczył Komisji ds. Etyki w Nauce. Może na gruncie etyki łatwiej byłoby osiągnąć zgodę odnośnie spornej sprawy? W sytuacji, jaka się wytworzyła, wystąpienie prof. Zbigniewa Szawarskiego, (przewodniczącego Komisji Bioetyki PAN), w drugiej części zebrania z wykładem „Nauka, etyka i bioetyka” miało więc charakter nieco dwuznaczny.
Wątpliwości proceduralnych było jednak więcej – prof. Jerzemu Wilkinowi, który jako przewodniczący Komisji Wyborczej omawiał całą procedurę wyborczą zajęło sporo czasu wyjaśnienie, dlaczego trzecia opinia prawna, spoza Kancelarii PAN, nie została rozesłana do wszystkich akademików (okazało się, że otrzymano ją zbyt późno, aby można było wysłać tradycyjną pocztą, gdyż nie wszyscy członkowie PAN korzystają z poczty elektronicznej - ok. 20 nie korzysta).
Jednak szczególnie poruszała refleksja dotycząca braku kandydatów na najwyższe stanowiska w PAN. Z 330 rzeczywistych członków PAN, tylko 120 osób nie przekroczyło 70 r. życia, a tylko takie mają bierne prawo wyborcze. Zatem akademicy winni się cieszyć, że znalazło się dwóch kandydatów, chcących kierować akademią – czyli dotychczasowy prezes, prof. Michał Kleiber oraz prof. Jerzy Duszyński z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN, wiceminister nauki w latach 2008-2009.
Programy wyborcze obu kandydatów niewiele się jednak różniły. Obaj akcentowali potrzebę rozwoju PAN, silnej naukowcami i placówkami, uzyskującej doskonałość naukową. (Doskonałość naukowa była zresztą w wystąpieniach obu kandydatów odmieniana przez wszystkie przypadki).
Prof. Duszyński bardziej akcentował potrzebę zdobywania funduszy unijnych z programu Horyzont 2020 (czym zajmował się jako wiceminister nauki, a później jako członek Komitetu Polityki Naukowej), koncentracji Akademii na badaniach w określonych obszarach (być może za tym hasłem kryje się plotka o likwidacji Ogrodu Botanicznego PAN czy Muzeum Ziemi PAN?), mobilności naukowców (mamy chów wsobny, o czym wiemy od lat) i większą ich aktywnością w zdobywaniu grantów unijnych.
Roztaczał też wizję integracji europejskiej nauki.
Dzięki uczestnictwu w nauce europejskiej - mówił – gdyby nam się powiodło, możemy się spodziewać w Polsce 2-3 nowych międzynarodowych instytucji naukowych, także wirtualnych instytutów badawczych. Byłaby to szansa na wzmocnienie pozycji naukowej PAN, gdyż do tej pory Akademia była bierna w kreowaniu takich rozwiązań w programach krajowych i europejskich. Jestem optymistą – stwierdził na zakończenie wystąpienia – uważam, że już w 2018 r. PAN może być instytucją potrzebną, dynamiczną i znaczącą. Z czego należy wnosić, że PAN taką instytucją nie jest, choć to jej instytuty (na czele z instytutem kandydata) są zauważane w rankingach światowych.
Z kolei prof. Kleiber skoncentrował się na swoich dokonaniach w ciągu 8 lat sprawowania funkcji prezesa. Przypominając misję PAN zauważył, iż Akademia, (która ma także olbrzymie obowiązki pozanaukowe), zdobyła sobie stabilną pozycję, uznanie w kraju i za granicą. Wzrosła też jej rola opiniotwórcza, a opinie PAN są studiowane w środowisku politycznym. Niemniej potrzebna jest ciągle budowa jej wizerunku, konkurencyjności, doskonałości.
Ale potrzebna jest także samokrytyka, gdyż PAN winna się wstydzić tego, że nie zdobywa grantów zagranicznych tyle, na ile ją stać. Bo choć większość grantów ma charakter indywidualny, to PAN jako instytucja winna tworzyć wielkie centra badawcze integrujące polską naukę (nie tylko instytuty PAN). Jedno z nich powstało już w Jabłonnie, ale będzie budowane też muzeum przyrodnicze (na razie są jeszcze problemy z jego lokalizacją, niemniej wszystko jest na dobrej drodze- dodał). Powstanie też stacja naukowa w Pekinie.
Ofertą dla wyborców była propozycja zmian w PAN: uproszczenie regulacji, zniesienie kryterium wieku (70 lat), jako dyskryminujące starszych naukowców oraz zmiana trybu wyboru członków zagranicznych. Nasza przyszłość zależy od naszej aktywności – zakończył.
Obaj kandydaci poświęcili też sporo uwagi popularyzacji nauki, ale o ile prof. Duszyński wymyślił powołanie przez PAN i PAU 2-3 krajowych pism, w których autorami miałaby być elita naukowa (te pomysły Akademia ćwiczy w każdej nowej kadencji władz ze skutkiem wiadomym), to wg prof. Kleibera, popularyzacja nauki przez PAN jest bardzo dobra, o czym świadczy pismo PAN Academia i portal PAN. (A propos portalu zabrał w dyskusji głos prof. Paweł Kisielow, zauważając, iż służy on szerzeniu kultu jednostki*, gdyż poza przedrukami tekstów i wywiadów prezesa Kleibera, nie ma tam żadnych innych opinii – ani pozostałych członków kierownictwa, ani członków korporacji. W odpowiedzi, prof. Kleiber wyjaśnił, iż w ten sposób buduje wizerunek Akademii).
W dyskusji, jaka rozpoczęła się po wystąpieniach kandydatów powracano do kadencyjności wyborów (prof. Iwo Białynicki-Birula), ale poruszano też dyskryminację humanistyki (prof. Jan Strelau), niskie wynagrodzenia (prof. Elżbieta Wyroba), wieloetatowość (prof. Jerzy Zabczyk), rozdrobnienie grantów (prof. Wiesław Grudzewski), trudności w zdobywaniu grantów zagranicznych, brak punktów w ocenie naukowców za popularyzację nauki w prasie nienaukowej (prof. Andrzej Friszke), a także brak wizji odnośnie tworzenia dużych nowych zespołów badawczych (prof. Bogdan Marciniec).
Prof. Wojciech Stec pytał kandydatów, czy mają sposoby na zwiększenie środków na naukę, a jeśli nie, to może polscy naukowcy winni – wzorem Hiszpanów i Portugalczyków – stworzyć i opublikować w Science lub Nature list w tej sprawie? Wskutek małych nakładów na naukę, polskie aplikacje giną na wejściu – podkreślał, bo jednym z kryteriów jest ile środków uzyskał aplikant i co za nie zrobił?
Prezes Kleiber, odpowiadając na pytania skierowane pod jego adresem, ustosunkował się szerzej do dwuetatowości i nakładów na naukę, z czego wynika wiele innych poruszanych spraw. Stwierdził, iż instytuty prowadzą w tym obszarze własną politykę, a jego zdaniem, w polskich warunkach wskazana byłaby niepełna dwuetatowość – np. w instytucji PAN i uczelni.
Wieloetatowość to polska specyfika i za 10 lat już tego nie będzie.
Gorzej ma się sprawa z nakładami na naukę – choć w 2020 r. ma być 1,7% PKB (czyli mniej niż teraz średnia europejska), a premier Kopacz obiecała 2% (acz bez uzgodnienia z MNiSW), to zapewne nie należy się spodziewać skokowego wzrostu. Pomagają tu środki z UE, ale bardzo wiele zależy od regulacji parlamentarnej.
Kończąc, podkreślił, iż kandydowanie na stanowisko prezesa PAN nie było jego inicjatywą, ale wynikło z rozmów z kolegami na ten temat, opinii prawnych i brakiem większej liczby kandydatów.
Prof. Duszyński natomiast w rundzie odpowiedzi stwierdził, iż nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania do niego kierowane. Podkreślił jeszcze raz wagę środków unijnych w latach 2013-2020, rolę grantów zagranicznych (priorytet), brak osób kształtujących programy badawcze i nieaktywność PAN w tym zakresie, a także niezbędność współpracy środowiska PAN i uczelni.
Po tych prezentacjach kandydatów odbyło się głosowanie**, które nie przyniosło rozstrzygnięcia i następne, które też skończyło się fiaskiem.
Wynik wyborów pokazuje, że żaden z kandydatów nie porwał zebranych swoim programem, choć obaj mają doświadczenie w pełnieniu wysokich stanowisk rządowych, zatem i szerokie spojrzenie na polską (i nie tylko) naukę. Żaden nie przedstawił wizji rozwoju PAN, którą w pełni zaakceptowaliby obecni. Były to programy minimum, na dziś.
Wybory po raz kolejny pokazują też, że władzom PAN oraz członkom korporacji trudno się zdobyć na śmielsze decyzje personalne w obsadzie najwyższych stanowisk, wprowadzenie młodszego pokolenia, w tym - kobiet. Dominuje kontynuacja myślenia o funkcji prezesa PAN, jako dobrze osadzonej w strukturze władzy państwowej. To jednak – z chwilą powstania KBN, a potem kolejnych ministerstw zajmujących się nauką i utraty przez PAN jej pozycji de facto ministerstwa – już nie wróci.
Może więc trzeba nieco zmodyfikować zadania i rolę Akademii, znaleźć dla niej nowe miejsce w strukturze nauki i wypracować mocną pozycję, czyniącą z tego gremium uczonych niezbędne zaplecze intelektualne dla rządów i parlamentu. Bo na razie takiego nie ma (ciała doradcze, jakie istnieją przy ministrze nauki – w sumie ponad 40 – mają inne zadania niż wypowiadanie się na tematy ważne dla państwa).
W tym celu akademicy nie mogą jednak zamykać się w swoim gronie – warto przyciągnąć do Akademii wielu wartościowych naukowców, którzy obecnie – z niejasnych powodów – pozostają poza PAN, a którzy z pewnością nie zaszkodziliby jej pozycji naukowej.
Anna Leszkowska
*Na to zjawisko zwróciła też uwagę nasza redakcja, pytając w początku października 2014 rzecznika PAN, czy na stronie Akademii, poza jej prezesem, mogą zabierać głos także pozostali członkowie kierownictwa. Niestety, do dzisiaj nie otrzymaliśmy w tej sprawie odpowiedzi.
** podaliśmy wyniki na stronie - Wybory w PAN - bez rozstrzygnięcia
Linki do opinii prawnych PAN:
http://www.kancelaria.pan.pl/images/2013/opinie_prawne/Opinia_prawna_1.pdf
http://www.kancelaria.pan.pl/images/2013/opinie_prawne/Opinia_prawna_2.pdf
opinia prawna zamówiona przez prof. Iwo Birulę-Białynickiego:
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 30
8 marca 2022 r. CERN zawiesił status obserwatora dla Rosji w związku z rozpoczęciem operacji specjalnej na Ukrainie. Status ten oznaczał, że Federacja Rosyjska nie wpłacała składek do budżetu organizacji, nie mogła głosować w radzie CERN, ale mogła uczestniczyć w projektach badawczych zarówno finansowo, jak i sprzętowo. 27 marca 2023 r. CERN podjął decyzję o umieszczeniu na liście naukowców rosyjskich i białoruskich niepowiązanych z instytucjami w obu krajach. W marcu 2024 roku ogłoszono, że z końcem roku CERN całkowicie zaprzestanie współpracy z setkami rosyjskich naukowców.
Poniżej zamieszczamy wywiad Kseni Kłoczkowej z Andriejem Seriakowem – fizykiem z Petersburga pracującym przez 11 lat w CERN. Wywiad opublikowała 5.11.24 Fontanka.ru.
„Nie opuszczamy CERN, jesteśmy wyrzuceni”. Fizyk z Petersburga o zderzaczu hadronów bez rosyjskich naukowców.
Andrey Seryakov ma 34 lata, przez ponad dziesięć lat pracował w laboratorium fizyki ultrawysokich energii na Uniwersytecie Państwowym w Petersburgu, badał materię powstałą po Wielkim Wybuchu i jako członek zespołu naukowego Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu, podjął pracę w CERN (Europejska Rada Badań Jądrowych), w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC) w Szwajcarii. W tym roku Uniwersytet Państwowy w Petersburgu nie przedłużył kontraktu z fizykiem, a CERN odmówił współpracy ze wszystkimi naukowcami z rosyjskich instytutów. Rok 2024 był ostatnim rokiem, w którym setki rosyjskich fizyków pracowało w ramach współpracy międzynarodowej. Fontanka rozmawiała z Andriejem Seriakowem o pracy w CERN i o tym, jak zmieni się życie fizyków w wyniku sankcji nałożonych na Rosję.
- Czy jesteś teraz w drodze z CERN-u? (rozmowa odbyła się 31 października br. — wyd. )
- Tak, dzisiaj wyszedłem.
— Jaka jest tam teraz atmosfera? Oznacza to, że, jak rozumiem, pozostał miesiąc, zanim naukowcy z rosyjskich instytutów będą musieli się wyprowadzić. Czy wszyscy siedzą na swoich walizkach. Czy czujesz coś takiego?
- Wielu z nich w tym roku tam nie pojechało, bo budżety instytutów są po prostu znacznie mniejsze i nie starcza środków na wyjazdy. Osób opuszczających CERN w tym roku w większości nie ma obecnie w ośrodku.
— Czy jako pracownik Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu miałeś umowę?
— Mój kontrakt z CERN-em wygasł 31 października. Dziś dla większości ludzi jest to także ostatni dzień. Są jednak osoby, które jeszcze w listopadzie będą uczestniczyć w projektach. Mój kontrakt był taki jak z pracownikiem Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu. Moja umowa tam również nie została przedłużona i choć już tam nie pracuję, to umowa z CERN-em nadal obowiązywała.
- Ilu rosyjskich naukowców było w CERN-ie, którzy nie mogliby przybyć ponownie na tych samych warunkach?
- Około pięciuset, sześciuset. Z Rosji wraz z Dubną, (gdzie mieści się Wspólny Instytut Badań Jądrowych), w CERN pracowało nieco ponad 1100 naukowców. Projekt w Dubnej ma charakter międzynarodowy, dlatego tamtejsi specjaliści tylko częściowo odczuli sankcje; nie wolno im zatrudniać nowych pracowników do istniejących projektów. Kolejne 10 proc., czyli najaktywniejsi naukowcy, przyciągało projekty z innych krajów. Znam takich ludzi. Kolega tak odszedł, mnie też prosili. I są też ludzie, którym w Dubnej dano zakłady. To bardzo dobra wiadomość, że instytut ten pozostaje w CERN-ie. A reszta, według moich szacunków, około 400-500 osób, to ci, którzy tu kończą pracę. Przynajmniej na jakiś czas.
- Dlaczego ludzie, których zwabiono do Europy byli atrakcyjni dla swoich projektów?
— Co dziesiąty fizyk w CERN jest z Rosji i nie da się tego tak po prostu odciąć, CERN by się po prostu zatrzymał. Decyzja o zawieszeniu współpracy z rosyjskimi instytutami zapadła w 2022 roku – minęły dwa lata, podczas których CERN w jakiś sposób przygotowywał się na ten wynik. I nie chodzi o to, że kogoś zwabiono, niektórych nie trzeba było zwabiać – część nauki w Rosji po prostu kończy się wraz z wyjazdem z CERN-u. Jeśli zajmujesz się eksperymentalnymi badaniami bozonu Higgsa, można to zrobić tylko w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Nie będziesz mógł tego zrobić nigdzie indziej na świecie. A jeśli chcesz kontynuować, musisz odejść.
Zderzacz (akcelerator naładowanych cząstek na zderzających się wiązkach) to infrastruktura, w oparciu o którą tworzone są projekty badawcze dotyczące zderzeń naładowanych cząstek. Istnieją cztery punkty geograficzne, w których dochodzi do zderzeń, tam znajdują się detektory i badacze rejestrujący wyniki.
Po pierwsze, odciągnięto ludzi od osób odpowiedzialnych za niektóre podsystemy detektorów. Gromadziły je różne instytucje, są też podsystemy, które zbierali wyłącznie Rosjanie. I te podsystemy przestaną działać, jeśli nie będzie nikogo, kto to zrozumie.
Przez te dwa lata Rosjanie z jednej strony szkolili swoich kolegów z innych krajów, aby mogli korzystać z tych systemów, z drugiej strony projekty z innych krajów wabiły Rosjan do siebie, aby te systemy nadal działały.
Oprócz zderzacza w CERN-ie jest wiele innych rzeczy i to, co mówię o zderzaczu, dotyczy także szeregu innych eksperymentów, które są tam przeprowadzane.
- To znaczy, że w niektórych przypadkach nikt poza Rosjanami nie będzie w stanie zrozumieć, jak działają te podsystemy?
- O to chodzi, że to jest rzecz, która zdarzyła się po raz pierwszy w historii ludzkości. To nie jest produkcja masowa. Jak coś takiego zmontujesz, to nie działa stabilnie, coś się z tym dzieje. A wszystko to oczywiście czasami ulega awariom, psuje się i samo złożenie tego w całość nie wystarczy. Ważne, żeby ci specjaliści tam zostali i ciągle coś dopasowywali. Wśród rosyjskich specjalistów pracujących w CERN są nawet tacy, którzy montowali te podsystemy 20-30 lat temu.
— A naukowcy, którzy przyjechali, przeprowadzili jakieś badania, czy mają jeszcze do nich prawo?
— Projekty odbywały się w ramach dużych kooperacji. Wszyscy pracują razem i każdy studiuje coś z nieco innej perspektywy. Opinie na temat kwestii praw autorskich są podzielone. W każdej takiej współpracy obowiązuje pewien regulamin pracy w ramach współpracy. Najczęściej jest tam napisane, że jeśli dana osoba zrezygnuje ze współpracy, to np. zostanie wpisana na listę autorów na kolejne sześć miesięcy lub rok.
Ja i wiele innych osób myślimy inaczej. Nie odchodzimy, ale zostajemy wyrzuceni. Trochę inaczej jest, gdy odchodzisz, kończy się umowa, lub gdy zostajesz poinformowany, że nie jesteś już z zespołem. Bo ludzie w to wszystko inwestowali, jak mój były szef z uczelni, przez 30 lat. Był jednym z twórców kluczowego systemu detektorów ALICE w Zderzaczu. Wszystkie kolejne dane, które ten eksperyment będzie zbierał przez kolejne 10 lat, będą wykorzystywać jego osiągnięcia.
Co więcej, jesteśmy teraz odcięci od danych, które zostały już zgromadzone przy naszym udziale. Wszystkie te dane są efektem naszej wieloletniej pracy. Nie tylko wychodzimy ze współpracy, a w kolejnych artykułach nie będzie już uwzględniony nasz udział, ale też dowiadujemy się, że nie będziemy mieli już dostępu do danych.
- Czy to rzeczywiście pierwsza taka historia w ramach współpracy CERN?
- Tak. Coś podobnego było z Jugosławią, ale nie w takim stopniu. I najwyraźniej jedynym powodem, dla którego tak się stało, jest to, że w Europie toczy się konflikt zbrojny. To znaczy, że nikt o czymś takim nie wspomniał, kiedy, nie wiem, Stany Zjednoczone wkroczyły do Iraku, Syrii lub podczas operacji wojskowych w Izraelu.
Współpraca z CERN-em rozpoczęła się pod koniec lat 50-tych. To nie jest coś, co pojawiło się po Związku Radzieckim, to jest z tamtych czasów. Rozmawiałem z osobą, która była zaangażowana we współpracę ZSRR z CERN-em – radzieckie czołgi w Pradze nie przerwały tej współpracy, nie przerwał tego Afganistan. Trwało to nadal, a w latach 80-tych bardzo mocno się rozwinęło. Oznacza to, że to, co dzieje się teraz, jest czymś wyjątkowym.
Decyzję podjęli politycy, a CERN niestety nie zabrał głosu jako społeczność i nie wziął udziału w rozwiązaniu tej kwestii. Dla mnie jest to opowieść o tym, że CERN odstąpił od swojego credo, że nauka jest dla pokoju, że nauka jednoczy ludzi.
CERN był przecież pierwszą organizacją międzynarodową, do której zaproszono Niemców po II wojnie światowej. Istniał pomysł, że nauka będzie jednoczyć kraje niezależnie od tego, jaka polityka toczy się pomiędzy tymi krajami. Wbrew opinii wielu krajów europejskich, do współpracy włączono naukowców z ZSRR. Głównym argumentem było to, że chodziło o pokój i pochodzenie Wszechświata i nie miało to nic wspólnego z przemysłem wojskowym. A teraz to tak, jakby CERN przestał być aktorem, a po prostu podążył za decyzją krajów członkowskich CERN z Unii Europejskiej.
— Tej decyzji prawdopodobnie nie podjęli naukowcy?
— Uzyskałem poradę od CERN. Są dyplomaci nauki, naukowcy, którzy obecnie pełnią raczej funkcje dyplomatyczne. Dyrektor CERN Fabiola Gianotti nie wyraziła jednak swojego stanowiska, przynajmniej nie publicznie. Jednak naukowcy i ich współpracownicy nie wzięli udziału w tej decyzji w żaden sposób; nikt ich o to nie pytał. Być może CERN boi się konfliktu z krajami europejskimi w związku z planami budowy jeszcze większego zderzacza w latach 40. XXI wieku.
- Czy planują go tam zbudować?
— Ale zderzacza nie da się zbudować na otwartym terenie; musi być kontynuacją infrastruktury. Aby zbudować więcej, potrzebne są mniejsze pierścienie.
— Czy Rosja miała duży udział w finansowaniu CERN?
- Ogromny. Nie mam liczb, ale wszyscy zauważają, że Rosja miała duży udział w finansowaniu wszystkiego. I zderzacz, i ta współpraca. Na przykład teraz we współpracy pojawia się duże pytanie, jak zamknąć budżety. Bo w przyszłym roku stracą 10-20% swojego budżetu. Niektórzy mają mniej, inni więcej, ale wciąż nie jest jasne, skąd wziąć te pieniądze.
Rosja zainwestowała bezpośrednio w zderzacz jako narzędzie. Rosja dostarczyła wiele sprzętu do zderzacza, Rosja zapewniła pieniądze na współpracę. Rosja zachowuje się pod tym względem bardzo dobrze, moi koledzy darzą mnie dużym szacunkiem, pracowali dalej przez te dwa lata, mimo że powiedziano im, że Was wyrzucamy, i aktywnie uczestniczyli w szkoleniu zagranicznych kolegów, aby nauczyli się korzystać z tych podsystemów.
- I naprawdę nikt się nie pożegnał ani nie wygłosił żadnego przemówienia w duchu „dziękuję bardzo, specjaliści z Rosji”?
- Tak było na poziomie współpracy, ale dyrekcja milczy. CERN ma dziesiątki kolaboracji, dużych i małych. Jedna z kolaboracji istnieje z dominującym udziałem Rosji i nie wiem, co z niej będzie. Kolaboracje mają swoje wiece, zazwyczaj przywódcy wygłaszają na nich przemówienia. Jednak przeważnie pożegnania odbywały się na uboczu.
— Jaka była intonacja tych przemówień?
— Społeczność w CERN-ie jest inna: są tacy, którzy mówią, że Rosja wraca do domu, a niektórzy wręcz przeciwnie, mówią to, co powiedziałem, że to wszystko jest sprzeczne z naszymi zasadami. Chociaż CERN oficjalnie stwierdza, że są to sankcje nie wobec Rosjan, ale wobec instytucji. Ale to oczywiście trochę podstępne stanowisko, bo łamane są oczywiście umowy przede wszystkim z pracownikami tych instytutów, z tymi, z którymi pracują od wielu lat. To ci ludzie nie będą mogli z tobą pracować, a instytucje w ogóle się tym nie przejmują. Ale nie widzę nigdzie zbyt wiele negatywności. Czuję wsparcie i nadzieję ze strony moich kolegów na przywrócenie współpracy w przyszłości.
— Z jakich projektów zostaliśmy usunięci? Czy możesz mi w prosty sposób powiedzieć bez czego zostaliśmy?
— Mówimy o zaawansowanych badaniach nad podstawową strukturą Wszechświata. Oznacza to, że Wielki Zderzacz Hadronów i niektóre inne urządzenia znajdujące się w CERN-ie pozwalają na zrozumienie, jak działa Wszechświat w najmniejszych skalach, jak działał Wszechświat bezpośrednio po Wielkim Wybuchu, kilka mikrosekund po Wielkim Wybuchu. A teraz jesteśmy w pewnym stopniu odcięci od sprzętu, który pozwala nam na takie badania.
Sprzęt ten jest tak skomplikowany, że można go stworzyć jedynie w ramach dużej międzynarodowej współpracy. Żaden kraj nie jest w stanie stworzyć tego samodzielnie. Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o specjalistów. Teraz budują zderzacz NICA w Dubnej, to trochę wypełni tę lukę, ale w bardzo małym stopniu. Są też projekty w Japonii, do których też nadal mamy dostęp, ale to też bardzo mała część tego, co wydarzyło się w CERN.
Ale musimy pamiętać, że od 2022 roku także jesteśmy odcięci od takich instalacji, np. w USA i Niemczech, gdzie istnieją duże instytucje krajowe. Cóż, najważniejsze jest to, że odłączamy się od społeczności międzynarodowej. Musimy zrozumieć, że nauka podstawowa, a właściwie cała nauka na świecie w XXI wieku, istnieje wyłącznie na szczeblu międzynarodowym. Nauka narodowa to taki relikt przeszłości. Żaden kraj nie jest w stanie rozwijać nauki w izolacji. Kiedy jesteś odizolowany, tracisz wszelką wymianę wiedzy i musisz polegać tylko na sobie. Cóż, jedna głowa to gorzej niż 150.
— Czyli mówimy wyłącznie o naukach podstawowych?
— Oczywiście równolegle mogą nastąpić pewne odkrycia w stosowanej części nauki. Najpotężniejszym przypadkowym przełomem było stworzenie nowoczesnego Internetu w 1989 roku (WWW) - to właśnie wydarzyło się w CERN. I ważne, żeby takiego odkrycia dokonała organizacja publiczna, a nie spółka komercyjna.
— Jak ci minął dzień w CERN? Gdzie mieszkałeś, gdzie jadłeś, jak pracowaliście i odpoczywaliście?
—CERN jest takim mikropaństwem. Posiada własne stołówki, własny system przeciwpożarowy, ochronę, przychodnię medyczną i własne hostele. Dlatego wiele osób w ogóle nie opuszcza terytorium. Są ludzie, którzy mieszkają tam dłużej niż sześć miesięcy w roku, mam kolegów z Petersburga, oni mieszkają gdzieś za granicą i przyjeżdżają tylko do pracy.
Ludzie, którzy przyjeżdżają, tak jak ja, na kilka miesięcy w roku, mieszkają w hostelach na terenie. Wstajesz, jesz i idziesz do pracy. Może to być praca w biurze lub eksperymentowanie z detektorami. Oznacza to, że osoby pracujące z jakimś sprzętem zwykle pracują od 9 do 17. A jeśli tak jak ja, tylko przy komputerze, to zależy to od pracy w ramach konkretnej grupy.
Lunch i kolacja są na miejscu, a do Genewy jedziemy tylko na niektóre wydarzenia. CERN jest na granicy, więc jeździlismy do Francji kupić żywność, tam jest taniej. Najbliższy francuski sklep znajduje się 3 km od CERN. Odpoczywaliśmy na terenie - są kluby o specjalnych zainteresowaniach, takich jak taniec czy tenis stołowy. Ktoś jedzie w góry. Same akceleratory działają od końca marca do początku grudnia, kiedy to CERN zatrudnia osoby pracujące zmianowo przez całą dobę.
— Czy jest jakiś rytuał, za którym będziesz tęsknić?
— Nie wiem, sama podróż to rytuał. Kilka razy w roku jeździłem do CERN-u przez 11 lat.
Klochkowa Ksenia
Informacje: CERN powstał w 1953 roku. Jej siedziba mieści się w Genewie. CERN to największe na świecie laboratorium fizyki wysokich energii. Jej największym projektem jest Wielki Zderzacz Hadronów (LHC). To akcelerator naładowanych cząstek wykorzystujący wiązki zderzające się, przeznaczony do przyspieszania protonów i ciężkich jonów oraz badania produktów ich zderzeń. LHC to największy obiekt doświadczalny na świecie. Obecnie członkami CERN są 23 stany. W 2012 roku Rosja złożyła wniosek o przyjęcie do CERN w charakterze członka stowarzyszonego, ale wycofała się w 2018 roku.
Za: https://www.fontanka.ru/2024/11/05/74292119/
5 listopada 2024