Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5945
Z prof. Pawłem Rowińskim, dyrektorem Instytutu Geofizyki PAN i przewodniczącym Rady Dyrektorów Centrum GeoPlanet rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, na naszych oczach zwiększa się liczba zagrożeń związanych ze zmianami klimatycznymi, stąd wydaje się logiczna konsolidacja sił naukowych czterech instytutów PAN - Instytutu Geofizyki, Centrum Badań Kosmicznych, Instytutu Nauk Geologicznych oraz Instytutu Oceanologii w formie Centrum GeoPlanet. Rozumiem, że w świetle obecnej polityki naukowej takie działanie konsolidacyjne zyskuje szczególne uznanie w oczach ministerstwa nauki?
-
Z punktu widzenia naukowego utworzenie Centrum spowodowało zwiększenie potencjału, przekroczona zostaje pewna liczba graniczna pracowników nauki, to zupełnie inna, jak na polskie warunki, bogata infrastruktura badawcza. Centrum może prowadzić badania poznawcze Ziemi i innych planet w szerokim zakresie. To powinno, w moim przekonaniu, zyskać uznanie ministerstwa nauki i oczywiście liczymy na wsparcie tych integracyjnych działań.
Odbiór zewnętrzny Centrum GeoPlanet będzie zależeć od tego, jaki wynik ono wypracuje. A to będzie wiadomo najwcześniej za kilka lat, kiedy złożymy wspólne duże projekty i będziemy mieć wyniki naukowe, które zyskają uznanie. Na razie jesteśmy na dorobku, chociaż każdy z Instytutów z osobna ma ugruntowaną pozycję na światowym rynku naukowym.
- Mamy kadrę do takich badań?
- To wszystko zależy od obszaru badań, o którym mówimy. Przykładowo, w zakresie geofizyki w Polsce kształcą trzy uczelnie - rocznie kończy studia kilka osób (na UW - około 2 absolwentów rocznie), zatem musimy ich kształcić sami na studiach doktoranckich z chętnych fizyków, matematyków, chemików. Oczywiście, nie otrzymujemy na to żadnych pieniędzy ekstra z budżetu. W innych dziedzinach jest znacznie lepiej, ale pozyskanie do nauki młodych, zdolnych, ale i dobrze przygotowanych do pracy badawczej ludzi jest dużym problemem. Potrzebujemy przede wszystkim specjalistów z nauk ścisłych, które przez wiele lat były w Polsce niezwykle źle traktowane.
- Jak szybko mogą powstać programy badawcze?
- Jest różnie w różnych sferach działania Centrum. Są takie przedsięwzięcia, które już podjęliśmy i są pierwsze znaczące rezultaty - np. wspólna seria monograficzna wydawana przez Springera, która już znalazła oddźwięk na świecie. To jest ważna seria - Geoplanet: Earth and Planetary Sciences - 7 książek w wersji angielskiej jest już w przygotowaniu, pierwsza właśnie się ukazała, a następna wyjdzie w najbliższych dniach. Jest to sposób promowania nauk o Ziemi, z czym w Polsce ciągle nie jest dobrze. Wydawanie takiej międzynarodowej monografii przekłada się też na punkty ministerialne przy ocenie i finansowaniu Centrum, a raczej poszczególnych instytutów, jakie go tworzą. Jest to też polski ślad w literaturze światowej. W takim obszarze działań, gdzie można szybko coś stworzyć, zorganizowaliśmy też konwersatorium, które odbywa się w Centrum Badań Kosmicznych, gdzie co miesiąc popularyzujemy, na dobrym poziomie, nauki o Ziemi. Ale na stworzenie dużych programów badawczych dotyczących np. zmian klimatu czy katastrof naturalnych trzeba trochę czasu. Instytuty mają - każdy swoje - programy i wyniki badań, ale dla Centrum trudno stworzyć nowe, zintegrowane projekty z dnia na dzień. Choćby dlatego, że trzeba dla nich znaleźć sponsora.
- Czy Centrum Geoplanet, jako nowa struktura w przestrzeni badawczej nie jest dofinansowywana z budżetu państwa?
- Sytuacja jest schizofreniczna. Ustawodawca zachęca do tworzenia centrów, choćby zapisując to w ustawie o PAN. Myśmy nawet wyprzedzili tę ustawę, tworząc Centrum wcześniej, w atmosferze nacisków na tworzenie konsorcjów za czasów rządów PiS, kiedy centra miały być zupełnie inaczej konstruowane. W myśl obecnych przepisów, spełniamy wszystkie warunki ustawy, natomiast okazało się, że ustawa jest kaleka. Nie przewiduje się w niej formuły prawnej, pozwalającej na finansowanie Centrum.
O finansowanie mogą oczywiście występować instytuty wchodzące w jego skład. Skutkiem tego jest konieczność zawiązywania konsorcjum dla każdego wspólnego projektu badawczego. Czyli mamy ewidentną lukę prawną.
Z drugiej strony, wszyscy są przekonani o wadze spraw związanych z klimatem, poszukiwaniem gazu i nowych źródeł energii, katastrofami naturalnymi typu osuwiska, powodzie, wybuchy wulkanów czy trzęsienia ziemi, a jednocześnie nauki o Ziemi skreślono z ustaw o finansowaniu nauki.
Obecnie zostaliśmy włączeni do nauk o życiu, co ma się nijak do tego, czym się zajmujemy. Powoduje to w sposób oczywisty, że działania instytutów prowadzących badania z tego zakresu zostały zdominowane przez inne nauki - bo też specjaliści z innych dziedzin decydują o poziomie finansowania nauk o Ziemi. Jak z tego widać - nauki o Ziemi nie są w Polsce doceniane.
- Czy Krajowe Naukowe Ośrodki Wiodące (KNOW), które mają powstać, mogłyby być furtką do finansowania Centrum GeoPlanet?
- KNOW-y są wpisane w ustawę o szkolnictwie wyższym, która jeszcze nie obowiązuje; są zatem ofertą głównie dla szkolnictwa wyższego, bo liderem KNOW może być jedynie jednostka uczelniana.
Placówki PAN mogą jedynie być partnerem w takim KNOW, a nas dotyczy głównie zapis o centrach PAN. Zapis o KNOW-ach, jest moim zdaniem niesprawiedliwy.
Warto w tym miejscu podkreślić, że do najlepszych w polskiej nauce należą nie uczelnie, ale placówki PAN, co pokazuje choćby ostatni ranking SCImago Research Group za 2010 rok. Według tych danych, PAN - jako jedyna polska instytucja naukowa - znalazła się w pierwszej światowej setce, na 72 miejscu, natomiast UJ dopiero na miejscu 362, a następny - UW - na 446 miejscu tego rankingu.
KNOW-y są nową furtką w finansowaniu nauki, ale jak one będą funkcjonowały - nikt jeszcze nie wie. Wobec tego musimy się wstrzymać z propozycjami współpracy z ośrodkami akademickimi. W przypadku PAN też mamy do czynienia z niepewnością - do tej pory wszyscy członkowie GeoPlanet uzyskali kategorię A, uzyskując najwyższe pozycje w swoich grupach jednorodnych. Teraz ma być wprowadzona dodatkowo kategoria A+ . I też nie wiemy jak to będzie wyglądać, bo liczba placówek z tą kategorią będzie ograniczona, co oznacza, że być może będziemy dla siebie wewnętrzną konkurencją, walcząc o miejsce w tej kategorii....
Jak to się ma do idei centrum, w którym wszyscy powinni wspólnie działać i wzmacniać swoją pozycję, skoro mamy jednocześnie ze sobą konkurować w jego obrębie? Miałoby to sens wówczas, gdyby wszystkie placówki Centrum walczyły o wspólną kategorię.
Nie da się tu pogodzić tych dwóch interesów. Za dwa lata będzie kolejna kategoryzacja, według nowych, dopiero ustalanych zasad. Jak zwykle funkcjonujemy w warunkach niepewności - jak zatem dyrektorzy instytutów mają kształtować politykę rozwoju, skoro nie znają zasad, według których będą oceniane jednostki naukowe? Co będzie punktowane za dwa lata?
Inny zdumiewający przykład, podczas oceniania kosztochłonności dziedzin nauki, nauki o Ziemi zostały uznane jako jedne z najtańszych - na tym samym poziomie co nauka o kulturze fizycznej. Tymczasem tylko nasz instytut - jako jedyna placówka PAN - prowadzi szeroki monitoring - prowadzimy 10 stałych obserwatoriów w Polsce, cztery budynki obserwatoryjne są pod opieką konserwatora zabytków, mamy w terenie 24 stacje mobilne do monitoringu sejsmicznego, wreszcie prowadzimy interdyscyplinarną stację badawczą na Spitsbergenie - niezwykle kosztowną i trudną w utrzymaniu placówkę.
Pozostałe placówki GeoPlanet również prowadzą badania w różnych, rozproszonych po kraju placówkach; Instytut Oceanologii dodatkowo utrzymuje statek badawczy Oceania. Badania terenowe wymagają olbrzymich nakładów i zaplecza logistycznego. Wspomniany wskaźnik kosztochłonności nie jest bez znaczenia - przekłada się bowiem na wielkość dotacji statutowej, zatem jest ważny ze względów finansowych. Zwłaszcza, że w następnych latach dotacja statutowa będzie maleć.
Czyli takie placówki jak nasza, zajmujące się badaniami z obszaru nauk o Ziemi, będą dostawać coraz mniej pieniędzy z budżetu, a przecież znacząca część działań wymaga ciągłości i stałego - a nie konkursowego - finansowania. Trudno bowiem prace monitoringowe uzależniać od wyniku konkursów! {mospagebreak}
- Może ustalający ten ranking uznali, że nauki o Ziemi są w Polsce słabe?
- Kiedy przeliczyliśmy tzw. efektywność naszego Instytutu, to okazało się, że jesteśmy instytutem z pierwszej dziesiątki w kraju, biorąc pod uwagę wszystkie dziedziny.
Mamy zespoły lepsze i gorsze, ale i takie, które są znakomicie rozpoznawalne na świecie - to z naszego instytutu wywodzi się prof. Adam Dziewoński - laureat nagrody Crafoorda, to w naszym instytucie pracowali dwaj polscy nobliści- współautorzy raportów „klimatycznych" IPPC, jeden z nich, zmarły niedawno prof. Zdzisław Kaczmarek, został uznany (przez światową asocjację nauk hydrologicznych IAHS) za jednego z najwybitniejszych hydrologów na świecie.
To są tylko najbardziej spektakularne przykłady z mojego Instytutu, ale we wszystkich Instytutach Centrum GeoPlanet prowadzone są przedsięwzięcia o pierwszorzędnym znaczeniu w nauce światowej, wyniki publikowane są w najlepszych czasopismach i często cytowane.
Uważam, że skoro chcemy kształtować politykę państwa, a brakuje nam pieniędzy na naukę, minister nauki musi podejmować decyzje, które nauki są ważniejsze, a które mniej ważne dla rozwoju kraju, które mają istotną pozycję w skali europejskiej, a które są niezauważalne. Czy jednak dziedzina, która wpływa na odnajdywanie złóż surowców naturalnych czy rozwiązuje problemy związane z zagrożeniami naturalnymi powinna być doceniona, czy też zagłodzona?
Moim zdaniem, należy dofinansowywać zespoły najlepsze - ale o tym mówi się od lat i... tylko mówi. Nauka jest elitarna, tu nie ma mowy o demokracji - tu przetrwają tylko najlepsi, ale silne, ważne ośrodki naprawdę powinny być wspierane. Mówiąc skrótowo, nie ma czegoś takiego jak nauka polska, jest nauka światowa - dobra albo zła. A placówki Centrum GeoPlanet w moim przekonaniu stanowią bardzo dobrą wizytówkę polskiej nauki.
- W jaki sposób więc Centrum i placówki z grupy nauk o Ziemi mogą się rozwijać?
- Prawda jest taka, że są to badania bardzo drogie i za część z nich - np. monitoring, który jest służbą dla państwa - państwo musi płacić. Jeśli wycofa się z płacenia choćby monitoringu sejsmicznego - Polska będzie jedynym państwem w Europie, które tego nie robi. Tymczasem, kiedy zwracałem się o dofinansowanie tych obserwacji, usłyszałem od jednego z wiceministrów nauki - po co wy to robicie?
Chciałbym, żebyśmy znaleźli formułę finansowania tego rodzaju działalności, zwłaszcza że prace badawcze w naukach o Ziemi muszą opierać się na danych obserwacyjnych. Składanie tego ciężaru na barki placówki, która może finansować stały monitoring tylko z dotacji statutowej, może doprowadzić do ograniczenia lub zaniechania tego rodzaju działalności.
Obecnie nasz system finansowania badań jest bezsensowny - np. mówi się o tym, że badacze muszą się utrzymywać z grantów, ale żeby tak było, to trzeba by pod tym kątem ustawić cały system. A tak nie jest - nikt bowiem nie wygra w konkursie grantu projektu badawczego, kto wstawi do budżetu projektu pełne wynagrodzenie choćby jednego wykonawcy - mówię to na podstawie obserwacji trzech ostatnich konkursów grantowych.
- Mówi pan o braku mechanizmów konkurencji w polskim systemie prawnym dotyczącym nauki, ale przecież każdy minister o tym mówi i uważa, że takie właśnie prawo tworzy...
- Minister mówi, ale to jest tak, że zabierana jest część pieniędzy z działalności statutowej i mówi się , że resztę środków należy zdobywać z grantów, a jednocześnie wiemy, że wskaźnik sukcesu np. ostatniego konkursu grantowego wynosi 20%. A zatem co robią badacze, żeby dostać grant? - zaniżają znacznie kosztorysy, ich wartość, żeby mieć szanse na sukces.
Właściwy system grantowy powinien uwzględniać w pełni wynagrodzenia ludzi pracujących przy projekcie. Tak, jak to jest w grantach europejskich i amerykańskich. Polskie granty z reguły są małe - w naszej dziedzinie trzyletnie projekty opiewają na sumy rzędu ok. 200 tys. zł na 2-3 lata - dla zespołów, z czego 30% - zgodnie z niepisanymi, ale dość mocno przez recenzentów przestrzeganymi zaleceniami - przewiduje się na wynagrodzenia. Tymczasem droższych grantów, uwzględniających rzeczywiste kosztorysy, recenzenci nie opiniują pozytywnie. To tak nie powinno funkcjonować, jeśli system grantowy ma być znaczącym elementem w systemie finansowania nauki.
- Jak nauki o Ziemi powinny być zatem finansowane? Poprzez NCN, NCBiR?
- Oba źródła są wskazane, bo zajmujemy się zagadnieniami zarówno o podstawowym charakterze jak i czysto aplikacyjnym, jak np. badania pozwalające na lepsze poznanie struktury skorupy ziemskiej, w konsekwencji mające olbrzymie znaczenie w poszukiwaniu złóż, czy też prace dotyczące przewidywania powodzi, albo konstrukcji instrumentów satelitarnych.
- Czy minister powinien zamawiać jakieś rządowe programy z tego obszaru?
- Sądzę, że tak, bo moim zdaniem są dwa kierunki - medycyna i nauki o Ziemi, które decydują o naszym bezpieczeństwie, bezpieczeństwie Polaków. Dlatego nie rozumiem, dlaczego to nie są badania priorytetowe, skoro dotyczą strategicznych dla państwa spraw. Tak jest przecież we wszystkich krajach - przykładowo w Niemczech GeoForschungZentrum z Poczdamu, ze względu na strategiczne znaczenie swoich badań, posiada ścieżkę finansowania niezależną od budżetu nauki, podobnie jest we Francji, USA.
- Jak Centrum będzie sobie radzić w tym roku, kiedy są kłopoty budżetowe?
- Pierwszą sprawą jest dla nas utworzenie Centrum w myśl ustawy o PAN, bo na razie prawnie stanowimy konsorcjum. Jest to dość skomplikowana procedura, bo muszą być uzgodnione stanowiska rad naukowych wszystkich czterech placówek Centrum.
Jeśli chodzi o programy badawcze, to jesteśmy na początku drogi tworzenia dużego programu związanego ze zmianami klimatu - będziemy występować o różne środki, zarówno ze źródeł krajowych, jak i europejskich, aby go zrealizować. Mamy szereg innych pomysłów, a jakie one przyniosą efekty - zobaczymy.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4228
Sądząc z frekwencji, akademików interesowały głównie sprawy korporacyjne (dostosowanie ustroju Akademii do ustawy o PAN z ub. roku), spośród których długą dyskusję wywołały próby określenia roli i zadań PAN (zapis wymuszony przez ustawodawcę, który zażądał od środowiska ustalenia strategicznych kierunków rozwoju PAN – art. 2 ustawy). Nie było bowiem dla zebranych jasne, co ustawodawca miał na myśli tak formułując swoje oczekiwania.
W trakcie dyskusji zabrała głos prof. Ewa Łętowska, która rozumiejąc język ustawodawcy oraz urzędniczy, uświadomiła zebranym, ze ustawodawca często zapisuje coś po to, aby ciało zajęło się samo sobą, skoro tego dotąd nie robiło, a powinno („to nie jest dowcip” – dodała, słysząc gromki śmiech na sali).
W PAN obserwuje się skłonność do nadmiernego procedurowania, a chodzi o to, aby cele sprecyzować, uściślić, wyrazić. Zatem nawet wówczas, kiedy misja PAN była i jest realizowana („Akademia służy rozwojowi, promocji, integracji i upowszechnianiu nauki oraz przyczynia się do rozwoju edukacji i wzbogacania kultury narodowej” – art. 2 ustawy), trzeba ją dokładniej sprecyzować, aby ustawodawca nie miał wątpliwości.
Czy PAN jest zdolna do zreformowania siebie? Obserwując porządek tego (ale i wszystkich poprzednich) zebrania, prowadzonego przez szefa instytucji, można w to wątpić. Skoro bowiem misją PAN ma być działalność służąca nie tylko nauce, ale i społeczeństwu, to logicznym byłoby w innej kolejności ułożyć program zgromadzenia. W pierwszym rzędzie zaakcentować zarówno bardzo ważną ekspertyzę Komitetu Prognoz Polska 2000 Plus, jak i przełożyć na początek sesję dotyczącą energetyki - jako zagadnienia niezwykle ważne dla przyszłości kraju. Sprawy organizacyjne zostawiając na koniec. Tymczasem wystąpienie prof. Jerzego Kleera, pokazujące wielkie zagrożenia rozwoju, jakie pewnie nas wkrótce spotkają (Raport Komitetu – „Wizja przyszłości Polski”) zostało zmarginalizowane, wręcz zlekceważone, wciśnięte tuż przed przerwę i głosowania. Nie miało więc szans ani na spokojne wysłuchanie, ani tym bardziej na dyskusję. Przeznaczono na nie bowiem tylko... 15 minut zamiast całej sesji – a może i niejednej. Po co więc było tyle czasu dywagować o misji Akademii, skoro ma się do tej misji tak lekceważący stosunek? O dyskusję po sesji energetycznej też było trudno, gdyż jak zwykle, już o godzinie 15-tej, po lunchu, duża część akademików spoza Warszawy wyjechała do domu. Czym zatem leczy się Akademia? Ano, leczy się odrabianiem lekcji zadanych przez władzę. Formalnym. Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5409
Z prof. Leszkiem Kuźnickim, długoletnim przewodniczącym Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus, rozmawia Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1738
„Szanse i wyzwania dla polskich wydawnictw i czasopism naukowych” – to tytuł konferencji, jaka odbyła się na Politechnice Warszawskiej 21.05.19. Jej organizatorami byli: Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Politechnika Warszawska oraz Instytut Problemów Współczesnej Cywilizacji im. Marka Dietricha.
Konferencję otworzył prof. Jan Szmidt, rektor PW, konstatując, iż naukowcom coraz trudniej jest publikować bez pieniędzy i coraz trudniej jest bez pieniędzy o dostęp do publikacji naukowych.
Referat wstępny dotyczący ewaluacji jakości działalności naukowej i kategoryzacji jako zadań Komisji Ewaluacji Nauki wygłosił prof. Błażej T. Skoczeń, przewodniczący KEN. Przytoczył szereg danych liczbowych: ile prac oceniono, ile było „zdarzeń ewaluacyjnych”(1 mln!), porównał polski system ewaluacji z francuskim, odniósł się do polaryzacji na uczelniach związanej z liczbą N, wykazu wydawnictw (jest dwupoziomowy, MNiSW chce zrobić czteropoziomowy), wykazu czasopism i ich oceny. Zauważył, że w Polsce istnieje ok. 30 tys. czasopism, a ostateczna weryfikacja listy czasopism nastąpi po wakacjach.
Do tego wystąpienia odniósł się prowadzący panel dyskusyjny („Wpływ wprowadzonych regulacji prawnych na funkcjonowanie wydawnictw i zrównoważony rozwój nauki”) prof. Andrzej Białas (UJ, PAU), mówiąc że to, co przedstawił przewodniczący KEN to „punktoza”, a tworzenie dodatkowych list spowoduje nowe podziały. „Nie podziwiam rozsądku ludzi, którzy takie listy robią, choć podzielam odwagę. Skoro jednak uznajemy, że oceny są niezbędne, to musimy się zgodzić na jakiś system mierzenia”. Zwrócił też uwagę na potrzebę wykluczenia z listy ministerialnej wydawnictw drapieżnych (wydających za opłatą), także tych, które publikują bez recenzowania tekstów. Zauważył, że w dyskusji nad oceną wydawnictw pomija się fakt, że dobre książki niekoniecznie są wydawane w prestiżowych wydawnictwach. Dla nauki to autor jest ważny, nie wydawca.
Do ocen wydawnictw i czasopism odnosili się następnie przedstawiciele różnych nauk. Prof. Dorota Malec (UJ) reprezentująca nauki prawne przekazała zebranym, iż prawnicy są skonsternowani wykazem wydawnictw i czasopism, zwłaszcza że kryteria ewaluacji zmieniają się bardzo często a utrwalają tuż przed ewaluacją.
Dr Jacek Żurek, historyk, zauważył, iż „wszelka biurokracja jest zabójcza dla rozwoju myśli ludzkiej i postępu”. Tego rodzaju rozporządzenia są względne – przyjdzie nowy rząd, nowy minister, wejdą nowe kryteria, bo zaczną obowiązywać nowe wartości. Jestem pewny, że ten system będzie się zmieniał. W nauce w dłuższej perspektywie liczy się to, co nowe i twórcze, a taki system się petryfikuje. Oceniając obecny stan publikacji stwierdził, iż ok. 90% z nich to chłam, a do historii nauki wejdzie tylko ok. 10%. Uznał jednak, iż skoro cały świat dąży do coraz większej biurokracji, to niech te ewaluacje istnieją, ale jako prawo wewnętrzne urzędników, ale nie należy temu nadawać rangi ustawy czy rozporządzenia ministra.
Dr Anna Perkowska-Klejman (nauki społeczne, APS) zwróciła z kolei uwagę, że uniwersytety dziś odzwierciedlają spór lokalności z globalizacją – zwłaszcza w obrębie nauk humanistycznych. System oceny publikacji w tych naukach jest nieadekwatny do ich charakteru, gdyż często mają one zakres lokalny, nie uniwersalny, bo nie wszyscy naukowcy chcą być globalni, wielu chce służyć krajowi. Mówczyni poruszyła też pomysł wprowadzenia przedstawicieli zachodniej nauki do polskich rad („kwiatek do kożucha”) oraz bardzo niski kapitał społeczny na uczelniach, który ustawa 2.0 jeszcze bardziej zmniejsza (urzędnicy mają większe zaufanie do zagranicznych recenzentów, co skutkuje niezdrową rywalizacją w polskim środowisku naukowym). Przypomniała też, że sumy przeznaczane na badania naukowe zmniejszają się, bo jest coraz więcej naukowców i poszerza się obszar badań.
Prof. Roman Z. Morawski (nauki inżynieryjno-techniczne, PW) skupił się na negatywnym zjawisku presji publikowania (co przyczyniło się do powstania ruchu slow science) i uwiądzie krytyki naukowej.
W dyskusji, jaka wywiązała się po wystąpieniach panelistów, poruszano brak na listach czasopism prestiżowych wydawnictw z Rosji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji i nadreprezentacji wydawnictw z USA. Z kolei na „liście 500” – 370 polskich wydawnictw uznano za prestiżowe, co jest absurdem (Anna Kędziorek, UW). Bo co to jest wymieniony w ustawie prestiż? Chodzi przecież o prestiż autora, nie wydawcy. Lista wydawnictw jest chybiona i albo winno się z niej zrezygnować, albo stworzyć listę krótką, ale popartą finansowaniem, bo obecnie ciężar finansowania publikacji ponosi autor – wydawca nie ma na to żadnego programu wspierającego.
Do dyskusji odniósł się prof. B. Skoczeń, wyjaśniając, iż lista czasopism jest tworzona tylko przez naukowców (kiedyś tworzona była przez urzędników) i to samo środowisko decyduje, które czasopismo i jak będzie punktowane. Z analizy przeprowadzonej w MNiSW wynika też, że w ostatnich 10 latach wzrosła liczba bardzo dobrych polskich publikacji i że widać naszą aktywność publikacyjną w świecie.
Ale czy lista czasopism punktowanych jest w ogóle potrzebna? Zależy komu – przekonywał prof. Tadeusz Marciniak (PŁ)– jeśli ktoś prowadzi dobre badania i placówka ma kategorię A+, to ta lista nie jest mu do niczego potrzebna.
Na problem porównań dyscyplin i dyskryminacji w ocenach zwrócił uwagę prof. Cezary Mik (nauki prawne, UKSW), akcentując iż z nieznanych powodów z list wypadło ponad 100 czasopism z nauk prawnych. Widocznie przy tworzeniu listy kierowano się tytułami, a nie kryteriami. Skoro ministerstwo nie finansuje wydawnictw, czasopism, to ich liczba na liście nie ma znaczenia.
Prof. Łukasz Niesiołowski-Spano (humanista, UW) przypomniał zebranym, iż celem reform nie jest ocena nauki, ale poziom badań naukowych. Nie chodzi o to, żeby wszyscy polscy naukowcy publikowali w Nature, ale aby robili dobre badania. Powinien zatem być utrzymany mechanizm akredytacji czasopism – trzeba wyrzucić z systemu te czasopisma, które nie powinny się w nim znaleźć. Brak selekcji odczuła zwłaszcza humanistyka, bo wydając byle co – straciła zaufanie.
Polska jest potęgą w liczbie czasopism naukowych – przypomniał prof. Marcin Nowotny (biolog, MIBMiK) – ale ponad połowa z nich nie ma strony internetowej, duża część z nich wychodzi nieregularnie (niektóre prawdopodobnie nie istnieją, choć są na listach – zwracał uwagę prof. UJD Janusz Kapuśniak). Zatem jaka jest rola ewaluacji w nauce? Komu i czemu ma służyć? Jeśli publikacje mają świadczyć o uczelni, to winno to powodować dbałość uczelni o kadry.
Podsumowaniem dyskusji o polskiej „punktozie” czasopiśmienniczej był referat prof. Marka Niezgódki (UKSW) dotyczący Open Access, nowej idei – otwartej nauki, pokazujący przyszłość publikacji i czasopism naukowych, a tym samym miałkość sporów, jakie dziś trawią środowiska naukowe i urzędnicze związane z nauką.
Czy sytuacja w Polsce nadąża za tym, co dzieje się w nauce na świecie a co staje się trendem? – pytał. Dziś na świecie mówi się o otwartym dostępie do nauki, metodyki, metodologii, do źródeł, danych, także o otwartych modelach oceny publikacji. Otwarta nauka to otwarte treści i materiały edukacyjne. W Europie propagowana jest idea Planu S – otwartości publikacji badań naukowych – będzie ona priorytetowa w nadchodzących latach, zwłaszcza w IX Programie Ramowym Horyzont Europa (2021 – 2017).
Idea otwartej nauki nie jest przecież nowa – towarzyszyła uniwersytetom od zarania i dopiero rozwój kapitalizmu z komercjalizacją własności intelektualnej tworzonej na uniwersytetach tę ideę przekreślił.
Dzisiaj potrzebny jest więc nowy (czyli stary) model komunikacji naukowej, którego cechą jest: publikuj i czytaj. Będzie to skutkować m.in. zmianą modeli wydawniczych – odchodzeniem od kontraktu z wydawcami (bo będzie otwarty dostęp do treści). Trzeba będzie też odpowiedzieć sobie na pytanie co to jest publikacja naukowa? Treść? Dane? Narzędzie oprogramowania? Ale Open Access to także nowa szansa dla bibliotek, które mogą się stać miejscem tworzenia dokumentacji naukowej.
Do realizacji tej idei przystąpiło już wiele uniwersytetów w USA (m.in. MIT, Uniwersytet Kalifornijski), ale i Chińska Akademia Nauk, natomiast Harvard jest prekursorem legislacji dotyczącej otwartej nauki.
Anna Leszkowska