Felietony W. W. Jędrzejczak (el)
- Autor: Wiesław W. Jędrzejczak
- Odsłon: 3230
Miś wydaje się ponadczasową zabawką człowieka i łatwo sobie wyobrazić, że stworzono go w czasach prehistorycznych. Ludzie wtedy żyli w lasach, a niedźwiedzie były często spotykane w ich otoczeniu i z niepotrzebnych skrawków futer mamy szyły dzieciom te zabawki. Ale tak nie było.
Prawdziwy niedźwiedź był wprawdzie inspiracją dla jednego z twórców tej zabawki Morrisa Michtoma. Ale miał powstać z inspiracji opisem przygody ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Teodora Roosvelta podczas polowania na niedźwiedzie. I dopiero sto dziesięć lat temu. Stąd zresztą angielska nazwa misia: „teddy bear” od zdrobnienia imienia Teodor. Ale przecież dzieci poznają misie znacznie wcześniej niż niedźwiedzie. I wcale nie jest pewne, że je ze sobą wiążą.
Dzisiaj właściwie trudno sobie wyobrazić, jak wyglądało życie najmłodszej części społeczeństwa przed wynalezieniem misia. Według Wikipedii, miś został wynaleziony niezależnie i w tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych zgodnie z opisaną wyżej historią i w Niemczech przez Richarda Steiffa właśnie w 1902 roku. Nazwiska tych ludzi nie są powszechnie znane, a przecież ich wpływ na ludzkość stał się olbrzymi. I zainspirował setki innych twórców.
Mam niewiele wspomnień z wczesnego dzieciństwa, ale ciągle po sześćdziesięciu latach pamiętam historię utraty mojego misia. Do mojej rodzinnej Gdyni przyjechał wtedy cyrk i poszedłem zobaczyć, jak rozbija się cyrkowy namiot. Do dzisiaj pamiętam, że położyłem misia pod słupem elektrycznym i miejsce, którym stał ten słup. Kiedy wróciłem to już go nie było, pobiegłem do domu, wróciłem z tatą, szukaliśmy, ale moja jedyna zabawka, pluszowy, wypchany trocinami miś nigdy się nie odnalazł.
Dzisiaj, mój cztero i półroczny synek ma dziesiątki pluszaków, w tym misiów też kilka, ale tylko jeden spośród nich jest szczególny: „Miś przyjaciel”. W rzeczywistości dość pokraczny, ale jedyny w swoim rodzaju, bardzo już zniszczony, ale niezastępowalny. Misio daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego właśnie misie mają takie kształty, że uspokajają dzieci - trudno powiedzieć. Co w tych misiowych kształtach wzbudza zaufanie małego człowieka? Skrzyżowanie dziecięcych kształtów z psiakowatą mordką? Policje na całym świecie mają misie właśnie w tym celu, aby w sytuacji krytycznej opanować panikę i rozpacz dzieci.
A co może być „misiem” dla dorosłego samotnego człowieka?
Wiesław Wiktor Jędrzejczak
- Autor: Wiesław Wiktor Jędrzejczak
- Odsłon: 4026
Moja, nieżyjąca już, Matka nauczyła mnie krawiectwa, mój żyjący szwagier poduczył mnie prac remontowych w domu i gdybym nie był profesorem medycyny, utrzymałbym się z wykonywania wielu różnych prac.
Motywacja mojej Mamy była ciekawa dlatego, że ona przeżyła wojnę udając krawcową i jej chodziło o to, że ani Niemcy ani Rosjanie nie zabijali ludzi prostych zawodów.
Krawiectwo było tu jeszcze o tyle istotne, że krawiec, podobnie, jak np. zegarmistrz, mógł mieć delikatne ręce, a między innymi w oparciu o wygląd rąk rozróżniano fizycznych od umysłowych. Polski premier Witos został w czasie wojny polsko-bolszewickiej złapany przez wrogów. Nie wiedząc kim jest, ci spojrzeli mu tylko na ręce, a Witos był chłopem ze spracowanymi rękami i puścili go wolno. Moja Matka nauczyła mnie krawiectwa, abym w razie kolejnej zawieruchy wojennej mógł przeżyć udając krawca.
Nie było to nic nowego, wcześniej w czasie rewolucji francuskiej nieliczni arystokraci, którzy przeżyli, uszli z życiem dlatego, że udawali różnych rzemieślników i przy okazji uczyli się jakiegoś rzemiosła.
Wiele lat temu, kiedy byłem w Stanach Zjednoczonych, mój amerykański szef zatrudnił jako sekretarkę doktora filozofii. Facet robił nam pogadanki z filozofii w czasie przerwy na lunch, ale w czasie pracy odbierał telefony, organizował szefowi spotkania, redagował publikacje itd. Mój szef też był „philosophy doctor”, ale ze swoich kwalifikacji mógł się nie tylko utrzymać, ale jeszcze dać pracę innym, a tamten facet nie.
Czasy, które nadchodzą są może mniej zagrożone wojną, ale za to mało przewidywalne i ludzie, którzy mają wyższe wykształcenie, ale nie mają konkretnego zawodu powinni ten zawód nabyć. To w najlepszym przypadku przyda się tylko w domu, a w najgorszym może uratować byt. Zawsze będą ludzie, którzy sobie będą dawać radę lepiej niż inni i oni zawsze będą potrzebować ludzi, którzy dla nich wykonają prostsze prace.
Lepiej oczywiście należeć do tej pierwszej kategorii ludzi, ale jeśli się do niej nie należy, to lepiej należeć do kategorii drugiej niż do kategorii trzeciej, która sobie w ogóle w życiu nie radzi.
Człowiek powinien być zawsze przygotowany, aby móc spaść na cztery łapy i odnaleźć się w każdej sytuacji, którą zgotuje mu los. System edukacji powinien być tak pomyślany, aby dawać dwa zawody. A jeśli nie załatwia tego system, to człowiek, przygotowując się do samodzielnego życia, powinien się o to sam postarać.
Wiesław Wiktor Jędrzejczak
- Autor: Wiesław Wiktor Jędrzejczak
- Odsłon: 3919
W Polsce ukuto pojęcie „zbrodni komunistycznej” dla czynów dokonywanych w okresie tzw. komuny, które w myśl powszechnych definicji zbrodniami nie były. Niekiedy dla czynów popełnianych nagminnie przez obecne władze w ramach demokratycznej legitymizacji. W domniemaniu jest tu spowodowanie przez „PZPR-owskich katów” sytuacji dramatycznie gorszej i odbiegającej od normy w rozwiniętym demokratycznym świecie.
W amerykańskiej kolebce demokracji jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku wykorzystywano (bez ich zgody) więźniów oraz osoby z niedorozwojem umysłowym do eksperymentów medycznych. Ciekawa jest przyczyna takiego postępowania wyjawiona podczas przesłuchań przedstawicieli koncernów farmaceutycznych w amerykańskim Kongresie w 1973 roku: „więźniowie byli tańsi niż szympanse”. Czy to robiła nasza „komuna”?
W tych samych Stanach Zjednoczonych, ale także w Szwecji, poddawano w tym samym czasie przymusowej sterylizacji tysiące ludzi. Czy to robiła nasza „komuna”? Za sprawą dość chamskiego wpisu na portalu społecznościowym oraz wyboru argentyńskiego kardynała na Papieża przypomniano opinii publicznej wyczyny argentyńskiej junty. Dobrej, bo jak Pinochet prawicowej. Wyczyny w rodzaju uczenia ludzi pływania w oceanie po wyrzuceniu z helikoptera z ciężarkiem. Organizowaniu dzieciom nowych rodziców w trosce, aby przez prawdziwych nie zostali wychowani na wrogów junty. Ktoś powie nic wielkiego, przecież to samo było w Hiszpanii za rządów generała Franco. Ale w końcu, to przecież były dyktatury. Były, u nas podobno też była dyktatura, ale czy tak się zabawiała?
A ostatnio się okazało, że wcale do tego nie trzeba było dyktatury. Wystarczy dowiedzieć się, co robiono z Aborygenami w Australii (np. na nich polowano) i uświadomić, że tam (nie tylko zresztą aborygeńskim) matkom odbierano pod różnymi pretekstami dzieci, aby zaspokoić potrzebę adopcji innych rodzin. Czy to też robiła „komuna”? Świat nie jest, nie był i nie będzie idealny, ale wszędzie powinny być zachowane proporcje. W Polsce w dodatku, najbardziej na prześladowania dawnego systemu skarżą się jego najwięksi beneficjenci. W ramach przyzwoitości. Wiesław Wiktor Jędrzejczak