Politologia (el)
- Autor: Bruno Drwęski
- Odsłon: 2507
Nie ulega wątpliwości, że scenariusz rozbicia dzisiejszej Ukrainy na „Ukrainę prawdziwą” i Noworosję niesie ze sobą niebezpieczeństwo niekończących się konfliktów oraz rozbudza idee rozbicia innych istniejących państw na terenie całej Europy i Azji.
Chcąc nie chcąc więc, Ukraińcy są skazani na dogadanie się, co leży w interesie wszystkich jej sąsiadów.
Obecny konflikt na Ukrainie i wokół tego państwa należy rozpatrywać na wiele sposobów. Jest to więc:
– interwencja państw zachodnich, mająca na celu zaprowadzenie na Ukrainie demokracji i co za tym idzie – wzorców globalnej gospodarki rynkowej;
– interwencja spreparowana i sfinansowana przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników, którzy przynajmniej od czasów tzw. Pomarańczowej rewolucji mają na celu oderwanie Ukrainy od swego tradycyjnego zaplecza rosyjskiego i eurazjatyckiego na rzecz struktur zachodnich;
– odpowiedź USA i ich sojuszników na niepowodzenie ich interwencji w Syrii;
– próba uniemożliwienia rozwoju zaproponowanej przez Władimira Putina, z poparciem Chin i innych wschodzących mocarstw i gospodarek BRICS „integracji gospodarczej od Lizbony po Władywostok” na korzyść Transatlantyckiego Porozumienia O Wolnym Handlu (TAFTA) między UE a USA;
– reakcja USA na kryzys własnej gospodarki, waluty i własnego modelu gospodarczego w momencie wzrostu siły krajów i gospodarek bazujących na silnym interwencjonizmie państwowym;
– ingerencja Rosji, mająca na celu uniemożliwienie prawa Ukrainy do samostanowienia tak, aby przywrócić „imperium”, czy to w formie byłej jednolitej Rosji carskiej, czy byłego federacyjnego ZSRR;
– próba odegrania przez Rosję zasadniczej roli w rozgrywkach międzynarodowych w celu budowania światowego układu multipolarnego, w ramach którego, obok Chin i innych państw wschodzących BRICS, Rosja zajmowałaby kluczowe miejsce;
– wojna domowa Ukraińców między ze sobą po dwudziestu latach gospodarki skorumpowanej i samodestrukcyjnej i braku budowy wspólnego etosu narodowego i socjalnego;
– wojna bardziej nacjonalistycznych i biednych regionów z regionami bardziej rozwiniętymi Ukrainy.
Streszczając powyższe, można postawić następujące pytania:
– czy wojna na Ukrainie to przede wszystkim wojna domowa, do której zewnętrzne mocarstwa wpraszały się od wielu lat czy dopiero od zeszłej jesieni?
– czy to wojna regionalna między Zachodem a Rosją o przywództwo na śródlądziu eurazjatyckim?
– czy to wojna globalna między Zachodem a wschodzącymi mocarstwami BRICS?
– czy to wojna globalna między USA a krajami UE o jej przyszły kierunek rozwoju w kierunku Eurazji i Azji czy Atlantyku?
– czy to konflikt wewnętrzny w samej UE i w każdej z jej gospodarek, o geostrategię rozwoju na korzyść TAFTA, czy na korzyść osi rozwojowej Pekin-Moskwa-Berlin-Bruksela (patrząc na propozycję Rosji w kwestii stworzenia osi współpracy „od Lizbony po Władywostok” oraz na rozwój chińskiego „nowego szlaku jedwabnego” wzdłuż przyszłej linii kolejowej Czengtu-Duisburg)?
Zapewne wszystkie te czynniki są istotne, a problem dla badacza stanowi pytani: w jakich proporcjach wywierają one wpływ na konflikt ukraiński i jak podejść do tej problematyki, nie wprowadzając do niej zbyt wielu czynników subiektywnych i emocjonalnych?
Kiedy chodzi o Ukrainę, chodzi o kraj z definicji „graniczny”, który siłą rzeczy budzi wiele emocji tak u swych sąsiadów z Zachodu, jak i ze Wschodu. Nie można bowiem zapominać, że Ukraina to jeden z głównych obszarów strategicznych, na którym ważą się losy świata, jak dawno już pisał strateg amerykańskiego „imperium” Zbigniew Brzeziński.
W dodatku to jednocześnie obszar, który budzi silne uczucia nie tylko pośród narodów słowiańskich, które dzieliły w historii wspólnotę losów z krajem, który rozciąga się wokół „matki miast ruskich”, ale także u wszystkich narodów subkontynentu europejskiego (stanowiącego de facto półwysep Azji).
Już od starożytności Ukraina była bowiem „bramą narodów”, czyli z jednej strony najdalej wysuniętą na Zachód ziemią cywilizacji koczowniczej, od Scytów po Kozaków i Tatarów, a zarazem najdalej posuniętą na Wschód cywilizacją niemieckiego prawa miejskiego.
Dopiero uwzględniając te wszystkie czynniki we właściwy sposób, jesteśmy w stanie zrozumieć wagę obecnego konfliktu na Ukrainie i oceniać, na którą stronę przechyla sie tendencja po podpisaniu rozejmu między rzecznikami jednolitej Ukrainy a rzecznikami „Związku Republik Ludowych” Donbasu, między rzecznikami orientacji „na Rosję i Eurazję” a rzecznikami orientacji „na Zachód”.
Nie można też zapominać o tym, że lwia część Ukraińców zapewne życzy sobie „neutralności”, czyli dobrosąsiedzkich stosunków z „braćmi” z obydwu stron, co nie prowadziłoby ich do sytuacji, w której ich zakłady pracy będą musiały wybierać między współpracą z jednym rynkiem i producentem na niekorzyść drugiego rynku i producenta.
Co się stało w Mińsku?
Porozumienie rozejmowe podpisane w Mińsku, i to niezależnie od tego czy przerwanie ognia utrzyma się, czy stanowi tylko listek figowy dla dalszych wojowniczych zapędów jednej, bądź drugiej strony, jest ważne ponieważ oznacza, że każda strona doszła do momentu, w którym zmierzyła dotychczasowy stan swoich realnych sił i potrzebuje chwili oddechu zanim przystąpi do kolejnej fazy. Zatem mamy uznanie rzeczywistości i stanu obecnego balansu sił w wymiarze lokalnym i globalnym.
Nad czym należy sie zastanowić? „Moment miński” zbiegł się prawie ze szczytem NATO w Newport (4–5 września br.) i ze spotkaniem brukselskim tydzień wcześniej. Do tego doszła publikacja wstępnych (no i oględnych) raportów brytyjskiego i holenderskiego w sprawie strącenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego, który ustanowił apogeum wzajemnej niechęci między Rosją a USA, przy jednoczesnej stanowczości i niezależności pozycji Malezji, o której opinia publiczna w Europie zdaje się zapomniała.
W sumie w Brukseli Rosjanom powiodło się częściowo. Unia Europejska po groźbach zdecydowała się nie rozszerzać sankcji. Kraje „starej Europy” zadecydowały, że w momencie zbliżającej się zimy lepiej nie zaostrzać konfliktu z rosyjskim potentatem gazowym, pokazując przy tym nawet pewną otwartość wobec strategii Rosji, zmierzającej do dalszej budowy gazociągu „South Stream”. Należy przy tym wspomnieć, że owszem – gazociągi biegnące do Europy zasadniczo pochodzą na razie z Rosji, ale zapomina się często o tym, że i one wszystkie docierają tylko i wyłącznie do Niemiec, skąd się potem ponownie rozgałęziają, co jest równie ważne dla zrozumienia, kto dziś w Europie posiada wiodącą pozycję w decyzjach strategicznych.
Widać więc, że Niemcy odgrywają zasadniczą rolę w określaniu polityki europejskiej, co powoduje liczne sprzeczności tak wewnątrz Europy, jak z partnerem zza Atlantyku. Niemcy mają bowiem silne interesy na Ukrainie, ale równie silne na terenie Rosji, z wzajemnością ze strony Rosji. Nie można też zapominać o pozostałych niemieckich „czynnikach”, do których należą – Chiny, Azja wschodnia, Azja środkowa i Indie.
W tej sytuacji szczyt NATO nie mógł podjąć decyzji w sprawie propozycji USA co do umieszczenia przeciwrakietowego systemu obronnego, celującego w Rosję. Nie podjął też decyzji w kwestii rozmieszczenia baz armii USA w Polsce, w Rumunii i w krajach nadbałtyckich i nie zdecydował się uznać, że reakcja Rosji na wydarzenia na Ukrainie doprowadziła do faktycznego zerwania układu Rosja-NATO. Szczyt ograniczył się więc do potępienia tego, co NATO określiło jako „interwencję rosyjską” na Ukrainie i do wyrażenia „zrozumienia” wobec postaw najbardziej proamerykańskich i sąsiadujących z Rosją członków Paktu, co do umieszczenia „punktów tranzytowych” NATO na ich terytoriach. Jednym słowem – niewiele.
Liczące się mocarstwa Unii Europejskiej doprowadziły do tego w momencie rokowań w Mińsku. Aby nie podgrzewać atmosfery napięcia, istniejącego między UE a Rosją, co szczególnie było widoczne w stanowisku Niemiec i ich najbliższych sojuszników – Austrii, Czech, Słowacji, Węgier oraz przy poparciu Francji i krajów południowej Europy oraz Finlandii, nie zdecydowano się na nałożenie nowych sankcji i nowych mechanizmów nacisku za pośrednictwem NATO.
Szczyty tak w Brukseli, jak i w Newport udowodniły, że najbardziej wpływowe siły w UE dążą raczej do jak najszybszego polepszenia swych stosunków z Rosją i przywrócenia tradycyjnej już współpracy, przynajmniej na poziomie sprzed konfliktu ukraińskiego, czyli kiedy Władimir Putin zaproponował „integrację od Lizbony po Władywostok”. Stało się to akurat w momencie, kiedy USA z trudem lansowały rokowania na temat transatlantyckiego traktatu handlowego i zaczęły używać argumentu w postaci swego gazu łupkowego, mającego stanowić konkurencję dla gazu rosyjskiego, bądź ewentualnie przyszłych dostaw tego nośnika energii ze złóż irańskich, syryjskich, cypryjskich, palestyńsko-izraelskich i katarskich.
Chodziło owszem o gaz, ale także i o cały wzajemny handel Europy tak z Rosją, jak i z Azją przez terytorium Rosji. Jednak spora liczba biznesmenów zachodnich i chińskich odwiedzających w ostatnich tygodniach Krym sprawia wrażenie, że Niemcy rozumieją, że Ukraina to owszem bardzo ważny obszar, ale łącznie z Rosją.
Należy przy tym także wspomnieć, że jeśli dojdzie naprawdę do przerwania ognia na Ukrainie, to wówczas automatycznie na pierwsze miejsce wróci sprawa jej katastrofalnej sytuacji gospodarczej. Ekonomia ukraińska potrzebuje de facto równowartości 150 mld USD, aby stanąć na nowo na nogi. Jest to niemożliwe bez ściślej współpracy na linii Europa-Rosja-Chiny. Zatem albo świat czeka przedłużająca się wojna z bardzo niebezpiecznymi możliwymi skutkami dla wszystkich, z globalną wojną nuklearną włącznie, albo pokój i powrót do realiów ekonomii globalnej.
W tym miejscu należy realnie uznać fakt, że skorumpowany reżim, który plądrował Ukrainę przez ostatnie 20 lat, nie napotykając oporu i kontroli ze strony silnego państwa, zdolnego przeciwstawić się samowoli oligarchów, nie został obalony w lutym bieżącego roku, lecz z powodzeniem funkcjonuje nadal bez większych zmian. A bez zmian nie może być mowy o pokoju i o ekonomiczno-społecznym rozwoju na Ukrainie.
Cokolwiek więc by nie myśleć o układzie podpisanym w Mińsku, otwiera on drzwi do uznania sporów istniejących w społeczeństwie ukraińskim co do uwzględnienia aspiracji mieszkańców Donbasu do posiadania pewnej autonomii.
Ten aspekt automatycznie otwiera te drzwi zasadniczym zmianom w funkcjonowaniu tego państwa już nie tylko w stosunku do Donbasu, ale w stosunku do wszystkich życiodajnych regionów wschodu i południa państwa ukraińskiego. Zarówno manifestanci na kijowskim Majdanie, przynajmniej na początku, jak i założyciele rad robotniczych na terenie Donbasu, przynajmniej na początku procesu, który doprowadził do powstania „republik ludowych”, mieli w sumie jednego zasadniczego i wspólnego wroga – oligarchów. To ta wąska grupa stanowi główny problem Ukrainy.
Białoruś uporała się z tym problemem nie pozwalając u siebie, nieomal od początku swej niepodległości, na rozwój pełnego wolnorynkowego kapitalizmu. Rosja, po tragedii ery jelcynowskiej, uporała się z tym problemem, wprowadzając rządy silnej ręki, które kontrolują skłonności swoich oligarchów do wybryków, rozkładających spójność kraju. Problem z oligarchami to wyzwanie, które Ukraina ma nadal przed sobą.
Jakie będą perspektywy po ewentualnym rozejmie?
Przerwanie ognia zmusza Ukrainę i zagranicznych sojuszników obecnych władz w Kijowie do konfrontacji z rezultatami systemu oligarchicznego, który był skutkiem rozbicia ZSRR; zmusza ich do uwzględnienia różnic tak ekonomicznych, jak mentalnościowych i kulturowych, istniejących w ramach tej Ukrainy, która powstała na bazie granic, jakie jej dawały najpierw rządy Włodzimierza Lenina a potem Józefa Stalina.
Dzisiejsza Ukraina, wraz z Noworosją, Galicją Wschodnią i Zakarpaciem jest wynikiem odgórnego kompromisu między siłami i marzeniami nacjonalistów ukraińskich rodem z niemieckiej XIX-wiecznej szkoły a planami internacjonalistycznymi kolejnych pokoleń bolszewików. Od tej prawdy historycznej nie da się uciec. Stąd potrzeba dla dzisiejszej Ukrainy, jeśli to państwo ma nadal istnieć w obecnych jego granicach, nowego kompromisu ustrojowego, ideologicznego, narodowego, kulturowego, politycznego, ekonomicznego i społecznego. Próba sił, dokonana w ramach kijowskiej „operacji antyterrorystycznej” nie powiodła się, co by nie myśleć o udziale Rosji lub USA oraz Niemiec w obecnym kryzysie.
Dalszy kurs na rozwiązanie siłowe ze strony Kijowa i jego popleczników grozi generalną konflagracją na skalę światową i to w momencie, kiedy dwa obozy, ale również dwa sposoby reagowania na prawa kapitalizmu ścierają się na świecie, nie wspominając o tym, że lwia część narodów nadal tęskni za rozwiązaniami społecznymi o charakterze bardziej socjalnym, aby nie mówić socjalistycznym. Widać to w nostalgii wobec ZSRR, która istnieje wszędzie na obszarze poradzieckim, ale również u narodów, które kiedyś korzystały z jego pomocy w ramach dekolonizacji. Stąd latynoski „socjalizm XXI-ego wieku”, jak i wybuchy „islamizmu”, który, na swój sposób, stanowi także objaw odrzucenia realnie istniejącego kapitalizmu neoliberalnego.
W tej sytuacji powstanie (dwu?) władzy chociaż częściowo opartej na radach robotniczych w Donbasie, jak i powstanie partyzantki nawiązującej do Nestora Machny w obwodzie zaporoskim, stanowią objawy nostalgii, która nie jest tylko regionalna, lecz stanowi istotny czynnik rzeczywistości istniejącej z różnym natężeniem we wszystkich krajach tak byłego „obozu pokoju”, jak i ruchu państw niezaangażowanych.
Stąd też sympatia, którą wywołuje quasi-mechanicznie antykomunistyczna bądź co bądź Rosja pośród wielu narodów świata, co stanowi istotny czynnik odrodzenia się siły tego kraju na skali międzynarodowej. Ten czynnik, co by o nim nie sądzić, należy brać pod uwagę, szczególnie w krajach sąsiadujących z Rosją, gdzie ta sympatia spotyka się najczęściej z niezrozumieniem.
Jednak na fakty nie należy się obrażać. Finowie, mimo zawiłości ich własnej historii, lepiej zdają się rozumieć ten fakt niż np. Bałtowie, a Białorusini lepiej niż mieszkańcy obwodów galicyjskich. Należy jednak czynić wysiłki w imię realizmu, aby najbardziej nieufne wobec Rosji społeczeństwa zrozumiały, jaki jest rzeczywisty balans sił na świecie.
Tymczasem na Ukrainie trzeba uporać się z takimi problemami, jak ceny benzyny i żywności, inflacja, bezrobocie, kurs hrywny, stan bezpieczeństwa publicznego, masowa emigracja młodych i wykształconych... To problemy, które bataliony „radykała” Ołeha Liaszki lub „banderowskiej” Gwardii Narodowej, nie mówiąc o oddziałach ukrainsko-izraelsko-rosyjskojęzycznego kosmopolitycznego oligarchy Ihora Kolomojskiego, nie mają pojęcia jak rozwiązać. Dzieje się to w sytuacji, kiedy MFW namawia tylko i wyłącznie do cięć budżetowych i zniesienia praw socjalnych, a jednocześnie spora duża część PKB Ukrainy pochodzi z przekazów pieniężnych emigrantów ukraińskich, pracujących w Rosji.
Nie ulega wątpliwości, że scenariusz rozbicia dzisiejszej Ukrainy na „Ukrainę prawdziwą” i Noworosję niesie ze sobą niebezpieczeństwo niekończących się konfliktów oraz rozbudza idee rozbicia innych istniejących państw na terenie całej Europy i Azji. Chcąc nie chcąc, Ukraińcy są więc skazani na dogadanie się, co leży w interesie wszystkich jej sąsiadów. Docelowo zatem państwa sąsiadujące z Ukrainą i posiadające swój udział w obecnej rozgrywce są zmuszone ułatwić drogę do zawarcia rozsądnych kompromisów na polach: ustrojowym, społecznym oraz ekonomicznym.
Nie ulega wątpliwości, że Ukraina zajmuje kluczowe miejsce dla Europy, Eurazji, Azji i nawet dla krajów czarnomorskich, a więc i śródziemnomorskich. Przyszłość gospodarek tych wszystkich zazębiających się ze sobą krajów przy rozwoju nowoczesnych szybkich środków komunikacji wymaga polityki współpracy.
Na obecnym etapie jednak brak równowagi, wynikły z końca świata dwubiegunowego nie został przezwyciężony i nie doszło jeszcze do powstania świata wielobiegunowego, co staje się nieuniknione, jeśli ludzkość ma budować pokojową przyszłość.
Na razie jednak istniejące mocarstwa nie znalazły swojego właściwego miejsca zależnie od racjonalnej analizy ich rzeczywistego potencjału i ogólnego balansu sił. Słabsze państwa z tego m.in. powodu jeszcze nie mogły ocenić, w jakim stopniu muszą znaleźć sobie poszczególnych partnerów, tak bliskich jak i dalszych, i ustalić z nimi nowe reguły gry. Stare jeszcze nie zginęło a nowe jeszcze się nie narodziło, choć widać pierwsze oznaki nowej możliwej równowagi światowej, uwzględniającej rzeczywisty układ sił i potencjałów. Póki co, z tego powodu, kraje takie, jak Ukraina stały sie terenem gry między aspiracjami mocarstw lepiej czy gorzej analizujących realia dzisiejszego i jutrzejszego świata. Stąd wielkie niebezpieczeństwo, które pojawia się na obecnym etapie dziejów...
prof. Bruno Drwęski
Autor jest historykiem, politologiem, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Paris III, Paryskiego Instytutu Nauk Politycznych. Od 1981 r. wykłada w Narodowym Instytucie Języków i Cywilizacji Wschodnich (INALCO) w Paryżu na wydziale Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem licznych prac na temat podziałów społecznych i kwestii narodowościowych w Europie Środkowej i Wschodniej oraz procesów społeczno-politycznych w krajach arabskich.
Tekst pochodzi z portalu Geopolityka.org.pl.
Jego pełna wersja - http://www.geopolityka.org/analizy/3012-bruno-drweski-ukraina-na-skraju-dwoch-rzeczywistosci
- Autor: Andrzej Wawryniuk
- Odsłon: 4079
Amerykanie pochodzenia ukraińskiego oddziaływali na społeczeństwo USA poprzez publikacje, mając do własnej dyspozycji własne wydawnictwa. Ze zrozumiałych względów problem ten był monitorowany przez Ambasadę Polską w Waszyngtonie, której służby prasowe w opracowywanych raportach wiele miejsca poświęcały prasie ukraińskiej. Dla ówczesnych władz polskich informacje przekazywane Amerykanom przez diasporę ukraińską były bardzo istotne, ponieważ również Amerykanie polskiego pochodzenia prowadzili podobne akcje informacyjne, tyle tylko, że diametralnie różniące się w ocenie faktów. Przekazywanie sentencji treści artykułów prasy ukraińskiej Rządowi Polskiemu na Uchodźstwie w Londynie pozwalało na wypracowywanie przez stosowne służby określonych stanowisk z użyciem kontrargumentów oraz możliwość ich zamieszczania w licznej jak na ówczesne czasy prasie polonijnej.
Bez pretensji
Pierwsze oficjalne stanowisko części diaspory ukraińskiej w Stanach Zjednoczonych zostało zaprezentowane przez nacjonalistyczny nurt skupiony wokół dziennika „Swoboda”, (Ukrainian Daily), który 22 stycznia 1940 r. opublikował tekst zatytułowany „Za silną i wielką Ukrainę”, pisząc w nim miedzy innymi: „Naturalna Polska w etnograficznych granicach – to jest polityka realna, tak jak realną polityką jest naturalna Ukraina”.
Dzień później ta sama gazeta napisała: „Ukraiński naród domaga się minimum. Mając wokół siebie także słabsze i mniejsze narody, nie myśli żyć ich kosztem. Nie chce ani ich ziemi, ani ich pracy, a chce tylko żyć ze swojej własnej pracy na swojej własnej ziemi. Tak Rosja, jak i Polacy, nie chciały nigdy tego zrozumieć i pogodzić się z takim rozumieniem. /…/ Ukraińcy nie mają żadnych pretensji do Polski i narodu polskiego. I gdyby tylko Polska i naród polski raz już uznały, że i one nie mają pretensji do ziem ukraińskich – to zaczęłaby się nowa karta w historii Polski i Ukrainy. Bez tego, jakikolwiek rządy czy komitety ukraińskie, które chciałyby te sprawy traktować inaczej, niczego nie dokonają, a tylko zaostrzą stosunki polsko-ukraińskie.
Piszemy w tej sprawie jasno i otwarcie, bo w Ameryce przebywa teraz przedstawiciel Rządu Polskiego. Piszemy, bo i amerykańscy obywatele pochodzenia polskiego, okazują starania stworzenia „nowej Polski” i przyczynienia się do likwidacji tej tragedii, która od wieków wyniszcza polski i ukraiński naród. Teraz można to wszystko łatwo zlikwidować, podtrzymując, kiedy idzie o polsko-ukraińskie stosunki: etnograficzną Ukrainę i etnograficzną Polskę”.
Wielka Ukraina
Podobne stanowisko opisał Konsulat Generalny RP w Nowym Jorku, w swoim raporcie do MSZ w Londynie z 13 lutego 1940 r., nr R.851-b, w której podano, że ukraińska „Svodoba”, tutejszy dziennik nacjonalistyczny, kilkakrotnie zabierał głos w sprawie polsko-ukraińskiego porozumienia. W wydaniu z 13 lutego opublikował artykuł redakcyjny pt. „Pora na odważnie słowo, w który oświadcza, „że …Polska, aby mogła istnieć, potrzebuje jako sąsiada silnej i wielkiej Ukrainy łącznie z zachodnio-ukraińskimi ziemiami”.
W artykule nacjonaliści ukraińscy wskazują, że Ukraina powinna mieć terytorium włącznie z zachodnią jej częścią, zwaną Zachodnia Ukraina. Ważne jest również wskazanie, że ta część diaspory ukraińskiej reprezentowała pogląd, iż podziału terytorialnego należałoby dokonać uwzględniając czynnik etniczny. Jest to chyba jedno z pierwszych stanowisk, wyrażonych przez Amerykanów pochodzenia ukraińskiego w Stanach Zjednoczonych, w którym jasno określono przyszłość Ukrainy w jej nowych granicach.
24 maja 1940 r. odbył się Kongres Ukraińców Amerykańskich. Jego uczestnicy uchwalili memorandum do rządu Stanów Zjednoczonych, w którym prezentują między innymi swój program polityczny, którego najważniejsza teza dotyczyła „naprawy wielkiej niesprawiedliwości historycznej w drodze odbudowania państwa ukraińskiego, które leży w interesie nie tylko narodu ukraińskiego, ale przede wszystkim w interesie pewnego i stałego pokoju w Europie”. Istotnym fragmentem memoriału było, co prawda nie powiedziane wprost, stanowisko w sprawie powojennego terytorium Ukrainy. Stosowny zapis memoriału ma treść: „Jesteśmy pewni, że państwo ukraińskie będzie odbudowane na podstawach ludowładztwa, pełnej wolności i równouprawnienia narodowego z przyznaniem pełnych praw sąsiadom Ukrainy do niezależności państwowej na ich ziemiach etnograficznych. /…/ Naród ukraiński nie sięga po cudze ziemie. Pragnie on pokojowej współpracy ze swymi sąsiadami na zasadach równouprawnienia”. Był to pierwszy konkretny sygnał przekazany światu (dokument dostarczono do Sekretariatu Stanu) wskazujący na oczekiwania większej grupy Ukraińców co do powojennego terytorium państwa.
Należy zaznaczyć, że w Kongresie – jako goście – uczestniczyli między innymi kongresmeni i członkowie Izby Reprezentantów: J. Harold Flannery, demokrata z Luzerne Country, Boland, demokrata z Pennsylvanii, Vorhis, demokrata z Kalifornii, O’Day, demokrata z Nowego Jorku, Sabath, demokrata z Illinois, Walter, demokrata z Pennsylvanii, Rockefeller, republikanin z Nowego Jorku, senator Maloney z Connecticut oraz L. W. Robert, sekretarz Narodowego Komitetu Stronnictwa Demokratycznego.
Powyższe wskazuje na fakt, że środowisko amerykańskich Ukraińców miało silne poparcie zarówno w Kongresie, jak i w Izbie Reprezentantów Stanów Zjednoczonych.
A potem przyszła zmiana…
Postawa Ukraińców, a przede wszystkim ich ideowych przewodników, radykalnie się zmieniła po 22 czerwca 1941 r. Przykładowo, Andrzej Melnik, prezes Prowodu Ukraińskich Nacjonalistów, w październiku 1941 r. wzywał do walki przeciwko Polsce i Rosji, a przede wszystkim do zjednoczenia. Ostatnia kwestia była prawdopodobnie aluzją do 2000 organizacji istniejących w tym czasie w USA, przy 800 000 Amerykanów ukraińskiego pochodzenia lub Ukraińców bez obywatelstwa amerykańskiego.
Istotny dokument dotyczący wzajemnych relacji polsko-ukraińskich pochodzi z polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a skierowany był do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rządu Polskiego na Uchodźstwie. Z dokumentu datowanego na 4 kwietnia 1941 r. wynika, że były prezydent Republiki Ukraińskiej Wiaczesław Prokopowicz wystosował odręczne pismo na ręce ministra polskiego MSW, w którym Prokopowicz proponuje Polsce współpracę.
Polskie MSW wyjaśniało jednocześnie, że według Prokopowicza punktem wyjścia byłaby umowa, ustanawiająca bardziej ścisłą współpracę wojskową i gospodarczą Polski i Ukrainy, a jej podstawę stanowiłaby deklaracja Rządu Polskiego precyzująca pozytywny stosunek do sprawy niepodległości Ukrainy i zapowiadająca rozstrzygnięcie spornych zagadnień na zasadzie etnograficznej.
Były premier Ukrainy, a nie prezydent jak napisano w raporcie, chciałby uzyskać od Rządu Polskiego na Uchodźstwie, jako naturalną, według niego, pomoc materialną i formalną, w celu opuszczenia Francji oraz zapewnienia mu utrzymania małej ekipy (dwu do pięciu współpracowników) i budżet do przyszłej akcji. Prokopowicz chciałby także, przy pomocy Rządu RP wznowić wydawnictwo naczelnego organu Ruchu Petlurowskiego „Tryzub”.
30 kwietnia 1941 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w zajętym stanowisku informowało Prokopowicza, że jego dalszy pobyt we Francji jest nieefektywny politycznie i zaproponował mu przyjazd do Londynu dodając, że Rząd RP bierze na siebie organizację wyjazdu i zapewnia jemu i jego współpracownikom byt materialny oraz finansowanie wydawnictw. Prokopowicz został poinformowany, że starania o jego przyjazd Rząd Polski już rozpoczął.
Sprawa nie doczekała się realizacji, ponieważ już w październiku 1941 r. pisano o ciężkiej chorobie byłego premiera Ukrainy i jego niechęci do opuszczenia Francji, a w 1942 r. Prokopowicz zmarł, a kierownictwo paryskiej grupy petlurowców przejął Szuling, bliski współpracownik Prokopowicza.
Rewizja deklaracji aliantów
W raporcie z 23 sierpnia 1944 r. Ambasada Polska W Stanach Zjednoczonych zwraca uwagę na tekst zamieszczony w „Narodnym Słowie”, organie Ukraińskiej Narodowej Pomocy w Ameryce, w którym poddano analizie deklarację Roosevelta – Churchilla z punktu widzenia spraw ukraińskich, w treści której zapisano: „Anglia uznała Polskę a także i Ameryka, w takich granicach, w jakich była ona przed wojną z Niemcami, a nie można zaprzeczyć, że granice te Polska zdobyła zbrojnie, rozlewem krwi i grabieżą”.
Tygodnik przypomina więc, „że Polska znęcała się nad Ukraińcami, Białorusinami i Litwinami, że prowadziła wojnę z Bogiem, rujnując ukraińskie cerkwie i rozsadzając je dynamitem.
„Narodne Słowo” zwraca również uwagę, że Związek Sowiecki naruszył niepodległość Litwy, Estonii i Finlandii, jat również Ukrainy, która po ostatniej (pierwszej - przyp. A.W.) wojnie światowej uzyskała własny byt państwowy. Tygodnik zapytuje, czy Polska zgodzi się pozostać w swoich granicach i czy Stalin zrezygnuje z zaboru ziemi ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej, estońskiej i innych”.
W raporcie nr 68 z 11 września 1941 r. Ambasada Polska podała, że „prasa nacjonalistyczna w języku ukraińskim coraz bardziej zdecydowanie występuje przeciwko Niemcom w ogóle, a przeciw niemieckiej okupacji Ukrainy w szczególności i twierdzi, że Ukraińcy nie mogą liczyć na pomoc Hitlera w ich planach niepodległościowych. Stanowisko to budzi niepokój konkurencyjnej prasy komunistycznej, która zarzuca nacjonalistom dwulicowość i celowe ukrywanie sympatii prohitlerowskich”.
Ważne informacje zostały też umieszczone w raporcie nr 94, obejmujący 23 i 24 października 1941 r. Po raz pierwszy opracowujący tzw. prasówkę powołują się na – jak to określono – najbardziej antypolskie pismo ukraińskie – „Tygodnik Narodne Słowo”, w którym jak prawie w każdym przypadku cała prasa ukraińskojęzyczna, krytykuje rząd polski za umieszczenie w obozie odosobnienia szeregu działaczy polskich.
Jest też jedno zdanie poświęcone ogólnie prasie komunistycznej wydawanej w języku ukraińskim, które to media – zdaniem sporządzających raport - miały zajmować się dalej swarami wśród nacjonalistów ukraińskich. 14 października 1943 r. komunistyczny „Ukraiński Szczodenni Wisti”, omawiając artykuł moskiewskiej „Prawdy” informował, że „rząd sowiecki na konferencji w Moskwie odmówi dyskutowania na temat granic zachodnich Związku Sowieckiego. Zasadnicza teza komunistów ukraińskich przedstawiona została w następującym komentarzu: «Nikt chyba nie będzie na tyle naiwny, aby przypuszczać, że ziemie te, uwolnione przez Armię Czerwoną, mogą być po wojnie oddane Radziwiłłom, Setonom, rumuńskim bojarom, czy bałtyckim baronom”.
Stanowisko diaspory ukraińskiej wyrażane poprzez media w USA odzwierciedlało poglądy większości tej grupy narodowościowej i nie miało tu znaczenia miejsce zamieszkania. Uzasadnienie takiej postawy jest oczywiste: Polska zabiegała o swoje wschodnie terytoria przynależne do Rzeczypospolitej do września 1939 r., a Ukraińcy walczyli o swój polityczny byt.
Andrzej Wawryniuk
Autor jest dr. n. geograficznych specjalizującym się w problematyce wschodniej, ze szczególnym uwzględnieniem stosunków polsko-ukraińskich. Artykuł powstał w oparciu o dokumenty archiwalne udostępnione przez Archiwum Akt Nowych Archiwum Instytutu Hoovera i stanowi skrót przygotowywanej do wydania większej publikacji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 266
W całej Unii Europejskiej rolnicy sprzeciwiają się Wspólnej Polityce Rolnej (WPR), mimo że zapewnia ona im dotacje. Rządy reagują środkami dostosowawczymi, uproszczeniami biurokratycznymi i kilkoma słowami pocieszenia. W rzeczywistości rolnicy są bezsilni wobec struktury mającej na celu narzucanie ideologii, która okazuje się szalona.
Desperacja i gniew europejskich rolników
Rolnicy demonstrują w całej Europie Zachodniej i Środkowej. Najpierw w Holandii, Włoszech, Szwajcarii i Rumunii, teraz w Hiszpanii, Francji, Niemczech i Polsce. Ta kontynentalna rewolta chłopska wzrasta przeciwko Wspólnej Polityce Rolnej Unii Europejskiej (WPR).
Wraz z podpisaniem Traktatu Rzymskiego ustanawiającego Europejską Wspólnotę Gospodarczą w 1957 r. sześć państw założycielskich (Belgia, Francja, Włochy, Luksemburg, Holandia i Republika Federalna Niemiec) zaakceptowało zasadę swobodnego przepływu towarów. W ten sposób odrzucili jakąkolwiek krajową politykę rolną.
Aby zapewnić rolnikom dochód, uruchomili wspólną politykę rolną. W zależności od państwa członkowskiego pomoc unijna wypłacana jest regionom, które przekazują ją rolnikom lub bezpośrednio rolnikom (jak we Francji). To jest „pierwszy filar”. Ponadto Komisja Europejska ustala standardy produkcji, aby poprawić jakość życia ludności wiejskiej i jej produkcję. To jest „drugi filar”.
Filar pierwszy nie wytrzymał rozszerzenia Unii Europejskiej i przejścia do światowego wolnego handlu (UE przystąpiła do WTO w 1995 r.), co doprowadziło do nieproporcjonalnego wzrostu dotacji wspólnotowych. Drugi filar został zniszczony przez Europejski Zielony Ład (2019), którego celem jest obniżenie temperatury Ziemi poprzez ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.
Bez globalnej WPR nie ma rozwiązania problemu niepowodzenia pierwszego filaru: anglosaska zasada światowego wolnego handlu jest nie do pogodzenia z europejską zasadą wolnego handlu, która jest rekompensowana przez europejską WPR. Ceny minimalne na produkty rolne ogłaszane przez różne organy krajowe nie uratują rolników, a wręcz przeciwnie, zabiją ich do tego stopnia, że produkty importowane będą nadal akceptowane po znacznie niższych cenach.
Jeśli chodzi o drugi filar, nie ma on już celu politycznego, lecz ideologiczny. W rzeczywistości twierdzenie, że ocieplenie planety nie ma charakteru lokalnego, ale globalny, zostaje obalone przez zapisy temperatur. Twierdzenie, że jest to wynik działalności człowieka, a nie czynników astronomicznych, nie wytrzymuje debaty naukowej.
Warto pamiętać, że Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) nie jest akademią naukową, ale spotkaniem urzędników wyższego szczebla (niektórzy z nich są naukowcami, ale nadal są urzędnikami wyższego szczebla), utworzonym w 1988 r. z inicjatywy Margaret Thatcher i służyło uzasadnieniu przejścia z węgla na ropę naftową, a następnie na energię jądrową [ 1 ]. Wnioski IPCC, choć popierane przez rządy zdolne do przejścia na energetykę jądrową, zostały zdecydowanie odrzucone przez środowiska naukowe, w tym prestiżową Rosyjską Akademię Nauk [ 2 ]. Nie istnieje w tej kwestii tak zwany „konsensus naukowy”, ani słynna „wspólnota międzynarodowa”, która „sankcjonuje” Rosję. Nawiasem mówiąc, nauka nie działa na zasadzie konsensusu, ale metodą prób i błędów.
Próby rozwoju zielonej turystyki na obszarach wiejskich nie uratują rolników. W najlepszym przypadku mogą wynająć pokoje w swoich gospodarstwach na kilka tygodni w roku. Problemem nie jest zmiana rodzaju działalności, ale umożliwienie rolnikom życia i wykarmienia swojej populacji.
Rolnicy w Europie Zachodniej i Środkowej są obecnie uzależnieni od dotacji europejskich. Nie sprzeciwiają się Unii Europejskiej, która pozwala im przetrwać, ale raczej potępiają jej sprzeczności, które ich dławią. Nie chodzi więc o uchylenie tego czy tamtego rozporządzenia, ale o określenie, jaką formę Unii Europejskiej chcemy budować.
Następne wybory do Unii Europejskiej odbędą się w czerwcu 2024. Chodzi o wybór członków Parlamentu Europejskiego, jedynych wybranych przedstawicieli Unii. Rada nie jest wybierana na poziomie UE, ale składa się z szefów państw i rządów wybieranych na szczeblu krajowym, natomiast Komisja w ogóle nie jest wybierana i reprezentuje interesy ojców chrzestnych Unii.
Różne projekty integracji europejskiej
Aby zrozumieć i być może zmodyfikować ten dziwny system, wróćmy do jego początków: od okresu międzywojennego (1918-1939) do okresu bezpośrednio powojennego (1945-57) istniało sześć konkurujących ze sobą projektów zjednoczeniowych.
Pierwszy został przeprowadzony przez radykalnych republikanów. Miał on na celu zjednoczenie państw zarządzanych przez porównywalne reżimy. Mówiono wówczas o zjednoczeniu krajów Europy i Ameryki Łacińskiej w jedną republikę. Definicja republik i monarchii nie miała nic wspólnego z wyborami i sukcesją dynastyczną. Król francuski Henryk IV (1589-1610) określał siebie jako „republikanina”, o ile poświęcił się dobru wspólnemu swoich poddanych, a nie interesom swojej szlachty. Nasze rozumienie republik i monarchii sięga czasów demokracji (rządy ludu, przez lud i dla ludu). Koncentruje się na zasadach powoływania menedżerów, a nie na tym, co oni robią. Dlatego uważamy dzisiejszą Wielką Brytanię za bardziej demokratyczną niż Francję i nie bierzemy pod uwagę niesamowitych przywilejów, którymi cieszyła się brytyjska szlachta ze szkodą dla jej narodu.
W tej unii Argentyna Hipólito Yrigoyena (wówczas najważniejsza potęga gospodarcza obu Ameryk) zmierzyłaby się z Francją Aristide'a Brianda (której imperium rozciągało się na wszystkie kontynenty). Fakt, że te republiki niekoniecznie były sąsiadami, nikogo nie zszokował. Wręcz przeciwnie, dbano o to, aby Unia nigdy nie stała się podmiotem ponadnarodowym, lecz pozostała organem współpracy międzyrządowej. Projekt ten upadł wraz z kryzysem gospodarczym w 1929 r. i wywołanym przez niego wzrostem faszyzmu.
Drugim projektem był projekt unii, która gwarantowałaby pokój. Minister finansów Francji Louis Loucheur zapewnił, że Niemcy i Francja nie będą już w stanie prowadzić ze sobą wojny, jeśli zjednoczą się w jeden kompleks wojskowo-przemysłowy. [ 3 ]
Urzeczywistniono to, gdy Anglosasi postanowili dozbroić Niemcy po drugiej wojnie światowej. W 1951 r. ówczesny minister pétainistów Robert Schumann założył Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (EWWiS).
EWWiS zakończyła działalność w 2002 r. i została włączona do Unii Europejskiej na mocy Traktatu z Nicei.
Trzeci opiera się na dwóch poprzednich. Został napisany przez austro-węgierskiego hrabiego Richarda von Coudenhove-Kalergi. Ma na celu zjednoczenie wszystkich państw na kontynencie (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i ZSRR) w „paneuropejską”. Początkowo byłaby to federacja porównywalna do Szwajcarii, ale ostatecznie stałaby się podmiotem ponadnarodowym na wzór Stanów Zjednoczonych i stalinowskiego ZSRR (broniącego kultur mniejszości etnicznych) [ 4 ] .
Projekt ten został zrealizowany mniej więcej przy wsparciu Stanów Zjednoczonych. Rada Europy powstała w 1949 r. Mówię „mniej więcej”, ponieważ Wielka Brytania jest jej członkiem-założycielem, co nie było pierwotnym zamierzeniem. Rada ta sporządziła Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (CSDHLF). Powołała Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC), który ma nadzorować jego stosowanie.
Jednak od 2009 r. wielu sędziów tego sądu było sponsorowanych, jeśli nie skorumpowanych, przez amerykańskiego miliardera George'a Sorosa. Stopniowo interpretowali konwencję w taki sposób, że zmieniała się hierarchia norm. Obecnie uważają na przykład, że międzynarodowe traktaty dotyczące ratownictwa morskiego (przewidujące sprowadzenie na ląd rozbitków w najbliższym porcie) muszą ustąpić miejsca prawu migrantów do ubiegania się o azyl polityczny w Europie.
Dziś ten sąd orzeka zaocznie i systematycznie potępia Federację Rosyjską, mimo że została wyrzucona z Rady Europy, a potem ją opuściła.
Czwartym projektem, „Nowym Porządkiem Europejskim”, był projekt Trzeciej Rzeszy z 1941 roku. Celem było zjednoczenie kontynentu europejskiego poprzez podział ludności na regiony w oparciu o kryteria językowe. Każdy język regionalny, taki jak bretoński, miałby swoje własne państwo. Zdecydowanie najważniejszym państwem byłoby państwo niemieckojęzyczne (Niemcy, Austria, Liechtenstein, Luksemburg, niemieckojęzyczna Szwajcaria, włoski Tyrol, czechosłowackie Sudety, słowackie Karpaty, rumuński Banat itp.). Ponadto kryteria rasowe określiłyby grupy ludności, które zostałyby „zredukowane” (Żydzi, Cyganie i Słowianie) i zniewolone. Projekt ten był negocjowany pomiędzy kanclerzem Adolfem Hitlerem a Duce Benito Mussolinim przez niemieckiego prawnika Waltera Hallsteina. Został on częściowo zrealizowany podczas II wojny światowej, jednak upadł wraz z upadkiem III Rzeszy.
Piąty projekt został sformułowany przez byłego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla w 1946 roku [ 5 ] . Jego celem było pojednanie pary francusko-niemieckiej i trzymanie Sowietów na dystans. Częścią wizji Karty Atlantyckiej (1942) było to, że powojenny świat powinien być rządzony wspólnie przez Stany Zjednoczone i Imperium Brytyjskie. Ma także promować rolę Wielkiej Brytanii z siedzibą we Wspólnocie Narodów. Po stronie atlantyckiej nawiązała szczególne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, a po stronie kontynentalnej nadzorowała Europę, której nie jest członkiem.
Winston Churchill założył jednocześnie kilka instytucji. Ostatecznie to właśnie ten projekt zrealizowano najpierw w 1957 r. pod nazwą Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG), a następnie w 1993 r. pod nazwą Unia Europejska (UE). Zapożycza elementy z trzech poprzednich projektów, ale nigdy z projektu Unii Republik.
Anglosasi zawsze kontrolowali EWG-UE za pośrednictwem Komisji Europejskiej. Dlatego Komisja Europejska nie jest wybierana, ale powoływana. Ponadto Londyn mianował jej pierwszym prezydentem byłego europejskiego doradcę kanclerza Adolfa Hitlera, Waltera Hallsteina. Ponadto Komisja początkowo posiadała uprawnienia legislacyjne, które obecnie dzieli z Parlamentem Europejskim. Wykorzystuje je do proponowania standardów, które Parlament zatwierdza lub odrzuca.
Wszystkie te standardy są dosłownie wzięte z standardów NATO, które wbrew powszechnemu przekonaniu zajmuje się nie tylko obronnością, ale także organizacją społeczeństw. Biura NATO, zlokalizowane najpierw w Luksemburgu, a obecnie przy Komisji w Brukseli, przesłały jej swoje dokumenty, począwszy od szerokości ulic (aby umożliwić przejazd pojazdów opancerzonych) po skład czekolady (w celu zapewnienia żołnierskiej racji żywnościowej ).
Szósty projekt został opracowany przez prezydenta Francji Charlesa De Gaulle'a w odpowiedzi na projekt brytyjski. Zamierzał zbudować instytucję nie federalną, ale konfederacyjną: „Europę Narodów”. Żałował traktatu rzymskiego, ale go przyjął. W 1963 i 1967 zakazał Wielkiej Brytanii przystąpienia do UE. Dał jasno do zrozumienia, że jeśli nastąpi ekspansja, będzie ona przebiegać od Brześcia do Władywostoku, bez Wielkiej Brytanii, ale ze Związkiem Radzieckim. Przede wszystkim zawzięcie walczył o to, aby w sprawach dotyczących bezpieczeństwa narodowego można było decydować wyłącznie jednomyślnie. Jego widok zniknął wraz z nim. Brytyjczycy przystąpili do EWG w 1973 r. i opuścili ją w 2020 r. Rosji nigdy nie zaproponowano członkostwa, a teraz UE nakłada „sankcje” na ten kraj. Wreszcie nadchodząca reforma Traktatów przewiduje obecnie większość kwalifikowaną w sprawach mających wpływ nawet na bezpieczeństwo narodowe.
A co z rolnikami?
Biorąc pod uwagę powyższą analizę Wspólnej Polityki Rolnej, w strukturach UE nie ma nic, co antycypowałoby obecny kryzys. Wynika to z niewypowiedzianej brytyjskiej ideologii UE.
Przystępując do WTO, Unia Europejska, nie mówiąc o tym, zrezygnowała z europejskiej wolnej gospodarki na rzecz wolnej gospodarki globalnej. Czyniąc to, zgodnie ze swoim DNA, podążała za celem Winstona Churchilla.
Pomoc Unii Europejskiej nigdy nie będzie w stanie zrekompensować zagranicznej konkurencji, która rządzi się innymi prawami. Krok po kroku zmierzamy w stronę specjalizacji pracy na światowym, globalnym poziomie. Rola europejskich rolników będzie się zmniejszać do dnia, w którym handel międzynarodowy zostanie zakłócony, a Europejczycy będą musieli odbudować swoje rolnictwo lub umrzeć z głodu.
Europejski Zielony Ład sformułowany przez przewodniczącą Komisji Ursulę von der Leyen również nie jest odpowiedzią na zmiany klimatyczne, ale na ideologię, która została wokół nich zbudowana. UE jest zatem zaangażowana w program Margaret Thatcher. Nie chce już produkować dzięki silnemu przemysłowi i rolnictwu, ale dzięki usługom finansowym. W Wielkiej Brytanii polityka ta doprowadziła do dobrobytu maleńkiego City of London i upadku gospodarczego Greater Manchester.
Aby uratować europejskich rolników, nie wystarczy sprzeciwiać się ponadnarodowemu rozwojowi UE, konieczne jest przede wszystkim oczyszczenie UE z jej ideologii. Nie jest to jednak ustalone w traktatach, ale raczej w wyniku ich historii.
Thierry Meyssan
Przypisy
[ 1 ] „ 1982-1996: The Ecology of the Market , Thierry Meyssan, tłumaczenie Horst Frohlich, Оdnako (Rosja), Voltaire Network , 7 grudnia 2015.
[ 2 ] Voltaire, wiadomości międzynarodowe – nr 44 – 9 czerwca 2023 r .
[ 3 ] Tajemnice karnetów, 1908-1932 (Tajne zeszyty), Louis Loucheur, Brepols, 1962.
[ 4 ] Idealizm praktyczny, Richard de Coudenhove-Kalergi, 1925
[ 5 ] „ Przemówienie Winstona Churchilla na temat Stanów Zjednoczonych Europy ”, Winston Churchill, tłumaczenie Horsta Frohlicha, Voltaire Network , 19 września 1946.
Za: https://www.voltairenet.org/article220495.html z 27.02.24
- Autor: lb
- Odsłon: 5697
W wydanej ostatnio książce prof. Witolda Kieżuna – "Patologia transformacji" (wydawnictwo Poltex) znajduje się wielce ciekawy opis procesu transformacji administracji w Polsce. Autor analizuje zmiany w ustroju administracyjnym państwa, jakie nastąpiły po 1989 roku. Poniżej przytaczamy fragmenty tego opisu.
„Po powołaniu rządu niepartyjnego premiera Mazowieckiego 1 września 1989 roku, już 8 marca 1990 roku powstała ustawa o samorządzie gminnym. Ustaliła ona racjonalny schemat statycznej struktury administracji z dwuszczeblową administracją terenową gmin i województw /.../. Nie było jednak jeszcze koncepcji całości systemu transformacji administracji w nawiązaniu do Konstytucji, która została uchwalona dopiero w 1997 roku.
Dalsze etapy reformy administracji to kolejne małe kroki – brakowało pełnej koncepcji całego systemu. Zaskakującym krokiem reformatorskim było powołanie już w sierpniu 1990 roku 254 urzędów rejonowych jako pomocniczych jednostek organów wojewódzkich. Faktycznie stały się one drugim szczeblem administracji terenowej, będąc terenowymi jednostkami rządowej administracji ogólnej, obejmującymi zakresem swego działania od kilku do kilkunastu gmin. W statystyce GUS figurowały jednak jako „pomocnicze jednostki wojewódzkich organów rządowej administracji ogólnej”. Zgodnie z tradycją stałego rozwoju administracji, ich liczba wzrosła do 268 (stan na 31. 12.98).
Utworzenie rejonów było oczywiście kosztownym posunięciem, wymagającym zorganizowania nowej kadry, budynków, wyposażenia. Wskazywało ono na tendencję centralistyczną, obok równoległego szybkiego zwiększania zatrudnienia w centrum. Zadziwiające jest jednak to, że brak przez 15 lat tego państwowego szczebla „pomocniczych jednostek wojewódzkich organów” nie powodował, z tego co wiadomo, większych utrudnień administracyjnych.
Dynamiczny rozwój struktury państwowej administracji, polegający na permanentnym wzroście stanu zatrudnienia, zwiększaniu liczby stanowisk kierowniczych i zakresu działania, rozpoczął się już w 1990 roku. Była to antydecentralizacyjna tendencja tworzenia Polski resortów z ministerstwami bezpośrednio kierującymi terenową, niezespoloną administracją specjalną i urzędami wojewódzkimi wzbogaconymi o pomocnicze jednostki – rejony i od 1995 roku - pomocnicze jednostki działalności usługowej.
Gigantyczny rozwój administracji państwowej w okresie od reformy powiatowej w 1999 roku pokazują liczby: w 1990 roku w administracji centralnej było zatrudnionych 46 tys. pracowników, w wojewódzkich rejonach i jednostkach pomocniczych – 29,2 tys. ludzi, a w gminach – 83,4 tys.
Tymczasem w roku 1998 – liczba pracowników administracji centralnej wzrosła trzykrotnie, osiągając 126,2 tys. osób, w wojewódzkich rejonach i jednostkach pomocniczych – dwukrotnie – 48, 4 tys. osób, a w gminach – 1,5-krotnie – 137,2 tys. osób. /.../
Realne wydatki (po uwzględnieniu inflacji) centrali ministerstw i urzędów centralnych wynosiły: w 1994 roku – 1,8%, a w 1999 – 10-krotnie więcej – 18%.
Wydatki naczelnych organów władzy (kancelarie Prezydenta, Sejmu, Senatu, Trybunały, NIK, naczelne sądy), które nie są wykazywane w obrębie wydatków administracji rządowej w roku 1993 wynosiły 186,780 tys zł, a w roku 1999 – były już 10 razy większe - wyniosły 1 mld 63 mln 462 tys zł! /.../
Te wybiórcze dane wskazują na długo trwający jednoznaczny trend reformy administracyjnej, nastawionej na rozbudowę aparatu centralnego, a więc przeciwny tendencji teoretycznych założeń przebudowy systemu totalitarnego w system nowoczesnej demokracji wolnorynkowej. Mamy nawrót do starej tradycji PRL, zjawiska „fikcji organizacyjnej”, działania „na niby”. /.../
Reforma centrum dokonana w 1996 roku polegała jedynie na przetasowaniu niektórych jednostek organizacyjnych (likwidacja URM i budowa olbrzymiego MSWiA), przekazaniu pewnej liczby przedsiębiorstw do nadzoru wojewódzkiego, przy jednoczesnej decentralizacji jedynie 3 agend administracji specjalnej. Doprowadziło to do zmniejszenia etatów centrum o 300.
Reforma polityczna
„Koncepcja odbudowy powiatów zlikwidowanych w 1975 roku zrodziła się w środowisku politycznym Unii Demokratycznej, przekształconej później w Unię Wolności. Była to jednoznaczna koncepcja stworzenia administracyjnych ośrodków stanowiących podstawę własnego, terenowego elektoratu. /.../
Reforma miała być prowadzona przez urzędniczy aparat pełnomocnika rządu do spraw reformy, prof. prawa Michała Kuleszę, mianowanego podsekretarzem stanu u URM. W ten sposób reforma została upolityczniona jako działalność rządzącej koalicji partyjnej./.../
Od 1 stycznia 1999 roku funkcjonuje terenowa struktura trójszczeblowa: państwowych urzędów wojewódzkich kierowanych przez mianowanego wojewodę, samorządowych wojewódzkich urzędów marszałkowskich, 308 samorządowych ziemskich urzędów powiatowych (w 2002 roku zwiększona do 315) i zmniejszona w 2002 roku do 314 o zlikwidowany powiat Warszawa i 65 miast-gmin o statusie powiatów grodzkich oraz 2479 samorządowych urzędów gminnych./.../
W krótkim okresie, od 1998 roku do końca 2001 roku przybyło 152,5 tys. pracowników w urzędach administracji publicznej, administracji obrony narodowej, biurach obowiązkowych ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia./.../
Koszt reformy powiatowej
Problem liczenia kosztów reformy i analizowania jej najtańszych wariantów nie był w ciągu całego procesu transformacji administracji przedmiotem poważnego zainteresowania. Analiza postawy twórców megareformy, niezależnie od rodowodu politycznego, wskazuje na żywotność starej polskiej tradycji postawy skutecznościowej, a nie sprawnościowej.
Informacje prasowe i te podawane w oficjalnych dokumentach państwowych były rozbieżne i nie oparte na poważnej analizie spodziewanych kosztów materialnych, natomiast koszty społeczne czy moralne nie były w ogóle oficjalnie brane pod rozwagę.
Informacje te dotyczyły kosztów etapu transformacji polegającej na powołaniu powiatów, likwidacji rejonów, likwidacji 49 małych województw i powołaniu kilkunastu wielkich województw z urzędami państwowymi i urzędami marszałkowskimi, ich zamiejscowymi delegaturami, biurami i urzędami, a więc z wprowadzeniem dwóch nowych szczebli struktury samorządowej (powiaty i zamiejscowe urzędy wojewódzkie i biura urzędów marszałkowskich w dawnych miastach wojewódzkich). /.../
Analizując dokładnie koszty reformy administracji, prof. Kieżun pisze, iż nigdy nie dokonano takiej poważnej, wieloczynnikowej oceny tego przedsięwzięcia.
W 1994 r., zdaniem prof. Michała Kuleszy – urzędników miało nie przybyć, a bezpośrednie koszty reformy miały nie przekroczyć 50 mln zł.
Rok później – szef URM Marek Borowski podawał, iż będzie to 60-70 mln zł, w 1996 roku raport URM mówi o 67, 685 mln zł, a w 1997 roku – w dokumencie rządowym (Państwo sprawne, przyjazne, bezpieczne. Program decentralizacji funkcji państwa i rozwoju samorządu terytorialnego) koszty wprowadzenia samych tylko 320-330 powiatów to 240 mln zł. (uwzględniając inflację w latach 1992-98 – ok. 350 mln zł w cenach z 1998).
W roku 1997 prasa pisze już o 650 mln zł. W 1997 prof. Kulesza, sekretarz stanu, podaje, iż kwota kosztów reformy powiatowej wyniosła nieco ponad pół biliona starych złotych. (500 mln nowych złotych).
Zdaniem prof. Kieżuna, który przeprowadził swój rachunek kosztów – reforma kosztowała nas ok. 1 mld złotych. Natomiast ile kosztuje nas utrzymywanie administracji państwa obecnie – chyba nie wie nikt...(lb)