Prognozowanie (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2706
W 2015 roku Charles Lieber, chemik z Uniwersytetu Harvarda, próbował rozwiązać skomplikowany problem w nowej dziedzinie nazwanej neuromodulacją. Od kilku już dekad pracowano nad głębokimi stymulatorami mózgu zaprojektowanymi z myślą o pomocy osobom cierpiącym na chorobę Parkinsona. Pacjent pozostaje przytomny, w czaszce wierci się dziurę i wprowadza urządzenie, które wysyła sygnały elektryczne do części mózgu odpowiedzialnych za poruszanie się. Zabiegi tego typu stały się procedurą niemal rutynową. Wszczepiono już ponad 100 tysięcy takich urządzeń. W przypadku pacjentów, dla których inne metody okazały się nieskuteczne, głęboka stymulacja mózgu jest jedynym sposobem na poprawę kontroli motorycznej i ograniczenie drżenia ciała.
Niestety, ta metoda ma również skutki uboczne. Dziwne skutki uboczne. Najczęściej występującym problemem jest tendencja do popadania w uzależnienie od hazardu. Drugim jest to, że pracoholicy z dnia na dzień stają się fanami wygodnej kanapy przed telewizorem. Trzeci to przewlekła depresja. Przyczyna? Rozmiar.
Neurochirurdzy, gdyby mieli możliwość decydowania, woleliby oddziaływać na ludzki mózg na poziomie pojedynczych neuronów. Niestety, dzisiejsze stymulatory mózgu są zbyt duże, żeby zapewnić taką precyzję. Próba dotarcia do pojedynczych neuronów za pomocą obecnie produkowanych implantów przypomina – jak zauważyła podczas konferencji TED w 2015 roku Polina Anikeeva, profesorka MIT specjalizująca się w badaniach materiałowych i inżynierii – „próbę zagrania pierwszego koncertu fortepianowego Czajkowskiego palcami wielkości samochodu dostawczego”.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, bo urządzenia tego typu muszą zostać zainstalowane operacyjnie, a ponieważ są traktowane przez mózg jako ciała obce, wymagają później długiej medykacji. Problematyczna jest też kwestia ich budowy. Ciało ludzkie jest elastycznym środowiskiem 3D, a większość dzisiejszych implantów mózgu – czy będą to głębokie stymulatory mózgu, czy inne urządzenia – to sztywne przyrządy 2D, które mają znacznie więcej wspólnego z tradycyjnymi chipami krzemowymi niż czymś, co w sposób naturalny jest częścią ludzkiego ciała. Wnętrze mózgu jest gąbczaste, ciepłe i mokre, nic więc dziwnego, że występują przebicia pomiędzy sygnałami i pojawiają się efekty uboczne.
Charles Lieber przyjął natomiast zupełnie inne podejście. Lekarze zajmujący się regeneracją tkanki kostnej często wprowadzają w uszkodzony obszar biorusztowania stanowiące konstrukcję nośną, na której może rosnąć nowa tkanka. Około 5 lat temu Lieber postanowił zbudować mikroskopijne rusztowanie w technologii półprzewodnikowej. Korzystając z fotolitografii wykonał warstwa po warstwie czterowarstwowy próbnik, tworząc w ten sposób metalową siatkę w nanoskali i umieszczając w niej sensory zdolne do rejestrowania aktywności mózgu.
Następnie Lieber zwinął tę siatkę w wąski walec, zassał do strzykawki i wprowadził do hipokampu myszy. W ciągu godziny siatka rozwinęła się do pierwotnej postaci, nie powodując przy tym żadnych uszkodzeń tkanek. Rezultat: transmisja telewizyjna z mózgu myszy. Lieber był w stanie monitorować w czasie rzeczywistym aktywność mózgu żywej myszy. System immunologiczny myszy potraktował implant jak przyjaciela, nie jak wroga. Neurony nie zaatakowały siatki jako ciała obcego, wprost przeciwnie – ulokowały się na niej i zaczęły mnożyć.
W innym eksperymencie Lieber wprowadził zwiniętą siatkę do siatkówki oka, gdzie – jak poprzednio – rozwinęła się, nie powodując żadnych uszkodzeń gałki ocznej. W efekcie powstało urządzenie, które ani nie upośledza wzroku, ani nie blokuje światła, a mimo to jest w stanie rejestrować to, jak widzi mysz, na poziomie pojedynczych neuronów, w szesnastu kanałach równocześnie, przez wiele lat.
Neuronowa koronka
Badania prowadzone przez zespół Liebera zyskały najwyższe uznanie, a informacje na temat nowej techniki rozeszły się lotem błyskawicy. W Internecie dostępne są podręczniki szczegółowo opisujące ich osiągnięcia, a także filmy z Elonem Muskiem, na których wyjaśnia, że następnym krokiem w rozwoju tej koncepcji będzie stworzenie czegoś, co nazywa „neuronową koronką” – interfejsu mózg-komputer wprowadzanego do organizmu za pomocą strzykawki, „interfejsu o ultra wysokiej przepustowości, umożliwiającego połączenie ludzi i komputerów”.
Interfejs mózg-komputer (BCI, brain-computer interface) to zwieńczenie procesów konwergencji. Sytuuje się on w obszarze przecięcia niemal wszystkich tendencji omawianych w naszej książce, łącznie z biotechnologią, nanotechnologią i badaniami materiałowymi, które, o czym mówiliśmy, coraz bardziej zbliżają się do siebie, stając się jedną branżą. Są tu również komputery kwantowe, dzięki którym będziemy w stanie modelować złożone środowiska, takie jak ludzki mózg oraz sztuczna inteligencja, która pozwoli nam zinterpretować to, co wymodelowaliśmy. A także sieci o wysokiej przepustowości, które umożliwią wysyłanie sygnałów neurologicznych do chmury. Jak widać, w tym jednym osiągnięciu mieści się większość naszych osiągnięć cząstkowych.
Jeśli uważamy, że rozwój technologii wykładniczych to jeden z najbardziej wyrazistych przykładów tego, co może dokonać ludzka inteligencja, jej ukoronowaniem będzie interfejs mózg - komputer. Może być to również sposób na to, żeby nie paść ofiarą własnego sukcesu, skoro, w opinii wielu osób, żeby móc w pełni uczestniczyć w świecie zdominowanym przez sztuczną inteligencję, będziemy bardzo potrzebować tego interfejsu.
Głównymi zwolennikami tego poglądu są Elon Musk i Bryan Johnson. Chcąc przyspieszyć rozwój w tym obszarze, obydwaj założyli firmy, odpowiednio Neuralink i Kernel. W podobne działania angażuje się też wiele innych podmiotów, od Facebooka do Agencji DARPA.
Facebook potrzebuje neurotechnologii, która pozwoli komunikować się za pomocą myśli, a nie wstukiwania liter, i zastąpi klawiaturę, ustanawiając ludzki umysł docelowym interfejsem mediów społecznościowych.
DARPA traktuje interfejs mózg-komputer jako kolejną technologię przydatną na polu walki i potrzebuje taką wersję, która umożliwi równoczesny zapis aktywności 1000 000 neuronów i stymulowanie 100 000. Pojawia się w tym obszarze również sporo startupów o różnych specjalizacjach, od ochrony zdrowia i dbania o sprawność fizyczną po edukację i rozrywkę. Osiągnięto w tej dziedzinie spory postęp.
W ciągu ostatniej dekady badacze korzystający z interfejsu mózg-komputer opartego na elektroencefalografie – który nie wymaga interwencji chirurgicznej, ponieważ spoczywa na skroniach jak korona pełna elektrod – dokonali prawdziwych cudów. Osobom z porażeniem kończyn dolnych interfejs pozwolił znowu chodzić. Sparaliżowani od lat chorzy po wylewach odzyskali czucie w kończynach. Epileptyków udało się wyleczyć z ataków padaczki. Osoby z porażeniem czterokończynowym są teraz w stanie sterować kursorem komputera za pośrednictwem myśli.
Do listy dziecięcych fantazji, które przyoblekły się w realne kształty – Dracula, latające samochody, roboty do użytku osobistego – możemy dopisać też telepatię, która właśnie stała się możliwa.
W 2014 roku grupa naukowców z Uniwersytetu Harvarda przesłała słowa z umysłu do umysłu za pośrednictwem Internetu. W terminologii technicznej taki proces nazywamy „komunikacją mózg do mózgu”, a w tym przypadku mieliśmy do czynienia z wersją długodystansową – jeden z uczestników był we Francji, a drugi w Indiach. Badacze użyli bezprzewodowego, podłączonego do Internetu zestawu nagłownego EEG jako urządzenia nadawczo - odbiorczego i przezczaszkowego stymulatora magnetycznego, który wysyła słabe impulsy magnetyczne do mózgu – jako odbiornika. Uczestnicy nie przekazali sobie jednak myśli, lecz raczej poprawnie odczytali błyski światła, które stanowiły przesyłaną wiadomość.
Tak było wówczas. Jednak już w roku 2016 korzystaliśmy z zestawów nagłownych EEG, żeby telepatycznie grać w gry wideo, a w 2018 nauczyliśmy się pilotować drony za pośrednictwem myśli. Następnym krokiem jest wymyślenie sposobu na płynne połączenie naszych mózgów z Internetem za pośrednictwem chmury – to dlatego wstrzykiwalna siatka Liebera ma tak ogromne znaczenie.
Powszechna opinia jest taka, że wszystkie urządzenia neurotechnologiczne spoczywające na głowie nie będą w stanie odbierać sygnałów w użytecznej rozdzielczości, a urządzenia, których wprowadzenie do organizmu wymaga zabiegu chirurgicznego – niezależnie od tego, jak prosta staje się ta procedura – niosą zbyt duże ryzyko, by mogły się powszechnie przyjąć. Natomiast wstrzykiwalna koronka neuronowa, używając terminu wprowadzonego przez Muska, rozwiązuje wszystkie te problemy i kilka innych.
Umysł zbiorowy
To doprowadza nas do naszej ostatniej migracji – przeniesienia się z naszej jednostkowej świadomości kryjącej się w naszym mózgu do świadomości kolektywnej kryjącej się w chmurze, będącej zarówno umysłem zbiorowym, jak i przypomnieniem, że najważniejsze podróże odbywa się często do wewnątrz, w głąb naszej psyche, a nie na zewnątrz, wzwyż i ku gwiazdom. Za koniecznością takiej zmiany przemawiają, jak twierdzą Elon Musk i Bryan Johnson, uwarunkowania ekonomiczne. W świecie, gdzie ludzie konkurują ze sztuczną inteligencją, daje o sobie znać odwieczna motywacja płynąca z „konieczności zapłacenia rachunków”. Działają również inne motywatory.
Podłączenie naszych mózgów do chmury zapewni nam ogromny wzrost mocy obliczeniowej i pamięci, a także – przynajmniej teoretycznie – może dać dostęp do wszystkich innych umysłów online. Pomyślmy o tym w taki sposób. Komputery same w sobie są interesujące. Ale połączmy razem ich grupę, stwórzmy sieć i będziemy mieli początki Internetu. Teraz wyobraźmy sobie, co stanie się, jeśli zamiast komputerów połączymy w ten sposób mózgi, które już są najbardziej skomplikowanymi maszynami w znanym nam Wszechświecie. Wyobraźmy też sobie, że będziemy mogli przekazywać nie tylko myśli, ale i uczucia, doświadczenia i być może, na razie tylko być może, sens i znaczenie. Gdyby to było możliwe, czy zostalibyśmy na długo przy naszej indywidualnej tożsamości, czy raczej zaczęlibyśmy migrować do zbiorowego umysłu, który rozwija się w Internecie?
Zanim odpowiemy na to pytanie, warto uwzględnić jeszcze trzy rzeczy. Po pierwsze, my, ludzie, jesteśmy gatunkiem nadzwyczaj społecznym. Samotność, według wielu badań, jest jednym z największych śmiertelnych zagrożeń współczesności. Pragnienie kontaktu jest fundamentalną siłą pchającą nas do działania, naszą wewnętrzną motywacją, jak mówią psychologowie. Ale nie jedyną, która daje znać o sobie.
Ludzie najbardziej zbliżyli się do kolektywnej świadomości w doświadczeniu nazwanym „grupowym uskrzydleniem”, współdzieloną, zbiorową wersją stanu przepływu. Grupowe uskrzydlenie to praca zespołu na najwyższych obrotach: niesamowita burza mózgów, fantastyczne wyjście z podbramkowej sytuacji, pełen czadu koncert. Jest ono również uważane za najprzyjemniejszy stan, jaki można osiągnąć na Ziemi. Kiedy psychologowie proszą ludzi o dokonanie oceny ich ulubionych doświadczeń, grupowe uskrzydlenie zawsze trafia na samą górę listy. Szansa na przeżycie takiego doświadczenia w zasadzie na żądanie będzie kolejnym potężnym czynnikiem sprzyjającym migracji.
Nowy gatunek na Ziemi?
Na koniec zastanówmy się jeszcze nad ewolucją. Od kiedy na naszej planecie powstało życie, trajektoria jego ewolucji biegnie zawsze od tego, co indywidualne, do tego, co zbiorowe. Przekształciliśmy się z organizmów jednokomórkowych w wielokomórkowe, a potem w złożone organizmy dużych rozmiarów, czyli istoty ludzkie. W taki sposób popychała nasz rozwój selekcja naturalna, dlaczego zatem dzisiaj miałoby być inaczej?
Nie ma żadnych podstaw, żeby uważać, iż ludzkość osiągnęła już szczyt swojej inteligencji, rozwoju, możliwości; że reality show w telewizji i nasze megamiasta pełne poplątanej stali oraz niekończącego się asfaltu to najlepsze, co życie na Ziemi ma nam do zaoferowania. Raczej wciąż jesteśmy w drodze, w pewnym punkcie znacznie szerszego zakresu, przystanęliśmy przy strzałce z napisem „Jesteście tutaj”.
Wiele wskazuje na to, że w tym miejscu nie zostaniemy na długo. Neuralink ma plany bezprzewodowych połączeń o przepustowości 2 gigabitów między mózgiem a chmurą i do końca 2021 roku chce zacząć próby na ludziach.
W coraz większym stopniu – co pokazuje zarówno to, jak i wiele innych odkryć opisanych w tej książce – niegdyś powolny i pasywny proces naturalnej selekcji przekształca się w szybki i proaktywny – ewolucję pod kierunkiem ludzi. Oznacza to, że w ciągu najbliższych 100 lat akceleracja technologii może wywołać skutki znacznie poważniejsze niż tylko dysrupcja branż i instytucji – może ona również doprowadzić do przełomu w procesie kształtowania się inteligencji biologicznej na Ziemi. W jego wyniku powstanie nowy gatunek, rozwijający się w tempie wykładniczym, pojawią się zarówno masowe migracje, jak i metainteligencja, a także, na zakończenie naszej opowieści, kolejna przyczyna, dla której przyszłość jest bliżej, niż nam się wydaje.
Metainteligencja będzie potężnym akceleratorem innowacyjności. Jeśli działające indywidualnie umysły funkcjonujące w organizacjach zbiorowych – czyli w biznesie, kulturze i społeczeństwie – doprowadziły do konwergencji wykładniczych technologii – czyli powstania najmocniejszego akceleratora innowacji, jaki świat kiedykolwiek widział – wyobraźmy sobie, co świat będący zbiorowym umysłem – czyli lepszym i delikatniejszym Borgiem – będzie w stanie stworzyć. Mówiąc inaczej, o ile bliższa będzie nasza przyszłość, jeśli zaczniemy wspólnie myśleć?
Jeśli po wszystkich tych myślowych eksperymentach i emocjonujących rozważaniach jesteśmy nieco niespokojni, to i na to jest właściwe określenie – niechęć do straty. To jedno z naszych najpotężniejszych skrzywień poznawczych, które jest zaprogramowanym przez ewolucję przekonaniem, że jeśli coś zostanie nam zabrane dzisiaj, to czym będzie zastąpione jutro – bez względu na to, co to będzie – zostanie uznane za coś gorszego. To dlatego ludzie niekiedy wpadają w koleiny, z których nie mogą się wydostać, to również jedna z głównych przyczyn, dla których tak trudno wprowadza się innowacje w firmach, a zmiany kulturowe zachodzą tak piekielnie wolno.
Kto wie, może jednak nasz zbiorowy umysł pozwoli nam wyjść z tego martwego punktu. Dopóki jednak to nie nastąpi, odczuwane przez nas gigantyczne zawroty głowy wywołane połączeniem konwergencji wykładniczych technologii i pięciu wielkich migracji będą czymś jak najbardziej naturalnym. Podobnie jak obawy, podekscytowanie i uwolnienie wyobraźni. My też je odczuwamy. Jedyne, co w tej sytuacji można powiedzieć, to słowa, które często powtarzamy sobie: weźcie głęboki oddech i bądźcie czujni, ponieważ – gotowi czy nie – właśnie nadchodzi jutro.
Peter H. Diamandis, Steven Kotler
Jest to fragment książki Petera H. Diamandisa i Stevena Kotlera – Przyszłość jest bliżej niż nam się wydaje wydanej przez wydawnictwo Poltext. Jej recenzję zamieszczamy w tym numerze SN.
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 3672
Miejsce Polski w świecie regularnie spada od 1970 r. [1], natomiast miejsce
Polski w Europie przestało się obniżać około 2000r., a po 2005 r. znacząco
wzrosło. Ten nowy trend należy uznać za pozytywny i wart pogłębionych
badań.
Miejsce Polski w świecie
Oto wykres miejsca Polski w świecie, rozumianego jako średnia z rankingów
GUS, lokujących Polskę wśród państw
świata (według danych z pracy [1]):
Rys. 1. Miejsce Polski w świecie. (Zwrot osi pionowej odwrócony).
Pozycja Polski w świecie systematycznie spada, w ostatnim czterdziestoleciu
obniżyła się o przeszło siedem miejsc.
Jest to niezwykle stabilny trend, nie zatrzymały go żadne zmiany ani przełomy
geopolityczne, gospodarcze, technologiczne, społeczne, ustrojowe.
Miejsce Polski w Europie
Miejsce Polski w świecie było ustalane na podstawie przeglądowej tabeli,
publikowanej przez GUS w rocznikach statystyki międzynarodowej, ostatnio
w RSM 2012 [2], jako Tabl. 2. Udział i miejsce Polski w świecie. Kolejna tabela
w RSM 2012, to Tabl. 3. Udział i miejsce Polski w Europie.
Jej struktura jest praktycznie taka sama, jak tabeli 2., tyle tylko, że pomija PKB
na mieszkańca i podaje dodatkowo dwa wskaźniki dotyczące telefonizacji
i motoryzacji, uwzględniające jednak tylko niektóre kraje Europy, a przez to
niekompatybilne z resztą danych.
Pomijając te dwa wskaźniki, dostajemy następujący zestaw danych:
1970 |
1980 |
1990 |
2000 |
2010 |
|
Powierzchnia |
7 |
7 |
7 |
9 |
9 |
Ludność |
7 |
7 |
7 |
8 |
8 |
Zbiory pszenicy |
5 |
11 |
5 |
6 |
6 |
Zbiory żyta |
2 |
2 |
2 |
3 |
2 |
Zbiory jęczmienia |
8 |
8 |
7 |
8 |
7 |
Zbiory ziemniaków |
2 |
2 |
2 |
2 |
4 |
Zbioryv buraków cukrowych |
4 |
5 |
4 |
5 |
5 |
Produkcja mięsa z uboju |
6 |
6 |
7 |
7 |
6 |
Produkcja mleka krowiego |
4 |
4 |
4 |
7 |
5 |
Produkcja jaj kurzych |
7 |
8 |
8 |
9 |
9 |
Pogłowie bydła |
5 |
5 |
5 |
9 |
8 |
Pogłowie trzody chlewnej |
3 |
3 |
3 |
4 |
4 |
Połowy morskie i słodkowodne |
9 |
6 |
9 |
14 |
11 |
Pozyskanie drewna (grubizny) |
7 |
6 |
7 |
6 |
6 |
Produkcja surowców energetycznych |
4 |
4 |
6 |
6 |
6 |
Produkcja węgla kamiennego |
3 |
2 |
2 |
2 |
2 |
Produkcja węgla brunatnego |
3 |
3 |
3 |
4 |
4 |
Produkcja cukru surowego |
4 |
5 |
4 |
3 |
5 |
Produkcja cementu |
7 |
6 |
6 |
7 |
7 |
Produkcja stali surowej |
7 |
5 |
7 |
9 |
8 |
Produkcja miedź rafinowana |
7 |
4 |
3 |
3 |
3 |
Produkcja energii elektrycznej |
7 |
6 |
8 |
9 |
8 |
Import |
15 |
12 |
22 |
12 |
9 |
Eksport |
12 |
14 |
16 |
16 |
10 |
Produkt krajowy brutto |
8 |
13 |
18 |
12 |
9 |
Średnia |
6,12 |
6,16 |
6,88 |
7,2 |
6,44 |
Tabela 1. Miejsce Polski w Europie.
Pierwsza, wyróżniona kursywą, liczba dotycząca węgla brunatnego, nie była podana
w żródłowej tablicy, tutaj przyjęto dla jej przybliżenia wartość sąsiednią –
dla roku 1980.
W ostatnim wierszu podano średnie arytmetyczne z kolejnych kolumn, które
można interpretować jako zagregowane miary miejsca Polski w Europie.
Podobnie jak w przypadku miejsca Polski w świecie, tutaj też mamy do
czynienia z ogólnym spadkiem, jednak nie jest on już monotoniczny.
Ilustruje to poniższy wykres.
Rys. 2. Miejsce Polski w Europie. (Zwrot osi pionowej odwrócony).
Miejsce Polski w Europie spadało w różnym tempie pomiędzy rokiem 1970 a 2000.
Po roku 2000, tendencja spadkowa uległa odwróceniu, a miejsce Polski w Europie
odrobiło większość wcześniejszych strat i zbliżyło się do początkowych,
najwyższych wartości.
Dokładniejsze obliczenia, oparte na tej samej tabeli GUS, zilustrowane na rysunku
szarą linią, pokazują, że trend wzrostowy jest szczególnie silny od roku 2005,
dla którego badany wskaźnik miał jeszcze wartość 7,1. W samym
pięcioleciu 2005-2010, wzrost wyniósł aż 0,7 punktu.
Interpretacje i wnioski
Celowość zastosowanych miar i metodologię ich wykorzystania omówiłem w
poprzedniej pracy [1]. Pokreśliłem tam, że agregaty wyrażające pozycję Polski
mają mniejsze znaczenie co do wartości bezwzględnej, a większe co do tendencji
czasowych. Ale i te tendencje można interpretować rozmaicie.
Nawet to, że w latach 2005-2010, pierwszym pięcioleciu obecności
Polski w Unii Europejskiej, miejsce Polski w Europie
odrobiło większość wcześniejszych strat,
można skomentować różnorako, a mianowicie że:
Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej:
a) jest korzystne dla pozycji Polski w Europie,
b) było w początkowym okresie korzystne dla pozycji Polski w Europie,
c) pozwoliło Polsce częściowo odbudować jej wysoką pozycję w Europie
z czasów świetności RWPG,
d) zharmonizowało tempo spadku miejsca Polski w świecie z tempem globalnej
marginalizacji Europy, nie powstrzymującjednak ogólnego pogarszania się
pozycji Polski w świecie.
To komentarze do samych liczb i wykresów. Ale można też dyskutować z ich
treścią, a zwłaszcza z doborem rankingów, i jeśliby na przykład uznać te rankingi
za anachroniczne i niezgodne z najnowszymi celami rozwojowymi Polski,
należałoby wtedy raczej cieszyć się spadkiem niż wzrostem tak określanej pozycji
Polski.
To by zupełnie wywróciło wymowę wniosków a) – d), tworząc kolejne punkty e) – h)
z odwróconym wartościowaniem.
Tutaj pozostaniemy jednak przy tradycyjnej aksjologii, stojącej za konstrukcją
tabeli GUS.
W zestawieniu z wynikami pracy [1], zaobserwowane teraz trendy są obiecujące
i zasługują na dokładniejsze zbadanie – celem lepszego zrozumienia procesów,
jakim podlegamy, być może też sformułowania użytecznych wskazówek.
A gdybyśmy nawet nie umieli wyciągnąć z tego głębszych nauk,
to niemałą korzyścią będzie już samo potwierdzenie pozytywnych tendencji.
Marek Chlebuś
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 883
Żyjemy, jako cywilizacja, w świecie gwałtownych i trudnych do ogarnięcia zmian. Możliwości przewidywania stanów przyszłych w każdej dowolnej skali uległy zasadniczej redukcji. Wywołuje to potrzebę refleksji nad utrwalonymi już w naukach społecznych, w tym i w ekonomii, przeświadczeniami i stereotypami, których dalsza użyteczność staje się co najmniej nieoczywista.
Kryzys cywilizacyjny jest zjawiskiem wielowarstwowym. Na jego powierzchni sytuuje się dotykająca wszystkich pandemia Covid-19, a ściślej – ekonomiczne i społeczne konsekwencje jej dotychczasowego przebiegu. Konsekwencje te są zbliżone w większości gospodarek, a różnią się między sobą głównie stopniem ich natężenia, pozostającym w ścisłym związku z nasileniem pandemii w poszczególnych krajach.
Przypuszczenie, że skutkiem pandemii, a ściślej – stosowanych przez rządy lock downów poszczególnych branż, a niekiedy całych gospodarek – będzie spadek koniunktury, jest tezą banalną. Rosnące bezrobocie, upadek znacznej liczby drobnych i średnich firm muszą skutkować w ten sposób. Nawet najzamożniejsi, których rezerwy finansowe nie doznały jeszcze zbyt wielkiego uszczerbku, racjonalizują swoje wydatki, powstrzymując się od nowych inwestycji produkcyjnych, zwiększając za to konsumpcję dóbr o charakterze zbliżonym do lokaty kapitału (nieruchomości o podwyższonym standardzie, złoto i biżuteria, dzieła sztuki).
Zmienia się niekiedy struktura popytu wewnątrz danej branży. W dalszym toku pandemii, a nawet – jeśli to nastąpi – jej wygaszenia w wyniku masowych szczepień, spadek popytu globalnego będzie trwał nadal. Trwałość tej tendencji zależeć może od zamożności danego społeczeństwa, stopnia jego rozwarstwienia dochodowego, jak też od opinii publicznej, oceniającej zachowania władz w czasie pandemii.
O ile zamożność (ogólny poziom rezerw finansowych ludności) w oczywisty sposób łagodzi objawy dekoniunktury, o tyle rozwarstwienie tę tendencję zaostrza. Raport pozarządowej organizacji OXFAM sugeruje, że pandemia spowoduje przesunięcie do sfery ubóstwa ok. pół miliarda ludzi (OXFAM 2020).
Przy większej liczebności warstw najuboższych trudno liczyć na odtworzenie popytu na dobra konsumpcyjne, w szczególności na dobra podstawowe. Będzie to oznaczać spadek zapotrzebowania na żywność, odzież i obuwie, artykuły wyposażenia mieszkań itp. Branże wytwarzające te dobra będą nadal w złej sytuacji, co może uruchomić błędne koło: „zwolnienia – wzrost bezrobocia – dalszy spadek popytu – dalszy spadek produkcji i wzrost upadłości – dalsze zwolnienia.
Problemem stanie się zahamowanie eksportu, od którego są one uzależnione (w przypadku Polski branża meblarska, mleczarnie). Pojawi się też negatywny efekt skali – istniejący aparat produkcyjny będzie niewykorzystywany, a przy tym trudny do upłynnienia.
Natomiast wpływ negatywnych ocen sprawności rządzących odbije się przede wszystkim na popycie na dobra inwestycyjne. Znaczna część mniejszych firm wprzęgniętych w łańcuchy kooperacyjne upadła, albo jest od tego nieodległa. Jeśli poziom zaufania do rządowych deklaracji dotyczących dużych inwestycji będzie dostateczny, to jest szansa, że niektóre z nich będą próbowały wrócić na rynek. Jednak w toku pandemii niemal każdy rząd utrudniał funkcjonowanie przedsiębiorcom (arbitralne zamykanie branż w oparciu o zmanipulowane dane, brak programów wsparcia lub kiepska ich organizacja). Skutkuje to utratą zaufania
do rządowych deklaracji, a przede wszystkim niewiarą w szanse stabilizacji warunków gospodarowania. Skłonność do inwestycji będzie zatem maleć, co w niektórych krajach może być kompensowane działalnością sektora państwowego.
Przyjęcie takiego rozwiązania w szerszej, globalnej skali wymagałoby jednak zmian koncepcji polityki gospodarczej, dostępu do środków (czyli zaufania ze strony rynków finansowych), a wreszcie sprawności aparatu państwa, co do której w wielu krajach można mieć zasadnicze wątpliwości. Tam, gdzie sektor państwowy podejmie rolę „lokomotywy” napędzającej popyt na dobra inwestycyjne, nie jest oczywiste, że współpraca firm publicznych z mniejszymi, prywatnymi dostawcami będzie się odbywała na warunkach wolnorynkowych. Jakość systemupolitycznego może determinować szanse pobudzenia koniunktury w sektorze dóbr inwestycyjnych.
Ważnym aspektem większości dobrze funkcjonujących gospodarek jest outsourcing. Pandemia wywiera tu rujnujący wpływ. Kraje przerzucające swoją dotychczasową działalność na partnerów off shore będą się wycofywać ze współpracy w obawie o pewność i terminowość dostaw. W krajach świadczących usługi w tym systemie wywoła to dalszy wzrost bezrobocia i upadłości firm pozbawionych dotychczasowych rynków zbytu.
Różne branże, różne ryzyka
Generalnie należy się spodziewać daleko posuniętego zróżnicowania spadku koniunktury pomiędzy poszczególnymi branżami. Na powierzchni utrzymają się raczej podmioty zaopatrujące rynek dóbr konsumpcyjnych, jeśli tylko nie są zbytnio uzależnione od eksportu swoich produktów.
Dywersyfikacja w tym zakresie dotyczyć będzie także przekroju międzynarodowego. W krajach o najwyższym stopniu rozwoju zarówno spadek koniunktury, jak i dywersyfikacja branżowa będą raczej słabsze. W średnio i mniej rozwiniętych będą tym ostrzejsze, im większa będzie sfera ubóstwa spowodowana pandemią.
Przyjmuję tu ogólne założenie, iż wszystkie rządy państw będą podejmować próby walki z pandemią i ograniczania jej konsekwencji. W odniesieniu do niektórych państw w Afryce i Ameryce Łacińskiej założenie to nie jest pewne. Model „prób wychodzenia z katastrofy pandemicznej” nie musi przystawać w pełni do realiów Brazylii, Nigerii czy Meksyku, żeby ograniczyć się do krajów, których sytuacja może mieć wpływ na gospodarkę globalną.
Pozornie bardziej korzystna wydaje się sytuacja branż bezpośrednio zaangażowanych w walkę z pandemią. Branża farmaceutyczna i produkcja sprzętu medycznego przeżywa i nadal będzie przeżywać rozkwit. W krajach zamożniejszych udział wydatków na leki i usługi medyczne będzie się dalej zwiększać. Ale tendencji tej nie należy generalizować. Popyt podsycony jednorazowym szokiem pandemicznym nie jest stabilny i trudno cokolwiek w tej mierze przewidywać. Nie wiadomo, czy poprzez szczepienia uda się stłumić pandemię, czy szczepienia obejmą dostatecznie wielką część globalnej populacji, czy też nie powróci (np. wskutek następnej mutacji wirusa) kolejna fala pandemiczna. A przecież wszelkie decyzje inwestycyjne w tej branży muszą opierać się na przewidywaniach w tych kwestiach. Niepewność co do losów branży zawsze jest niekorzystna i sprzyjać będzie eliminacji firm o mniejszym potencjale finansowym, którym trudniej się będzie dostosować do ewentualnych wahań koniunktury.
Konieczność wyprodukowania wielomiliardowej masy szczepionek przywróci ponownie problem, który wystąpił już podczas epidemii AIDS. Chodzi tu o prawo do produkowania leków i szczepionek poza obowiązującymi generalnie zasadami ochrony patentowej. Indie już obecnie zastrzegają się, że interes ich obywateli, których nie stać na zakup szczepionek po planowanych cenach, będzie traktowany
priorytetowo.
Analogiczna sytuacja może dotyczyć leków na Covid-19 (jeśli takie się pojawią) i specjalistycznego sprzętu medycznego. Dotyczyć może też większości uboższych krajów. Nieliczne mogą próbować działalności na własną rękę (w przypadku AIDS postępowała tak RPA), a pozostałe skazane będą zapewne na rozwiązania czarnorynkowe.
Zauważmy, że brak zaopatrzenia w przypadku szczepionek nie jest tylko wewnętrzną sprawą poszczególnych państw. Przy znacznej skali nieopanowanej dotąd migracji, szczepienia – jeśli mają odnieść skutek – muszą objąć większą część globalnej społeczności. Sytuację komplikować będą dodatkowo różnice kulturowe (poziom dyscypliny społecznej, wiedzy ogólnej danego społeczeństwa, przekonania o potrzebie szczepień). W przypadku branż związanych z ochroną zdrowia perspektywa globalna może okazać się zawodna.
W przeciwieństwie do rynku leków rynek dóbr służących ochronie zdrowia z natury ma charakter lokalny. W wielu krajach – mimo obiektywnie korzystnej koniunktury dla tego sektora – barierą może stać się ograniczoność zasobów pracy. Globalizacja rynku pracy spowodowała odpływ wykwalifikowanej siły roboczej (lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych) do krajów zapewniających lepsze warunki płacy, pracy i rozwoju zawodowego. Brak ludzi potrafiących posługiwać się dostępnym fizycznie sprzętem nie tylko utrudnia walkę z pandemią, ale również powoduje spadek popytu na ten sprzęt. Rozwój sektora usług zdrowotnych okaże się zapewne silnie zdywersyfikowany przestrzennie. Zatem, z wyjątkiem rynku leków, perspektywa globalna nie będzie użyteczna w analizie tego obszaru.
Klif Seneki
Kolejną, głębszą warstwą kryzysu cywilizacyjnego jest kryzys klimatyczny. W jego ramach daje się wyodrębnić dwa typy zagrożeń, różniące się horyzontem czasowym. Przydatny dla tego rozróżnienia będzie użyty przez Edwina Bendyka termin „klif Seneki”. Jest to „moment, w którym siły entropii społecznej i fizycznej zaczynają przeważać nad ludzką zdolnością do materialnego i kulturowego odtwarzania podstaw cywilizacji” (E. Bendyk, W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata).
Propagujący to pojęcie autorzy (Bendyk zapożyczył to pojęcie z prac Ugo Bardiego) nie podnosili, że klif ten pojawia się w różnych momentach w różnych obszarach kulturowych, a także w różnych krajach i regionach. Nie jest to mityczny „punkt X”, po przekroczeniu którego zaczyna się katastrofa. W przypadku kryzysu klimatycznego długofalowe zmiany (topnienie lądolodu Grenlandii i Antarktydy, rozmarzanie tundry syberyjskiej i kanadyjskiej, podnoszenie się poziomu wód w oceanach) pozwalają sytuować klif Seneki w nieco odleglejszej, choć nie określonej ostro przyszłości.
Mamy tu do czynienia z zapowiedzią globalnej katastrofy, lecz nie z nią samą. Umożliwia to podejmowanie środków zaradczych (walka ze śladem węglowym, europejska koncepcja Zielonego Ładu itp.). Niezależnie od tego kryzys klimatyczny manifestuje się już w chwili obecnej w postaci klęsk suszy – załamania produkcji rolnej i fizycznego niedostatku wody. W połączeniu z pandemią można tu już mówić o katastrofie. Najbardziej trywialny problem higieny osobistej (mycie rąk) w warunkach, gdy zaopatrzenie w wodę wymaga całodniowych, nierzadko nieskutecznych wysiłków, wyklucza w zasadzie szanse opanowania pandemii. Susza wzmaga też presję migracyjną, której wyhamowywanie nie będzie się udawało w nieskończoność.
Pozostałe płaszczyzny kryzysu wykazują silne wzajemne powiązanie. Kryzys klimatyczny jest zarazem składową kryzysu ekologicznego. Eksploatacja paliw kopalnych sprzyja wzrostowi temperatury i ekstremalnym zjawiskom pogodowym, a pośrednio przyczynia się też do „wielkiego wymierania” większości gatunków fauny i znacznej części flory. W perspektywie może być to przyczyną kolejnych kryzysów zdrowotnych.
Czy taki ustrój ma sens
Wspólny ekologiczny mianownik zagrożeń biosfery – CO2 oraz odpady plastikowe – jest konsekwencją relacji „człowiek – przyroda”, opartej na instytucji zawłaszczania. Ta sama instytucja leży u podstaw kapitalistycznego systemu ekonomicznego, potęgującego rozwarstwienie społeczne i napięcia polityczne. (M. Miszewski, Aksjologiczne podstawy kapitalizmu i pojęcie ładu instytucjonalnego, w: Zrozumieć kapitalizm, Forum Myśli Instytucjonalnej).
Pochodną tych zjawisk jest globalna tendencja do porzucania rozwiązań demokratycznych na rzecz populizmu i/lub autokratyzmu. Niezależnie od kulturowego podłoża tej tendencji, stanowi ona przejaw bezradności dominującego dotychczas modelu demokracji parlamentarnej wobec wyzwań stawianych przez opisywane tu kryzysy.
Odsłania to kolejną płaszczyznę kryzysu – kryzys zaufania do wszelkich rządów i do systemu społeczno-politycznego jako takiego. Pandemia ujawniła niesprawność systemu, widoczną nawet w najwyżej rozwiniętych państwach, a w krajach o mniejszym potencjale ekonomicznym i fasadowej demokracji przybierającą dramatyczne formy. Wszystko to skłania do głębszej refleksji nad paradygmatem kapitalistycznej gospodarki rynkowej, którego niepodważalność stała się wątpliwa. Dyskusyjne stają się aksjomatycznie przyjmowane stereotypy dotyczące wzrostu gospodarczego czy nawet wzrostu produkcji jako celu gospodarowania.
Problemy pojawiające się w związku z zagrożeniami ekologicznymi wymuszają inne niż dotychczas spojrzenie na kwestię konsumpcji energii. Punktem ciężkości obecnych debat był dotąd problem wyboru źródeł energii. Ważniejsza wydaje się jednak kwestia rozmiarów jej zużycia. Zasadnicze jej ograniczenie ułatwiłoby rozwiązanie problemów ekologicznych. Pewien krok w tę stronę wymusiła już pandemia, ograniczając skalę przemieszczania się ludzi i dóbr. Ten stan rzeczy należałoby utrzymać również po wygaśnięciu pandemii.
Rozwiązania w tym zakresie powinny być jednak dostosowywane do specyfiki poszczególnych krajów i gospodarek. Spadek PKB, będący nieuchronnym skutkiem takich ograniczeń, jest generalnie – z ekologicznego punktu widzenia – czymś pożądanym, ale musi mieć miejsce tylko w krajach, gdzie jego poziom jest wyższy od globalnej przeciętnej.
Dla krajów o niższym PKB trzeba poszukać rozwiązań, które pozwoliłyby na wzrost konsumpcji energii na tyle, aby nie zahamować niezbędnej tam poprawy jakości życia. Zmiana stylu życia, wywołana postulowanymi zmianami będzie, jak sądzę, łatwiejsza do przeprowadzenia po doświadczeniu pandemii.
Wzrost dyscypliny społecznej, który już można obserwować w części krajów, daje w tym względzie pewne nadzieje. Szukanie rozwiązań w nowych technologiach jest drogą ryzykowną, gdyż pozwala na podtrzymanie energetycznej „żarłoczności” ludzi, a z ekologicznego punktu widzenia jedynie ogniwa wodorowe i fotowoltaika wydają się względnie mało obciążać zasoby surowcowe planety.
Bunt młodych
Kolejne zjawisko, istotne dla całokształtu kryzysu – bunt młodego pokolenia – nie jest jeszcze globalnym zagrożeniem równowagi. Niemniej, starając się nie generalizować polskiego przypadku Strajku Kobiet, warto zwrócić uwagę na uniwersalne aspekty tego zjawiska. Po pierwsze, bunt ten jest w istocie przejawem kryzysu instytucjonalnego. Instytucje formalne tworzone, bądź utrwalane, przez pokolenie boomersów stały się nieprzystawalne do realiów ogarniętego kryzysem świata.
Grzegorz W. Kołodko tak widzi skutki tego stanu: „Po pandemii na ulice będzie wychodzić coraz więcej niezadowolonych. Nie będzie rewolucji, ale narastać będzie chaos”. (G.W. Kołodko, Od ekonomicznej teorii do politycznej praktyki).
Jednocześnie technologie skutkujące zmianami w sferze obyczajów, kultury, postrzegania otoczenia, wreszcie – zmianami struktury konsumpcji, spowodowały wykształcanie się i względnie szybkie utrwalenie nowego układu instytucji nieformalnych, przechodzącego teraz fazę dążenia do formalizacji. Może oznaczać to tendencję do odrzucania w całości istniejących systemów politycznych wraz z demokracją parlamentarną. Istotą rzeczy jest niezgoda na próby regulacji nowych zjawisk społecznych przez stare normy, wywodzące się z archaicznego – w odczuciu nowej generacji – systemu wartości.
Drugi, nie mniej ważny aspekt tego zjawiska ma charakter demograficzny.
Szybki przyrost warstwy najbardziej wiekowo zaawansowanych przy jednoczesnej małym przyroście liczebności grupy w wieku produkcyjnym podważa główne założenia repartycyjnych systemów emerytalnych. W krajach słabiej rozwiniętych, gdzie w ogóle nie ma systemu emerytalnego, podobna struktura wiekowa powoduje masową migrację młodego pokolenia, co potęguje kryzys uchodźczy. Jest też źródłem napięć politycznych tam, gdzie kraje wyżej rozwinięte bronią się przed migracją (z racjonalnych, ale także z irracjonalnych powodów). Przykładem mogą być relacje pomiędzy Afryką Północną i krajami Sahelu a Europą Zachodnią i Południową, a także miedzy USA a Ameryką Łacińską.
Wreszcie, choć to chyba najbardziej istotne, kryzys ekologiczny i klimatyczny zagraża perspektywom życiowym młodych ludzi. Siłą rzeczy te same zagrożenia są przez nich inaczej odbierane. Bunt młodej generacji może być zalążkiem kolejnego kryzysu globalnego, a już obecnie stymuluje zachodzące na innych płaszczyznach zjawiska kryzysowe.
Wespół zespół czy osobno?
Zaprezentowany opis wielowymiarowego kryzysu cywilizacji daje przykłady użytecznego zastosowania perspektywy globalnej jako podejścia pozwalającego ogarnąć nowe, pojawiające się w związku z nim zjawiska. W niektórych przypadkach czynniki dywersyfikujące przebieg kryzysu nakazują odstąpienie od takiej perspektywy. Czy jednak w takich przypadkach właściwa staje się tradycyjna perspektywa gospodarek narodowych?
Gospodarki większości krajów są wszak powiązane, choć nie wszystkie te więzi muszą mieć skalę globalną.
Globalna jest z pewnością sfera rynków finansowych, wywierająca wpływ na politykę gospodarczą poszczególnych rządów.
Globalny charakter ma sieć Internetu ze wszystkimi swoimi gospodarczymi pochodnymi (rynki reklamy, usług informatycznych, czy rozrywki).
Globalny charakter ma oddziaływanie wielkich potęg świata sieci (Google, Amazon, Facebook, Apple, Baidu, Alibaba, Tencent, Xiaomi) na kształtowanie struktury popytu konsumpcyjnego i podporządkowywanie konsumentów strategiom wielkich graczy (S. Galloway, The Four: The Hidden DNA of Amazon, Apple, Facebook and Google).
W przypadku powiązań handlowych oraz produkcyjnych (kooperacja, międzynarodowe łańcuchy dostaw) mamy do czynienia z wymiarem subglobalnym – współpracą międzynarodową obejmującą dwa lub więcej państw, ewentualnie z wymiarem lokalnym. Tradycyjne podejście mogłoby zatem zachować swoją aktualność, gdyby nie to, że wykreowana przez siły globalne struktura konsumpcji determinuje swobodę zachowań podmiotów funkcjonujących wewnątrz danych gospodarek narodowych.
Kolejny argument na rzecz priorytetu podejścia globalnego wiąże się ze sferą regulacji. Wiadomo, że regulacja nie może być skuteczna, jeśli skala formalnych kompetencji regulatora jest węższa niż skala działalności, która ma być regulowana. Problem dotyczy podmiotów ponadnarodowych, dysponujących nierzadko większym niż pojedyncze państwa potencjałem ekonomicznym. (M. Bałtowski, M. Miszewski, Przeobrażenia cywilizacyjne a zmiany modelu polityki gospodarczej, „Ekonomista”). Przykładem jest tu polityka antymonopolowa, skazana na nieskuteczne, cząstkowe akcje niezdolne do odwrócenia trendu globalnej oligopolizacji. Asymetria regulatora i teoretycznie regulowanych podmiotów w większym jeszcze stopniu obciąża politykę fiskalną.
Unikanie podatków poprzez zabiegi „optymalizacyjne”, czy też poprzez korzystanie z rajów podatkowych w przypadku korporacji transnarodowych jest zjawiskiem nagminnym, a skutki podejmowanych w tym zakresie działań regulacyjnych pozostają niewspółmiernie wątłe w porównaniu ze stratami ponoszonymi z tego tytułu przez państwa.
W perspektywie gospodarek narodowych umykają też częściowo uwadze procesy nadmiernej eksploatacji środowiska naturalnego (w tym – pozyskiwania zasobów mineralnych), jak też wyzysku wobec siły roboczej pochodzącej z krajów słabiej rozwiniętych stosowanego przez wielkie firmy, tak w macierzystych krajach wyzyskiwanych (przypadek przemysłów wydobywczego czy tekstylnego), jak i w krajach przyjmujących migrantów ekonomicznych.
Nieskuteczność regulacji ze strony państwa, choć powszechna, pozostaje zróżnicowana w odniesieniu do pojedynczych krajów lub ich grup. Jest ona tym bardziej zawodna, im gorsza jest pozycja polityczna danego państwa, im słabszy jest jego potencjał gospodarczy, a także – im bardziej ułomny jest system politycznej demokracji w danym kraju, jeśli w ogóle tam istnieje. Niedostatki demokracji sprzyjają podporządkowywaniu polityki danego państwa interesom zewnętrznym. Brak demokracji oznacza bowiem brak kontroli ze strony społeczeństwa i możliwość lekceważenia jego interesów.
Priorytet podejścia globalnego wiąże się też z potrzebą myśli strategicznej ukierunkowującej politykę gospodarczą. Orientacja wyłącznie na własną gospodarkę, zwłaszcza w przypadku słabego państwa, znajdującego się pod presją rynków finansowych, wielkich transnarodowych inwestorów itp., sprzyja działaniom doraźnym, polityce reaktywnej, w której rozwój i planowanie możliwe są tylko w przypadku „opportunity window” – momentów, w których bieżące działania gospodarcze nie podlegają istotnym zakłóceniom zewnętrznym. Przyjęcie podejścia globalnego sprawia, że myśl strategiczna jest nie tylko możliwa, ale wręcz konieczna.
Budowa scenariuszy uwzględniających możliwe zmiany w globalnym otoczeniu gospodarek stanowi podstawę dla każdej polityki rozwoju, która nie ogranicza się tylko do dbałości o wzrost PKB. Nieco generalizując, można rzec, że myślenie o rozwoju społeczno-gospodarczym w gruncie rzeczy przesądza przyjęcie perspektywy globalnej.
Maciej Miszewski
Jest to pierwsza część (skrócona) eseju prof. Macieja Miszewskiego z grudnia 2020 pt. „Perspektywa globalna i jej implikacje w kontekście wielowymiarowego kryzysu społeczno-gospodarczego” opublikowanego w miesięczniku Ekonomista nr 5 z 2021 roku, www.ekonomista.info.pl
Drugą część – „Projekty naprawy świata” - zamieścimy w numerze następnym, SN2/22.
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od redakcji SN
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5561
Z prof. Jerzym Kleerem z Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 plus rozmawia Anna Leszkowska
- Wydaje się, że od dawna znamy wszystkie zagrożenia lokalne, które w dużej mierze sami powodujemy. Wiele z nich umiemy przewidzieć i zapobiegać im. Jednak coraz częściej pojawiają się zagrożenia regionalne, a i globalne, wobec których chyba jesteśmy bezradni. I nie dotyczą one tylko przyrody. Pan, organizując cykl konferencji Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 plus na temat zagrożeń, nieco inaczej je opisuje niż robiono to dotąd.
- W całej historii ludzkości w gruncie rzeczy człowiek nigdy nie był w stanie zabezpieczyć się przed zagrożeniami, ale specyfika współczesności powoduje kilka zasadniczych zmian w tym względzie. Pierwsza, która wydaje się podstawową, polega na tym, że kumulacja tych zagrożeń jest większa niż w przeszłości. Największy spokój, przynajmniej w Europie, cechował przełom XIX i XX wieku - między 1860 r. a pierwszą dekadą wieku XX. Później mamy tzw. krótki wiek XX, gdzie zagrożeń o charakterze prawie globalnym było sporo – I wojna, II wojna, eksterminacje społeczności czy narodów, zmiany ustrojowe.
Ale żeby nie zagłębiać się w historię, warto skupić się na charakterystycznych zagrożeniach, które zostały zapoczątkowane w latach 70. XX w. i nie tylko nam towarzyszą, ale i nasilają. Nazywane są zagrożeniami globalnymi. Ich cechy specyficzne można sprowadzić do następujących: są powszechne i charakteryzują się wzrastającą intensywnością. To z kolei prowadzi do ich kumulacji. I wreszcie cechują się wizualnością, przez co stają się coraz bardziej powszechne. Wynika to z dwóch procesów: upowszechnienia się gospodarki rynkowej w skali światowej jako efektu dekolonizacji oraz upadku socjalizmu.
Mamy zatem coś, czego nie było nigdy w przeszłości, tzn. jednolitą podstawę gospodarowania w skali świata, co nie znaczy, że gospodarka rynkowa w każdym zakątku świata wygląda tak samo.
Kolejnym czynnikiem sprawczym powszechności jest rewolucja informacyjna – dzisiaj Internet, czy telefon komórkowy są dostępne na całym świecie. To nie znaczy, że każdy ma te urządzenia i się nimi posługuje, ale informacja stała się czynnikiem przyspieszającym te wszystkie procesy i je upowszechniającym.
- Czyli 6 mld ludzi próbuje teraz nadrobić dystans trzech wieków rozwoju cywilizacji euroatlantyckiej, aby dogonić 1 mld ludzi bogatych. Czy to stwarza nowe zagrożenia dla planety, człowieka?
- To stwarza zagrożenia, które prawdopodobnie będą się przejawiać walką o surowce, żywność, wodę pitną, co widać już dzisiaj. Ale mamy jeszcze inny element: wydawało się, że przejście do jednolitych podstaw gospodarowania i dekolonizacja doprowadzi do powstania państw suwerennych, które będą mieć wspólne cele. Nic z tego nie wyszło. W Afryce, ale także w Azji, czy na pograniczach żydowsko-chrześcijańskich, islamsko-chrześcijańskich toczą się nieustanne wojny, m. in. także o dostęp do surowców.
Zatem do powszechności zagrożeń dochodzi ich intensywność, co wynika z bardzo szybkiego postępu technicznego.
Trzecią cechą współczesnych zagrożeń jest ich kumulatywność. My każde zagrożenie rozpatrujemy z osobna, ale powszechność i intensywność powoduje, że one się kumulują. Otóż nie nauczyliśmy się widzieć systemu zagrożeń łącznie.
Ale jest też czwarta cecha, może najważniejsza - wizualność zagrożeń. Nie jest to nowy rodzaj zagrożeń, ale forma ich przedstawienia. Co innego przeczytać notkę o umieraniu z głodu, a co innego – zobaczyć umierającego z głodu człowieka. Wizualność stwarza wspólny mianownik dla wszystkich tych trzech zagrożeń - strach.
- Że i u nas może być tak samo...
- Że to może się rozprzestrzeniać. A my nie potrafimy zrozumieć strachu. Wizualność sprawia, że patrzymy z innej strony na klęski, które nam towarzyszą i nas dotykają. Ta specyfika połączonych ze sobą zagrożeń stwarza zupełnie nową sytuację - pojawianie się lokalnych zagrożeń pierwotnych pociąga za sobą w reszcie świata wtórne, które mogą wyzwalać różne drzemiące siły. Mamy tutaj dodatnie sprzęgnięcie zwrotne.
- Na jednym z posiedzeń Komitetu Prognoz PAN prof. Kołodko pytany o konieczność powstania rządu światowego, odpowiedział, że przesłanką do jego powstania są globalne zagrożenia, które dzisiaj próbuje się rozwiązywać lokalnie, zatem – bezskutecznie.
- Lokalność bierze się z wartości państwa narodowego. Historycznie państwo narodowe jest skutkiem wojny 30-letniej. W 1648 r. podpisano w Műnster zasadę Cuius regio, eius religio, co dało początek tworzenia państw narodowych. Ukształtował te państwa wiek XIX, mimo że granice państw nie były trwałe. Ale państwo narodowe to język, tradycja, historia, religia.
Zatem są to wartości wystarczające, aby bronić swoich granic terytorialnych. Ale w przypadku ponadpaństwowych zagrożeń, nie jesteśmy przygotowani nawet do tego, żeby te problemy rozwiązywać regionalnie. Jest to bowiem niesłychanie trudne z co najmniej trzech powodów: braku konsensusu, umiejętności porozumienia się co do ważności poszczególnych zagrożeń i ogromnych kosztów.
Mamy tu przykład choćby z emisjami CO2 - protokół z Kioto nie został podpisany przez najważniejsze państwo - USA, mimo że się zgodziło na jego zapisy. Oznacza to, że interes bieżący, krótkookresowy, dominuje nad długookresowym.
Wszyscy mówią, że głód jest jednym z największych zagrożeń, ale go nie eliminują, choćby poprzez liberalizację rynków. Otóż egoizm człowieka, zwłaszcza bogatego, chroniącego swoje dobra jest tak duży, że jego wyeliminowanie jest, obawiam się, niemożliwe.
W gruncie rzeczy tak zawsze było, ale wydawałoby się, że teraz, kiedy świat jest zglobalizowany, kiedy pewne rzeczy są bardziej przejrzyste, zrozumiałe, kiedy pewne reguły stają się powszechnymi, że będzie inaczej. To walka o pozycję w świecie i władzę w kraju.
- Czy zamiast współpracy ludzie mogą wybrać wojnę, jako sposób radzenia sobie z zagrożeniami?
- Nie wykluczam wojen lokalnych, np. o surowce, ale też i takich lokalnych, które mogą się przekształcić w regionalne, bądź globalne. Takie zagrożenie ciągle istnieje, bo ludzie nie uczą się na własnych błędach. To jest sprawa systemów kulturowych, które ludzi ograniczają. Kiedy Samuel Huntington napisał Zderzenie cywilizacji, uznawano go za szalonego. Dzisiaj patrzy się na to inaczej, bo wiadomo że porozumienie między religią chrześcijańską a islamem jest niesłychanie trudne i w najbliższych pokoleniach niemożliwe z dwóch powodów. Agresywność islamu jest napędzana z jednej strony biedą, a z drugiej – dosyć specyficzną wiarą. Religia może być czynnikiem spajającym, ale na poziomie bardzo podstawowym. Kraje rozwinięte, zwłaszcza europejskie, dopuściły imigrację z dawnych kolonii, w których często dominował islam. Pozycja imigrantów w tych państwach wcale nie jest tak dobra, jak oni sobie wyobrażali, nie są ponadto równoprawni w stosunku do obywateli tych państw, czyli ludności etnicznej. To także napędza konflikty.
- Akurat te zagrożenia rządy mają na własne życzenie.
- Często tak jest, że rozwiązania początkowo korzystne dla społeczeństwa czy kraju przekształcają się w swoje przeciwieństwa. Weźmy np. powszechną edukację w Polsce – ona się rozwinęła, ale kto przewidział, że jej poziom będzie tak niski? Społeczeństwa nie potrafią dokonać racjonalnych wyborów akceptowanych przez wszystkich. Bo na czym polega zagrożenie? Na naruszeniu akceptowalnej względnej równowagi. Możemy przyjąć, że społeczeństwo polskie żyje dzisiaj lepiej niż w poprzednim systemie. Ale kiedy popatrzymy na zróżnicowanie dochodowe, to wówczas prawie wszyscy uważają, że jest im źle. Widać jak pewne typy zagrożeń społecznych czy politycznych mają podglebie kulturowe.
- Ale zagrożenie może spowodować powstanie nowej równowagi...
- Rzecz polega na tym, że jednym z czynników utrudniających dochodzenie do nowej równowagi jest m. in. przyspieszony wzrost, który rodzi silne podziały społeczne. Nigdy w historii ten wzrost gospodarczy nie był tak wysoki jak obecnie, i nigdy 0,1% ludzkości nie posiadała aż 37% bogactwa świata. Podstawowy problem polega na tym, że ta sytuacja nie jest akceptowalna i narastają bardzo silne ruchy radykalne. Doszła do tego też dodatkowa przyczyna w postaci zerwania związku między gospodarką realną a wirtualną, gdzie rynki finansowe zaczęły się rządzić innymi prawami. W 1980 r. proporcja między produktem realnym a wirtualnym (tzn. akcjami, pieniędzmi, itd.) wynosiła w 1980 - 1: 1,2, w 1990 –1: 1,5, a w 2007 – już 1:4. Otóż wzrastało bogactwo nie mające realnego podłoża. To musi w pewnym momencie pękać i wówczas pojawiają się kryzysy społeczne, polityczne.
- I zmiany ustrojowe?
- Powiedziałbym inaczej - jesteśmy u progu zmiany cywilizacyjnej – przejście od cywilizacji przemysłowej do cywilizacji wiedzy. Otóż każde przejście cywilizacyjne jest związane z bardzo silnymi niepokojami, zaburzeniami społecznymi, podobnie jak to było przy przejściu z cywilizacji agrarnej do przemysłowej, kiedy robotnicy niszczyli maszyny. Co teraz będzie niszczone – nie wiadomo, ale że takie zagrożenie istnieje, nie ulega wątpliwości.
- Od ponad 20 lat o zagrożeniu pokoju na świecie prawie nikt nie mówi...
- To wynika stąd, że wcześniej pokój gwarantowało istnienie dwubiegunowości. Cała retoryka wojenna potrzebna była obu stronom do zbrojeń. Dzisiaj mamy wielobiegunowość, ale na zbrojenia wydaje się tyle samo - jeśli nie więcej. A kiedyś tę broń trzeba będzie sprzedać...
Dzisiaj nie umiemy odpowiedzieć na pytanie: czy obecny kryzys się skończył, czy będzie jego replika? Nie wyeliminowaliśmy bowiem jego głównego źródła, a nawet go wzmocniliśmy dokapitalizowaniem banków. Trzeba pamiętać, że z kryzysu 1929-33 roku Europa wyszła przez wojnę.
My zapominamy o pewnych zjawiskach i procesach. Niektóre zagrożenia będą wynikały niejako z natury człowieka. Człowiek znacznie szybciej tworzy nowe rozwiązania: techniczne, technologiczne, ekonomiczne, ale znacznie wolniej dostosowuje się do tych zmian, jakie wprowadził, czy spowodował.
- Stąd dzisiaj największym problemem jest zagrażający człowiekowi i planecie rozwój polegający na rabunkowym wykorzystywaniu zasobów naturalnych. Niestety, nie wiemy jak to zmienić...
- Wchodzimy w cywilizację wiedzy, ale nie bierzemy pod uwagę zagrożenia wynikającego z faktu podwajania co 7 lat ilości wiedzy. Wiedza jednak nie ulega zużyciu, zostaje tylko uzupełniana. Często wraca się do pewnych pierwotnych teorii i się je dyskutuje. Jednak nie mamy świadomości podstawowej rzeczy: jakie ryzyka wprowadzi nowa cywilizacja. Żeby umieć im przeciwdziałać, konieczne jest zbliżenie między państwami, czy społecznościami. Zbliżenie bowiem zmusza do rozmowy, ta - do wypracowania kompromisu, a kompromis – do złagodzenia ewentualnego konfliktu. Ale to jest bardzo długi marsz.
- Dziękuję za rozmowę.